- Opowiadanie: Mariner79 - Korporacja Dexiluzja

Korporacja Dexiluzja

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Korporacja Dexiluzja

Dzisiejszy dzień był mocno deszczowy. Od samego rana padało i nie zanosiło się na przejaśnienie, ale dla mnie, mogłoby tak pozostać. Lubię, gdy krople opadają na szyby i spokojnie snują się na sam dół. Nie lubię silnego porywistego wiatru. Znana mi dobrze sprzątaczka, która pracowała w naszym ośrodku wychowawczym, posprzątała już pokoje, przygotowując je dla nowych wychowanków, po czym przeszła do swojego biura, łypiąc spod oka to tu, to tam. Idąc przed siebie wąskim korytarzem próbowałem, zapamiętywać szare ściany, tejże budowli. W parę dni potem, przypominałem sobie bolesne chwile, kiedy miesiąc temu, zbiegałem po mokrych schodach i stłukłem kolano, a już dzisiaj, prawie wcale go nie czułem. Ostatni dzień w tej placówce staje się faktem dokonanym, a jutro odbędzie się odprawa pożegnalna i upragniony wylot w szeroki świat. Wstałem wcześnie rano, ubrany i spakowany, poczłapałem do dyrektorki ośrodka, z którą znałem się przecież nie od dzisiaj. Siedziała jak zwykle zamyślona nad stosem papierów zalegających jej biurko. Obok stał stary komputer z płaskim monitorem, duży kubek wypełniony kawą i pusty papierowy talerzyk po rogaliku. Nad jej głową wisiał obraz z twarzą jakiegoś ważnego imbecyla.

– Dzień dobry pani. Chciałem się tylko pożegnać.

– Więc wyjeżdżasz Roy`u Haroldzie Drake`u? Już teraz… zaraz, bez słowa „do widzenia”? – spochmurniała pani dyrektor.

– Usiądź najpierw i posłuchaj, co mam ci do przekazania. Usadowiłem się wygodnie na fotelu, lekko zaciskając usta i jednocześnie, nie dając poznać, że kropelka potu wypłynęła na moje czoło.

– Jak widzisz, twoja edukacja dobiegła końca. Według przepisów możesz starać się o przedłużenie swojego pobytu o dwa lata dłużej. Musisz w tym czasie znaleźć pracę, odkładać część zarobków na swoje nowe mieszkanie.

– Postanowiłem stąd odejść pani dyrektor. – Ukończyłeś szkołę zawodową, wraz z praktykami, w zakresie naprawy maszyn i urządzeń. Za dobre zachowanie, postawę w stosunku do swoich kolegów, placówka zdecydowała przekazać na twoje konto tysiąc kredytów. Oto dyplom honorowy, który otrzymują wszyscy wychowankowie, rozpoczynając dorosłe życie. Gratuluję, Roy!

– Dzięki… Była pani jedyną osobą, która mogłaby zostać moją prawdziwą „m”. Jednak teraz, zaczynają się ostre zmiany, czas zabawy skończony i trzeba spojrzeć w twarz przyszłości. – Znam cię od małego i sugeruję, abyś udał się do Richarda, zapytując o szczegóły dalszej współpracy. Zebrałem ze sobą potrzebne dokumenty oraz karty ID, udając się poza mury ośrodka wychowawczego. Tysiąc kredytów, to całkiem niezła sumka jak na początek. Starczyłoby na dwa albo trzy tygodnie życia. Dobrze wiedziałem, co trzeba było teraz zrobić, ale najpierw wybrałem się do portu kosmicznego, gdzie często przesiadywałem, topiąc swoje myśli w energetycznych dopalaczach. Bez obawy, żaden z nich nie zrobił nikomu większej krzywdy, ponieważ ich zawartość stanowiła tylko tysięczny procent dawniej stosowanych substancji chemicznych. Przychodziłem tutaj zawsze wtedy, gdy chciałem być sam. Kosmiczny port, był ogromną aglomeracją w wielkim mieście, którym było Nowe Chicago. Zatrudniano tu nawet do pięćdziesięciu tysięcy pracowników. Wszedłem po schodach na górny punkt widokowy, gdzie znajdował się obszerny bar. Za ladą stał lekko łysiejący Andrew zadowalający swoich gości puszczaniem różnych stacji telewizyjnych na dużym ekranie. Richard, o którym wspominała dyrektorka, siedział blisko niego i popijał chłodne piwo. Słabo płacił swoim pracownikom, a wizja pracy w jego magazynie, nie była szczytem pragnień, które chciałem osiągnąć w życiu. Musiałem to w całości szybko poukładać, w najgorszym razie, wyjadę gdzieś na zachód.

– Czego sobie życzysz Roy? – odburknął Andy.

– Podaj dwie kawy, duży akcelerator ze słomką i dwanaście tabletek glukozy.

– Już się robi przyjacielu.

Napój energetyczny dawał spore zadowolenie. Jak zwykle siadłem przy kolejnym ogromnym ekranie, który przekazywał nowe informacje ze skolonizowanych systemów. Skierowałem wzrok na otaczających mnie ludzi i szybko oceniłem, że dzisiaj było tu tylko kilka znajomych osób. Młoda para siedząca niedaleko, uśmiechała się w kierunku jakiegoś plazmowego ekranu. Zamyśliłem się przez chwilę, dochodząc do wniosku, że jeszcze nie nadszedł na mnie odpowiedni czas, aby być gotowym do związku z inną osobą. Oczywiście były różne próby, jedne mniej, a drugie bardziej udane, tylko prawdę mówiąc, nie było kogo poderwać i za kim się uganiać. Nie chciałem chodzić za tą obrzydliwą Larą, którą wszyscy nazywali „Wesołą stalówką”, bo maszerowała z ufarbowaną na srebrno fryzurą. Z kolei Mimi, już wcale nie wchodziła w rachubę, jednak trzeba przyznać, że dobrze się prezentowała wśród przyjaciół. Patrząc na szklany sufit, często obserwowałem nadlatujące frachtowce z odległych układów – zwłaszcza ten wracający z Alpha Centauri robił wielkie wrażenie. Ogromne silniki przygotowywały się właśnie do lądowania, a z dużej odległości, można było dostrzec „Halogen-trapy”, czyli podświetlane platformy wyładunkowe.

– Hej, nieznajomy! Możemy się do ciebie przyłączyć? – zagadnął ktoś stojący przy twoim stoliku. Lekko przestraszony, spojrzałem na kobietę, którą przed chwilą widziałem siedzącą, obok swojego partnera.

– Właściwie… chciałem być trochę sam.

– Zajmiemy ci tylko chwilę.

– Proszę bardzo. – powiedziałem łagodnym tonem, wkładając do ust słomkę. Zdenerwowany odwróciłem głowę w stronę wejścia do baru. Stała tam Mimi i rozmawiała z dziwnym grubym megalomanem. Ciekawe co, taka dupeczka jak ona, robiła w tym miejscu. Jej oczy, non stop biegły w moją stronę, dając do zrozumienia, że będzie niezła zabawa i wreszcie jest ofiara do obrobienia. A nikt nie lubi być złodziejem – zwłaszcza, kiedy wychowywałeś się w nędzy i dzielnicy ubóstwa.

– Chcielibyśmy zadać ci pytanie… Czy lubisz podróże kosmiczne?

– Bardzo lubię. – stwierdziłem lakonicznie, znowu zwracając uwagę na Mimi.

– Czy słyszałeś o naborze do nowej kolonii w układzie Gwiazdy Bernarda?

– Chyba raczej słyszałem. – Przez krótki moment, patrzyłem w twarz przystojnej kobiety, będąc niewzruszony jej urokliwym spojrzeniem.

– Czy myślałeś, aby polecieć tam jako nowy kolonista? – Rzeczowo zapytał spokojny mężczyzna. – W tym układzie rozpoczęła się akcja rozbudowy kompleksu mieszkalnego. Po planowanym zakończeniu terraformowania, który jak zwykle nie został ukończony, korporacja “Dexiluzja X”, postanowiła „wskrzesić” dawne budowle, ale już na innej planecie. Kilka spraw wymaga od nas większej uwagi.

– I stąd biorą się nasze żale, gdyby było nas więcej, wzrosłoby zainteresowanie kolonizacją.

– Po pierwsze chcę wiedzieć, czy nie robicie sobie ze mnie żartów, a po drugie co nas będzie czekać, gdy dotrzemy na miejsce? – Z wątpiącym uśmiechem, spojrzałem na dwójkę nieznajomych.

– Oczywiście… zacznijmy wszystko od początku, ale najpierw powinniśmy się przedstawić. Mam na imię Melania, a mój partner nazywa się Jerrek. Wyglądasz na zdolnego młodego człowieka, z którym prosto nawiązać ludzki kontakt. Masz w sobie coś z wolnego strzelca, a to zdecydowanie może się podobać. Razem, moglibyśmy otrzymać do pięciu tysięcy kredytów, po przylocie i tysiąc dwieście stałej pensji – dodatkowo otrzymujemy mieszkanie, które jest co prawda małe, ale nie musisz ponosić za nie żadnych opłat. Przez chwilę odniosłem wrażenie, jakby ludzie próbujący mnie teraz do czegoś namówić, mieli już dawno – w jakiś dziwny sposób – przygotowaną przemowę, o tym jak widzą moją przyszłość. Szybciej popijając swój napój, poczułem nagle narastającą chęć zrobienia tego, o co cię proszą.

– Przepraszam na chwileczkę… Zaraz wrócę. – Szybko wstałem i podszedłem do swojej dawnej koleżanki z ośrodka wychowawczego.

– Cześć Mimi! Możemy coś omówić? – zagadnąłem z ukrytą nadzieją w głosie. Ogromnie niezadowolona, odwróciła głowę, patrząc na ciebie z wściekłym wyrazem twarzy.

– Nie widzisz, że w tej chwili jestem zajęta? – zawołała głośno. Tego było już za wiele. Najpierw dawała ci znaki, aby do niej podejść, a teraz drwiąco obrażała.

– Chciałem ci oznajmić, abyś przestała mnie podsłuchiwać w pracowni ośrodka i donosić na mnie dyrektorce! Już mnie więcej nie zobaczysz, a na koniec powiem ci tyle, że nigdy nie dostaniesz pieniędzy, które zarobiłem na szkoleniach… Chyba, że po moim trupie. Zbladła, słysząc postawione przez ciebie oskarżenia, lecz od razu przeszła do kontrofensywy groźnie odpowiadając.

– Ty gnojku! Zaraz pokaże ci, gdzie możesz sobie wsadzić te swoje pieniądze! Precz z moich oczu! Krzyczała tak jeszcze chwilę, po czym odeszła ze swoim grubym palantem, starszym o co najmniej piętnaście lat. Po tym spotkaniu, poszedłem ponownie do swojego stolika.

– Stara znajoma? – spytała, patrząca z powagą Melania.

– Mimi, to umierający gatunek „galerianek”, które myślą że swoim talentem, mogą oszukać każdego, napotkanego osobnika płci męskiej. Zdecydowałem, że chcę z wami lecieć. – Kobieta uśmiechała się do ciebie, jeszcze bardziej cudownie, aniżeli dotychczas. Spędzałem z Mimi, mnóstwo wolnego czasu. Zawsze w trakcie spaceru, odnosiłem wrażenie, że przestawała reagować na moje pomysły. Byłem dość nudnym młodzieńcem, ale na różnych imprezach towarzyskich, mogliśmy realizować własne marzenia, nawet wizje powiązane ze sztuką. Gromadziliśmy ciekawe informacje od znajomych, którzy uczyli nas dosyć istotnych umiejętności. Kiedy pewnego razu, poszedłem ze szkoleń na piętro konglomeratów biotechnologii, zobaczyłem mnóstwo rozrzuconych na podłodze kredytów, a wśród nich Mimi leżącą ze swoim przełożonym. Śmieszne? Popełniłem wobec niej wiele błędów, a podświadomie wiedziałem, że kiedyś musiało dojść do zdrady. Czasami zachowywała się dziwnie, jakby od pierwszej chwili, naszej znajomości, namierzała mnie szklistymi oczami. Próbowała przenikać moje zachowanie kapiącymi łzami – „do widzenia Mimi, nasza znajomość dobiegła końca.”.

 

* * *

 

Planeta CERES-A w układzie Gwiazdy Bernarda, na której już wylądowaliśmy, była nie do końca przyjazna dla kolonistów. Częste burze nie pozwalały na rozwinięcie się, mocno zaawansowanej na Ziemi hodowli zwierząt lub upraw roślinnych. Jednak nie było, aż tak źle. Poza tym, nie różniła się specjalnie niczym szczególnym, może oprócz olbrzymich pól uprawnych, do zagospodarowania w przyszłości. Jeśli chodzi o religie, to w naszej społeczności znajdowało się około tysiąca pięciuset chrześcijan oraz czterysta dwudziestu buddystów. Dla nich, przeznaczone zostały olbrzymie kaplice. Kilka osób, należało do innej wiary, a więc często dochodziło, do nieprzewidzianych zachowań. Rozmiar kolonizacji tej planety, budził we mnie ogromny podziw. Co miesiąc, przylatywały tutaj olbrzymie frachtowce z nowym narybkiem, który zapełniał wolne kwatery. Zdołałem wywnioskować, że naprawdę dominującą religią, nie jest ta głównego nurtu, ale jakaś sekta, zbierająca się często w miejscu, określanym mianem „Audytorium Czasu”. Wyglądało ono, jak sala uniwersytecka, w której środku, znajdował się ich główny guru, nazwany „Przewodnikiem Wiary”. Niestety moje wykształcenie nie pozwalało mi na głębsze rozeznanie się, co do naczelnych przesłanek ich działalności. Były to trudne, filozoficzne zagadnienia, z którymi nieczęsto miałem styczność. Przewodnik miał bardzo duży autorytet i razem z nadzorcą, często widywałem ich, podczas dyskusji w audytorium – zwłaszcza bezpośrednio po moim przylocie. Kiwał głową, chodząc tam i z powrotem, mijając swojego partnera. Jego strój przypominał granatowy szlafrok, wypełniony materiałem podobnym do starożytnego Kevlaru. Próbował uspokoić swojego pracodawcę. Lekko dotykał jego ramienia, usilnie głaskając swoje krótko przycięte, blond włosy. Nadzorca nosił wojskowy typ uczesania, prawdopodobnie kochając, oglądać filmy o oddziałach specjalnych. Nie wiedziałem, dlaczego wogóle myślałem o tym pseudo idiocie. Pierwsze miesiące w kolonii, rozpoczynały się od szkolenia naukowego. Zostałem wyznaczony do pracy w warsztacie. Jest tutaj o wiele lepiej, niż u Richarda, a przynajmniej tak mi się wydaje. Otrzymaliśmy także swoje pierwsze mieszkania. Właściwie wyglądają jak kawałek przedziału, w którym znajduje się kuchnia, łazienka oraz pokój gościnny z sypialnianym włącznie. Idąc korytarzem na prawo, dwa mieszkania dalej, wprowadziło się młode małżeństwo. Co drugi dzień, zaczynają swoje przedstawienia, nie dając spać i hałasując po nocy.

 

Dobrze, że często chadzam na nocną zmianę w warsztacie. Melania i Jerrek nie kłamali co do zaliczek, które wspólnie otrzymaliśmy. Zaczynało się robić ciekawie, co wpływało pozytywnie na moje materialistyczne nastawienie do życia. Pierwsze zakupy "na poważnie", rozpocząłem w trzy miesiące później. Odłożyłem trochę pieniędzy i wyszło na to, że starczy na nowy „Aparat psioniczny” z komputerową konsolą zarządzania. Jest to tańsza wersja „Aparatów molekularnych”, produkowanych dzisiaj na Ziemi. Dzięki nim, możliwe jest połączenie z globalną siecią „PSI”, mając wrażenie bycia w jej centrum, jednocześnie zapominając o otaczającej rzeczywistości. Ich moc obliczeniowa jest o wiele mniejsza, niż tych na Ziemi, co w pewien sposób, źle rokuje na przyszłość. Na zakupienie patentu „Łącza psionicznego”, musiałem niestety czekać, aż dziesięć miesięcy. Dopiero teraz, mogę uruchomić mój sprzęt. Byłem w szoku, gdy podeszła do mnie ładnie ubrana listonoszka i zapytała, kto zamawiał OD-PSI-N27 – widać każde odludzie – jak choćby nasze – posiadało własną i miłą obsługę.

Witaj użytkowniku!

Proszę wybrać usługę sieci:

>Połącz z transmiterem nadawczym

> Wykonano.

>Uruchom czytnik danych

>Wykonano.

>Uruchom proces ładowania

>… Wykonano. Kiedy leżałem samotnie na łóżku, myśląc o mojej sytuacji, niespodziewanie zadzwonił video-telefon.

– Wezwanie do nadzorcy – pan Roy Drake.

 

Numer mieszkania 2431-01, kampus wschodni.

Numer identyfikacyjny 34885002.

Dziękuję. – odpowiedział automat.

 

Zdecydowałem, że muszę się tam szybko udać. Poruszając się w tempie, którym natura wyposażyła ciało głodnego tygrysa, znalazłem się przed dużymi drzwiami sali z napisem “Centrum Zarządzania Kolonią”. Stwierdziłem, że nadal cieszę się świetnym zdrowiem – nie wiedziałem, ile tego zdrowia, jeszcze mi pozostało. Stuknąłem palcem w czerwony czytnik linii papilarnych, czekając na autoryzację. O dziwo drzwi otworzyły się samoczynnie. Wewnątrz olbrzymiego pomieszczenia stało tylko jedno stanowisko sekretarza, a właściwie sekretarki. Podszedłem bliżej, do osoby siedzącej przy terminalu.

– Witaj Roy! Zostałeś poproszony do biura, aby otrzymać ważne informacje. Nadeszły od niejakiego George`a Packarda. Nie krępuj się i mów „nam” po imieniu. Ja nazywam się Cynthia. Drzwi na wprost, prowadzą do siedziby nadzorcy.

– Nie wiesz, o co mu chodzi? – zapytałem ją grzecznie. – Nie trać zbyt wiele czasu na pogaduszki.

Poszedłem wolnym krokiem w kierunku wąskich drzwi, nad którymi znajdował się znak „Unii planetarnej”. Obok niego, widniał symbol ziemskiej autonomii. Drzwi otworzyły się natychmiastowo. Podszedłem bliżej, patrząc prosto w oczy nadzorcy.

– Dzień dobry… – … mamy tutaj wizytę namiestnika z układ Słonecznego. Chcę, abyś zajął się naszymi komputerami, podczas powitania. Jesteś zainteresowany, takim wyróżnieniem?

– Urodziłem się w ośrodku wychowawczym na Ziemi. Nie znam nikogo ważnego, poza tym nie lubię politycznych pajaców. – Na chwilę zaległa cisza, która dała mi trochę do myślenia.

– Nie chodzi o to, czy kogoś lubisz. Jutro, po przylocie, masz spotkanie z niejakim George`em Packardem w galerii północnego kampusu. Możesz odejść.

– To wszystko? – W naszej kolonii, diabeł ożenił się z własnymi widłami, a ty wydajesz się miłym facetem, a więc zaproponuję ci pewien interes.

– Tak, tak. Siedząc później w sieci PSI, zastanawiałem się kim jest tamta osoba. Dawne czasy przypomniały mi prostą oczywistość, że moje życie jest puszczonym bąkiem na tle wytrawnych ciosów, które otrzymywałem od losu oraz żeby nigdy nie wplątywać się w polityczne pajacowanie. Nazajutrz, będąc w sali montażowej, nadzorca bez zbędnych ceregieli, podszedł do mojego stolika i przedstawił nam faceta po czterdziestce z lekką siwiejącą fryzurą. Ubrany był w czarny wyjściowy garnitur. Na twarzy miał zarost, przypominający świńską szczecinę.

– Poszukujemy do pracy, zdolnych młodych informatyków, którzy mogą podnieść swoje kwalifikacje. – powiedział uśmiechnięty George Packard.

– Wiele o mnie wiesz, ale chyba nie to, że jestem słabym mechanikiem.

– Posłuchaj chłopcze! Moja rodzina od pokoleń, należy do zamożnego rodu. Posiadamy spore kontakty z władzą. Przylot tutaj, był tylko drobną zagrywką, a jednak twoje zainteresowanie siecią, zwróciło naszą uwagę.

– Powiedz lepiej, co cię pchnęło do przylotu na sam koniec wszechświata?

– Wasza kolonia… Wcale nie jest bez znaczenia. Nadzorca zauważył, że zrobiliście ogromne postępy w produkcji materiałów zamiennych, potrzebnych na Ziemi oraz na innych koloniach. Przy dwudziestotysięcznej społeczności to wręcz nieprawdopodobne. Nie macie przecież nowoczesnych maszyn, które byłyby zdolne przyspieszyć działania wytwórcze.

– Zgadza się. Teraz jest nas o wiele mniej, niż na początku. Chrześcijanie podnieśli weto, wespół z Buddystami i postanowili porzucić swoje przydziały. Niedawno, około tysiąca osób opuściło kolonie. Wszystko z powodu nowej sekty.

– Mniejsza z tym. – powiedział George. – Będziesz monitorował przylot namiestnika z układu Słonecznego.

– Wiem… Ale czy to nie jest za dużo, jak na moje skromne umiejętności?

– Nauczymy cię wszystkiego sami, łącznie z hakowaniem naszego systemu. Nikomu nie udało się rozkodować wersji beta, a co dopiero mówiąc o finalnej. Wiemy też, co nieco o sposobie produkcji jej patentu, jednak jest to informacja tajna. Musisz wiedzieć, że wynalazek dla sieci psionicznej, czyli aparat PSI, miał połączyć w całość globalną sieć kolonii ziemskich. W trudnych warunkach pracy, takich jak budowa stacji orbitalnych, miał służyć jako środek uspokajający oraz demaskator urojeń spowodowanych przeciążeniem. Jego produkcja była nieunikniona, a oprogramowanie tworzyły super komputery, oparte na tysiącach procesorów.

– Wiem teraz dużo więcej… staję się mądrzejszy, a to niesamowite uczucie. – Więc wszyscy, powinniśmy się cieszyć.

 

* * *

 

Fred Rainer od niepamiętnych czasów pełnił funkcję ziemskiego namiestnika. Porządek, który udało się wytworzyć na planecie Ceres A, nie stanowił niczego specjalnego, parę tysięcy kolonistów, z zapędami swojej własnej urojonej potęgi, tym niemniej zdziwiła go sytuacja, związana z produkcją części, a dokładnie mówiąc z nadmiarem produkcji. Już od dawna zastanawiał się, jakim cudem odsyłane na Ziemię i wolne planety części zamienne, pokrywały zleconą ilość. Nadzorca był sztandarowym przykładem osoby, bezgranicznie ufającej w prawa rządzące światami, należącymi do Unii planetarnej. Nigdy nie stawiał żadnych specjalnych żądań, prosił jednak o zapewnienie większego bezpieczeństwa, a z tym akurat nie było wielkich problemów. Na Ziemi w tle polityczno-ekonomicznych przepychanek, dało się bardzo dobrze wyróżnić, jedną główną zasadę łączącą wszystkie postulaty, a mianowicie była to właśnie unifikacja bezpieczeństwa. Z kolei, w unifikacji rządów, tego Baltazara, kryła się jakaś tajemnica, co zawsze z lubością wyłapywał, będąc jeszcze na paru innych, podobnych do tej koloniach. Dzięki załatwieniu pilnych spraw na planecie Ceres A, będzie mógł łatwiej wykorzystać zaufanie, dane mu przez wysokie rody na Ziemi, ułatwi przebicie się o jeden szczebel w górę jego rodzinie oraz oczywiście jemu samemu. Pozostawał tylko mały problem…

 

Polecenie – Urządzenie DAC-3221, połącz pilnie z dokumentacją na temat nadzorcy na planecie Ceres A. – wydał instrukcje namiestnik.

Witam Sir Rainer.

>Prywatne dane są ładowane do pamięci…

>Czy mam przejść w tryb zapisu?

Uruchomienie Zgodnie z procedurą bezpieczeństwa, sprawdź moje pomieszczenie pod względem nasłuchu.

>Brak zagrożeń… zapisywanie.

 

"…znajduję się w swoim pokoju na frachtowcu o numerze kodowym J2JY-4 i oczekuję przylotu na Ziemię. Po trzech dniach podróży, jestem już troszeczkę zmęczony, ale ciągle nie przestaję myśleć o swoim domu. Ostatnio prześladują mnie pewne wątpliwości, sny związane z opuszczoną kolonią na Ceres A. W tych snach, widzę siebie, pracującego razem z naukowcami nad dziwnymi odkryciami. Mieszkamy razem w naukowym skrzydle i dyskutujemy o wydobyciu złóż, z jakichś księżyców układu Gwiazdy Bernarda. Są to prości ludzie – no może, oprócz tego nadzorcy Baltazara oraz pewnego guru sekty o dziwnej nazwie Dwa Księżyce Ceres. Jednak część z nich, dzielnie podejmuje się trudnych zagadnień, które stawia przed nimi nauka. Coraz bardziej odczuwam pragnienie powrotu do tego miejsca. Być może nic to nie znaczy, ale jestem zbyt stary, aby pozostawiać takie rzeczy samotnie. Pozostaje też sprawa tego Drake`a i jego związku z Georgem Packardem. Ten drugi jest ściśle manipulowany przez swoich lekarzy i gdyby nie to, że jest nieprzyzwoicie bogaty, dawno leżałby w zakładzie dla psychicznie chorych. Będę musiał zawiadomić odpowiednie organy bezpieczeństwa.

 

…zostało jeszcze sześć dni adaptacyjnych oraz jeden miesiąc hibernacji.

 

– Cicho powtarzałem do siebie słowa kapitana. Koniec zapisu…".

> Proszę zawracać do kolonii. Wykonać rozkaz.

> Tak jest Sir.

 

* * *

 

Centrala Rządów Unii Planetarnych

 

Do olbrzymiej sali plenarnej, wszedł średnich rozmiarów człowiek. Miał nieogoloną brodę i lekko rozmierzwione rude włosy. Ukłonił się umundurowanej osobie, siedzącej przy biurku.

– Witam panie generale! Jak sprawy z bezpieczeństwem naszych planet?

– Wszystko w porządku… Hmmm. Sprawy toczą się tu i tam, rozumie pan delegat, że sytuacja będzie, jak zwykle trudniejsza, aniżeli dotychczas. – Z szerokim uśmiechem zawyrokował wojskowy. – A tak właśnie… Jestem tu w sprawie namiestnika Freda Rainera. Od dwóch lat, nie powrócił do służby, co więcej wiemy, że zakończył inspekcje kolonii, po czym miał udać się na urlop. Nie otrzymaliśmy żadnego sygnału o jego aktualnym pobycie. Czy wywiad ma jakieś wiadomości, co się z nim teraz dzieje? – Owszem. Wasz Rainer – sarkastycznie powiedział generał – znajduje się na założonej ostatnio kolonii w układzie Gwiazdy Bernarda, gdzie spisywał raport o stanie technologicznym i wydobyciu złóż planety Ceres A. Po złożeniu raportu, zrobił sobie wakacje. – Ale to bardzo systematyczny człowiek, poza tym ma dużą rodzinę, która jest bardzo zaniepokojona. Nie ma takiej możliwości, aby sam zgodził się na pozostanie w oddaleniu od nich, nie podając żadnej przyczyny. – Nie mógł już znieść swojego widoku, bo stawał się zbyt zamknięty w sobie. Chciał zwiedzić układ Wolf-Trzysta pięćdziesiąt siedem, ale nie był żadnym, cholernym magistrem. Istniał tam instytut o nazwie "O jak Oceanarium", gdzie udało się przystosować do życia organizmy roślinne, pomijając drugą fazę terraformacji – nie wiem, jak to w waszym języku działa. Jakieś mieszkania dla nowych kolonistów, posiadały w dwudziestu procentach, wyjątkowy design. Pomieszczenia były duże i eleganckie.

– Panie generale, to nie serial "Star Trek – Pokolenia", z przed przełomowego odkrycia turbin atomowo-ablacyjnych.

– Oglądałem. Jednak nie chodzi tylko o prawdziwy układ i planety. W oceanach wybudowano wielkie metropolie zawierające podwodne hotele, parki i wewnętrzne akweny. Jednostka w jedności – natomiast w całości nie umieli rozmnożyć organizmów pochodzenia zwierzęcego. Porażka.

– Do czego pan zmierzasz?

– Owszem. – powtórzył się umundurowany olbrzym. – Dlatego najpierw, poleci pan na Ceres A i dowie się wszystkiego samodzielnie. To rozkaz panie delegacie. Nie robilibyśmy tego dla byle kogo, ale ten osobnik sprawiał wrażenie, bardzo pracowitej – jak to mówią – mrówki. Zrobimy wyjątek od tej reguły i zorganizujemy panu podróż za rządowe pieniądze.

– Rozkaz. Kiedy odlatuje frachtowiec? – Nie poleci pan frachtowcem, ale statkiem transportowym. Będzie trochę dłużej… Wy tam w tej waszej centrali, musicie mieć trochę więcej ruchu, a nie tylko praca siedząca i czytanie dokumentów.

– Rozumiem. – Niepewnie skwitował wypowiedź generała, starszy delegat Robert Wachowski.

– Bon voyage… Niech wszystko się wyjaśni… Żegnam pana. – Do widzenia generale. – Dwadzieścia osiem dni później, Robert Wachowski dotarł do kolonii.

 

* * *

 

– Jest nam niezmiernie miło, że ktoś tak wysokiego rodu, zechciał do nas przybyć osobiście. Nadzorca prosi do swoich gabinetów.

– Spokojnie… Jestem tu wyłącznie prywatnie. Proszę się nie denerwować. Sektor biurowy, był ściśle strzeżony przez ochronę. Każdy kto chciał wejść, musiał dysponować identyfikatorem kolonisty. Zauważył sporo osób, oczekujących wejścia na teren strzeżony, niektórzy z ludzi byli obładowani walizkami i prawdopodobnie czekali na zakwaterowania. Wnętrze centrum, należące do nadzorcy, nie było skromnym portem kosmicznym, z którym zetknął się po przylocie. Królował tutaj marmur oraz granit, zewsząd widać było dzieła sztuki o przeciętnej jego zdaniem wartości. Zauważył dość dziwny styl wykonania kolumn, podtrzymujących salę powitalną. Pokrywał je tak zwany "carski szlif" widywany na dawnych dworach Carów i to zdecydowanie było najbogatszym zdobieniem, które napotkał w tym miejscu. Przez chwilę było mu naprawdę miło, że znalazł się w tym gronie.

– Pan delegat Robert Wachowski? Od razu przejdę do rzeczy, bo to była długa podróż, niech pan trochę odpocznie w sektorze kwater dla gości. Później porozmawiamy o celu wizyty, która chyba nie ma oficjalnego statusu, nieprawdaż?

– Zgadza się. Może mówmy sobie na ty. Jestem Robert, a ty spodziewaj się mnie, po krótkim odpoczynku. Był zdziwiony standardem kwater, które mu przydzielono. Wysoki kunszt wykonania i przepych włożony w wystrój pomieszczeń, budziłby respekt nawet wśród osób zamożnych. Łączyły się one bezpośrednio z salą powitalną, mieszczącą się przed gabinetem nadzorcy. Ogółem kolonia zbudowana była z czterech kompleksów o sporych rozmiarach. Maksymalnie zamieszkiwało tutaj dwadzieścia jeden tysięcy osób. Wybudowanie tak rozległego ośrodka, kosztowało miliardy kredytów. Z raportu o stanie technologicznym kolonii wynikało, że jej zasilanie opierało się na atomowych rdzeniach budowanych w podziemnych schronach. Takie coś kosztowało zdecydowanie więcej, niż było stać przeciętną kolonię, produkującą części zamienne. Postanowił nieco odpocząć, a po paru godzinach, wstał i rozluźnił obolałe plecy. Będzie trzeba zaspokoić ciekawość i udać się w końcu po ważne odpowiedzi.

– Gdy na ciebie patrzę Robercie, od razu czuję się lepiej. Taka podróż była pewnie sporym wysiłkiem dla kogoś takiego jak ty?

– To świetnie, że zauważyłeś moje zadowolenie z pobytu tutaj. Powinieneś zdawać sobie sprawę z celu mojego przybycia.

– Niestety, niezupełnie wiem o co chodzi. Czy jest to coś związanego z moją przeszłością?

– Nie zmieniajmy głównego tematu. Chce wiedzieć, co zrobiliście z namiestnikiem Fredem Rainerem. Żądam natychmiastowej odpowiedzi. – delegat wyraźnie zmienił ton swojego głosu.

– Jakby to ująć prostymi słowami… Fred nie zamierza kontaktować się już z Unią Planetarną. Postanowił rozpocząć badania naukowe, związane ze swoim pierwotnym wykształceniem. Nie komunikuje się z nikim, oprócz swoich podwładnych. Prosiłem, aby załatwił swoje interesy na planecie Ziemia, jednak on odmawia. Muszę przyznać, że od dwóch lat, nieco się zmienił.

– Mam uwierzyć w te bzdury? Znam tego człowieka od dawien dawna i nie spotkałem nikogo, kto miałby tyle samozaparcia i odwagi co Fred Rainer… Natychmiast chcę go widzieć w twoim biurze!

– Oczywiście Cynthia. Poproś do nas Freda Rainera i jego całą rodzinę.

– Co ty opowiadasz do cholery… Jaką rodzinę? – Fred od dwóch lat jest pełnoprawnym mieszkańcem kolonii i wszedł w związek, z jedną z kolonistek, która przebywała w laboratoriach naukowych. Jest nią doktor Waleria Montgomery. Poza tym, w ich rodzinie pół roku temu urodziła się córka. – Z uśmiechem odpowiedział nadzorca.

– Niemożliwe… On już ma własną żonę i dzieci.

– Niestety, po trzech miesiącach pobytu, przeszedł na wiarę, która jest tutaj głównym wyznaniem. Rainer, nigdy nie pozwoliłby na zniszczenie swojego statusu w centrali, zwłaszcza że miał o co walczyć. Nagle do biura koloni weszło kilka osób, spoglądając spokojnym wzrokiem na przybyłego delegata Roberta Wachowskiego.

– Co ty wyrabiasz Rainer? Wiesz, że pół resortu szuka cię po różnych kurortach, a ty sobie wymyśliłeś pracę jako fizyk jądrowy… Zabieraj się stąd natychmiast. – zasyczał nerwowo Wachowski.

– Po pierwsze… Poznaj moją żonę – doktor Waleria Montgomery.

– Nic mnie nie obchodzi, kim jest ta osoba. Twoja żona i dzieci są śmiertelnie przerażone sprawą twojego zaginięcia a ty…

– Moja rodzina na Ziemi ma zapewniony byt do trzeciego pokolenia. Nie potrzebują mnie już więcej, a jeśli chodzi o moje dawne stanowisko to wysłałem rezygnację generałowi resortu bezpieczeństwa. Nie wiesz o tym?

– Jak to wysłałeś rezygnację? – Półtora roku temu, zdecydowałem się pozostać tutaj na stałe. Dzięki przewodnikowi, zrozumiałem więcej, niż mogłem pragnąć.

– Co takiego sprawiło, że zostawiłeś swój dorobek całego życia na takim zadupiu, jak ta kolonia. To nie w porządku, byliśmy przyjaciółmi…

– Drogi panie Wachowski. – Niespodziewanie, do rozmowy wtrąciła się Waleria Montgomery. – Nie proszę o jakikolwiek szacunek z pana strony, ale musi pan wiedzieć, że jestem matką.

– Co?

– Trochę kultury, mogłoby symbolizować powagę tej sytuacji. Otóż pracujemy nad pewnym projektem, który oprócz podstawowych założeń postawionych przed nami na tej planecie, wydaje się być przełomowym odkryciem, a nie tylko niewartym śmieciem, względem upływającego czasu.

– Głupie babsko.

– Proszę się uspokoić delegacie! Nie pozwolę, aby obrażał pan moich najlepszych naukowców. Rozumiemy pana zdenerwowanie ale w tej sytuacji, muszę pana prosić o opuszczenie naszej koloni, chyba że jest pan zainteresowany badaniami i będzie pan od teraz mówić nieco bardziej spokojnie. – powiedział Baltazar. – Mniejsza z tym, wszystko można jeszcze zatuszować… Wybieraj, albo twoja prawdziwa rodzina albo ta dziwka!

– Przeproś mnie Wachowski! – Groźnie odpowiedział Fred Rainer.

– Skoro nie można z wami po dobroci, to mówcie, z czym mamy do czynienia? „Aby wytłumaczyć, na czym polega specjalny projekt naukowy, mówiący o przenikaniu materii bytów chaotycznych, trzeba by cofnąć się do początku powstania kosmosu. Aby cała ta zagadka chaotyczności miała sens, musimy rozpocząć od założenia, iż wszechświat powstawał wielokrotnie, co implikuje fakt wielokrotnego stworzenia naszego świata. Bóg istniał w przestrzeni od niepamiętnych czasów. Jego bytowanie nie było jednak osamotnione, ponieważ wraz z nim, istniała pustka. Nie było żadnego świata, występował natomiast element nieograniczonej losowości, którą to można było wykorzystać. Natomiast powstanie chaosu było czystym przypadkiem.” – Czy rozumiesz Wachowski?

– Nie mów do mnie takim impertynenckim tonem Fred. Znamy się przecież od dawna. – Obraziłeś mnie i bardzo obraziłeś moją żonę. Masz szczęście, że ona nie żywi do ciebie za to urazy.

– Ta kobieta, nie jest twoją prawdziwą żoną. Wbij to sobie do swojego pustego łba. To że masz z nią dziecko, o niczym jeszcze nie świadczy.

– Już to przeanalizowałem.

– Takie związki można łatwo anulować. Wiem, że powtarzam to w kółko, ale pomyśl logicznie. Masz doskonałe kwalifikacje do tego, żeby zostać kimś ważny w Centrali Unii Planetarnych. Pomyśl o tym co możesz zyskać.

– Czy możemy kontynuować?

– Z wielką przykrością odpowiem, że możesz. „Waleria Montgomery odkryła to, że mamy do czynienia z bytem, którego jeszcze nie zdołaliśmy w żaden sposób zakwalifikować. Założyliśmy, że byty chaotyczne posiadają pewne umiejętności, które zostały dziedziczone. Możemy wyróżnić przenikanie oraz przemieszczenie się. Przyczyna poruszania się bytu w kosmosie polega na szukaniu drugiej, podobnej do siebie istoty, z którą mogłaby wymienić swoje odziedziczone umiejętności, jest to jednak założenie. Pierwsza cecha, czyli przenikanie jest o wiele bardziej złożona, a mianowicie korzysta z kanałów przenikania. Wysnuliśmy założenie, iż byt chaotyczny, który podróżował przez kanał, posiadł również cechę przenikliwości. Punkty zaistniałe na kanale są prawdopodobnie bramą do innego wymiaru… Istnieje ryzyko spotkania podobnej do siebie istoty, po drugiej stronie bramy. W ten sposób dziedziczone umiejętności są implikowane poprzez ich wymianę. Mamy tu do czynienia z efektem rozszerzania bytu chaotycznego. Być może zadowolę cię stwierdzeniem, że nie jest on w stanie w żaden sposób zagrozić jakiemukolwiek organizmowi. Szansa, że spotka się z organizmem żywym wynosi jak 1:100000000, a nawet gdyby do tego doszło, nie jest możliwa komunikacja na drodze falowej. Istnieje natomiast ryzyko odrębnego zachowania, podczas połączeń dwóch bytów chaotycznych, zwłaszcza z różnych wymiarów. Dochodzimy tutaj do głównego pytania – w jaki sposób możemy na tym zyskać? I tutaj przyjacielu, otwiera się najważniejsze zastosowanie tego zjawiska. Otwarta brama między wymiarowa, pozwala założyć iż długość trwania takiej struktury, uzależniony jest od znalezienia podobnego do siebie bytu oraz być może dziedziczenia cech chaotyczności. Co jednak, gdy poprzez otwartą bramę zdołalibyśmy przekroczyć granice wymiarowości. Prawdopodobnie jej zamknięcie, spowodowałoby to iż nigdy nie powrócilibyśmy z powrotem, co ma związek z teorią o nieskończonej ilości wymiarów. Jeśli jednak czas trwania takiej bramy, wynosiłby dla nas tysiąc lub więcej lat? Bylibyśmy w stanie wykorzystać tego rodzaju światy do własnych celów, co więcej dzięki poznaniu jej ostatecznej struktury, moglibyśmy spróbować sami tworzyć własną wizję wymiarów. Bylibyśmy więc kreatorami światów ale niekoniecznie doskonałych – takich jak nasz świat, stworzony przez Boga.

– Dość ciekawe, ale jaka jest szansa na odkrycie takiego bytu, zwłaszcza w momencie jego przenikania? – zapytał Robert.

– Mówiłem już, że dla chaosu nie istnieje żaden czas, a tym samym jego obecność jest nieunikniona. Kanały poruszania są tego przykładem. Najważniejsze jest jednak to, że każdy kanał ma swój początek oraz koniec, a to daje następną szansę również ludzkości.

– Czyli coś na bazie teleportacji? – Właśnie. Najbardziej istotne jest to, że możemy tym się dowolnie bawić… Nie ma zmiłuj się, przyjacielu.

– To bardzo istotne. Gdy wrócę na Ziemię, spiszę raport dotyczący twojej pracy. Oczekuj pilnego kontaktu z przewodniczącym Unii Planetarnej. Co do twojej nowej żony to rób jak chcesz.

– Widzę, że wreszcie się rozumiemy Robercie… Na lądowisku koloni, stał przygotowany unijny frachtowiec, wynajęty specjalnie dla delegata Roberta Wachowskiego. Był otoczony grupką ludzi, czekających na załatwienie formalności związanych z podróżą. Po jego lewej stronie, stał nadzorca Baltazar, Fred z żoną Walerią oraz sekretarka Cynthia. Robert z dziwnym uczuciem niedosytu, opuszczał to miejsce i miał wrażenie, jakby czegoś nie dopełnił. Była to jednak wizyta prywatna i nie miała nic wspólnego ze sprawami bieżącymi.

– Czas, abym się z wami pożegnał. Była to najkrótsza wizyta w mojej karierze delegata centrali. – ze śmiechem stwierdził Robert. – Teraz wszystko zależy od twoich posunięć Robercie, pamiętaj że gdybyś chciał tutaj powrócić to mamy dla ciebie sporo pracy.

– Jeśli tylko zdołam udźwignąć ten ciężar. Szczerze?

– Ależ oczywiście.

– Więc będę was odwiedzał, ale jedynie w trybie formalnym. Będę wtedy bardziej autorytatywny, niż jestem teraz. Skoro to wszystko to pozdrowienia dla doktor Montgomery i jej córki.

 

* * *

 

Miesiąc później zapowiadał się świetny dzień na odpoczynek, zwłaszcza że był wolny od pracy. Leżałem na łóżku, marząc o spotkaniu z pewną dziewczyną, która pracowała w punkcie handlowym niedaleko mojego mieszkania. Nie wiedząc kiedy, zadzwonił dzwonek informujący o połączeniu video.

– Tak, słucham! – wykrzyknąłem nieco nerwowo. – Z tej strony, Marta. Wczoraj nie było cię w galerii i tak naprawdę nie miałam z kim porozmawiać. Co robisz dzisiaj wieczorem? – Chyba nic takiego. Miałem zamiar obijać się cały czas, konsumując swoje ulubione prażone orzeszki. – Pytam, bo nie wiem czy nie czas już na bardziej bliskie odwiedziny. Czy mogę do ciebie wpaść? – Pewnie, sporo o tobie myślałem przez ten miesiąc. Bliska znajomość z ładną dziewczyną taką jak ty… Przez trzy lata trwałem w przekonaniu, że jestem starym kawalerem. – Więc czekaj na mnie o szóstej. – powiedziała krótko i rozłączyła połączenie. Marta Różycka… Trafiło mi się duże wyzwanie, któremu podjąłem się stawić czoła. Poszedłem do kuchni po napój kawowy, gdy zadzwonił dzwonek przy drzwiach wejściowych. – Cześć, Roy. Chyba nici z wolnego dnia. – uśmiechnęła się trochę krzywo. – Szybka jesteś! Nie zdążyłem nawet wciągnąć spodni. – Pojawiło się sporo pracy w magazynie. – Nie musisz się tak bardzo starać. Nie wiedząc co robić, uruchomiłem sieć.

Sieć lokalna.

Proszę o wprowadzenie komendy.

>Połącz mnie z klientem sieci.

>Wykonuję.

>Zwolnij zapis danych z serwerów.

>Chwileczkę… Nie posiadasz odpowiedniego kodu dostępu.

>Wprowadź kod awaryjny 0233.

>Wprowadzam kod. Potrzeba autoryzacji.

>Użyj identyfikatora profilu.

>Wykonuję. Zapis odblokowany.

 

Powolnym ruchem ręki, wprowadziłem do serwera dekoder pola molekularnego. Po kilku sekundach, dioda nadal pozostała wygaszona. Sieć lokalna. Proszę o wprowadzenie komendy.

>Ładuj dane z nośnika.

>Wykonuję. Zapis odblokowany.

 

Procedura wykonana.

 

Nagle stałem się bardzo groźnym hakerem. Posiadłem sporą kontrolę nad różnymi miejscami w koloni i prawie każdy znajomy przekazywał mi jakieś prezenty, a pani dyrektor mówiła, żeby nie przyjmować prezentów od nieznajomych. W tym jednym przypadku nie potrafiłem odmówić.

Pewien człowiek pochodzący z planety Ziemia był na tyle miły, że za wykonane zadania wysłał dla mnie patent technologii wydobycia złóż na asteroidach. Za to co otrzymałem, zostanę prawdopodobnie odznaczony przez nadzorcę i będę uprzywilejowanym mieszkańcem. Może nawet otrzymam lepsze mieszkanie, ale przecież wszyscy jesteśmy do czegoś powołani.

Koniec

Komentarze

Marinerze, nie można odmówić Ci pomysłów, ale lektura kolejnego opowiadania utwierdza mnie w przekonaniu, że chyba nigdy nie zdołam przekonać się do Twojego sposobu pisania. Z wielkim trudem brnęłam przez tekst i na koniec nie umiem powiedzieć, o czym jest to opowiadanie, a wrażenie, jakie zostawiło po sobie, to przeogromny chaos.

Mam też wrażenie, choć mogę się mylić, że już kiedyś czytałam coś podobnego Twojego autorstwa.

O wykonaniu, niestety, nie mogę powiedzieć nic dobrego – nieczytelnie za­pi­sa­ne dia­lo­gi, fa­tal­na in­ter­punk­cja, liczne błędy i usterki, czy zwarte bloki tekstu sprawiły, że czas poświęcony na lekturę Korporacji Dexuluzja, uważam za stracony. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję za przeczytanie. Jest mi przykro, że nie podoba się styl w jakim jest napisane, ale niestety nie mogę się zgodzić ze wszystkimi opiniami, które zawarłaś w swoim komentarzu.

Myślę sobie, iż średnio rozgarnięta osoba, posiadająca lub nie, jakiekolwiek doświadczenie z gatunkiem fantastyki, powinna sobie poradzić z treścią mojego opowiadania.

 

Dziękuję za komentarz ;-)

Koniec życia, ale nie miłość

Marinerze, nie wykluczam, że jestem mniej niż średnio rozgarnięta i stąd biorą się moje problemy ze rozumieniem Twojej twórczości. Zważ jednak, że jakiś pomysł dostrzegam, ale, moim zdaniem, nie bardzo wychodzi CI czytelne jego przekazanie – wszystko rozbija się o wykonanie, niestety, bardzo złe wykonanie. Gdyby opowiadanie było napisane bardziej czytelnie, poprawnie, bez błędów i wszystkich usterek, gdybyś uporządkował panujący w tekście chaos, lektura byłaby dla mnie bardziej zrozumiała.

Mam wrażenie, Marinerze, że oczekujesz od czytelników, by polubili Twoją twórczość, ale nie robisz zupełnie nic, aby poprawić warsztat i pisać lepiej – bardzo źle prezentowały się Twoje pierwsze opowiadania i do tej pory nic się w tej materii nie zmieniło, bo ostatnie także są napisane bardzo źle.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A czy prawda, regulatorzy ma dzisiaj jakiekolwiek znaczenie? Można pisać głupoty, opisywać nowości technologiczne wprost z “czarnej” listy Scjentologów, a wszyscy mają generalnie swoje koncepcje. Niestety w większości przypadków nikt w nic nie wierzy, a ich wnioski są przeciwstawne do treści, które są autorstwem zupełnie kogoś innego.

Wiele z urządzeń, które zostają wykorzystane w filmach chociażby z Tomem Cruisem są niesamowite np. “Niepamięć” czy “Mission Impossible 3”…

Wiele rzeczy potrafi zachwycić, niestety nie miałem okazji tego dostrzec wcześniej.  

Pozdrawiam,

Koniec życia, ale nie miłość

Zupełnie nie rozumiem, Marinerze, jak powyższy post ma się do faktu, że zupełnie nie dbasz o własny warsztat, że wciąż piszesz źle i z błędami?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Staram się dbać o własne pomysły. Nigdy nie miałem możliwości korzystania z płatnej korekty, a dzisiaj jestem bardzo szczęśliwy, że zaryzykowałem…

 

Pytając całkiem poważnie, czy jest możliwość publikacji oprócz opowiadań, również powieści po premierze? W portalu Nowej Fantastyki… Mógłbym spróbować zmieścić takie cudeńko, ponad sto trzydzieści stron, pomysły w postapokaliptycznym. Trzy korekty, okładka trochę książek do rozlosowania. Osobiście nie jestem ograniczony w jakiś sposób poprzez wydawcę.

 

Gdybyś chciała przeczytać, napisz… (druga korekta jest dostępna). Zapytam czy można by było opublikować. Niestety, czekam sobie na “pierwsze kroki” lipiec – sierpień swojej redaktor, która mnie przeprowadza.

Koniec życia, ale nie miłość

Dziękuję, Marinerze, za propozycję, ale muszę odmówić. Książki, które czekają na przeczytanie, bez reszty wypełnią mi czas w ciągu co najmniej dwóch najbliższych dziesięcioleci. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, nie ułatwiasz czytelnikowi.

Dialogi zapisane bardzo dziwnie. Jednym ciągiem wypowiedzi różnych bohaterów i didaskalia, trzeba zgadywać, co jest wypowiedzą (i czyją), a co opisem.

Interpunkcja leży i kwiczy. Wstawiasz przecinki tam, gdzie nie powinno ich być, na przykład między podmiot a orzeczenie, a pomijasz w obowiązkowych miejscach.

Sceny skaczą, prawdopodobnie między różnymi bohaterami. Narracja pierwszoosobowa, trzecioosobowa, gdzieś tam jak filip z konopi wyskakuje drugoosobowa…

Styl ciężki w odbiorze. Mam wrażenie, że próbujesz używać za trudnych słów. Z tego powodu tekst robi się nadmiernie pompatyczny i sztywny, a czasami rozmijasz się ze znaczeniem słowa i trudno zgadnąć, co miałeś na myśli. Przykłady (jest tego więcej):

topiąc swoje myśli w energetycznych dopalaczach. Bez obawy, żaden z nich nie zrobił nikomu większej krzywdy, ponieważ ich zawartość stanowiła tylko tysięczny procent dawniej stosowanych substancji chemicznych.

Czym jest tysięczny procent? Wcześniej było 999%, a teraz dokładamy jeszcze jeden? Czy może chodziło o tysięczną część procenta? Co to znaczy, że zawartość stanowiła jakikolwiek procent czegokolwiek? Mowa o składzie? Czy dawniej stosowano, powiedzmy, 1000 substancji, a obecnie tylko jedną? W tym drugim wypadku nie wiadomo, czy padło na tę najłagodniejszą, czy najbardziej wredną.

Próbowała przenikać moje zachowanie kapiącymi łzami

O co chodzi z przenikaniem zachowania? Można przenikać przez ściany itp., ale zachowanie?

Jego strój przypominał granatowy szlafrok, wypełniony materiałem podobnym do starożytnego Kevlaru. Próbował uspokoić swojego pracodawcę.

Szlafrok wypełniony kevlarem (dlaczego dużą literą?)? To znaczy, że był nim wypchany, jak dziecinny miś gąbką, czy ocieplany kevlarem, czy facet miał na sobie kamizelkę kuloodporną przypominającą szlafrok, a raczej bonżurkę? Kto próbował uspokoić pracodawcę, strój?

Idąc korytarzem na prawo, dwa mieszkania dalej, wprowadziło się młode małżeństwo.

Z tego zdania wynika, że małżeństwo jednocześnie szło korytarzem i się wprowadzało.

Postanowił nieco odpocząć, a po paru godzinach, wstał i rozluźnił obolałe plecy.

Odpoczywał robiąc coś, od czego bolą plecy?

Babska logika rządzi!

W matematyce zapis działania, które oblicza wartość tysiąc procentową jest możliwe.

Jako podstawę przyjmujesz sto procent, czyli tzw część ułamkową.

 

Akurat można używać różnych form przenikania np. Philip K. Dick w “Ubik” tworzył wiele różnych form przenikania PSI.

 

Wypełnienie Kevlarem miało zwrócić uwagę czytelnika głównie na materiał ochraniający bohatera. Generalnie osoba zażywająca narkotyki w niektórych sytuacjach, mogłaby zostać w pewien sposób uspokojona.

Koniec życia, ale nie miłość

Wiem, że można osiągnąć tysiąc procent. Nie tylko w matematyce, również w życiu. Dobrze, jeśli nie jest to inflacja albo przekroczenie dopuszczalnych norm skażenia powietrza. Nie mam pojęcia, co chcesz powiedzieć w tym zdaniu; tysiąc procent (dziesięciokrotnie gorsze narkotyki niż kiedyś) czy tysięczna część procenta (narkotyki mniej szkodliwe niż słaba herbata).

Podaj przykład przenikania zachowania, a nie książkę, w której różne rzeczy się przenikały.

Szlafrok mógłby być pokryty kevlarem, z kevlaru, z kevlarową podpinką itd. Ale wypełniony źle brzmi – nie wiadomo, czy kevlar ma się znajdować między dwiema warstwami szlafroka czy wewnątrz szlafroka, gdzie zazwyczaj znajduje się człowiek.

Babska logika rządzi!

Zaletą tekstu jest fakt, iż stanowi on zamknięte, skończone opowiadanie, opierające się na konkretnym pomyśle, a nie fragment lub scenkę bez kontekstu, jakie często zdarzało Ci się tu zamieszczać. Niestety nie mogę jednak powiedzieć, że lektura sprawiła mi przyjemność, właściwie wrażenia mam bardzo podobne do tych Finkli i Reg – tekst trudny w odbiorze i męczący, nie ze względu na złożoność koncepcji, a chaos kompozycyjny i niedopracowanie językowe. Tak jak pisałem chwilę temu pod Twoją poprzednią scenką – Wiesz o czym chcesz opowiedzieć, ale zawodzi sposób przekazania tego czytelnikowi. Na całej linii. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Nowa Fantastyka