- Opowiadanie: Indyphar - Saga Indyphara: "Tak" czy "Nie"?

Saga Indyphara: "Tak" czy "Nie"?

Krótka historia o tym co jest zgodne z prawem, a co sprawiedliwe.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Saga Indyphara: "Tak" czy "Nie"?

Dla Artura

 

Era III: Quinque-Regum, Epoka: Discordia, Rok: 7359

Północny Eden, nom Flyr, budynek sądu

 

– Czy prokurator ma jeszcze pytania do świadka? – zapytał sędzia, spoglądając na zebranych zza rzeźbionej w kamieniu katedry.

– Nie, wysoki sądzie.

– W takim razie świadek jest wolny.

Wijące się wokół otyłego mężczyzny niebieskie pędy energii rozwiały się, jakby były zrobione z dymu. Świadek wyszedł z okręgu leżącego pośrodku sali rozpraw i wrócił do rzędu półokrągłych ław ustawionych jak w niewielkim amfiteatrze. Usiadł zaraz za półprzezroczystą kulą. Z jej wnętrza uważnie śledził go wzrokiem niski, umięśniony wojownik, którego mocno zarysowaną szczękę zdobiła obfita broda. Najbardziej jednak odznaczał się blask czerwonych oczu oskarżonego.

– Czy prokuratura zamierza jeszcze kogoś wezwać na świadka?

– Nie, wysoki sądzie. Prokuratura nie posiada więcej osób na liście świadków, sądzę jednak, że przedstawione zeznania są wystarczające.

– Takie decyzje należą do mnie, panie prokuratorze. Proszę nie wychodzić poza swoje kompetencje.

– Oczywiście. Przepraszam.

– Czy obrona chce coś dodać? – Sędzia przeniósł wzrok na mężczyznę stojącego obok kuli.

– Nie, wysoki sądzie.

– W takim razie pozostało nam wysłuchać ostatnich zeznań. Proszę wprowadzić oskarżonego do verumconfu.

Strażnicy, których tułowia chroniły wypolerowane napierśniki, stanęli po obu stronach kuli. Wyciągnęli cisowe różdżki zakończone szpicami z błękitnych kryształów i dotknęli nimi energetycznej powierzchni – ta rozwiała się niemal natychmiast.

Oskarżony spokojnie dał się wprowadzić do verumconfu – ten cholerny krąg nie pozwalał kłamać. Prędzej szlag by cię trafił, aniżeli z twoich ust wyszłyby słowa “tak, synku, pięknego pieska narysowałeś”. Taki cwany był to wynalazek.

Strażnicy odczekali, aż niebieskie pędy oplotą wojownika, po czym oddalili się poza środkowy krąg. Czerwone oczy oskarżonego świdrowały sędziego.

– Proszę się przedstawić.

Wojownik przeniósł wzrok na prokuratora, ten starał się wytrzymać spojrzenie.

– Jak się pan nazywa? – sędzia nieco podniósł głos.

Oskarżony łypnął na starca.

– Czy oskarżony rozumie polecenie? Proszę się przedstawić.

– Reitor – chrapliwy baryton wypełnił pomieszczenie.

– To imię czy nazwisko?

– Imię.

– A nazwisko oskarżonego? – Sędzia zaczynał się irytować.

– Aro.

– Skąd pochodzi oskarżony?

– Z Rent.

– Syn?

– Brak.

– Nie o to pytałem. – Sędzia westchnął bezradnie. – Oskarżony jest synem…

– Ojciec nieznany. Matka nieznana. – Brew Reitora wygięła się ku górze w prowokujący łuk.

– Oskarżony powinien odpowiadać na pytania niezwłocznie i w pełni – upomniał sędzia.

– Oskarżony ma to w dupie.

– Słucham?!

– Przez to gówno nie mogę kłamać. – Wojownik wskazał na otaczające go pędy.

– Konieczność mówienia prawdy nie zmusza oskarżonego do wygłaszania wszystkiego, na każdy temat. Proszę zachować swoje opinie dla siebie. W przeciwnym razie oskarżony również otrzyma karę porządkową. – Sędzia spojrzał na prawo. – Udzielam głosu prokuratorowi.

Oskarżyciel wstał, nie odważył się jednak wyminąć swojego biurka, tak jak miał to w zwyczaju robić, przesłuchując świadków.

– Dziękuję, wysoki sądzie. – Prokurator spojrzał na Reitora. – Proszę odpowiadać tylko „tak” lub „nie”. Rozumie pan?

– Tak – zakpił wojownik. – Ale nie…

– To jasne polecenie – wtrącił sędzia.

– Jeśli mam…

– Oskarżony ma się stosować do poleceń! Jego dotychczasowe zachowanie jedynie oddala wydanie wyroku. Jeśli to się będzie powtarzać, uznam, że zeznania oskarżonego nie będą konieczne, by rozsądzić o jego dalszym losie. Czy to jest jasne?

– Tak… wysoki sądzie.

– Doskonale. – Prokurator wyminął swoje biurko. – W takim razie, zaczynajmy. Czy oskarżony potwierdza, że należy do batalionu stacjonującego w koszarach na wschód od miasta Flyr.

– Tak.

– Czy oskarżony potwierdza, że należy do oddziału piechoty?

– Tak.

– Czy oskarżony potwierdza, że odbył szkolenie w zakresie walki wręcz, której elementem jest umiejętne odbieranie życia innym ludziom?

Wojownik zmierzył prokuratora wzrokiem, po czym spojrzał na swojego adwokata. Ten skinął głową.

– Tak.

– Jeszcze jedno pytanie dotyczące osoby oskarżonego – zaczął prokurator. – Czy oskarżony jest przedstawicielem aniołów wojny, gatunku znanego ze swej wrodzonej agresji i brutalności?

– Veto. – Adwokat wstał. – Wysoki sądzie, wszyscy wiemy do jakiego gatunku należy oskarżony, nie możemy jednak na tej podstawie…

– Przykro mi – przerwał mu sędzia – ale prokurator ma rację. Chcemy jedynie potwierdzenia, że oskarżony jest świadomy swojego dziedzictwa krwi. Oskarżony musi odpowiedzieć na pytanie.

– Tak! – wojownik warknął tak gwałtownie, że na sali zapanowała cisza.

Skryba, siedzący po prawicy sędziego podniósł się znad pergaminów i rozejrzał po obecnych.

– Proszę przejść do sedna, panie prokuratorze – polecił sędzia.

– Oczywiście. Czy oskarżony pamięta noc z dziewiętnastego na dwudziestego serenumu bieżącego roku?

– Tak.

– Czy oskarżony potwierdza, że brał udział w ataku odwetowym na szlaku wiodącym od Flyr do Tal-Mora?

– Tak.

– Czy oskarżony potwierdza, że po zwycięskiej operacji, wraz z innymi żołnierzami udał się do miasta Flyr?

– Nie.

– Nie? – Prokurator zmrużył oczy. – Proszę o wyjaśnienie.

Wojownik uśmiechnął się do oskarżyciela i bezradnie wzruszył ramionami.

– Proszę o wyjaśnienie – polecił sędzia.

Oskarżony posłał mu spojrzenie pełne wyrzutu.

– Po operacji pojechaliśmy do koszarów.

– A czy później – zaczął prokurator, wyraźnie rozdrażniony – wraz z innymi żołnierzami, oskarżony udał się do Flyr w celu uczczenia zwycięstwa?

– Tak.

– Wyśmienicie. A czy oskarżony potwierdza, że owe świętowanie odbywało się w zajeździe „Guadeternam”, w którym żołnierze spożywali spore ilości alkoholu?

– Nie wszyscy – wojownik rzucił oschle.

– „Tak” czy „nie”?

Anioł wojny świdrował prokuratora wzrokiem, zupełnie jakby mógł w ten sposób przedziurawić jego mózg – czego wojownik, w zasadzie, nawet trochę pragnął, a czego (na szczęście dla oskarżyciela) jego gatunek niestety nie potrafił.

– Tak – odpowiedział w końcu.

– Czy oskarżony potwierdza, że opuścił zajazd sam?

– Tak.

– Skoro znamy już kontekst, czas na najważniejsze. – Prokurator zbliżył się do granicy wewnętrznego kręgu. – Czy oskarżony potwierdza, że niedługo po wyjściu z zajazdu spotkał pięciu młodzieńców zamieszkujących południową dzielnicę Flyr, a następnie nie tylko zabił ich w sposób wręcz bestialski, ale również znieważył ich zwłoki, pozostawiając część ciał bez okrycia?

Wojownik próbował się wytłumaczyć, jednak prokurator od razy podniósł rękę.

– „Tak” czy „nie”? To bardzo prosta zasada. „Tak” czy „nie”?

Na twarzy oskarżonego malowała się najczystsza postać gniewu. Jego górna warga drgała w niemym warczeniu, odsłaniając raz po raz szpice kłów.

– Tak – wycedził przez zaciśnięte zęby, po czym przeniósł gniewne spojrzenie na swojego adwokata.

Obrońca nic nie powiedział, jego twarz nie zdradzała ani jednej emocji, jak bezosobowa maska, której jest obojętne, kto na nią patrzy. Wojownik spojrzał na sędziego i czekał na kolejne pytanie.

– Więc oskarżony przyznaje się do popełnienia pięciokrotnego morderstwa? – chciał się upewnić prokurator.

– Nie.

– Jak to nie? Oskarżony zabił pięciu młodzieńców. „Tak” czy „nie”?

– Tak.

– Więc się przyznaje…

– Nie.

– Proszę to wytłumaczyć – polecił sędzia. – Dlaczego „nie”?

– Zabiłem pięciu mężczyzn, ale to nie było morderstwo.

– W takim razie co?

– Kara.

Sędzia spojrzał na prokuratora – ten nie wydawał się zaskoczony odpowiedzią wojownika.

– Czy ma pan jeszcze jakieś pytania do oskarżonego?

– Tak. Jedno. Ostatnie. – Oskarżyciel uśmiechnął się do wojownika. – Czy oskarżony uważa, że jeśli postąpi sprawiedliwie, ale zaznaczam, sprawiedliwie w jego mniemaniu, to wolno mu stanąć ponad prawem?

Reitor Aro nic nie odpowiedział. Ściągnął brwi i przenikał spojrzeniem prokuratora.

– Czy oskarżony rozumie pytanie? – wtrącił sędzia.

– Tak.

– Więc niech odpowie.

Wojownik mocno zacisnął szczękę i nie spuszczał sędziego z oczu. Nachylił się nieco w przód.

– Tak.

– Rozumiem – odparł sędzia. – Prokuratura nie ma więcej pytań?

– Nie, wysoki sądzie.

– W takim razie, czas na pytania od obrony.

Prokurator wrócił za swoje biurko, a obrońca wstał i pewnie podszedł do wewnętrznego kręgu. Staną przed wojownikiem.

– Wysłuchaliśmy zeznań świadków, którzy potwierdzili, że Reitor Aro był w mieście Flyr owej nieszczęsnej nocy. Widzieli go w zajeździe, widzieli jak samotnie opuszcza zajazd, a część świadków potwierdziła, że oskarżony dotarł do południowych dzielnic. Strażnicy miejscy potwierdzili, że Reitor Aro został zatrzymany przy zwłokach pięciu mężczyzn. Oskarżony już podczas pierwszego przesłuchania, zanim jeszcze raporty przedłożono prokuratorowi, przyznał się do zabicia tamtych młodzieńców. Pragnę jednak przypomnieć, że jeden ze świadków wspomniał o awanturze, jaka miała miejsce w zaułku, w którym znaleziono ciała. To właśnie przez tę awanturę wezwano strażników miejskich. Przypominam, że ów świadek wspomniał, że widział pięciu mężczyzn, wezwał strażników, a niedługo później awantura ustała.

– Czy pana wystąpienie – wtrącił sędzia – do czegoś zmierza? Wszyscy słyszeliśmy zeznania świadków i doskonale je pamiętamy.

– Wysoki sądzie. Pragnę zauważyć, że skoro ów świadek widział awanturujących się pięciu mężczyzn, a ciał również było pięć, to w rzeczonej zawierusze oskarżony nie mógł brać udziału.

– Oczywistym jest, że ją zakończył – skwitował sędzia. – I przyznał się do tego.

– Oczywiście, wysoki sądzie. Co jednak było powodem tej awantury, że sprowokowała do ataku żołnierza?

– Anioła wojny – wtrącił prokurator. Sędzia posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.

– Moje pytanie do oskarżonego brzmi, dlaczego zabił tamtych pięciu mężczyzn? Proszę o odpowiedź.

Wojownik wpatrywał się w adwokata i pierwszy raz w jego spojrzeniu nie było śladu pogardy. Obrońca skinął nieznacznie głową.

– Gdy wyszedłem z uczty, chciałem wrócić do obozu. Ale nie mogłem. Wyczułem zew krwi. Był słaby, ale nie da się tego pomylić z niczym innym.

– Skoro oskarżony wyszedł z uczty, to mógł poczuć coś innego – zakpił prokurator.

– Jeszcze jeden taki komentarz i będę musiał nałożyć na pana karę porządkową, panie prokuratorze – ostrzegł sędzia. – Proszę kontynuować i wyjaśnić, co oskarżony rozumie przez „wyczucie zewu krwi”.

– Każdy anioł czuje aury. Nie wszystkie, tylko wybrane. Anioły wojny czują gniew i chęć zabijania. I to właśnie poczułem. Czyjś zew krwi. Poszedłem więc jego śladem. I trafiłem do tamtego zaułka.

– Kto tam był?

– Pięciu mężczyzn i diana.

Na sali rozgorzały szmery. Sędzia również zdawał się być poruszony tą informacją.

– Dlaczego wcześniej oskarżony o niej nie wspomniał? – zapytał obrońca.

– Strażnicy ze mną nie gadali. Ich kapitan zadał tylko jedno pytanie: czy zabiłem tamtych pięciu. Przyznałem się, więc od razu wsadził mnie do aresztu.

– Wysoki sądzie, czy mogę coś wtrącić? – odezwał się prokurator.

Sędzia łypnął na niego i po chwili zawahania skinął głową.

– To bardzo wygodne stwierdzenie. Oskarżony próbuje zrobić z siebie obrońcę niewinnej diany. A jak wszyscy wiemy, ciała tychże rozpadają się w pył po ich śmierci. – Oskarżyciel wyszedł zza biurka i splótł ręce na brzuchu. – Chciałbym jednak zauważyć, że wspomniany przez mojego kolegę świadek wspomniał o pięciu mężczyznach w zaułku, ale nie powiedział nic o żadnej dziewce. Nie słyszał też żadnej. Wyraźnie podkreślił to w swoich zeznaniach. Awanturowało się pięciu mężczyzn. Nie pięciu mężczyzn i kobieta.

– Była tam! – zagrzmiał wojownik.

– Masz dowody? – Prokurator zbliżył się do wewnętrznego kręgu. – Nie, oczywiście, że nie. Jedyne co masz, to własne słowo, ale jesteś oskarżony i ono niewiele znaczy.

– Dość! – krzyknął sędzia. – Nakładam na pana karę porządkową. Nie ma tu miejsca na prowokacje i osobiste wycieczki.

Prokurator ukorzył się i wrócił za biurko.

– Proszę kontynuować.

– Dziękuję, wysoki sądzie. – Obrońca ponownie odwrócił się do wojownika. – Jak prezentowała się sytuacja w zaułku? Co ci mężczyźni i diana robili?

Wojownik zacisnął powieki i pięści. Wciągnął głęboko powietrze.

– Gwałcili ją.

– Co pan zrobił?

– Czułem, jak narasta w nich furia. Wiedziałem, że na gwałcie się nie skończy. Pozwoliłem, żeby ich żądza zabijania opętała i mnie. – Reitor nieznacznie się uśmiechnął.

– Co mamy przez to rozumieć? – adwokat chciał się upewnić.

– Zabiłem ich.

– A co z dianą?

– Leżała nieprzytomna. Kiedy uklęknąłem obok, rozpadła się. Wtedy znaleźli mnie strażnicy.

– Jak pan sądzi, dlaczego świadek, który wezwał strażników miejskich, nie widział tej diany?

– Jak ich znalazłem byli na końcu zaułka. Z ulicy nikt ich nie mógł zobaczyć.

– Czyli jest szansa, że tuż przed tym, kiedy świadek zawołał strażników miejskich, pięciu mężczyzn stało przy wejściu do zaułka, a diana na jego końcu?

– Veto. – Prokurator wstał. – To są wyłącznie domysły.

– Podtrzymuję – zawyrokował sędzia. – Czy obrona ma pytania, których odpowiedzi mogą wnieść coś do rozprawy?

Adwokat namyślił się.

– Nie, wysoki sądzie. Nie mam więcej pytań.

– W takim razie zarządzam przerwę w rozprawie. Wyrok zostanie ogłoszony jutro w południe.

Adwokat spojrzał na wojownika, otworzył usta, jednak nic nie powiedział. Wrócił na miejsce. Strażnicy, po usunięciu energetyczny pnączy, zamknęli Reitora w kuli i wyprowadzili z sali. Areszt leżał kilka przecznic na zachód od budynku sądu. Po brukowanych alejkach przejeżdżały wozy zaprzęgnięte w konie i woły oraz jeden – z zamkniętą za kratami kulą i uwięzionym w niej wojownikiem – ciągnięty przez draconigenę, drapieżnika wielkości konia, z długim pyskiem najeżonym ostrymi, stożkowymi kłami i ciałem pokrytym czarnymi, rogowatymi łuskami.

Reitor Aro, uwięziony w zimnej celi aresztu, niecierpliwie czekał na zapadnięcie zmroku. Sen jednak nie zamierzał przybyć. Nad ranem, oczekiwanie stało się niemal niemożliwe do wytrzymania. Mimo niewielkiej odległości, podróż na salę rozpraw rozpaczliwie się wlekła.

W południe, wojownik ponownie stanął w wewnętrznym kręgu. Prokurator i obrońca stali tuż obok niego, a sędzia spoglądał na zebranych zza swojej kamiennej katedry.

– Reitor Aro z Rent, oskarżony o dokonanie pięciokrotnego morderstwa ze szczególnym okrucieństwem, zostaje uznany winnym zarzucanych mu czynów. Jednocześnie, w wyniku niewystarczających dowodów, sąd odrzuca oskarżenie o znieważenie zwłok. Sąd, rozumie motywy, jakimi kierował się oskarżony, jednak to czy oskarżonym kierowało postrzeganie sprawiedliwości i chęć niesienia pomocy, nie ma wpływu na jego przywileje. Nikt nie stoi ponad prawem. Oskarżony, jako doświadczony żołnierz, mógł z łatwością obezwładnić napastników i oddać ich w ręce wymiaru sprawiedliwości, gdzie zostaliby osądzeni zgodnie z prawem. Postanowił jednak sam wymierzyć karę.

– Co byście im zrobili? – warknął Reitor. – Skazali na pięć lat? Wyszliby po trzech, a diana jak nie żyje, tak nie żyłaby nadal. Te skurwysyny dostały to na co zasłużyły.

– Oskarżony miał czas na przemówienie – odparował sędzia. – Teraz wysłucha wyroku. – Starzec świdrował wojownika wzrokiem. – Reakcja oskarżonego tylko potwierdza to, co przypuszczałem. Przez wzgląd na swoją wrodzoną brutalność, oskarżony nie mógł jasno ocenić sytuacji. W związku z tym, stanowi zagrożenie dla obywateli i nie może dalej wśród nich przebywać. Niniejszym skazuję oskarżonego, Reitora Aro z Rent, na banicję. Na mocy traktatu między nomami, Reitor Aro z Rent zostanie uwolniony na zachodniej granicy pustyni Itke. Wyrok zostanie wykonany jutro, przed zachodem słońca. I, chłopcze, niech Światłość się nad tobą zlituje.

Na twarzy obrońcy jasno malował się zawód.

– Wysoki sądzie, to praktycznie wyrok śmierci – powiedział.

– Wyrok został wydany.

– Domagam się uzasadnienia.

Sędzia łypnął na adwokata i sapnął głośno.

– Oskarżony nie jest taki, jak inni skazani na banicję. To dobrze wyszkolony żołnierz. Nie możemy też zapominać jaka krew płynie w jego żyłach. Tylko Itke posiada piekielną aurę, żadna inna pustynia nie będzie stanowić dla oskarżonego wyzwania, a co za tym idzie, również więzienia i kary.

Adwokat zerknął na Reitora. Wojownik miał spuszczoną głowę i zamknięte oczy, ale kąciki jego ust wyraźnie wyginały się w górę. Oddychał spokojnie. Strażnicy zdjęli z niego pędy energii i odprowadzili do kuli. Niedługo później Reitor wrócił do więzienia, gdzie miał spędzić ostatnią noc w Edenie. Odmówił posiłku. Rozłożony pod kamienną ścianą cierpliwie czekał na nadejście nocy.

Rankiem wojownik również nic nie zjadł. Pozwolił się obmyć i wyprowadzić do wozu zaprzęgniętego w dwa konie. Między strażnikami zauważył prokuratora i obrońcę. Był też z nimi młody protokolant. Ruszyli na południe, traktem do Tal-Mora, gdzie dotarli koło południa. Posiliwszy się, uzupełnili zapasy i wyruszyli na zachód, w stronę pustyni.

Wczesnym wieczorem, spomiędzy pierwszych wydm wyłoniło się jezioro o niecodziennie gładkiej powierzchni i wodzie tak przejrzystej, że nawet w najgłębszym punkcie można było bez trudu dostrzec dno. Górującą pośrodku wyspę porastała wysoka trawa. Prokurator zarządził postój. Strażnicy zatrzymali wóz z Reitorem najdalej na zachód od brzegu. Według kartografów tu zaczynała się pustynia Itke.

Wojownik dał się wyprowadzić.

– Na pewno nie chcesz nic zjeść? – zapytał gwardzista. – To żaden wstyd, a przeprawa przez pustynię… Wiesz, to może zająć wiele dni, a mówią, że z tej się nie wraca.

Reitor wpatrywał się w grzbiety wydm, wijące się stąd, aż po horyzont, niczym gigantyczne, piaskowe węże, powoli pchane wiatrem.

– Jak chcesz. Ale, jakby co, pod tamtym kamieniem będzie zakopana mała paczka z chlebem. Może uda ci się wrócić.

Strażnicy cierpliwie czekali, aż prokurator, który zarządził kolację, łaskawie napełni żołądek. Gdy on i adwokat zaspokoili łaknienie, przyszedł czas na wykonanie wyroku. Oskarżyciel stanął przed wojownikiem i rozwinął zwój.

– Zgodnie z wyrokiem sądu najwyższego w…

– Daruj sobie formalności – przerwał mu Reitor. – Miejmy to już za sobą.

– Jak sobie życzysz. Oto pustynia, na którą zostałeś skazany. Gdy strażnicy zdejmą kajdany, będziesz mógł tam odejść. – Prokurator uśmiechnął się przymilnie. – Czy masz ostatnie życzenie?

Wojownik podniósł wzrok i przeszył nim oskarżyciela.

– Tak. Poczekajcie tu, aż zejdę z pierwszej wydmy.

– Dobrze, sądzę, że możemy to zrobić. – Oskarżyciel spojrzał na jednego ze strażników. – Proszę zdjąć kajdany.

Mężczyzna wykonał polecenie. Zbrojni stojący za prokuratorem rozstąpili się. Wojownik ruszył na zachód. Pustynia emanowała gorącem, a wieczorny wiatr porywał ostre ziarna piasku i ciskał nimi w twarz i nagi tors Reitora. Wojownik szedł powoli. Starał się nie myśleć, nic nie planować, nie zastanawiać, czy zdołałby dobiec do prokuratora zanim obudzi piekielną aurę.

Poczuł zbliżającą się falę energii. Nie doszedł nawet do szczytu pierwszej wydmy. Liczył, że Piekło dłużej pozwoli mu zakłócać spokój tego miejsca.

Zatrzymał się. Zamknął oczy. Podziwiał potęgę, która nadciągała. Jego własna nie mogła się z nią równać. To co czuł nie było zachwytem; raczej szacunkiem. Za chwilę miał doświadczyć namiastki jednej z najpotężniejszych sił we wszechświecie.

Ziarna piasku wzbiły się w powietrze. Zakręciły się, formując powietrzne wiry, tańczące wokół wojownika. Ziemia zadrżała. W jednej chwili piaskowe kolumny rozproszyły się i opadły, wiatr ustał, a wszelkie dźwięki niespodziewanie ucichły. Reitor wziął głęboki wdech. Jego płuca wypełnił palący gorąc.

Erupcja wystrzeliła wojownika do podnóża wydmy, z wyrwy w miejscu, gdzie przed chwilą stał Reitor, buchały ogromne języki ognia. Ognisty dywan mknął nad pustynią, pochłaniając wszystko na swojej drodze. Minął granicę pustyni Itke. Z płomiennej chmury wystrzeliły promieniujące blaskiem pnącza. Oplotły nogi i ręce prokuratora. Mężczyzna zawył z bólu. Rękawy togi natychmiast zajęły się ogniem, w nozdrza pozostałych uderzył swąd palonej ludzkiej skóry. Pnącza pociągnęły oskarżyciela. Wił się w piachu.

– Nie! – krzyczał rozpaczliwe. – Nie!

Jego bijąca na oślep ręka trafiła na coś twardego – instynktownie chwycił obiekt.  Spojrzał w górę. To była noga skazańca. Reitor nachylił się nad prokuratorem.

– Pomóż mi – błagał oskarżyciel.

– A byłeś dobrym człowiekiem? “Tak” czy “nie”? To proste pytanie – warknął anioł wojny i wyszarpnął nogę z uścisku mężczyzny; ogniste pnącza natychmiast pociągnęły swoją ofiarę prosto w gardziel Piekła.

Jęk agonii umilkł zaraz po tym, jak prokurator zniknął w chmurze ognia, a spomiędzy płomieni wystrzeliły kolejne pnącza. Oplatały strażników, woźnicę, protokolanta. Adwokat i jeden z gwardzistów padli na ziemię. Osłaniając rękoma głowy, słuchali kolejnych milknących krzyków, jeden po drugim, z coraz bardziej rozpaczliwą nutą, jaka wybrzmiewała jako ostatni jęk. Aż nastała cisza. Mężczyźni leżeli bez ruchu, wstrzymując oddech i nasłuchując choćby najsłabszego odgłosu płomieni. Nic. Nawet wiatr umilkł.

Adwokat i strażnik, który proponował Reitorowi posiłek, podnieśli głowy. Żyli. Jakimś cudem płomienie ich nie strawiły, mimo że ledwie dwa, może trzy kroki od nich leżało tuzin zwęglonych ciał. Obrońca wskazał palcem na pustynię. Z kłębów dymu wyłoniła się postać. Piekło nie pożarło również wojownika. Zatrzymał się na granicy pustyni i spojrzał na swojego obrońcę.

– Jak? Jakim cudem żyjesz? – zapytał adwokat.

– Zepchnąć anioła do Piekła? Naprawdę sądziłeś, że się wam uda?

– Przeżyłeś bo jesteś aniołem. Ale… – Adwokat przetarł oczy wierzchem dłoni. – Ale my nie… My jesteśmy ludźmi.

– Piekło ma w dupie wasze wyroki. Jest sprawiedliwe. Karze tylko złych. – Odwrócił się i odszedł na zachód.

Koniec

Komentarze

Uczestniczyłam w rozprawie sądowej, skazaniu więźnia, a potem w wykonaniu wyroku, a tak po prawdzie, to dwóch wyroków. Niestety, nie mogę jednak powiedzieć, żebym wiedziała, o co tu chodzi, albowiem „Tak” czy „Nie” wygląda jak wprowadzenie do większej opowieści.

 

– Po ope­ra­cji po­je­cha­li­śmy do ko­sza­rów. –> – Po ope­ra­cji po­je­cha­li­śmy do ko­sza­r.

 

A czy oskar­żo­ny po­twier­dza, że owe świę­to­wa­nie… –> A czy oskar­żo­ny po­twier­dza, że owo świę­to­wa­nie

 

pod­szedł do we­wnętrz­ne­go kręgu. Staną przed wo­jow­ni­kiem. –> Stanął przed wo­jow­ni­kiem.

 

Jego płuca wy­peł­nił pa­lą­cy gorąc. –> Jego płuca wy­peł­niło pa­lą­ce gorąco.

 

roz­pacz­li­wą nutą, jaka wy­brzmie­wa­ła jako ostat­ni jęk. –> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …roz­pacz­li­wą nutą, wy­brzmie­wa­jącą jako ostat­ni jęk.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy, dziękuję za przeczytanie opowiadania i wytknięcie błędów, które mi umknęły (choć, forma “gorąc” jest poprawna i bardziej mi się podoba niż “gorąco”).

Jeśli chodzi o zrozumienie całości, pozostaje mi tylko przyjąć do wiadomości Twoją opinię i ćwiczyć dalej połączenie między moim mózgiem a palcami.

 

Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam.

Indyphar

(choć, forma “gorąc” jest poprawna i bardziej mi się podoba niż “gorąco”).

Indypharze, wcale nie twierdzę, że gorąc jest wyrażeniem niepoprawnym, ale zwracam uwagę, że to kolokwializm, wyrażenie charakterystyczne dla niedbałego/ potocznego sposobu wyrażania myśli. Jednakowoż to jest Twoje opowiadanie i wyłącznie od Ciebie zależy, jakimi słowami będzie napisane.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć opisująca rozprawę podobała mi się bardziej od finału, jest po prostu bardziej wciągająca. Co prawda trochę gryzło mnie zachowanie prokuratora – czy powinien sobie pozwalać na takie osobiste docinki? Fajnie przedstawiłeś bohatera na początku – czytelnik mu kibicuje, choć nie ma ku temu podstaw, taka interesująca manipulacja. Co do końcówki – tu rozwiewa się wszelka sympatia. Bo co mu zrobił taki protokolant? Ocenienia i ocalenie niektórych na podstawie pojedynczych gestów jest dość kontrowersyjne – równie dobrze ten od posiłku może się okazać dużo gorszym człowiekiem od spopielonego protokolanta.

@zygfryd89 dzięki za przedstawienie swoich uwag. Co do finału, śpieszę z wyjaśnieniem, bo kwestia ta najwyraźniej nie jest wystarczająco jasna. To nie Reitor decydował, kto zginie, ale samo Piekło – to ono osądziło winnych i wykonało wyrok – Reitor, mordując gwałcicieli, postąpił słusznie, wiedział więc, że nie musi się obawiać piekielnej kary (dlatego uśmiechnął się po odczytaniu wyroku przez sędziego). Oczywiście o to czy zamordowanie gwałcicieli można uznać za słuszne, czytelnicy (i ja) mogą się spierać – ale po to właśnie powstało to opowiadanie.

 

Pozdrawiam

Indyphar

Cześć. Podobało mi się, szczególnie część w sądzie. Pogubiłem się pod koniec, bo jakoś ciężko mi kupić wizję miejsca, które osądza zło i dobro, na to jeszcze się nakłada anioł i piekło, nie do końca to zjarzyłem. Podoba mi się jak piszesz, niby stosunkowo mało szczegółów, a wyobraźnia mi się rozhulała. 

Trochę ni przypiął ni wypiął jest szczegółowy opis stwora, który ciągnie wóz. Przykuwa uwagę, nie złapałem w jakim celu. 

BTW ja to mam tak, że jak ktoś pisze o wojowniku, ale nie wrzuca sceny walki, to jestem niezadowolony. No aż się prosi o rozlew krwi tutaj :)

Fajna praca, pozdrawiam.

Ok. To rzeczywiście brzmi sensowniej, nie załapałem podczas czytania.

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka