- Opowiadanie: król - Upiór z Rodos [POPRAWIONE]

Upiór z Rodos [POPRAWIONE]

Witam Serdecznie. 

 

Poniżej kolejne opowiadanie, które chciałbym zaprezentować, i poddać ocenie redaktorów oraz czytelników forum NF. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu przynajmniej równie mocno, co moja pierwsza publikacja ;)

 

Z góry dziękuję za wszelkie komentarze. Nie ukrywam, że uwagi oraz sugestie, jakie otrzymałem przy okazji pierwszej publikacji na NF, były dla mnie bardzo cenne. Wnioski wyciągnąłem, co mam nadzieję będzie widoczne na przykładzie poniższego tekstu. 

 

EDIT poprawione o uwagi @reg.

 

pozdrawiam SK

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Upiór z Rodos [POPRAWIONE]

– Lepiej już chodźmy stąd… – rzucił niepewnie Art, spoglądając z ukosa na swych towarzyszy.

Pomysł wyprawy do opuszczonej kopalni tulu, od początku mu się nie spodobał. I nie chodziło nawet o to, że wstęp do zaplombowanego przed wiekami kompleksu, był zakazany przez lokalne prawo. Po prostu nie było tu niczego co chciałby zobaczyć – ot, śmierdzące wilgocią, na wpół zawalone korytarze, o ścianach gęsto pokrytych ordynarnym, fluorescencyjnym graffiti. Poza tym brał pod uwagę jeszcze kwestię bezpieczeństwa w kopalni, a raczej jego braku. W otaczających ich zewsząd ciemnościach, mogło przecież kryć się dosłownie wszystko. “Począwszy od zdziczałych zwierząt, po pieprzonego upiora z Rodos…“ – przemknęło mu przez myśl.

– No chyba nam teraz nie spękasz ziemniaku? – Twarz przewodzącego grupie Rahana, wykrzywił drwiący uśmieszek. – No dalej, pokaż swojej dziewczynie, że masz jaja…

– Daj mu spokój Rah… – Mia ucięła szorstko wywód Rahana. – On tylko tak, przecież idzie. Zresztą, to co chcemy mu pokazać, jest już niedaleko. No dalej Art, będzie fajnie, zobaczysz…

– Jasne… – w obliczu ponagleń dziewczyny, Art nie potrafił dłużej się opierać. Po prostu nie potrafił odmówić najpiękniejszej istocie, jaką dane mu było spotkać w trakcie jego dwuletniego pobytu na Rodosie Piątym. Nie pozostało mu więc nic innego, jak uśmiechnąć się zawadiacko, i bez słowa ruszyć w ślad za pozostałymi.

Wpatrując się ukradkiem w pośladki Mii, na jakiś czas zapomniał o niebezpieczeństwach, mogących czyhać na niego w opuszczonej kopalni. Szybko jednak przypomniały mu o tym graffiti, jakie dostrzegł na jednych z zaplombowanych bocznych drzwi. Drugi z towarzyszących mu chłopaków – Khaled, zatrzymał się przed śluzą, i przywołał go zachęcającym gestem dłoni.

– A to widziałeś młody… – Osiłek wskazał na mocno już wyblakłe litery. – Piszą tu, żeby strzec się upiora z Rodos.

– Ta, przecież znam dialekt rodoski… – odrzekł Art siląc się na obojętność. – Przynajmniej na tyle, żeby móc to przeczytać.

– No i co myślisz młody…?

– Że to jakieś pieprzone bzdury.

– Tak? No proszę, jaki ten nasz Arti odważny. Kto by pomyślał…

– Nie byłby taki cwaniak, gdyby wiedział… – wtrącił się Rahan. – Wiedział, ilu tu naszych bez wieści przepadło swego czasu. Ale co ziemniak może wiedzieć, o takich prowincjonalnych sprawach…

– Słyszałem to i owo o upiorze. Ale kto by tam w to wierzył.

– Ja tam bym taki pewny nie był. Mój ojciec znał jednego takiego, co podobno widział tego stwora. We dwóch się tu swego czasu zakradali, w poszukiwaniu samorodków tulu. No i pewnego razu tamten coś zauważył w mroku. Tak się wystraszył, że więcej do kopalni nie poszedł. A jak tylko się porządnie spił, to zaraz zaczynał bełkotać o czerwonych ślepiach, pazurach, kłach, i takich tam. Większość uznała po prostu, że mu odbiło od nadmiaru promieniowania. Ale byli też tacy, co dawali wiarę tym opowieściom. Tatuś chyba dawał wiarę, bo też już później kopalni unikał…

– Przestańcie straszyć chłopaka… – Mia ponownie wkroczyła do akcji. – Upiór to zwykły straszak na dzieciaki. Nic tu nie ma. A nawet gdyby było, to pewnie siedzi głęboko, w starych, przedrewolucyjnych korytarzach. Szkoda czasu na takie gadki, chodźmy.

 

***

 

 Art aktywował swój implant komunikacyjny, i podłączył się do strumienia. Choć tak głęboko pod ziemią transfer danych wyraźnie zwalniał, to i tak szybko odszukał interesujące go informacje. Wśród danych na temat kopalni tulu na Rodos Pięć, trudno było mu przeoczyć liczne wzmianki o zaginionych górnikach. I choć okoliczności ich zaginięcia nie zostały nigdy oficjalnie wyjaśnione przez śledczych Konfederacji, to koloniści nie mieli wątpliwości kto, a raczej co, odpowiadało za zaistniałą sytuację. Tajemniczy upiór z Rodos, czymkolwiek był, pojawiał się w większości tekstów o zaginionych górnikach.

– Słyszeliście to…? – zaniepokojony głos Mii, wyrwał Arta ze strumienia.

– To jakby stamtąd… – potwierdził Rahan, wskazując trzymaną w dłoni flarą na pobliski zaułek. – Nic nie widać cholera… O znowu!

– Może niech młody rzuci okiem. On ma zainstalowane te różne ziemniackie wtyczki.

– Ta, jasne… – Art zgodził się niechętnie.

Ruszył w stronę rozwidlenia, po drodze przełączając spektrum widzenia na noktowizję. Jego neurosoczewki, implant komunikacyjny, i jeszcze kilka innych “udogodnień”, były standardową modyfikacją dla rodowitych terran. Na planetach kolonialnych, szczególnie tak oddalonych od centrum Konfederacji jak Rodos Pięć, mało kogo było jednak stać na kosztowne implanty. A już na pewno nie mogli sobie na nie pozwolić towarzysze jego wyprawy, których rolnicze rodziny ledwo wiązały koniec z końcem.

“Jeśli ktoś ma sprawdzić ten pieprzone zaułek, to muszę to zrobić ja…” – podsumował w myślach.

W pierwszej chwili odniósł wrażenie, że zaułek jest pusty. Na wszelki wypadek podkręcił jednak noktowizję na maksimum. I wówczas wydało mu się, że gdzieś w głębi korytarza zobaczył jakiś ruch. Zaklął pod nosem, cofnął o krok, przełączył się na termowizję. Gdy nie dostrzegł żadnego śladu cieplnego, odczuł wyraźną ulgę. Był to niepodważalny dowód na to, że w tunelu przed nim nie było żadnej istoty organicznej.

– Fałszywy alarm, nic tu nie… – zaczął Art, lecz urwał w pół słowa zagłuszony przez dochodzący z korytarza, przeraźliwy wizg.

Instynktownie przełączył spektrum na noktowizję, i widząc pędzącą przez ciemność istotę, sparaliżowany strachem zamarł w bezruchu. Instynkt podpowiadał mu, że powinien uciekać, lecz miękkie jak z waty nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Potknął się, rozpłaszczył na zimnym kamieniu, patrząc tępo na nieuchronnie zmierzający ku niemu nieregularny kształt. Istota z jego najgorszych koszmarów, swoista plątanina macek, kłów i szponów, w kilka sekund przemierzyła dzielący ich dystans, po czym zawisła w bezruchu, jakby szykując się do ataku.

 – Co, co do cholery…? – Art zaklął, gdy zaczęło do niego docierać z czym ma do czynienia. – Pieprzone holo…?

 Patrząc na zawieszoną nad nim poczwarę, doskonale dostrzegał miarowe migotanie ciemnego cielska, tak charakterystyczne dla trójwymiarowych hologramów niskiej jakości. Wyglądało na to, że ktoś sprawił mu wyjątkowo paskudny dowcip. A sądząc po dochodzącym zza jego pleców, gromkim śmiechu, autorami żartu byli jego towarzysze.

 – Sukinsyn zlał się w pory ze strachu…! – zaryczał Rahan, w przerwie pomiędzy kolejnymi salwami wesołości. – Nagrało się?! Nagrało?

– Ta, mamy wszystko… – odrzekł równie rozbawiony Khaled, przywołując do siebie holo kostkę, która z cichym sykiem wyleciała z bocznego tunelu. – Co do joty…

– Pokaż, pokaż! O kurwa, nie wierzą! Weź zatrzymaj. Cofnij. O tu, tu. Przybliż… Widzisz wyraz twarzy tego ziemniaka?

– Nom, nie mogę się już doczekać, aż wrzucimy to w pieprzony strumień.

– Jak nic pęknie bańka wyświetleń. Jak nic… Ej Mia idziemy… Mamy już to, po co przyszliśmy. Zawijamy…

– Może powinniśmy go… – zaczęła Mia, lecz niemal natychmiast została uciszona przez Rahana.

– Olać tego frajera. Niech tam sobie leży we własnych szczynach. Może znajdzie go pieprzony upiór i zeżre. Będzie o jednego pieprzonego ziemniaka mniej. Co nie, Khal…?

Do oszołomionego Arta wciąż jeszcze do końca nie docierało, co takiego się właściwie wydarzyło. Nie potrafił uwierzyć, że jego nowi przyjaciele właśnie zrobili z niego idiotę. Że cała ta wyprawa miała na celu, upokorzenie go w tak perfidny sposób. A co najgorsze, że jego nowa dziewczyna w tym wszystkim uczestniczyła. Wszystko wskazywało jednak na to, że go oszukano, poniżono, i złamano serce, a wszystko to praktycznie w jednej chwili. Tego było za wiele, nawet dla kogoś tak z natury spokojnego jak on.

Art zerwał się na równe nogi, po czym ruszył w stronę oddalających się oprawców. Nie był w stanie trzeźwo myśleć, zaplanować czegokolwiek, po prostu gnał przed siebie, zaślepiony targającą nim nienawiścią. Dostrzegając przed sobą kładkę nad rozpadliną, a na niej trzy znajome sylwetki, przyśpieszył jeszcze kroku. Wydał z siebie dziki, nieartykułowany okrzyk, minął w pełnym pędzie Mię, rzucił się na Khaleda.

Obracający się ku niemu z wolna mężczyzna, nie zdołał nawet zareagować na niespodziewany atak. Wytrącony z równowagi uderzeniem, grzmotnął plecami w pobliską barierkę, i niezgrabnie zaczął zasłaniać się przed kanonadą ciosów. Zanim stojący tuż obok, oniemiały z zaskoczenia Rahan, ruszył się aby odciągnąć go od swego przyjaciela, w pobliżu rozległ się donośny, metaliczny trzask.

Kładka pod ich stopami poruszyła się gwałtownie, jednocześnie przechylając pod sporym kątem. Wszyscy, którym do tego momentu udało się jeszcze pozostać w pionie, jak na komendę zwalili się z nóg. Na moment konstrukcja znieruchomiała, po czym zaskrzypiała przeciągle, i zaczęła zapadać się w przepaść.

 

***

 

Obudził go czyjś przeraźliwy krzyk. Przez kilka kolejnych, ciągnących się w nieskończoność sekund, nie wiedział gdzie jest, ani jak się tu znalazł. Krzyk rozbrzmiał ponownie, i dopiero wówczas zaczęły powracać do niego wspomnienia ostatnich wydarzeń.

Art przypomniał sobie upadek. Jak w akompaniamencie huku i wrzasków, pochłaniały go nieprzeniknione wzrokiem ciemności. Jak opadał bezwładnie w głąb szybu, obijając się o skalne występy niczym szmaciana lalka. W końcu przypomniał sobie także uderzenie w głowę, oraz nicość, która zapadła w następnej chwili.

Kolejnym co do niego powróciło był ból. Czuł jak działający na granicy świadomości implant medyczny, w trybie alarmowym pompuje do jego organizmu środki przeciwbólowe. A mimo to jego pobijanie ciało, zdawało się płonąć żywym ogniem.

Wszystkie otarcia, stłuczenia, i prawdopodobne złamania, przestały mieć jednak znaczenie w chwili, gdy usłyszał głos Mii. Cichy, łamiący się, pozbawiony tak charakterystycznej dla niej wesołej nuty. W brzmieniu tego głosu było coś takiego, że pomimo odczuwanego cierpienia momentalnie zerwał się na równe nogi.

Mię znalazł nieopodal miejsca, w którym się ocknął. Leżała w pozycji embrionalnej na stercie gruzu, a gdy podszedł, zwróciła ku niemu pokrytą zaschniętą krwią twarz. Spojrzała nieobecnym wzrokiem, i powoli zaczęła rozwierać usta, jakby chciała mu coś powiedzieć. Nie zdołał jednak usłyszeć jej słów, gdyż zagłuszył je krzyk Khaleda.

Art instynktownie zwrócił się w stronę źródła rozpaczliwego dźwięku. Ledwie kilka metrów dalej zobaczył na wpół żywego Khaleda, nad którym pochylał się równie żałośnie wyglądający Rahan. Chłopak bezskutecznie próbował dzwignąć część zawalonej konstrukcji, przygniatającej nogi kolegi.

– Co się tak gapisz ziemniaku?! – warknął Rahan, pochwyciwszy spojrzenie Arta. – Rusz dupsko, i choć pomóc… Złap tam… Tam głąbie! A teraz w górę, na trzy. Raz, dwa, trzy… Trzymaj, trzymaj, ja go wyciągnę… Dobra mam… Spokojnie Khal, trzymaj się stary. Wszystko będzie dobrze. Dobrze… Cholera, zemdlał… Wyciągnę cię stąd stary, obiecuję… Mia choć tu, opatrz mu tę pieprzoną nogę…

– Opatrunek jasne… Art weź flarę. O tu, poświeć mi. A ty Rah uciskaj. Mocno…

– O, kurwa jak to paskudnie wygląda… Pieprzony ziemniak, to wszystko twoja wina…

– Moja!? Przecież to wy… Wasze żarciki, cholera…

– Pieprzony ziemniak, już ja ci…

– Chłopaki! Zamiast rzucać się na siebie jak zwierzęta, pomyślcie lepiej jak się wydostać z tej pieprzonej dziury…

 

***

 

Utykając na lewą nogę, Art szedł niezgrabnie wzdłuż pogrążonego w mroku korytarza. Idący kilka kroków przed nim Rahan, oświetlał najbliższą okolicę trzymaną w dłoni flarą. Kopalnia sprawiała tu wrażenie znacznie bardziej wiekowej niż na wyższym poziomie. Wiele mijanych przez nich przejść było częściowo, lub wręcz zupełnie zawalonych, a podtrzymujące strop wsporniki mocno skorodowane, powyginane.

– I jak tam ziemniaku, łapiesz coś…? – zapytał Rahan, zerkając przez ramię.

– Nie, wciąż nic. Musimy iść dalej.

– Hazram…! – Rahan zaklął w lokalnym dialekcie.

Art wziął głęboki oddech, i chcąc nie chcąc podążył za chłopakiem. Zgodnie z wymyślonym przez Mię planem, kierowali się w głąb kopalni. Ich celem było odnalezienie miejsca, w których Art mógłby połączyć się ze strumieniem, za pośrednictwem swego implanta komunikacyjnego. Mogliby wówczas skontaktować się z lokalnym oddziałem ratunkowym, i wezwać pomoc. Pomysł ten został jednogłośnie uznany za najlepszy sposób, na wydostanie się z labiryntu, jaki tworzyły korytarze dolnego kompleksu kopalnianego.

Niestety, pomimo trwającej już dobrych kilkanaście minut wędrówki, lampka zasięgu wyświetlająca się Artowi na granicy pola widzenia, wciąż pozostawała złowieszczo czerwona. Transfer danych pozostawał wyłączony, i nic nie zapowiadało aby sytuacja miała się wkrótce zmienić.

Powoli zaczynał już tracić nadzieję, że uda się zrealizować plan, co pogarszało jeszcze jego i tak już wyjątkowo parszywy nastrój. Najbardziej gnębiło go jednak wcale nie to, że zgubił się w opuszczonej kopalni bez szans na jej rychłe opuszczenie, ale fakt, że został zdradzony przez ludzi, których brał za swych przyjaciół.

– Słuchaj Rahan… – zaczął, przerywając trwającą od dłuższego czasu ciszę. – Ten pieprzony hologram i w ogóle… Dlaczego wy mi to… Przecież… Myślałem cholera, że jesteśmy przyjaciółmi…

– Przyjaciółmi…? – w ustach Rahana słowo to zabrzmiało niczym ponury żart. – Dobre sobie. Jak świat światem, ziemniak nie będzie koloniście bratem…

– Ale co to za pieprzenie?! Niby dlaczego…?

– Dlaczego?! Takie pytanie mógł zadać tylko pieprzony ziemniak.

– Ale ja, naprawdę nie…

– Chcesz wiedzieć dlaczego? – Rahan zatrzymał się i odwrócił, a na jego oświetlonej blaskiem flary twarzy malowała się wściekłość. – Dobrze, to powiem ci dlaczego. Wojny o wyzwolenie kolonii zachodnich, mówi co to coś?

– Coś tam słyszałem… To znaczy w szkole, jeszcze na ziemi, uczyli nas o tym. Część kolonii w zachodnim sektorze się zbuntowała, na planetach wybuchły walki, no ale w końcu jakoś tam się dogadali, i… Ale co to ma niby wspólnego ze mną…?

– Co to ma wspólnego?! Pieprzone ziemniaki, twoje terrańskie ziomki, przez ponad trzy miechy ostrzeliwały Rodosa piątego z orbity. Zrzucali na nas bomby, wysyłali pieprzonych mechanicznych zabójców, plutony egzekucyjne. Wyrzynali wszystkich jak leci, kobiety, dzieci, starych, młodych. Prawie połowa populacji planety przestała istnieć. I to w trzy pieprzone miesiące. Trzy! Po dziś dzień znajdujemy masowe groby… A wiesz dlaczego ziemniaki to wszystko zrobiły? Bo nasi domagali się lepszych warunków pracy. Tak, dosyć już mieli tyrania w kopalniach takich jak ta. Dosyć mieli dziesięciogodzinnych zmian, wysokiej śmiertelności wśród robotników, głodowych stawek… Ziemniaki oczywiście im odmówiły, a jak nasi zawiesili wydobycie, to rozpętało się piekło. I gdyby nie nieugięta postawa naszych dzielnych… Eh, po co ja ci to w ogóle…

Rahan machnął z rezygnacją ręką, obrócił się na pięcie, po czym wznowił wędrówkę wzdłuż tunelu.

– Ale przecież to wszystko… To wszystko wydarzyło się tak dawno. Trzysta? Nie, przynajmniej czterysta lat ziemskich temu… Dlaczego ja…? Dlaczego mnie za to wszystko karać…? Przecież można się dogadać. Można zapomnieć. Żyć dalej. Pojednać… Tak jak ja i Mia…

– Że niby co ty i Mia? – Rahan prychnął z pogardą. – Naprawdę myślisz, że między wami coś było? Że to było naprawdę? Jeśli tak, to jesteś jeszcze głupszy niż myślałem…

– Ale…

– To ona wymyśliła całą tę wyprawę. To ona zaplanowała to wszystko. Namówiła mnie i Khala… Przez jakiś czas musiała udawać, żeby cię tu ściągnąć. Ale to była tylko taka gra… Rozumiesz głąbie? Gra!

– Pieprzenie… – podsumował Art po dłuższej chwili milczenia.

 

***

 

– Słuchaj Rah, jeśli naprawdę uważasz, że znów się na to nabiorę…

– Że co?

 

***

 

Art pędził na łeb na szyję, przez puste korytarze kopalni. Raz za razem potykał się o zalegający mu na drodze gruz, ślizgał się na wilgotnej skale, upadał. Podnosił się jednak błyskawicznie, i nie zaprzątając sobie głowy kolejnymi bolesnymi otarciami, ponownie zrywał do szaleńczego biegu. "Byle szybciej, byle dalej od tego skurwysyństwa…" – kołatało mu w głowie.

Był naprawdę przerażony. Chyba jeszcze nigdy w swym dziewiętnastoletnim życiu nie bał się aż tak bardzo. Strach był tak intensywny, że właściwie go paraliżował. Nie był w stanie trzeźwo myśleć, choćby pobieżnie przeanalizować tego, co ledwie przed momentem zobaczył. Jedyne co go teraz zajmowało to bieg, byle szybciej, byle dalej od czerwonego oka.

Gdzieś z tyłu doszedł do niego krzyk Rahana – przytłumiony przez dzielącą ich odległość, lecz wcale przez to nie mniej przerażający. Żałosny, przeciągły skowyt bólu, wydany wraz z ostatnim tchnieniem człowieka, który stanął właśnie twarzą w twarz z kostuchą. A gdy krzyk urwał się nagle w pół dźwięku jakby ucięty nożem, to stało się dla niego jasne, że już nigdy nie zobaczy swego kolegi. I choć chwilę wcześniej wydawało mu się to zupełnie niemożliwe, przyspieszył jeszcze kroku.

 

***

 

– Arti, uspokój się! – Mia położyła Artowi ręce na barkach, i potrząsnęła nim gwałtownie. – A teraz weź głęboki wdech, i opowiedz mi to wszystko jeszcze raz. Tylko wolniej, bez nerwów…

– Nie ma do cholery czasu! – Art spojrzał niepewnie za siebie, po czym, upewniwszy się, że z ciemności nie dybie na niego czerwone oko, nieco już spokojniej dodał: – Musimy uciekać, on… To coś… Nie mam pewności, ale chyba za mną polazło…

– Ale co takiego? O czym ty gadasz Art? I gdzie jest Rahim?

– Nie wiem co to było… Wyglądało trochę, jak… Jak cholernie duży pies bojowy…

– Pies…?

– Takie zwierzę z Ziemi… Nieważne… W każdym razie, kawał pieprzonego skurwysyna… On, on dopadł Raha… Wyskoczył z ciemności, przemknął tuż obok mnie, i rzucił się na niego. Zaczął go gryźć, rozrywać na pieprzone kawałeczki. Wszędzie była krew… Uciekłem… My też musimy, musimy uciekać… Teraz, Mia!

– Arti, jeśli to jakiś głupi dowcip… Jeśli chcesz się odegrać za tamto, to obiecuję ci, że…

Art po raz kolejny obrócił się nerwowo przez ramię, lecz tym razem nie powrócił już do rozmowy z Mią. W ciemności rozpościerającej się tuż za jego plecami zobaczył to, czego najbardziej się obawiał. Migoczący w nieregularnych odstępach, czerwony punkt, ten sam, który zwrócił jego uwagę na moment przed masakrą Rahana.

– Na Stwórcę, on… – słowa ledwie przeciskały się, przez ściśnięte niczym w imadle gardło. – On już tu jest…

– Art, o czym ty znowu…? – Mia urwała w pół słowa dostrzegając to, co wyciągniętą w przód dłonią wskazywał jej roztrzęsiony Art.

Z mroku wynurzyła się masywna bestia, przywodząca na myśl przerośniętego, terrańskiego pit bulla. Monstrum zatrzymało się na granicy rzucanego przez flarę światła, i pochyliwszy nieco podłużny łeb, skierowało ku nim swe jedyne, nienaturalnie czerwone ślepie. Drugie oko, podobnie jak i spora część cielska bestii, nosiło ślady dawno otrzymanych obrażeń. Spomiędzy rozszarpanej na boku skóry wystawały żebra, brakowało jednego ze szpiczastych uszu, a w rozwartej paszczy widać było liczne ubytki. Wszystko to potęgowało jeszcze przerażające wrażenie, jakie bestia robiła swym wyglądem.

Potwór ruszył w ich stronę z zaskakującą zwinnością. Zupełnie nie zdradzając swych zamiarów, zerwał się nagle do biegu, i po ledwie kilku sekundach był już w połowie drogi do miejsca, w którym się znajdowali. Z jakiegoś powodu szarża bestii skierowana była na Mię, która w obliczu zagrożenia zupełnie straciła głowę, i niezdolna do ucieczki wydzierała się w niebogłosy.

Art odepchnął mocno Mię na bok, ledwie na moment przed tym nim atak bestii osiągnął cel. To bohaterskie, acz zupełnie nieprzemyślane zachowanie, przyniosło jednak pożądany skutek. Potwór przeleciał tuż obok, i niezdolny do wyhamowania pędu, z impetem rąbnął w jeden z podtrzymujących strop filarów. W wyniku uderzenia nienaturalny blask w czerwonym ślepiu przygasł nieco. Bestia zatoczyła się niezgrabnie, po czym zastygła w dziwnym, jakby wyczekującym bezruchu.

– Uciekaj Mia, uciekaj! – krzyknął Art, podnosząc oszołomioną dziewczynę z ziemi. – Tym korytarzem prosto, a potem pierwsza w lewo, i dalej prosto. Rozumiesz co do ciebie mówię?! Mia, do jasnej cholery!?

– Tak, uciekać… Muszę uciekać.

– Prosto, lewo, prosto. Pamiętaj. Tam powinna być śluza bezpieczeństwa. Zamknij ją za sobą… Ja postaram się… Postaram się dać ci trochę czasu…

– Ale Art…

– Biegnij do cholery…! – wrzasnął, widząc jak oko znieruchomiałej bestii ponownie rozpala się intensywnie czerwonym blaskiem. – Biegnij!

I Mia pobiegła, pozostawiając go sam na sam z potworem. A gdy ten, otrzepawszy się niczym wychodzące z wody zwierzę, stanął naprzeciw niego, chłopak momentalnie pożałował swej brawury. W głębi duszy zdawał sobie jednak sprawę, że gdyby uciekł z Mią, to i tak zapewne by wkrótce zginął. A skoro miał już zginąć, to przynajmniej w taki sposób, aby nie musiał wstydzić się swej śmierci przed Stwórcami.

– No dobrze suko… – syknął przez zaciśnięte zęby, sięgając po leżący nieopodal pręt zbrojeniowy. – Zobaczymy na co cię stać.

Art wziął potężny zamach, i z całej siły jaka pozostała jeszcze w jego wyeksploatowanym ponad miarę ciele, grzmotnął potwora w pysk. Rozległ się metaliczny brzęk, przywodzący na myśl uderzenie niesprawnego dzwonu, a pręt zarezonował tak mocno, że omal nie wypuścił go z dłoni. Tymczasem potwór zdawał się nie odczuć jego uderzenia – stał niewzruszony, obserwując go badawczo swym jedynym, czerwonym ślepiem.

Nie mając w zasadzie innego wyjścia, chłopak zamachnął się ponownie. Tym razem pręt wydał mu się znacznie cięższy, przez co uderzenie straciło sporo z pierwotnego impetu. Bestia bez trudu złapała opadający na nią pręt w paszczę, i delikatnym ruchem pyska, jakby od niechcenia, wyrwała mu broń. Masywne szczęki zacisnęły się, zgniatając kilkucentymetrową litą stal niczym drewniany patyk.

Art cofnął się o krok, oczekując na nieuchronny – jak mu się wydawało, atak. Bestia wciąż jednak stała niewzruszona, i najwyraźniej wcale nie miała zamiaru go ruszać.

– No dalej do cholery! – krzyknął, gdy po dłuższej chwili nerwowego wyczekiwania, sytuacja w żaden sposób nie posunęła się naprzód. – Na co czekasz ty głupi, pieprzony…

Gdy Art wypowiadał te słowa, kilka metrów dalej coś poruszyło się gwałtownie pod ścianą tunelu. Zanim do niego dotarło, że to unieruchomiony Khaled ocknął się z letargu, bestia była już przy budzącym się osiłku i zaciskała paszczę na jego gardle. Khal zarzęził przeraźliwie, i chwyciwszy bestię w pół, próbował zrzucić z siebie.

Po kilku sekundach obserwacji rozpaczliwych zmagań Khaleda, Art uświadomił sobie, że tamten nie ma najmniejszych szans na wyjście z opresji. "Opór nie ma sensu, nie pomogę mu, trzeba spierdalać…" – przemknęło mu przez myśl, a w kolejnej chwili już biegł korytarzem.

 

***

 

Art dogonił Mię po zaledwie kilkunastu metrach. Bez źródła światła, bez wsparcia implantu wzrokowego, błądziła w ciemności niczym dziecko we mgle. Podbiegł do niej, złapał za rękę, i pociągnął za sobą.

 

***

 

– Skąd, skąd wiedziałeś… – wydyszała Mia, opierając się plecami o drzwi śluzy bezpieczeństwa, którą zamknęli wraz z Artem ledwie przed momentem. – Skąd wiedziałeś gdzie iść?

– Miałem mapę… – Art postukał się palcem po głowie, po czym otarł zalewający mu czoło pot, i dodał: – Znaleźliśmy z Rahem terminal bezpieczeństwa. Okazało się, że niektóre funkcje wciąż działały. Udało mi się nawet pobrać trasę ewakuacyjną na mój Kom Log. Wracaliśmy żeby wam o tym powiedzieć, i wtedy… Wtedy dopadła nas ta pieprzona maszkara…

– Czy to coś…? Czy Khaled…?

W odpowiedzi Art pokręcił tylko przecząco głową, spuścił wzrok. Przez jakiś czas wsłuchiwał się w ciche łkanie dziewczyny, pozwalając się jej wypłakać. Sam nie czuł jednak zbytnio smutku po stracie fałszywych przyjaciół. “Po tym co mi zrobili, zasłużyli sobie na taki los…” – przemknęło mu nawet przez myśl. W końcu podniósł się, otrzepał, i oznajmił Mii:

– Musimy ruszać. Sukinsyn pewnie nie sforsuje zamkniętej śluzy, ale… Ale jeśli zna teren, to może spróbować obejść przeszkodę. Z mapy wynika, że będzie miał spory kawałek, ale… Ale my także mamy jeszcze ze trzysta, czterysta metrów do najbliższego wyjścia ewakuacyjnego. Chodźmy…

 

***

 

– Wiesz co Mia… – zagadnął nieśmiało Art, gdy już zbliżali się do śluzy ewakuacyjnej.

– Tak?

– Gdy byliśmy sami, Khal powiedział mi coś… Powiedział mi, że ty i ja… Że nasz związek… Że to wszystko nie było naprawdę…

– Słuchaj Art… – dziewczyna zatrzymała się, spojrzała Artowi głęboko w oczy. – Jesteś naprawdę w porządku. Zabawny, miły, odważny. Całkiem w porządku, jak na ziemniaka. Ale…

– Ale co?

– Ale wciąż jesteś ziemniakiem. A jak świat światem…

– Ziemniak nie będzie koloniście bratem… – dokończył Art drżącym głosem.

– No właśnie… My po prostu… My po prostu nie pasujemy do siebie. Zrozum to Art. Po prostu nie możemy być razem.

– Czyli, to co mówił Khal… Że ty…

Artowi zabrakło słów aby wyrazić żal, jak nagle poczuł. Miał wrażenie, jakby w jednej chwili równocześnie pękło mu serce, tlący się w duszy płomień zgasł, a wewnętrzna równowaga runęła w gruzy. W obliczu słów Mii zbledło wszystko, co przytrafiło mu się w opuszczonej kopalni. Upokorzenie, paniczny strach w obliczu śmierci, skrajne wyczerpanie fizyczne, ból oraz cierpienie, wszystko to wydawało mu się teraz nieważne. Ogarnęła go pustka, objętość i apatia, jakiej nigdy jeszcze nie dane mu było doświadczyć.

– Art… – Mia położyła chłopakowi dłoń na piersi, lecz ten strzepnął ją niczym uciążliwego owada.

– Nie ma sprawy… – rzucił chłodno, po czym odwrócił się, i ruszył w głąb korytarza.

 

***

 

 – Którędy teraz? – Zapytała Mia, zatrzymując się na rozstaju drogi. – Art jesteś tam?

 – Ta, ja tylko… – chłopak ocknął się niczym wyrwany z transu.

 Ledwie chwilę wcześniej implant komunikacyjny poinformował go o odzyskanym zasięgu. Podłączenie do strumienia odczuł niemal fizycznie, niczym powiew rześkiej bryzy znad morza. Pierwszym co zrobił po wysłaniu sygnału SOS, było wrzucenie w strumień śladu pamięciowego z obrazem spotkanej w kopalni bestii.

Okazało się wówczas, iż “upiór” był w rzeczywistości autonomicznym robotem bojowym, powszechnie wykorzystywanym przez siły Terrańskie w walkach, toczonych na Rodosie Piątym ponad trzysta lat temu. Wedle znalezionych w strumieniu informacji, po zawarciu pokoju z koloniami wszystkie modele tego typu zostały zniszczone, za pośrednictwem wystrzelonej z orbity wiązki EMP. “Sukinsyn wlazł pewnie do kopalni w poszukiwaniu ofiar, i zapuścił się tak głęboko, że pieprzona wiązka go nie dosięgła…” – skonstatował w myślach.

Wyjaśniło się także, dlaczego pomimo wielu nadarzających się ku temu okazji, robot nigdy nie zaatakował Arta. Sztuczna inteligencja kierująca poczynaniami maszyny, została ograniczona do zabijania kolonistów. Specjalny protokół bezpieczeństwa bezwzględnie zakazywał jakichkolwiek form agresji względem osób, które na podstawie analizy DNA wykazywały terrański genom. Przez cały ten czas, był więc stuprocentowo bezpieczny.

– No i? – ponagliła Mia. – W lewo czy w prawo?

Art ponownie przywołał przed oczy mapę kopalni. Zaznaczona zieloną linią droga ewakuacyjna wskazywała, że wyjście znajduje się niespełna dwadzieścia metrów po lewej. Prawa odnoga korytarza prowadziła z kolei w głąb kopalni, a dodatkowa adnotacja zdradzała, iż trafią w ten sposób do miejsca z którego przyszli. “Wprost do legowiska pieprzonego upiora…” – przemknęło mu przez myśl.

– Art do cholery, ogarnij się! Gapisz się na mnie jakbyś był niespełna rozumu. Co z tobą…?!

– Przepraszam, ja tylko…

– Zamiast przepraszać, zerknij lepiej na tą swoją mapkę, i wybierz wreszcie drogę. No więc lewo? Prawo? Na stwórcę, dlaczego z wami ziemniakami, zawsze muszą być takie problemy…

– W prawo… – odpowiedział Art po krótkiej chwili wahania. – Tak, w prawo… Jeszcze tylko kawałek i… I wszystko się wreszcie skończy…

Koniec

Komentarze

No cóż, nie mogę powiedzieć, że opowiadanie spodobało mi się, albowiem podobnych czytałam już wiele – iluż to już młodych ludzi wchodziło dla zabawy do różnych lochów, podziemi, jaskiń, nawiedzonych domów, czy, jak w tym przypadku, nieczynnych kopalni. Od początku takiej eskapady przeważnie wiadomo, że nie może się ona dobrze skończyć i że nie wszyscy ujdą z życiem. Tu jest podobnie i tylko tytułowy upiór jest nieco inny.

Spodobało mi się zakończenie. ;)

Wykonanie, co stwierdzam z ogromnym smutkiem, pozostawia bardzo wiele do życzenia. :(

 

“Po­cząw­szy od zdzi­cza­łych zwie­rząt, po pie­przo­ne­go upio­ra z Rodos… “ –> Zbędna spacja przed zamknięciem cudzysłowu.

 

– No chyba nam teraz nie spę­kasz ziem­nia­ku? – twarz prze­wo­dzą­ce­go gru­pie Ra­ha­na, wy­krzy­wił drwią­cy uśmie­szek. –> – No, chyba nam teraz nie spę­kasz, ziem­nia­ku? – Twarz prze­wo­dzą­ce­go gru­pie Ra­ha­na wy­krzy­wił drwią­cy uśmie­szek.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi.

 

w trak­cie jego dwu­let­nie­go po­by­tu na Ro­do­sie pią­tym. –> Skoro to nazwa planety, to raczej: …w trak­cie jego dwu­let­nie­go po­by­tu na Ro­do­sie Pią­tym.

Wcześniej pisałeś: Wśród da­nych na temat ko­pal­ni tulu na Rodos 5… i …od­da­lo­nych od cen­trum Kon­fe­de­ra­cji jak Rodos 5… –> Byłoby dobrze stosować jednolity zapis w całym opowiadaniu.

 

– A to wi­dzia­łeś młody – osi­łek wska­zał na mocno już wy­bla­kłe li­te­ry. –> Raczej: – A to wi­dzia­łeś, młody? – Osi­łek wska­zał mocno już wy­bla­kłe li­te­ry.

Pokazując ręką, wskazujemy coś, nie na coś.

 

– Piszą tu, żeby strzec się się upio­ra z Rodos. –> Dwa grzybki w barszczyku.

 

– Ta, prze­cież znam dia­lekt Ro­donś­ki – Gdyby rzecz dotyczyła greckiej wyspy/ miasta, winno być: – Ta, prze­cież znam dia­lekt rodyjski… Skoro jednak rzecz dotyczy wymyślonej planety, to napisałabym: – Ta, prze­cież znam dia­lekt rodoski

 

– Wie­dział, ile tu na­szych bez wie­ści prze­pa­dło swego czasu. –> – Wie­dział, ilu tu na­szych swego czasu przepadło bez wie­ści.

 

Ale byli też tacy, co da­wa­li wiarę w te opo­wie­ści. –> Ale byli też tacy, co da­wa­li wiarę tym opo­wie­ściom. Lub: Ale byli też tacy, co wierzyli w te opo­wie­ści.

 

po­twier­dził Rahan, wska­zu­jąc trzy­ma­ną w dłoni flarą na po­bli­ski za­ułek. –> Czy to na pewno była flara?

Za AJP PWN: flara «rakieta świetlna rozbłyskowa, zrzucana z samolotów na spadochronach»

 

Jego neu­ro-so­czew­ki… –> Jego neu­roso­czew­ki

 

W pierw­szej chwi­li za­ułek wydał mu się pusty. Na wszel­ki wy­pa­dek pod­krę­cił jed­nak nok­to­wi­zję na mak­si­mum. I wów­czas wy­da­ło mu się… –> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w pierwszym zdaniu: W pierw­szej chwi­li miał wrażenie, że za­ułek jest pusty.

 

gdzieś we wnę­trzu ko­ry­ta­rza zo­ba­czył jakiś ruch. –> Wystarczy: …gdzieś w ko­ry­ta­rzu zo­ba­czył jakiś ruch. Lub: …gdzieś w głębi ko­ry­ta­rza zo­ba­czył jakiś ruch.

 

Za­klął pod nosem, i co­fa­jąc się o krok, prze­łą­czył się na ter­mo­wi­zję. –> Nie brzmi to najlepiej. Proponuję: Za­klął pod nosem i robiąc krok w tył, prze­łą­czył się na ter­mo­wi­zję.

 

Gdy nie do­strzegł choć­by żad­ne­go śladu ciepl­ne­go… –> Gdy nie do­strzegł żad­ne­go śladu ciepl­ne­go… Lub: Gdy nie do­strzegł choć­by śladu ciepl­ne­go

 

pa­trząc tępo na nie­uchron­nie zmie­rza­jąc ku niemu nie­re­gu­lar­ny kształt. –> Literówka.

 

– Pokaż, pokaż O kurwa, nie wie­rzą… –> Raczej: – Pokaż, pokaż! O, kurwa, nie wie­rzę!

 

za­śle­pio­ny przez tar­ga­ją­cą nim nie­na­wiść. –> …za­śle­pio­ny tar­ga­ją­cą nim nie­na­wiścią.

 

Zanim sto­ją­cy tuż obok, onie­mia­ły z za­sko­cze­nia Rahan… –> Zanim sto­ją­cy tuż obok, onie­mia­ły i zaskoczony Rahan

 

Jak opa­dał bez­wład­nie w dół szybu… –> Masło maślane. Czy mógł opadać w górę?

Proponuję: Jak leciał bez­wład­nie w dół szybu

 

obi­ja­jąc się od skal­nych wy­stę­pów… –> …odbi­ja­jąc się od skal­nych wy­stę­pów… Lub: …obi­ja­jąc się o skal­ne wy­stę­py

 

Czuł jak dzia­ła­ją­cy na gra­ni­cy świa­do­mo­ści im­plant me­dycz­ny… –> Czy dobrze rozumiem, że implant medyczny działał na granicy świadomości?

 

gdy pod­szedł, zwró­ci­ła ku niemu po­kry­tą za­schnię­tą krwią twarz. Spoj­rza­ła na niego nie­obec­nym wzro­kiem, i po­wo­li za­czę­ła roz­wie­rać usta, jakby chcia­ła mu coś po­wie­dzieć. –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

Miejscami nadużywasz zaimków.

Proponuję: …gdy pod­szedł, zwró­ci­ła ku niemu po­kry­tą za­schnię­tą krwią twarz. Spoj­rza­ła nie­obec­nym wzro­kiem, i po­wo­li za­czę­ła roz­wie­rać usta, jakby chcia­ła coś po­wie­dzieć.

 

Chło­pak bez­sku­tecz­nie pró­bo­wał dzwi­gnąć część za­wa­lo­nej kon­struk­cji, przy­gnia­ta­ją­cej nogi po­wa­lo­ne­go ko­le­gi. –> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Chło­pak bez­sku­tecz­nie pró­bo­wał dźwi­gnąć część za­wa­lo­nej kon­struk­cji, przy­gnia­ta­ją­cej nogi leżącego ko­le­gi.

 

wark­nął Rahan, po­chwy­cisz­wy spoj­rze­nie Arta. –> …wark­nął Rahan, po­chwy­ciwsz­y spoj­rze­nie Arta.

W jaki sposób Rahan, w ciemnościach kopalni, pochwycił spojrzenie Arta?

 

opatrz mu pie­przo­ną nogę… –> …opatrz mu pie­przo­ną nogę

Choć zdaje sobie sprawę, że Rahan nie musi wyrażać się poprawnie.

 

Pie­przo­nu ziem­niak, już ja ci… –> Literówka.

 

Uty­ka­jąc na lewą nogę, Art kuś­ty­kał nie­zgrab­nie… –> Utykaćkuśtykać to synonimy; znaczą to samo.

Proponuję: Uty­ka­jąc na lewą nogę, Art szedł

 

Art mógł­by na­wią­zać kon­takt ze stru­mie­niem, za po­śred­nic­twem swego im­plan­ta ko­mu­ni­ka­cyj­ne­go. Mo­gli­by wów­czas skon­tak­to­wać się… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Nie­ste­ty, po­mi­mo trwa­ją­cej już do­brych kil­ka­na­ście minut eska­pa­dy, lamp­ka za­się­gu wy­świe­tla­ją­ca się Ar­to­wi na gra­ni­cy pola wi­dze­nia, wciąż po­zo­sta­wa­ła zło­wiesz­czo czer­wo­na. –> Eskapada nie trwała kilkanaście minut, ona trwała od chwili, kiedy zdecydowali się wejść do kopalni. Czy naprawdę spodziewali się, że nawiążą kontakt błyskawicznie?

Za SJP PWN: eskapada «wyprawa, często ryzykowna i lekkomyślna»

 

– To ona wy­my­śli­ła całą wy­pra­wę. –> – To ona wy­my­śli­ła całą wy­pra­wę.

 

po­now­nie zry­wał do sza­leń­cze­go biegu. –> …po­now­nie zry­wał się do sza­leń­cze­go biegu.

 

– Art obej­rzał się nie­pew­nie za sie­bie… –> Masło maślane. Czy mógł obejrzeć się przed siebie?

Proponuję: – Art spojrzał nie­pew­nie za sie­bie

 

– Takie zwie­rzę z ziemi… –> – Takie zwie­rzę z Ziemi

 

W ciem­no­ści roz­po­ście­ra­ją­ce­go się tuż za jego ple­ca­mi… –> Piszesz o ciemności, a ta jest rodzaju żeńskiego, więc: W ciem­no­ści roz­po­ście­ra­ją­cej się tuż za jego ple­ca­mi

 

prze­ro­śnię­te­go, ter­rań­skie­go pitt bulla. –> …prze­ro­śnię­te­go ter­rań­skie­go pit bulla.

 

jedno ze szpi­cza­stych uszu ode­rwa­no… –> Nie wiemy, w jaki sposób stwór stracił ucho.

Proponuję: …brakowało jednego ze szpiczastych uszu

 

a w roz­war­tej pasz­czy widać było ubyt­ki w kłach. –> Czy to znaczy, że – poza czterema niekompletnymi kłami – inne zęby były w należytym porządku?

 

I Mia po­bie­gła, po­zo­sta­wia­jąc go sam na sam z po­two­rem. A gdy ten, otrze­paw­szy się ni­czym wy­cho­dzą­ce z wody zwie­rzę, sta­nął na­prze­ciw niego, mo­men­tal­nie po­ża­ło­wał swej bra­wu­ry. –> Czy dobrze rozumiem, że potwór, otrzepawszy się, pożałował swej brawury.

 

aby nie mu­siał wsty­dzić się swej śmier­ci przed Stwór­ca­mi. –> Kim są Stwórcy?

 

Zanim do niego do­tar­ło, że to unie­ru­cho­mio­nych Kha­led ock­nął się z le­tar­gu… –> Literówka.

 

a w ko­lej­nej chwi­li już biegł wzdłuż ko­ry­ta­rza. –> Zbędne dopowiedzenie. Chyba nie biegłby w poprzek korytarza.

Wystarczy: …a w ko­lej­nej chwi­li już biegł ko­ry­ta­rzem.

 

Ogar­nę­ła go pust­ka, ob­ję­tość i apa­tia… –> Czy na pewno ogarnęła go objętość?

 

Oka­za­ło się wów­czas, iż „upiór” był w rze­czy­wi­sto­ści au­to­no­micz­nym an­dro­idem bo­jo­wym… –> Obawiam się, że sztuczny twór, wyglądający jak pies, nie jest androidem.

Za SJP PWN: android «robot łudząco podobny do człowieka, obdarzony inteligencją»

 

Wy­ja­śni­ło się także, dla­cze­go po­mi­mo wielu nada­rza­ją­cych się ku temu oka­zji, an­dro­id nigdy nie za­ata­ko­wał Arta. –> To nie był android.

 

Przez cały ten czas, był więc stu­pro­cen­to­wo bez­piecz­ny.

– No więc? – po­na­gli­ła Mia. –> Powtórzenie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wielkie dzięki @reg za wskazanie błędów, w wolnej chwili poprawię. Szczerze mówiąc jestem zaskoczony, że było tego aż tyle, bo tym razem starałem się wyłapać wszystkie możliwe niedoskonałości tekstu. Jak widać korekta nie jest jednak moją najmocniejszą stroną. 

A co do samej treści, to dla kogoś kto tak jak ty przeczytał setki (tysiące?) opowiadań, tekst rzeczywiście może wydawać się sztampowy. Niemniej liczę na to, że mniej doświadczonym czytelnikom bardziej przypadnie do gustu. Cieszę się jednak, że chociaż zakończenie się spodobało ;) 

Pozdrawiam i dziękuję za poświęcony czas.

Bardzo proszę, Królu, i cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

Sugeruję, abyś, nim opublikujesz kolejne opowiadanie, zerknął do tego wątku: http://www.fantastyka.pl/loza/17

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tekst został poprawiony o uwagi jakie otrzymałem od @reg, mam nadzieję, że ułatwi to lekturę pozostałym czytelnikom. Oczywiście wszelkie komentarze od innych członków loży / czytelników NF, będą mile widziane ;) 

Na początek kilka uwag interpunkcyjnych.

– przed wołaczem (i po) stawia się przecinek. Np. tu:

 

– No chyba nam teraz nie spękasz [+,]ziemniaku?

– I jak tam[+,] ziemniaku, łapiesz coś…?

– Co się tak gapisz[+,] ziemniaku?!

Mia[+,] choć chodź tu, opatrz mu tę pieprzoną nogę…

– podmiotu i orzeczenia nie oddziela się przecinkiem (inna sprawa, gdy masz wtrącenie – ale wtedy oddzielasz je obustronnie). Np.:

 

Że cała ta wyprawa miała na celu, upokorzenie go w tak perfidny sposób.

 Art aktywował swój implant komunikacyjny, i podłączył się do strumienia.

Tego typu błędów na przestrzeni całego tesktu jest dość sporo.

Dodatkowo nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Gdzieś tu na forum jest poradnik na ten temat.

 

Co do treści. Pomysł może nie nowy, ale fajnie, że budujesz go na większej historii. W tle jest kolonizacja, kwestie mentalności i antagonizmów wynikających z historycznej rzeczywistości, w jakiej przyszło żyć bohaterom. Mieszasz to wszystko z problemami teraźniejszymi właściwymi dla wieku bohaterów – potrzeba przynależności do grupy, chęć przypodobania się swojej dziewczynie, gniew i zawód, który przeradza się w impulsywną agresję po zdradzie przez “przyjaciół”. Bardzo gorzko, ale przekonująco wypada tutaj zakończenie.

Konstrukcyjnie – dość chaotycznie. Na początku prowadzisz akcję chronologicznie. Potem nagle pojawiają się duże dziury. Zaczynasz strasznie skakać. Postacie gdzieś tam po drodze się gubią, żeby potem się pojawić już po fakcie – jeden z chłopaków, chyba Khaled, nagle znika z opowiadania i pojawia się dopiero nieprzytomny pod ścianą – jak się tam znalazł? Grupa się rozdziela, ale też dowiadujemy się tego po fakcie – co się działo z Mią, kiedy chłopacy poszli szukać panelu sterującego? Dlaczego się rozdzielili? Strasznie dużo też biegania, niby wszyscy są grupą, ale nikt nie widzi, co się dzieje z pozostałymi bohaterami. Ogólnie – zabrakło spójności między poszczególnymi scenami i dyscypliny w prowadzeniu akcji – może to mylne wrażenie, ale wydawało mi się, że zabrakło Ci cierpliwości podczas konstruowania i łączenia poszczególnych scen – jakbyś chciał “odbębnić” środek i przejść już do końca opka.

Zdziwiło mnie, że bohater tak późno włączył noktowizję.

Strasznie irytowało mnie nazywanie głównego bohatera ziemniakiem :-/ Za dużo tego było. A już w scenie po tym, jak bohaterowie spadli – zabrakło mi czegoś mocniejszego. Naprawdę reakcje bohaterów wyszły nieco infantylnie i cały dramatyzm wziął w łeb.

Przejrzałabym też tekst pod kątem dialogów i emocji bohaterów – miejscami reakcje wydają się być nie do końca adekwatne do sytuacji.

It's ok not to.

Na wstępnie dziękuję za uwagi @dogsdumpling. 

Rzeczywiście mam problem z zapisem dialogów, i trochę także z interpunkcją. To już nie jest pierwsze opowiadanie, w którym to wychodzi, ale mam nadzieję, że ostatnie ;) @reg podlinkowała mi tutorial dotyczący zapisu dialogów, przestudiuję go w wolnej chwili i wyciągnę wnioski. 

 

Cieszę się, że treść ci się podobała. 

 

Co do Twoich uwag na temat konstrukcji, to być może rzeczywiście niektóre wątki zostały zbyt pobieżnie wyjaśnione. Nie wynika to jednak z braku cierpliwości, a raczej ograniczeń co do liczby znaków w tekście. Otóż opowiadanie było pierwotnie tworzone na konkurs literacki, do którego przyjmowane były prace o objętości poniżej 10 stron. Musiałem więc mocno się ograniczać, co jak widać nie wpłynęło dobrze na narrację. Właściwie to wszystkie Twoje wątpliwości były wyjaśnione w pierwotnej, dłuższej wersji tekstu, która niestety została nieodwracalnie zastąpiona przez opublikowaną tu wersję ostateczną. 

 

Chętnie poznam twoją opinię na temat wspomnianych reakcji bohaterów, tj. które konkretnie uważasz za nieadekwatne do sytuacji. Nie mam tu nic na swoje usprawiedliwienie, a być może bardziej szczegółowe uwagi pomogą mi dopracować ww. kwestie w przyszłości. 

 

Limit… to wiele tłumaczy ;-)

Co do reakcji bohaterów, to są poprawne. Tylko właśnie – masz grupkę ludzi, którzy znajdują się nie wiadomo, ile metrów pod ziemią, nie mają łączności, są mocno pokiereszowani, ich wzajemne relacje są delikatnie mówiąc trudne, jest ciemno, nie wiadomo, co się czai w ciemnościach i czy w ogóle się z kopalni wydostaną – po sytuacji, w której się znaleźli, oczekiwałabym dużo silniejszych bądź mocniej wyrażonych emocji. W tekście jest to dość stonowane. Takie trochę, okej spadliśmy, to twoja wina ziemniaku, a teraz szukamy wyjścia. Oczywiście upraszczam, ale chciałabym poczuć to zagrożenie, ten strach, że się nie wydostaną, może podskórną panikę, nieracjonalność czy utratę kontroli nad sobą, nienawiść w stosunku do głównego bohatera ze strony chłopaków (przez niego spadli) i odwrotnie, wściekłość i zawód Arta. Jasne, mówi, że jest wściekły, ale robi, co mu każą. Nie ma za bardzo napięcia między bohaterami.

Jak Mia i Art spotykają bestię, ona stoi jak wryta – niby sensowna reakcja – ale zaraz daje się popchnąć do ucieczki. Czyli reaguje poprawnie i dość dla bohatera wygodnie. Później piszesz, że nie odbiegła za daleko w ciemności. Chciałabym poczuć tę jej panikę, kiedy szukała drogi w popłochu. U ciebie jest, że bohater ją po prostu znajduje i że nie doszła za daleko.

Albo tu:

 

– No dalej do cholery! – krzyknął, gdy po dłuższej chwili nerwowego wyczekiwania, sytuacja w żaden sposób nie posunęła się naprzód. – Na co czekasz ty głupi, pieprzony…

Gdy Art wypowiadał te słowa, kilka metrów dalej coś poruszyło się gwałtownie pod ścianą tunelu. Zanim do niego dotarło, że to unieruchomiony Khaled ocknął się z letargu, bestia była już przy budzącym się osiłku i zaciskała paszczę na jego gardle. Khal zarzęził przeraźliwie, i chwyciwszy bestię w pół, próbował zrzucić z siebie.

Po kilku sekundach obserwacji rozpaczliwych zmagań Khaleda, Art uświadomił sobie, że tamten nie ma najmniejszych szans na wyjście z opresji. "Opór nie ma sensu, nie pomogę mu, trzeba spierdalać…" – przemknęło mu przez myśl, a w kolejnej chwili już biegł korytarzem.

Jest bardzo statecznie. Nie pokazujesz nerwowego oczekiwania, tylko o nim piszesz. Nie dajesz mi go odczuć, tylko mi o nim mówisz. Dalej jest info o obserwacji rozpaczliwych zmagań – czyli znowu spowalniasz akcję, nie dodając jej przy tym dramatyzmu.

 

– No, dalej, do cholery! – wrzasnął na stojącą nieruchomo bestię. Na co czekasz ty głupi, pieprzony…

Kilka metrów dalej coś poruszyło się gwałtownie pod ścianą tunelu. Zanim do Arta dotarło, że to Khaled ocknął się z letargu, bestia już zaciskała paszczę na gardle jego przyjaciela. Khal zarzęził przeraźliwie i, chwyciwszy bestię wpół, próbował ją z siebie zrzucić.

"Opór nie ma sensu, nie pomogę mu, trzeba spierdalać…" – przemknęło chłopakowi przez myśl, a w kolejnej chwili już biegł korytarzem, byle dalej od rzężenia konającego towarzysza.

 

To oczywiście tylko moja sugestia, ale chciałam pokazać, o co mi chodzi. Z jednej strony jest trochę dynamiczniej, z drugiej czytelnik z reakcji Arta jest w stanie wyczytać emocje.

 

Jeszcze odnośnie pisowni w półwpół:

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Kiedy-w-pol-a-kiedy-wpol;18619.html

 

It's ok not to.

@dogsdumpling brak należytego przedstawienia emocji bohaterów, także poniekąd wynika z ograniczeń ilościowych tekstu. Wydaje mi się, że gdyby nie te nieszczęsne 10 stron limitu, pewne wątki na pewno zostałyby rozwinięte, a reakcje bohaterów wyraźniej zaznaczone. Aby jednak zmieścić się w limicie wyznaczonym przez organizatorów, naprawdę mocno musiałem się ograniczać, i zmienić styl w jakim zazwyczaj piszę na wyjątkowo oszczędny. Dodam tylko, że poprzednie moje opowiadanie było tu krytykowane m.in. za nazbyt rozwleczone opisy przeżyć wewnętrznych bohatera ;) 

 

A tak na marginesie – odnoszę jednak wrażenie, że oszczędny styl pisania bardziej podoba się przeciętnemu czytelnikowi. Niniejsze opowiadanie publikowałem jeszcze w innych miejscach, i pomimo tego, iż nie uważam go za moje najlepsze dzieło, to zebrało zdecydowanie najprzychylniejsze recenzje. Myślę, że czynnikiem decydującym był tu własnie oszczędny styl. 

 

I jeszcze jedna dygresja – organizatorzy konkursu, na który powstało powyższe opowiadanie, wymajają aby nie było ono dłuższe niż 10 stron – i to poniekąd mi się udało osiągnąć uwzględniając najbardziej powszechne formatowanie. Jednocześnie regulamin zaznacza, że objętość nie może przekraczać 18 tys. znaków ze spacjami. Więc jak to w końcu jest? Czy decydować o przyjęciu tekstu będzie objętość, czy liczna znaków? Ktoś bardziej doświadczony w tematyce konkursowej podpowie może, jak mogę to interpretować? W regulaminie ww. zapis wygląda tak: “Opowiadania nie dłuższe niż 10 stron (18 tys. znaków ze spacjami)”. 

Wzmocnienie emocji nie musi wiązać się ze zwiększeniem objętości tekstu czy kwiecistym stylem. Oszczędnym też się da ;-)

 

Co do ilości znaków, to już pytania do organizatorów konkretnego konkursu ;-) 1800 znaków to tzw. strona znormalizowanego maszynopisu. https://pl.wikipedia.org/wiki/Znormalizowany_maszynopis

 

It's ok not to.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka