- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Czwarta Era

Czwarta Era

1 rozdział historii o wojnie w świecie dosyć high fantasy. Są czary, będą smoki, chcę bardzo skupić się na rozterkach bohaterów w przyszłości. Ten rozdział skupia się bardziej na przedstawieniu świata z jednej strony konfliktu i wstępu do dłuższej opowieści.
Mile widziana ostra krytyka, bo mimo wszystko wątpię, by zostało to zaakceptowane do Biblioteki.

Oceny

Czwarta Era

Merx I

Merx Merfeeln

 Nawet ludzka stolica uległa naszej przytłaczającej potędze.

 Ich słaby opór okazał się daremny w starciu z naszą nieprzerwanie maszerującą armią, siejącą śmierć i zniszczenie w ich całym królestwie. Nernania upadła, a wraz z nią jej król – zamordowany przed stolicą swego państwa. Jego śmierć pieczętuje koniec rządzącej od wieków dynastii. Nasze druzgocące zwycięstwo jest początkiem końca ludzkości.

Ale wtedy pojawia się przede mną trójka śmiertelników: złotowłosa dziewczyna o niespotykanej urodzie, wojownik w czarnej, płytowej zbroi, oraz młody chłopak. Ten, który kończy moje życie. Podchodzi do mnie, pochłaniając wszystko co stoi mu na drodze, abyśmy wreszcie stanęli naprzeciw siebie – jak równy z równym. Cały świat zatrzymuje się, by ujrzeć nasz pojedynek. I wśród całej tej destrukcji, smocze spojrzenia koncentrują się tylko na jednym – zwycięzcy. Tym, nazywanym bohaterem. Ja natomiast umieram, pochłonięty, wyczekując zapieczętowania swojego losu w nieodwracalnej nicości. Pokonany przez śmiertelnego dzieciaka.

I się obudziłem.

 – Bez zmian – podsumowałem, rozczarowany. Podniosłem się żwawo z łóżka i spojrzałem na leżącą obok mnie osobę, której zawdzięczałem ujrzenie tej wizji. Przykryłem jej nagość pościelą, a sam stanąłem przed szafą i wyciągnąłem z niej wcześniej przygotowane dla mnie ubrania.

 – Czy nic co do tej pory zrobiłem nadal nie było w stanie zmienić przyszłości? – pomyślałem, zakładając bieliznę. – Czy cokolwiek co zrobię w ludzkim królestwie będzie miało na nią wpływ? Do tej pory były całkowicie niezmienne i zawsze sprawdzone, czy teraz mam jakąkolwiek szansę na wprowadzenie w niej zmiany? Przekreślenie tego, co ma się zdarzyć? – Wziąłem pierwszą część mojego stroju – aksamitną, czarną tunikę, z wyszytym na środku czerwonym herbem, który jarzył się lekko niczym świeżo rozpalone ognisko. – Nawet jeżeli jest to moja przyszłość, nie zamierzam jej od tak zaakceptować. Póki żyję, zrobię co mogę, by do niej nie doszło. A podróż do Góry Ognia z pewnością mi w tym pomoże.

– Merx? Wstałeś już? – Usłyszałem za sobą i zerknąłem ukradkiem na ospałą Saiję, zakrywającą swoje ziewnięcie małą dłonią. Trzymała pościel wysoko, zasłaniając swoją nagą figurę. – Zobaczyłeś to, co miałeś zobaczyć?

 – Nie – odpowiedziałem. – Ale będzie musiało to wystarczyć. Powiem ojcu to, co chciałby usłyszeć. Jak zawsze.

 – Mhm – wymamrotała, a ja zabrałem się za kolejny fragment ubioru. – A czy ujrzałeś to, co chciałeś ujrzeć?

 – Nie – powtórzyłem. – Skończyło się moją śmiercią. Jak zawsze. – Ile razy już ją widziałem? Kilka razy? Dziesiątki? Czy całą resztę mojego życia spędzę na próbach zapobiegnięciu nieuniknionego?

 – Merx… – zaczęła, lecz ja nie pozwoliłem jej dokończyć.

 – Nie ma to znaczenia. – stwierdziłem. – Jeżeli wizja jest prawdziwa, to skupia się ona na naszym zwycięstwie – królewska dynastia wygasa wraz ze śmiercią króla, a stolica Nernanii upada. Triumfujemy nad śmiertelnikami i nic tego nie zmieni. Moja śmierć jest nieznaczącym szczegółem w porównaniu do ogromu zmian jakie nas czekają. Jest na tyle nieistotna, że z pewnością istnieje sposób, aby odmienić ten jeden, mały aspekt przyszłości. Jestem pewien.

 Jeżeli to w ogóle możliwe.

Tym razem nie odezwała się. Ja skończyłem zakładać bogato zdobiony pas, wsunąłem szybko jedwabne rękawiczki i założyłem wspaniały płaszcz, obszyty wzorami o różnym nasyceniu czerwieni, ze stężeniem największym na samym jego środku, gdzie prezentował się herb mojego rodu. Podobnie jak ten na tunice, promieniował lekkim blaskiem. Okrycie godne władcy, lub jego następcy.

 – Wyglądasz wybornie, Merx – powiedziała największa zwolenniczka tej części ubrania, a ja uśmiechnąłem się lekko pod nosem na jej słowa. – Może kiedy wrócisz, dokończymy to, czego nie mieliśmy okazji zacząć? – zaproponowała, a ja znowu popatrzyłem w jej kierunku. Tym razem pozbyła się fałszywego skrępowania, odkładając zakrywający ją wcześniej materiał na bok. Spodobał mi się ten widok, lecz wiedziałem, że nie powinienem zwlekać. On nie lubi czekać.

 – Może – skwitowałem, zastanawiając się, ile może trwać ta narada. Te zazwyczaj kończyły się szybko, jednak to spotkanie nie było zwyczajnym, skupiającym się na paru nieistotnych kwestiach w sprawie Wyspy, zebraniem. Nadal nie zdecydowano kto poprowadzi główny atak na miasto, choć wybór jest mały. Ja natomiast muszę postarać się, aby wybrano odpowiednią osobę. – Niech Kdjal i Dorx czekają na nas przed zamkiem w południe, z osiodłanymi już końmi. W mojej torbie znajdziesz Kulę. – dodałem, nakładając dobre, ciężkie buty, przeznaczone zarówno do podróży, jak i ważnych spotkań. Saija mruknęła tylko w odpowiedzi, a gdy podszedłem do drzwi, rzuciła figlarnie:

 – Powodzenia na obradzie, mój książę.

Wyszedłem z mojej sypialni, stawiając krok na długi korytarz. Tam czekało już na mnie dwóch ogromnych Gwardzistów Najwyższego Władcy – elitarnych żołnierzy, poświęcających całe swoje życie służbie. Oboje uklęknęli na mój widok, przekazując mi, że mają za zadanie odeskortować mnie do sali tronowej.

 Jak miło z twojej strony, ojcze.

Podążyłem więc za nimi, mijając po drodze dziesiątki drzwi do różnorodnych pokoi, obecnie w większości pustych. Poprzednie mieszkające tu rodziny były liczne, lecz nie nasza. Krótko po moich narodzinach ojciec pozbył się matki, licząc na to, że z pewnością będę odpowiednim dziedzicem jego siły. Jak wielkie musiało być jego rozczarowanie. Później nie zdecydował się wybrać żadnej innej kobiety, więc obecnie my dwaj jesteśmy jedynymi osobami zamieszkującymi tę część zamku, pomijając służbę i Gwardzistów.

 Jak długo tam stali? Czy słyszeli wszystko o czym rozmawialiśmy? – zastanawiałem się, obserwując uważnie milczące potwory. Przewyższają mnie niemal dwukrotnie, są obkute w pancerze, grubsze i cięższe niż zwykłe płytowe zbroje, i są uzbrojone w dwa monstrualne dwuręczne miecze, z których korzystają tak zwinnie, jakby były zaledwie patykami. Ostateczni strażnicy – niemożliwi do pokonania i całkowicie posłuszni mojemu ojcu. – Czy jednak rzeczywiście tak to wygląda, czy też on chce, aby wszyscy tak myśleli? – Ani jednego z Gwardzistów nie widziano w walce, a mimo to sam ich wygląd budził respekt. Nawet ich rękawice pokryto małymi kolcami, aby samymi rękoma mogli posłużyć się jak bronią, gdyby w jakiś sposób zostali rozbrojeni. Chodzące monstra, stworzone tylko i wyłącznie do przelewania krwi. – A on ma ich aż pięcioro. Cudownie. A jaka jest moja przeciwwaga? Ja? Kdjal z Rodziną? – W czasie gdy dawałem się ponieść wyobraźni, stanęliśmy przed wrotami z wygrawerowanym herbem, prowadzącymi do sali tronowej. Gwardziści otworzyli je przede mną, a ja wkroczyłem do ogromnego pomieszczenia, gdzie byłem wyczekiwany. – Może Lucrex?

 –  Oddajcie pokłon Merxowi, prawowitemu dziedzicowi lorda Meleficiusa, Niszczyciela, Wyzwoliciela i pierwszego Najwyższego Władcę rodu Merfeeln – wygłosił herold znajdujący się obok wejścia. Po usłyszeniu jego potężnego głosu obecni przyklęknęli na jedno kolano. Każdy, oprócz siedzącej wygodnie na złowieszczym tronie osobie.

 Ruszyłem do przodu, przyglądając się klękającej na podwyższeniu szlachcie Wyspy. Zebrali się wszyscy: Lord Rudeux, Lord Verbidchi, Generał Navax, Lord Xazm… ale pojawili się nie tylko lordowie zza gór, także mniejsi lordowie, mający pod swoim panowaniem biedne ziemie z niewielkimi zamkami i nielicznymi zaprzysiężonymi pod nimi osobami: Lord Szpiczastego Lasu, Lord Krwawego Jeziora, Lord Fałszywej Polany… mali, nieznaczni, w większości lojalni wobec mojego ojca. Nie ma sensu się nimi przejmować. Razem nie są w stanie zwołać nawet tysiąca żołnierzy, a gdy dowiedzą się, że popierają mnie najważniejsi lordowie zza gór, oni również przejdą na moją stronę.

 Liczebność mojej armii nie będzie miała jednak znaczenia przeciwko absolutnej potędze. Dlatego sam muszę stać się silniejszy, lub pozbawić go jakoś jego siły.

 – Merx. Czekaliśmy na ciebie. – Bestialsko przeraźliwe i przenikliwe słowa rozbrzmiały w powietrzu. Mimo że ich źródło było ode mnie tak oddalone, usłyszałem je wyraźniej niż mowę herolda stojącego tuż przy mnie. Czekał na mnie na swoim władczym majestacie, chroniony przez pozostałą trójkę Gwardzistów. Szlachta obserwowała nas z zainteresowaniem i niepewnością. Nasza nieszczególna relacja nie jest tajemnicą i wszyscy zastanawiają się "kiedy", nie "czy" wystąpię przeciwko niemu. On jednak nigdy nie wykazał zbytniego przejęcia wobec tego faktu. Albo sądzi, że tego nie zrobię, albo że jestem zbyt słaby, by móc być jakimkolwiek zagrożeniem.

 Niestety, obecnie tak to wygląda.

 Uklęknąłem, pokazując odpowiednie uniżenie, i uniosłem głowę. Mój ojciec, Meleficius Merfeeln, najpotężniejszy Najwyższy Władca od setek cykli, spoglądał na mnie, jakby chcąc wypalić dziurę w moim ciele samym wzrokiem jego rubinowych oczu, nie ukrywając widoczne rozczarowanie. Nawet jego długie, wznoszące się w górę rogi, wystające znad jego czarnych, zmierzwionych włosów, uświadamiały mnie nad jego wyższością nade mną. Jego ręce spoczywały na małych, wyrzeźbionych w kamiennym, patetycznym tronie, czaszkach. W ich wnętrzu, za kamiennymi zębami, świeciły znajome mi małe, białe kryształy, będące dowodem i uznaniem mojej drugorzędności. To, że je w tej chwili napełnia, oznacza, że nic mi nie grozi.

 Dlaczego w takim razie wysłał po mnie Gwardzistów? Chciał tylko pokazać swoją przewagę nade mną?

– Co widziałeś? Co zobaczyłeś w swojej wizji? – zapytał, przechodząc prosto do sedna mojego przybycia.

– Nasze bezwzględne zwycięstwo. – Moją śmierć. – Nernania nie będzie miała najmniejszych szans przeciw nam. Sam król polegnie z twojej ręki, Najwyższy Władco, w wielkiej bitwie u stóp ludzkiej stolicy. A to dopiero początek. Wkrótce cały Kontynent ulegnie pod twoją władzą, panie. – W całej sali tronowej zaczęto szeptać z ekscytacją. Jeżeli przyszłość pod rządami Meleficiusa faktycznie ma tak wyglądać, to nikt nie odważy sprzeciwić się panowaniu mojego ojca, który przywróci nam naszą dawną świetność. Jego porażka sprawiłaby, że lordowie straciliby wiarę w jego siłę i stanęli razem ze mną przeciw niemu. A mimo to nie wydawał się być przekonany moimi słowami.

 Ale czy powinno mnie to dziwić?

– A co z Wojownikiem Ludzkości? Czy go również widziałeś? – Widziałem trójkę śmiertelników, lecz jeden z nich z pewnością nim był. Wojownikiem Ludzkości, legendą od czasów Dracoxa I. Człowiek tak potężny, że w pojedynkę zmienił przebieg wojny, zabijając Dracoxa i spychając wszystkie jego siły na Wyspę, gdzie jego potomkowie zmuszeni byli się osiedlić. Wielu Najwyższych Władców po nim próbowało zaatakować Kontynent, aby odzyskać nasze ziemie, jednak inwazje te nic nie wniosły, a jedynie wykorzystały nasze wartościowe surowce.

 – Tak. On również tam był. – Szmery wokół nas stały się jeszcze wyraźniejsze, a w podejrzliwych oczach Meleficiusa błysnęło zaciekawienie. – Pokona wielu z nas i nawet twoi Gwardziści nie będą w stanie go powstrzymać. Dopiero kiedy zmierzysz się z nim osobiście, pozna smak klęski. Będziesz z nim walczył jak równy z równym… i go zabijesz.

 Zwykłego chłopaka.

Meleficius uśmiechnął się lekko, choć z pewnością nie uwierzył mi kompletnie. Mimo to, grał dalej. Złowroga aura Najwyższego Władcy wypełniła salę gdy ten wstał ze swojego tronu i w ciągu jednej chwili zapadła cisza.

 – Słyszeliście mojego syna. Wkrótce odzyskamy to, co nam zabrano, a śmiertelnicy zapłacą za to swoją śmiercią. Przygotujcie swoich żołnierzy do wymarszu – o zenicie zaatakujemy. Dowódcy, zbliżcie się. Rozpoczniemy naszą naradę. – Po zaledwie paru słowach wypowiedzianych w stronę lordów, Meleficius skończył przemawiać. Nie lubił zbędnych uroczystości, preferował bezpośrednie przejście do faktów. Szlachta usłuchała go i w ciągu kilku chwil wszyscy, oprócz wybranych przez niego "dowódców", oddalili się.

Podniosłem się z mojego uklęknięcia i dołączyłem do siedmiu osób idących w kierunku majestatu: Lord Verbidchi, Lord Rudeux, Czarnoksiężnik Vepvizoh, Lord Cetrvik, Lord Navax, Lord Xazm, oraz Lucrex. Zaledwie dwójka z nich kiedykolwiek dowodziła, a mimo to Meleficius nazwał ich "dowódcami".

 A tylko trójka z nich jest po mojej stronie.

 – Pożądana elita jest już gotowa do wymarszu, panie. Czekamy wyłącznie na wyznaczenie przez ciebie osoby, która otrzyma zaszczyt przeprowadzenia pierwszego ataku – zaczął natychmiast Lord Navax, główny generał armii.

Moja szansa.

– Ojcze, jeżeli pozwolisz, znam już odpowiednią osobę do tego zadania – zacząłem, a gdy Najwyższy Władca uśmiechnął się na moje słowa i pozwolił mi mówić dalej, kontynuowałem. – Lucrex. – Meleficius ponownie obdarzył mnie rozczarowanym spojrzeniem. Mimo to, nie zgłosił sprzeciwu. Głos za to zabrał klęczący, drakoniczny wojownik. Z każdym wypowiedzianym przez niego słowem z jego gadzich ust wyłaniał się lekki płomyk starający się wydostać na zewnątrz.

 – Panie. Chciałbym zgodzić się z Księciem Merxem. Ze wszystkich tu obecnych to ja najlepiej poradzę sobie z poprowadzeniem naszej armii. – Przemawiał wolno, z niewielką trudnością przy wypowiadaniu dłuższych słów. Nie był stworzony do takich narad, a do pól bitewnych. Otrzymał kilka nieprzyjaznych spojrzeń, z tego lub innego powodu, głównie od Lorda Navaxa, lecz nikt nie odważył się sprzeciwić osobie wybranej przez księcia. – Zdobędę miasto tak szybko jak sobie życzysz. Panie.

– Sądzisz więc Merx, że Lucrex poradzi sobie lepiej od ciebie? – zapytał obojętnie Meleficius.

Mam taką nadzieję.

– Prowadził żołnierzy w czasie rebelii, przez co darzą go szacunkiem i zaufaniem. Mnie nie poznali w takim stopniu jak jego. Nasze udane przeprowadzenie pierwszego ataku jest bardzo ważnym zadaniem i uważam że powinien się nim zająć ktoś doświadczony. Ktoś, kto zajmie miasto szybko, z minimalnymi stratami.

– Sądzisz więc, że mój syn, twój książę, poradziłby sobie gorzej? – Meleficus zwrócił się do mojego kandydata, wpatrując się w niego swoimi żarzącymi ślepiami.

 – Panie. Książę nie jest gotowy. Ja poradzę sobie najlepiej. Nie ma nikogo lepszego. Oprócz oczywiście ciebie. Jestem tego pewien. – odpowiedział z pełną pewnością siebie. Meleficius przypatrywał mu się jeszcze na moment, a później zwrócił się do Lorda Xazma – zarządcy Wyspy, zajmującym się wszystkimi mniej ważnymi sprawami, niegodnymi uszu Najwyższego Władcy.

 – Lordzie Xazm. Pozostaniesz na Wyspie, gdy ja wyruszę z głównymi siłami lorda Navaxa i zajmę ludzkie miasto jako naszą siedzibę. Będziemy się kontaktować w razie potrzeby. – Ten odpowiedział mu tylko kiwnięciem swojej lewitującej, kryształowej głowy, a Meleficius zwrócił się do kolejnej osoby. – Vepvizoh. Otrzymasz od naszej głównej armii dwa oddziały, które wspomogą cię na wschodnim brzegu. Następnie zaczniesz postępować według naszego wspólnego planu. – Szeroki uśmiech czarnoksiężnika przyprawił mnie o dreszcze. Jego głowa wypełniona jest różnymi chorymi pomysłami i eksperymentami, a mimo to nie można zaprzeczyć jego skuteczności. Świat jest dla niego wielką książką, a on koniecznie chce poznać każdy szczegół wszystkich kartek. Wpół obłąkany, wciąż posiada najrozleglejszą wiedzę na całej Wyspie. Jednak istnieje coś, czego nie miał nigdy okazji zbadać. – Cetrviku, zaszły pewne zmiany co do zachodniego ataku. Merx przekonał mnie, że lepiej będzie wysłać Lorda Rudeuxa i Lorda Verbidchiego. Ty wyruszysz razem ze mną i Generałem Navaxem.

– Wedle rozkazu, panie. – Pozbawiony rogu lord uśmiechnął się gorzko. Choć stracił podczas wojny wywołanej przez Najwyższego Władcę jeden z symboli dumy, darzył Meleficiusa wielkim szacunkiem. Można by powiedzieć, że byli przyjaciółmi, lecz Najwyżsi Władcy nie mają przyjaciół. Pozostała wymieniona dwójka wybranych uklęknęła, akceptując nowe rozkazy, i powtórzyła słowa Cetrvika.

 – Zacznijcie przygotowania. Gdy nadejdzie zenit, zaatakujemy, przypominając śmiertelnikom o naszym istnieniu. O tym, że powinni się nas bać, bo nie przerwiemy naszych ataków, aż ostatni z nich nie zginie. – Narada wojenna została oficjalnie zakończona. Tak szybko, jak szybko się zaczęła. Krótka i bez żadnych pytań. Każdy słucha, nie kwestionując poleceń ojca.

 To się zmieni.

– Twoja misja pozostaje bez zmian, Merx. Z jednym wyjątkiem. – Po odejściu dowódców, Gwardziści zbliżyli się do mnie w półkole. – Zabierzesz ze sobą tylko dwóch ze swoich… towarzyszy. W zamian za to będzie ci towarzyszyć jeden z moich Gwardzistów. Wybierz sobie dowolnego z nich. – Meleficius wskazał na otaczających mnie identycznych wojowników, zapewne wpatrujących się we mnie swoimi płomienistymi, żądnymi krwi, ślepiami. Jeden z nich, tak? Daje mi jednego z pięciu potworów, aby miał mnie przypilnować? Zabić? Pomóc? Wytypowałem bez zastanowienia jednego z nich, a niewybrana czwórka wycofała się w głąb sali tronowej. Wybraniec stał w bezruchu, czekając na mnie, toteż zwróciłem się do wciąż siedzącego na swym tronie Najwyższego Władcy.

– Dziękuje, Najwyższy Władco. – Nie zwrócił na moje podziękowania żadnej uwagi, aczkolwiek się ich domagał. Wiedziałem o tym. – Zabiorę w takim razie Saiję i Kdjala. – Dorx poradzi sobie sam. Chyba już nawet wiem co będzie robił. Ukłoniłem się nisko, a po wstaniu złapałem sprawnie dwa małe kryształki lecące w moją stronę.

 – Nie zmarnuj ich. Nie wiadomo kiedy znów się spotkamy, a ja na polu bitwy nie będę w stanie ich wytwarzać tak, jak zazwyczaj – powiedział z niechęcią. A jednak, byłem mu za nie wdzięczny. Ponownie wykonałem oczekiwany od ojca ukłon, schowałem kryształki, odwróciłem się i opuściłem salę. Gwardzista podążał za mną.

 Muszę się przebrać i porozmawiać z Dorxem, a Rudeux zapewne czeka na kontakt ze mną. Aczkolwiek do zenity jeszcze kawał czasu, a Saija czeka na mnie w sypialni. Mógłbym skorzystać z łaźni, ten jeden, ostatni raz, przed opuszczeniem domu…

 – Zaczekaj na mnie przed zamkiem. Zakończę moje przygotowania i przyjdę do ciebie z Kdjalem i Saiją. Wyruszymy w drogę o zenicie, zgodnie z planem

– zwróciłem się do Gwardzisty, a ten odszedł, przystając na moje polecenie bez sprzeciwu. Jaki masz więc w nim cel? Będzie twoim szpiegiem? Chcesz pozbawić mnie Dorxa? Czy może naprawdę twoje monstrum ma mi jedynie pomóc w zadaniu? – zastanawiałem się, wracając do pokoju. – Czy mógłbym go zabrać do Góry Ognia? Czy pozwoli mi na to? Zamiast Kdjala… a może obojga jednocześnie? Czy będziemy wtedy w stanie pokonać smoka?

 Po wejściu do środka, otrzymałem najlepsze powitanie, jakie mogłem dostać po spotkaniu z ojcem. Sięgająca mi do klatki piersiowej Saija wtuliła się w moją pierś, a następnie stanęła na palcach aby mnie pocałować. Pomimo jej ubrania, czułem jej przyciskające się do mojego ciała piersi. Patrzyła na mnie z dołu, swoimi pełnymi pożądania, szkarłatnymi oczami i uśmiechała się tak ładnie, że zapomniałem o wszystkim, co wcześniej zajmowało mi myśli. Złapałem ją za rękę, lecz zamiast dotknąć materiału, z którego zrobiono naramiennik, poczułem zwykłą skórę.

 – Iluzja – stwierdziłem oczywistość, a chwilę później jej buty, skórzane ubranie, a nawet przyłożony do pasa miecz, rozpłynął się w powietrzu. Szczupła, atrakcyjna, nieco blada przez promienie wschodzącego przez okno słońca, naga, idealna. Pomimo jej przeszłości, wielu lordów spogląda na nią z pożądaniem. Daliby jej bogactwo, siłę, bezpieczeństwo. A mimo to, jest tutaj ze mną – spiskowcem, dającym jej strach przed każdym kolejnym dniem. W zamian za obietnicę lepszej przyszłości. Bez Meleficiusa. Czego zachce potem? Czy po tym jak zdobędę władzę, będzie chciała odzyskać swój tytuł lorda z ziemiami i przynależną pozycję na dworze? A może marzy jej się zostanie moją panią, byśmy rządzili razem do końca naszego żywota i spłodzili kolejnego następcę przedłużającego czas rządów rodu Merfeeln? A może czegoś kompletnie innego… Pocałowałem ją, wiedząc, że to o czym myślę, jest niemożliwe.

 – Teleportuję nas do łaźni. Zanim wyruszymy powiem ci co uzgodniliśmy na naradzie. Zaszła również pewna mała zmiana co do naszej misji – powiedziałem, zaczynając ściągać z siebie zbędną, uroczystą odzież.

 – Nasza ostatnia kąpiel w czymś innym niż w kałuży, świetnie – Ucieszyła się, ponownie się uśmiechając. Wyciągnąłem z kieszeni spodni oba białe kryształki, i dopiero wtedy porzuciłem je na ziemie. Saija pomogła mi w pozbyciu się reszty górnej odzieży, a następnie zbliżyliśmy się do siebie, gdy zacząłem inkantację. Wyczułem ukrytą wewnątrz kamieni energię i dokończyłem słowa zaklęcia.

 Kompletnie nadzy, w ciągu jednego mrugnięcia, znaleźliśmy się w małej, książęcej łaźni. Wykonałem niepewnie pierwszy krok, mając problemy przez lekkie zawroty głowy. Saija szybko mi pomogła, powoli doprowadzając mnie do wanny z wodą.

 Merx Merfeeln, syn potężnego Meleficiusa.

Usiadłem powoli do gorącej wody w towarzystwie Saiji. Ciepło spływające po moim ciele przyniosło mi spokój, tak samo jak Saija próbująca najlepiej jak potrafi dotykać mnie tu i ówdzie swoimi kobiecymi wdziękami, pomagając również przy kąpieli. Uspokajając się w tej stoickiej atmosferze, przemyślałem kilka spraw i zwróciłem się do niej, chcąc wyjaśnić wynik narady.

 – Meleficius zgodził się na przydzielenie zachodniej floty Rudeuxowi i Verbidchiemu, a Lucrex będzie dowodził głównym atakiem. Nasza misja pozostaje bez zmian: w mieście dowiadujemy się gdzie przebywa najbliższy członek rodziny królewskiej, a potem go zabijamy. Później sami będziemy musieli dowiedzieć się o reszcie. – Jeżeli okaże się to tak łatwe, jak wydaje się ojcu. Brakuje nam informacji. Nie wiemy nic o ludzkim królestwie, a on woli zaatakować, zamiast poczekać na informacje od szpiegów. Czy to jego pewność siebie, czy kpina w moją stronę? Sprawdza mnie? – Zamiast Dorxa dołączy do nas jeden z Gwardzistów.

– Kdjalowi się to nie spodoba. Nie darzy zbytnim zaufaniem tych… strażników twojego ojca, Merx – zareagowała lekkim zmartwieniem i wylała na swoją głowę zawartość drewnianej miski. Całe jej ciało błyszczało teraz od spływającej po jej ciele wody.

 – Nikt za nimi nie przepada. – Oprócz Czarnoksiężnika Vepvizoha. On jest dumny ze swoich dużych potworów. – Możemy go wykorzystać. Jeżeli jest tak silny, jak twierdzi Meleficius, może nam pomóc. Jeśli nie, to ujawnimy jeden z jego największych sekretów – jego potężni wojownicy są jedynie kłamstwem.

– Nadal będziemy w tej samej sytuacji. Będziemy musieli znaleźć sposób, żeby pozbyć się całej piątki – zauważyła.

– Tak – zgodziłem się. – Dlatego Góra Ognia jest naszym priorytetem. W razie konieczności wyboru między nią, a wykonaniem naszej misji, wybierzemy górę.

– A co z twoją wizją? – zapytała, odrzucając ze smukłej szyi swoje mokre, blond włosy. Jej szkarłatne oczy skupiły na mnie całą swoją uwagę.

 – Nic. Nie jesteśmy obecnie w stanie nic z tym zrobić. Wiemy, że przed stolicą Nernanii odbędzie się bitwa, w której mam zostać pokonany przez młodego chłopaka, Wojownika Ludzkości. Dlatego będziemy utrudniać inwazję jak tylko możemy, by do tej konfrontacji doszło jak najpóźniej. Do tego zaproponowałem Lucrexa jako dowódcę ataku. Gdybym był to ja, mógłbym spisać się za dobrze, i Meleficius miałby kolejny powód by to mi rozkazać poprowadzenie ostatecznego ataku. Myślałem nad pozostawieniem paru członków rodziny królewskiej żywej… ale teraz, gdy podąża za nami jeden z Gwardzistów, będzie to niemożliwe.

– W jaki więc sposób będziemy sabotować inwazję? – zapytała, wsmarowując w swoją gładką skórę olejkiem. – Nie będzie to łatwe mając go w pobliżu. Moglibyśmy spróbować odwracać jego uwagę, jednak nie sądzę by było to proste.

 – Tym zajmie się Dorx. – W tych sprawach mogę liczyć wyłącznie na niego. – Naszym jedynym zmartwieniem obecnie powinno być nasze zadanie i sama Góra Ognia.

Młody chłopak, wojownik w płytowej zbroi, piękna kobieta ze słonecznymi włosami.

– Skoro tak twierdzisz, Merx. – Wzruszyła ramionami, wyglądając na nieprzekonaną. Kiedy zbliżyła się do mnie, złapałem ją za nadgarstek i przybliżyłem do siebie, sadowiąc ją na moim kolanie. Wtedy po raz kolejny ją pocałowałem. Splotła swoje ręce wokół mojej szyi, jakby spodziewając się, że zareaguję w ten sposób. Jestem dla niej zbyt miękki. Pomimo tego nie przestałem. Czerpałem przyjemność z każdego zbliżenia, dotknięcia, pocałunku, mogącego być naszym ostatnim. A gdy złapałem ją za róg, znów to ujrzałem. Złotowłosa dziewczyna towarzysząca Wojownikowi Ludzkości, który zabija mnie i posyła w nicość. Niemożliwe. A mimo to…

– Gdy dokończysz swoją kąpiel znajdź Kdjala i zaczekaj z nim na mnie przed zamkiem. Ja porozmawiam z Dorxem. – Wstałem błyskawicznie i wymówiłem inkantację teleportacji, zostawiając moją ukochaną z widocznym zaskoczeniem wyrysowanym na jej pięknej twarzy.

 Wróciwszy do sypialni, natychmiastowo upadłem na podłogę z braku energii. Moje ciężkie oddychanie dusiło mnie, a ja bez skutku usiłowałem wstać z podłogi. Resztkami wciąż gasnącej siły doczołgałem się do puszczonego przeze mnie zbawienia – dwóch emitujących białą poświatą kryształków. Zamknąłem oczy i skupiłem się na drzemiącej w nich potędze. Z obu pochłonąłem tyle mocy, ile potrzebowałem, pozostawiając jak najwięcej w kamieniach. Nie mogłem ich zmarnować w tak bezmyślny sposób. Oparłem się rękoma o łóżko i spróbowałem stanąć na nogi, co nie przychodziło mi z łatwością. Moje nieregularne dyszenie nie ustępowało, a na dodatek zaczęło kręcić mi się w głowie.

 Przyszły Najwyższy Władca ma problemy ze zwykłym zaklęciem teleportacji. Śmiechu warte. Gdyby zobaczyli mnie teraz moi podwładni, czy nadal darzyliby mnie szacunkiem? Stanęliby razem ze mną w bitwie, a może wybraliby bardziej pewną, niszczycielską stronę?

 Ścisnąłem mocno dłonie obu rąk i wstałem z żałosnego uklęknięcia, w jakim się znajdowałem. Za późno na takie rozmyślenia. Wszystko się już zaczęło i nie da się tego cofnąć. Wciąż nie do końca pewnym krokiem podszedłem do szafy, gdzie znajdował się przygotowany na naszą misję ekwipunek. W tej chwili interesowała mnie jednak tylko jedna rzecz, schowana w podręcznej torbie.

 Kula komunikacyjna.

 Wyciągnąłem ją, wypowiadając imię osoby, z którą chciałem się skontaktować, i położyłem ją na łóżku. Zajarzyła się lekko, a potem usłyszałem z niej znajomy głos.

 – Książę – wypowiedziała ulegle osoba po drugiej stronie.

 – Rudeux. – Zwróciłem się do szafy i ponownie zacząłem wyciągać z niej przygotowane ubrania. Tym razem gotowe na moją podróż do królestwa ludzi. – Wszystko poszło zgodnie z planem. Jak idą przygotowania?

 – Obaj z Verbidchim znajdujemy się na swoich flagowych okrętach. Galery są już gotowe i czekają wyłącznie na mój rozkaz.

 – Świetnie. Pamiętaj, aby trzymać się ustalonego planu. – Położyłem mój pas z pochwą na łóżko i przybliżyłem kulę do swoich ust, chcąc, żeby następnego polecenia nie usłyszał choćby potencjalny szpieg za drzwiami. –  Nie wysyłaj pod Górę Ognia żadnego oddziału. Zyskaliśmy inny sposób na poradzenie sobie ze smokiem. Meleficius podarował mi jednego ze swoich Gwardzistów. – Po drugiej stronie zapadła nagle cisza, tak jakby więź komunikacyjna została przerwana. Wiedziałem jednak, że to niemożliwe.

 – Książę. Jesteś pewien, że możesz zaufać tym tworom Vepvizoha? Są… co najmniej niepewni. Mogą nawet nie być tak potężni, jak twierdzi Czarnoksiężnik.

 – Wtedy nie będziemy musieli w ogóle podróżować do Góry Ognia. Pokonamy Meleficiusa i bez pomocy smoka. – Szkoda, że nie jest to tak łatwe. – Jestem pewien, że w czasie podróży przekonam się co do ich prawdziwej mocy. Jeżeli sytuacja się zmieni, powiadomię cię o tym. Tymczasem możesz już rozpocząć żeglugę. Do zenitu powinniście dotrzeć na brzeg.

 – Jak każesz, książę. – Rozłączyłem więź przekazywaną do Rudeuxa i schowałem kulę do torby. Ostatni raz przejrzałem całe moje wyposażenie, upewniając się, że wszystko jest na swoim miejscu. Kryształki otrzymane od ojca schowałem do jednego z wielu ukrytych w pasie schowków, skąd mogłem po nie sięgnąć w każdej chwili. Gdy poczułem ciężar miecza na biodrze, poczułem się pewniej. Moich umiejętności walki nikt nie podważy, jakkolwiek by się starał.

 Dziś po raz pierwszy od setek cykli staniemy na ludzkiej ziemi, a gdy wrócimy, będziemy mieli nowego Najwyższego Władcę, ojcze.

 

Koniec

Komentarze

Fragmenty z definicji nie trafiają do biblioteki. Tak że ten tego…

Anonimowy fragment nie doczeka się komentarzy.

Anonimie, Mytrix słusznie prawi.

Już wiesz, że o Bibliotece nie masz co marzyć, ale dodam jeszcze, że fragmenty nie wchodzą do grafiku dyżurnych, a to sprawia, że nikt nie ma obowiązku ich czytać. Podejrzewam też, że nikt nie poświęci czasu na lekturę nie wiadomo czyjego fragmentu, zwłaszcza że nie ma żadnej pewności, czy kiedykolwiek doczeka się dalszego ciągu.

Jeśli chcesz, abyśmy poznali Twoją twórczość, zamieść raczej niezbyt długie opowiadanie i opatrz je nickiem. Taki tekst na pewno będzie przeczytany.

Nowa Fantastyka