- Opowiadanie: maciekzolnowski - Winko na młodość

Winko na młodość

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Winko na młodość

Chianti piłem od zawsze. Pierwsza szklanica czerwonego szła do obiadu, druga na kolację. Kiedy tylko w telewizji puszczali coś o Toskanii, natychmiast raczyłem się słodkim lub półsłodkim. A choć dogadzałem podniebieniu, to jednak jakaś cząstka mnie ubolewała, że nie urodziłem się w klimacie śródziemnomorskim. Tam bym sobie dopiero folgował. Ech, te marzenia!

Aż któregoś razu wybrałem się na saksy do słonecznej Italii. Miałem pomagać jednemu rolnikowi Dagonowi w prowadzeniu agrobiznesu, co okazało się być spełnieniem moich marzeń. Do południa pracowałem, łącząc przyjemne z pożytecznym, wieczorem zaś raczyłem się domowym, najsłodszym na świecie trunkiem przy wtórze cykad i pasikoników. Promieniowałem pozytywną energią, wyglądałem kwitnąco i byłem szczęśliwy, po prostu szczęśliwy.

Niestety niedługo wszystko miało się zmienić. Pewnej nocy zaintrygowało mnie dziwne pełganie w piwnicy, która może i powinna była o tej porze świecić, ale pustkami. Nie namyślając się, zszedłem powoli na dół, tak, by nie płoszyć ewentualnego intruza. I oto, co ujrzałem: starzec rozebrany jak do rosołu z siwizną nie tylko na głowie i z dyndającym na wierzchu „drobiem” szykuje się do kąpieli w potężnej beczce, il mastello grande, wypełnionej winem aż po brzegi.

A gdy tylko Dagon, bo o nim mowa, poczuł orzeźwiający chłód cieczy, natychmiast zaczęły wyrastać z jego ciała węże. Wypełzały te węże wprost z wnętrza głowy, a spod skóry dobyło się niepokojące poruszenie, coś jakby larwie. Staruch pociemniał cały, osiągając to niezwykłe stadium metamorfozy i stając się czymś w rodzaju wodnego, prr… winnego monstrum, czemu towarzyszyło bezgłośne drżenie podłoża o nader niepokojącej amplitudzie.

W mroku i świetle powyższego obcobrzmiące imię do tej pory gościnnego l'agricoltore dziwić nie może. Mój Boże, aż strach pomyśleć, że ja ten trunek wcześniej piłem, że szła ta miejscowa bevanda na sprzedaż!

Co działo się potem? Olaboga, nie mam pojęcia, jako że począłem bezwiednie wycofywać się, wystraszony i zniesmaczony winem z Colle di Val d'Elsa, lecz wtem do mych uszu dobiegły słowa:

– Mój panie, winko najlepsze jest na młodość! Trzeba pić dla zdrowia i urody!

– Pić, tak, ale nie ma co przesadzać, wie pan? Nie ma co przeginać – odrzekłem, mając na uwadze to, że przecież każdy dobry trunek domaga się jadła, no po prostu białka, a tu w tej murowanej – że tak powiem – piwnicy tańcowali zbójnicy… no nieważne zresztą.

Tak po prawdzie, to nie jestem wcale pewien, czy na urodę można polecać wino akurat z tej spiżarni, ale wiem jedno: to, że tylko jajecznica i nic innego gwarantuje mi ulubiony posmak cebulowo-pieczarkowo-jajeczny, który wprost ubóstwiam. Bowiem na młodość i urodę różne są rzeczy i różne sposoby, całe tysiąc pięćset, sto dziewięćset sposobów, spośród tych wielu, co nie dyndają na wierzchu tak bezwstydnie i ordynarnie.

A zatem raz jeszcze to powtórzę, dopóki wciąż zipię, choć doprawdy nie wiem, ile mi czasu pozostało: jaja jadłem, kurde, od zawsze! Pierwsze dwa szły na śniadanie, a na kolację był puszysty omlecik z miodem oraz dżemem. I kiedy tylko w telemele puszczali coś o Włoszech, natychmiast raczyłem się słodkim koglem-moglem. A choć podniebienie było wniebowzięte, to jednak jakaś cząstka mnie ubolewała, że nie urodziłem się toskańskim albo prowansalskim plantatorem. Mógłbym się kąpać w rubinowym, purpurowym, ciemnoczerwonym winku, farbując sobie swe kraszanki bez dotykanki.

Choć z drugiej strony: może to i dobrze, że jest jak jest, bo przecież mogło być gorzej. Mógłbym zostać na przykład drugim rolnikiem Dagonem ze wszystkimi wijami tego świata na łbie i pod skórą. A tak jest jak jest i jakoś się tarabani, jakoś się telepie powolutku, pomalutku. I kiedy tak stałem i dudliłem kielich niepoprawnego optymizmu, nagle zgasło światło w piwniczce i się już więcej nie zapaliło. 

Koniec

Komentarze

Co tu dużo mówić, Maćku, opisałeś tak osobliwy wspomnienie, że tym razem nie będę Ci niczego zazdrościć. ;)

Czytając początek, owszem, nabrałam ochoty na winko, ale nie na czerwone i słodziuchne, jeno na chłodnego rieslinga.

 

szy­ku­je się do ką­pie­li w po­tęż­nej bali… –> …szy­ku­je się do ką­pie­li w po­tęż­nej balii

 

far­bu­jąc sobie przy tym „pi­san­ki… –> Raczej: …far­bu­jąc sobie przy tym „kraszanki… –> Bo jajusia byłyby jednobarwne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Jest nieźle, chociaż końcówka wyskakuje znikąd. Wino, wino, a tu nagle jajko-niespodzianka.

Ale przynajmniej było zaskoczenie na koniec.

Babska logika rządzi!

Muszę przyznać, że bardzo lubię czerwone wino, ale po takich niespodziankach w piwnicy… Am, fajny tekścik ;)

Dobre. Rzeczywiście osobiste bardzo. Wręcz lekko ekshibicjonistyczne (ufff. trudne słowo). Ale obrazowe bardzo. Klik

Miłe takie i ciepłe, pomimo nieprzyjemności raczej “widokowych”, bo Dagon wydawał się być zadowolonym.

Humor z posmakiem jajecznym niespecjalnie do mnie przemawia, ale klik się należy, czyli gratki.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Dzięki serdeczne Wszystkim, w tym za kliczki i cenne uwagi. I jeszcze raz przepraszam za wszelkie obrzydliwości, za cały ten akapit odnoszący się do spraw jajecznych. Cóż… tę historię podyktowało życie, a życie przypomina niekiedy bizarro. Dla mnie osobiście ważne były: 1) ostatnie zdanie – wyrazy "tlić się" i "skrzyć" mogą odnosić się zarówno do światła, jak i do życia, w tym przypadku życia narratora, 2) dobór słownictwa oraz imienia rolnika, tj. Dagona – jako lekkie nawiązanie do Lovecrafta. Pozdrawiam i raz jeszcze dziękuję! M 

Ciekawy pomysł, choć tekst chyba nieco za krótki i miejscami mocno uderzający w dobry smak. Za to scena starca w kąpieli na długo pozostaje w pamięci, niestety :/

Oj, masz rację, ta scena niestety pozostanie także i w mojej pamięci. Dzięki za odwiedziny i komentarz, Zygfryd. :)

Pobudza wyobraźnie – szkoda ;)))

Opowiadanie niestety zupełnie do mnie nie przemówiło. Pomysł sam w sobie był nawet ciekawy, ale jakoś tak zupełnie nie pod moje gusta czytelnicze. Twój styl też nigdy do mnie nie trafia, choć wielu może się podobać, to ja wolę bardziej klasyczną i uporządkowaną narrację. Nie do końca rozumiem też zakończenie z jajami… ale nie wiem, czy chcę zrozumieć ;)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Dagonowi, rolnikowi

Może zgrabniej by było: rolnikowi, Dagonowi, w prowadzeniu…

 dziwne pełganie w piwnicy

???

 jej właściwości fizyczne

Znaczy się?

 dobyło się obleśne poruszenie

Dobywa się miecza, jak już.

 zapukać

Nie: odpukać?

 

O, matulko.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ależ mu stoją! No jaja, normalnie, kolokwialnie. ;)

Podziękować i już się więcej na temat Dagona nie odzywać! 

No, wiesz, istnieją fanowskie teorie, że Doktor jest Nyaglarhotepem. ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zaśmiałam się jak to czytałam, ale wina mi się zupełnie odechciało. :C Mimo wszystko podobało mi się. Piszesz w bardzo fajny sposób. :)

Tarnina, jedną twarz już poznałem, pozostała ta nieistotna resztka: 998 (Nyaglarhotepem posługuje się 999 maskami). 

Dzięki, Hanabi, cieszę się! Mnie też się odechciało, ech!

Nowa Fantastyka