Tym, co stracili.
Tym, co stracili.
Szedłem drogą już od wielu dni, usta suche, spękane jak kora drzewa, brudny, przesiąknięty pyłem i kurzem płaszcz wpuszczał słońce i lekki wiatr przez szerokie, poszarpane dziury. Powiedziano mi, w ostatniej wiosce, przez którą przechodziłem, że Makowe Wzgórze jest niedaleko.
Po niebie błąkało się słońce, szare chmury, rozprute od dołu, szukały gór, na których mogłyby zawisnąć niczym poszarpana chorągiew. Czerwona ziemia pod moimi butami była wilgotna, opływały ją nierówne fale zielonych łąk, nad którymi latały w szalonych wirach owady. Przede mną rozsypane były liczne wzgórze, wysokie i niskie, wszystkie pociemniałe od czarnych lasów, ja jednak szukałem tego jednego, czerwonego.
Moje myśli były niczym pęknięte naczynie, przez które powoli wyciekał świat, gromadzony przez moje zmysły. Patrzyłem, nie widząc, słuchałem, nie słysząc, dotykałem, nie czując. Czasami tylko zatrzymywałem się, w środku pola, lasu czy łąki, aby obejrzeć się dookoła, zobaczyć, czy wciąż podążam do swojego celu samotny.
Nocą kuliłem się pod wysokimi, wystającymi z czerwonej ziemi białymi korzeniami drzew, które tworzyły sklepienie dla mojego niespokojnego snu. W nich to tonąłem w złotych jeziorach swojego domu, słodka woda wypełniała mnie i czyniła ze mnie ciężki kamień, który wirując opadał głębiej i głębiej, aby nabrać w usta dna. Niebiesko-zielony mech służył mojej głowie za poduszkę, wilgotne, zlepione pajęczynami i wieczną rosą listowie za posłanie.
*
Zatrzymałem się przed niewielką chatą z czerwonego kamienia, na którą niczym grzywa lwa opadała złota strzecha. O ściany domu stały oparte narzędzia, w białej beczce falowała ciemna woda. Przez mój język przeszedł dreszcz. Zbliżyłem się do wody, podwijając rękawy – spojrzałem w okno przede mną, spodziewając się zobaczyć, niczym w zwierciadle, moje nowe oblicze, wyrzeźbione przez toporne dłuta i młoty podróży. Zamiast tego zapadłem się w dużych, niebieskich oczach dziecka. Jego duża, okrągła twarz, milczała – żaden uśmiech jej nie rozjaśnił, żadna ciemność nie zagrała na wąskiej strunie ust dźwięku. Słońce odbijało się w szkle, pochłaniając w złotym blasku wszystko, oprócz kształtu twarzy, ogromnych oczu i wąskich ust.
W czym mogę ci usłużyć? – zapytał suchy głos, trzaskające listowie, bicz ogniska.
Szukam Makowego Wzgórza – chciałem odpowiedzieć, jednak milczenie, jakie rozsiadło się w mojej głowie i sercu, oraz pragnienie, obróciło w kamień mój język. Starzec odsunął się, odkrywając wysoką, zieloną bramę, której nie zauważyłem, zaciekawiony chatą i beczką z wodą.
Jeśli szukasz Makowego Wzgórza, to je odnalazłeś – podszedł, nabrał wody w dłonie, i spojrzeniem zaprosił mnie do uczynienia tego samego. Dziecko za szybą znikło.
*
Przeszliśmy przez wysoką, pokrytą rdzą bramę – zielone, wygięte fantazyjnie pręty, zakończone kolcami ukształtowanymi w nieznane mi symbole, ciągnęły się w nieskończoność w obie strony. Starzec powiedział, że wiem tyle, co wszyscy, czyli niewiele. Wielu przychodzi tutaj, nie wiedząc, czego się spodziewać, i nie wiedząc, czego naprawdę chcą. Dlatego zawsze ich odprowadzam i zostawiam, aby sami podjęli decyzję.
Wszędzie rosły maki – trawa przebijała tu i ówdzie, jednak na powierzchnię zawsze wypływały ogromne, czerwone kwiaty.
Czy one nie są…?
Większe? Tak. To przez zaklęcie.
Szliśmy w całkowitym milczeniu – mogłoby się zdawać, że to nie kwiaty kwitną, lecz cisza, że to nie maki pachną, lecz cisza, że to nie czerwone płatki karmi słońce i deszcz, lecz ciszę.
Kwiaty sięgały nam kolan, obejmowały one moją wyschniętą, bladą skórę, i muskając ją, zostawiały po sobie czerwoną pieczęć. Chodziliśmy ostrożnie, ponieważ znad ogromnych kielichów nie było widać ciał, które leżą pod nimi. Wszystkie spały. Starzec pozwalał mi się zatrzymywać przy każdym, prosił jednak, abym wstrzymywał oddech, żeby nie zaciągnąć się czarodziejskim zapachem. Spokojne twarze wieśniaków, kapłanów, książąt, czarodziejów; porośnięte rudą brodą i kwiatami brody satyrów, obleczone w lśniącą bladość policzki elfich kobiet, zwinięte w kłębki niziołki, lśniące pyski psów, paszcze lwów, twarde dzioby ptaków.
Jak to się dzieje? – zapytałem starca, który w białym, poplamionym i postrzępionym habicie szedł obok mnie w milczeniu.
Przez maki. Przez ich zapach. Nachylasz się, bierzesz pełny oddech, i po kilku minutach czujesz nieodpartą senność. I zasypiasz.
Na zawsze?
Na zawsze.
I nic cię nie obudzi?
Nic.
Nigdy, przenigdy?
Spojrzał na mnie ciemnymi, opuchniętymi oczyma.
Nigdy. Przenigdy.
Stanąłem i rozejrzałem się. Wysokie drzewa, spod których czerwonych liści przebijała dawna zieleń, nie poruszały się na wietrze, chociaż mój płaszcz falował, niespokojnie.
Jak to się wszystko stało?
Wskazał mi kamienną ławę, która oblana była czerwienią niczym zachodzącym słońcem.
*
Dawno temu, że nawet sam czas gubi się w swoich rachubach, mieszkał tutaj potężny czarodziej, w swojej rdzawej wieży. Był to niezwykle uczony mąż, któremu nie był obcy żadnej język, żadna myśl. Jego biblioteka ciągnęła się w podziemiach niczym najdłuższe rzeki. Pergaminy utkane były ze wszystkich chmur, jakie kiedykolwiek przepłynęły przez niebo. Każde zioło, każdy kwiat znalazło swój dom w jego ogrodach. Jego cień potrafił pochłonąć całe niebo i rzucić je w noc.
Był to przy tym bardzo dobry człowiek – nikogo, kto do niego przychodził, nie odrzucał. Pielgrzymowali do niego ze wszystkich stron – mordercy i królowie, oszuści i kapłani, wieśniacy i zwierzęta, smoki oraz dzieci, starcy i filozofowie, czarodzieje i żebracy, chorzy i duchy. Mawiał, że nigdy nie wiadomo w jaką szatę ubierze się prawda, której szuka.
Był bowiem taki jej blask, którego nie był w stanie wyczytać z żadnej z gwiazd, z żadnego dnia i nocy, z żadnego kwiatu i śpiewu ptaków.
Jego żona, chorowała na tajemniczą chorobę.
Chorobę maków.
Spojrzał na mnie, nic nie odpowiadając, i zwrócił się ponownie ku północy.
Była wiecznie nieszczęśliwa. Nie jednak na sposób, w jaki są nieszczęśliwi kupcy, gdy ich towar nie zniknie ze straganów, królowie, gdy ich wojska nie są zbyt liczne, czy kapłani, gdy ich ofiary nie sięgają nieba.
Siedziała w swojej komnacie, nie chcąc wychodzić. Żadne zaklęcie nie mogło jej pomóc. Żadna rozrywka nie pochłaniała jej uwagi. Każda rozmowa z nią obracała się w monolog. Śpiew ptaków kamieniał na progu jej uszu.
Pewnego razu, gdy czarodziej udał się w podróż do jednego z nowych królów, była ożywiona. Zapowiedziała, wybierając sobie najpiękniejszą suknię, że wyjdzie na spacer. Nie powiedziała jednak, że jej drzwiami będzie okno najwyższego piętra wieży.
I co potem się stało?
Czarodziej nie zauważył jej, leżącej w wysokiej trawie i kwiatach. Dopiero gdy znalazł się w jej komnacie, i wyjrzał przez okno, spostrzegł swoją żonę, istotę, którą kochał do szaleństwa.
Zamienił swoją laskę we włócznię, i rzucił nią w leżący na ziemi kształt.
Kiedy ostrze dotknęło ciała, rozprysło się w czerwony blask, który niczym pył opadł na całym wzgórzu, kobietę, którą ukochał na wieczność, zamieniając w kwiat maku.
Zbiegł z wieży, i wzniósł wokół niego cudowne mauzoleum, które zapieczętował nikomu nieznanym zaklęciem. Na jego fasadzie wyrył opowieść, o tym, co się wydarzyło.
Następnie zamknął się w środku i zanurzył twarz w kielichu maku. Po czym zasnął wiecznym snem, w którym spotkał się ze swoją ukochaną.
I jak wiosna, odchodzi życie
zagadkowy cień utkany ze złota.
Śmierć przychodzi do mnie,
niczym jesień – lecz proszę,
przyjmij mą zapłatę inną, niż
zazwyczaj, monetą.
Daj mi kwiaty, które kochasz,
i w nich pozwól mi żyć, snem
martwym.
W nim za dłoń
trzymać będę tę, którą kochać
chcę do ostatniego tchnienia czasu.
*
Milczałem, starzec natomiast pochylił głowę, zamykając oczy. Rozejrzałem się jeszcze raz po wzgórzu. Wszystkie ciała, martwe, lecz żywe, każde…
… I wszyscy oni…?
Tak.
Tchórze!
Spojrzał na mnie, tym razem dłużej – serce mi zamarło, odwrócił się jednak, nic nie mówiąc.
Nie każdy jest w stanie…
Przecież trzeba… żyć!
Dla nich to nie jest śmierć. Wprost przeciwnie.
I każdy z nich… stracił kogoś?
Tak.
Ze wszystkimi rozmawiałeś.
Z większością. Wielu bywa niezdecydowanych. Część nie chce nic mówić, idzie, jak urzeczona, i nie rozglądając się nawet, przypada do maków. Część płacze. Część pisze coś jeszcze na pergaminach, korach drzew. Wielu jednak bywa niezdecydowanych.
Jest takie powiedzenie…
Pójść na makowe wzgórza.
Odwrócił się w moją stronę i położył swoją gorącą dłoń na mojej. Siedzieliśmy tak, serce biło mi niesamowicie. Na niebie zasypiało słońce, spokojnie, cicho, opadając w ciemniejące niebo. W makach przed nami lśniło kopyto satyra w rdzawym świetle.
Starzec wstał.
– Widzę, że nic ze sobą nie masz. Musisz być głodny. Idę przygotowywać wieczerzę. Zostań tu sam, potem, jak będziesz chciał, dołącz do mnie.
Patrzyłem, jak znikał wśród drzew. Szklana, wilgotna mgła oddzielała mnie od mojej ręki, trącej w palcach liście maku. Powietrze utkane było z lekkich oddechów śpiących.
Hej :) Zacznę od jakiejś łapanki na szybko:
Przede mną rozsypane były liczne wzgórze, wysokie i niskie, – wzgórza.
W czym mogę ci usłużyć? – zapytał suchy głos, trzaskające listowie, bicz ogniska.– głos, trzaskające listowie oraz bicz zapytały go jednocześnie, czy co?
Jeśli szukasz Makowego Wzgórza, to je odnalazłeś – podszedł, nabrał wody w dłonie – źle zapisujesz dialogi, nie mówiąc o tym, że nie masz w ogóle półpauz, przez co fatalnie się czyta. Zmień to szybko!
Wskazał mi kamienną ławę, która oblana była czerwienią niczym zachodzącym słońcem. – może prędzej oblana czerwienią niczym promieniami zachodzącego słońca?
któremu nie był obcy żadnej język, żadna myśl.- żaden.
Spojrzał na mnie, nic nie odpowiadając, i zwrócił się ponownie ku północy. – a kiedy wcześniej zwracał się ku północy, że ponownie się ku niej zwrócił? Bo może mi coś umknęło.
Siedziała w swojej komnacie, nie chcąc wychodzić. Żadne zaklęcie nie mogło jej pomóc. Żadna rozrywka nie pochłaniała jej uwagi. Każda rozmowa z nią obracała się w monolog. Śpiew ptaków kamieniał na progu jej uszu. – Czy wszystkie zaimki są potrzebne?
Dobra, co do treści. Momentami podobały mi się Twoje barwne opisy, jednak były też chwile, gdzie męczyły mnie trochę próby poezji i wyniosłych zdań. Początek mnie zaciekawił i liczyłem chyba na coś innego. A okazało się, że jest to bajka, baśń, o wieży, czarodzieju, śmierci ukochanej, czyli o wszystkim tym, co już każdy zna. A trochę szkoda, bo tytułowe maki zaciekawiły mnie w pewnym momencie. Choć rozpatrując to jako takową baśń, z przesadną próbą upiększania języka – bo wszystko fajnie, ale z umiarem – to nie jest źle. Było nawet trochę przyjemnie :)
No i motyw ludzi, którzy stracili bliską osobę, i zdecydowali się na wieczny sen, też dość poruszający fajny. Żeby nie było :)
A, i jeszcze jedna sprawa.
Tytuł sugeruje o makowych wzgórzach. Co prawda piszesz, że Twój bohater widzi liczne wzgórza, ale jak sam wzmiankujesz na początku:
Powiedziano mi, w ostatniej wiosce, przez którą przechodziłem, że Makowe Wzgórze jest niedaleko.
Przede mną rozsypane były liczne wzgórze, wysokie i niskie, wszystkie pociemniałe od czarnych lasów, ja jednak szukałem tego jednego, czerwonego.
Z tego wynika raczej, że makowe wzgórze jest jedno. A może jest wiele, ale on szuka jakiegoś konkretnego, hm?
Pozdrawiam.
edit: Też, podobnie jak reg, zabrakło mi wyjaśnienia co do motywu jakim kierował się główny bohater. Jego historii, która coś by przybliżyła.
Całkiem ładna bajka o ogromnej tęsknocie za tymi, którzy odeszli, o smutku, który każe szukać Makowego Wzgórza, by tam zasnąć i zostać. Brakło mi jednak wyjaśnienia, dlaczego bohater szukał Wzgórza, co sprawiło, że do niego podążał?
Zmęczył mnie jednak sposób opowiedzenia tej historii – zbyt patetyczny i górnolotny, bowiem nad prozę poetycką przedkładam prozę pisaną prozą.
Wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Długie i nie zawsze czytelnie złożone zdania wybijały mnie z rytmu i wielokrotnie musiałam się zastanawiać, co też, Anticlimacusie, chciałeś właśnie powiedzieć. Irytujący jest nadmiar zaimków, miejscami zupełnie zbędnych. Dialogi zostały zapisane w sposób niemal uniemożliwiający ich przeczytanie, a nie najlepsza interpunkcja również nie ułatwiała lektury.
Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą zajmujące i znacznie lepiej napisane.
Powiedziano mi, w ostatniej wiosce, przez którą przechodziłem, że Makowe Wzgórze jest niedaleko. –> Piszesz o jednym wzgórzu. Dlaczego w tytule Pójść na makowe wzgórza są napisane małymi literami i występują liczbie mnogiej?
Czerwona ziemia pod moimi butami była wilgotna, opływały ją nierówne fale zielonych łąk, nad którymi latały w szalonych wirach owady. Przede mną rozsypane były liczne wzgórze, wysokie i niskie, wszystkie pociemniałe od czarnych lasów, ja jednak szukałem tego jednego, czerwonego. Moje myśli były niczym pęknięte naczynie, przez które powoli wyciekał świat, gromadzony przez moje zmysły. –> Czy wszystkie zaimki są konieczne, skoro to narracja pierwszoosobowa?
Miejscami nadużywasz zaimków.
…sklepienie dla mojego niespokojnego snu. W nich to tonąłem w złotych jeziorach swojego domu, słodka woda wypełniała mnie i czyniła ze mnie ciężki kamień, który wirując opadał głębiej i głębiej, aby nabrać w usta dna. Niebiesko-zielony mech służył mojej głowie… –> Jak wyżej.
…żadna ciemność nie zagrała na wąskiej strunie ust dźwięku. –> Co to jest struna ust dźwięku?
W czym mogę ci usłużyć? – zapytał suchy głos, trzaskające listowie, bicz ogniska. –> Jeśli to miał być dialog, brakuje półpauzy rozpoczynającej wypowiedź. Winno być: – W czym mogę ci usłużyć? – zapytał suchy głos…
Jeśli szukasz Makowego Wzgórza, to je odnalazłeś – podszedł, nabrał wody w dłonie… –>
– Jeśli szukasz Makowego Wzgórza, to je odnalazłeś. – Podszedł, nabrał wody w dłonie…
Źle zapisujesz dialogi. Tu znajdziesz wskazówki, jak robić to poprawnie: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow
…któremu nie był obcy żadnej język… –> …któremu nie był obcy żaden język…
… I wszyscy oni…? –> Zbędna spacja po pierwszym wielokropku, który, moim zdaniem, jest zbędny.
Tchórze!
Spojrzał na mnie, tym razem dłużej… –> Czy to zamierzony rym?
Pójść na makowe wzgórza. –> Wcześniej pisałeś tę nazwę wielkimi literami.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ładna metafora. Trochę rozwlekłe otwarcie i szkoda, że koniec niedomknięty, ale o tym to ja już chyba nie powinienem:) Językowo wszystkiego za dużo, możnaby się nieźle wyżyć przy redakcji, ale malowniczość tego, co pokazujesz rekompensuje to na tyle, że ogólniedcałość daje radę :)
Chciałem każdemu z Was indywidualnie odpisać, ale widzę, że nie ma takiej opcji. A może jest, tylko jej nie widzę. Dlatego pozwólcie, że odniosę się do Was wszystkich.
Powiedzieliście mi bardzo dużo, za co jestem wielce wdzięczny. Kilku moich znajomych mówiło mi, że język jest za ciężki, że z niektórych metafor i innych figur stylistycznych można by/należałoby zrezygnować.
Kiedy patrzę na Wasze korekty, czuję się zmieszany, że oddałem do czytania wyjątkowo nieczytelny tekst. Sam nie zauważyłem tych stylistycznych niedociągnięć, ale cóż: Nemo iudex in causa sua.
Tym bardziej jest mi głupio, że sam nie do końca czułem się pewny tych dialogów – zgubiła mnie, nie po raz pierwszy, chęć podzielenia się. Dobrze, że jest coś takiego jak poczekalnia, która powstrzymuje od wydostania się na wolność teksty nie spełniające pewnych podstawowych standardów.
Co mogę powiedzieć na swoją obronę? Bardzo lubię pisać prozą poetycką, rozbijać formę, stosować niedopowiedzenia, które otwierają się na różne interpretacje. Tu jednak, jak zauważyliście, zamiar ten się nie powiódł. Cieszę się, że spodobał Wam się pomysł Makowych Wzgórz, snu wiecznego dla tych, którzy nie mogą żyć, paleni tęsknotą.
Na koniec jeszcze raz chciałbym Wam podziękować; wrócę do tego tekstu i przepiszę go, jak tylko będę po sesji. Mam nadzieję, że jeśli coś tutaj jeszcze napiszę, znajdzie u Was uznanie.
Pozdrawiam Was serdecznie,
Anticlimacus
Ja również dostrzegam w tekście walor estetyczny. Myślę, że masz potencjał, żeby bardzo pięknie, poetycko pisać, ale na ten moment poprawa warsztatu będzie wymagać jeszcze sporo pracy. Literówki literówkami, ale ustandaryzowany sposób zapisu dialogów i kontrola nad zaimkami na pewno by nie zaszkodziły.
Śpiew ptaków kamieniał na progu jej uszu.
To zdanie bardzo mi się spodobało, choć po prawdzie, słowo “kamienieć” nie do końca jest w nim na miejscu.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Zgadzam się z Nevazem. Czuć tu potencjał, jest nad czym pracować, w taki pozytywny sposób:) Jasne, że człowiek próbuje różnych rzeczy, dlatego potraktuj ten tekst jak poligon doświadczalny, zresztą nie jeden taki poligon jeszcze z całą prwnością przed Tobą. Po to m.in. wrzucamy tu teksty :) Pamiętaj też, że jedna wrzucona w narrację "kurwa" ma więcej mocy niż strony najbarwniejszycj bluzgów. Wdzelkie środki/sztuczki itp. warto stosować z umiarem i w konkretnym celu.
Dzięki, Wasze uwagi są bardzo cenne. Tak, pisanie to nieustanny poligon doświadczalny, i kiedy się myśli, że już się coś uchwyciło, orientuje się człowiek, że jeszcze mu daleko, daleko… Pozdrawiam!
lekki wiatr
"Lekki"? Malujesz obraz, któremu daleko do lekkości. Czasami lepiej pominąć takie dookreślenie, niż popsuć nastrój. Poza tym pył i kurz to nie płyny, i nie jestem przekonana, czy mogą w cokolwiek wsiąkać, ale tu mogę się mylić.
ziemia pod moimi butami była wilgotna
Ale wcześniej pokazałeś mi nieledwie pustynię?
latały w szalonych wirach owady
Hmm. No, nie wiem.
liczne wzgórze,
Wzgórza.
pociemniałe od czarnych lasów
No, chyba, że nie od jasnych. Tak czy siak, dziwnie to wygląda.
Moje myśli były niczym pęknięte naczynie, przez które powoli wyciekał świat, gromadzony przez moje zmysły.
… że co? Nie mam pojęcia, co próbujesz powiedzieć. Zmysły gromadzą świat, który wycieka przez myśli?
białymi korzeniami drzew
Byłeś ostatnio w lesie? Nie, przepraszam, to świat fantasy, więc kora drzew może być biała, ale dziwnie to wygląda przy tych ciemnych lasach.
sklepienie dla mojego niespokojnego snu
Przesadnie poetyckie.
czyniła ze mnie ciężki kamień
Hmm.
który wirując opadał głębiej i głębiej
Który, wirując, opadał coraz głębiej i głębiej.
listowie za posłanie.
Głowie? Hmm?
na którą niczym grzywa lwa opadała złota strzecha
Na chatę? Przesadzasz z tą poezją.
Przez mój język przeszedł dreszcz
Eee…
wyrzeźbione przez toporne dłuta i młoty podróży
Purpura.
zapadłem się w dużych, niebieskich oczach dziecka
… ?
żadna ciemność nie zagrała na wąskiej strunie ust dźwięku
Pomijając purpurę – szyk sugeruje, że to są usta dźwięku. Cokolwiek to jest.
pochłaniając w złotym blasku
Złoty blask mógł pochłaniać, ale nie pochłania się czegoś w czymś.
W czym mogę ci usłużyć?
Czym mogę ci usłużyć? Skoro to ma być dialog, zacznij go stosownym znakiem interpunkcyjnym.
milczenie, jakie
Które.
pragnienie, obróciło
Bez przecinka między podmiotem, a orzeczeniem.
odkrywając wysoką, zieloną bramę
Odsłaniając. Nie leżał przecież na niej.
której nie zauważyłem, zaciekawiony chatą i beczką z wodą.
… i ja mam w to uwierzyć? Wybacz, ale nie jestem w stanie.
wysoką, pokrytą rdzą bramę – zielone, wygięte fantazyjnie pręty
Rdza nie jest zielona. Jeśli masz na myśli śniedź, napisz "śniedź". Słowa coś znaczą. Szanuj je.
ciągnęły się w nieskończoność w obie strony
To brama – czy tunel?
zawsze ich odprowadzam i zostawiam
Dlaczego nagle zmieniasz narratora? To mylące.
jednak na powierzchnię zawsze wypływały ogromne, czerwone kwiaty.
Dziwne.
że to nie czerwone płatki karmi słońce i deszcz, lecz ciszę.
Szyk znowu trochę nie teges. Proponuję: że słońce i deszcz karmią nie czerwone płatki, lecz ciszę.
sięgały nam kolan, obejmowały one
"One" są zbędne. W zasadzie ten zaimek wygląda, jakby się odnosił do "kolan", co, przyznasz, nie robi dobrego wrażenia.
ciał, które leżą pod nimi
Leżały (c.t.)
porośnięte rudą brodą i kwiatami brody
Nie, zdecydowanie nie.
obleczone w lśniącą bladość policzki
Bladość była wobec nich zewnętrzna?
białym, poplamionym i postrzępionym habicie
Ciągle każesz mi poprawiać ten obraz…
oblana była czerwienią niczym zachodzącym słońcem.
No, nie wiem.
Dawno temu, że nawet sam czas gubi się w swoich rachubach, mieszkał tutaj potężny czarodziej, w swojej rdzawej wieży.
Nie brzmi to dobrze.
Był to niezwykle uczony mąż, któremu nie był
Powtórzone "był".
Pergaminy utkane były ze wszystkich chmur, jakie
Które.
Każde zioło
Każde ziele. "Zioło" to slangowa nazwa Cannabis sativa var. indica.
znalazło swój dom
"Swój" zbędne.
nie wiadomo w jaką szatę
Nie wiadomo, w jaką szatę.
Był bowiem taki jej blask, którego nie był w stanie wyczytać
Coś tu rozumiem, ale nie do końca.
żona, chorowała
Bez przecinka między podmiotem, a orzeczeniem. Nigdy, przenigdy.
nie chcąc wychodzić.
No, nie wiem.
gdy czarodziej udał się w podróż do jednego z nowych królów, była ożywiona.
Musiałam przeczytać dalej, żeby zrozumieć to zdanie.
I co potem się stało?
Naturalniej: I co się stało potem? (To jedna z możliwości.)
kobietę, którą ukochał na wieczność,
To nie blask ją kochał…
wokół niego
Może jednak: wokół kwiatu.
zapłatę inną, niż zazwyczaj, monetą.
Zapłatę w innej, niż zazwyczaj monecie.
idzie, jak urzeczona
Tu nie dałabym przecinka.
lśniło kopyto satyra w rdzawym świetle
Zmieniłabym szyk: lśniło w rdzawym świetle kopyto satyra.
Musisz być głodny.
Anglicyzm. Na pewno jesteś głodny.
jak będziesz chciał
Zbyt powszednie, jak na ogólny ton. Jeśli będziesz chciał.
jak znikał
Znika (c.t.)
Piękne. Georgem MacDonaldem jeszcze nie jesteś, ale myślę, że wszystko przed Tobą.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ładny tekst, tworzący odpowiedni klimat smętno-gorzki. Podane do tego estetycznie, w niezłej formie. Trochę do przeczytania i zapomnienia, ale mimo wszystko wywołało emocje.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Do lektury zachęcił mnie piękny język i melancholijny nastrój opowiadania. Na pewno więc trafiłeś w mój gust, jeśli chodzi o styl narracji. Ładnie snujesz swoją opowieść, operując różnymi porównaniami i metaforami. Te poszczególne obrazy literackie są w moim odczuciu najmocniejszą stroną tekstu. Na przykład:
Po niebie błąkało się słońce, szare chmury, rozprute od dołu, szukały gór, na których mogłyby zawisnąć niczym poszarpana chorągiew.
Szliśmy w całkowitym milczeniu – mogłoby się zdawać, że to nie kwiaty kwitną, lecz cisza, że to nie maki pachną, lecz cisza, że to nie czerwone płatki karmi słońce i deszcz, lecz ciszę.
Koncepcja Makowego Wzgórza do mnie przemawia, jest poruszająca i zarazem charakterystyczna, zapamiętywalna. Jej tło nakreślasz wyczerpująco, chociaż trochę zabrakło mi związku z postacią narratora. Oczywiście w pewnym stopniu można się go domyślić, ale to historia czarodzieja z wieży wysuwa się na pierwszy plan. Rozmowy bohaterów sugerują też, że narrator dopiero dowiaduje się, jaką moc ma Wzgórze, więc ponownie pojawia się pytanie o jego motywację.
Kilka sformułowań, które mnie zatrzymały:
żadna ciemność nie zagrała na wąskiej strunie ust dźwięku
Lepszy byłby szyk “nie zagrała dźwięku”; trochę też mi się nie łączy ciemność z dźwiękiem (chyba że chodziłoby na przykład o płacz).
porośnięte rudą brodą i kwiatami brody satyrów
brodą – brody
Pojawiło się trochę błędów interpunkcyjnych, często nie było też dla mnie jasne, czy czytam dialogi, czy myśli postaci. Ogólne wrażenia jednak pozytywne i z chęcią przeczytałabym Twój kolejny tekst.
Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle
Całkiem przyjemne :)
Przynoszę radość :)