- Opowiadanie: slqn - Gdyby mama tu była

Gdyby mama tu była

Trochę Neuroshima, trochę Stan Ridgway, trochę pewien cytat z Silent Hilla. Na 26 maja.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Gdyby mama tu była

Hextes patrzy na mnie z ukosa i wiem, że żałuje, że zabrał mnie ze sobą. Przystaje, żebym mogła go dogonić. Odgarnia z czoła mokre włosy, upycha je pod bandanę i poprawia na ramieniu pasek od M16stki.

– Jak twoja noga?

– Dobrze – kłamię. Boli jak jasna cholera. Zaciskam zęby i przyspieszam kroku, zaczynając wraz z nim żałować, że tak mocno uparłam się, by mu towarzyszyć w wyprawie. Moje ubranie jest mokre i lepi się do ciała. Oczy zalewa mi pot wymieszany z deszczem. Jest duszno jak w dupie, a moje stopy zaczynają powoli zamieniać się w butach w dwie wielkie rany. No i skręciłam kostkę, sierota jedna.

– Oby. Nie ma mowy, żebyśmy zawrócili. – Hex chyba czyta mi w myślach. Sięga do paska po ka-bar i rozcina pęki lian, które częściowo zasłaniają naszą drogę. Podobno zwierzęta chodzą tędy do wodopoju i tylko dlatego ta ścieżka istnieje. W Bosque de Milagros nie ma zbyt wielu wydeptanych ścieżek. Ludzie się tu nie zapuszczają… w każdym razie, większość z nich. Trzeba być dobrze przygotowanym, żeby zagłębić się w matecznik Bosque i powrócić do cywilizacji wciąż w jednym kawałku. Istnieją wariaci, którzy to robią. Zwyklasy nazywają ich Łowcami.

Przed wojną to miejsce było podobno normalnym lasem deszczowym, niestety trafił w nie jeden z eksperymentalnych ładunków mutagennych Unii. Chłopaki mówili mi nawet, jak się nazywał, ale nie mam pamięci do cyfr. W każdym razie, Bosque to cholernie niebezpieczne i dziwne miejsce. Nawet kiedy dookoła szalały naloty dywanowe a Ludzie z Żelaza (tę nazwę przynajmniej pamiętam) eksterminowali ostatnich powstańców, nikt za cholerę nie chciał tam wchodzić. Mutanty, choroby, dziwne zjawiska… nie strzępiąc języka, ludzie woleli stawiać czoła elzetżetom, niż Bosque de Milagros. Kiedy sytuacja trochę się uspokoiła, a kratery po bombach przestały dymić, pojawili się i tacy, którzy byli w stanie dużo zapłacić za tajemnice Bosque. Zaraz potem, naturalnie, pojawili się ochotnicy gotowi im je opisać, a te co bardziej namacalne, zwane artefaktami – dostarczyć. Tak, zgadliście. To ja i Hextes. Hex od przeszło roku, ja… jakoś od piątej dwadzieścia.

– Rusz się, Kicia – warczy na mnie. – Na noc nie możemy rozbić się tutaj. Trzeba pozbierać co się da i zawijać tyłek w troki, najlepiej zanim wyniucha nas jakiś zasrany muta…

Zamiera nagle, przykładając palec do ust. Też zastygam w milczeniu. Rozglądam się dookoła, ale niczego nie widzę. Wytężam słuch, ale słyszę tylko szum deszczu opadającego na liście.

– W porządku – mówi Hex, a ja wypuszczam powietrze z płuc. Cholera, dlaczego kiedy adrenalina spada, ból staje się nagle dwa razy bardziej uciążliwy?

– Przypomnij mi, jak wyglądają te całe… artefakty? – pytam, by zająć czymś myśli.

– Różnie. Patrz na wszystko, co wyda ci się dziwne. Blachy, beczki, kanistry… świecące kamienie… nagie kręgi wypalone w KURWA MAĆ, NA ZIEMIĘ!

Nie przeszliśmy dziesięciu kroków. Serio.

Hex rzuca się do mnie i wgniata mnie w błoto, a ja zatykam usta ręką, by nie wrzeszczeć z bólu. Po chwili oboje trzymamy spluwy i oparci o siebie plecami celujemy w gąszcz przy drodze. Próbuję nasłuchiwać, co zaalarmowało Hexa, ale zanim udaje mi się skupić, on już w coś rżnie. Odrzut wciska go w moje plecy. Moja skręcona kostka płonie, gdy staję na niej, łapiąc równowagę. Zaciskam oczy z bólu, a gdy je otwieram, widzę już, co nas otoczyło.

– O Boże! – krzyczę i naciskam spust. M16stka wypluwa zawartość magazynka, ale bestie, szybkie jak cienie, uciekają przed moją serią. Śliskimi rękami sięgam do kieszeni…

– KURWA! – słyszę głos Hexa. Nie wiem, co się dzieje. Zrywam klapę bocznej kieszeni spodni i próbuję wyłuskać z niej magazynek, ale materiał jest zbyt napięty. Muszę wyprostować nogę. Podnoszę ją, ale moje porażone bólem mięśnie działają jakby z opóźnieniem. Prawie się przewracam, więc cofam nogę i zaczynam od nowa.

Bestie wyłaniają się z gąszczu na drogę.

Cholera.

Nie zdążę.

Cholera!!!

Czyjś cios obala mnie na ziemię i teraz juz bez oporów drę się w niebogłosy. Czas staje w miejscu, a mój umysł próbuje rozpaczliwie ustalić, w jakiej pozycji znajduje się ciało. Chyba jest jeszcze całe. Chyba jeszcze nic nie odgryzło mi ręki, nogi ani głowy. Czuję ścisk i serię stłumionych ciosów, jakby ktoś bił mnie przez gruby koc. Uszy wypełnia mi szum. Boję się otworzyć oczy…

Hextes puszcza mnie i odtacza się na bok. Dopiero teraz widzę, że to on się na mnie rzucił. Zasłonił mnie, kochany. W przyszłości mu podziękuję, teraz jednak muszę działać. Gdy tylko uwalnia mnie od swojego ciężaru, skaczę na równe nogi i natychmiast kończę wymieniać magazynek. Podnoszę spluwę do policzka i celuję w bestie…

… ale bestii już nie ma.

To znaczy, są, ale martwe. Trzy wielkie bydlaki, podobne trochę do tygrysa, trochę do hipopotama, a trochę do Bóg wszechmocny raczy wiedzieć, czego. Leżą pokotem porozrzucane dookoła jak lalki, a pomiędzy nimi stoi…

Palec na spuście mnie świeżbi. "Mutas?", myślę. Mrużę oczy, przyglądając się istocie, która sprzątnęła bestie. Jest chyba człowiekiem; wielkim, ciemnoskórym i zupełnie nagim facetem. Ma przynajmniej dwa metry wzrostu, brudną, skołtunioną grzywę z włosów i brody, a jego łapy są jak filary mostu. Trzyma coś, co wygląda jak połączenie prymitywnego, wydłubanego z drewna topora i halabardy. Na czubku lśni na czerwono kawałek przerdzewiałego bowie.

Wiem, że nie mamy z nim szans. Przełykam ślinę.

– …Mama?

Wzdragam się. On mówi! Jego głos brzmi jak warczenie psa, ale poza chrapliwym tonem wyłapuję w nim coś jeszcze, jakąś…

…nadzieję? Radość? Cholera. Cokolwiek to jest, nie daje mi pociagnąć za spust.

– Mama? – Twarz faceta, ledwie widoczna z gąszczu ciemnych włosów, kurczy się w skupieniu. Dzikus prostuje się, odkłada broń na ramię i podchodzi bliżej. Serce tłucze mi się w klacie, jakby chciało wyskoczyć, ale decyduję się opuścić broń.

– Stój! – wołam. Cofam się chwiejnie i opieram o drzewo. – Kim jesteś?

Dzikus dalej się na mnie gapi. Ma duże, ciemne oczy otoczone siecią zmarszczek. Przymyka je, jakby intensywnie się zastanawiał.

– Ty. Mówisz – artykuuje powoli, wystawiając do mnie palec. Brzmi, jakby musiał przypominać sobie każde słowo – Jak Jake. Jake mówi, tak jak mama. Ty też mówisz. Ale… – Jego potężne brwi obniżają się. – … nie jesteś mama. Jesteś mała. Słaba. Nie mama. Ty jesteś jak Jake. Mała.

– Ee… jestem Kitty – odpowiadam – a to Hex, mój facet.

Orientuję się, że Hex od dawna nie wtrynił się w ani jedno moje słowo, co zaczyna mnie lekko niepokoić. Odwracam głowę i robi mi się słabo.

Hex leży w bezruchu tam, gdzie zostawiłam go po przeładowaniu magazynka. Jego zielona kamizelka, a raczej jej strzępy, odsłaniają siatkę głębokich, lśniących od krwi ran na plecach. Kark wygląda jak befsztyk tatarski. Wokoło ciemnieje powiększająca się kałuża…

Cholera! Dlaczego nie strzelał?!

Pewnie znowu zacięła mu się spluwa, pieprzone M16stki.

Podbiegam do niego i przytykam mu palce do szyi. Jeszcze tętni, Bogu dzięki, ale i tak czuję narastającą panikę. Otwieram plecak i szukam apteczki. Wysupłuję z niej bandaże. Drżącymi rękami obwiązuję nimi Hextesa. Matko, jest taki zimny.

– Też jest jak Jake, ale wcale nie jak mama. Wcale – Dzikus wskazuje mojego umierającego faceta brudnym paluchem i dorzuca swoje trzy grosze. Nie wygląda na ani trochę przejętego, co najwyżej uprzejmie zaskoczonego.

Chce mi się płakać. Wiem, że ze skręconą kostką nie uniosę Hextesa nawet przez dziesięć kroków, a do domu jest przynajmniej dziesięć kilometrów.

– Słuchaj, pomóż mi – proszę dzikusa. – Podnieś go ze mną i pomóż mi zanieść go do miasta. Inaczej on umrze.

Mówię to bez nadziei, że zrozumie, ale dzieje się cud i dzikus kiwa głową.

– Ała – mówi. – Bardzo ała.

– Ee… tak. Dobra, weź go pod prawe ramię. A z resztą, pokażę ci…

Zanim kończę, dzikus, który najwyraźniej nazywa się Jake, klęka, zdejmuje Hexowi plecak i przerzuca sobie jego bezwładne ciało przez ramię, jakby było truchłem sarny. Patrzy na mnie zmieszany. Blokuję M16stkę i podpierając się na niej, kuśtykam w stronę, z której przyszliśmy.

– Chodź, Jake – mówię.

I guzik, tyle wyszło z tej całej zabawy w Łowców.

Idziemy w milczeniu, całe szczęście dość żwawym tempem. Jake trochę mamrocze do siebie pod nosem. Brzmi to, jakby niedźwiedź grizzly próbował gaworzyć. Większości nie rozumiem, ale czasem wyłapuję poszczególne słowa.

– Boli… Hex. Hex boli. Kitty. Gdyby mama… gdyby mama tu była, dałaby buzi i byłoby dobrze.

Zanim udaje mi się opanować, chichram jak opętana.

– On jest ciężko ranny, Jake – mówię. – Nie wystarczy buzi. Musi zobaczyć go medyk. Jak chcesz, mogę go pocałować i zobaczysz, że niczego tym nie załatwię.

– Ty nie – odpowiada, nagle zamyślonym głosem. Spogląda w niebo – ale mama by umiała. Mama umiała wszystko. Była wysoka jak drzewa i taka silna, że nosiła mnie na rękach. Dawała jedzenie, zawsze miała jeść i pić. Dała mi dom. Gdyby mama tu była, zabiłaby złe zwierzęta i Hex nie miałby ała.

Nie jestem pewna, co mu odpowiedzieć. Dłuższą chwilę milczymy.

– Było was tu więcej? – pytam.

– Ja i mama – mówi – ale dawno. Już mało… słabo pamiętam… słowa.

Nagle mruga, jakby cos go olśniło.

– Skąd znasz słowa? – pyta podejrzliwie.

– Ee… wszyscy ludzie je znają – odpowiadam.

– Ludzie? Co to?

Chyba zaczynam przyzwyczajać sie do jego pytań, bo odpowiadam dość szybko:

– To istoty jak ty czy ja, Jake. Jak Hex. Jak twoja mama.

– Mama nie jest człowiekiem – kręci głową dzikus. – Mama jest jak…

Tym razem zastanawia się naprawdę długo.

– Jak mama – poddaje się w końcu. Uśmiecham się do niego i nie zaczynam żadnego nowego tematu. Po pewnym czasie Jake zauważa moją M16stkę i zaczyna zadawać mi dużo pytań na jej temat. Fascynuje go.

W drodze powrotnej udaje nam się uniknąć mutków, bagien i zabłądzenia, w dużej mierze dzięki Jake'owi, który często zatrzymuje nas, gdy słyszy kroki na drodze.

– Teraz nie – mówi wtedy. – Bo będzie ała.

Kiedy drzewa wydają się przerzedzać a powietrze staje się zdatne do oddychania, wiem, że opuściliśmy Bosque. Wyciągam radio.

– Potrzebne auto – mówię, wciskając guzik. – Dwoje… troje Łowców, jeden nieprzytomny, bardzo ciężko ranny. Płacę paliwem. Północna ściana Bosque de Milagros, okolice posterunku trzydzieści siedem.

Rozłączam się na chwilę, po czym powtarzam komunikat jeszcze dwa razy.

– Łowcy spod trzydziestki siódemki – skrzeczy w koncu radio, a mi chce się śpiewać z radości - słyszę was i będę do was jechał. Spotkamy się gdzieś na północnej autostradzie. Biorę od was trzydzieści galonów i ani kropli mniej, rozumiecie? Będzie ze mną medyk.

– Rozumiem i potwierdzam, będziesz miał cholerne trzydzieści. Jesteś dobry gość – odpowiadam mu i głos mi się łamie. – Kierujemy się na autostradę.

Odwracam się do Jake'a i Hexa. Standardowo szczypię Hexa w policzek, jak co każde pół godziny, i widząc, jak krzywi się z bólu, oddycham z ulgą. Całuję jego zwisającą bezwładnie rękę i zwracam się do Jake'a:

– Zaraz spotkasz innych ludzi. Pojedziemy do miasta i zobaczysz ich tylu, że nie uwierzysz. I broń, dużo broni. Chcesz pewnie dostać broń, co nie?

Myślę sobie, że chłop będzie bezcennym nabytkiem w naszej skromnej grupce Łowców. Ktoś z taką wiedzą na temat Bosque to istny skarb, cenniejszy niz każdy artefakt, na który mogliśmy z Hexem trafić.

Jake patrzy na mnie z zainteresowaniem.

– Dasz mi to? – Wskazuje móją M16stkę.

– Tę konkretną nie, ale w mieście znajdzie się jakaś spluwa dla ciebie.

– Dobrze! – cieszy się. – Będę zabijał złe zwierzęta, które chodzą pod moim domem.

Dociera do mnie, że chyba nie zrozumiał.

– Nie będziesz musiał. W mieście nie ma złych zwierząt. Nie wrócisz już do lasu, tam jest przecież okropnie!

Ściemnia się i czarna twarz Jake'a jest już ledwo widoczna w wieczornym półmroku.

– Muszę do lasu – mówi z nagłym uporem. – O… o… obiecałem. Obiecałem mamie, że na nią poczekam.

Nie wiem nawet czemu, ale robi mi się smutno.

– I dalej wierzysz, że ona wróci? – pytam.

W oddali zaczynają majaczyć dwie świetliste plamy świateł samochodu.

– Na pewno wróci. Ona też obiecała.

– Może… nie mogła?

– Mama może wszystko.

Koniec

Komentarze

Powiem, jak Anet: Fajne!

 

– Ty. Mówisz – artykuuje powoli, wystawiając do mnie palec. Brzmi, jakby musiał przypominać sobie każde słowo – Jak Jake. Jake mówi, tak jak mama.

Nie wyłapałem na początku, że Jake mówi o sobie w trzeciej osobie. Może mógłby wskazać na siebie placem?

 

Po pewnym czasie Jake zauważa moją M16stkę i zaczyna zadawać mi dużo pytań na jej temat. Fascynuje go.

– show, don’t tell!

 

Rzeczywiście sympatyczne, okolicznościowe, czytadło przygodowe :). Obawiałem się (po odautorskim wprowadzeniu i kilku określeniach z początku tekstu), że to będzie jakiś fanfik zrozumiały tylko dla wtajemniczonych. A tu miłe zaskoczenie.

Dobrze się czyta, język taki trochę młodzieżowy, a trochę przesiąknięty popkulturowo. Masz luzacki, efekciarski styl, brakuje tylko żucia gumy przez narratora podczas opowiadania tej historii (żartuję).

Pomysł na świat jakby skądś znajomy, ale jednak intrygujący i ciekawy. Nie wiem na ile to zasługa Twojej wyobraźni, a na ile wymienionych inspiracji. Ale czuć tam jakieś tło i większą całość. Lubię to wrażenie podczas lektury krótkich tekstów.

Wymowne ostatnie zdanie fajnie zamyka fabułę, a miałem obawy, czy zdołasz jakoś tę historię zamknąć, gdy tak sobie szli, a opowiadanie zbliżało się do końca.

Jest trochę potknięć, skrótów i usterek technicznych, ale nie przeszkadzały zbytnio w lekturze. Nazwę karabinu wypadałoby jednak słownie zapisać.

Masz mojego klika.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Sympatyczna scenka przygodowa. Świat zarysowujesz akurat tyle, ile potrzeba – choć jestem ciekaw, czy to faktycznie Neuroshima, czy może coś innego. Trochę szkoda, że urywasz tekst na samym końcu, przez co nie poznajemy nic więcej na temat Jake’a oraz losów Hexa.

Sceny akcji dynamiczne, co na plus. Język prosty, ale pasuje do historii. Dla mnie koncert fajerwerków na plus.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Maras pisał:

Pomysł na świat jakby skądś znajomy…

Bo to w zasadzie Stalker, tylko że w neodżungli. Ale to nie jest oczywiście żaden zarzut.

 

No i generalnie dołączę do wcześniejszych głosów. Fajna czytanka. Nic skomplikowanego, jakoś bardzo dużo się nie dzieje i za długie opowiadanie nie jest, ale czyta się przyjemnie. Podoba mi się, że nie robisz z bohaterów super zabijaków czy innych Indiana Jonesów. Opowiadanie krótkie, więc bohaterów dobrze poznać się nie da, ale prezentują się dość solidnie. Mamy dziewczynę której zachciało się przygód, ale jest nieprzygotowana i tylko zawadza. Jest stary wyjadacz, który obrywa po dupie bo musi ochraniać żółtodzioba. Jest fantastyczny dzikus powalający włócznią mutanty. No jest dobrze :D 

Zgodzę się też z Marasem jeśli chodzi o to, że opowiadanie sprawia wrażenie osadzonego w większym świecie, to zawsze na plus, pomaga w budowaniu imersji. 

Zakończenie też niezłe. I kurde cholernie intrygująca ta mama, chcę więcej. Więc jest dobrze :D Chociaż końcówka, droga powrotna z dzikusem, wygląda na nieco skrótowo opisaną.

Jeśli chodzi o język, to czytało się płynnie, może bez wodotrysków, ale jest nieźle. Tylko czasami jakieś potknięcia czy niezręczności. Trochę przy nazewnictwie: “M16stka” to bardzo brzydki tworek. Najlepiej zupełnie unikać cyfr w narracji, chociaż faktycznie przy nazwach broni palnej czasem się je zostawia, choć nie wszyscy to lubią. Ale już zlepek z dodaną końcówką wygląda źle. 

Sięga do paska po ka-bar i rozcina pęki lian, które częściowo zasłaniają naszą drogę.

Nie miałem zielonego pojęcia co to jest ka-bar i musiałem googlować. A i po szybkim googlowaniu mogę stwierdzić, że taki nóż nie byłby chyba idealnym wyborem do tego zadania. To znaczy, jeśli trzeba to pewnie by spełnił zadanie, ale jeśli mamy tu profesjonalnych Łowców przygotowanych na wyprawę do zmutowanej dżungli, to jednak przydałyby im się maczety.

Trzyma coś, co wygląda jak połączenie prymitywnego, wydłubanego z drewna topora i halabardy. Na czubku lśni na czerwono kawałek przerdzewiałego bowie.

Jak wygląda połączenie topora i halabardy? Bo halabarda, w dużym uproszczeniu, to topór na długim drzewcu, z dodatkowym hakiem z drugiej strony i grotem na czubku. Z czasem zaczęły pojawiać się oczywiście bardziej wyszukane kształty, ale połączenia topora i halabardy i tak nie widzę. I co to znaczy, ze wydłubane z drewna? W sensie, “ostrze” tego halabardo-topora też jest z drewna? Niby niektóre rodzaje drewna potrafią być naprawdę solidne i da się je nawet naostrzyć, ale zbyt długo jednak ostrza nie trzymają, no i budowa taka jak halabarda byłaby jednak ryzykowna, “ostrze” mogłoby się dość łatwo odłamać. I na sam koniec – rdza nie lśni, więc przerdzewiałe ostrze nie będzie lśniło na czerwono.

– Ty nie – odpowiada, nagle zamyślonym głosem. Spogląda w niebo – ale mama by umiała. Mama umiała wszystko. Była wysoka jak drzewa i taka silna, że nosiła mnie na rękach. Dawała jedzenie, zawsze miała jeść i pić. Dała mi dom. Gdyby mama tu była, zabiłaby złe zwierzęta i Hex nie miałby ała.

W tym momencie Jake zaczyna mówić o sobie w pierwszej osobie, a nie jak wcześniej w trzeciej. Czy to celowy zabieg, mający pokazać, że im więcej mówi tym lepiej mu to idzie, bo sobie przypomina, czy też po prostu nieścisłość?

Nie robiłem żadnej łapanki, lepsi ode mnie pewnie się za to wezmą, zaznaczyłem tylko to, co rzuciło mi się w oczy podczas lektury. Rzucił mi się też fakt, że piszesz w czasie teraźniejszym, a mi to nie przeszkadza, chociaż zazwyczaj narzekam na taką narrację. Tutaj nieźle pasuje. 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Bardzo dobrze się czytało. Tekst na luzie, ale widać koncentrację autora na kreacji świata i stworzeniu odpowiedniego dla tego typu opowiadania klimatu. Do całości doskonale wkomponowuje się użyty język – prosty, swobodny i bez zahamowań. Ode mnie kliczek :)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Kurczątko… Sprawnie napisane i niestety bez głębi. Gdyby może klimat był jeszcze w moim guście, mógłbym tego nie zauważyć, a tak jest troszku pop, lans i co tam teraz młodzież czyta ;)

A tag dramat? Dowcipna ;)

 

Pozdrawiam

Czwartkowy Dyżurny :)

Hm, w takim razie trochę moja porażka. Tekst powstał z mojej rozkminy, jakby to było, gdyby człowiek stracił matkę jako małe dziecko i zachował jej obraz taki, jakim go pamiętał z dzieciństwa, ze zwykłego braku porównania. Widzę jednak, że mama Jake’s kojarzy się bardziej z supermutantem niż z, well, zwykłą, ludzką matką, która w oczach dziecka jest najsilniejsza i może wszystko. :>

Niestety infantylność Jake’a, gdzieś gubi Twój zamiar… nie pozwala mu należycie wybrzmieć ;)

Przeczytane. Od początku do końca nie ziewnęłam ani razu (a sypiam ostatnio bardzo mało). Wstęp zachęca do czytania. Ciągle coś się dzieje, nawet kiedy Kitty i Jake idą w stronę autostrady, nie nudziłam się. Akcja zwolniła tempo na rzecz dyskusji, ale między słowami wciąż przypominałaś o rannym Hex’ie, dzięki czemu emocje nie opadły. Szkoda biednego Jake’a. Wzruszające, że tak tęskni za mamą i w jego oczach “Mama może wszystko”. 

Bardzo przyjemny opek.

W zasadzie nie lubię tekstów pisanych „na okoliczność”, ale Twoje opowiadanie jest tak nietypowe, a w dodatku umieszczone w dość szczególnych warunkach, że o bohaterach nie wspomnę, że czytałam je z prawdziwą przyjemnością, która mogła być jeszcze większa, gdyby było lepiej napisane.

 

po­pra­wia na ra­mie­niu pasek od M16st­ki. –> …po­pra­wia na ra­mie­niu pasek od M16-st­ki.

 

wraz z nim ża­ło­wać, że tak mocno upar­łam się, by mu to­wa­rzy­szyć w wy­pra­wie. Moje ubra­nie jest mokre i lepi się do ciała. Oczy za­le­wa mi pot wy­mie­sza­ny z desz­czem. Jest dusz­no jak w dupie, a moje stopy… –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

Miejscami nadużywasz zaimków.

 

teraz juz bez opo­rów… –> Literówka.

 

… ale be­stii już nie ma. –> Zbędna spacja po wielokropku.

 

tro­chę do Bóg wszech­moc­ny raczy wie­dzieć… –> …tro­chę do Bóg Wszech­moc­ny raczy wie­dzieć

 

Palec na spu­ście mnie śwież­bi. –> Palec na spu­ście mnie świerzbi.

 

nie daje mi po­cia­gnąć za spust. –> Literówka.

 

– Ty. Mó­wisz – ar­ty­ku­uje po­wo­li… –> – Ty. Mó­wisz – ar­ty­ku­łuje po­wo­li

 

– … nie je­steś mama. –> Zbędna spacja po wielokropku.

 

Wcale – Dzi­kus wska­zu­je mo­je­go… –> Wcale. – Dzi­kus wska­zu­je mo­je­go

 

A z resz­tą, po­ka­żę ci… –> A zresz­tą, po­ka­żę ci

 

Blo­ku­ję M16st­kę i pod­pie­ra­jąc się na niej… –> Blo­ku­ję M16-st­kę i pod­pie­ra­jąc się nią

 

Chyba za­czy­nam przy­zwy­cza­jać sie do jego pytań… –> Literówka.

 

skrze­czy w koncu radio, mi chce się… –> …skrze­czy w końcu radio, a mnie chce się

 

śpie­wać z ra­do­ści - sły­szę was i będę… –> Zamiast dywizu powinna być półpauza.

 

cen­niej­szy niz każdy ar­te­fakt… –> Literówka.

 

Wska­zu­je móją M16st­kę. –> Wska­zu­je moją M16-st­kę.

 

dwie świe­tli­ste plamy świa­teł sa­mo­cho­du. –> Nie brzmi to najlepiej.

Może: …dwie jaskrawe plamy świa­teł sa­mo­cho­du. Lub: …dwie świetliste plamy reflektorów sa­mo­cho­du.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczny, okolicznościowy tekst.

Hej, nie jest źle, zrozumiałam, że mama Jake’a zniknęła, kiedy był mały, więc jest wielka i może wszystko. Dla maluchów rodzice są bogami, dopiero potem tracą cudowne atrybuty…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka