- Opowiadanie: Lady Catbeth - W imię Pana

W imię Pana

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

W imię Pana

Zo przeniosła wzrok z mapy na drogowskaz i ponownie na mapę. Wyglądało na to, że najcięższy etap trasy już mają za sobą. Krótka żółta trasa mijająca wiele poziomic wiła się na południe od punktu, w którym byli, kierunku wschodnim ciągnęła się za to łagodna niebieska wstążka, której nie przecinały żadne dodatkowe linie. Podzieliła się dobrą nowiną z przyjaciółmi.

– Teraz już będzie z górki. A przynajmniej nie pod górkę. Co prawda zostało nam jeszcze około czternastu kilometrów do przejścia, ale najgorsze już za nami. – Dziewczyna starannie złożyła mapę i schowała ją do plecaka. – Idziemy dalej?

Odpowiedzią na jej pytanie był rozpaczliwy jęk Adama.

– Może posiedzimy tu jeszcze trochę? – zaproponował Hugo patrząc w kierunku przyjaciela. – Jest wcześnie, nie ma nawet jeszcze dziesiątej. Poza tym nie musimy się przecież martwić, że szlak zaleją nam tłumy turystów, po to przyjechaliśmy przed sezonem.

Zosia przystała na propozycję przedłużenia postoju. Również martwiła się o Adama. Skoro stromy stok, jaki przed chwilą pokonali dał się we znaki jej i Hugo, którzy aktywnie uprawiali sport kilka razy w tygodniu, to jak dalece bardziej cierpiał na nim otyły Adam, dla którego największą aktywnością fizyczną w ciągu miesiąca jest dziesięć minut ćwiczeń wykonanych w czasie jakże intensywnych, niespodziewanych i krótkotrwałych przypływów motywacji. Właśnie podczas jednego z nich zgodził się na wycieczkę w góry zastrzegając, żeby nie dali mu się potem od niej wymigać. Spełnili swoje zadanie, chociaż nie było łatwo. Teraz Zo zastanawiała się, czy aby na pewno była to dobra decyzja. Adam, czerwony na twarzy ze zmęczenia i przyssany do butelki z wodą miał taki mord w oczach, że zaczęła obawiać się, że ten wyjazd będzie końcem ich długoletniej przyjaźni. Na szczęście po piętnastu minutach odpoczynku jego wzrok stał się łagodniejszy, chociaż minę cały czas miał nieco naburmuszoną. Mogła odetchnąć z ulgą – gwiazdy wskazują na to, że zachowa przyjaciela.

Zamknęła oczy i wyciągnęła ręce w górę, a potem starając się trzymać prosty kręgosłup, opadła do skłonu. Poczuła przyjemne rozciąganie z tyłu kolana.

– Nawet o tym nie myśl. Wiesz ile taka butelka się rozkłada? Wywal ją do jakiegoś kosza – usłyszała strofujący głos Hugo.

Cały czas z głową w dół otworzyła oczy. Adam podniósł z ziemi pustą butelkę po wodzie, którą przed chwilą tak łapczywie wypił. Zadowolony z rezultatu swoich słów Hugo kiwnął głową jako gratulację dla samego siebie i odwrócił się, by rozpocząć wędrówkę niebieskim szlakiem. Tymczasem Adam, rozejrzawszy się uprzednio za koszem na śmieci, ponownie odłożył butelkę na ziemi, tym razem za pieniek, poza zasięgiem wzroku swojego eko-przyjaciela.

***

Nie uszli nawet dwudziestu metrów, gdy pierwsza szyszka uderzyła Adama w głowę.

– Ał! Co jest? – syknął i odwrócił się, jednak za nim nie było ani żywej duszy; pozostała dwójka szła przed nim.

– Co się stało? – zaniepokoiła się Zo.

– Nic – mruknął Adam. – Spadła na mnie jakaś szyszka.

Hugo zaczął się śmiać.

– To karma za tamtą butelkę, którą prawie zostawiłeś na ziemi. Las nie wybacza!

Zo spojrzała w górę w poszukiwaniu drzewa, z którego mogła spaść szyszka, ale nad sobą zobaczyła tylko drzewa liściaste. Wzruszyła ramionami. Może to była jakaś gałązka?

Ledwo ruszyli, jak Adam oberwał po raz drugi. Tym razem prawie na pewno usłyszał za plecami szelest. Jednak znowu nikogo za sobą nie dostrzegł, więc mrucząc coś o pechu zaczął iść dalej. Hugo zatrzymał go.

– Hej, prosiłem cię, żebyś zutylizował jakoś tę butelkę – powiedział wskazując na miejsce ich odpoczynku. Na ścieżce, tuż pod drogowskazem leżała błękitna butelka po wodzie.

– To nie moja. Ja mam swoją w plecaku – skłamał Adam i nawet się nie zająknął. – Poza tym siedziałem w zupełnie innym miejscu. Zejdź ze mnie, co? Skoro taki z ciebie obrońca planety to może sam pójdziesz i ją podniesiesz? – Hugo zacisnął wargi ale nie ruszył w kierunku samotnej butelki. – Tak właśnie myślałem – powiedział Adam tryumfalnie.

Za trzecim razem z głową Adama zderzyła się już nie z szyszką, ale z sama butelka. Nie zastanawiają się skąd ona pochodzi złapał ją i cisnął w głąb lasu, w kierunku największego spadku zbocza. Butelka podskoczyła kilka razy na korzeniach i znieruchomiała dwadzieścia metrów niżej.

Zosia otworzyła usta, żeby go skarcić za to karygodne zachowanie, ale wydarł się z nich tylko okrzyk zaskoczenia gdy coś wielkości dziesięcioletniego chłopca przemknęło obok niej i rąbnęło Adama w nos, a następnie, nie czekając na reakcję ze strony przeciwnika, podcięło mu nogi. Wszystko działo się tak szybko, że Adam złapał się za krwawiący nos dopiero po tym, jak jego plecy rąbnęły na ziemie. Z oczu poleciały mu łzy.

– Co do cholery?! – krzyknął Hugo i zamachnął się w stronę agresora. Ten zrobił unik przed lecącą w jego kierunku pięścią i wyprowadził prawy podbródkowy wprost w szczękę Hugo. Chłopak cofnął się kilka kroków, ale ustał na nogach. Dopiero po tym, jak dostał kolanem w brzuch, opadł na ziemię. Objął rękami brzuch i w tej pozycji, na klęczkach, pozostał, oddychając ciężko.

Dopiero teraz Zo miała okazję przyjrzeć się stworowi, który ich zaatakował. Miał około stu pięćdziesięciu centymetrów wysokości i od pasa w górę był z grubsza człowiekiem, jeśli pominąć rogi wyrastające mu z głowy i długie owłosione uszy. Miał ciemną od słońca skórę i czarną, kręconą brodę i włosy. Od pasa w dół był kozłem; nogi gęsto porośnięte futrem, zakończone miał kopytami. Był również nagi, więc Zo starała się skupić na górnej połowie jego ciała.

Gdy stwór zwrócił się w jej kierunku, Zosia uniosła ręce do góry na znak poddania. Chciała uciekać, ale nogi nie reagowały na jej polecenia. Kolana miała jak z waty. W odpowiedzi potwór kiwnął głową i odwrócił się z kierunku Adama.

Chłopak, zasłaniając jedną ręką krwawiący nos starał się odsunąć jak najdalej od dziwnej istoty. Przesuwał się po ziemi na plecach aż pół metra za sobą poczuł pień drzewa. Nie miał gdzie dalej uciekać. Sparaliżowany strachem patrzył na swojego oprawcę.

Pół-kozioł podszedł do niego i kucnął tak, żeby mieć twarz na tym samym poziomie, do Adam. Patrzył mu w oczy przez czas, który zdawał się być wiecznością. Następnie wyciągnął przed siebie długi, owłosiony, zakończony brudnym, połamanym paznokciem palec i uniósł go na wysokość oczu Adama.

Zosia wstrzymała oddech. Czy potwór chce wydłubać Adamowi oczy? Chciała odwrócić wzrok, ale nie potrafiła ruszyć głową. Mogła tylko patrzeć.

Stwór puknął Adama palcem w czoło.

– Co ty masz we łbie, dzieciaku?! – zawołał wreszcie stwór. – Matka ci nie powiedziała, że nie wolno śmiecić? Na piorun Zeusa, co jest z tą młodzieżą? Przyjdą tacy w góry przed sezonem i zostawiają po sobie syf!

Zosia, Hugo i Adam patrzyli na stwora zaszokowani. Po to przed chwilą bezceremonialnie złoił im tyłki, żeby teraz wydzierać się na nich na temat ekologii niczym greenpeaceowy Gordon Ramsay?

– Przed sezonem! – pieklił się dalej. – Jest was trójka i butelki po sobie zostawiacie, pomyśleliście co będzie, jak będzie tędy chodziło po tysiąc osób dziennie? Co? Bezczelne gówniarze!

– Mamy po 26 lat… – mruknął Hugo.

– A ja trzy tysiące! Więc siedź cicho, dzieciaku! W ogóle kto cię pytał o zdanie? Myślałem, że jesteś rozsądniejszy. Spodobało mi się, gdy kazałeś temu tam idiocie sprzątnąć po sobie, ale najwyraźniej taki sam z ciebie kretyn! Że też was wszystkich lamia nie zeżarła w dzieciństwie!

Stwór przerwał krzyki dysząc ze złości. Łypał spod groźnie zmarszczonych, krzaczastych brwi to na Hugo, to na Adama w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję z ich strony. Ci jednak ani myśleli odzywać się w strachu przed kolejnym wybuchem wściekłości.

W końcu Zo odważyła się przerwać tę pełną napięcia ciszę.

– Co… co z ciebie za diabeł? – Nie zabrzmiało to tak, jak planowała. Jej głos miał być potężny i władczy, a wyszedł jej ledwo pisk. Przez sekundę nie była nawet pewna, czy stwór ją usłyszał, ponieważ dalej stał nieruchomo. Potem jednak odwrócił się i zaczął powoli pokonywać kilka kroków, które ich dzieliły. W końcu stanął tuż przy niej, patrząc jej groźnie w oczy. Zdała sobie sprawę, że w tym momencie się go prawie nie boi. Wiedziała, że powinna, ale ciężko było odczuwać strach przed kimś prawie o głowę niższym, który do tego paraduje z gołym tyłkiem. Czuła się trochę, jakby groziło jej dziecko.

– Diabeł? Diabeł?! Czy ja ci wyglądam na diabła?! – krzyknął, ale było to już tak efektowne. – Wy Słowianie wszędzie tylko te diabły widzicie!  Moje imię to PAN!

– Pan? Jaki pan? – zapytała. Panowi oklapły uszy.

– Co jest z tymi dzieciakami, do cholery?! Pan? Grecki bóg? Nic ci to nie mówi? Nic w tej pustej czaszce nie szumi?!

– Ten od Dionizosa? – zapytał Hugo dźwigając się na nogi. – Faun? Satyr?

– Dokładnie! – zawołał Pan, a jego uszy wesoło się podniosły. – Może nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz. Ale dalej jesteś u mnie na minusie, więc…

– Zaraz, zaraz – przerwał mu Adam w przypływie odwagi. – Mamy uwierzyć, że jesteś greckim bogiem lasów i czegoś tam?

– I płodności. Więc uważaj – Pan rzucił mu groźne spojrzenie spod przymrużonych powiek. Adam zbladł. Zdawało się, że uwierzył, że faun jest tym, za kogo się podaje. – Żartuję. I tak nie jesteś w moim typie. Tak, jestem opiekunem pól i lasów, dlatego strasznie mnie wkurwia, jak taka banda gówniarzy przychodzi tu i zostawia po sobie burdel!  – wyciągnął przed siebie palec w po kolei wskazał każde z przyjaciół. Na koniec zatrzymał się na Adamie. – Jak jeszcze raz zobaczę, jak którekolwiek z was zostawia za sobą choć patyczek po lizaku, przysięgam, że połamię wam nogi. A ty, grubasie, bierz dupę w troki i leć po tę butelkę.

– Ale…

– Już! – wydarł się Pan.

Adam od razu zerwał się na równe nogi. Przeszedł na skraj i zatrzymał się tam patrząc w dół. Wziął głęboki oddech i zaczął schodzić po stromym zboczu. Przytrzymując się pni drzew pokonywał metr za metrem. Kilka razy jego noga straciła oparcie i poślizgnął się, ale dotarł do butelki stosunkowo cały, jedynie z kilkoma otarciami. Wsadził butelkę do plecaka i na czworakach zaczął piąć się pod górę.

W końcu ponownie dotarł na ścieżkę. Dyszał ciężko, był cały czerwony. Ręce i kolana miał czarne od ziemi. Na czole również miał ciemne smugi pozostałe po ocieraniu czoła z potu. Przez kilka sekund nie był w stanie podnieść się z kolan.

Pan cierpliwie czekał, patrząc na niego z pogardą.

– I co, było warto? – zapytał Pan, gdy Adam, ponownie stanął na nogi. Chłopak spuścił wzrok i pokręcił głową. – Tak myślałem.

Gdzieś z głębi lasu dobiegł ich dziwny szum i coś jakby dziewczęcy chichot. Hugo i Zo spojrzeli w tamtym kierunku, ale nikogo nie zobaczyli.

Pan wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Już idę, kochane! Skończę tylko udzielać lekcji tym kretynom tutaj! – Pan mrugnął do Zosi. – Bóg płodności, nie mówiłem? Może chcesz się przyłączyć? Nie ma co robić takiej oburzonej miny! Nie to nie! A kolega? Też nie? No trudno. – Faun ponownie zwrócił się w kierunku Adama. Już się nie uśmiechał. – Powtórzę to jeszcze raz. Jeśli ponownie zobaczę ciebie – lub którekolwiek z was – śmiecące, to spuszczę wam takie bęcki, że na samą myśl o lesie będzie was dupa bolała. A jeśli przejdziecie obok choćby najmniejszego papierka i nie podniesiecie go z ziemi, efekt będzie taki sam. Zrozumiano?

Cała trójka pokiwała głowami z zapałem. Pan po raz ostatni zmierzył ich groźnym wzrokiem i pogalopował w głąb lasu, gdzie szybko zniknął wśród drzew. Znowu rozległ się radosny chichot. Po nim zapanowała cisza.

– I co teraz? – zapytała Zo.

Przyjaciele spojrzeli po sobie. Wyglądali okropnie. Hugo jedną ręką obejmował brzuch. Był nieznacznie pochylony do przodu, nie doszedł jeszcze do siebie po kopniaku satyra. Adam miał koszulkę czerwoną od krwi. Na szczęście nos już mu nie krwawił. Przedramiona i łydki miał naznaczone siateczką czerwonych otarć.

– Mamy jakieś wyjście? – Hugo westchnął i przeczesał palcami włosy. – Będziemy sprzątać las w imię Pana.

Koniec

Komentarze

Hm… mnie nie urzekło i mam sporo zastrzeżeń. 

  1. Dziwni bohaterowie. Jedynie Pan odznaczał sie jakimkolwiek charakterem, reszta wydawała się dość papierowa, żeby nie powiedzieć – nienaturalna, zwłaszcza dwaj 26-letni (!) koledzy, którzy pokłócili się o butelkę. Nie wymagam, żeby w takim opowiadaniu każdy miał character arc, ale przyjemniej czytałoby się o ludziach mających choćby po jednej charakterystycznej cesze. 
  2. Dziwne, niezręczne figury retoryczne. “Na szczęście po piętnastu minutach odpoczynku jego wzrok stał się łagodniejszy, chociaż minę cały czas miał nieco naburmuszoną. Mogła odetchnąć z ulgą – gwiazdy wskazują na to, że zachowa przyjaciela” – powiedziałabym raczej, że to jego spojrzenie na to wskazywało, fragment o gwiazdach jest tu niepotrzebny.
  3. Dlaczego oni kilkukrotnie mijali to samo miejsce, w którym została butelka? Nie rozumiem i nie widzę wyjaśnienia w tekście.
  4. Dlaczego żaden z dorosłych facetów nie zaczął walczyć z pokurczem wzrostu dziesięciolatka, który bez ostrzeżenia ich zaatakował? 
  5. Główna bohaterka serio nie wiedziała, kim jest Pan? 
  6. Seria żartów o “bogu płodności” była dla mnie lekko obleśna.

Krótka żółta trasa mijająca wiele poziomic wiła się na południe od punktu, w którym byli, kierunku wschodnim ciągnęła się za to łagodna niebieska wstążka, której nie przecinały żadne dodatkowe linie.

a w kierunku, albo coś w tym guście

 

Hej, prosiłem cię, żebyś zutylizował jakoś tę butelkę

Hmm, to byłoby raczej trudne. ;) https://sjp.pwn.pl/sjp/utylizacja;2533903.html

 

Panowi oklapły uszy.

Yyyy!

 

Sprawnie napisane, ale piekielnie przewidywalne. Pan, który przerywa igraszki z nimfami, żeby dać nauczkę śmiecącym ludziom. Morał podsuwasz pod sam nos. Gdyby nie te igraszki, byłaby to bajeczka dla dzieci z podstawówki i to raczej niższych klas.

 

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Jeśli to nie tylko pierwsze opowiadanie na portalu, ale ogólnie dopiero początek przygody z pisaniem, to nie jest źle. Pod względem językowym czyta się tekst całkiem przyjemnie, napisany dość lekkim językiem, chociaż jest tu trochę różnych niezgrabności, sporo zdań przydałoby się wygładzić, rzucają się też w oczy powtórzenia i interpunkcja. Troszkę słabiej stoi kwestia fabularna. Co prawda wszystko dość spójne i dziur logicznych nie ma (chociaż to krótki tekst, więc to nie powinno dziwić), ale niczym nie zaskakuje, niczym nie zadziwia, niczym specjalnym nie imponuje. Brakuje tutaj jakiegoś ciekawszego ujęcia postaci, podkreślenia jakiegoś aspektu, rzucenia jakiegoś problemu czy zagadnienia, no czegoś co faktycznie opowiadanie chciało przekazać czy powiedzieć czytelnikowi. Jasne, nie każde opowiadanie musi mieć głębokie przesłanie, literatura czysto rozrywkowa też jest bardzo fajna. Ale każde opowiadanie musi mieć pomysł na siebie. A jedyne przesłanie twojego opowiadania to dość mało odkrywcze moralizowanie, że w lesie nie można śmiecić. Tutaj wygląda to trochę tak, jakby proces wymyślania fabuły szedł schematem: “Ok, jest Pan. Pan jest opiekunem lasów. No to broni lasu. Przed czym? Ludzie śmiecą w lasach. Ok, to Pan pogoni ludzi co śmiecą w lesie”. Takie to hmmmm, najprostsze co mogłaś napisać na ten temat. Chociaż faktycznie, gdyby satyry tłukły ludzi śmiecących w lasach to świat byłby przynajmniej nieco ładniejszy.

Właśnie, satyry. Rzucasz tutaj równością Pan = satyr = faun. Ekspertem od greckiej mitologii nie jestem (pewnie jeszcze tacy tu wpadną), ale to nie do końca jest sobie równe. Pan był greckim bogiem, najczęściej synem Hermesa. Wyglądem tylko przypominał satyra. Satyrowie byli rasą mitycznych istot, ale bogami raczej nie byli. Wchodzili w skład orszaku Dionizosa. A Faun był rzymskim bogiem lasów, który został potem z Panem utożsamiony. No i gdzie się dzieje akcja? Bo po bohaterach można wnioskować, że chyba gdzieś w Polsce. Co Pan robi w polskich górach?

Wiem, że to krótkie opowiadanie, ale przydałoby się nadać trochę cech bohaterom. Zwłaszcza kwestia ta dotyczy Huga, który zasadniczo jest tylko imieniem. Nie masz tu miejsca na dokładne przedstawianie bohatera i tak dalej, dlatego pomocne może być danie mu przynajmniej jednej silnej, charakterystycznej cechy, która go określi. 

Na koniec rzucę trochę konkretnych przykładów zdań, które wymagają poprawki. Przyjdą po mnie tacy, którzy zrobią ci dużo lepszą łapankę, ale jednak rzuciło mi się w oczy na tyle dużo rzeczy, że trochę wynotuję. 

Wyglądało na to, że najcięższy etap trasy już mają za sobą. Krótka żółta trasa mijająca wiele poziomic wiła się na południe od punktu, w którym byli, kierunku wschodnim ciągnęła się za to łagodna niebieska wstążka, której nie przecinały żadne dodatkowe linie.

Sam początek, a ty już zaczynasz takim powtórzeniem. Zresztą powtórzeniem zupełnie zbędne, bo zwyczajowo mówi się, że na mapach oznaczone są szlaki, a nie trasy. I problemu by nie było, gdybyś tego się trzymała.

Krótka żółta trasa mijająca wiele poziomic wiła się na południe od punktu, w którym byli, w kierunku wschodnim ciągnęła się za to łagodna niebieska wstążka, której nie przecinały żadne dodatkowe linie

Zjadłaś “w”. A jeśli pójdą trasą, której nie przecinają żadne poziomice, to z tych gór nigdy się nie wydostaną, jakoś na dół zejść trzeba :D 

Jest wcześnie, nie ma nawet jeszcze dziesiątej.

Co to za wyprawa w góry, jak oni o 10 już ze szlaku chcą schodzić? :D 

Poza tym nie musimy się przecież martwić, że szlak zaleją nam tłumy turystów, po to przyjechaliśmy przed sezonem.

Zbędna ekspozycja. Bohaterowie doskonale wiedzą o tym, że przyjechali przed sezonem i dlaczego to zrobili. Nie ma więc żadnej potrzeby, żeby o tym mówili.

Skoro stromy stok, jaki przed chwilą pokonali dał, się we znaki jej i Hugo, którzy aktywnie uprawiali sport kilka razy w tygodniu, to jak dalece bardziej cierpiał na nim otyły Adam, dla którego największą aktywnością fizyczną w ciągu miesiąca jest dziesięć minut ćwiczeń wykonanych w czasie jakże intensywnych, niespodziewanych i krótkotrwałych przypływów motywacji.

Długie i zawiłe zdanie, w którym chyba trochę się pogubiłaś. A przynajmniej czytelnik może się łatwo zgubić. Zwłaszcza druga część brzmi dość nieporadnie. Fragment “ którzy aktywnie uprawiali sport kilka razy w tygodniu” też chyba brzmiałby lepiej, gdyby zapisać go jako “aktywnie uprawiającym sport kilka razy w tygodniu”.

Właśnie podczas jednego z nich zgodził się na wycieczkę w góry, zastrzegając, żeby nie dali mu się potem od niej wymigać.

Adam, czerwony na twarzy ze zmęczenia i przyssany do butelki z wodą, miał taki mord w oczach, że zaczęła obawiać się, że ten wyjazd będzie końcem ich długoletniej przyjaźni.

W oczach to mógł mieć raczej rządzę mordu, niż sam mord.

Mogła odetchnąć z ulgą – gwiazdy wskazują na to, że zachowa przyjaciela.

Gwiazdy wskazywały. Zmieniasz czas narracji.

Zamknęła oczy i wyciągnęła ręce w górę, a potem, starając się trzymać prosty kręgosłup, opadła do skłonu.

Cały czas z głową w dół otworzyła oczy.

Jakoś to dziwnie brzmi. Z głową skierowaną do dołu?

Zadowolony z rezultatu swoich słów Hugo kiwnął głową jako gratulację dla samego siebie i odwrócił się, by rozpocząć wędrówkę niebieskim szlakiem.

Gratulacje. Ale i tak strasznie to kanciaste. Może raczej “kiwnął głową, gratulując samemu sobie, i odwrócił się”. Chociaż ciągle gratulowanie samemu sobie jest tu dziwne. Ale rozumiem zamysł.

Zo spojrzała w górę w poszukiwaniu drzewa, z którego mogła spaść szyszka, ale nad sobą zobaczyła tylko drzewa liściaste.

W górach to zazwyczaj akurat iglastych drzew jest sporo, chyba że za wysoko nie zaszli. No ale ok, jeśli np. w Bieszczadach są, to mogą iść przez jakiś las bukowy. Eh, dawno w górach nie byłem.

Ledwo ruszyli, jak Adam oberwał po raz drugi.

Dziwnie to brzmi. Gdy Adam oberwał?

– To nie moja. Ja mam swoją w plecaku – skłamał Adam i nawet się nie zająknął. – Poza tym siedziałem w zupełnie innym miejscu. Zejdź ze mnie, co? Skoro taki z ciebie obrońca planety to może sam pójdziesz i ją podniesiesz? – Hugo zacisnął wargi ale nie ruszył w kierunku samotnej butelki. – Tak właśnie myślałem – powiedział Adam tryumfalnie.

Ten fragment trzeba chyba rozbić w zapisie:

– To nie moja. Ja mam swoją w plecaku – skłamał Adam i nawet się nie zająknął. – Poza tym siedziałem w zupełnie innym miejscu. Zejdź ze mnie, co? Skoro taki z ciebie obrońca planety to może sam pójdziesz i ją podniesiesz?

Hugo zacisnął wargi ale nie ruszył w kierunku samotnej butelki.

– Tak właśnie myślałem – powiedział Adam tryumfalnie.

Za trzecim razem z głową Adama zderzyła się już nie z szyszką, ale z sama butelka.

Tutaj parsknąłem. Ok, teoretycznie poprawnie, lecąca butelka zderzyła się z głową Adama. Ale w tym przypadku brzmi to nieco komicznie. Może po prostu uderzyła?

Nie zastanawiając się, skąd ona pochodzi, złapał ją i cisnął w głąb lasu, w kierunku największego spadku zbocza.

Zjadłaś c. Zbędne “ona”. I chyba powinny być tu przecinki, ale głowy nie dam.

Zosia otworzyła usta, żeby go skarcić za to karygodne zachowanie, ale wydarł się z nich tylko okrzyk zaskoczenia, gdy coś wielkości dziesięcioletniego chłopca przemknęło obok niej i rąbnęło Adama w nos, a następnie, nie czekając na reakcję ze strony przeciwnika, podcięło mu nogi.

Piszesz, że Pan jest wielkości dziesięcioletniego chłopca, a następnie, że ma 150 cm wzrostu. No zasadniczo dziesięciolatek może mieć 150 cm, ale łapie się już wtedy do 90 centyla. Przeciętny dziesięciolatek będzie z 10 cm niższy.

Wszystko działo się tak szybko, że Adam złapał się za krwawiący nos dopiero po tym, jak jego plecy rąbnęły na ziemię.

Tylko plecy rąbnęły na ziemię, a reszta ciała nie? Gdyby plecy “rąbnęły o ziemię” to by nie było takiego problemu.

Objął rękami brzuch i w tej pozycji, na klęczkach, pozostał, oddychając ciężko.

Tutaj zapisane wszystko ok, ale to zdanie ma strasznie dziwny rytm.

Od pasa w dół był kozłem; nogi gęsto porośnięte futrem, zakończone miał kopytami.

Może nie tyle był kozłem, co przypominał kozła?

Chłopak, zasłaniając jedną ręką krwawiący nos, starał się odsunąć jak najdalej od dziwnej istoty.

Przesuwał się po ziemi na plecach, aż pół metra za sobą poczuł pień drzewa.

W jaki sposób poczuł pień będący pół metra za nim? Jakiś pajęczy zmysł?

Pół-kozioł podszedł do niego i kucnął tak, żeby mieć twarz na tym samym poziomie, do co Adam.

Zosia wstrzymała oddech. Czy potwór chce wydłubać Adamowi oczy? Chciała odwrócić wzrok, ale nie potrafiła ruszyć głową. Mogła tylko patrzeć.

Tutaj próbujesz tworzyć napięcie, atmosferę zagrożenia. Ale niezbyt skutecznie – po lekturze wcześniejszej części czytelnik się spodziewa, że Pan nie rozerwie na strzępy Adama, tylko opieprzy go za śmiecenie, w końcu tyle uwagi temu śmieceniu poświęciłaś. 

Po to przed chwilą bezceremonialnie złoił im tyłki, żeby teraz wydzierać się na nich na temat ekologii niczym greenpeaceowy Gordon Ramsay?

Do Gordona Ramsaya to mu daleko. Ale szanuję za pomysł.

Stwór przerwał krzyki, dysząc ze złości.

Wiedziała, że powinna, ale ciężko było odczuwać strach przed kimś prawie o głowę niższym, który kto do tego paraduje z gołym tyłkiem.

Ewentualnie “do tego paradującym z gołym tyłkiem”.

Czuła się trochę, jakby groziło jej dziecko.

No niezbyt to realistyczna reakcja. Jeśli nagle grozi ci włochaty stwór, który bez problemu stłukł twoich kumpli w kilka sekund, to raczej masz powody do obaw. Poza tym bez przesady. Gdyby Pan miał metr dwadzieścia wzrostu, to ok. Ale 150 cm to potrafią mieć dorośli, chociaż niebyt wysocy, ludzie. 

– Diabeł? Diabeł?! Czy ja ci wyglądam na diabła?! – krzyknął, ale było to już tak efektowne.

Zupełnie nie rozumiem fragmentu “ale było to już tak efektowne”.

I płodności. Więc uważaj – Pan rzucił mu groźne spojrzenie spod przymrużonych powiek. Adam zbladł.

Pan grozi Adamowi płodnością? Bo jeśli gwałtem, to sama płodność to trochę za mało. 

Przeszedł na skraj i zatrzymał się tam, patrząc w dół.

Przytrzymując się pni drzew, pokonywał metr za metrem.

Ręce i kolana miał czarne od ziemi. Na czole również miał ciemne smugi pozostałe po ocieraniu czoła z potu.

– I co, było warto? – zapytał Pan, gdy Adam, ponownie stanął na nogi.

A tu przecinek akurat zbędny.

Pan po raz ostatni zmierzył ich groźnym wzrokiem i pogalopował w głąb lasu, gdzie szybko zniknął wśród drzew.

Wydaje mi się, że lepiej by brzmiało “pogalopował w głąb lasu, szybko znikając wśród drzew”. Bo w lesie oni są cały czas.

Znowu rozległ się radosny chichot. Po nim zapanowała cisza.

Te zdania bym połączył “Znowu rozległ się radosny chichot, a po nim zapanowała cisza”.

Adam miał koszulkę czerwoną od krwi. Na szczęście nos już mu nie krwawił.

 

No, to by było na tyle. Trochę się rozpisałem. Chciałem podać tylko kilka przykładów, ale zacząłem początkowo iść zdanie po zdaniu i potem głupio mi było przestać :D W każdym razie, podsumowując: jako wprawka pisarska wypada to nieźle, jako pełnoprawne opowiadanie już niezupełnie, brakuje tu treści. Nad wykonaniem trzeba solidnie popracować, ale czuć potencjał :D 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

ninedin.home.blog

Mi też to wygląda na pouczającą bajkę dla dzieci. Postacie takie sobie. Zgodzę się też z slqn, co do tych żartów. Trochę niesmaczne to było.

Wydaje mi się, że niepotrzebnie skróciłaś imię Zosi do “Zo”. Jakoś mnie to odrzucało. 

Bohaterowie dziecinni jak na 26-latków. 

Sama scena z butelką i tą całą ekologią… Ech.. Dobrze, że pojawił się Pan. 

 

Ale nie jest źle jak na początek. Czytało się dobrze. Jeśli poprawisz, jak zalecał Arnubis, będzie lepiej. :)

Tak, jak wspomnieli przedmówcy, tekst jakby rozdarty pomiędzy opowiastką proekologiczną dla młodszych czytelników, a historyjką dla straszych, opowiadającą o brutalnym starciu z Panem, który sypie obleśnymi żartami i aluzjami. Postacie zachowują się jak starsze dzieci, a mają (podobno) po 26 lat.

Przesłanie jest trochę nachalne, a całość dosyć naiwna w wymowie i treści. Zarówno w charakterystyce postaci, zwrotach akcji (a raczej ich braku) i w sumie niejakim zakończeniu. Do tego niestety przewidywalna i prosta, jak to w opowiastkach edukacyjnych. Dlatego ciężko określić, do kogo skierowane jest to opowiadanie.

Na pewno można pochwalić ekologiczny wydźwięk, ale podany jest chyba zbyt nachalnie. Językiem posługujesz się dosyć sprawnie, ale zdarzają się zgrzytające konstrukcje, powtórzenia, problemy z interpunkcją i z kompozycją tekstu oraz akcenatmi – na przykład sporo uwagi poświęcasz postaci otyłego Adama, a nie ma to w sumie znaczenia dla fabuły.

Większość błędów czy usterek wypunktował Arnubis, ja wyrywkowo podam kilka przykładów, przy których sam się zatrzymałem podczas lektury:

 

Wyglądało na to, że najcięższy etap trasy już mają za sobą. Krótka żółta trasa mijająca wiele poziomic wiła się na południe od punktu, w którym byli, kierunku wschodnim ciągnęła się za to łagodna niebieska wstążka, której nie przecinały żadne dodatkowe linie. – trasa, trasy, w którym, której – rzucające się w oczy powtórzenia. No i zgubiłaś "w".

 

Zamknęła oczy i wyciągnęła ręce w górę, a potem starając się trzymać prosty kręgosłup, opadła do skłonu. Poczuła przyjemne rozciąganie z tyłu kolana. – jednego kolana?

 

Zadowolony z rezultatu swoich słów Hugo kiwnął głową jako gratulację dla samego siebie i odwrócił się, by rozpocząć wędrówkę niebieskim szlakiem. – z rezultatu słów? kwinął głowa jako gratulacje dla siebie? – to nie są dobre konstrukcje.

 

Dopiero po tym, jak dostał kolanem w brzuch, opadł na ziemię. Objął rękami brzuch i w tej pozycji, na klęczkach, pozostał, oddychając ciężko. – dostał kolanem w brzuch od istoty o wzroście 10-latka?

 

Miał około stu pięćdziesięciu centymetrów wysokości i od pasa w górę był z grubsza człowiekiem, jeśli pominąć rogi wyrastające mu z głowy i długie owłosione uszy. Miał ciemną od słońca skórę i czarną, kręconą brodę i włosy. Od pasa w dół był kozłem; nogi gęsto porośnięte futrem, zakończone miał kopytami. – miał i miał i miał, poza tym lepiej napisać o czyimś wzroście, a nie wysokości.

 

Przesuwał się po ziemi na plecach aż pół metra za sobą poczuł pień drzewa. – czyżby miał wbudowany sensor jakiś i wyczuwał obiekty na odległość?

 

Ci jednak ani myśleli odzywać się w strachu przed kolejnym wybuchem wściekłości. – ze strachu;

 

Potem jednak odwrócił się i zaczął powoli pokonywać kilka kroków, które ich dzieliły. – zaczął powoli pokonywać kilka kroków??? Może po prostu podszedł do niej?

Po przeczytaniu spalić monitor.

No, niestety, opowiadanie jest kanciaste, naiwne, bardzo proste i nachalnie ekologiczne. Nie czyta się dobrze :(

Przynoszę radość :)

Przewrotny tytuł, za co plus.

Niestety sam tekst już tak nie zachwyca. Trochę nie kupuję założeń fabularnych – Pan mówi bardzo współcześnie, a członkowie wycieczki gładko reagują na jego obecność. Łatwo też kupuję jego wyjaśnienia. Generalnie historia idzie po linii najlżejszego oporu, a przez to i niczym nie zaskakuje.

W samej wymowie tekst raczej prosty. Podobnie jest z językiem.

Ogólnie więc – przeciętnie, bez szczególnych fajerwerków. Taki tekst do obiadu i do zapomnienia raczej.

Na koniec chwytaj przydatne linki. Pomogą w szlifowaniu kolejnych tekstów:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Proste, proekologiczne, procentować będzie w przyszłości ;).

Każdy musi od czegoś zacząć. Na razie zaczęłaś od banalnego pomysłu i tekstu ze sporą ilością babolków. Ale pobądź na forum, to jeszcze cię dobrzy ludzie wykierują na pisarkę :).

Co do babolków:

– “nie było ani żywej duszy” – to wyrażenie powinno brzmieć “nie było żywej duszy”;

– “nie z szyszką, ale z sama butelka” – zabrakło ogonków – samą butelką;

– “odwrócił się z kierunku Adama” – w kierunku;

– “na tym samym poziomie, do Adam” – co Adam; 

– “greenpeaceowy” – raczej “geenpeace’owy”;

– “Mamy po 26 lat…” – liczby staramy się pisać słownie;

– “krzyknął, ale było to już tak efektowne” – zabrakło tu “nie”;

– “palec w po kolei wskazał” – zamiast “w” powinno byc “i”;

– jak jeszcze raz zobaczę, jak którekolwiek z was” – sporo “jaków”, raczej “że którekolwiek…”;

– “Przeszedł na skraj” – skraj czego?;

– “jedną ręką obejmował brzuch” – raczej “trzymał”, bo ciężko samemu obejmować własny brzuch.

 

Czyli – pierwsze koty za płoty. Próbuj dalej :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Tytuł fajny, przewroty, lubię takie. Niestety od lat mam alergię na ekologów. Choć może gdyby byli tacy jak Pan to nie reagowałbym na nich alergicznie. Niestety większość nich ma przyrodę w czterech literach, a cała para idzie w tym by wsadzić rękę do mojej kieszeni i wyciągnąć papier z wizerunkami królów Polski. 

Co do postaci to zgadzam się z przedmówcami. Gdyby to byli powiedzmy trzynastolatkowie to ok wiek dwudziestu sześciu lat trochę do nich nie pasuje. 

http://altronapoleone.home.blog

Tak długie wprowadzenie – cały fragment nie sprawdza się, bo poza określeniem miejsca okoliczności i postaci nie dzieje się nic ciekawego. Lepiej zacząć z przytupem ;)

Zdarzają się powtórzenia. No i zaimków za dużo. Ale dialogi złożyłaś płynne i naturalne.

Co do treści, to opko wyszło humorystyczne, z „dowcipkowi” puentą. Nie przepadam, ale też nie ganię. Ekologia to dobra rzecz ;)

Jak na pierwszy raz to ok.

Pozdrawiam Czwartkowy Dyżurny

Właściwie wszystko już zostało powiedziane. Pomysł całkiem fajny – nie miałabym nic przeciwko, żeby lasy miały takich strażników jak Pan. Może ludzie wreszcie przestaliby śmiecić.

It's ok not to.

No cóż, opowiadanie raczej takie sobie. Mocno przegadane i strasznie dużo w nim kawy wyłożonej na ławę. Zamysł szczytny, ale wykonanie, niestety, pozostawia bardzo wiele do życzenia.

Mam nadzieję, Lady Cathbeth, że Twoje przyszłe opowiadania będą znacznie ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.

 

Wy­glą­da­ło na to, że naj­cięż­szy etap trasy… –> Wy­glą­da­ło na to, że najtrudniejszy etap trasy

 

Skoro stro­my stok, jaki przed chwi­lą po­ko­na­li… –> Skoro stro­my stok, który przed chwi­lą po­ko­na­li

 

! Co jest? –> Au! Co jest?

 

Ledwo ru­szy­li, jak Adam obe­rwał po raz drugi. –> Ledwo ru­szy­li, a Adam obe­rwał po raz drugi.

 

ale cięż­ko było od­czu­wać strach… –> …ale trudno było od­czu­wać strach

 

Moje imię to PAN! –> Moje imię to Pan!

PAN to akronim Polskiej Akademii Nauk.

 

Wziął głę­bo­ki od­dech i za­czął scho­dzić po stro­mym zbo­czu. Przy­trzy­mu­jąc się pni drzew po­ko­ny­wał metr za me­trem. Kilka razy jego noga stra­ci­ła opar­cie i po­śli­zgnął się, ale do­tarł do bu­tel­ki sto­sun­ko­wo cały, je­dy­nie z kil­ko­ma otar­cia­mi. Wsa­dził bu­tel­kę do ple­ca­ka… –> Dalibóg, nie jestem w stanie pojąć, dlaczego Adam poszedł po butelkę, taszcząc ze sobą plecak?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Gdyby wyrzucić z tego tekstu wulgaryzmy, idealnie nadałby się na umoralniającą czytankę dla trzecioklasistów, których trzeba uczyć ekologii. Fabuła nie jest porywająca, przede wszystkim ze względu na swoją przewidywalność, a problem tylko pogłębiają papierowe postacie, w dodatku napisane z użyciem wyjątkowo paskudnych stereotypów (głupi, leniwy, żałosny grubas, który śmieci, serio?). Przynajmniej wykonanie poprawne od strony językowej, choć stylistycznie też niezbyt porywające. Tekstowi należy się jednak odrobina taryfy ulgowej, ze względu na to, że jest debiutem. Paradoksalnie, mimo dość surowej oceny tego konkretnego opowiadania, chętnie przeczytam kolejne Twoje próby.

ninedin.home.blog

No, trudno nie zgodzić się z przedpiścami – przekaz słuszny, ale bardzo łopatologiczny.

A w ogóle to Adam od początku głupio postąpił – takiej pustej butelki w plecaku w ogóle się nie czuje, ale za to można do niej nabrać wody z jakiegoś wysoko położonego źródła. Jeszcze się Adamowi zachce pić…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka