- Opowiadanie: Marzyciel - Senne przypadki Tomasza W.

Senne przypadki Tomasza W.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Senne przypadki Tomasza W.

Pewien przyjaciel powiedział mi kiedyś, że najgorszym błędem, jaki możesz popełnić, to myślenie że żyjesz, kiedy w rzeczywistości śpisz w poczekalni życia. Miałeś kiedyś pracę, której nienawidziłeś, a musiałeś pracować? Długi ciężki dzień. W końcu wracasz do domu, idziesz do sypialni, zamykasz oczy. Natychmiast się budzisz, żeby uświadomić sobie, że ten cały dzień w pracy był tylko snem.

Dlatego śniłem codziennie.

Leżałem z wyśnionym drinkiem na wyśnionym hamaku nad błękitnym morzem. Wtedy słońce przygasło i Marla wkroczyła w moje życie. Ubrana w jadeitową suknię. Smukła, wysoka, wprost nierealna. Ciemna karnacja, idealna twarz, długie włosy koloru hebanu łagodnie opadające na zmysłowe ramiona. Chciałem podejść, ale rozpłynęła się nagle, tylko po to, by pojawić się kilkadziesiąt metrów dalej. Bawiliśmy się w kotka i myszkę, aż znalazłem się w starym, opuszczonym szpitalu. Wybite szyby, odrapana lamperia, brudne sale, korytarz, schody. Prosektorium skąpane w zielonkawej poświacie, wciąż przesycone mdłym zapachem śmierci. Uciekała. Na cmentarz niedaleko. Oświetlona widmową poświatą, kobieta stała na wzgórzu pod drzewem, wpatrując się w nagrobek. Podszedłem. Podniosła głowę.

– Długo cię szukałam – powiedziała.

Bijąca od niej światłość, przywodziła na myśl, wszystkie opowieści o spotkaniach z bogami. Gdy przyłożyła ciepłą dłoń do mojego policzka, to było jak uderzenie pioruna. Świat rozprysł się na milion kawałków. Oślepiająca jasność, przemieniła mnie w lodowatą pustkę.

Wokół panowała kompletna cisza, nie było nic co mogło wydawać dźwięki. Nie było ziemi, nieba. Tylko ja. I bezkresna, parująca pustka. Czułem się najbardziej samotną istotą na świecie. Nagle dwa świecące meteory wzbiły się z dwu stron, poleciały ku sobie i zderzyły się. Próżnia wybuchła tysiącem świateł. Zniknąłem. Świadomość siebie rozlała się i popłynęła z prądem, jakby rzeka przerwała tamę. Byłem ogniem gwiazd, powietrzem planet, wodą, ziemią i każdą żywą istotą. Wolny. Wyrwany poza powiązania z rzeczami, poza istotę zwaną człowiekiem, czułem tętno wszechświata.

Obserwowałem odwieczną walkę przeciwieństw. Nicość chciała zniszczyć wszystko, ale światło rozprzestrzeniało się, barwiło, tworzyło życie, rytmicznie kawałek po kawałku wydzierało miejsce dla siebie. Później nicość zżerała z powrotem wszystko, świat płowiał, umierał.

Puls wszechświata przypominał olbrzymie wahadło, którego ruch w obie strony oznacza równowagę. Jaskrawo widoczną przy najdalszych i najgwałtowniejszych wahaniach.

Wiedziałem.

Chcę radości, chcę także cierpienia.

Wysokie drzewa potrzebują głębokich korzeni.

Wszystko albo nic.

Zrozumiałem.

Siła wyobraźni rozrywająca nicość stanowiła praprzyczynę.

Tożsamość kosmosu.

Zrozumiałem miłość.

Potem się obudziłem.

To było jedno z tych zmieniających życie doświadczeń, po których nie mógłbym spojrzeć na świat tak samo. Przez cały dzień towarzyszyło mi poczucie idealnej harmonii, tak silne, że buddyjskich mnichów mógłbym nauczyć medytacji. Niestety ciało nie zniosło tego najlepiej, tak jakby na odmienne postrzeganie potrzebowało więcej energii. Zmęczony położyłem się wcześnie wieczorem. Spałem jak zabity. Wstałem bladym świtem.

Słoneczny, lipcowy dzień, zielono, mgliście, rześko. Czwarta nad ranem. Do pełni szczęścia potrzebowałem jeszcze pięć minut. Przymknąłem więc oczy, tylko na chwilę. Usłyszałem miękki kobiecy głos.

– Wstawaj, nie ma czasu do stracenia!

Na skraju łózka siedziała filigranowa blondynka ubrana w nieskazitelnie białą zwiewną sukienkę. Na szyi miała łańcuszek ze złotej plecionki, zwieńczony rażącym w oczy jadeitowym wisiorkiem. Wyglądała inaczej, ale wiedziałem, że to nieznajoma z cmentarza. To trudno uzasadnić, ale przeczucie graniczyło z pewnością.

– Dlaczego wyglądasz inaczej niż wcześniej? – spytałem.

– Zmiana wyglądu jest łatwiejsza niż zmiana koloru włosów w twoim świecie – odparła. – Zresztą, podobno faceci wolą blondynki.

– To wczoraj, to było niesamowite.

– Przyznaję, że dobrze ci poszło, dlatego mam dla ciebie niespodziankę – powiedziała, a w jej oczach pojawił się figlarny błysk.

Wtedy nie wiedziałem, że ten uśmiech zwiastuje kłopoty.

Polecieliśmy na cmentarz. Niebo buzowało zieloną poświatą. Nagle Marla zmieniła się w posąg, jej twarz skamieniała i zawisła nade mną niby maska meduzy. Czułem się, jakbym zajrzał w otchłań. Jej jasne oczy wwiercały mi się w mózg niczym zęby żmii.

Nastała ciemność.

Obudziłem się na szpitalnym łóżku, leżałem otoczony monitorami. Miałem w głowie kompletną pustkę. Nie mogłem sobie przypomnieć, kim jestem. Zdjąłem z siebie kable, powoli, niepewnie stanąłem na nogach. Obłożone szarymi panelami pomieszczenie, sprawiało wrażenie sterylnego, było pozbawione drzwi i okien. W rogu stało biurko pokryte stertą papierów. Usiłowałem przeczytać, ale nie mogłem się skupić, litery rozmywały się, aż kręciło mi się w głowie.

Panele na wprost mnie zamigotały, włączył się telewizor. Na ekranie żołnierze w czarnych mundurach na tle ruin pozują do ujęć. Nie miałem ochoty na oglądanie. Chciałem wyjść, czułem się jak zwierze w klatce. Zaledwie o tym pomyślałem, panele bezgłośnie się rozsunęły.

Korytarz przypominał prawdziwy labirynt i zdawał się ciągnąć bez końca. Monotonia wędrówki wśród szarych paneli przyprawiła mnie o zawroty głowy. Traciłem kontakt z otoczeniem, zupełnie jak nurek pod wodą, któremu ktoś odciął dopływ tlenu. Kurczowo przylgnąłem do ściany. Obok otworzyły się drzwi. Wszedłem do dużego pomieszczenia. Na środku stał kontuar na nim ekspres do kawy i pojemniki z kolorowym jedzeniem. Dookoła kilkanaście okrągłych stolików. Przy jednym siedziała smutna blondynka około czterdziestki z podkrążonymi oczami i zniszczoną cerą. Dłubała w jedzeniu, wpatrując się w ścianę nieobecnym wzrokiem. Mechanicznie podszedłem do lady, wziąłem żółtą papkę i dwa batony barwy tektury.

Żarcie było okropne, zupełnie pozbawione smaku. Nie pomogły nawet duże ilości pieprzu i soli. Podczas jedzenia spoglądałem na kobietę kątem oka. Miała na sobie szary kombinezon z wyszytym na piersi imieniem. Spoglądała do góry, w dół, bawiła się palcami, kierowała wzrok w moją stronę, gdy naszły ją jakieś myśli, by po chwili, gdy ustąpiły wątpliwościom, zerknąć w inną stronę. W końcu podszedłem i usiadłem naprzeciwko.

– Wyglądasz jakby coś cię trapiło? – spytałem.

– Jesteś w błędzie – odparła. – Odejdź!

– Nie chciałem cię przestraszyć, przepraszam że zawracam ci głowę – powiedziałem, jednak nie ruszyłem się z miejsca.

Anna zamyśliła się i spojrzała w prawo – Kim jesteś?

– Zwykłym facetem, poza tym, szczerze mówiąc, niewiele pamiętam.

– Nic nie słyszałam, żeby kogoś przywieźli, chociaż czasem pojawiają się nowe twarze. Nie zwracam na nich uwagi. Są jak duchy, pojawiają się, a potem znikają.

– Jak to znikają?

– Pewnie umierają. Gdy ktoś umiera, to znika. – Anna znów spojrzała w prawo.

Czułem się niezbyt pewnie, bo nie wiedziałem co mam zrobić. – Naprawdę nic nie pamiętam.

– Smakowało ci? – Anna wskazała na tackę z jedzeniem.

– Było paskudne.

– To algi morskie. Zajmujemy się ich genetyczną modyfikacją, aby zwiększyć plony.

– My? Nie widziałem tu nikogo innego. Gdzie są wszyscy?

– W pracy. Tu tylko mieszkamy. Właściwy ośrodek znajduje się na plantacji w pobliżu. Wożą nas tam, ale to nieprzyjemne miejsce.

– Więc dlaczego tu jesteś?

– Nie lubię tam jeździć, ale muszę. Pozwolili mi zostać, bo źle się czuję. Wszystko mnie boli. – Anna znieruchomiała jak posąg.

Wyprostowałem palec wskazujący i popchnąłem pieprzniczkę wysuwając ją z szeregu. – Zastanawiam się, ciekawe po co im człowiek z amnezją? Nie mam zielonego pojęcia o algach.

– W jakiś sposób cię wykorzystają. Jak wszystkich. – Anna wzruszyła ramionami. – Jesteś więźniem i musisz się z tym pogodzić.

– Oprócz tego labiryntu nie widziałem żadnych strażników. Nie możemy się stąd wydostać? Jesteś pewna?

– Absolutnie. – Kiwnęła głową. – Jestem poważna jak atak serca. Zresztą chodź, sam zobaczysz.

Po krótkiej wędrówce korytarzem Anna przyłożyła dłoń do ściany i wyszliśmy na zewnątrz. Był późny wieczór, ciemno, ale jeszcze daleko do środka nocy. Na ośrodek mieszkalny składał się kompleks niskich szarych budynków ledwie odcinających się od nocnego nieba. Identyczne baraki, zbudowane z prefabrykowanych stalowych elementów, połączone w większe skupiska. Budynki były poprzedzielane alejkami, o identycznej szerokości, a funkcję krawężników spełniały czerwone lampki, rozłożone punktowo jak kamienie. Baraki były ogrodzone wysokim niemożliwym do sforsowania płotem z drutu kolczastego. Ogrodzenie ciągnęło się dookoła ośrodka. Środkiem biegła długa, szeroka droga, która prowadziła do bramy wjazdowej, gdzie stała wieżyczka wartownicza. Z daleka dostrzegłem zamontowany na niej reflektor i zarys postaci.

– Masz rację, to nie będzie takie proste – powiedziałem.

– Mówiłam. To niemożliwe. – Anna znów spojrzała w prawo.

– Chyba nie chcesz się poddać? Na pewno istnieje jakiś sposób. Domyślam się, że problemy zaczną się po drugiej stronie siatki.

– Zgadza się. – Pokiwała głową. – Ale niedaleko znajduję się plantacja, tam można ukraść samochód.

– Brzmi jak plan. Co jeśli się uda?

– Pojedziemy do mojego brata, on nam pomoże – uśmiechnęła się po raz pierwszy, odkąd ją spotkałem. – Trochę mi go przypominasz.

Ciągle byłem trochę zdezorientowany, ale podświadomie czułem, że podążam w dobra stronę, więc przytaknąłem.

– Dobra. Zobaczę co da się zrobić, ale najpierw muszę się rozejrzeć. Spotkamy się za godzinę.

– Uważaj na siebie. – Anna przyłożyła palec do ust i gestem wskazała za budynek.

Dopiero gdy się przyjrzałem, zobaczyłem żar papierosów, później z ciemności wyłonili się żołnierze w czarnych polowych mundurach z bronią przewieszoną przez ramię. Zajęci rozmową nie zwrócili na mnie uwagi.

Bez przeszkód dotarłem do ogrodzenia. Nie mogłem dostrzec, co znajduje się poza nim. Zatrzymałem się i nasłuchiwałem, wpatrując się w ciemność, po czym dałem jeszcze jeden krok w stronę ogrodzenia.

Wtedy stała się jasność.

Usłyszałem głośne łup, gdy prąd przepłynął przez grube kable. W ułamku sekundy okolica rozbłysła na błękitno i zrobiło się jaśniej niż w dzień. Powalające wrażenie, intensywnością dorównujące silnemu fizycznemu stresowi. Zacisnąłem powieki, twarz zakryłem dłońmi i starałem się utrzymać prosto na nogach, byle by tylko nie paść na kolana. Rozchyliłem odrobinę powieki w desperackiej próbie utrzymania kontaktu z rzeczywistością. Słyszałem kroki, krzyki i szczęk przeładowywanej broni. Spanikowałem. Zacząłem biec, nie obchodziło mnie, co się stanie. Nic nie widziałem i w końcu potknąłem się i zacząłem turlać po zboczu. Zanim zdążyłem policzyć połamane kości, uderzyłem z impetem w wielki kamień.

Nastała ciemność.

Ocknąłem się, siedząc przytulony do czubka latarni, jak miś koala do eukaliptusa. Ośrodek, noc, Anna, wszystko zniknęło. Byłem w mieście, nisko na niebie wisiały szare chmury. W powietrzu unosił się zapach deszczu. Strach pozostał, dodatkowo przesycało mnie dziwne uczucie niepokoju, jakby miało się zdarzyć coś złego. Przycisnąłem się mocniej, żeby nie spaść.

Wtedy zza wzniesienia wyjechał zielony parowóz. Pozbawiona dachu lokomotywa na sześciu wielkich kołach. Smukły komin spowijała jadeitowa poświata. Pojazd bezszelestnie poruszał się środkiem ulicy. Kierował wysoki chudzielec na oko czterdzieści pięć lat, ubrany w drelich w wąskie biało-czerwone paski, dzięki którym wyglądał na jeszcze chudszego. Parowóz zatrzymał się pod latarnią. Maszynista patrzył na mnie z zadartą głową, mrużąc oczy.

– Hej! Co tam robisz na górze? – krzyknął.

– Nie jestem pewien.

– Pomóc ci?

– Kim jesteś?

– Wyobrażam się sobie, jako towarzyskiego urozmaicacza świata snu. To jak? Podwieźć cię?

– Chyba jeszcze trochę tu posiedzę – odparłem.

– Jesteś pewny? Moim zdaniem powinieneś wyzbyć się tego całego strachu i niepokoju. – Pstryknął palcami. – Oprzytomnieć!

Zanim skończył mówić, wiedziałem, co czuł Archimedes, wyskakując z wanny z okrzykiem eureka! Pamięć powróciła, uderzyła jak tsunami. Wiedziałem, że śnię. Znów byłem sobą. Odepchnąłem się i powoli, lekko jak piórko opadłem do kokpitu.

– Wspaniale – powiedział, obdarzając mnie przyjaznym uśmiechem. – Dawno nie spotkałem śniącego. Ostatnio nie ma was tu zbyt wielu. Słyszałem, że sprawy na ziemi kiepsko się układają. Nikt już nie uczy śnienia.

– Wydaje mi się, że to nie tak. Śnienie nie umarło, raczej zostało zapomniane. Usunięte z języka.

– Nikt go nie uczy, więc nikt nie wie że istnieje. Wychodzi na to samo. – Machnął dłonią.

– Ludzie są zajęci swoimi sprawami – odparłem.

– Tak. Pracuj, konsumuj, rozmnażaj się. Ciągle to samo. Teraz na znacznie większą skalę niż za moich czasów. – Wyciągnął długą jak tyczka rękę. – Jestem Albert.

– Nazywam się Tomasz – odparłem.

– Wiem, Marla mi powiedziała.

– Marla? To kobieta, którą spotkałem wczoraj? To było… niesamowite, a dzisiaj, to nie wyglądało jak sen, tylko jak bym wszedł do równoległego wszechświata.

– Właśnie tak to wygląda – powiedział. Z kieszeni na piersi wyciągnął termometr i wepchnął mi w usta. Byłem taki zaskoczony, że nie zdążyłem zaprotestować. Po chwili wyjął, popatrzył i pokręcił głową.

– Co to miało być? – spytałem.

– Sprawdzałem twój wskaźnik energii. Nawet przebywanie w Kirrenie wymaga nakładów mocy, musisz się obudzić, póki jeszcze trochę masz, inaczej wszystko zapomnisz. Wczoraj Marla otworzyła się i cię podładowała, żebyś mógł odbyć podróż do pętli.

– Nic z tego nie rozumiem.

– Pętla Anny to trudny przypadek, a prawie ci się udało. Większość kończy na rozmowie przy kawie. Marla jeszcze nigdy nie wyszła z budynku. Gdybym jej nie znał, pomyłabym, że teraz zagryza wargi ze złości.

Albert podszedł do panelu, przesunął wajchę i parowóz powoli i zupełnie bezgłośnie ruszył do przodu. Miałem chwilę, by dotarło do mnie co powiedział.

– Anna. Ona nie żyje. To było prawdziwe miejsce. Tak? Ziemia umarłych.

– Masz mocny sen. – Kiwnął głową. Później odszedł od kokpitu. Pozbawiona kierowcy lokomotywa, jechała dalej, lawirując wąskimi uliczkami.

– Jak to się stało?

– Jak umarła? Anna straciła kontakt z otoczeniem jeszcze za życia. Załamała się po śmierci brata. Najpierw rzuciła się w wir pracy. Potem depresja uaktywniła schizofrenię. Uroiła sobie, że świat uległ zniszczeniu, a tych co przeżyli, zamknięto w ośrodkach-więzieniach. Takie umysłowe Guantanamo. Rodzina usiłowała jej pomóc, wozili ja po lekarzach, ale nic nie mogli zrobić. Popełniła samobójstwo.

– Dlaczego nie przeszła dalej?

– Z samobójcami jest inaczej, ale tak naprawdę, wbrew pozorom nie łatwo jest umrzeć.

– Takich ludzi jak Anna, czy jest ich więcej?

– Znacznie więcej, miliardy, Asechron jest ich pełny – powiedział. – A rzeka potępionych to dopiero przedsionek zaświatów.

– Ci ludzie, to smutne, ale z drugiej strony, czy to oznacza, że można dotrzeć do każdego miejsca na świecie? Możemy podróżować w czasie?

– Niezupełnie. Podróżujemy do osoby nie do miejsca. Poza tym podróże są kosztowne. Na szczęście mamy „Nostalgię". – Albert poklepał blachę parowozu jak konia po zadzie. Później ściągnął wajchę i lokomotywa się zatrzymała. Byliśmy wciąż w świecie snu, konkretnie pod moim domem.

– Jesteśmy na miejscu – powiedział. – Jutro dokończymy rozmowę, teraz obudź się, nie zostało ci wiele czasu.

Zeskoczyłem na ziemię i zamknąłem oczy, skoncentrowałem się. Chwilę później nic się nie zmieniło. Ciągle stałem w wyśnionych butach na wyśnionym parkingu przed własnym domem. – Chyba nie wiem jak to zrobić – powiedziałem.

– Powinieneś się nauczyć, póki jeszcze możesz. Kiedyś nie będziesz mógł tego zrobić. To łatwe. – Pstryknął palcami. – Po prostu się obudź!

Koniec

Komentarze

Barwna historia z potencjałem, niestety przyćmiona niedostatkami warsztatowymi.

 

Wydaje się, jakby historia została napisana bez planu, bez przemyślenia, co ma się dziać w fabule i dlaczego. Główny bohater przenosi się do świata snu (choć pojawia się pytanie trochę jak z “Incepcji” – co jest snem?) i doświadcza wielu bodźców – od przeżyć fizyczno-mistycznych (błyskawica na policzku, eksplozje w próżni, nicość versus życie) po bycie więźniem tajemniczego ośrodka. Gdzieś pomiędzy pojawia się dziwna postać Alberta i jego lokomotywy – który tłumaczy i wyjaśnia, co się właściwie stało. Jest to ogromny misz-masz, nie tylko fabularny, ale także estetyczny, świata przedstawionego, który krąży gdzieś pomiędzy kosmosem, więzieniem a lokomotywą i bohaterem przytulonym do lampy, jak “koala do eukaliptusa.” Trzeba się mocno nagimnastykować, żeby te estetyki połączyć i nie zgubić gdzieś po drodze czytelnika. Ja się kompletnie zgubiłem.

 

Mimo wszystko, tak jak napisałem wyżej, widzę potencjał, zarys fabuły, który mógłby wykiełkować do porządnej, wciągającej historii. Żeby to zrobić, może warto uprościć historię, może najpierw napisać szkielet, zarys fabuły, który potem można opakować w dodatkowe elementy świata przedstawionego?

 

Zastanów się, jak do tego podejść i spróbuj poszukać odpowiedzi na pytanie: dlaczego bohaterowie robią to, co robią i jakie to ma konsekwencje?

Che mi sento di morir

Fakt. Historia została napisana bez planu, ale nie zmienia to faktu, że znam motywację bohaterów i konsekwencje dokonywanych wyborów, ale jak słusznie zauważyłeś, mam braki warsztatowe, które skutecznie uniemożliwiają mi przedstawienie historii w sposób przystępny dla czytelnika. Z onirycznym klimatem „walczę" od dłuższego czasu. Pisząc tę historię, zastanawiałem się, czy wyobraźnia czytelnika wytrzyma tempo, sukces odniosłem połowiczny, ponieważ część beta-czytaczy nie wytrzymała, ale byli też tacy, którzy załapali.

Cóż, trzeba pracować dalej. Dzięki za komentarz.

Pozdrawiam.

M.

Pogubiłam się. Mam wrażenie, być może błędne, że piszesz nie o snach, a raczej o wyobraźni, fantazjowaniu i traktujesz je jak realną krainę, do której każdy może się dostać, a w skrajnych przypadkach utknąć w niej na dobre. Ale i tego nie jestem pewna.

Pamiętaj, że czytelnik nie jest tobą, nie siedzi w twojej głowie i nie może nijako u źródła zobaczyć, co masz na myśli. Musisz go w ten świat wprawadzić. A tego tutaj zabrakło.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Napisałem o świadomym śnieniu, gdzie świat snów miesza się ze światem umarłych. Taka wizja drogi w zaświaty. W pierwszej wersji bardziej rozwinąłem temat świadomego śnienia, ale ostatecznie uznałem, że zamula tekst. Będę musiał to dopracować. Zdaję sobie sprawę, że mam problem z odpowiednim dawkowaniem informacji. Nie mam za to pomysłu jak sobie z tym poradzić. Pierwszą próbę opisania stworzonego przez siebie świata, zajęła „geografia", „zasady", „mechanizmy" itp. Większość czytelników postawiła zarzuty, że historia gdzieś się zgubiła. Cóż, trzeba czytać, pisać, czytać, pisać, może kiedyś się uda. :)

Pozdrawiam.

M.

Pewien przyjaciel powiedział

Nie za dużo tych "p"?

 najgorszym błędem, jaki możesz popełnić, to myślenie

Najgorszym błędem jest. Trzy razy podkreślić. Telewizor rozstrzelać.

 myślenie że

Myślenie, że.

 jadeitową suknię

Taką twardą? ;)

 Uciekała. Na cmentarz niedaleko.

Nie wiem, czy nie połączyłabym tych zdań.

 światłość, przywodziła na myśl, wszystkie opowieści

To nie jest wtrącenie – nie wydzielaj orzeczenia przecinkami.

jasność, przemieniła

Jak wyżej.

 nic co mogło

Niczego, co mogło.

 parująca pustka

Dlaczego "parująca"?

 meteory wzbiły się z dwu stron

Wzbiły się?

 Świadomość siebie rozlała się i popłynęła z prądem, jakby rzeka przerwała tamę.

Ten i następny akapit – rozumiem, że byłeś na wykładach o Heraklicie, taoizmie i DMT, ale mam nadzieję, że jakoś uzasadnisz tę psychodelię.

 Puls wszechświata przypominał olbrzymie wahadło, którego ruch w obie strony oznacza równowagę.

W jaki sposób?

 Jaskrawo widoczną przy najdalszych i najgwałtowniejszych wahaniach.

To znaczy?

 Siła wyobraźni rozrywająca nicość stanowiła praprzyczynę.

 spojrzeć na świat tak samo

Tak samo jak?

 Niestety ciało

Niestety, ciało.

 Słoneczny, lipcowy dzień, zielono, mgliście,

Bez pierwszego przecinka (grupa nominalna). Mgliście – w słoneczny dzień?

 jeszcze pięć minut

Pięciu.

 miękki kobiecy głos

Anglicyzm. Łagodny, albo cichy głos.

łózka

Literówka.

 zwieńczony

Nie bardzo.

 rażącym w oczy

Rażącym oczy. I jadeit jest raczej pastelowy w barwie – wyjaśnisz, co w nim takiego rażącego?

 inaczej niż

I w następnym zdaniu – przecinek przed "niż".

 Niebo buzowało zieloną poświatą.

Mam nadzieję, że usiłujesz opisać zorzę polarną.

 kompletną pustkę

Nie lubię tego słowa, więc możliwe, że się czepiam, ale na moje oko nadużywasz "kompletnie".

 pomieszczenie, sprawiało wrażenie

Bez przecinka (podmiot, orzeczenie) i pozbądź się rymu, bo jest niepoważny.

 biurko pokryte stertą papierów

Dziwnie to brzmi.

 żołnierze w czarnych mundurach na tle ruin pozują do ujęć

Mętne trochę.

 zwierze

Literówka.

 Korytarz przypominał prawdziwy labirynt

Co to jest labirynt? Hmm? Też miałam taki sen, ale sny w literaturze muszą mieć jakiś sens, nie to, co prawdziwe.

 stał kontuar na nim ekspres

Stał kontuar, na nim ekspres. Ponadto – kontuar pośrodku?

 około czterdziestki z podkrążonymi oczami

Potrzeba przecinka, żeby się czytelnik nie potknął: około czterdziestki, z podkrążonymi oczami.

 Spoglądała do góry, w dół

Powtarzasz "spoglądać", które w ogóle nie bardzo pasuje w kontekście.

 gdy naszły ją jakieś myśli, by po chwili, gdy ustąpiły wątpliwościom

Czemu on jej czyta w myślach?

 przepraszam że

Przepraszam, że.

 Anna zamyśliła się

Wiem, że ma to zapisane na ubraniu, ale mimo to się potknęłam.

 bo nie wiedziałem co mam zrobić

Nie widzę sensu umieszczania tej frazy w ogólnie mało treściwej konwersacji.

 popchnąłem pieprzniczkę wysuwając

Anglicyzm: pchnięciem wysunąłem pieprzniczkę z szeregu.

 Zastanawiam się, ciekawe po co

Naturalniej: Zastanawiam się… ciekawe, po co.

 Oprócz tego labiryntu nie widziałem żadnych strażników.

Strażnicy nie są labiryntem.

 prefabrykowanych stalowych elementów

Skąd wie, że stalowych?

 alejkami, o identycznej szerokości

Można bez przecinka.

 wysokim niemożliwym do sforsowania

Dublujesz informację.

 Ogrodzenie ciągnęło się dookoła ośrodka.

Na tym, zasadniczo, polega ogrodzenie…

biegła długa, szeroka droga, która prowadziła do bramy wjazdowej, gdzie stała

Trzy orzeczenia w tej samej formie. No, nie wiem.

 zamontowany na niej reflektor i zarys postaci

Zarys jest zamontowany?

 znajduję się

Literówka – ale "znajduje się" jest mało naturalne w dialogu.

 Co jeśli się uda?

Skasowałabym "co".

dostrzec, co znajduje się

Przesadnie wysokie słowa.

 dałem jeszcze jeden krok

Zwykle krok się robi.

 gdy prąd przepłynął przez grube kable

Skąd on to wie? Nie byłby zdezorientowany?

 intensywnością dorównujące silnemu fizycznemu stresowi

??? Zapewniasz mnie o tym, i to zupełnie niewiarygodnie.

 byle by tylko

Byle tylko.

 w desperackiej próbie utrzymania kontaktu z rzeczywistością

?

 Słyszałem kroki, krzyki i szczęk przeładowywanej broni.

Dopiero po otwarciu oczu?

 policzyć połamane kości

Co każdy robi po upadku…

 siedząc przytulony do czubka latarni, jak miś koala do eukaliptusa.

Dziwnie to brzmi.

 chudzielec na oko

Chudzielec, na oko.

 Wyobrażam się sobie, jako

Bez przecinka. Brzmi to zresztą nienaturalnie.

 powinieneś wyzbyć się

Naturalniej: powinieneś się wyzbyć.

 opadłem do kokpitu

Od kiedy lokomotywa ma kokpit?

 nie wie że

Nie wie, że.

 skalę niż

Skalę, niż.

jak bym

Łącznie.

nakładów mocy

"Nakład" jest, o ile wiem, niepoliczalny.

 pomyłabym

Literówka.

 dotarło do mnie co

Dotarło do mnie, co.

 lokomotywa, jechała

Podmiot, orzeczenie – bez przecinka.

 depresja uaktywniła schizofrenię

Nie jestem przekonana, że to tak wygląda. Istnieje coś takiego, jak depresja psychotyczna (z urojeniami), ale to nie schizofrenia.

 wozili ja

Literówka.

 nie łatwo

Łącznie.

 do osoby nie do miejsca

Do osoby, nie do miejsca.

 nie wiem jak

Nie wiem, jak.

 

No, tak. Zapisałeś sen. W zasadzie poprawnie gramatycznie i ortograficznie, ale – sen. Nic z niego nie wynika. Pod koniec jakbyś chciał coś przez to powiedzieć, ale w sumie kończy się na śnie. Jadeit ładnie wiąże sceny, ale ostatecznie wyszła Ci mydlana bańka.

 Z onirycznym klimatem „walczę" od dłuższego czasu.

Nie musisz. Sam oniryczny klimat to nic złego, chodzi o to, żeby była widoczna sensowna fabuła.

 Pisząc tę historię, zastanawiałem się, czy wyobraźnia czytelnika wytrzyma tempo

Tempo jest dość powolne, a większość obrazów raczej prosta. Nie tym powinieneś się martwić.

 Pamiętaj, że czytelnik nie jest tobą, nie siedzi w twojej głowie i nie może nijako u źródła zobaczyć, co masz na myśli. Musisz go w ten świat wprawadzić. A tego tutaj zabrakło.

Popieram.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dzięki za łapankę. Literówki i interpunkcja to moja zmora. Chyba czas zainwestować w okulary.

Taką twardą? ;)

Taką zieloną.

Dlaczego "parująca"?

Takie skojarzenie.

Wzbiły się?

Rzeczywiście, "pojawiły się", byłoby lepszym wyjściem.

Ten i następny akapit – rozumiem, że byłeś na wykładach o Heraklicie, taoizmie i DMT, ale mam nadzieję, że jakoś uzasadnisz tę psychodelię.

Znacznie więcej. :) Być może kiedyś uzasadnię. Chociaż masz rację, że w tym opowiadaniu fragment niewiele wnosi. Trochę mnie poniosło. :)

Mgliście – w słoneczny dzień?

U mnie standard o czwartej rano.

 zwieńczony

Nie bardzo.

zwieńczać – za SJP – stanowić zakończenie.

wyjaśnisz, co w nim takiego rażącego

Białe tło.

Mam nadzieję, że usiłujesz opisać zorzę polarną.

Tak. Bardzo zbliżone zjawisko.

Ponadto – kontuar pośrodku?

Tak.

Czemu on jej czyta w myślach?

 Miejsce w którym przebywa bohater jest wytworem jej umysłu, więc czemu nie? To tez powinienem rozwinąć.

Wiem, że ma to zapisane na ubraniu, ale mimo to się potknęłam.

Powinienem zaznaczyć wcześniej, ale chciałem uniknąć powtórzenia.

Anglicyzm:

Ostatnio czytam dużo literatury zagranicznej. Zwrócę na to uwagę.

Strażnicy nie są labiryntem.

Ale labirynt jest przeszkodą.

Skąd wie, że stalowych?

Powąchał. :P

Dublujesz informację.

Mój błąd. Łopatologia stosowana. Poprawię.

Zarys jest zamontowany?

Kolejny błąd.

Zwykle krok się robi.

I jeszcze jeden…

Skąd on to wie? Nie byłby zdezorientowany?

Jeszcze raz kłania się przeróbka wstępu. Nie widać perspektywy, z której bohater opowiada historię.

??? Zapewniasz mnie o tym, i to zupełnie niewiarygodnie.

Wiem, ale nie potrafiłem wymyślić innego porównania.

Dopiero po otwarciu oczu?

Dopiero po chwili. Światło przemieszcza się szybciej niż przeciętny żołnierz.

Dziwnie to brzmi.

Przy zmianie sfery, chciałem przeorientować czytelnika.

oniryczny klimat to nic złego, chodzi o to, żeby była widoczna sensowna fabuła.

Nie do końca. Oniryczny klimat rządzi się innymi prawami, ale masz rację, fabuła zawiodła.

 

Jeszcze raz dzięki. Poprawię wskazane przez Ciebie błędy. Postaram się też zmienić wstęp i zakończenie. Nie wiem jak, ale to zrobię. :)

Pozdrawiam.

M.

 

 

 

 

Proszę bardzo.

 Taką zieloną.

Wiem. Ale pierwsze znaczenie przymiotnika "jadeitowy" to "zrobiony z jadeitu".

 Takie skojarzenie.

Ale skąd? Chyba nie chodziło Ci o parowanie kwantowe.

 U mnie standard o czwartej rano.

No… dobra, o czwartej tak.

 zwieńczać – za SJP – stanowić zakończenie.

Ale raczej takie sterczące na wierzchu. Nie pasuje mi do biżuterii, ani trochę.

 Białe tło.

Nope, still not gettin' it.

 Miejsce w którym przebywa bohater jest wytworem jej umysłu, więc czemu nie? To tez powinienem rozwinąć.

Otóż to.

 Ale labirynt jest przeszkodą.

Tak, ale miałam na myśli niejasność gramatyczną.

 Powąchał. :P

Zdolniacha :D

 Światło przemieszcza się szybciej niż przeciętny żołnierz.

OK, ale hałas też.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Opis snu, co niestety niesie konsekwencje narracyjne – na przykład takie, że trudniej jest wtedy wyłuskać napięcie od czytelnika (bo nic nikomu nie grozi). Tutaj niestety warsztat nie podołał wygenerowaniu tegoż. Nie wiem, czemu bohaterowie podjęli niektóre decyzje. Nie do końca kumam wszystkie założenia, według których mieszają się świat żywych i martwych w tych sennych zaświatach.

Jest więc pomysł w tym koncercie fajerwerków, ale nie uchwycił mego serca. Chwytaj więc przydatne linki, powinny pomóc :)

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Trudny do oceny tekst. Z interpretacją takich opowiadań jest trochę jak z interpretacją snu – ciekawe obrazy, ale za cholerę trudno pojąć, co się właściwie zobaczyło.

Ech, Marzycielu, błąkałam się w cudzych snach, a ponieważ takie oniryczne wędrówki nigdy nie leżały w kręgu moich zainteresowań, niewiele zrozumiałam z przeżyć i doświadczeń bohatera.

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

Ubra­na w ja­de­ito­wą suk­nię. –> Nic mi to nie mówi, bo zakładam, że miałeś na myśli kolor, tyle że jadeit może być bezbarwny, może też być biały, żółty, zielony, fioletowy…

 

Wy­so­kie drze­wa po­trze­bu­ją głę­bo­kich ko­rze­ni. –> Korzenie wysokich drzew mogą głęboko wrastać w ziemię/ sięgać daleko w głąb ziemi, ale korzenie nie są głębokie.

 

 Na szyi miała łań­cu­szek ze zło­tej ple­cion­ki, zwień­czo­ny ra­żą­cym w oczy ja­de­ito­wym wi­sior­kiem. –> Nie wydaje mi się, aby wisiorek mógł być zwieńczeniem łańcuszka.

 

jej twarz ska­mie­nia­ła i za­wi­sła nade mną niby maska me­du­zy. –> Jeśli miałeś na myśli maskę gorgony, to: …jej twarz ska­mie­nia­ła i za­wi­sła nade mną niby maska Me­du­zy.

 

Anna za­my­śli­ła się i spoj­rza­ła w prawo – Kim je­steś? –> Brak kropki na końcu zdania. Dialog od nowego wiersza.

Anna za­my­śli­ła się i spoj­rza­ła w prawo.

– Kim je­steś?

 

sta­ra­łem się utrzy­mać pro­sto na no­gach, byle by tylko nie paść na ko­la­na. –> …sta­ra­łem się utrzy­mać pro­sto na no­gach, byleby tylko nie paść na ko­la­na.

 

Smu­kły komin spo­wi­ja­ła ja­de­ito­wa po­świa­ta. –> To znaczy, jaka?

 

Na­zy­wam się To­masz – od­par­łem. –> Raczej: Na imię mam To­masz – od­par­łem.

 

Po­zba­wio­na kie­row­cy lo­ko­mo­ty­wa… –> Po­zba­wio­na maszynisty lo­ko­mo­ty­wa

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wiem, że mogłem to zrobić lepiej. Dokładnie z tego powodu piszę, żeby pisać lepiej. (Chociaż przede wszystkim, żeby opowiadać historie). Przy tworzeniu opowiadań dziejących sie w “normalnym” świecie, nie mam takich problemów z przedstawianiem zdarzeń. Jednak świat snu to trochę inna bajka, ale uparłem się i nie zamierzam się poddać.

Ubrana w jadeitową suknię. –> Nic mi to nie mówi, bo zakładam, że miałeś na myśli kolor, tyle że jadeit może być bezbarwny, może też być biały, żółty, zielony, fioletowy…

Tak, już ktoś zwrócił na to uwagę. Być może suknia koloru trucizny dałaby lepszy efekt.

Wysokie drzewa potrzebują głębokich korzeni. –> Korzenie wysokich drzew mogą głęboko wrastać w ziemię/ sięgać daleko w głąb ziemi, ale korzenie nie są głębokie.

Potraktowałem to skrótowo, bez zbytniej łopatologii typu “potrzebują głęboko wrośniętych korzeni”. (Fu! Jak to brzmi. :))

 

Anna zamyśliła się i spojrzała w prawo – Kim jesteś? –> Brak kropki na końcu zdania. Dialog od nowego wiersza.

Brak kropki to niechlujstwo, ale dlaczego od nowego wiersza?

Nazywam się Tomasz – odparłem. –> Raczej: Na imię mam Tomasz – odparłem.

To już jest raczej ingerencja w styl…

Pozbawiona kierowcy lokomotywa… –> Pozbawiona maszynisty lokomotywa

Gdzieś w pobliżu użyłem maszynisty i nie chciałem dublować.

 

Dzięki za poświęcony czas.

NoWhereMan dzięki za wskazówki.

zygfryd89 dzięki za komentarz.

Pozdrawiam.

M.

 

 

 

suknia koloru trucizny dałaby lepszy efekt.

Niekoniecznie.

To już jest raczej ingerencja w styl…

Niektórzy z nas mają alergię na pewne sformułowania (nie bije się w pierś, bo nie), nie przejmuj się zbytnio.

Gdzieś w pobliżu użyłem maszynisty i nie chciałem dublować.

Zawsze możesz wyciąć tamtego maszynistę.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Być może suk­nia ko­lo­ru tru­ci­zny da­ła­by lep­szy efekt.

Nie wydaje mi się, chyba że umiesz określić, jaki kolor ma trucizna? ;)

A może: Ubra­na w suk­nię barwy jadeitowej zieleni.

 

Po­trak­to­wa­łem to skró­to­wo, bez zbyt­niej ło­pa­to­lo­gii typu “po­trze­bu­ją głę­bo­ko wro­śnię­tych ko­rze­ni”. (Fu! Jak to brzmi. :))

Istotnie, fuj! ;)

A może: Korzenie wysokich drzew muszą sięgać głęboko.

 

…ale dla­cze­go od no­we­go wier­sza?

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

To już jest ra­czej in­ge­ren­cja w styl…

Nie miałam takiego zamiaru. Kiedy mówię komuś jak się nazywam, podaję nazwisko. ;)

Choć rozumiem, że Tomasz, przedstawiając się Albertowi, nie musiał wyrażać się poprawnie. :)

 

Gdzieś w po­bli­żu uży­łem ma­szy­ni­sty i nie chcia­łem du­blo­wać.

Tyle że, jak definiuje SJP PWN, kierowca to osoba prowadząca samochód.

A może: Po­zba­wio­na kierującego/ sterującego/ prowadzącego lo­ko­mo­ty­wa…

 

Marzycielu, wszystkie moje uwagi to tylko sugestie i propozycje. Będzie mi miło, gdy zechcesz skorzystać choć z jednej, ale zrozumiem, jeśli będziesz wolał pozostać przy własnych sformułowaniach. To przecież Twoje opowiadanie i wyłącznie Ty decydujesz, jakimi słowami będzie napisane. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie porwało, ale nie czytało się źle ;)

Przynoszę radość :)

A dziękuję. Opowiadanie z cyklu: pierwsze koty za płoty. Pewnie dlatego nie porywa.

Pozdrawiam.

M.

Nowa Fantastyka