- Opowiadanie: tsole - Nivriti Stream

Nivriti Stream

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Nivriti Stream

Mo­głem go­dzi­na­mi wpa­try­wać się w jej twarz. W te usta, które ślą za­lot­ny i znie­wa­la­ją­cy pół­u­śmiech, da­ją­cy do zro­zu­mie­nia, że „być może, ale bądź cier­pli­wy”. W te przy­mru­żo­ne oczy czy­nią­ce spoj­rze­nie z lekka kpią­cym, ema­nu­ją­ce pew­no­ścią sie­bie, jak gdyby mó­wią­ce „nie masz szans ro­bacz­ku, zro­bię z tobą co tylko będę chcia­ła. Jeśli będę chcia­ła”. Co ja plotę: „jeśli będę chcia­ła”! Prze­cież jej twarz, ba – całe ciało wy­ry­wa­ło się ku mnie każ­dym cen­ty­me­trem tak samo, jak moje wy­ry­wa­ło się ku niej.

Czy ktoś opra­co­wał już ma­te­ma­tycz­ny model gra­wi­ta­cji mi­ło­ści?

Nie wy­cho­dzi­li­śmy z miesz­ka­nia przez czte­ry dni. Każde miej­sce ob­da­rza­li­śmy spra­wie­dli­wie swoją na­mięt­no­ścią i gwał­tow­no­ścią. Gdyby tylko meble umia­ły mówić… Może i le­piej, że nie umie­ją, bo z pew­no­ścią nie wszyst­kie były za­do­wo­lo­ne z tego, jak je trak­to­wa­li­śmy.

Ależ za­czą­łem bez sensu, gdzieś od środ­ka. Już się po­pra­wiam.

 

***

 

Wła­ści­wie nie by­ło­by tej hi­sto­rii, gdyby kot Jane nie wlazł na drze­wo w po­go­ni za szpa­kiem. Głu­pie ko­ci­sko. Daje się na­bie­rać pta­kom, które robią sobie z niego jaja, pro­wo­ku­jąc do wspi­nacz­ki. Za­śle­pio­ne swym my­śliw­skim in­stynk­tem zwie­rzę po­dą­ża za nimi bez za­sta­no­wie­nia, a potem, gdy zer­k­nie w dół, drze mordę z prze­ra­że­nia.

No, może nie po­wi­nie­nem przed­sta­wiać go w aż tak złym świe­tle? Prze­cież bez tych jego ło­wiec­kich fa­scy­na­cji nie po­znał­bym Ni­vri­ti… Zresz­tą bo ja wiem? Może bar­dziej wi­nie­nem wdzięcz­ność szpa­ko­wi?

Mniej­sza z tym. Tak więc Jane za­dzwo­ni­ła gdzieś koło pią­tej, że nie przyj­dzie, bo ma na gło­wie po­li­cjan­tów i stra­ża­ków ścią­ga­ją­cych z drze­wa jej kre­tyń­skie­go kota. Więc mogę sobie iść z ko­le­ga­mi do pubu świę­to­wać uro­dzi­ny „tego la­lu­sio­wa­te­go Pa­try­ka”. Tak po­wie­dzia­ła: „la­lu­sio­wa­te­go Pa­try­ka”. Coraz bar­dziej od­py­cha­ła mnie od niej ta pełna iro­nii nie­chęć do moich kum­pli. Nie prze­czu­wa­łem, że dziś po­ja­wi się po­tęż­na siła, która, przy­cią­ga­jąc do sie­bie, ode­pchnie mnie od Jane na dobre.

By­li­śmy sta­ły­mi go­ść­mi pubu „Vir­tu­al Pa­ra­di­se”, który, jako jeden z pierw­szych w hrab­stwie, pod­niósł się z upad­ku po tym, jak Senat, ule­gł­szy fe­mi­nist­kom wal­czą­cym z dys­kry­mi­na­cją i bez­czesz­cze­niem god­no­ści płci pięk­nej, prze­gło­so­wał usta­wę o za­ka­zie „tań­ców przy rurze”. Gdzieś wy­czy­ta­łem, że ta­jem­nym sprzy­mie­rzeń­cem or­ga­ni­za­cji fe­mi­ni­stycz­nych był ponoć kon­cern VR Tech­no­lo­gies. Tak czy owak, w pu­bach i noc­nych lo­ka­lach fre­kwen­cja po­le­cia­ła na łeb na szyję, sta­wia­jąc je przed per­spek­ty­wą ban­kruc­twa. Część istot­nie splaj­to­wa­ła, zaś u wła­ści­cie­li po­zo­sta­łych za­czę­li się po­ja­wiać agen­ci VR Tech­no­lo­gies, ofe­ru­jąc in­sta­la­cję apa­ra­tu­ry emi­tu­ją­cej w tech­ni­ce wir­tu­al­nej rze­czy­wi­sto­ści pro­gra­my z tań­ca­mi ero­tycz­ny­mi, striptizem i in­ny­mi bar­dziej lub mniej pi­kant­ny­mi atrak­cja­mi tego typu. Było to cał­ko­wi­cie le­gal­ne, al­bo­wiem usta­wa nie za­bra­nia­ła po­pi­sów pa­nie­nek, choć­by i ro­ze­bra­nych do ro­so­łu, lecz cał­ko­wi­cie wy­kre­owa­nych w kom­pu­te­rach (emi­sja cli­pów fil­mo­wych z au­ten­tycz­ny­mi tan­cer­ka­mi była, rzecz jasna, za­ka­za­na, jako „uwła­cza­ją­ca god­no­ści płci”).

Mark, wła­ści­ciel pubu „Vir­tu­al Pa­ra­di­se” (zna­ne­go dotąd pod nazwą „Vir­gin Pa­ra­di­se”) szyb­ko wy­czuł złoty in­te­res. Za­in­we­sto­wał w naj­lep­szą na rynku apa­ra­tu­rę firmy Phan­to­ma­tic Ma­chi­ne­ry Ltd. i wszedł w ukła­dy z czo­ło­wy­mi pro­du­cen­ta­mi wir­tu­al­nych spek­ta­kli, dzię­ki czemu miał od ręki wszyst­kie no­wo­ści. Na efek­ty nie trze­ba było długo cze­kać. Lokal w mig za­ro­ił się od fa­ce­tów tęsknią­cych za pięk­nem ko­bie­ce­go ciała, pięk­nem, któ­re­go tak bru­tal­nie ich po­zba­wio­no. Rze­czy­wi­ście „wir­tu­al­ne la­secz­ki” były per­fek­cyj­nie pod­ro­bio­ne, nie do od­róż­nie­nia od na­tu­ral­nych.

Jako stali by­wal­cy pubu i do­brzy zna­jo­mi Marka mie­li­śmy swój sto­lik w naj­lep­szym miej­scu sali. Ko­le­dzy do tego stop­nia ucie­szy­li się moim przyj­ściem, że usa­do­wi­li mnie na ho­no­ro­wym miej­scu, tuż obok ju­bi­la­ta. Zło­ży­li­śmy ży­cze­nia Pa­try­ko­wi, on po­sta­wił ko­lej­kę.

Ledwo przy­nie­śli piwo, roz­po­czął się pokaz. Przy dźwię­kach fan­far na środ­ku lo­ka­lu wy­ro­sła ogrom­na, świe­tli­sta cza­sza wy­peł­nio­na ja­kimś bul­go­czą­cym sy­ro­pem. Na jego po­wierzch­ni na­brzmie­wa­ły coraz więk­szych roz­mia­rów ba­lo­ny, które wy­glą­da­ły jak mon­stru­al­na guma do żucia. W pew­nym mo­men­cie, przy ogłu­sza­ją­cym ło­sko­cie wer­bli, pękły wszyst­kie, wy­strze­li­wu­jąc w górę sie­dem skąpo odzia­nych tan­ce­rek. Rów­no­cze­śnie sys­tem la­se­ro­wych re­flek­to­rów wy­kre­ował wokół cza­szy sie­dem ogrom­nych pa­ję­czych sia­tek po­łą­czo­nych w im­po­nu­ją­cych roz­mia­rów sferę. Le­cą­ce pod­nieb­ny­mi tra­jek­to­ria­mi wir­tu­al­ne dzie­wo­je wnet zo­sta­ły schwy­ta­ne w tę gi­gan­tycz­ną sieć, która za­trze­po­ta­ła gwał­tow­nie wsku­tek zde­rze­nia z jędr­ny­mi cia­ła­mi. W rytm coraz bar­dziej dy­na­micz­nej mu­zy­ki sie­dem nie­ziem­sko zgrab­nych ciał wiło się w sieci, z ide­al­ną syn­chro­ni­za­cją zmie­rza­jąc ku do­ło­wi, gdzie w mię­dzy­cza­sie wy­ro­sło z kra­wę­dzi cza­szy sie­dem wy­pu­stek w kształ­cie liści ło­pia­nu, ma­ją­cych sta­no­wić ta­necz­ny po­dest dla każ­dej z nich.

Pa­trzy­li­śmy jak urze­cze­ni, są­cząc piwo. Mark wie­dział, co ty­gry­sy lubią naj­bar­dziej. Laski, pa­lusz­ki lizać. Do tego ta per­fek­cja wy­ko­naw­cza… Z uzna­niem ob­ser­wo­wa­łem płyn­ność, na­tu­ral­ność i po­nęt­ność ru­chów dziew­cząt do­pra­co­wa­ną do naj­mniej­szych skur­czów mię­śni, naj­lżej­szych gry­ma­sów twa­rzy. Pa­mię­ta­li o wszyst­kim – po­my­śla­łem, do­strze­gł­szy na ak­sa­mit­nej cerze naj­bliż­szej tan­cer­ki małe kro­pel­ki potu – re­zul­ta­tu coraz dy­na­micz­niej­szych ru­chów, ja­kich do­ma­ga­ła się mu­zy­ka (że o wi­dzach nie wspo­mnę).

Było coraz przy­jem­niej. Tan­cer­ki wy­cza­ro­wy­wa­ły swo­imi ko­ci­mi i wę­żo­wy­mi ru­cha­mi coraz więk­szą afir­ma­cję i en­tu­zjazm ze­bra­nych, czemu z pew­no­ścią sprzy­ja­ły ko­lej­ne kufle bursz­ty­no­we­go płynu skwa­pli­wie ser­wo­wa­ne­go przez uwi­ja­ją­cych się kel­ne­rów. Nie wiem, czy to wła­śnie ów tru­nek, czy inny czort spra­wiał, że coraz trud­niej mi było ode­rwać wzrok od naj­bliż­szej nam wir­tu­al­nej tan­cer­ki. Czu­łem się omo­ta­ny sie­cią jej sek­sa­pi­lu. Było w tym coś ma­so­chi­stycz­ne­go, bo chło­nąc wzro­kiem jej ide­al­ne, jędr­ne ciało, jej bez­li­to­śnie pięk­ną twarz, za­lot­ne a jed­no­cze­śnie nie­śmia­łe oczy, wy­zy­wa­ją­ce a jed­no­cze­śnie me­lan­cho­lij­nie roz­chy­lo­ne usta, do­świad­cza­łem roz­ko­szy i cier­pie­nia rów­no­cze­śnie. Roz­kosz – to chyba zro­zu­mia­łe. A cier­pie­nie? Ono przy­cho­dzi­ło wraz z po­wra­ca­ją­cą jak zły duch świa­do­mo­ścią, że to prze­cież fik­cja, ilu­zja, oszu­stwo, że nigdy nie będę mógł jej do­tknąć, po­gła­skać, przy­tu­lić się, o śmiel­szych uczyn­kach już nie wspo­mi­na­jąc.

W pew­nej chwi­li od­nio­słem wra­że­nie, że spoj­rza­ła na mnie. Ciar­ki mi prze­szły po ple­cach.

“Czło­wie­ku daj se na wstrzy­ma­nie, to tylko kom­pu­te­ro­wy pro­gram” – zgro­mi­łem się w my­ślach. – Po pro­stu piwo za­czy­na robić psi­ku­sy z twoją wy­obraź­nią!

Oczy­wi­ście, na zdro­wy rozum to było złu­dze­nie, lecz od tej chwi­li zer­ka­łem coraz czę­ściej na jej twarz (przy­znam, że do tej pory bar­dziej in­te­re­so­wa­ły mnie krą­gło­ści – te z przo­du i te z tyłu). Jak było do prze­wi­dze­nia, „złu­dze­nie” po­wtó­rzy­ło się kilka razy. Chwa­ła ci piwo, trun­ku wszech­mo­gą­cy!

Ko­le­dzy w mig spo­strze­gli moje za­cho­wa­nie i za­czę­li dow­cip­ko­wać, w czym zna­ko­mi­cie słu­ży­ły im oszo­ło­mio­ne piwem umy­sły.

– Nie­zła la­lu­nia, co Steve? – Danny klep­nął mnie po ple­cach aż się skrzy­wi­łem. – Wy­lu­zuj bo się jesz­cze za­du­rzysz i nie zo­sta­nie ci nic in­ne­go jak iść do Marka w nie­wo­lę! Już tam on znaj­dzie spo­sób, żeby cię wpro­wa­dzić do tego wir­tu­al­ne­go świa­ta!

– O, tak – se­kun­do­wał mu Roni. – Ma ci on taką ma­szyn­kę, jak do mięsa. Wkła­da cię, koleś, z jed­nej stro­ny a z dru­giej wy­cho­dzą bajty!

Wszy­scy ryk­nę­li śmie­chem.

– Jak wy­cho­dzą? Na DVD czy na fle­szach?

– Luzem! Bajty luzem, bez opa­ko­wa­nia! – wy­dzie­rał się Paul.

– Steve, nie słu­chaj tych pa­lan­tów – ode­zwał się Pa­tryk płacz­li­wym gło­sem, co zwia­sto­wa­ło, że jest już nie­źle ulul­a­ny. – Ale nie patrz na nią tak za­chłan­nie, bła­gam – za­to­czył się i cięż­ko opadł na mój prawy bark. – Steve, mówię ci, to szko­dzi! Nie bę­dziesz po­żą­dał wir­tu­al­nej laski nada­rem­no! Ona nie ist­nie­je, mówię ci! – kon­ty­nu­ował pi­jac­kim gło­sem, wciąż się za­ta­cza­jąc.

– Pa­tryk, sia­daj, a od tej chwi­li już nie pij wię­cej – Roni pró­bo­wał ścią­gnąć ko­le­gę do po­zy­cji sie­dzą­cej. Bez­sku­tecz­nie. Nasz ju­bi­lat nie zwra­cał na niego uwagi. Zwró­co­ny w moją stro­nę wciąż pe­ro­ro­wał z pi­jac­kim upo­rem:

– Nie ma jej! Patrz! – za­mach­nął się ręką, w któ­rej trzy­mał opróż­nio­ny do po­ło­wy kufel (albo do po­ło­wy pełny, kto by się w ta­kiej chwi­li spie­rał o szcze­gó­ły). Stru­mień zło­ci­ste­go płynu wzbił się w po­wie­trze, lą­du­jąc na gło­wie, pier­siach i ple­cach tan­cer­ki, mo­cząc ob­fi­cie włosy i spły­wa­jąc po skó­rze cien­ki­mi stru­mycz­ka­mi.

Za­mar­łem.

– Ożeż ty! – wy­mam­ro­tał Roni i też za­marł. Pa­tryk także stał z roz­dzia­wio­ną gębą i głu­pa­wym spoj­rze­niem.

– Chło… chło­py, czy wi­dzi­cie to samo co ja? – ją­ka­jąc się, pytał prze­stra­szo­nym gło­sem dziec­ka i roz­glą­dał wokół.

Po­zo­sta­li do­pie­ro teraz zwró­ci­li uwagę na to, co się stało. Nim jed­nak kto­kol­wiek zdą­żył za­re­ago­wać, tan­cer­ka, która także za­sko­czo­na znie­ru­cho­mia­ła na mo­ment, wy­da­ła z sie­bie krót­ki pisk i zbie­gła z po­de­stu zni­ka­jąc w drzwiach to­a­le­ty. Poza na­szym sto­li­kiem nikt nawet nie zwró­cił uwagi na to, co się stało.

– Oszu­stwo! Mi­sty­fi­ka­cja! – za­pisz­czał Pa­tryk, do­szedł­szy do sie­bie. – Pie­przo­ny Mark! Cwa­nia­czek jeden! Chodź­cie! Już ja mu po­ka­żę moją pięść, tak samo wir­tu­al­ną jak te jego dziw­ki!

– Tak! Chodź­my do niego – po­parł go Roni.

– Spo­koj­nie chło­pa­ki – pró­bo­wa­łem po­ha­mo­wać krew­kich ko­le­gów. – Ow­szem, chodź­my to wy­ja­śnić, ale nie rób­cie za­dy­my, do­brze? W końcu Mark to nasz kum­pel, chce­cie go za­de­nun­cjo­wać? Prze­cież jeśli spra­wa się wyda, to mają go jak na pa­tel­ni!

– Racja! Idzie­my, ale cicho sza! – po­parł mnie Danny. Pod­nie­śli­śmy się z miejsc.

– Na po­hy­bel z nim! – wrza­snął Pa­tryk, za­ta­cza­jąc się nie­bez­piecz­nie.

– Przy­trzy­maj­cie go, a jak bę­dzie trze­ba za­tkaj­cie mu łapą mordę – po­wie­dzia­łem i przepycha­jąc się ru­szy­liśmy wszy­scy w kie­run­ku baru, za któ­rym była kan­cia­pa Marka. Wła­do­wa­li­śmy się do niej, sta­ran­nie za­my­ka­jąc drzwi.

– Mark? Mamy do po­ga­da­nia – ode­zwał się Danny.

– Co tam chłop­cy? Piwo za cie­płe czy dziew­czyny za zimne? – Mark był w znako­mitym hu­mo­rze.

– Dziew­czy­ny za mało wir­tu­al­ne – od­pa­ro­wał Danny.

– Ra­czej za bar­dzo rze­czy­wi­ste – uści­ślił Roni.

– Co wy mi tu pie­przy­cie? – ob­ru­szył się Mark.

– Oszust! Na pohy… – wrza­snął Pa­tryk, ale Paul na­tych­miast przy­ci­snął swe po­tęż­ne łap­sko do jego ust.

– Mark, to nie­bez­piecz­ne – za­czą­łem. – Jak cię zła­pią, stra­cisz cały in­te­res.

– O co wam cho­dzi do dia­bła??

– Pa­tryk oblał jedną piwem. Spły­nę­ło po niej. Spły­nę­ło, ro­zu­miesz? A ona sta­nę­ła jak wryta, za­piszczała i ucie­kła! Bę­dziesz nam wci­skał kit, że to wir­tu­al­na ilu­zja? A może jest tak do­sko­na­ła że się sama au­to­ma­tycz­nie ma­te­ria­li­zu­je? Nam to mo­żesz wci­skać, ale w każ­dej chwi­li po­dob­ną rzecz może zro­bić każdy na tej sali. Jak cię pod­ka­blu­je, przy­ja­dą tu tacy, któ­rym już kitu nie wci­śniesz!

– Co wy tu pie­przy­cie? – uniósł się Mark. – Laski są wir­tu­al­ne, jak je Phan­to­ma­tic stwo­rzył! – pod­szedł do kon­so­li mo­ni­to­ru­ją­cej dzia­ła­nie sys­te­mu.

– O, kurwa, Ni­vri­ti się za­wie­si­ła – mruk­nął zdu­mio­ny. – To się jesz­cze nie zda­rza­ło.

– Co? – spy­ta­łem za­sko­czo­ny.

– Stre­am o na­zwie Ni­vri­ti za­wie­sił się. Pie­prze­ni pro­gra­mi­ści! Na szczę­ście to nowy pro­gram, na gwa­ran­cji. Jutro skła­dam re­kla­ma­cję.

Po­mer­dał tro­chę myszą, re­se­tu­jąc stre­am. Zer­k­ną­łem na ekran pod­glą­du sali: tan­cer­ka była z po­wro­tem na swoim miej­scu.

– Tro­chę za dużo wy­pi­li­ście chłop­cy – po­wie­dział tro­skli­wie Mark. – Zwłasz­cza on – wska­zał na Pa­try­ka. Idź­cie do domu od­po­cząć. Na­stęp­nym razem po­sta­wię wam ko­lej­kę, OK?

Wy­szli­śmy z kan­cia­py i ru­szy­li­śmy w kie­run­ku wyj­ścia. Po dro­dze zaj­rza­łem do dam­skiej to­a­le­ty. Była pusta.

Danny i Paul ho­lo­wa­li Pa­try­ka. Roz­sta­li­śmy się na par­kin­gu, gdzie obaj tro­skli­wie za­pa­ko­wa­li ko­le­gę do sa­mo­cho­du i od­je­cha­li. Roni gdzieś się za­wie­ru­szył.

– Pew­nie po­szedł pie­cho­tą, ma bli­sko – po­my­śla­łem i przy­sta­ną­łem, żeby za­pa­lić pa­pie­ro­sa. Pstry­ka­jąc za­pal­nicz­ką, kątem oka zło­wi­łem jakiś ruch. Spoj­rza­łem do­kład­niej w tym kie­run­ku: chyba ktoś przy­kuc­nął mię­dzy ku­bła­mi śmie­ci. Kto? Pod­sze­dłem bli­żej.

Nie­praw­do­po­dob­ne. To była ona! W samym tylko mikrobi­ki­ni z fi­ku­śny­mi pió­ra­mi przy­szy­ty­mi w oko­li­cach po­ślad­ków, bosa i drżą­ca. Na mój widok wsta­ła, ocią­ga­jąc się i krzy­żu­jąc ręce na pier­siach, jakby była naga. Pa­trzy­ła na mnie a ja znaj­do­wa­łem w jej spoj­rze­niu mie­szan­kę stra­chu, za­sko­cze­nia, po­żą­da­nia, Bóg wie, czego jesz­cze. Też pa­trzy­łem w jej oczy, które wsy­sa­ły ła­ko­mie moje spoj­rze­nie, przy­cią­ga­ły twarz ku twa­rzy aż wresz­cie nasze usta zwar­ły się w żar­łocz­nym po­ca­łun­ku. Wiem, wiem – po­my­śli­cie, że to idio­tycz­ne: za­miast wy­ja­śnić co i jak, biorą się do ca­ło­wa­nia. Mnie też nie bar­dzo chce się w to wie­rzyć. Ale tak było.

Wzią­łem ją na ręce i za­nio­słem do sa­mo­cho­du. Całą drogę mil­cze­li­śmy. Roz­ma­wia­ły tylko nasze spoj­rze­nia, in­for­mu­jąc się wza­jem­nie o po­tęż­nej ki­pie­li na­mięt­no­ści, jaka w nas wzbie­ra­ła.

Do­je­cha­li­śmy przed ka­mie­ni­cę, gdzie miesz­ka­łem. Opa­tu­liw­szy dziew­czy­nę ma­ry­nar­ką, wnio­słem ją po scho­dach, mo­dląc się, aby por­tier­ka, stara se­kut­ni­ca, chra­pa­ła przed te­le­wi­zo­rem, jak to ma w zwy­cza­ju.

Mia­łem szczę­ście. Chra­pa­ła. Stą­pa­jąc na pa­lusz­kach po­ko­na­łem scho­dy, potem ko­ry­tarz i zni­knąłem w cze­lu­ściach mo­je­go miesz­ka­nia. Z dziew­czy­ną na rę­kach, oczy­wi­ście.

A co się potem dzia­ło, opi­sa­łem na po­cząt­ku, więc nie będę się po­wta­rzał.

 

***

 

Ale nie my­śl­cie, że był tylko seks. Dużo roz­ma­wia­li­śmy. Nie od razu, bo pierw­sze­go dnia, po całej tej hi­sto­rii w pubie i tym, co wy­ra­bia­li­śmy w miesz­ka­niu, Ni­vri­ti za­snę­ła snem ka­mien­nym i pew­nie spa­ła­by tak do po­łu­dnia, gdy­bym jej nie zbu­dził. A zro­bi­łem to ele­ganc­ko, przy­no­sząc do łóżka tacę z jaj­ka­mi na be­ko­nie (moja ka­wa­ler­ska spe­cjal­ność), grzan­ka­mi, kawą i czer­wo­nym so­kiem grejp­fru­to­wym.

Po­sta­wi­łem śnia­da­nie na noc­nym sto­li­ku i przez chwi­lę roz­ko­szo­wa­łem się wi­do­kiem jędr­nych po­ślad­ków wy­glą­da­ją­cych spod koł­dry.

– Jed­nak Mark kła­mał – uprzy­tom­ni­łem sobie w pew­nej chwi­li. – Głu­piec! Czemu igra z losem? Prze­cież jak go na­kry­ją, stra­ci wszyst­ko. I pój­dzie sie­dzieć; już mu ta­kie­go nu­me­ru fe­mi­nist­ki nie prze­pusz­czą.

Ni­vri­ti roz­bu­dza­ła się po­wo­li, po­mru­ku­jąc gniew­nie w re­ak­cji na moje piesz­czo­tli­we po­sztur­chi­wa­nie. Jed­nak, gdy od­zy­ska­ła świa­do­mość, usia­dła za­sko­czo­na, roz­glą­da­jąc się wokół. Spo­strze­gła, że jest naga i gwał­tow­nie za­sło­ni­ła pier­si rę­ka­mi. Do­pie­ro gdy spoj­rza­ła na mnie, naj­wy­raź­niej wró­ci­ła jej pa­mięć. Twarz wy­po­go­dzi­ła się, usta wy­gię­ły w ku­szą­cym uśmie­chu a w oczach po­ja­wi­ły się iskier­ki po­żą­da­nia. Jed­nak gdy doj­rza­ła tacę, do głosu do­szedł zu­peł­nie inny głód. Rzu­ci­ła się łap­czy­wie na jadło, jak gdyby nie miała ni­cze­go w ustach od ty­go­dnia. Zresz­tą może i nie miała? Po tym, czego się chwi­lę później do­wie­dzia­łem, moż­li­wość taka była cał­kiem praw­do­po­dob­na – tak jak cał­kiem nie­praw­do­po­dob­na była dla mnie jej hi­sto­ria.

– Może się wresz­cie po­zna­my? – rzu­ci­łem, gdy za­spo­ko­iła już pierw­szy głód i po­pi­ja­ła kawę sior­biąc de­li­kat­nie. – Je­stem Steve Do­uglas, praw­nik.

– A ja… – za­wa­ha­ła się – …cóż wpię­łam się w stre­am o na­zwie Ni­vri­ti, więc mo­żesz mnie tak na­zy­wać. Ni­vri­ti – uśmiech­nę­ła się do mnie słod­ko i wy­cią­gnę­ła dłoń, którą, za­sko­czo­ny, nie­zgrab­nie uści­sną­łem, czu­jąc jak prąd po­żą­da­nia prze­pły­wa mię­dzy nami i roz­le­wa się mro­wie­niem po ple­cach, scho­dząc nie­bez­piecz­nie w oko­li­ce lę­dź­wi. Opa­no­wa­łem go jed­nak, bo za­in­try­go­wa­ła mnie jej za­gad­ko­wa od­po­wiedź.

– Wpię­łaś się w stre­am??? Co to zna­czy?

– Nie wiem czy będę umia­ła ci to wy­tłu­ma­czyć. No… u nas jest taka usłu­ga, nawet na po­zio­mie tu­ry­stycz­nym. Do Er­ci­nei naj­ła­twiej przejść jako tulpa przez wir­tu­al­ne stre­amy. Śli­zgasz się po­dob­nie jak sur­fer na mor­skich fa­lach i prze­ska­ku­jesz z jed­ne­go ło­ży­ska do in­ne­go…

– Chry­ste Panie! Mów po ludz­ku! Ja­kiej Er­ci­nei? Jaka tulpa? Jakie ło­ży­sko?

– Er­ci­nea… tak na­zy­wa­my wasz świat! Ojej, nie umiem o tym mówić, nie znam się na tym, je­stem zwy­kłą tu­ryst­ką! I nie bar­dzo wiem, czy wolno mi o ta­kich rze­czach roz­ma­wiać z tu­byl­ca­mi… le­piej chodź, przy­tul się do mnie – spoj­rza­ła na mnie tak czule, że aż mi się zro­bi­ło mięk­ko w dołku i przy­cią­gnę­ła do sie­bie. – Kto wie, ile mamy czasu…

In­stynkt samca w mig wy­parł ze świa­do­mo­ści do­cie­kli­we­go ra­cjo­na­li­stę. Ocho­czo za­nu­rzy­łem się w ra­mio­nach Ni­vri­ti. Po­mi­nę, co było potem, bo to wątek po­bocz­ny, choć, być może, za­in­te­re­so­wał­by was bar­dziej. Wy­obraź­cie sobie, że przez cały ten czas ka­me­ra po­wo­lut­ku, jak u An­to­nio­nie­go, ob­ra­ca się, kon­tem­plu­jąc po­ko­jo­we meble…

Jesz­cze nie uspo­ko­ił się mój od­dech, gdy do­cie­kli­wy ra­cjo­na­li­sta pod­jął kontr­atak, wy­parł samca, po czym bły­ska­wicz­nie roz­po­czął ostrzał Ni­vri­ti na­tar­czy­wy­mi py­ta­nia­mi.

– Więc je­steś tu jako tu­ryst­ka? Na­zy­wa­cie tu­ry­stów tul­pa­mi? W jakim to kraju Stany Zjed­no­czo­ne Ame­ry­ki Pół­noc­nej na­zy­wa­ją Er­ci­nea?

– Er­ci­nea to nie nazwa Sta­nów Zjed­no­czo­nych ale ca­łe­go wa­sze­go ło­ży­ska.

– Co ro­zu­miesz przez ło­ży­sko?

– U nas na­zy­wa się to cha­lia. Nie macie od­po­wied­ni­ka tego po­ję­cia więc uży­łam słowa, które naj­le­piej pa­su­je… nie wiem jak ci to wy­tłu­ma­czyć. Sama nie­wie­le wiem, tyle, co li­znę­łam w szko­le, ale nie byłam orłem w fi­zy­ce.

– Ja też nie, więc za­cznij od pod­staw i mów jak do dziec­ka – na­la­łem kawy do fi­li­ża­nek i usia­dłem. Ni­vri­ti po­szła w moje ślady. Przy­tu­li­ła się do mnie pier­sią, ale trzy­ma­łem samca pod kon­tro­lą.

– Do­brze, spró­bu­ję – po­wie­dzia­ła, łyk­nąw­szy aro­ma­tycz­ne­go płynu. – Sły­sza­łeś o świa­tach rów­no­le­głych?

– Tak, choć ko­ne­se­rem scien­ce fic­tion ra­czej nie je­stem. Chcesz po­wie­dzieć, że je­steś z in­ne­go wy­mia­ru?

– Nie cał­kiem, wy­mia­rów le­piej w to nie mie­szać. Z in­ne­go ło­ży­ska. Ale po kolei. Wi­dzisz, to, co na­zy­wa­cie Wszech­świa­tem, nie wy­czer­pu­je całej rze­czy­wi­sto­ści.

– No tak, nie­któ­rzy wie­rzą jesz­cze w za­świa­ty: niebo, pie­kło…

– Nie w tym rzecz, mam na myśli to, co ist­nie­je fi­zycz­nie. Ta­kich wszech­świa­tów jak ten jest nie­skoń­cze­nie wiele. Tyle tylko, że ist­nie­ją one w sen­sie wir­tu­al­nym; praw­do­po­do­bień­stwa ich rze­czy­wi­ste­go za­ist­nie­nia są różne. A za­ist­nie­ją tylko nie­licz­ne: te, które znaj­dą się na dro­dze cha­lii – czyli ło­ży­ska.

– Takie to abs­trak­cyj­ne…

– Abs­trak­cyj­ne? No do­brze, wy­obraź sobie rzeki pły­ną­ce przez gó­rzy­sty teren. Znaj­du­ją sobie ko­ry­ta – naj­ni­żej po­ło­żo­ne punk­ty w te­re­nie. Po­dob­nie cha­lie – prze­mie­rza­ją tę „su­per­prze­strzeń” nie­skoń­czo­nej ilo­ści wir­tu­al­nych Wszech­świa­tów trasą mak­sy­mal­ne­go praw­do­po­do­bień­stwa. Waszą rze­czy­wi­stość two­rzy wła­śnie taki ciąg Wszech­świa­tów ak­tu­ali­zo­wa­nych w cha­lii, którą na­zy­wa­my, jak już wiesz, Er­ci­nea. Naszą rze­czy­wi­sto­ścią jest ciąg ak­tu­ali­zo­wa­ny w cha­lii Kan­ta­li­na. To są wła­śnie wszech­świa­ty rów­no­le­głe.

– Tylko dwa?

– Ależ dla­cze­go? Po­dob­nie jak rzek w gó­rzy­stym te­re­nie, cha­lii w „su­per­prze­strze­ni” może być wię­cej. Nie wiemy ile ich jest. Do tej pory fi­zy­cy Kan­ta­li­ny za­ob­ser­wo­wa­li chyba dzie­więć; poza na­szy­mi są jesz­cze Necja, Ka­ni­len, Eonos, Tur­lia, Me­ry­da… dalej za­po­mnia­łam.

– Skąd takie dzi­wacz­ne nazwy?

– W na­szym ję­zy­ku coś zna­czą, ale to w tej chwi­li mało istot­ne.

– Skoro tu je­steś, to zna­czy, że mię­dzy tymi „cha­lia­mi” czyli ło­ży­ska­mi można po­dró­żo­wać?

– Mię­dzy cha­lia­mi nie ma w za­sa­dzie żad­nej ma­te­rial­nej łącz­no­ści. Je­dy­nym sub­stra­tem łą­czą­cym wszyst­kie punk­ty „su­per­prze­strze­ni” jest ja­kieś pole sy­ner­gicz­ne, czy też pole su­per­świa­do­mo­ści, nie wiem do­kład­nie. Dla­te­go po­dró­żo­wa­nie takie jest moż­li­we tylko pod po­sta­cią tulpy.

– Znów uży­wasz po­ję­cia ze swo­je­go świa­ta! Bądź dobra i znajdź jakiś nasz od­po­wied­nik!

– Ależ tulpa jest po­ję­ciem z wa­sze­go świa­ta, do­kład­nie uży­wa­ją go jo­gi­ni! Ozna­cza wy­eks­tra­ho­wa­ną przez kon­tem­pla­cję część na­sze­go umy­słu, która żyje wła­snym, sa­mo­dziel­nym ży­ciem.

– Aha, ro­zu­miem. Me­dy­tu­je­cie sobie me­dy­tu­je­cie, aż część wa­szej świa­do­mo­ści wy­izo­lu­je się w for­mie tulpy, wsko­czy do pola su­per­świa­do­mo­ści a potem już za­le­d­wie jeden kro­czek do in­ne­go ło­ży­ska…

– Nie wiem, czy iro­ni­zu­jesz teraz, czy mó­wisz serio, ale tak to, oczy­wi­ście w dużym uprosz­cze­niu, wy­glą­da. Przede wszyst­kim nie me­dy­tu­je­my tylko mamy spe­cjal­ne ma­szy­ny, trans–ge­ne­ra­to­ry. Z kolei przej­ście do innej cha­lii… to zna­czy ło­ży­ska, wcale nie jest takie pro­ste. Po­trzeb­ne są ja­kieś wzmac­nia­cze po­zwa­la­ją­ce prze­pro­wa­dzić re­or­ga­ni­za­cję bli­sko­ści praw­do­po­do­bieństw… ale to dla mnie, jak się to u was mówi… chińsz­czy­zna?

– Tak. Mó­wi­łaś chyba, że naj­ła­twiej zma­te­ria­li­zo­wać się w wir­tu­al­nym stre­amie?

– Ow­szem, choć są inne tech­ni­ki, ale nie­by­wa­le dro­gie. Z chwi­lą, gdy po­ja­wi­ła się u was tech­no­lo­gia vir­tu­al re­ali­ty, moż­li­wość od­wie­dza­nia Er­ci­nei stała się po­wszech­nie do­stęp­na. Po­wsta­ły agen­cje tu­ry­stycz­ne, biz­nes kwit­nie…

– No a jak wra­ca­cie do sie­bie?

– Zwy­kle apa­ra­tu­ra trans–ge­ne­ra­to­rów au­to­ma­tycz­nie odłą­cza tulpę od wir­tu­al­ne­go stre­amu. Ale w moim przy­pad­ku coś po­szło nie tak. Czu­łam że tak bę­dzie już od mo­men­tu, w któ­rym cię zo­ba­czy­łam.

– Dla­cze­go?

– Bo to było jak bły­ska­wi­ca. Erup­cja uczu­cia, na­mięt­no­ści. U was się mówi „mi­łość od pierw­sze­go wej­rze­nia”, praw­da?

– Praw­da. Tylko co mi­łość ma do…

– Uczu­cie, jeśli jest wy­star­cza­ją­co po­tęż­ne, za­kłó­ca pole su­per­świa­do­mo­ści, od­chy­la po­przecz­ne am­pli­tu­dy praw­do­po­do­bieństw, czy jakoś tak… biura tu­ry­stycz­ne ostrze­ga­ją przed taką ewen­tu­al­no­ścią w pro­spek­tach re­kla­mo­wych, ale wszy­scy sądzą, że to ase­ku­ran­tyzm – żeby po­ten­cjal­nie po­szko­do­wa­ny klient nie wy­do­ił ich z pie­nię­dzy…

– Więc nie masz moż­li­wo­ści po­wro­tu?

– Nie wiem, może jakoś będą mnie chcie­li ścią­gnąć z po­wro­tem. Ale ja nie chcę wra­cać – znów ob­da­rzy­ła mnie takim spoj­rze­niem, które obu­dzi­ło we mnie samca…

 

***

 

Nie my­śl­cie tylko, że cho­dzi­ło wy­łącz­nie o zwie­rzę­cy seks. My po pro­stu uwiel­bia­li­śmy być ze sobą. Wy­świech­ta­ne okre­śle­nie „świa­ta poza sobą nie wi­dzie­li” pa­so­wa­ło do nas jak ulał. Nie tylko przez te kilka dni mi­ło­sne­go ma­ra­to­nu w moim ma­lut­kim miesz­kan­ku; także potem, gdy pierw­sze unie­sie­nie mi­nę­ło i przy­szedł czas na nową ja­kość w na­szej love story.

Na te kilka dni wzią­łem urlop, ale prze­cież mu­sia­łem wró­cić do pracy. Ni­vri­ti nie chcia­ła być wciąż trak­to­wa­na jako gość; szyb­ko prze­ję­ła ster go­spo­dy­ni. W za­nie­dba­nym ka­wa­ler­skim miesz­kan­ku w mig zro­bi­ło się cie­pło i przy­tul­nie. Po­sił­ki na­bra­ły smaku, a spo­sób ich ser­wo­wa­nia – kul­tu­ry i uroku. Ni­vri­ti oka­za­ła się wspa­nia­łą ku­char­ką; nie dość, że do­sko­na­le opa­no­wa­ła naszą sztu­kę ku­li­nar­ną, wciąż uroz­ma­ica­ła ja­dło­spis cie­ka­wost­ka­mi ze swo­je­go świa­ta – o ile udało się jej zna­leźć po­śród „ziem­skich” pro­duk­tów od­po­wied­nie sub­sty­tu­ty. Choć wobec eg­zo­tycz­nych po­traw je­stem zwy­kle po­dejrz­li­wy, muszę przy­znać, że kan­ta­liń­ska kuch­nia za­im­po­no­wa­ła mi fi­ne­zją sko­ja­rzeń sma­ko­wo-za­pa­cho­wych. Każda po­tra­wa jest inna, nie­po­wta­rzal­na jak linie pa­pi­lar­ne, każda wy­zwa­la sobie tylko wła­ści­we do­zna­nia i emo­cje, któ­rych ist­nie­nia nawet w sobie nie po­dej­rze­wa­łem.

Moja praca wy­ma­ga­ła jed­nak „by­wa­nia”. Rauty, ban­kie­ty, przy­ję­cia, kok­taj­le to część przy­jem­nych, nie po­wiem, lecz jed­nak obo­wiąz­ków radcy praw­ne­go. Do tej pory cho­dzi­łem na nie z Jane, którą to­wa­rzy­stwo uwa­ża­ło za moją nie­for­mal­ną żonę. Ale Jane była prze­szło­ścią – już od dru­gie­go dnia przy­go­dy z Ni­vri­ti. Nie po­wiem, żebym za­ła­twił to ele­ganc­ko; nie mia­łem na to ani chęci ani weny. Po pro­stu za­dzwo­ni­łem i po­wie­dzia­łem jej, że to ko­niec. Nawet nie cze­ka­łem na od­po­wiedź, bo z wra­że­nia chyba się za­po­wie­trzy­ła przy słu­chaw­ce.

„By­wa­łem” więc sam; jakoś moje roz­sta­nie z Jane nie wy­wo­ła­ło więk­sze­go skan­da­lu, czego się oba­wia­łem. Zresz­tą po­dej­rze­wam, że ona po cichu także była za­do­wo­lo­na z ta­kie­go ob­ro­tu spra­wy, choć ofi­cjal­nie grała cier­pięt­ni­cę; Danny po­wie­dział mi, że wi­dział ją z tym dup­kiem Stat­to­nem w sy­tu­acji ra­czej nie­dwu­znacz­nej.

Ale takie „by­wa­nie” było dla mnie mę­czar­nią. Przede wszyst­kim już po go­dzi­nie zże­ra­ła mnie tę­sk­no­ta za tym znie­wa­la­ją­cym, cie­płym spoj­rze­niem Ni­vri­ti, pod któ­re­go wpły­wem czu­łem się jak stary kocur mru­czą­cy na ko­la­nach babci… Na do­da­tek ogar­niał mnie żal, że moja uko­cha­na sie­dzi tam sa­miu­teń­ka jak palec, obca w obcym świe­cie, i nie tylko tę­sk­ni za mną (w co nie wąt­pi­łem) ale także zwy­czaj­nie się nudzi.

Tak więc po kilku ty­go­dniach zde­cy­do­wa­łem się na pre­mie­rę mojej nowej na­rze­czo­nej. Wspól­nie opra­co­wa­li­śmy jej w miarę wia­ry­god­ny ży­cio­rys. Ni­vri­ti miała orien­tal­ny typ urody, więc po­sta­no­wi­li­śmy, że bę­dzie grać rolę hin­du­skiej imi­grant­ki, co było jej bar­dzo na rękę – także dla­te­go, że fa­scy­no­wa­ła ją kul­tu­ra tego kraju, któ­rej li­znę­ła już nieco w Kan­ta­li­nie (pa­mię­ta­cie tulpę?)

Pre­mie­ra wy­pa­dła re­we­la­cyj­nie. Niv­riti oka­za­ła się gwiaz­dą i duszą towa­rzy­stwa. Była zu­peł­nie od­mie­nio­na, słała wo­ko­ło przy­ja­zne gesty i uśmie­chy tak, że po­czu­łem nawet ukłu­cia za­zdro­ści. Umie­jęt­nie za­ga­ja­ła roz­mo­wy, rów­nie umie­jęt­nie je pod­trzy­my­wa­ła i koń­czy­ła gdy było trze­ba. Jadła i piła z wdzię­kiem, po­ru­sza­ła się ze skrom­no­ścią, tań­czyła z gra­cją ła­bę­dzia. Przez kilka na­stęp­nych dni zbie­ra­łem, zażeno­wany, gra­tu­la­cje z po­wo­du tak zna­ko­mitego wy­bo­ru.

Można więc po­wie­dzieć, że Niv­riti speł­nia­ła wszyst­kie kryte­ria na żonę do­sko­na­łą: była kurty­zaną w łóż­­ku, go­spo­dy­nią w ku­ch­ni, da­mą w towa­rzystwie. I po kilku ty­go­d­niach cał­kiem poważ­nie posta­no­wi­liśmy się po­brać.

Ba, ale jak? Ni­vri­ti nie miała żad­nych do­ku­men­tów, w świe­tle prawa nie ist­nia­ła. „Lewe pa­pie­ry”? Nie miał­bym żad­nych pro­ble­mów z ich za­ła­twie­niem, ale jako praw­nik wzbra­nia­łem się przed takim kro­kiem. Naj­le­piej by­ło­by, gdyby Ni­vri­ti „pod­szy­ła się” pod rze­czy­wi­stą osobę. Zmar­ły może być prze­cież dawcą nie tylko or­ga­nów ale i per­so­na­liów – po­my­śla­łem kie­dyś olśnio­ny i roz­po­czą­łem po­szu­ki­wa­nia, aby tę, z po­zo­ru tylko ma­ka­brycz­ną, kon­cep­cję zre­ali­zo­wać.

W mię­dzy­cza­sie jed­nak za­czę­ły się dziać nie­po­ko­ją­ce rze­czy. Po­cząt­ki były nie­win­ne: Ni­vri­ti uskar­ża­ła się na ja­kieś dziw­ne, ob­se­syj­ne sny. Motyw był za­wsze ten sam: wie­żo­wiec w gó­rach. Z cza­sem wkro­czył w jawę, prze­śla­du­jąc ją dniem i nocą. Go­dzi­na­mi grze­ba­ła w necie, ko­lek­cjo­nu­jąc zdję­cia od­po­wia­da­ją­ce temu mo­ty­wo­wi te­ma­tycz­nie, to znów brała blok ry­sun­ko­wy i ba­zgra­ła w nim z ja­kimś nie­by­wa­łym za­cie­trze­wie­niem. Oczy­wi­ście, można się do­my­ślić, co ba­zgra­ła.

Od­da­la­ła się ode mnie coraz bar­dziej i cier­pia­ła, bo miała pełną tego świa­do­mość. Jakiś czas nawet wal­czy­ła z tymi wi­zja­mi wie­żow­ców, ale było to sil­niej­sze od niej. Pod­da­ła się. Zmar­kot­nia­ła, schu­dła.

– To z pew­no­ścią oni – po­wie­dzia­ła pew­ne­go wie­czo­ru ze smut­kiem, wtu­la­jąc się w moje ramię. – Zna­leź­li mnie, a teraz ścią­ga­ją z po­wro­tem.

Potem było już tylko go­rzej. Ni­vri­ti coraz czę­ściej wpa­da­ła w ka­ta­to­nicz­ne stany, pod­czas któ­rych pra­wie za­wsze z kimś roz­ma­wia­ła. Nie udało mi się roz­szy­fro­wać ani jed­ne­go słowa, choć na­gra­łem kilka ta­kich roz­mów. Bez wąt­pie­nia był to jakiś język, choć nie­po­dob­ny do żad­ne­go z na­szych. Niby śpiew­ny, a beł­ko­tli­wy. Niby pręd­ki, a jed­no­cze­śnie jakoś le­ni­wy. Niby słod­ki, a prze­cież kłó­tli­wy.

Oczy­wi­ście, że pró­bo­wa­łem do­wie­dzieć się od Ni­vri­ti, co tu jest grane. Tyle, że ona bu­dzi­ła się z odrę­twie­nia zu­peł­nie nic nie pa­mię­ta­jąc…

Pew­ne­go dnia nie­spo­dzie­wa­nie po­wie­dzia­ła, żebym zro­bił jej kilka zdjęć.

– Bę­dziesz miał po mnie pa­miąt­kę – po­wie­dzia­ła ze smut­kiem, wi­dząc moją za­sko­czo­ną minę. – Ja nie­ste­ty nie mogę ze sobą nic za­brać. Nie tylko zdję­cia; po­dej­rze­wam, że mi kom­plet­nie wy­dre­nu­ją pa­mięć. Może to i le­piej, przy­naj­mniej nie będę cier­pia­ła tę­sk­niąc za tobą. A cie­bie żal mi bie­dacz­ku… ty bę­dziesz pa­mię­tał wszyst­ko. Jeśli ko­chasz mnie przy­naj­mniej w jed­nym pro­cen­cie tak, jak ja cie­bie, sporo wy­cier­pisz. Ale nie przej­muj się, czas leczy rany – tak to się u was mówi, praw­da?

Ty­dzień póź­niej za­żą­da­ła, by ją za­wieźć do Co­lo­ra­do Springs.

– Tutaj – po­ka­za­ła na ekra­nie lap­to­pa zdję­cie. Spoj­rza­łem i po­ki­wa­łem głową. Oczy­wi­ście – wie­żow­ce w gó­rach. Pięk­ny widok.

Je­cha­li­śmy jak na po­grzeb. Całą drogę pró­bo­wa­łem ją bun­to­wać, na­ma­wiać, żeby ich nie słu­cha­ła, że po­win­ni­śmy ich oszu­kać, pod­su­wa­łem bar­dziej lub mniej mądre po­my­sły… nic z tego. Sie­dzia­ła zre­zy­gno­wa­na, jakby cał­kiem po­go­dzo­na z losem. Mu­sie­li jej zro­bić nie­złe pra­nie mózgu.

Gdy do­je­cha­li­śmy na miej­sce, pi­lo­to­wa­ła mnie pew­nie i bez­na­mięt­nie ni­czym cy­borg. Jakby znała tę trasę od uro­dze­nia. Skrę­ci­li­śmy w bocz­ną drogę.

– Tutaj – po­wie­dzia­ła. Ja tu zo­sta­nę, a ty od­je­dziesz. Obie­caj że od­je­dziesz, nie bę­dziesz pa­trzył.

Jej oczy lśni­ły łzami, lecz ha­mo­wa­ła płacz. Zu­peł­nie jakby do­sta­ła za­strzyk oszo­ła­mia­ją­cy. Ski­ną­łem w mil­cze­niu głową. Moje oczy także się spo­ci­ły.

Wy­sia­dła z sa­mo­cho­du. Ja także. Sta­li­śmy tak przez dłuż­szą chwi­lę, bez­sil­nie wpa­tru­jąc się w sie­bie. Nagle ogar­nę­ła mnie złość, mia­łem chęć zła­pać ją, wci­snąć z po­wro­tem do auta, uciec gdzieś, wy­ko­ło­wać ich… Zaraz jed­nak wró­cił roz­są­dek. Prze­cież ich nie można wy­ko­ło­wać. Mógł­bym jej tylko za­szko­dzić.

– Idź już – po­wie­dzia­ła nie­mal szep­tem. Po­słusz­nie od­wró­ci­łem się i po­czła­pa­łem w kie­run­ku sa­mo­cho­du. Chwi­lę póź­niej już była przy mnie. Przy­war­ła całym cia­łem, któ­rym wstrzą­sał szloch. Ni­vri­ti. Moja Ni­vri­ti ja­kimś nad­ludz­kim wy­sił­kiem zdo­ła­ła się im wy­rwać jesz­cze na mo­ment.

Ale tylko na mo­ment. Po chwi­li uścisk ze­lżał, ciało zro­bi­ło się bez­wład­ne do tego stop­nia, że przy­trzy­ma­łem ją mocno w oba­wie, że osu­nie się na zie­mię. Nie osu­nę­ła się. Po pro­stu ode­szła me­cha­nicz­nym kro­kiem au­to­ma­tu.

Wsia­dłem do sa­mo­cho­du i od­je­cha­łem. Speł­ni­łem jej ostat­nią proś­bę: nawet się nie obej­rza­łem.

 

***

 

– No i to wszyst­ko, co mi po niej po­zo­sta­ło – wes­tchną­łem, wy­cią­ga­jąc z port­fe­la kilka pod­nisz­czo­nych już zdjęć i po­da­jąc je przy­ja­cio­łom. – Mogę go­dzi­na­mi wpa­try­wać się w jej twarz. W te usta, które ślą za­lot­ny i znie­wa­la­ją­cy pół­u­śmiech, da­ją­cy do zro­zu­mie­nia, że „być może, ale bądź cier­pli­wy”. W te przy­mru­żo­ne oczy czy­nią­ce spoj­rze­nie z lekka kpią­cym, ema­nu­ją­ce pew­no­ścią sie­bie, jak gdyby mó­wią­ce „nie masz szans ro­bacz­ku, zro­bię z tobą co tylko będę chcia­ła. Jeśli będę chcia­ła”.

Sie­dzie­li­śmy przy swoim sto­li­ku w „Vir­tu­al Pa­ra­di­se”. Przy­cho­dzi­łem tu czę­sto, za­wsze z tlącą się w głębi serca na­dzie­ją, że Ni­vri­ti po­wró­ci. Że zdoła raz jesz­cze wpiąć się w wir­tu­al­ny stre­am. Cho­ciaż roz­są­dek pod­po­wia­dał zu­peł­nie co in­ne­go. Już tam w Kan­ta­li­nie na głup­ców nie tra­fi­ło. Z pew­no­ścią casus Ni­vri­ti na­uczył ich ostroż­no­ści, zdo­pin­go­wał do wpro­wa­dze­nia spe­cjal­nych ob­ostrzeń i ogra­ni­czeń w mię­dzy­ło­ży­sko­wej tu­ry­sty­ce.

Nie umia­łem się jed­nak po­go­dzić z tym, że już nigdy się nie spo­tka­my. Dzień w dzień ca­ły­mi go­dzi­na­mi ob­se­syj­nie po­szu­ki­wa­łem ja­kie­goś roz­wią­za­nia. Aż nagle przy­szła chwi­la ilu­mi­na­cji i wszyst­ko wy­da­ło się takie pro­ste! Jeśli ona nie może przejść do mnie, to ja muszę przejść do niej! Do Kan­ta­li­ny! To chyba oczy­wi­ste!

Oczy­wi­ste, oczy­wi­ste, tylko jak to zro­bić? Duma, którą byłem na­pom­po­wa­ny z po­wo­du tak ge­nial­ne­go od­kry­cia, opusz­cza­ła mnie z wolna. Prze­cież ta opcja była tak samo da­le­ka od re­ali­za­cji, jak po­now­ne po­ja­wie­nie się Ni­vri­ti w stre­amie pubu „Vir­tu­al Pa­ra­di­se”! Ale trze­ba przy­naj­mniej spró­bo­wać. Tylko jak?

Jak? Prze­cież Roni jest fi­zy­kiem!

– Roni, prze­cież je­steś fi­zy­kiem – po­wie­dzia­łem, zbie­ra­jąc zdję­cia i cho­wa­jąc je pie­czo­ło­wi­cie w port­fe­lu. – Po­wiedz przy­naj­mniej, czy ta opo­wieść Ni­vri­ti o tul­pach, su­per­prze­strze­niach i ło­ży­skach ma ręce i nogi?

– Coż… – Roni na­my­ślał się przez mo­ment. – W za­sa­dzie od­po­wia­da to pew­nej teo­rii, au­tor­stwa Hugha Eve­ret­ta, Johna Whe­ele­ra i Neila Gra­ha­ma, zna­nej pod nazwą EWG. Jest to cie­ka­wy, nie­na­gan­nie roz­wią­za­ny ma­te­ma­tycz­nie, model rze­czy­wi­sto­ści, która w zna­czą­cym stop­niu od­po­wia­da­ła­by temu, co Ni­vri­ti na­zy­wa­ła „su­per­prze­strze­nią”. W tym mo­de­lu do­wol­ny punkt sta­no­wi cały wszech­świat pod­czas gdy punk­ty z nim są­sia­du­ją­ce są tro­chę in­ny­mi wszech­świa­ta­mi. Są one jed­nak tylko „moż­li­we do za­ist­nie­nia”; każdy z nich ma różne praw­do­po­do­bień­stwo fak­tycz­nej re­ali­za­cji. W każ­dej mi­kro­se­kun­dzie ak­tu­ali­zo­wa­ny jest ten z nich, który znaj­dzie się na „linii wio­dą­cej” bie­gną­cej drogą mak­si­mum praw­do­po­do­bień­stwa.

– Ależ, ta linia to prze­cież ło­ży­sko! – wy­krzyk­ną­łem pod­nie­co­ny.

– Jeśli ta teo­ria jest praw­dzi­wa – wtrą­cił Danny – zna­czy się jeśli ist­nie­je nie­skoń­czo­na ilość wszech­świa­tów, to muszą ist­nieć wszyst­kie moż­li­we kom­bi­na­cje. A więc gdzieś tam każda rzecz musi być moż­li­wa… Ist­nie­je taki wszech­świat, w któ­rym Ju­liusz Cezar nie zo­sta­je za­kłu­ty przez za­ma­chow­ców, taki, w któ­rym Ra­skol­ni­kow jest po­sta­cią hi­sto­rycz­ną a nie li­te­rac­ką…

– A skoro tak, to ist­nie­je rów­nież taki, w któ­rym Steve i Ni­vri­ti żyją długo i szczę­śli­wie! – try­um­fal­nie wy­krzyk­nął Paul. – Trze­ba go tylko zna­leźć!

– No wła­śnie. Ale jak? – wes­tchną­łem.

– Jest pewna moż­li­wość, przy­naj­mniej we­dług tej teo­rii – po­wie­dział Roni. – Pa­mię­tasz jak Ni­vri­ti mó­wi­ła, dla­cze­go nie po­wró­ci­ła do swego ło­ży­ska? Przez uczu­cie, któ­rym do cie­bie za­pa­ła­ła. Po­wie­dzia­ła, że jeśli jest ono wy­star­cza­ją­co po­tęż­ne, za­kłó­ca pole su­per­świa­do­mo­ści, od­chy­la po­przecz­ne am­pli­tu­dy praw­do­po­do­bieństw. Co to zna­czy? Że linia ło­ży­ska nie bie­gnie wów­czas drogą mak­si­mum praw­do­po­do­bień­stwa, czyli ak­tu­ali­zo­wa­ne są wszech­świa­ty mniej praw­do­po­dob­ne!

Whole lot a love – za­nu­cił Danny. – Nie martw się Steve! Sam wi­dzisz – jeśli masz w sobie tak wiele mi­ło­ści, żeby od­chy­lić linię tego cho­ler­ne­go ło­ży­ska, spo­tkasz się z Ni­vri­ti jak amen w pa­cie­rzu.

– Wiesz co, Steve? – ode­zwał się Pa­tryk. – Z całą tą hi­sto­rią przy­po­mi­nasz mi tego kota Jane, o któ­rym nam opo­wia­da­łeś w dzień moich uro­dzin, pa­mię­tasz? „Głu­pie ko­ci­sko daje się na­bie­rać pta­kom, które robią sobie z niego jaja, pro­wo­ku­jąc do wspi­nacz­ki”. Ni­vri­ti to szpak, a ty je­steś jak ten głupi kot! A nawet jesz­cze głup­szy, bo ci się zdaje, że mo­żesz po­fru­nąć za szpa­kiem! Mówię ci – wy­lu­zuj i wra­caj do Jane!

 

***

 

Cho­ler­ny Pa­tryk. Fajny był z niego kum­pel, ale ten scep­ty­cyzm… Lu­dziom takim jak on nigdy nie bę­dzie dane za­znać tych cza­row­nych wscho­dów i za­cho­dów słoń­ca, tego szumu mor­skich fal czy gór­skich smre­ków – a już zwłasz­cza uro­ków sza­leń­czej mi­ło­snej eks­ta­zy z uko­cha­ną osobą po­śród cie­płych, nie­ziem­sko ko­lo­ro­wych łąk Kan­ta­li­ny.

Mówię wam, jest czego ża­ło­wać!

No i to już wszyst­ko. Cze­ka­cie jesz­cze na coś?

Wiem, wiem! Je­ste­ście cie­ka­wi co z Ni­vri­ti – czy jej rze­czy­wi­ście wy­dre­no­wa­li pa­mięć, praw­da?

Oczy­wi­ście, że jej wy­dre­no­wa­li. Gdy ją spo­tka­łem, zu­peł­nie mnie nie pa­mię­ta­ła. Ale co z tego? Za­ko­cha­ła się we mnie od pierw­sze­go wej­rze­nia! I jak tu nie wie­rzyć w prze­zna­cze­nie!

Już moja w tym głowa, żeby jej wszyst­ko przy­po­mnieć. Ale nie spie­szę się. Mamy prze­cież mnó­stwo czasu.

Koniec

Komentarze

Kurczę, nie wiem jak to się dzieje, że pod twoimi opowiadaniami takie pustki i nikt nie zagląda. Wiadomo, że pod opowiadaniami stałych i bardziej znanych użytkowników zawsze większy ruch jest, ale żeby w ogóle była pustka? Dziwne to, bo tekst od “Chmur” krótszy prawie o połowę, a na portalu mamy i fanów twardego SF, i użytkowników znacznie ode mnie starszych. No ale trudno, w takim wypadku pozostaje mi skomentowanie opowiadania jako pierwszy. 

Tym razem całość podobała mi się mniej niż “Chmury”, głównie kwestia tematyki. Romans, nawet w gęstym sosie SF, niespecjalnie mnie pociąga. Nie, żebym był przeciwnikiem wątków romantycznych, ale jeśli grają one pierwsze skrzypce, to jednak będę narzekał. 

Styl ciągle jest przyjemny i opowiadanie czyta się bardzo dobrze, więc tutaj nie mam specjalnych zarzutów. Trochę błędów na pewno da się wyłapać, ale ja w takim wyłapywaniu dobry nie jestem.

Jeśli chodzi o tematykę, to widać, że lubisz mieszać twarde elementy naukowe z elementami podlegającymi bardziej pod parapsychologię. W rezultacie powstają ciekawe mieszanki, ale tutaj też “Chmury” bardziej mi się podobały. Potęga miłości pozwalająca podróżować między równoległymi wszechświatami trochę słabiej wypada.

Fabuła. Chociaż romans, to jednak samo założenie z turystami wędrującymi z innego wszechświata ciekawy. Do tego fajne zakotwiczenie tego przez technologie VR – chociaż jak na mój gust to raczej nie VR, a raczej hologramy. Trochę jednak mam wątpliwości dotyczące tych całych podróży między wszechświatami. Nie bardzo czaję jak to się stało, że Nivriti miała rzeczywiste, materialne ciało. Rozumiem pomysł z zakotwiczeniem wędrującej świadomości w VR, fajne. Ale skąd ciało? Materia tak z niczego się nie bierze. W sumie ciekawe spojrzenie na cały ten romans by było, gdyby ona faktycznie miała tylko ciało VR a uczucie byłoby bardziej wzniosłe niż fizyczne. Ale to tak tylko sobie spekuluję. Jeszcze większe zastrzeżenia mam odnośnie końcówki. W jaki sposób niby Steve przedostał się do wszechświata Nivriti? Ok, kolega fizyk mu powiedział, że jeżeli bardzo mocno kocha, to możliwe będzie zakłócenie pola superświadomości. Ale to wszystko powinno być raczej bardziej skomplikowane niż mocno kochać. Domyślam się, że pominąłeś cały wątek budowania maszynerii i tak dalej, jako mniej istotne dla romansu, ale chociaż odrobinę mógłbyś o tym wspomnieć. Bo teraz wygląda to tak, że kochał Nivriti tak bardzo, że aż się do niej teleportował. Motyw szalonej, ogromnej miłości od pierwszego spojrzenia też dla mnie trochę meh, no ale jak mówiłem, romans, nie mój klimat. 

Zastanawia mnie, skąd wśród samych angielskich imion nagle Patryk, ale ok, może być jakimś imigrantem i w sumie nie ma to zbytniego znaczenia. Za to nie bardzo rozumiem cały zabieg światotwórczy z feministkami zakazującymi klubów gogo, niezbyt realistycznie mi to wygląda, a fabularnie nic by się nie zmieniło, gdyby to był po prostu VRowy klub gogo, bez wzmianki o feministycznych spiskach. Do tego z jakiegoś powodu piszesz, że po tych przepisach poupadały masowo puby. Pub to jednak trochę inne miejsce niż klub nocny, w kluby nocne taki przepis mógłby uderzyć, ale w puby nie bardzo. 

Bardzo fajna klamra z kotem goniącym za szpakiem na drzewo, z którego nie może potem zejść. Trochę szkoda tylko, że nie poszedłeś z nią dalej i Steve faktycznie nie utknął w innym wszechświecie odrzucony przez Nivriti. 

Ah, i jeszcze zastanawiało mnie jak to się dzieje, że wszyscy bez mrugnięcia okiem i jakichkolwiek wątpliwości z miejsca zaczynają wierzyć w inne wszechświaty i podróże między nimi. Jeszcze ok, zakochany Steve mógł łyknąć wszystko co mu dziewczyna opowiada. Ale kumple powinni mu raczej powiedzieć, że go popieprzyło do reszty, niż z miejsca zacząć organizować wyprawę do innego wszechświata. 

No, to by było na tyle. Trochę zastrzeżeń tu miałem, ale w każdym razie solidnie napisane, dobre opowiadanie, chociaż nie do końca dla mnie. W każdym razie zdecydowanie łapie się dla mnie do biblioteki. Tylko żeby tak więcej osób tu wpadło i też to przeczytało. 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Spokojnie. Przeczytamy.

Po przeczytaniu spalić monitor.

I bardzo dobrze, szkoda żeby solidne i wyróżniające się teksty, zwłaszcza nowego użytkownika, przemykały zupełnie niezauważone. 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

I ja zjawię się tutaj niebawem. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki Arnubisie, masz rację z tą pustką pod moimi tekstami, ale gdy sobie tak spaceruję po tutejszej poczekalni i bibliotece, to tę pustkę rozumiem – dziś inne klimaty, inne tematy :)

 

Co do tekstu: w zamyśle jest to humoreska, więc nie do końca dbałem o perfekcyjną ścisłość. Skoro jednak chcesz być dociekliwy i pytasz

Nie bardzo czaję jak to się stało, że Nivriti miała rzeczywiste, materialne ciało. Rozumiem pomysł z zakotwiczeniem wędrującej świadomości w VR, fajne. Ale skąd ciało? Materia tak z niczego się nie bierze.

odpowiem: nie bez kozery jest tu mowa o tulpach. Według tradycji buddyjskiej tulpa to byt lub obiekt stworzony przez sferę duchową lub mentalną. Jeden z wczesnych tekstów buddyjskich, Samaññaphala Sutta wymienia zdolność tworzenia „ciała przez umysł stworzonego” (manomāyakāya) jako jeden z „owoców kontemplacyjnego życia”. Według komentarzy takich jak PatisambhidamaggaVisuddhimagga, to właśnie stworzonym przez umysł ciałem, Gautama Buddaarhatowie, są w stanie podróżować do sfer niebiańskich, wykorzystując ciągłość umysłu (bodhi).

 

W jaki sposób niby Steve przedostał się do wszechświata Nivriti? Ok, kolega fizyk mu powiedział, że jeżeli bardzo mocno kocha, to możliwe będzie zakłócenie pola superświadomości. Ale to wszystko powinno być raczej bardziej skomplikowane niż mocno kochać. Domyślam się, że pominąłeś cały wątek budowania maszynerii i tak dalej

Nie ma tu żadnej maszynerii, jest tylko aluzja do ewangelicznego “wiara góry przenosi” – a skoro WIARA to i NADZIEJA, że MIŁOŚĆ tym bardziej i nie tylko góry ale też ludzi! :)

 

zabieg światotwórczy z feministkami zakazującymi klubów gogo, niezbyt realistycznie mi to wygląda, a fabularnie nic by się nie zmieniło, gdyby to był po prostu VRowy klub gogo, bez wzmianki o feministycznych spiskach. Do tego z jakiegoś powodu piszesz, że po tych przepisach poupadały masowo puby. Pub to jednak trochę inne miejsce niż klub nocny, w kluby nocne taki przepis mógłby uderzyć, ale w puby nie bardzo. 

Zabieg z feministkami to element satyry na pewnie zjawiska politpoprawne w Stanach, które w środowiskach feministycznych mają (miały?) miejsce. W szczególności o domaganiu się zakazu striptease jak uwłaczającego godności płci czytałem kiedyś i to mnie dało impuls twórczy.

Natomiast pełna zgoda co do pubów, dałem plamy, są niewinne, chodzi o kluby nocne!

Patryk to popularne imię w Irlandii a irlandczyków w USA nie brakuje :)

 

Bardzo fajna klamra z kotem goniącym za szpakiem na drzewo, z którego nie może potem zejść. Trochę szkoda tylko, że nie poszedłeś z nią dalej i Steve faktycznie nie utknął w innym wszechświecie odrzucony przez Nivriti. 

Tu muszę wyznać, ze to opowiadanie omc nie ukazało się w NF za czasów Parowskiego. Jego właśnie zniesmaczył ten numer z kotem, który ja z kolei uważałem za zabawny i nie chciałem wyciąć. A teraz Ty nadajesz mu dodatkowy wymiar na rozbudowę:

Steve faktycznie nie utknął w innym wszechświecie odrzucony przez Nivriti. 

Bardzo ciekawy pomysł, w zaskakujący sposób domykający opowiadanie!

Dzięki za to, że wpadłeś, pozdrawiam!

 

regulatorzy: o jejku już dygocę! :)

Ale zapraszam, żeby nie było! :)

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Co do tekstu: w zamyśle jest to humoreska, więc nie do końca dbałem o perfekcyjną ścisłość. Skoro jednak chcesz być dociekliwy i pytasz

Lekka czytanka jak najbardziej, ale na humoreskę tu chyba więcej humoru brakuje :D 

 

odpowiem: nie bez kozery jest tu mowa o tulpach. Według tradycji buddyjskiej tulpa to byt lub obiekt stworzony przez sferę duchową lub mentalną. Jeden z wczesnych tekstów buddyjskichSamaññaphala Sutta wymienia zdolność tworzenia „ciała przez umysł stworzonego” (manomāyakāya) jako jeden z „owoców kontemplacyjnego życia”. Według komentarzy takich jak Patisambhidamagga i Visuddhimagga, to właśnie stworzonym przez umysł ciałem, Gautama Budda i arhatowie, są w stanie podróżować do sfer niebiańskich, wykorzystując ciągłość umysłu (bodhi).

Ok. Słowo “tulpa” kojarzyłem tylko z ostatniego sezonu Twin Peaksa Lyncha, nie wnikałem w pierwowzór. Czyli faktycznie mamy tu stworzenie ciała przy pomocy myśli. 

Nie ma tu żadnej maszynerii, jest tylko aluzja do ewangelicznego “wiara góry przenosi” – a skoro WIARA to i NADZIEJA, że MIŁOŚĆ tym bardziej i nie tylko góry ale też ludzi! :)

Nivriti i ludzie z jej wszechświata potrzebowali do podróży maszynerii, więc założyłem, że Steve też potrzebowałby czegoś więcej niż miłości i chęci. Ale może dla innych czytelników wizja potęgi miłości zdolnej pokonać odległości między wszechświatami będzie bardziej kusząca niż dla mnie :) 

Zabieg z feministkami to element satyry na pewnie zjawiska politpoprawne w Stanach, które w środowiskach feministycznych mają (miały?) miejsce. W szczególności o domaganiu się zakazu striptease jak uwłaczającego godności płci czytałem kiedyś i to mnie dało impuls twórczy.

Tak, satyrę na takie zjawiska dość łatwo zauważyć, po prostu mimo wszystko niezbyt wierzę w realność wprowadzenia takich przepisów. Ale w końcu mamy tu fantastykę, po to jest żeby spróbować różnych wizji świata.

Patryk to popularne imię w Irlandii a irlandczyków w USA nie brakuje :)

Ale wtedy nie powinien być raczej “Patrick”? :D

Bardzo ciekawy pomysł, w zaskakujący sposób domykający opowiadanie!

Ha, zaskakujących pomysłów na domknięcie tego opowiadania wykorzystując motyw kota na drzewie mogłoby być więcej. Bo to wcale Nivrtiti nie musiałaby odtrącać Steva. Mogłoby się okazać, że Nivriti ciągle go kocha, ale istoty zamieszkujące jej wszechświat to galaretowate sześciany z dziesięcioma mackami i Steve nie bardzo jest w stanie sobie z tym poradzić :D 

Dziwię się, że Parowskiego zniesmaczył numer z kotem. Mógł od biedy uznać motyw za nieudany, ale żeby od razu za niesmaczny? 

 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Tsole, bardzo mi się podoba twój styl, ale to już napisałam pod twoim poprzednim opkiem. Romans też mi nie przeszkadza, tym bardziej, że ten twój ma pazur.

Nie wiem, czy zrobiłeś to celowo, czy też tak po prostu wyszło, ale mam wrażenie, że widzę tu trochę satyryczno-politycznych wątków. Opisujesz zachowanie chłopaków tak, że każdej rasowej feministce i wielu kobietom, które się za takowe nie uważają, nóż się w kieszeni otworzy. Spokojnie, mnie się nie otworzył. Do tego dodajesz jeszcze ustawę o zakazie tańców przy rurze Jak dla mnie jest to mocne zaangażowanie polityczne. Mnie to trochę rozbawiło. ;)

Jeśli chodzi o wątek naukowy, podobnie jak Arnubis nie rozumiem, jak Nivriti zyskała ciało. Poza tym, jestem do racjonalna do bólu. Nie mam nic przeciwko fantazji i wyobraźni, stąd chętnie czytam fantasy. Jednak jeśli chodzi o science-fiction to zdecydowanie preferuję czystą naukę bez paranormalnych wstawek. Kwanty i jogini mi po prostu do siebie nie pasują. Wiem, że są fizycy, którzy próbują iść w tym kierunku, ale stanowią zdecydowaną mniejszość.

Generalnie jednak twoje opowiadanie mi się podobało. Nawet te paranormalne wstawki nie były jakoś mocno irytujące. Na plus dla ciebie przemawia też to, że razumiem, co piszesz, to znaczy potrafisz swoje teorie przedstawić w sposób zrozumiały.

 

Teraz trochę z innej bajki. Rację miał Arnubis, gdy biadał, że pod twoim opkiem tak długo nic się nie działo. Trochę wynikało to pewnie z momentu, w którym go wrzuciłeś. Akurat skończył się jeden konkurs, więc wszyscy skupili się na tych tekstach, poza tym ludzie zaczęli już pisać na następny portalowy konkurs.

Z drugiej strony, ten portal działa na zasadzie wzajemności. Nie ma tu mądrych głów, które z wysokiej wieży komentują poczynania maluczkich, oceniamy się nawzajem. Jasne, są ludzie, którzy mają dłuższy i krótszy staż tutaj, są ludzie, którzy mają jakieś sukcesy poza portalem, ale generalnie wszyscy są tu równi. Jeśli znajdziesz trochę czasu na poczytanie twórczości innych, ludzie będą częściej czytali twoje opki. Mam nadzieję, że nie uraziłam cię tą uwagą. Trochę się bałam, że się zniechęcisz długim oczekiwaniem na komentarze. A byłoby to ze szkodą dla portalu, gdybyś nagle zniknął.

 

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Arnubis

Mogłoby się okazać, że Nivriti ciągle go kocha, ale istoty zamieszkujące jej wszechświat to galaretowate sześciany z dziesięcioma mackami i Steve nie bardzo jest w stanie sobie z tym poradzić :D 

No tu już przegiąłeś! :)

 

Dziwię się, że Parowskiego zniesmaczył numer z kotem. Mógł od biedy uznać motyw za nieudany, ale żeby od razu za niesmaczny? 

No, tu to ja przegiąłem. Może nie tyle niesmaczny, co infantylny, może prostacki, trudno mi sobie dokładnie przypomnieć, w każdym razie troszkę z tego drwił.

 

Irka_Luz:

Jak dla mnie jest to mocne zaangażowanie polityczne.

Ja wiem, czy to polityczne? Chciałem po prostu zadrwić sobie z tego oszołomstwa :)

Mnie to trochę rozbawiło. ;)

Bogu niech będą dzięki! :)

Jednak jeśli chodzi o science-fiction to zdecydowanie preferuję czystą naukę bez paranormalnych wstawek. Kwanty i jogini mi po prostu do siebie nie pasują. Wiem, że są fizycy, którzy próbują iść w tym kierunku, ale stanowią zdecydowaną mniejszość.

Może masz rację, gdy chodzi o samo science. W SF takiej granicy bym nie stawiał. Lecz nawet w nauce powinny być otwarte granice. Nie dla hochsztaplerów, lecz uczciwych badaczy. Za flirt z parapsychologią kilku fizyków doznało ostracyzmu ze strony środowiska. To nie jest dobra droga. W jednym z opowiadań które (jak Bóg da) tu chciałbym przedstawić, jest takie zdanie”

– Obszar zainteresowania, obszar kompetencji… Dla mnie takie myślenie jest anachroniczne – a w przypadku epistemologii wręcz niedopuszczalne. Przecież istnieje jedna rzeczywistość! Nie jest tak, że między światem materii i światem ducha zieje przepaść. Są one ze sobą ściśle powiązane i podlegają wzajemnym relacjom. Ktoś te relacje powinien badać. To żałosne, żeby takiego badacza deprecjonować, a nawet skazywać go na zawodowy ostracyzm tylko dlatego, że postawił nogę poza apodyktycznie wyznaczonymi granicami kompetencji swojej dyscypliny.

Na plus dla ciebie przemawia też to, że razumiem, co piszesz, to znaczy potrafisz swoje teorie przedstawić w sposób zrozumiały.

To miłe :)

Mam nadzieję, że nie uraziłam cię tą uwagą.

W żadnym razie. Znam to zjawisko z innych portali. Inna sprawa, że z moim komentowaniem tutaj nie będzie łatwo. Większość tekstów odbiega od mojej estetyki i wyobrażeń co do SF. Nie deprecjonuję tych standardów, lecz nie czuję się w nich kompetentny.

Ale rzeczywiście, byłem już gotów stąd się ewakuować. Lecz dla tych kilku miłych słów warto jeszcze troszkę poczekać :)

 

 

 

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Może masz rację, gdy chodzi o samo science. W SF takiej granicy bym nie stawiał. Lecz nawet w nauce powinny być otwarte granice. Nie dla hochsztaplerów, lecz uczciwych badaczy. Za flirt z parapsychologią kilku fizyków doznało ostracyzmu ze strony środowiska. To nie jest dobra droga. W jednym z opowiadań które (jak Bóg da) tu chciałbym przedstawić, jest takie zdanie

Hmm, brzmi to logicznie, ale w tym wypadku granica między nauką a hochsztaplerką jest wyjątkowo cienka. Czekam z niecierpliwością na tego opka, choć trudno będzie przekonać takiego niedowiarka jak ja. ;)

 

Większość tekstów odbiega od mojej estetyki i wyobrażeń co do SF

Tego już się domyśliłam i dlatego właśnie uważam, że twoje zniknięcie byłoby ze szkodą dla portalu. I chodziło mi nie tylko o twoje opowiadania, ale też potenccjalne komentarze. :)

 

Ale rzeczywiście, byłem już gotów stąd się ewakuować

Uff, cieszę się, że zdążyliśmy. ;)

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

trudno będzie przekonać takiego niedowiarka jak ja. ;)

Mam przeczucie, ze to opko Ci się spodoba, bez względu na światopogląd, chociaż jest mocno zaangażowane właśnie światopoglądowo :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Arnubis: jeszce jedno:

Nivriti i ludzie z jej wszechświata potrzebowali do podróży maszynerii, więc założyłem, że Steve też potrzebowałby czegoś więcej niż miłości i chęci.

Nivriti ma świadomośc że są inne sposoby, przecież mówi do Steve’a tak: Uczucie, jeśli jest wystarczająco potężne, zakłóca pole superświadomości, odchyla poprzeczne amplitudy prawdopodobieństw, czy jakoś tak…

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Opowiadanie mi się podobało, chociaż podobnie jak Arnubisowi mniej, niż “Chmury” :)

Przyznam, że do samego końca zakładałam, że Nivriti okaże się kantalińskim szpiegiem – głównie dlatego, że była chodzącym ideałem. Z innego wszechświata? Piękna “kurtyzana” w łóżku, która doskonale radzi sobie w towarzyskich small talkach i błyszczy na salonach, wśród wpływowych ludzi? I jeszcze na koniec, pomimo wielkiej miłości, wraca do swojego wszechświata, rzekomo siłą ściągnięta do domu – no wypisz, wymaluj szpieg (szpiegini :D) I to gotowanie i gospodarzenie – w kontrze do okropnych feministek z wszechświata Patryka – po prostu musiał łyknąć haczyk! Przyznam, że wtedy ta postać by się obroniła.

A tu, taki słodki happy end :D 

Może jestem typowym produktem mojego pokolenia i wszędzie doszukuję się cynizmu. I twista. Albo po prostu bardzo nie lubię postaci bez skazy. 

Mam nadzieję, że nie opuścisz portalu, bo czekam na więcej! :)

Miło, że wpadłaś Magdaland! W rzeczy samej wersja ze szpiegini byłaby bardziej atrakcyjna, lecz nawet o niej nie pomyślałem, gdy wena zesłała pomysł – pewnie dlatego, że to na Walentynki pisane było laugh

po prostu bardzo nie lubię postaci bez skazy. 

A gdzież ich szukać jeśli nie w fantastyce? :)

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

pewnie dlatego, że to na Walentynki pisane było laugh

Jako takie, to jest idealne! Przeszło mi przez myśl, że w ramach prezentu by się doskonale sprawdziło :)

 

A gdzież ich szukać jeśli nie w fantastyce? :)

Dla mnie fantastyka to ciekawsza forma przekazu uniwersalnych prawd, więc szukam bohaterów, którzy wydają się możliwi do zaistnienia. 

Cześć:)

Zawędrowałam do Twojego opowiadania, gdyż widzę że czwartkowcy się tutaj "panoszą" i "jojczą" na temat małej liczby komentarzy. 

Podwyższę statystykę, przeczytam fajne opowiadanie nowego użytkownika, a przy okazji "na boczku" upiekę jeszcze jedną małą pieczeń (no nie, raczej bakłażana, po wegetariańsku) i może zrehabilituję się ciutkę w oczach czwartkowców za skatiowane opowiadanie, aby łaskawszym okiem spojrzeli na opowiadanie, które w czwartek kiedyś wstawię, jako żem obiecała (mały drabble się nie liczy).

 

Zmartwiło mnie, że ledwie Ciebie przywitaliśmy, to już zerkasz w stronę drzwi wyjściowych. Zostań. Poza tym, uprzejmie informuję, że drzwi zostały zamknięte czarodziejskim kluczem, a zaklęcie otwierające jest przeokropnie trudne do odgadnięcia. 

 

Zaczynam od opowiadania krótszego i lżejszego, drugie zostawiam sobie na deser w następnym tygodniu. 

 

Jak mi się czytało Twoje opowiadanie.

Czytało się bardzo dobrze. Kompozycja – mucha nie siada. Bohater irytujący z tym swoim podejściem do kobiet, ale cóż prawdziwy i w tym, i w swoim skoncentrowaniu na sobie. Może i jest lekko oldskulowy, lecz nie aż tak bardzo, ponieważ w nowych odsłonach niewiele się zmieniło, albo bardzo powoli zmienia, patrząc na to statystycznie. 

Postać kobieca, no cóż potrzebna do zakochania i piękna być musi, głupiutka w kwestii transportu wirtualnego, za to świetnie odnalazła się w uczynieniu domu miłym i przyjemnym;p Jestem złośliwa, ale przyzwyczaiłam się już do kreacji takich postaci w fantastyce, więc wybacz zgryźliwość;)

Fizyka – za to – mnie kupiła. Fajnie wykoncypowane, dobre te łożyska, pole synergiczne, prawdopodobieństwo, no i tulpa:) i Everret z jego koncepcją wieloświatów. Zawsze mogę o tym czytać.

"Zawiesiłam" się tylko na połączeniu: VR i tulpa, ale co tam – to fantastyka:) Z uczuciami jako zakłócaczami, siłą wzmacniającą, interferująca nie mam problemu, któż wie z jakiej "materii" są zbudowane.

 

A kot w pogoni za szpakiem – świetne! zarówno jako zdarzenie jak i metafora.

 

Trochę zastanawiałam się nad sposobem narracji, odnosiłam wrażenie, że trochę przewlekasz, ale nie potrafię uchwycić, o co mi chodzi. Przeczytam drugie opowiadanie, to może coś się rozjaśni. Tutaj, scena w pubie wydaje mi się za długa.

 

Rozważałam też występy wirtualnych tancerek i zrodziło mi się kilka pytań:

Mamy czaszę, pękające balony z których wyskoczyły tancerki, które podążając po wirtualnych trajektoriach zderzyły się ze sferą. 

,Sieć załomotała – to był efekt specjalny?, gdyż ciał nie miały, czy tak?

,Dalej – wiły się w tej sieci? – jak jeśli po prostu zjeżdżały?

,Na jakiej wysokości były te łopianowe liście? – na wysokości stolików, chodzi mi o to, jak Nivriti zbiegła z podestu – zeskoczyła?

 

Pozdrawiam:) a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Magdaland:

szukam bohaterów, którzy wydają się możliwi do zaistnienia. 

więc spójrz w lustro :)

 

Asylum:

Dziękuję za wizytę, fantazyjny, pełen wigoru komentarz i dobre słowo.

Ponieważ jestem tu jak murzyn który do metropolii przybył wprost z buszu… nie, lepiej będzie w tym środowisku “jak powracający z gwiazd Hal Bregg”, niewiele kumam odnośnie zwyczajów tego świata. Więc będą pytania – oto pierwsze: co to są czwartkowcy?

 

drzwi zostały zamknięte czarodziejskim kluczem, a zaklęcie otwierające jest przeokropnie trudne do odgadnięcia. 

Mogłem się tego spodziewać. Ech, ta fantasy, gdzie ja wdepnąłem… :(

Ale jakby co dam radę – pomedytuję sobie, aż część świadomości wyizoluje się w formie tulpy, wskoczy do pola superświadomości a potem już zaledwie jeden kroczek do innego łożyska… to jest portalu!

,Sieć załomotała – to był efekt specjalny?, gdyż ciał nie miały, czy tak?

Dokładniej – zatrzepotała. Oczywiście. Gdy w kinie leci scena z trzęsieniem ziemi, ekran jest nieruchomy ale widzowie trzęsą się ze strachu. Potęga złudzenia! :)

wiły się w tej sieci? – jak jeśli po prostu zjeżdżały?

Dokładniej – zmierzały ku dołowi – np. schodziły tanecznym krokiem czepiając sie oczek sieci. Dokładnie nie pamiętam bo miałem już trochę w czubie. :)

Na jakiej wysokości były te łopianowe liście?

Dokładnie na wysokości 127 cm.

jak Nivriti zbiegła z podestu – zeskoczyła?

Dokładnie – zjechała na pupje po łodydze łopianowego liścia. Ma ona takie wyżłobienie, wygląda jak niecka. Zobacz tutaj:

https://1.bp.blogspot.com/-yH38YS1CXRU/USz9ml1xNhI/AAAAAAAA-kU/49pAet34M8Y/s1600/IMGP9672+Arctium+lappa+-+%C5%81opian+wi%C4%99kszy+.JPG

 

Nie chciałem tu się rozpisywać, bo przeczuwałem, że jakiś czytelnik będzie wybrzydzał, że scena w pubie jest za długa laugh

Pozdrowienia odwzajemniam i z łomotem serca czekam na randkę pod “Chmurą” :)

 

 

 

 

 

 

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Cześć:)

Kiedy Krokodyl Dundee przybył do NY to trochę tam "namieszał”;) , zajrzyj do opowiadania jednego z czwartkowców – Arnubisa  https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/22101 , jeden taki rozrabia w Australii.

A na poważnie, niewiele wiem, stałam się użytkownikiem portalu pod koniec listopada ubiegłego roku, “łał”  – niedługo minie pół roku, eh,  zaszybko ten czas bieży:(.  

 

Portal jak portal, życie toczy się codziennym, zwykłym rytmem. Użytkownicy zamieszczają opowiadania,  inni je komentują, spieramy się, jesteśmy zgodni, czasami wybuchają shitstormy lub gównoburze (przepraszam za te mniej parlamentarne słowa), ale generalnie staramy się zachowywać fair, grzecznie i kulturalnie, choć niekiedy temperamenty i osobowości dają o sobie znać. Czasami, w trudniejszych sytuacjach, kiedy wyraźnie przekraczamy granicę, wkracza Beryl (administrator portalu) i nas upomina, a jeśli dalej brykamy to upomina ponownie. 

 

Większość z nas zna się tylko chyba przez nicki i pisanie, chociaż spotkania – nowofantastyczne piwa zdarzają się:). Jeśli chodzi o mnie to znam wszystkich tylko z nicków, komentarzy i opowiadań. 

 

Co do czwartkowców są czwartkowymi dyżurnymi. Ich zadaniem jest skomentowanie tekstów (przynajmniej połowy, rozliczenie miesięcznie). To praca społeczna, wolontaryjna. Użytkownicy, którzy mają czas i chęci oraz pewien staż na forum i zamieszczoną liczbę komentarzy (nie pamiętam jaki, ale nie za długi) mogą zaproponować, że podejmą się takiej pracy. Czwartkowicze dyżurni to obecnie jedna z nielicznych ekip (dni tygodnia), która się trzyma dzielnie. Jest w niej, między innymi Arnubis i MrMaras, poza tym legendy krążą o ich surowości (ale w to nie wierz tak do końca:p).

Pomysł na dyżurnych powstał – jak zrozumiałam – w trosce, aby żadne zamieszczone opowiadanie nie pozostało bez komentarza. Wątek dotyczący dyżurnych znajdziesz w Hydeparku, podobnie jak inne. 

Tak jak napisała Ci Irka_Luz, komentowanie opowiadań innych jest miłe widziane, lecz wszystko układa się samo. Jedni więcej komentują, inni mniej, zmienia się to też okresowo. 

Mogę Ci napisać o sobie, że jeśli brałam udział w konkursie to prawie za punkt honoru postawiłam sobie przeczytanie opowiadań pozostałych uczestników. Poza tym zależało mi również na tym, aby móc nominować opowiadania innych użytkowników do biblioteki (trzymiesięczny staż i już nie pomnę liczby koniecznych komentarzy). Tak więc, jeśli możesz… to pisz słówko, krótkie lub długie, a autorzy się ucieszą:), dzięki temu też poznasz innych użytkowników.

To na razie tyle;) 

 

Hi, hi, ano "zatrzepotała", acz z potężnym odbiciem. Wyobraź Ty to sobie, i jeszcze to wicie połączone ze ślizgiem w dół. Tak na marginesie to "dziewoje" też mnie zirytowały:p

"dziewoje wnet zostały schwytane w tę gigantyczną sieć, która zatrzepotała gwałtownie wskutek zderzenia z jędrnymi ciałami. W rytm coraz bardziej dynamicznej muzyki siedem nieziemsko zgrabnych ciał wiło się w sieci, z idealną synchronizacją zmierzając ku dołowi"

Z kolei te łopianowe łodygi są niczego sobie;), więc zbiec mogła.

Nie chciałeś się rozpisywać, ha!, a na dzikie, ponętne, perfekcyjne młode kobiety to już znaków nie żałowałeś :p

Żartuję:)

Kończę, gdyż jak zwykle się rozpisałam.

 

Pozdrowienia:)

PS. Zerknij pod opowiadania z konkursu Mitologie, znajdziesz je wszystkie i zasady konkursu  w zakładce Opowiadania_Konkursy.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki Asylum za wyczerpujące informacje związane z życiem portalowym! Póki co ci,którzy mnie odwiedzają, są bardzo uczynni, choć niczym sobie na to nie zasłużyłem. Chyba powinienem zacząć się niepokoić… :)

"dziewoje" też mnie zirytowały:p

nic dziwnego, gdybym był dziewoją też bym się zdenerwował :)

Ale nie jestem, więc duża buźka!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

A widzisz, szkoda, że nie jesteś ;p

Nie niepokój się :), a może troszeczkę…

pzd:)

PS. A może napiszesz coś na mitologie? Co prawda mało czasu, wiec sama nie wiem

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

A widzisz, szkoda, że nie jesteś ;p

Że co????? Nie wyobrażam sobie żebym był zdolny do podrywania facetów!

coś na mitologie

Kilka dni to za mało na takiego geniusza jak ja. Musiałbym mieć gotowca, ale nie mam. Tzn. mam: Pana Jezusa i Papę Smerfa, ale żaden z nich nie figuruje na liście niestety…

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Zaraz tam facetów;p

Ani bym się nie ośmieliła. Subtelniej zapytuję o kondycję, rolę i deprecjonujące słóweczko, ale dajmy temu spokój, acz nie na zawsze;)

Ja tam się trochę biedzę na te Mitologie, lecz co krok to pułapka. W zasadzie tak trochę w temacie, publikacje mnie paraliżują, wszystko zdaje mi się niepoprawne i nieperfekcyjne. Tak musi być przy uczeniu, ale…  co z tego.

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

 Dając spokój zabierasz spokój :)

Ja tam się trochę biedzę na te Mitologie

Czyli opko in statu nascendi?

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Tak to jest z tym spokojem, często pozorny:)

Nie, chyba nie będzie opka, ponieważ kończy się mój czas i cierpliwość do samej siebie.

Pora na mnie, muszę zmykać, pora spać:(

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

No to czas na tego bardziej wrednego Czwartkowego Dyżurnego. Arnubis jest jeszcze miętki i zgryźliwości nabierze pewnie z wiekiem. A ja tradycyjne narażę się części portalowiczów.

Przyznam szczerze, że po zlustrowaniu "Chmury", gdzie czuło się ten oldschool w wykonaniu, zapisie i pewnych ideach zawartych w tekście, obawiałem się, że tutaj będzie podobnie. Ale jednak tym razem podobnego "retro" nie odczułem podczas lektury. Jeśli pewien duch "Młodego Technika" wciąż unosi się nad Twoim opowiadaniem, to raczej związany jest ze sposobem myślenia narratora. I nie zerkam tutaj na fotkę i podany wiek, lecz wyłącznie na treść tego "romansu".

Co mam na myśli? Otóż pomijając dosyć interesujące koncepcje podróży między rzeczywistościami (nie używam słowa Wszechświatami umyślnie, wszak uciekasz się do zjawisk paranormalnych i duchowych uciekając nieco od science), reszta opowiadania przypomina trochę mokry sen nastolatka lub może bardziej dosyć szowinistyczną wizję kogoś, kto myśli o miłości i kobietach w kategoriach z poprzedniej epoki.

Nie jestem w żadnym razie feministą, sam z wieloma poglądami tego ruchu bym polemizował, ale opowieść o niezwykłym spotkaniu miedzyświatowej "turystyki" z miejsca skaczącej do łóżka bohatera (i narratora w jednym), niemal rzucającej mu się na szyję przy pierwszym spotkaniu, do tego pięknej, zgrabnej, jurnej i chyba wyuzdanej oraz gotowej na seksualne maratony na sprzętach domowych, świecącej jędrnymi pośladkami spod kołdry, do tego sprzątającej chatę, dobrze gotującej i z wdziękiem brylującej na salonach ku chwale partnera/posiadacza, lekko mnie odrzuca. Ten mokry sen dopełniają okoliczności zapoznania się namiętnej pary – ona półnaga, tańcząca w nocnym klubie szuka w nim oparcia, zauroczona i zakochana od pierwszego wejrzenia.

Ja rozumiem nieco humorystyczny charakter tej opowiastki, gawędziarski styl (zawsze można to potraktować jako opowieść bohatera mitomana– gawędziarza, ale wtedy nie byłaby to fantastyka), który troszkę tłumaczy taki "światopogląd" ujęty w opowiadaniu. Jednak jednoznaczne wtrącenia o feminizmie (kontynuowane w komentarzach), sugerują, że światopogląd Autora zbieżny jest, że światopoglądem bohatera. A to jest jednak już inna epoka dla mnie.

I na bok idą zapytania, które słusznie postawił Arnubis: jak to się stało, że ona ma ciało, jak można pomylić VR z hologramami, jakim cudem on się przeniósł do niej itd., kiedy główne pytania, jakie mi się nasuwają brzmią: naprawdę ten tekst powstał na Walentynki i naprawdę M. Parowski odrzucił go z powodu kota i szpaka?

A na koniec jeszcze jedna uwaga. Napisałeś ten tekst ze swobodą, pomysłowi, z drygiem i językiem zgoła młodzieńczym, ale jednak kompozycyjnie zawaliłeś. Bo zakończenie wygląda jak przyspieszone lub urwane, a to, co ciekawe zdaje się dziać właśnie w tym fragmencie, który skwitowałeś kilkoma zdaniami w finale. Chyba że pisałeś dla odbiorców, którzy chcą czytać o kobietach chętnych, wiernych, dobrych w łóżku i sypialni, do tego gospodyniach świecących tyłkiem i bzykających się na zawołanie.

Mało tu miłości, Tsole, ciut za dużo szowinizmu. Bez urazy.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dziękuję za wizytę i komentarz, po którego przeczytaniu winienem zapewne (trawestując Twoje motto) spalić się ze wstydu.

Nie uczynię tego jednak, bo nie czuję się odpowiedzialny za Twój odbiór tego tekstu tudzież za Twój komentarz, w którym więcej seksu niż w moim opowiadaniu i to takiego sprośnego, obscenicznego do tego stopnia, że ktoś, kto nie czytał opowiadania pomyślałby, że recenzujesz tekst pornograficzny. Dlatego powstrzymam się od szerszej odpowiedzi, bo mi to trochę uwłacza.

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Tsole, z Twojego komentarza dowiedziałam się, że przeczytałam humoreskę i to mnie trochę zdumiało, bo owszem, opowiadanie do poważnych i całkiem serio tworzonych nie należy, ale szczególnego humoru i czegoś naprawdę zabawnego to ja się tutaj nie dopatrzyłam. Owszem, czytało się nieźle, bo rzecz opisana lekko i z wigorem, ale poza romansem, który począł się w dość osobliwych okolicznościach, to ja tu raczej nic więcej nie dostrzegłam. ;)

 

pro­gra­my z tań­ca­mi ero­tycz­ny­mi, strip tease… –> …pro­gra­my z tań­ca­mi ero­tycz­ny­mi, striptizem

 

fa­ce­tów wzdy­cha­ją­cych za pięk­nem ko­bie­ce­go ciała… –> …fa­ce­tów wzdy­cha­ją­cych do pięk­na ko­bie­ce­go ciała

Wzdychałabym się raczej do kogoś/ czegoś. Za kimś/ czymś mogłabym tęsknić.

 

ba­lo­ny, które wy­glą­da­ły jak mon­stru­al­na guma do żucia. –> Guma do żucia może się kojarzyć z dmuchaniem balonów, ale nie wydaje mi się, aby balony przypominały gumę do żucia.

 

– Czło­wie­ku daj se na wstrzy­ma­nie, to tylko kom­pu­te­ro­wy pro­gram! – zgro­mi­łem się w my­ślach. –> Skoro w myślach, zapisz to jak myśl, nie jak dialog.

 

co zwia­sto­wa­ło, że jest już nie­źle ulul­ka­ny. –> Chyba miało być: …co zwia­sto­wa­ło, że jest już nie­źle ulul­a­ny.

 

Ożesz ty! – wy­mam­ro­tał Roni… –> Ożeż ty! – wy­mam­ro­tał Roni

 

– Racja! Idzie­my ale cicho–sza! –> – Racja! Idzie­my, ale cicho sza!

 

za­pa­ko­wa­li ko­le­gę do sa­mo­cho­du i od­je­cha­li. –> Nietrzeźwi?

 

W samym tylko ską­pym bi­ki­ni… –> Masło maślane. Bikini jest skąpe z definicji.

 

za­miast wy­ja­śnić co i jak, biorą się za ca­ło­wa­nie. –> …za­miast wy­ja­śnić co i jak, biorą się do ca­ło­wa­nia.

http://portalwiedzy.onet.pl/140056,,,,brac_sie_wziac_sie_do_czegos_brac_sie_wziac_sie_za_cos,haslo.html

 

Opa­tu­liw­szy dziew­czy­nę ma­ry­nar­ką, unio­słem ją po scho­dach… –> Raczej: Opa­tu­liw­szy dziew­czy­nę ma­ry­nar­ką, wnio­słem ją po scho­dach

 

potem ko­ry­tarz i zni­kłem w cze­lu­ściach mo­je­go miesz­ka­nia. –> …potem ko­ry­tarz i zni­knąłem w cze­lu­ściach mo­je­go miesz­ka­nia.

 

Po tym, co się chwi­lę potem do­wie­dzia­łem… –> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Po tym, czego się chwi­lę później do­wie­dzia­łem

 

– … cóż wpię­łam się w stre­am o na­zwie Ni­vri­ti… –> Zbędna spacja po wielokropku.

 

mamy spe­cjal­ne ma­szy­ny, trans–ge­ne­ra­to­ry. –> …mamy spe­cjal­ne ma­szy­ny, transge­ne­ra­to­ry.

 

– Zwy­kle apa­ra­tu­ra transge­ne­ra­to­rów… –> – Zwy­kle apa­ra­tu­ra transge­ne­ra­to­rów

 

za­im­po­no­wa­ła mi fi­ne­zją sko­ja­rzeń sma­ko­wo–za­pa­cho­wych. –> …za­im­po­no­wa­ła mi fi­ne­zją sko­ja­rzeń sma­ko­wo-za­pa­cho­wych.

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za wizytę, komentarz i wnikliwą jak zwykle korektę.

ale szczególnego humoru i czegoś naprawdę zabawnego to ja się tutaj nie dopatrzyłam

Słownik języka polskiego PWN określa humoreskę w literaturze jako krótkie, wesołe opowiadanie z dowcipną puentą. Wydaje mi się, że opowiadanie spełnia te cechy na tyle, by ją określać mianem humoreski. Zresztą poczucie humoru to rzecz względna. Np. w środowisku policjantów dowcipy o policjantach raczej nie powodują salw śmiechu. Zabawna ilustracją tego relatywizmu jest scena z filmu amerykańskiego (tytułu niestety nie pamiętam), w której policja zatrzymuje kierowcę za wykroczenie. Ten usiłuje rozładować sytuację i opowiada im dowcip z modnego podówczas gatunku polish jokes. Okazuje się jednak, że szef patrolu nazywa się Kowalski. Śmieszne? Dla widza tej scenki owszem, lecz dla owego kierowcy myślę, że wątpię :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

No cóż, Tsole. Okazuje się, że bywa poczucie humoru i poczucie humoru. Najwidoczniej mnie cechuje ten drugi rodzaj. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Z pewnością ten bardziej szlachetny jak na damę przystało :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Powiedział dżentelmen. ;)

 

Nie, Tsole, nie uważam się za damę. Nie mam też wrażenia, by o moim poczuciu humoru można powiedzieć, że jest szlachetne.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Trudno Ci dogodzić :) Zawsze musisz być odmiennego zdania? Taka totalna opozycja? laugh

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Nie, Tsole, nie trwam w opozycji, raczej staram się trzeźwo oceniać realia. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Interesujący pomysł na podróże. Pożeniłeś wieloświatową fizykę z buddyzmem, ślubu udzielała matka przełożona informatyka. Owoc związku udany.

Gorzej z głównym wątkiem. Na romanse reaguję wysypką, więc fabuła nie uwiodła. Tym bardziej, że podejście do miłości wydaje mi się nastolatkowe albo hollywoodzkie – “kochamy się, więc przeszkody muszą zniknąć”. I to jeszcze od pierwszego wejrzenia… IMO, od pierwszego wejrzenia to można nabrać ochoty, żeby coś wykorzystać.

Na plus większa zwięzłość niż przy “Chmurze”. Tutaj nie zauważyłam dłużyzn i zbędnych elementów.

Sama z siebie bym nie pomyślała, że to humoreska.

Kot w porządku. Tylko jak długo trwa ściąganie zwierzaka z drzewa, że Jane musiała zmieniać plany na wieczór?

Przecinkologia nadal kuleje.

Babska logika rządzi!

Na romanse reaguję wysypką

No wstyd normalnie. Coś poszło nie tak w tym świecie… https://scontent.fpoz1-1.fna.fbcdn.net/v/t1.0-9/61206378_1574481592685200_8501968426212786176_n.jpg?_nc_cat=1&_nc_ht=scontent.fpoz1-1.fna&oh=edf92833f27ce9d8ac69958a00b4beaa&oe=5D9E4F96

frown

Sama z siebie bym nie pomyślała, że to humoreska.

Doprawdy? a co niby miałoby oznaczać zdanie “Pożeniłeś wieloświatową fizykę z buddyzmem, ślubu udzielała matka przełożona informatyka.” Że odebrałaś to jako tragedię???

Żeby nie było: słowa “humoreska” używam raczej w znaczeniu potocznym, nie ściśle literaturoznawczym. Może lepiej byłoby “opko z przymrużeniem oka”.

Tylko jak długo trwa ściąganie zwierzaka z drzewa, że Jane musiała zmieniać plany na wieczór?

Trzeba by zapytać strażaków. A może też Jane? Chyba potrzebowała pretekstu, wszak zdanie “ona po cichu także była zadowolona z takiego obrotu sprawy, choć oficjalnie grała cierpiętnicę” daje do myślenia… :)

 

Przecinkologia nadal kuleje.

Babska logika nadal rządzi!

Nakazy dane przez Reg wypełniłem, to co jeszcze mam zrobić???

 

A tak w ogóle to bardzo się ucieszyłem z Twojej wizyty! Dziękuje i pozdrawiam heart smiley

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

No, aż tak, żeby latać z karabinem i bezkrytycznie wykonywać rozkazy jakiegoś palanta z wzorkami na pagonach, to też nie mam. ;-) Kryminały, fantastyka, książki popularnonaukowe… Ale nie harlekiny i nie “Krok defiladowy w terenie podmokłym”.

Doprawdy? a co niby miałoby oznaczać zdanie “Pożeniłeś wieloświatową fizykę z buddyzmem, ślubu udzielała matka przełożona informatyka.” Że odebrałaś to jako tragedię???

Uwaga, podaję tłumaczenie: spodobał mi się pomysł powstały w wyniku połączenia dwóch (a może i trzech) dziedzin rzadko kojarzonych ze sobą.

Nie tragedia. Romans.

Aaaa, że wykorzystała kotka w charakterze pretekstu? Mogło tak być.

Nakazy dane przez Reg wypełniłem, to co jeszcze mam zrobić???

nie masz szans[,] robaczku, zrobię z tobą[,] co tylko będę chciała.

Wołacze, Tsole, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. Obustronnie – to jak wtrącenie. Jeśli masz w zdaniu dwa czasowniki (na przykład zrobię i chciała), to potrzebujesz dobrego powodu, żeby nie odseparować ich przecinkiem.

Babska logika rządzi!

Nie tragedia. Romans.

Moim zdaniem bardziej parodia melodramatu, ale że z przymrużeniem oka, to przyznasz chyba?

 

Co do przecinków… kiedyś w młodości polonistka zwracała mi uwagę na zbyt gęstą interpunkcję i mam pod tym względem kompleksy. Przepisy przepisami, ale zdanie “nie masz szans, robaczku, zrobię z tobą, co tylko będę chciała.” czyta mi się jakbym szedł dróżką i co chwila potykał się o wystające kamienie.

Oj, Finkla, omijaj Ty lepiej z daleka “Rachunek ekonomiczny” bo tam zapowietrzysz się z oburzenia! :)

 

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

No, parodii też specjalnie nie widzę. Ale pod moimi tekstami Czytelnicy często mówią, że to było (niepotrzebnie) zabawne, podczas gdy ja w ogóle o żarcikach nie myślałam. Może mam wysoki próg uznania czegoś za śmieszne.

A mnie bez przecinków czyta się, jakbym jechała po drodze z dziurami… Wywal robaczka, zaoszczędzisz jeden przecinek. ;-)

Pożyjemy, zobaczymy… Ja się rzadko oburzam.

Babska logika rządzi!

Może mam wysoki próg uznania czegoś za śmieszne.

Cóż, poczucie humoru to temat na doktorat :) Jedni zaśmiewają się, gdy mucha im wpadnie do rosołu, inni tylko wtedy, gdy zdarzy się to sąsiadowi :)

Wywal robaczka

W życiu! Robaczek ma tu swój smaczek :)

Pożyjemy, zobaczymy…

Ja tylko z dobrego serca ostrzegałem :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Kolejne świetne opowiadanie. Klik.

Kolejne podziękowanie, widzę że masz moc w nominowaniu do biblioteki :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Mam tę moc i od pewnego czasu nie waham się jej użyć;).Ale i Ty ją masz, ino że pośrednio: Wchodzisz na hydepark i bibliotekę i wnioskujesz o co tam chcesz. Abyś spełnił wymogi Regulaminu (jest tamże).

Dobrze mi się czytało :)

Przynoszę radość :)

Miło mi! Ale skoro tak to z pewnością znasz więcej niż pięć liter :-) Zapraszam więc do innych moich tekstów i pozdrawiam!

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Nowa Fantastyka