- Opowiadanie: Czeski_Wiking - Noc w Satino nigdy się nie kończy

Noc w Satino nigdy się nie kończy

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Noc w Satino nigdy się nie kończy

„Noc w Satino nigdy się nie kończy”

 

 

Była niemal trzecia w nocy. Mimo to, przed „Satino” ciągnęła się kolejka, która zamiast maleć, rosła z każdą minutą. Dla stojących na bramce ochroniarzy była to codzienność, do której już dawno przywykli. Klub w luksusowej dzielnicy Duala, największego miasta w Kamerunie, był rajem dla wszystkich imprezowiczów, którzy nie narzekali na brak gotówki. Za cenę jednego drinka można było opłacić miesięczny czynsz w kawalerce, a mimo to chętnych nie brakowało. Jak mówi miejska legenda, noc w „Satino” nigdy się nie kończy. Ciss w swojej przepoconej lnianej koszuli, krótkich zielonych rybaczkach i okurzonych sandałach, zupełnie nie pasował do bananowej młodzieży pachnącej nowobogackim sznytem. Chłopak minął kolejkę i skręcił w kierunku tyłów budynku, gdzie zaparkował swoją wysłużoną yamahę. Ciężkie metalowe drzwi, przed którymi stanął, zdawały się ważyć tonę. Ciss wyjął z kieszeni starą nokię i zajrzał do wiadomości.

„Trzy-jeden-trzy” – powtórzył w myślach, po czym wystukał kombinację, uderzając w zimny metal. Był regularnym gościem przybytku, ale kod każdego dnia był inny. Zawiasy zaskrzypiały głośno, a po drugiej stronie zarysowała się okrągła, dziobata twarz.

– No! Co tak długo?! Wszyscy o ciebie pytają – powiedział ochroniarz. Mężczyzna mierzył ponad dwa metry wzrostu i był tak ogromnej postury, że kiedy stał w drzwiach, całkowicie zasłaniał to, co znajdowało się za nim.

– Musiałem jeszcze obskoczyć dzielnicę portową. – Ciss uścisnął wielką jak bochen chleba czarną dłoń, w której zostawił małą samarkę z „białą dziewicą” – najczystszą, przynajmniej w teorii, kokainą w Kamerunie. Jako diler zarabiał więcej niż większość jego pobratymców. Chcąc jednak myśleć o studiach i wyrwaniu się z nędzy, musiał kombinować. W niewielkiej torebeczce oprócz narkotyku znajdowała się więc benzokaina. To, co udało mu się „oszczędzić”, rozprowadzał na boku. Ryzyko było stosunkowo niewielkie. Kokaina, nawet po „ochrzczeniu” i tak dawała kopa, a korzyści z procederu były niemałe. Przez trzy miesiące, chłopakowi udało się zarobić więcej, niż przez ostatni rok.

– Tyle, co zwykle? – zapytał Conny, chowając dyskretnie dłoń do kieszeni marynarki.

– Tak – odpowiedział Ciss i wszedł do środka. Wielkolud nigdy nie płacił, ale za to chłopak zyskiwał monopol na sobotnie imprezy. Jeden taki wieczór i miał spokój na cały tydzień, dzięki czemu mógł się skupić na nauce.

Po minięciu kolejnych ciężkich drzwi i równie ciężkiej kotary znalazł się w szatni. Wewnątrz było ciemno i duszno, a zapach tytoniu zmieszanego z ziołem, drażnił mu płuca. Ciss ponownie wziął do ręki telefon, zajrzał do skrzynki i zaczął odczytywać kolejne wiadomości.

– Czterdzieści cztery… dwójka. Dwunastka… piątka. Sześćdziesiąt pięć… gram – mruczał do siebie, szukając wieszaków z odpowiednimi numerami. System działał bez zarzutu. Klienci wysyłali mu smsem numer swojego odzienia i ilość towaru, zostawiali w kieszeni umówioną kwotę, a on wrzucał pakiecik i puszczał sygnał, kiedy skończył.

Obsłużenie wszystkich zajęło mu około kwadransa. Miał się już zbierać do wyjścia, kiedy ktoś chwycił go za ramię. Zareagował błyskawicznie i chwycił napastnika za krtań.

– Spokojnie, to tylko ja! – wycharczał szatniarz. Do kącika ust przyklejony miał filtr po wypalonym blancie. – Szuka cię Caracal. Chce towaru.

– Nie mam – skłamał diler. – Poszła mi całość.

– To znajdź. Wygrzeb z kurtki. Albo nie wiem, ukradnij. Wiesz, co się stanie, jak Caracal nie dostanie tego, na co ma ochotę?

Ciss wiedział. O przywódcy największego gangu w Duala krążyły legendy, ale nie z tych, które opowiada się dzieciom przed spaniem.

 

Caracal siedział w loży, a jego rozbiegane oczka miotały się po całym piętrze. Zupełnie nie zwracał przy tym uwagi na dwie piękne i roznegliżowane prostytutki u jego boku. Były dla niego jedynie rekwizytami, elementami scenografii.

– Kurwa, nareszcie! – Gangster zmierzył chłopaka od stóp do głów i klasnął w dłonie. 

Caracal wstał i wygrzebał z kieszeni spodni złotą papierośnicę. Jedna z dziewczyn odpaliła mu papierosa, którym się głęboko zaciągnął. Mężczyzna był wzrostu Cissa i podobnej postury. Jego twarz szpeciły dawno zagojone blizny, błyszczące w kolorowym świetle.

– Cooo mi przyniosłeś?! – zapytał.

– Pięć gramów „białej dziewicy” – wymamrotał chłopak, spoglądając tępo w podłogę. Bał się odpowiadać, nie mówiąc o patrzeniu na swojego rozmówcę, który słynął z tego, że był nieprzewidywalny.

– Co tam bełkoczesz pod nosem?! Głośniej!

Za plecami dilera wyrosło dwóch ochroniarzy. Jeden dorównywał wzrostem Conny’emu, choć lekko się garbił. Był jednak dużo szczuplejszy. Ręce jak szczudła zwisały mu do samych kolan. Drugi był o głowę niższy, ale nadrabiał muskulaturą. Jego potężne, wytatuowane bicepsy sprawiały wrażenie, jakby w każdej chwili mogły rozsadzić rękawy białego T-shirta, który miał na sobie.

Dotyk metalu na plecach zmroził Cissowi krew w żyłach. Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, że to pistolet. Nie mając wyboru, zrobił kilka kroków do przodu i stanął naprzeciw gangstera.

– To jak? Co mi dzisiaj przyniosłeś?

– Pięć gramów „białej dziewicy” – odpowiedział pewnie, choć strach szarpał każdym jego nerwem.

– Pięć gramów?! – krzyknął Caracal, a w jego rozbieganych oczach zalśniło szaleństwo. – Ha haaaa! To impreza uratowana! Ha ha ha!

Ciss poczuł, jak metal znika z jego pleców. Dłonie miał tak spocone, że nie mógł wyjąć z kieszeni plastikowej torebki z towarem. W końcu mu się to jednak udało.

Gangster drapieżnym ruchem odłożył papierosa do popielniczki, po czym wyjął nóż, zanurzył go w samarce i wciągnął w nozdrza biały proszek z jego czubka.

– Uuuu! – Caracal pokiwał energicznie głową i uśmiechnął się dziwnie. – Dobry towar! Ale to nie  „biała dziewica”! Chcesz mnie oszukać, chłopcze?! – Nóż, który trzymał w dłoni, wbił gwałtownie w stolik. 

Ciężkie krople potu spłynęły Cissowi między łopatkami.

– Ja bym… ja nigdy… – zająknął się.

– Chcesz mi wmówić, że nie wiem, co biorę?!

– Nie, ja… skąd…

– Wiem, co mówię! Znam „białą dziewicę”, jak mało kto i to nie jest obiecane dziewięćdziesiąt procent! 

– Może tolerancja…

– Tolerancja?! – Caracal parsknął śmiechem. – Chcesz mi powiedzieć, że biorę tyle koksu, że już na mnie nie działa?! Nazywasz mnie ćpunem?! Ćpunem?!

Ciss był przerażony. Strach sparaliżował go do tego stopnia, że przestał kontrolować swoje ciało, czego rezultatem była plama pulsującego ciepła, która zakwitła mu na spodniach.

Zdziwiony Caracal przez chwilę nie wiedział, co się dzieje. Usiadł między prostytutkami, zanurzył palec w torebce i pokrył dziąsła kokainą.

– Nie wierzę – powiedział, kręcąc głową. – Widzieliście to? Ha ha ha! Gość się zlał, kurwa, w gacie. Gość się zlał w gacie! – Gangster zarechotał radośnie. Po chwili dołączyła do niego reszta świty i cała loża zaniosła się śmiechem.

Ciss zawstydzony i przerażony do cna zaczął drżeć. Starał się coś odpowiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle.

– No już, zaszczańcu. Nie będziesz mi tu smrodził! Wyjazd stąd! Raz dwa, kurwa!

Chłopakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Nim się jednak zdążył obrócić i odejść, zatrzymała go łykowata dłoń wyższego z goryli. Tymczasem niższy z dwójki przetrzepał mu wszystkie kieszenie i zabrał utarg z całego wieczoru.

– Za straty moralne, przyjacielu. – Niski uśmiechnął się, poklepał go po policzku i poszedł zanieść szefowi pieniądze. Większy zacisnął mocno dłoń na jego barku i odprowadził go do samego wyjścia.

 

***

 

Ciss wracał z pracy później, niż zakładał. W tym tygodniu podobnie jak w kilku poprzednich wolał nie kusić losu i skreślił ze swojego grafika sobotnią wizytę w „Satino”. Towar jednak musiał sprzedać, dlatego w poszukiwaniu klientów zaczął się zapuszczać w coraz dalsze rejony Duala.

W dzielnicy, w której mieszkał, przeważały niewielkie rudery z falistej blachy, niebezpiecznie drżące przy każdym mocniejszym podmuchu. Nikt, kto nie musiał, nie przyjeżdżał w te strony. Dlatego błyszczący w zachodzącym słońcu czarny ford flex, stojący przed jego domem, budził podejrzenia. Zaniepokojony Ciss zaparkował motor i zaczął zakradać się w kierunku okna, kiedy otworzyły się drzwi. Na zewnątrz wyszedł niski, muskularny ochroniarz Caracala. W dłoni trzymał pozłacany pistolet, który w niego wymierzył.

– Jak zwykle trzeba na ciebie czekać, co? No chodź, chyba nie chcesz, żeby ominęła cię cała zabawa? – Głos ochroniarza był przyjemny i tak aksamitny, że niemal całkowicie tuszował groźbę zawartą w słowach.

Ciss spojrzał kątem oka na motor, ale szybko od siebie odegnał myśl o ucieczce. I tak by nie zdążył. Powłócząc więc nogami, ruszył w kierunku domu. W środku już czekał większy z ochroniarzy, który trzymał na muszce jego ojca i matkę.

– Siadaj – rozkazał mniejszy, a złoty gnat wskazał mu miejsce. – Musimy porozmawiać, przyjacielu.

Ciss potulnie usiadł między rodzicami, którzy byli nie mniej przerażeni, niż on.

– Nic ci nie jest? – zapytał szeptem ojca.

– Bywało gorzej. O co tu chodzi?

– Pa pa pa pa pa! Bez rozmów, bo będę musiał użyć siły. – Niski uśmiechnął się łagodnie i podszedł do lodówki, z której wyjął zimną puszkę pepsi.

– Od czego tu zacząć? – zapytał, otwierając napój. – Może od początku? Jak sądzisz, Kimbo?

– Szczerze, Fran? – odpowiedział wyższy z dwójki. – Wolałbym mieć to już z głowy. Czemu zawsze musisz wszystko tak niepotrzebnie komplikować i przedłużać?

– A więc od początku! – Fran stanął obok Kimbo. – Kilka tygodni temu chciałeś sprzedać naszemu szefowi chrzczoną kokainę, wmawiając mu, że to „biała dziewica”. A potem, kiedy cię przyłapał, poszczałeś się w gacie, co było całkiem zabawne. Nie uważasz, Kimbo?

– Możesz przejść do sedna?

– Musisz mu wybaczyć – zwrócił się ponownie do chłopaka. – Trochę tu na ciebie czekamy, a Kimbo nie jadł nic od kilku godzin. Niby taki chudy, a je jak szalony. Podejrzewam, że ma tasiemca, czy coś. Ale wracając do tematu. Poszczałeś się ze strachu, gdy Caracal przyłapał cię na kłamstwie. I gdyby na tym się skończyło, nie byłoby nas tutaj. Ale ty, przyjacielu, nie mogłeś przestać, prawda?

– Nie rozumiem – wyszeptał otępiały i zmieszany Ciss.

– Ale zaraz zrozumiesz. Ostatnio nasi dilerzy zaczęli wracać do bazy z towarem. Okazało się, że stali klienci zaczęli brać od nowego gościa, który sprzedawał co? „Białą dziewicę”. Wzięliśmy ją więc do laboratorium i się okazało, że to ta sama chrzczona koka, którą chciałeś nam opchnąć w „Satino”. Powiedz mi szczerze. Jak ty byś się czuł, gdyby ktoś sprzedawał towar na twoim terenie?

– Ja, ja nie miałem pojęcia. Gdybym wiedział…

– Ale nie wiedziałeś. I ja to rozumiem. Jednak Caracal nie jest tak wyrozumiały, więc stąd nasza wizyta. Swoją drogą ładnie się urządziliście. Taka plazma w blaszaku? Niespotykany widok!

– Ja przepraszam! – zaskowyczał błagalnie Ciss. – Oddam wam pieniądze! Wszystkie, co do grosza! I będę rozwoził dla Caracala za darmo!

– Nic z tego, przyjacielu. Tu nie chodzi o pieniądze, a o brak szacunku. Inni będą patrzeć, co zrobi, rozumiesz? Będziesz wiadomością, przyjacielu, wysłaną całej reszcie gagatków twojego pokroju. Szef już podjął decyzję i nie ma zmiłuj. Jak on się na coś uprze, to kończy się tak, jak tego chce. Rozumiesz to, prawda?

– Możesz się pospieszyć? – warknął zniecierpliwiony Kimbo.

Fran, wzdychając z rozczarowania, podszedł do kuchenki, odkręcił kurki i otworzył piekarnik, po czym podniósł z blatu niewielką butlę z gazem, do której przyczepiona była maska.

– Nie, proszę was! Nie musicie tego robić!

– I tu się mylisz. No, pani przodem! – rzucił wesoło, przyciskając maskę do twarzy kobiety. Ta opierała się, ale mężczyzna był silniejszy, a zapędy ojca, który starał się uratować żonę, szybko ukrócił Kimbo.

– Spokojnie. – Fran pogładził kobietę z czułością po policzku. – Zaraz pani zaśnie, a potem pani mąż. Przyjemny, bezbolesny koniec. Pani syn z kolei to zupełnie inna bajka.

 

***

 

Cissa obudziło potężne szarpnięcie, po którym poczuł metaliczny smak krwi z przegryzionego języka. A może to nie język? W końcu jego usta były jedną wielką raną. Kimbo, choć szczupły, potrafił nieźle przyłożyć. Wszelkie próby ruchu spełzły na niczym. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zauważył, że znajdują się w lesie. Z niewiadomych przyczyn Ciss nie mógł się jednak poruszyć.

– Możemy chwilę odpocząć? – warknął sfrustrowany Kimbo. – Nie mam już siły! Może teraz dla odmiany to ty go poniesiesz?

– A czyj to był pomysł, żeby zawinąć go w dywan?

– Twój!

– No właśnie. Ja jestem od myślenia, a ty od dźwigania. – Żar papierosa oświetlał przystojną twarz Frana.

– Pierdolę, mam dość. Daj mi fajka. – Kimbo odpalił od żaru i odetchnął z ulgą. – Może go puścimy, co? Ręce i tak ma związane, a od razów na pewno dostał wstrząsu mózgu. Do tego mamy broń, a on nie. Po co się męczyć?

– Hmm… – Fran najwyraźniej bił się z myślami. – Niech będzie. Ale teraz ja go pilnuję. Pamiętasz, co się stało ostatnio?

– Przecież i tak go dopadliśmy! – żachnął się Kimbo.

– Tak, ale po jakim czasie?

Fran nachylił się nad dywanem i rozciął owijającą go szarą taśmę, a następnie opaskę zaciskową krępującą nogi chłopaka.

– No! Wyłaź przyjacielu!

Ciss z trudem podniósł się na kolana.

– Też palisz, czy nie?

Franowi odpowiedział przeczący ruch głowy.

– Jak tam sobie chcesz. Chociaż i tak za chwilę umrzesz, więc na twoim miejscu o zdrowie bym się nie martwił.

 

Po kilku minutach postoju cała trójka ruszyła. Las był tak gęsty, że nawet światła latarek z trudem przebijały się przez chaszcze. Podczas marszu Cissa opuściły nie tylko wszystkie siły, ale również cała nadzieja. Nie szli może długo, jednak teren był niezwykle wymagający. W ciemności nie było tego widać, lecz po twarzy chłopaka płynęły łzy. Nie płakał jednak nad losem swoim, a swoich rodziców, którzy zginęli przez jego zachłanność. Gdyby tylko mógł cofnąć czas… W takich momentach często przed oczami przelatywało człowiekowi całe życie, ale chłopak mógł myśleć tylko o jednym – o starszym małżeństwie, które zapadło w niespokojny sen, z którego już nigdy się nie wybudzi. Nieraz marzył o tym, żeby wyrwać ich z nędzy. Żeby pokazać im, ile osiągnął. Jednak oni już nic nie zobaczą, a on już nic nie osiągnie. Po kolejnych kilkunastu minutach wyszli na polanę. Noc była wyjątkowo ładna. Czyste niebo mieniło się tysiącami gwiazd, a księżyc srebrzystą łuną oświetlał dymiący w oddali wulkan – Górę Kamerun. Tak, naprawdę ładny widok. Nigdy nie myślał o śmierci. Był na to za młody i miał na wszystko czas. Lepiej jednak umrzeć tu niż na zatęchłej kanapie w zniszczonym blaszaku. Ta myśl nie pocieszała go jednak. Nie chciał umierać w ogóle. Nie teraz, nie na początku swojej drogi. Światło latarek zgasło i od teraz szli po ciemku. Ochroniarze zdawali się znać trasę na pamięć. Gładko omijali kolejne kamienie, wystające z ziemi korzenie czy doły. Tego samego nie można było powiedzieć o chłopaku, który raz za razem lądował na ziemi, a każde lądowanie było boleśniejsze od poprzedniego. Brakowało mu sił, żeby wstać. Leżał więc i z trudem walczył o kolejny oddech.

– Mógłbyś uważać? Nie mamy całej nocy, a musimy jeszcze wrócić – powiedział Kimbo, zapalając kolejnego już papierosa i popijając z dużej piersiówki. W powietrzu unosił się zapach tytoniu i taniego ginu.

– Co jest, przyjacielu? – zapytał Fran, trącając go nogą. – Patrz, Kimbo. Chyba faktycznie go uszkodziłeś. Musiałeś bić tak mocno?

– Chyba sobie jaja robisz! Gość za chwilę skończy z kulą w głowie, a ja mam uważać, żeby go za mocno nie poturbować?

– Jeżeli nie żyje, to Ty go będziesz dźwigał.

– A nie możemy, choć raz, po prostu zostawić go tutaj? Strzel mu dla pewności w łeb i wracajmy.

– Dobrze wiesz, że nie. Sprzątniemy go u podnóża jak resztę.

– To jest chore! – Niepocieszony Kimbo rozpinał rozporek, żeby się załatwić. – Czemu musimy to robić? Co on w ogóle z tego ma?

Fran zbył pytanie milczeniem. Zirytowany pokręcił jedynie głową i pochylił się nad ciałem.

– No już, wstawaj! – But z krokodylej skóry poruszył młodym ciałem dilera. – A więc będziesz dźwigał. Chłopak nie żyje – rzucił w kierunku wysokiego.

Dla pewności przykucnął nad Cissem i dłonią, w której nie trzymał broni, obrócił dilera na plecy. Ten tylko na to czekał. Na przystojnej twarzy Frana pojawiło się zdziwienie, kiedy ciężki kamień wylądował na jego głowie. Ochroniarz chciał coś jeszcze powiedzieć, być może ostrzec przyjaciela, ale nieme wargi zastygły, a ciało powoli osunęło się na ziemię.

Tymczasem zaskoczony Kimbo momentalnie przestał sikać i zaczął gorączkowo grzebać w kaburze. Było jednak za późno. Piękny złoty pistolet Frana wystrzelił – raz, drugi, trzeci. Jego odgłos brzmiał w nocnej ciszy głośno niczym eksplozja. Chłopak cały dygocząc, spoglądał to na dymiącą lufę, to na przerażonego wielkoluda. Ten zdążył jeszcze zrobić dwa kroki w jego kierunku, zanim upadł, świszcząc przez przestrzelone płuca. Świst zamienił się w krwawy charkot i po chwili ustał. Ciss z trudem podniósł się na nogi. Stres wypalił go do cna. Szarpany instynktem wyrzucił broń, która zdążyła wypalić mu na dłoni piętno zabójcy. Podszedł do Kimbo, w ciemności wymacał leżącą na ziemi piersiówkę i opróżnił ją do końca. Wystraszony i obolały, ruszył w kierunku wulkanu, przyświecając sobie latarką. Jeżeli dobrze pójdzie, jutro spotka ludzi zmierzających na szczyt wulkanu, którzy może zabiorą go do miasta. Teraz jednak chciał być jak najdalej od dwóch martwych ochroniarzy, którzy przypominali mu o tym, co zrobił.

 

***

 

Choć upłynęło zaledwie kilka godzin, Ciss miał wrażenie, że minęły tygodnie. W głowie szumiało mu od tęgich razów i taniego ginu. Do tego był strasznie odwodniony. Z każdą minutą robiło się coraz jaśniej. Nasilał się również szum. Trochę zajęło, nim chłopak się zorientował, że to nie wytwór jego wyobraźni. W pobliżu musiała płynąć rzeka. Wiedziony pragnieniem zaczął iść za odgłosem. Dzisiejsza noc coś w nim zmieniła. Śmierć rodziców, widmo własnego końca, zabicie dwóch ochroniarzy. Do tego ból, zmęczenie, brak snu. Coś w nim pękło. Wiedział, że jeżeli to przetrwa, nie będzie pełnym marzeń chłopakiem, jeżdżącym wysłużoną yamahą. W końcu jego przekrwionym oczom ukazał się niewielki strumyk, nad którym górował wulkan. Woda była przyjemnie zimna. Kiedy już ugasił pragnienie, postanowił się umyć. Brudna przepocona koszula kleiła się do równie brudnego ciała. W zlepionych włosach miał błoto i leśną ściółkę, a zapuchnięta twarz cała była we krwi. Kiedy ją obmył i zobaczył w wodzie swoje odbicie, zdał sobie sprawę, że już nikt nie nazwie go przystojnym. Głębokie ranyprzecinały jego lico, a nos miał złamany, o czym, przy każdym wdechu, przypominał przeciągły świst. Twarde pięści Kimbo i metalowa kolba pistoletu zebrały swoje żniwo. Ciss przepłukał mocno usta zimną wodą i wypluł do wody dwa trzonowce. Pozostałe zęby niebezpiecznie się ruszały.

– Kurwa mać! – krzyknął i się rozpłakał. Miał dość.

Trochę trwało, nim udało mu się uspokoić. Ponownie napił się wody, tym razem, żeby powstrzymać ssący głód, a następnie przepłukał ubranie i rozłożył je na trawie. Wreszcie sam wszedł do strumyka. Nie mył się jednak. Po prostu położył się i pozwolił, żeby woda go obmywała. Zimno wyssało z niego resztki energii. Wiedział, że powinien wstać i szukać jakiegoś szlaku, ale był na to zbyt zmęczony. Słońce zaczęło powoli budzić się do życia, lecz nie miał siły cieszyć się jego widokiem.

„Niech się dzieje, co chce” – pomyślał gorzko. Wycierpiał tak wiele, że zasłużył sobie na chwilę wytchnienia. Wyszedł więc z wody, zwinął się w kłębek i zapadł w krótki, niespokojny sen.

 

 

***

 

Wędrówka po wzgórzach była niemal tak wyczerpująca, jak nocna podróż przez las. Sandały nie nadawały się do wspinaczki, o czym boleśnie przekonał się już jakiś czas temu. Co więcej, odkąd zniknęło zimne spojrzenie złotego pistoletu na jego plecach, ubyło mu motywacji. Czas dłużył się niemiłosiernie. Uparcie parł naprzód, ślizgając się na błocie i wilgotnych kamieniach, a niskie krzewy bezlitośnie smagały go po odsłoniętych łydkach. Upadł tyle razy, że już przestał liczyć. Do tego ilekroć zamykał oczy lub pozwalał myślom na ucieczkę, widział matkę z maską przyciśniętą do twarzy, rozwaloną głowę Frana i Kimbo krztuszącego się własną krwią. Najgorsze było jednak wrażenie, że ktoś go obserwuje. Krzewy były niskie, więc brakowało potencjalnych kryjówek, a mimo to czyjś przeszywający wzrok śledził jego każdy nieudolny krok. Ciss spoglądał co jakiś czas za siebie, ale nikt się nie pojawiał. W końcu postanowił się na chwilę zatrzymać. Głowa zaczęła pulsować tępym bólem, a żołądek skurczył się do rozmiarów pięści. Nawet gdyby spróbował cokolwiek zjeść, najpewniej zwymiotowałby od razu. Leżał na mokrej trawie dobrych kilka minut. Chłód, który jeszcze nie tak dawno mu dokuczał, teraz przyjemnie orzeźwiał jego strudzone ciało i nieznacznie łagodził przykre dolegliwości.

– Czemu ty żyjesz? 

Diler zerwał się momentalnie na nogi, spoglądając w kierunku, z którego dobiegło pytanie, lecz nikogo nie dostrzegł.

– Czemu ty żyjesz? Nie powinieneś żyć. Nigdy nie żyjecie. – Słowa mroziły krew w żyłach, podobnie zresztą jak głos. Sprawiał on wrażenie, jakby dorosły mężczyzna naśladował małego chłopca.

– Kim jesteś?! – krzyknął Ciss, rozglądając się dookoła, ale nikogo nie było. Przez krótką chwilę uwierzył w to, że najnormalniej w świecie oszalał. To, co zobaczył, jedynie go w tym utwierdziło. Nagle znikąd wyrosła przed nim niewielka postać, a właściwie… pół postaci. Duża głowa o spiczastych uszach przytwierdzona była do krótkiego tułowia, a ten do grubej włochatej nogi. Z tułowia wyrastała zaś wielka dłoń zakończona ostrymi pazurami. Pojedyncze oko spoglądało na niego z ciekawością, a mięsiste usta pełne ostrych zębów, wykrzywione były w dziwnym grymasie.

– Nie powinieneś żyć – powiedział stworek. – Nigdy nie żyjecie.

Ciss nie wiedział, czy to umysł płata mu figle, czy też faktycznie rozmawia z dziwną kreaturą. Wolał jednak nie ryzykować, więc puścił się biegiem w dół wzgórza, jednak stwór był szybszy. Odbił się na nodze, przeleciał w powietrzu kilka metrów i wylądował tuż przed chłopakiem, który ze strachu upadł na ziemię.

– Czemu już idziesz? Nie możesz iść.

– Kim ty jesteś?! – krzyknął Ciss i zaczął się w panice odsuwać do tyłu.

– Ja? – zapytał stwór.

– A jest tu ktoś jeszcze?!

– Nie, tylko my. – Dziwna postać rozejrzała się dookoła. – Tylko ja i ty. Jestem Chiruwi.

– Chiruwi?! – Teraz Ciss był przekonany w stu procentach, że popadł w obłęd. Mityczny potwór, którym straszyli go rodzice, nie mógł istnieć. Nie miał prawa istnieć. Już prędzej uwierzyłby w to, że spotka Heidi Klum. Albo, że Kamerun wygra przyszłoroczny mundial w RPA.

– Czemu ty żyjesz? – zapytał ponownie stworek.

– Co masz na myśli?

– Zawsze przynosili nieżywych. Wy nigdy nie żyjecie, a ty żyjesz. Czemu żyjesz?

– Kto przynosił? Nie rozumiem.

– Moi przyjaciele. Przynosili obiad. A teraz nie ma moich przyjaciół, a jesteś ty.

– Przyjaciele? – Ciss przetarł przekrwione oczy. – Jeden wysoki, a drugi niski?

– Tak! – Chiruwi zachichotał, zakrywając dłonią usta. – Oni zawsze przynosili ciałka. I opowiadali zagadki! Ale teraz jestem głodny. A jak jestem głodny, to jestem zły. Dlatego przyjaciele przynoszą mi jedzenie. Żebym nie był zły.

Ciss nagle zrozumiał, skąd ta wyprawa do lasu. Miał być osobliwym podarunkiem Caracala dla dziwnego stwora i skończyć jako jego posiłek.

– Widziałeś moich przyjaciół? – zapytał potworek.

– Oni… nie żyją – wymamrotał chłopak. – Zdarzył im się wypadek. Ale wiem, gdzie są. Może ich zjesz, a mi pozwolisz odejść?

– Nie! – krzyknął potwór, a z wielkiego oka popłynęły łzy. – Chiruwi nie je przyjaciół!

– No już, już. – Ciss sam w to nie wierzył. Nie dość, że rozmawiał ze stworkiem, to jeszcze go pocieszał.

Chiruwi przetarł oko niekształtną dłonią i wysmarkał się na ziemię.

– A, powiedz mi. Dlaczego przynosili ci jedzenie? Wyglądasz na świetnego myśliwego, który nie potrzebuje niczyjej pomocy!

– Nie mogę powiedzieć. – Chiruwi usiadł niezgrabnie na mokrym kamieniu, z którego szybko się ześlizgnął. – Pan by był smutny, gdybym powiedział.

– Pan? Ktoś taki, jak ty, ma pana? – Diler postanowił wziąć stworka po włos.

– Nie mam! Ale pan to przyjaciel. I mnie prosił, żebym nie mówił! I mamy umowę. On przynosi jedzenie, a ja nie nachodzę innych i nie dzielę się moją wiedzą.

– Wiedzą?

– Nic nie wiem! – Zawstydzony Chiruwi nie mógł zdecydować, co zakryć: usta, czy oko. Jego dłoń błądziła więc tam i z powrotem, aż w końcu na niej usiadł.

– Tak właśnie myślałem – rzucił zaczepnie Ciss. – Myliłem się co do ciebie. Wcale nie jesteś tak mądry, jak myślałem.

– Sam nie jesteś mądry! – obruszył się stworek i złowieszczo spojrzał na chłopaka. – Ja wiem wszystko! Potrafię robić lekarstwa, uczyć innych, jak leczyć. I znam się na wszystkich roślinach świata!

– I twój pan nie chce, żebyś dzielił się z innymi swoją wiedzą?

Stworek pokiwał smutno głową.

– Ale jemu powiedziałeś?

– Tak. – Chiruwi pokiwał wielką głową i podrapał się po stopie. – Jeżeli kogoś złapałem, to mógł ze mną zagrać i zdobyć wiedzę. Ale już dawno nie grałem. Ostatnio z panem.

– Zagrać?

– W zagadki – westchnął potworek. – Jeżeli ktoś nie zgadnie mojej zagadki, to go zjadam. A jak zgadnie, to mówię mu wszystko i puszczam.

– To zagraj ze mną! – zaproponował Ciss. – Na pewno zgadnę to, co wymyśliłeś!

– Ha ha ha! – Chiruwi zaśmiał się wesoło. – Wszyscy tak mówili! A tylko pan zgadł!

– Jasne. – Chłopak nie miał nic do stracenia, więc stale podpuszczał stworka, który chichotał jak rozbawione dziecko. – Jak jesteś taki dobry, to czemu nie chcesz ze mną zagrać? Boisz się, że przegrasz?

Chiruwi wstał i wykonał kilka skoków, tam i z powrotem, co było jego wersją dreptania w zamyśleniu. Nie zastanawiał się jednak długo. Zanim się jeszcze odezwał, Ciss wiedział, jaka będzie odpowiedź. Zdradzał go szeroki uśmiech i błysk w wielkim niespokojnym oku.

– Dobrze! Mam dla ciebie zagadkę – rzucił stworek podnieconym głosem. – Ale ostrzegam cię! Na pewno nie zgadniesz!

„To się okaże, pokrako” – pomyślał chłopak. – Pamiętasz o umowie, prawda? Jeśli mi się uda, podzielisz się ze mną swoją wiedzą i puścisz wolno? – zapytał.

– Tak, tak. – Stworek zachichotał, zakrywając usta. – Ale teraz uważaj. Opowiadam zagadkę!

Nerwy Cissa napięte były do granic możliwości. Suchość w ustach stała się nieznośna, podobnie, jak drżenie dłoni. Był jednak przy tym wszystkim, również podekscytowany.

Chiruwi zamknął oko, podniósł głowę, teatralnie zatoczył dłonią koło i wyrecytował:

– Świat nigdy nie pozna mojej mrocznej strony. Chociaż lubię błyszczeć, to blaskiem skradzionym. Czym jestem?

Ciss uniósł brwi i głęboko westchnął. Chiruwi widząc jego reakcję, ponownie się zaśmiał.

– Mówiłem ci! Tylko pan zna odpowiedź!

„Świat nigdy nie pozna mojej mrocznej strony” – powtórzył w myślach Ciss i zapytał:

– Ile mam czasu na odpowiedź?

– Aż zajdzie słońce.

 

 

***

 

Chłopak po raz kolejny spojrzał do góry. Czasu było coraz mniej. Niebo powoli nabierało rumieńców, a obsesyjne powtarzanie zagadki wcale nie pomagało. Każdy kolejny pomysł był jeszcze bardziej absurdalny od poprzedniego. Nie było w tym nic dziwnego. Jego mózg już dawno nie nadawał się do niczego, a brak snu, głód i tępy ból, pogarszały tylko sprawę. Miał zaledwie jedną szansę na odpowiedź, a żadnej z tych, które wymyślił, nie był pewien. Bo jak mógł być? Stworek również nie był skory do pomocy. Za każdym razem, kiedy starał się z niego wyciągnąć jakąś podpowiedź, w odpowiedzi słyszał irytujący chichot. W pewnym momencie Ciss postanowił zaryzykować i uciec. Plan nie był genialny, jednak lepszy nie wpadł mu do głowy. Pod pretekstem udania się za potrzebą, chciał rzucić się do ucieczki. Nie przewidział tylko tego, że jego osobliwy kompan zechce mu towarzyszyć. Pozbawiony wszelkich alternatyw, chodził więc tam i z powrotem, siadał, wstawał, leżał, znów siadał i znów chodził. Odpowiedź nie przychodziła w żadnej pozycji.

 

– No weź, chociaż jedna podpowiedź! Czy to ciało niebieskie? – zapytał. Nie liczył na żadną konkretną wskazówkę, ale uzyskał więcej, niż się spodziewał.

– Nie, żadnych podpowiedzi! – odpowiedział Chiruwi, a jego głos stał się znacznie niższy. Do tego nie towarzyszył mu nieodłączny chichot, a kiedy chłopak spojrzał na stworka, ten po chwili odwrócił wzrok.

– To ciało niebieskie, prawda? – Uśmiech zagościł na jego zmęczonej twarzy.

– Żadnych pytań! – Chiruwi spojrzał na niego groźnie, a krzyk, który wyrwał się z jego mięsistych ust, przypominał grzmot pioruna uderzającego w drzewo. Po dziecięcym, osobliwym tonie, nie było śladu.

„Ha! Mam go! A może nie? Może tylko się zgrywa? Na pewno. Chce, żebym udzielił złej odpowiedzi! A co jeśli nie? Boże, moja głowa. Nie wiem już nic” – pomyślał. – „Trudno, nic lepszego już nie wymyślę!”

– Świat nigdy nie pozna mojej mrocznej strony. Chociaż lubię błyszczeć, to blaskiem skradzionym. Czym jestem? Księżycem. To księżyc, prawda? – zapytał, wpatrując się w stworka. Ten nabrał w płuca powietrza i spuchł jak rozdymka. Ciss spodziewał się kolejnego wybuchu złości, ale nic takiego nie miało miejsca.

– Tak – odpowiedział smutno Chiruwi. – To księżyc.

Ciss odetchnął z ulgą. Całe napięcie nagle opuściło jego ciało. Nogi mu zmiękły, przez co musiał przysiąść na ziemi. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo był przerażony.

– Nie wierzę – mruknął do samego siebie.

– Ja też! Tylko pan znał odpowiedź. Tylko pan.

– To co teraz? Mam wypić wodę ze źródła, do którego mnie zaprowadzisz? Czy może jak się obudzę, to nagle wszystko będę wiedział?

– Podejdź i kucnij.

Ciss niepewnie wykonał polecenie i kucnął naprzeciw Chiruwiego, a ten położył dłoń na jego głowie. Nagle przeszył go wstrząs, a każdą część ciała zalała fala bólu.

– Spokojnie, spokojnie. To trochę potrwa.– Stworek zachichotał, widząc, jak cierpi. – Przekazuję ci w końcu wiedzę całej ludzkości.

Chłopak miał wrażenie, że głowa za chwilę mu wybuchnie. Z jego ust wyrwał się przeraźliwy skowyt, nad czym nie miał najmniejszej kontroli. Do wstrząsów i bólu doszły fale uderzającego gorąca i przeszywającego chłodu. Każdej sekundy umierał i rodził się na nowo.

– Co się dzieje?!

– Nie… wiem. – Głos Chiruwiego słychać było jak przez wodę.

Ciss z wysiłkiem otworzył oczy. Stworek zaczął migotać, a z jego piersi lała się gęsta maź przypominająca konsystencją roztopiony wosk. Po chwili ta sama substancja zaczęła cieknąć z jego mięsistych ust. Tuż za nim na tle zachodzącego słońca, zarysowała się ludzka sylwetka. Postać trzymała w dłoni błyszczący przedmiot, który tak dobrze znał.

– Następnym razem uderz mocniej i upewnij się, że skończyłeś robotę! – Postać zbliżyła się nieznacznie, a oczom chłopaka ukazał się Fran. Był chorobliwie blady, zakrwawiony, a jego zmasakrowana twarz wyrażała niemal zwierzęcą furię.

Po chwili usłyszał odgłos, przypominający uderzenie kropli deszczu o blaszany parapet, a obok Cissa przeleciał kawałek czaszki stworka. Wstrząsy zniknęły, ale przerażający ból głowy pozostał.

– Zawsze chciałem to zrobić. Przerażająca kreatura – wysapał Fran, zbliżając się do chłopaka. – A teraz czas zakończyć to raz na zawsze, przyjacielu.

Nie podniósł jednak pistoletu ponownie, zahipnotyzowany tym, co działo się z Chiruwim. Ciało stworka zaczęło drżeć jak w ataku epilepsji, z każdą sekundą coraz szybciej i szybciej. Wkrótce nie było go prawie widać, aż ostatecznie zniknęło. Podobnie jak wszystko w promieniu kilkudziesięciu metrów. Pozostał jedynie fragment czarnej wypalonej ziemi i zapach wosku unoszący się w powietrzu.

 

***

 

Ciss ocknął się obok śmietnika na tyłach „Satino”. Był obolały, brudny, głowę rozsadzał mu tępy ból, a do tego suszyło go niemiłosiernie. Po dziwnym śnie, który miał, nie pozostało nawet wspomnienie. W ogóle niewiele pamiętał. Nie wiedział, ile i co wczoraj pił, nie pamiętał nawet, jak się nazywa. Idąc przez Duala, miał wrażenie, że wszystko jest znajome i obce zarazem. Rozgrzany asfalt parzył go w stopy, bo gdzieś zapodział sandały, a jego biała niegdyś koszula, nabrała odcieni szarości. Chłopak zajrzał do kieszeni.

– Ja pierdolę! – wysyczał, ściągając na siebie spojrzenia przechodniów. Miał jednak większy problem. Zgubił gdzieś portfel i telefon. Na dnie kieszeni znalazł tylko kilka pogniecionych banknotów. Wszędzie dookoła słychać było śpiewy, dźwięki wuwuzel i bębnów djembe, a ludzie zbici w grupki, mieli na sobie koszulki drużyny narodowej.

– Ej! Co tu się stało? – zapytał jednego z przechodniów.

– Jak to co? Za bardzo poświętowałeś i nie pamiętasz?

– Nie pamiętam czego?

– Hahahaha! Zgrywus! Wygraliśmy!

– Mecz?

– Mecz! Finał! Puchar Narodów Afryki! Drugi raz z rzędu!

Ciss pokiwał głową, choć czuł się jeszcze bardziej zmieszany, niż wcześniej. „Faktycznie musiałem zabalować” – pomyślał, po czym wysępił od kolejnej osoby papierosa i się zaciągnął. Dym piekł go w gardło, a głowa pulsowała bólem, ale miał to gdzieś. W końcu idąc za małą grupką nieznajomych, trafił do pubu. Budynek nie robił najlepszego wrażenia. Był stary, farba odchodziła z niego płatami, a do tego trącał wilgocią. Chłopak usiadł przy barze, wygrzebał z kieszeni pieniądze i położył je przed starym siwym barmanem, który mógłby być jego dziadkiem. Wiatrak głośno brzęczał, starając się nieco ochłodzić gorące kameruńskie powietrze.

– Co za to dostanę? – zapytał.

– Gin z tonikiem. Albo dwa piwa. – Barman zmierzył go podejrzliwie wzrokiem.

– Daj mi piwo – odpowiedział Ciss. – A jak będziesz widział, że kończę, to nalej mi następne.

Barman schował gotówkę do metalowej skrzyneczki pod barem, po czym poszedł na chwilę na zaplecze, skąd przytaszczył keg z piwem.

– Muszę wymienić, bo się skończyło – powiedział do chłopaka, w odpowiedzi na jego zaciekawione spojrzenie.

W końcu jednak przed Cissem stanął brudny kufel, w którym z lubością zanurzył spierzchnięte usta. Był tak spragniony, że jednym haustem opróżnił niemal pół kufla. Kątem oka dostrzegł, że barman wciąż wnikliwie mu się przygląda.

– Coś nie tak? – Jego spojrzenie były zimne jak piwo, które pił.

– A, tak się chciałem tylko spytać, czy wszystko w porządku?

– Co?

– No, twoja twarz.

Ciss przejrzał się w lustrze za barem. Barman miał rację. Jego twarz pokrywały głębokie rany, a nos miał złamany. Dotknął go palcami, a z oczu poleciały mu łzy. Takiej pamiątki z „Satino” jeszcze nie miał.

– Ryś? – Barman kontynuował przesłuchanie.

– Ryś? – Chłopak nie zrozumiał pytania.

– No, karakal? Słyszałem, że się zadomowiły w pobliskich lasach i atakują mieszkańców.

– A, tak. Karakal. – Ciss i uśmiechnął się nieznacznie. – Cholerstwo jest niewielkie, ale nie daje za wygraną.

Ciss upił kolejny łyk piwa i spojrzał na stary telewizor postawiony w kącie. Akurat leciała powtórka finału Pucharu Narodów Afryki. „Nieposkromione Lwy” pokonały Senegal, sięgając po trofeum drugi raz z rzędu, rozpalając apetyty kibiców przed tegorocznym mundialem w Korei i Japonii. 

Koniec

Komentarze

OK, Kamerunu jeszcze nie było. Do konkursu. :-)

Babska logika rządzi!

Przeczytane.

…latarki z trudem przebijały się przez chaszcze.” – no, raczej nie latarki. Zapewne chodziło Ci o światła latarek ale i wtedy konstrukcja będzie ekwilibrystyczna. A może tylko to tylko moje “widzi mi się”.

Ale zamiast zrozumiesz.” – Ale zaraz zrozumiesz

Słońce zaczęło powoli budzić się do życia…” – nie wiem czy to właściwa konwencja, dla mnie jest “ciężka”

sięw” – brak spacji

wysmarkał się pod siebie.” – dziwnie, ale … kurczę, wyobraziłem to sobie!

UWAGA! Spoiler!

 

Zapomniałbym o puencie: jak jesteś dealerem kokainy, to uważaj, żeby się przez przypadek nie naćpać, bo po intensywnych, psychodelicznych wizjach obudzisz się na jakimś zadupiu, w obszczanych gaciach, podrapany przez rysia.

Dzięki Peter, poprawione :) A jeżeli jest tu jakaś młodzież, to pamiętajcie – don’t do drugs! drugs are bad, mkay? 

Jest trochę napoczęty klimat, ale jednak zdecydowanie nie wykorzystałeś potencjał Afryki. Ale od początku.

 

Co na plus: dość sprawnie piszesz – tekst czyta się zaskakująco szybko jak na przyjętą konwencję. Bardzo też widać, że masz ewidentnie dryg do opowieści może nie tyle sensacyjnych, co dotyczących ludzi, którzy w taki lub inny sposób zetknęli się z “mroczną stroną” społeczeństwa – nie z powodu wyrachowania, a dlatego, że  życie ich tak poprowadziło.

 

Co neutralnie: wspomniany klimat Afryki. Z jednej strony potencjał, z drugiej – potencjał niewykorzystany. Coś tam napoczynasz, ale ma się wrażenie, ze tylko miejscami wpada do w Afrykę, a miejscami wręcz się z nią nie zgadza. Być może to kwestia tego, że w największych miastach bywa zaskakująco w porównaniu z mniejszymi terenami zabudowanymi, czy nawet  z obrzeżami dużych miast.

Dla jasności: mówię tu o aspekcie społecznym tego opowiadania. Co do elementu fantastycznego… Hm, trudno mi obiektywnie ocenić, bo sięgając po opowiadania osadzone w Afryce trochę się nastawiam na to, jakiego rodzaju mistycyzmu oczekuję – co nie znaczy, że nie ma tu miejsce na “ducha-animka”. Może i jest – tak więc tego elementu nie oceniam. Ale mimo wszystko chyba nawet przy tej postaci Afryka byłaby bardziej wyczuwalna, gdyby trochę lepiej opisać tło – nie tylko wulkan, ale i teren dookoła.

 

Na minus to, ze miejscami jakieś kolosalnie rozbudowane akapity.

 

dotknął go palami

palcami

 

Wielka stopa trochę tu znikąd. Hm, czy Sasquatch jest w ogóle aż tak popularny w Afryce?

 

Jest trochę baboli, w szczególności przy zapisywaniu dialogów, a skoro ja je zauważyłem to muszą razić w oczy bo nie jestem w tym biegły. Nie będę ci wytykał, bo sam błądzę, jak dziecko we mgle. Powiem jednak tak: solidne opowiadanie sensacyjne z domieszką fantastyki. Czytałem jednym tchem i podczas czytania nie miałem ani jednego zwątpienia, a przez głowę nawet nie przebiegła myśl żeby przerwać i dokończyć później, a zdarza mi się podczas czytania innych opowiadań. mam nadzieję że jurorzy docenią Twój kunszt.

Przeczytawszy.

Babska logika rządzi!

Czeski_Wikingu,

 

z tej strony jurorka. Przeczytaj jeden z miliarda poradników dotyczących zapisu dialogów (znajdziesz parę też tu, na stronie) i popraw zapis dialogów w swoim opowiadaniu. Wtedy przyjdę tu przeczytać.

(Jak nie poprawisz, to też w końcu przeczytam, ale punkty za poprawność ci polecą).

 

Nie będę ci wytykał, bo sam błądzę, jak dziecko we mgle.

Tomaszu! Piszesz to w internecie, kojarzysz, co to? Służę podpowiedzią – największy zasób wiedzy, jakie ludzkość kiedykolwiek skompletowała. Wpisz w wyszukiwarkę “jak zapisywać dialogi” i czytaj, aż się nauczysz.

Nie ma potrzeby błądzić jak dziecko we mgle w dwudziestym pierwszym wieku, chyba że jest się leniem.

 

Edit.

Znalazłam post NoWhereMana, w którym zebrał do kupy wszystko, co należy wiedzieć. Czytajcie, uczcie się i doskonalcie warsztat.

 

Dlatego przeczytaj uważnie od nich rady, a ode mnie – treści spod tych linków.

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Powodzenia!

www.facebook.com/mika.modrzynska

dotknął go palami

palcami

 

Poprawione :)

 

Wielka stopa trochę tu znikąd. Hm, czy Sasquatch jest w ogóle aż tak popularny w Afryce?

 

Wielka Stopa to obok Nessie i Yeti chyba najpopularniejszy stwór na świecie, więc wydaje mi się, że znają go nawet w Afryce :)

 

@Wilku, @Tomasz – dzięki za komentarze i uwagi! 

 

@kam_mod

 

Dzięki za poradniki. Co do dialogów, to czytałem poradnik na fantazmatach, jak i te z fantastyki. Wydaje mi się, że jest dużo lepiej, niż poprzednim razem, choć i tak mam jeszcze sporo wątpliwości, zwłaszcza z czynnościami “gębowymi”. Większość dialogów już poprawiłem, ale zajrzę jeszcze do wątku o problemach jezykowych, żeby rozwiać resztę wątpliwości :)

Bardzo się cieszę, Wikingu. O kwestie sporne dopytuj w wątku, na pewno ci pomożemy :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Ok, większość wątpliwości co do zapisu rozwiałem sobie sam, zaglądając po prostu do książek Macleana :) Wciąż jednak nie jestem pewien kilku rzeczy, tak więc z góry dziękuję za pomoc.

 

Chyba nie chcesz, żeby ominęła Cię cała zabawa? – Głos ochroniarza był przyjemny i tak aksamitny, że niemal całkowicie tuszował groźbę zawartą w słowach.

– Pa pa pa pa pa! Bez rozmów, bo będę musiał użyć siły. – Niski uśmiechnął się łagodnie i podszedł do lodówki, z której wyjął zimną puszkę Pepsi.

Czy w tym wypadku zaczęcie dużą literą jest prawidłowym zabiegiem? Wydaje mi się, że tak, ale w tym drugim wypadku dziwnie mi to wygląda wizualnie. 

Tak jest, wszystko poprawnie :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Wszyscy o Ciebie pytają

Jak zwykle trzeba na Ciebie czekać, co? No chodź, musieliśmy zacząć bez Ciebie. Chyba nie chcesz, żeby ominęła Cię cała zabawa?

Nic Ci nie jest?

zaimki (ci/ciebie/ty/tobie/pan/pani) w literaturze zapisujemy małą literą

 

Zaraz Pani zaśnie, a potem Pani mąż .

j.w., plus zbędna spacja

Choć minęło zaledwie kilka godzin, Ciss miał wrażenie, że minęły tygodnie.

Upadł tyle razy, że już przestał liczyć. Do tego, ile razy zamykał oczy

Jak zwykle trzeba na Ciebie czekać, co? No chodź, musieliśmy zacząć bez Ciebie.

powtórzenia

Dzisiejsza noc, coś w nim zmieniła.

Z niewiadomych przyczyn, Ciss nie mógł się jednak poruszyć.

zbędne przecinki

Odbił się na swojej pojedynczej nodze

Dla odmiany od podwójnej nogi, jaką ma reszta śmiertelników, huh?

Franowi odpowiedziało przeczące kiwnięcie.

kiwnięcie nie może być przeczące

 

Przeczytałam, wrócę z pełną opinią po zakończeniu konkursu.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Fajne opowiadanie. Duży plusik za pomysł fabuły w klimatach afrykańskich. Sprawnie wpleciony wątek fantastyczny. Ogólnie miło się czytało.

Dzięki, kam :) poprawione!

 

@StraferB25 Dzięki za miłe słowa! Cieszę się, że opowiadanie się podobało :) 

Przeczytałem do końca… i kliknę Ci bibliotekę. 

Odczucia mam mieszane.

 

Patrząc na pierwsze komentarze i sugestie odnośnie do poprawy zapisu dialogów, to można mniemać, żeś początkujący. Jak na początkującego to tekst jest bardzo dobry. Sam fakt, że mknąłem przez niego bez większych potknięć, świadczy już o warsztacie bardzo dobrze. I właśnie za to choćby ta biblioteka Ci się należy.

Jeżeli jednak poszperamy głębiej, to więcej niż kilka rzeczy do poprawki się znajdzie:

 

  1. Duala – dlaczego nie odmieniasz nazwy miasta? Duala jest jak Londyn, czy Paryż… jadę do Duali, idę przez Dualę. Przeszkadzało mi to.
  2. W kilku miejscach przydałoby się usunąć powtórzenia.
  3. Nazywasz głównego bohatera “diler”, “chłopak” czy tez stosujesz inny zamiennik nieco zbyt często. Warto częściej użyć imienia bądź zaimka.
  4. Afrykański klimat – no nie przekonałeś mnie. Bywałem swego czasu w Duali, czy innych Afrykańskich miastach, i w Twoim opowiadaniu nie poczułem tego klimatu. Gdzie smród, gdzie par, wiecznie spocone ubrania i moskity, czy inne owady. Wycieczka przez las… jak las? W Afryce jest dżungla…paskudna i nieprzyjemna. U Ciebie zaś tego w ogóle nie czuć. Złote pistolety w Afryce, do tego u zwykłego ochroniarza??? To nie Bliski Wschód. Wuwuzele? Kamerun to nie RPA…może i po mundialu w 2010 rozpleniły się na resztę Afryki, ale u Ciebie jest jeszcze 2009 rok. Piwo z dystrybutora w pubie? W Afryce raczej z butelki i to zamkniętej, otwieranej przy kliencie.
  5. Fabuła – przez pierwszą część zastanawiałem się, czy będzie tu jakakolwiek fantastyka. Później się pojawiła i to w dość barwnej formie… ale czy na pewno? … końcówka sugeruje, że to wszystko był jednak narkotyczny majak… a może nie był?
  6. Zagadka nieco zbyt banalna. Tym bardziej że skoro mu przyszło na myśl ciało niebieskie, to powinno być to już oczywiste.
  7. Plusa masz za notoryczne używanie słowa “przyjacielu” w dialogach. To jest bardzo afrykańska maniera. Wyszło wiarygodnie.

Trochę Ci pomarudziłem, to sobie teraz kliknę ;)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

No cóż, Czeski_Wikingu, przykro mi to pisać, ale Noc w Satino… niezbyt mi się spodobała. Przede wszystkim jak na opowieść dziejącą się w Afryce, bardzo mało tu Afryki, a cała rzecz, mam wrażenie, mogłaby się dziać gdziekolwiek. Umieszczając część akcji w lesie, sprawiłeś, że jeszcze bardziej zaczęłam wątpić w afrykańskie środowisko. W pełni zgadzam się z zarzutami, które wymienił Chroscisko.

Fantastyki, jak na mój gust, jest tu tyle, co kot napłakał, w dodatku nie mam pewności, czy jednoręki i jednonogi stwór Chiruwi nie był sennym/ narkotycznym omamem, a fakt, że Ciss ocknął się w mieście, pozwala mi utwierdzić się w mniemaniu, że chyba wszystko było snem.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. :(

 

Chło­pak minął ko­lej­kę i skrę­cił w kie­run­ku tyłów bu­dyn­ku… –> Ile tyłów może mieć jeden budynek?

 

gdzie za­par­ko­wał swoją wy­słu­żo­ną Yama­hę. –> …gdzie za­par­ko­wał swoją wy­słu­żo­ną yama­hę.

Nazwy pojazdów piszemy małą literą. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

Ciss wyjął z kie­sze­ni starą Nokię… –> Ciss wyjął z kie­sze­ni starą nokię

Jak wyżej.

 

Ca­ra­cal sie­dział w loży, a jego roz­bie­ga­ne oczka mio­ta­ły się po całym pię­trze. –> Czy dobrze rozumiem, że oczka Caracala opuściły oczodołki i dlatego mogły miotać się po całym piętrze?

Proponuję: Ca­ra­cal sie­dział w loży i roz­bie­ga­nym wzrokiem lustrował całe piętro.

 

Były dla niego je­dy­nie re­kwi­zy­tem, ele­men­tem sce­no­gra­fii. –> Skoro prostytutki były dwie, to raczej: Były dla niego je­dy­nie re­kwi­zy­tami, ele­men­tami sce­no­gra­fii.

 

Jego twarz zdo­bi­ły dawno za­go­jo­ne bli­zny… –> Nie wydaje mi się, aby blizny mogły być ozdobą twarzy. Blizny, moim zdaniem, szpecą twarz.

 

Ręce jak szczu­dła zwi­sa­ły mu do sa­mych kolan. –> Porównanie rąk do szczudeł chyba nie jest dobrym pomysłem.

 

mogły roz­sa­dzić rę­ka­wy bia­łe­go t-shir­ta… –> …mogły roz­sa­dzić rę­ka­wy bia­łe­go T-shir­ta

 

Gang­ster dra­pież­nym ru­chem odło­żył pa­pie­ro­sa do po­piel­nicz­ki… –> Na czym polega drapieżność ruchu odkładania papierosa?

 

– Wiem, co mówię! Znam „białą dzie­wi­cę”, jak mało kto i to nie jest obie­ca­ne 90%! –> – Wiem, co mówię! Znam „białą dzie­wi­cę” jak mało kto i to nie jest obie­ca­ne dziewięćdziesiąt procent

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach. Nie używamy symboli.

 

plama pul­su­ją­ce­go cie­pła, która za­kwi­tła mu żół­cią na spodniach. –> Czy na zielonych spodniach byłoby widać, że plama jest żółta?

 

Dla­te­go błysz­czą­cy w za­cho­dzą­cym słoń­cu czar­ny Ford Flex… –> Dla­te­go błysz­czą­cy w za­cho­dzą­cym słoń­cu czar­ny ford flex

 

wyjął zimną pusz­kę Pepsi. –> …wyjął zimną pusz­kę pepsi.

 

Jak Ty byś się czuł… –> Jak ty byś się czuł

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

– Oddam Wam pie­nią­dze! –> – Oddam wam pie­nią­dze!

 

Fran, wzdy­cha­jąc z roz­cza­ro­wa­nia, pod­szedł do ku­chen­ki… –> Co rozczarowało Frana?

 

Może teraz dla od­mia­ny to Ty go po­nie­siesz? –> Może teraz dla od­mia­ny to ty go po­nie­siesz?

 

Ja je­stem od my­śle­nia, a Ty od dźwi­ga­nia. –> Ja je­stem od my­śle­nia, a ty od dźwi­ga­nia.

 

na Twoim miej­scu o zdro­wie bym się nie mar­twił. –> …na Twoim miej­scu o zdro­wie bym się nie mar­twił.

 

raz za razem lą­do­wał na ziemi, a każde lą­do­wa­nie było cięż­sze od po­przed­nie­go. –> Na czym polega ciężar lądowania?

Proponuję: …każde lą­do­wa­nie było boleśniejsze/ bardziej przykre od po­przed­nie­go.

 

– Je­że­li nie żyje, to Ty go bę­dziesz dźwi­gał. –> – Je­że­li nie żyje, to ty go bę­dziesz dźwi­gał.

 

wy­ma­cał le­żą­cą na ziemi pier­siów­kę i opróż­nił resz­tę za­war­to­ści. –> Opróżnił piersiówkę, nie jej zawartość, więc: …wy­ma­cał le­żą­cą na ziemi pier­siów­kę i opróż­nił .

 

chło­pa­kiem, jeż­dżą­cym wy­słu­żo­ną Yama­hą. –> …chło­pa­kiem, jeż­dżą­cym wy­słu­żo­ną yama­hą.

 

W ule­pio­nych wło­sach miał błoto i leśną ściół­kę… –> Obawiam się, że włosów ulepić nie można.

Proponuję: W pozlepianych wło­sach miał błoto i leśną ściół­kę

 

Głę­bo­kie szra­my prze­ci­na­ły jego lico… –> Głę­bo­kie rany prze­ci­na­ły jego lico

Za SJP PWN: szrama «szpecący kogoś ślad po zagojeniu się rany»

 

nos miał zła­ma­ny, o czym, przy każ­dym wde­chu, przy­po­mi­nał prze­cią­gły świst. –> Słyszał świst, a nie czuł bólu?

 

na­stęp­nie prze­płu­kał w dło­niach ubra­nia i roz­ło­żył je na tra­wie. –> …na­stęp­nie prze­płu­kał ubra­nie i roz­ło­żył je na tra­wie.

Ubrania wiszą w szafie, leżą na pólkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.

To chyba oczywiste, że przepłukał ubranie rękami/ dłońmi.

 

Ciss oglą­dał się co jakiś czas za sie­bie, ale nikt się nie po­ja­wiał. –> Masło maślane. Czy mógł oglądać się przed siebie?

Wystarczy: Ciss patrzył/ spoglądał co jakiś czas za sie­bie, ale nikt się nie po­ja­wiał/ nikogo nie dostrzegał.

 

Głowa za­czę­ła pul­so­wać mu tępym bólem… –> Zbędny zaimek; czy głowa mogła pulsować komuś innemu?

 

Ktoś taki, jak Ty, ma pana? –> Ktoś taki, jak ty, ma pana?

 

– My­li­łem się wobec cie­bie. –> – My­li­łem się co do cie­bie.

 

Chi­ru­wi za­mknął oko, pod­niósł głowę do góry… –> Masło maślane. Czy można podnieść coś do dołu?

 

po­zo­sta­wia­jąc je mięk­kim i kru­chym. Nogi mu zmię­kły… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

po­ło­żył dłoń na jego gło­wie. Nagle prze­szył go wstrząs, a każdą część jego ciała za­la­ła fala bólu. –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

Miejscami nadużywasz zaimków.

 

z jego pier­si lała się gesta maź… –> Literówka.

 

sły­chać było śpie­wy, dźwięk wu­wu­zel… –> …sły­chać było śpie­wy, dźwięki wu­wu­zeli

 

Bu­dy­nek nie robił naj­lep­sze­go wra­że­nia. Był stary, farba od­cho­dzi­ła z niego pła­ta­mi, a do tego trą­cał wil­go­cią. –> Wilgoć w gorącym kameruńskim powietrzu?

 

Był tak spra­gnio­ny, że jed­nym hau­stem opróż­nił nie­mal pół za­war­to­ści. –> Można opróżnić kufel, nie można opróżnić zawartości. Zawartość kufla można wypić.

Proponuję: Był tak spra­gnio­ny, że jed­nym hau­stem opróżnił nie­mal pół kufla.

 

Ciss przyj­rzał się w lu­strze za barem. –> Pewnie miało być: Ciss przej­rzał się w lu­strze za barem.

 

Za­hip­no­ty­zo­wa­ny wi­do­kiem, do­tknął go pal­ca­mi… –> Dotknął widok?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Reg W Kamerunie jest klimat równikowy, więc wilgoci jest tam dużo. Coś jak u nas w lecie przed burzą.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Dziękuję, Chroscisko. ;)

Dwa zdania dalej jest napisane: Wiatrak głośno brzęczał, starając się nieco ochłodzić gorące kameruńskie powietrze. – więc jakoś nie dostrzegłam wilgoci w gorącym powietrzu. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję @Regulatorzy, poprawione :)

 

@Chroscisko. Dzięki za klika i za uwagi. Przy pisaniu kolejnych rzeczy postaram się zrobić lepszy research odnośnie takich rzeczy, jak moskity i życie codzienne, bo niestety w Kamerunie nigdy nie byłem  i musiałem się opierać na zdjęciach czy notkach z tripadvisora. To samo odnosi się do takich rzeczy, jak piwo z kega vs piwo z butelki. Odniosę się tylko do kilku rzeczy.

 Wycieczka przez las… jak las? W Afryce jest dżungla…paskudna i nieprzyjemna.

Miałem na myśli las tropikalny. Akcja rozgrywa się u podnóża góry Kamerun, czyli w Parku Narodowym i na ich stronie można się spotkać z nazwą las, stąd i ta nazwa w opowiadaniu – http://www.mtcameroonnationalpark.org/

 

Zagadka nieco zbyt banalna. Tym bardziej że skoro mu przyszło na myśl ciało niebieskie, to powinno być to już oczywiste.

Zdaję sobie z tego sprawę i po części o to mi chodziło :) Z mojej perspektywy wygląda to w ten sposób, że chłopak znał odpowiedź, ale nie był jej pewien na 100%, nie miał do siebie zaufania. Miał w końcu “kisiel” zamiast mózgu – był solidnie poobijany, głody, niewyspany, a do tego miał za sobą traumatyczne przeżycia. Poza tym zagadka jest oczywista dla nas, bo mamy za sobą jakieś podstawowe wykształcenie. I możesz mi wierzyć lub nie, znam osoby, które myślą, że księżyc świeci się sam z siebie :)

 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

@Thargone Świetny szkic! Wielkie dzięki :D

Jest tu trochę fajnych rzeczy. Akcję prowadzisz sprawnie, podobnie jak dynamiczne sceny. Tekst jest w miarę przejrzysty jeśli chodzi o uczucia bohatera. Brak tu jednak jakichś lepszych zdań, takich zapadających w pamięć. Te jednak przyjdą z czasem :)

Są jednak minusy. Mało tu klimatu miejsca. Akcję mogę umieścić gdziekolwiek – Miami, Johanesburg, Pteresburg – a bardzo niewiele by się zmieniło. Przydałoby się więcej elementów folkloru, więcej jakichś lokalnych obyczajów, zachowań czy słownictwa, bym czuł tę Afrykę.

Sama fabułą niczego sobie. Zagrywka na końcu ryzykowna. To jakaś alternatywna rzeczywistość? Czy jednak całość to wizja na haju? Jeśli to ostatnie – to uważaj, wielu nie lubi takich zagrywek. Zawsze wydaje się wtedy, że okradają czytelnika z poczucia, że to, co zobaczył oczami wyobraźni, jest realne.

Podsumowując: miks dobrych i złych rzeczy w tym koncercie fajerwerków. Jednak koniec końców źle nie było. Przestudiuj linki, jakie zapodała Kam_mod :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Wewnątrz było ciemno i duszno, a zapach tytoniu zmieszanego z ziołem[-,] drażnił mu płuca.

Fajne, podobało mi się :)

Mamy bohatera, historię, spotkanie z Chiruwi, zagadka nawet dla mnie była prosta, więc trochę dziwne, że (prawie) nikt jej nie odgadł. Może rzeczywiście trochę mało tego Kamerunu, jakoś nie odczułam, żeby to wszystko mogło się dziać tylko w Afryce, ale nie przeszkadzało mi to wcale.

Dobrze się czytało :)

Przynoszę radość :)

Państwo jest, nawiązania dość silne. Wprawdzie chiruwi (podobno) występuje w Afryce Centralnej, ale dokładasz piłkę nożną. Chociaż, na upartego pewnie dla każdego biednego państwa da się znaleźć jakiś sport, w którym jego obywatele nieźle sobie radzą – maratony itp.

Element fantastyczny jest, chociaż w połowie już się zaczęłam martwić, że nic z tego nie będzie.

Fabuła. Początek mnie słabo wciągał – życie bananowej młodzieży i szemrane interesy to nie jest coś, co Finkle lubią najbardziej. Potem się poprawiło. Ale zagadka raczej banalna. Nad czym tu się zastanawiać? I końcówka wydaje mi się znikąd wzięta. Miała być ogromna wiedza, a tu nagle jakieś sportowe trofeum. Co rodzi podejrzenia, że cała historia mogła być delirycznymi zwidami.

Postacie raczej stereotypowe – cwany diler, bajecznie bogaty gangster z dziuniami przy boku, tępawe osiłki… Nie mogłam się przemóc, żeby kibicować protagoniście – jakoś nie życzę dobrze dilerom narkotyków.

Plus za „chiruwi” – nigdy o tym bydlątku nie słyszałam, a ciekawe. Dobry, oryginalny element.

Z warsztatem tak sobie, trzeba było poprosić kogoś o betę, wypadłbyś znacznie lepiej. Niepotrzebnie piszesz „ty”, „pan” itp. dużą literą w dialogach. Sam zapis dialogów też do remontu.

Babska logika rządzi!

Cześć, Wikingu!

 

– zaczyna się ciekawie, ładnie zawiązujesz akcję i nakreślasz bohaterów przy minimalnym koszcie – podoba mi się

– spory dystans do głównego bohatera utrudnia czytelnikowi zrozumienie jego motywacji – brak również informacji o powodach jego działania (dlaczego potrzebował pieniędzy aż tak, by oszukiwać głównego bossa? Ma rodziców, ma dom, co popchnęło go do tak skrajnych czynów?)

– sam punkt wyjściowy (dealer rozcieńczający narkotyki) nie jest szczególnie oryginalny, mam wrażenie, że czytałam tę historię już wiele razy. Można by się było z tego wybronić afrykańskim klimatem opowieści, ale u ciebie tego Kamerunu praktycznie nie ma. W scenie z rodzicami niemal wyobrażałam sobie Janusza i Grażynkę w polskim salonie z meblościanką. Klisza znika tak naprawdę dopiero w momencie, w którym na scenę wkracza Chiruwi

– bardzo chaotyczna dynamika zdań, brak równostajnej melodii w dłuższych akapitach (zbyt duże natężenie krótkich, identycznie zbudowanych zdań – przykład: akapit zaczynający się słowami „choć minęło zaledwie kilka godzin…”)

– immersję w tekst zaburzał mi polski do bólu język bohaterów („daj fajka”, „kurwa mać”) – trudno sobie wyobrażać czarnoskórych mięśniaków, skoro mówią jak Sebki spod osiedlowego

– klisze językowe („zapadł w niespokojny sen”, ułagodzony język („przykre dolegliwości” o objawach pobicia)

– ciekawa postać Chiruwiego, podoba mi się absurdalna otoczka i infantylny język postaci (podobał mi się fragment o dłoni, która nie wiedziała, co zakryć), natomiast sama zagadka, choć odmalowana jako trudna, nie wydała się sprawić Cissowi problemu

– klimatycznie pojedynek Cissa z Chiruwim przypomina mi nasze swojskie bajki (no, słowiańskie) o zagadce za życie

– jeśli chodzi o zakończenie, to muszę przyznać, że nie jestem wielką fanką kliszy „a potem się obudził” – zdaje się umniejszać znaczeniu całej historii. Także i tutaj, fajnie, że bohaterowi się udało i żyje, a jednak emocjonalnego zaangażowania w tym nie miałam za grosz

 

Dziękuję za udział w konkursie.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Ile można zwlekać z prawdziwym komentarzem ;-) 

Do opowieści sensacyjnych z pewnością masz dryg. Historia młodego dilera, który próbuje jakoś poradzić sobie w paskudnym świecie i wpada w kłopoty niczym nie zaskakuje i widziało się takich mnóstwo, ale jest wiarygodna i podana przyzwoicie. Plus za postacie – zgodnie z panującymi obecnie trendami w kinie (i nie tylko) czarne charaktery nie są durne i jednowymiarowe. 

Pisarsko to nie jest majstersztyk, o czym już wspominali przedpiścy, ale też nie ma się czego wstydzić. Myślę, że to kwestia doświadczenia – jeśli pociągniesz dalej z zaangażowaniem swoją literacką działalność, to szybko osiągniesz całkiem niezły poziom. 

Fabularnie mam pewne zastrzeżenia. Głównie chodzi o zakończenie – dlaczego zagadka była tak prosta? Zdaję sobie sprawę, że dla pobitego, przerażonego faceta, który walczy o życie nawet coś takiego może wydawać się niezwykle trudne, ale nie sądzę, by Chiruwi brał pod uwagę stan Cissa i specjalnie zadał mu coś w granicach możliwości. Jaką też wielką i tajemną wiedzę uzyskał chłopak? Tylko to, jak robić porządne narkotyki? I w końcu zwid to był czy nie zwid?

Marudzę, bo czekałem na jakiegoś solidnego tłista, jakiś fajerwerk, jakieś potężne zakończenie z przytupem, a wyszło tak sobie. 

Pochwalić za to muszę samego Chiruwiego – jego postać to najjaśniejszy punkt tekstu. 

A geograficznie jest średnio – fakt, używasz konkretnego miejsca, opisujesz je, używasz konkretnej postaci z konkretnych mitów, ale sama historia mogłaby dziać się gdziekolwiek, od Rio de Janeiro, przez Johannesburg, po Dżakartę. Opis drogi przez las też wyprany był z należnego mu, afrykańskiego klimatu, gdyby nie wulkan w tle miałbym przed oczami Puszczę Białowieską. Afrykańskość ratuje sam Chiruwi oraz pewne momenty specyficznego wyrażania się obydwu ochroniarzy bossa. 

Ale, jak pisałem na początku, nie jest źle. Przeczytałem z zainteresowaniem. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

dlaczego zagadka była tak prosta? Zdaję sobie sprawę, że dla pobitego, przerażonego faceta, który walczy o życie nawet coś takiego może wydawać się niezwykle trudne, ale nie sądzę, by Chiruwi brał pod uwagę stan Cissa i specjalnie zadał mu coś w granicach możliwości.

To był akurat celowy zabieg. Tworząc Chiruwiego zastanawiałem się nad tym, jak zachowywałaby się genialna istota, gdyby całe swoje życie spędziła sama, a jej kontakt z kimkolwiek ograniczony byłby do minimum. Stąd między innymi ta dziecięca inflantylność i poziom zagadki. Bez porównania z innymi, Chiruwi nie był w stanie obiektywnie stwierdzić, czy zagadka jest łatwa czy trudna. Przynajmniej ja tak to widzę :)

 

Tylko to, jak robić porządne narkotyki? I w końcu zwid to był czy nie zwid?

Nie zwid :) Po wybuchu Chiruwiego chłopaka przeniosło do przeszłości, 7 lat wstecz. Ostatecznie posiadł wiedzę o chemii etc. ale nie wiedział ,kim jest i został Caracalem. Mamy więc do czynienia z pętlą czasową. Prawdopodobnie za bardzo to zakamuflowałem, ale nie chciałem, żeby zakończenie było podane na tacy.

 

Albo, że Kamerun wygra przyszłoroczny mundial w RPA.

Rok 2009

„Nieposkromione Lwy” pokonały Senegal, sięgając po trofeum drugi raz z rzędu, rozpalając apetyty kibiców przed tegorocznym mundialem w Korei i Japonii. 

Rok 2002 :) 

 

Nowa Fantastyka