- Opowiadanie: Kamahl - Psychodela

Psychodela

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Psychodela

Kolejna osłona przygód Firka zwanego Roztrzepańcem, członka Gildii Magiołamaczy.

Przed przeczytaniem tekstu radzę się przygotowac na to, że nie jest to zwyczajne opowiadanie. Poprzedni tekst o Firku został tu zniszczony, jako "za wolny, nie nadajacy się czytania, pełen błędów (które dla mnie często nie były błędami)"

Dlatego uprzedzam, że nie jest to tekst dla wszystkich, on na pewno nie spodoba się ogólowi, to jest tekst dla niewielu, któzy mają specyficzne poczucie humoru i spojrzenie na świat. Dla większości bedzie to niestrawny kąsek, bez sensu, ładu i składu. Część z tego na pewno bedzie prawdą.

Zapytam tylko czy wszystko co się dzieje musi miec sens? Czy w zyciu tak jest? Czy musi tak być w fantastyce?

Niektóre rzeczy dzieją się, od tak, po prostu, dlatego, że się stały.

Bedzie wolno, bez akcji, niekonsekwentnie, czyli generalnie po mojemu.

Enjoy!

 

 

 

– Zostawcie mnie! Przecież ja wcale nie jestem wariatem! Ja jestem normalny! Normalny! Słyszycie mnie półmózgi?! Macie mnie natychmiast puścić! Zrozumieliście! Puśćcie mnie, bezdusznicy…Jak możecie…Przecież ja jestem normalny. – Firk przestał krzyczeć i wiercić się, po chwili słychać było tylko cichy płacz.

– Nareszcie – mruknął jeden z ciągnących go półorków. – Przynajmniej nie twierdził, że jest cesarzem jak ten ostatni.

Firk znajdował się w skrajnie trudnej sytuacji, gdyby jego umysł był w stanie logicznie myśleć, pewnie nie przypomniałby sobie trudniejszej. Był w szpitalu psychiatrycznym. Władze Cesarstwa doszły do wniosku, że umysł biednego Firka nie mógł poradzić sobie sam ze sobą, stanowi zagrożenie dla społeczeństwa, nie potrafi się kontrolować, czyli jest wariatem. Wszystkie zarzuty przelatywały mu przez głowę siejąc w niej zamęt i spustoszenie. Skazano go na leczenie w tym właśnie szpitalu, który raczej przypominał więzienie o zaostrzonym rygorze. Odziano go w piżamę podobną do lnianego worka, tylko bardziej dziurawą. Firk próbował się bronić. Jeszcze w trakcie ogłaszania werdyktu zabił medyka prowadzącego i kilku strażników. Nie pomogło mu to, przyniosło jednak satysfakcję i odrobinę antymerytu wstrzykniętą bezpośrednio do krwi. O jakichkolwiek czarach mógł zapomnieć.

Dotarli do jego przyszłej siedziby. Strażnicy otworzyli drzwi. Firk został wrzucony do środka. Nawet się nie odwracał. Trzask zamka uświadomił mu, że to chyba koniec. Zaczął się śmiać.

Firk siedział na podłodze, ze skrzyżowanymi nogami. Medytował. Liczył na to, że zdoła się oddzielić od obecnych wydarzeń i duchem poszybować gdzieś daleko, by przynajmniej częściowo być wolnym.

Wytrzymał pięć minut, po czym wstał z przekleństwem na ustach i zaczął bić rękoma w drzwi. Oddawał się temu zajęciu z niespotykana u niego zawziętością. Dłonie pokryły się krwią, nie przeszkadzało mu to zbytnio, więc kontynuował. Po którymś ciosie, usłyszał trzask. Przerwał na moment, przyłożył ucho do drzwi i nasłuchiwał, czy to aby nie klucz. Z cichym plaśnięciem oderwał twarz. Po chwili dogłębnej analizy swego położenia postanowił kontynuować przerwany proceder. Wziął zamach prawa ręką, spojrzał na nią i znów zamarł w bezruchu. Mały palec sterczał pod bardzo dziwnym kątem. Uśmiechnął się. Właśnie znalazł źródło wcześniejszego trzasku. Do jego umysłu dotarł sygnał bólu. Ryknął, wydając z siebie dźwięki, które zapewne wywarły by na kimś wrażenie, gdyby ktokolwiek je usłyszał. Szpital był jednak duży, a pokoi wiele. Jego krzyk rozpłynął się w powietrzu niczym wiele innych. Firk zaczął skakać po celi, dłoń dziecięcym odruchem schował pomiędzy kolana.

– Czemu to tak cholernie boli?! – pytał pustki, która niespodziewanie odpowiedziała jego własnym głosem – A powiedzieć ci, a powiedzieć, a powiem, czemu miałbym nie mówić, to przecież tylko słowa. To, że czujesz ból oznacza, że twój umysł pracuje zupełnie normalnie. Normalnie! Słyszysz?! Normalnie! Bwahahaha. Wybacz, poniosło mnie – Zamilkł, pociągając nosem.

Umysł Firka zanalizował sytuację i doszedł do wniosku, że skoro ból nie jest niczym złym. Spojrzał na swój złamany palec. Wziął go w druga rękę i zaczął kręcić. Powoli i spokojnie, rozkoszując się każdym sygnałem bólu do niego docierającym. Miał przy tym tak błogą minę, jak dziecko rozpakowujące ulubionego lizaka. Przyśpieszał i zwalniał obroty, dodał ruch do przodu i do tyłu. Odnalazł moment, w którym jego kości znów tworzyły jedność. Przeraziło go to, gdyż przez moment nie czuł bólu. Włoski na karku stanęły mu dęba, a źrenice poszerzyły się. W geście desperacji pociągnął najmocniej jak potrafił. Niczym w zwolnionym tempie oglądał jak palec odrywa się od reszty ciała. Zdołał uchwycić moment wylewania się płynu z torebki stawowej. Rzucał oczami, to na palec, to na jego pierwotne miejsce. Ostrożnie postawił go tam, gdzie być powinien. Ten ustał przez sekundę, powodując uśmiech u swego właściciela, by po chwili odpaść. Firk, kolejnym dziecięcym odruchem szybko włożył sobie kikut do ust. Krwawił. Krew była ciepła, zapewne czerwona i słodka. Firk zaczął ssać. Zaspokoił odrobinę głodu, którego istnienia nawet sobie nie uświadamiał. Wyjął kikut z ust i położył się spać.

Otworzył oczy, mając nadzieję, że to co pamiętał było snem. Nie zdziwiło go wcale, że się pomylił. Ciągle był w tej małej celi. Skazany na przebywanie wyłącznie ze sobą. Nie miał żadnego współlokatora., nawet głupiego szczura, czy choćby jakiegoś owada, z którym można by się zaprzyjaźnić. Przez chwilę miał wizję samego siebie wylatującego na musze przez okno.

-To niemożliwe – mruknął po chwili. – Przecież tu nie ma okien.

Rozejrzał się po nowej siedzibie i bardzo subiektywnie patrząc ma kamienne ściany, postanowił poszukać w nich korników. Podszedł do najbliższej z nich i zaczął ją powoli opukiwać, starając się usłyszeć echo w pustce malutkich tuneli. Musiał uważać na dwie rzeczy, by nie naruszyć skrzepu pokrywającego kikut i by nie bić za mocno w ścianę. Według niego była spróchniała i mogła się rozsypać.

Kolejny raz swoje zajęcie wykonywał bardzo sumiennie, opukując kawałek po kawałku. Od czasu do czasu rzucał ciche „dzień dobry", mając nadzieję, że jakiś kornik oprócz ich języka znam może wspólny.

Nie zdawał sobie sprawy z upływającego czasu. Opukał już dwie ściany. Nie przejmował się tym, że nic nie znalazł. Wciąż miał nadzieję.

– Nadzieja to bardzo ważna rzecz – powtarzał to sobie. – Dzień dobry…trzeba mieć nadzieję, co by było gdyby nie nadzieją? Dzień dobry.

– Nic by nie było.

– Kto to powiedział? – rzucił błyskawicznie Firk. – Pokaż się! Ja Firk, zwany Roztrzepańcem, członek Gildii Magiołamaczy rozkazuję Ci się pokazać!

– Nadzieja jest najważniejsza, zawsze o tym pamiętaj.

– Pokaż się! – ryczał Firk. – Pokaż się albo sam cię znajdę.!

– Teraz tylko nadzieja pozwala ci się utrzymać przy życiu i szeroko pojętych zdrowych zmysłach.

– Pokaż się! Pokaż się! Pokaż się! – Firk zaczął biegać po celi w tą i z powrotem, odbijając się od ścian. Krzyczał, płakał, rozkazywał. Usłyszał cichy śmiech. – Błagam cię….

Śmiech ucichł. Dało się słychać westchnięcie. Po chwili, pośrodku celi pojawił się szczur rozmiarów niedożywionego kota i spojrzał na Firka. Magiołamacz w tym spojrzeniu dostrzegł wszystko, co było mu w tym momencie potrzebne. Rzucił się na ziemię, lądując twarzą w twarz ze szczurem.

– Jesteś. Nareszcie jesteś. Tak długo na ciebie czekałem. Tak długo czekałem na kogokolwiek. Kogokolwiek kto mógłby mnie uratować. Kto…będzie. Teraz już nie jestem sam. Jesteś ze mną.

– Ja? – zapytał zdziwiony szczur, kręcąc wąsikiem. – Chyba sobie ze mnie kpisz. Masz swoją nadzieję na poprawę tego parszywego losu i niech ona będzie z tobą. Ja się ulatniam.

– Jak możesz? Ja……nie chce cię znać! Nie pokazuj mi się więcej na oczy! – Szczur słysząc to odwrócił się i odszedł. – Nie! Przepraszam, proszę cię, nie odchodź, nie zostawiaj mnie samego, nie możesz mnie zostawić, nie rób mi tego, nie mogę zostać sam… – Firk prawie płakał. Szczur znikając w norze, której wcześniej nie było raz jeszcze odwrócił się i spojrzał na niego. W tym wzroku Magiołamacz była jedynie pogarda, zmieszaną z litością i żalem.

– Nie – wyskrzeczał przez łzy. Szczur zniknął w norze. Firk rzucił się za nim. Nie zdążył. Jeszcze prze kilka minut próbował wbić się z maleńka norkę, pragnąc podążyć za zwierzakiem. Bił w otwór głową, nie zważając na to, że nie zmieści się do środka. Krew zalała mu oczy. Świat nabrał szkarłatnej barwy. Magiołamacz zapomniał o szczurze, zafascynowany nagła zmienia kolorystyki. Wszystko było czerwone. Podniósł dłoń, również była tej barwy. Popatrzył na kikut, tęsknił za swoim małym palcem. W głowie zaświtał mu genialny pomysł. Nagrodził sam siebie burzą oklasków. Padł na czworaka i zaczął szukać zguby. Analizował dokładnie każdy centymetr podłogi. Po kilku minutach znalazł go. Leżał, porzucony pod południową ścianą, a może była to ściana północna, mało to Firka obchodziło. Podniósł palec, niczym najcenniejszy skarb, przyglądał mu się niczym najpiękniejszej kobiecie, po czym włożył go sobie do ust i zaczął rzuć. Kości strzelały pod naciskiem zębów. Po chwili konsumpcji stwierdził, że jest naprawdę dobrym człowiekiem.

Zwinął się w pozycje płodu na kamiennej podłodze i zasnął.

 

Obudził go dziwny szum. Leżał, z zamkniętymi oczami, ponieważ bał się je otworzyć. Wśród otaczających go hałasów dało się wyróżnić ludzkie głosy. Po kilku chwilach potrafił wyodrębnić konkretne osoby. Słyszał płacz i krzyk, a pośród nich, chichot, tak przeraźliwy, że włoski na karku stanęły mu dęba. Fala dźwięków z każda sekundą wzbierała na sile. Otworzył oczy, zobaczył tylko swoja celę. Dookoła nie było nikogo. Głosy brzmiały tylko w jego głowie. Cały ich chór. Każdy z nich coś mówił, opowiadał jakąś historię, płakał, krzyczał i do tego ten chichot. Próbował wyrzucić to ze swojej głowy. Na siłę starał się myśleć o czymkolwiek innym, jednak nieprzerwana fala nieistniejących dźwięków zalewała go bez przerwy, porywając ze sobą wszystko co stanęło jej na drodze. Złapał obiema rękami za głowę, nic to jednak nie dało. Zaczął się bujać, w przód i w tył. Siedział tak przez chwilę, po czym wstał z najgłośniejszym krzykiem, jaki był w stanie z siebie wydobyć. Nawet to nie zdołało zagłuszyć tego okropnego szumu. Zdesperowany Firk oparł obie ręce na ścianie i z całej siły uderzył głową w kamień. Zamroczyło go na chwilę, przez ułamek sekundy nic nie słyszał. Za moment szum wrócił. Firk, bez zastanowienia znów uderzył, po chwili raz jeszcze. Przez kilka minut, nieustannie bił głową o ścianę. Nie zważał na to, że krwawi. Oczy znów zalała mu posoka. Liczył się jedynie ten krótki moment, w którym nie słyszał tego wszechogarniającego szumu, który był niczym fala pierwotnej niemocy. Odbierał chęć do czegokolwiek, zmuszał do słuchania, hipnotyzował, wgryzał się w umysł, niczym korniki, pochłaniając go kawałek po kawałku. Zostawiał po sobie jedynie spalone szare komórki, drgające jak trafiony piorunem niziołek.

– Nie ma tu was! – ryknął Firk, wciąż bijąc głową o ścianę – Jestem sam! Jestem tu zupełnie sam! Odejdźcie ode mnie! – Płakał, a spływające po policzkach łzy mieszały się w krwią, tworząc na jego twarzy dziwną mozaikę. Normalnie Magiołamacz stwierdziłby, że to nader ciekawy widok, był jednak zbyt zajęty biciem głową o ścianę, by to zauważyć. Schował wilgotną od łez i krwi twarz w imitujący rękaw kawałek worka i głośno pociągnął nosem. -Nie potrzebuję was – Wyskrzeczał, wątpiąc w sens swych słów.

Szumy ucichły. Odeszły na dobre. Firk przez chwilę nie wiedział co się dzieje. Był przerażony powstałą nagle ciszą. Z mina pustą, niczym wypity kufel piwa, obiema rękami dotknął uszu. Na jego ustach zagościł uśmiech. Uderzył lekko pięścią w drzwi, rozkoszując się tego odgłosem.

Zmęczony opadł na podłogę. Stracił wiele krwi. Był do cna wyczerpany i głodny. Łakomie spojrzał na swój kolejny palec. W tym momencie, w drzwiach uchyliła się klapka, o której istnieniu nie wiedział i wsunęła się przez nią miska, wypełniona parującą cieczą. Pochłonął błyskawicznie zawartość, nie wiedząc nawet co to było. Nie zaspokoił głodu, było to jednak jakieś pocieszenie dla pustego żołądka.

 

Nie miał pojęcia jak długo to jest. Nie chciał nawet się nad tym zastanawiać. Siedział ze skrzyżowanymi nogami i gwizdał sobie z cicha. Po chwili za sobą usłyszał niepokojący świst. Odwrócił się. W powietrzu unosiło się malutkie stworzenie. Przypominało elfa, miało jednak skrzydełka, które błyskawicznie trzepocąc wyrzucały z siebie drobinki świecącego pyłu.

– Co robisz? – spytał stworek śpiewnym głosem.

– Lepię sobie figurki – odpowiedział raźno Firk, pokazując swoje dzieła. Stało przed nim, kilka nieokreślonego kształtu tworów, zrobionych z jakiejś brązowej substancji.

– A skąd miałeś glinę?

– A kto mówi, że one są z gliny.

Elfik spojrzał na pokryte brązem dłonie Firka i zwymiotował pod siebie świecącym płynem. Magiołamacz popatrzył na niego dziwnie i wrócił do swojej pracy.

– Choć ze mną człowieku – powiedział po chwili elfik, głosem nie znającym sprzeciwu.

– Jak? -spytał Firk.

– Przez drzwi -Magiołamacz spojrzał za siebie. Dostrzegł ogromny otwór w ścianie, będącej chyba południową. Coś mocno uderzyło w podłogę. Spojrzał w dół. Zobaczył leżące na posadzce własne ciało. Prze moment nie wiedział co ma robić.

– Czy to znaczy, że ja….– nie dokończył pytania.

– Tak właśnie, umarłeś. Fajnie było? A teraz chodź.

Firk bez słowa podążył za elfikiem. Szli w ciemności, jedynym źródłem nikłego światła był opadający ze skrzydełek pył. Doszli do ogromnej bramy. Wrota otworzyły się. Weszli do środka. Byli w czymś na kształt sali sądowej. Elfik maleńką rączką wskazał mu miejsce oskarżonego i zniknął. Firk posłusznie usiadł. Po chwili do sali zaczęli wchodzić przedstawiciel wszystkich rozumnych ras jakie znał. Magiołamacz zdębiał patrząc na ich twarze. Łączyło ich jedno. Firk ich wszystkich zabił. Z zemsty, na zlecenie, dla zabawy, czasem przez przypadek. Prawdziwego szoku doznał gdy pośród tłumu zobaczył swoją matkę. Przypomniał sobie głęboko skrywane wspomnienia. Znów poczuł ukłucie bólu, jakiego doznawał w dzieciństwie, nienawidzony i nie zrozumiany. Miał ochotę ją zabić. Już wyszczerzył zęby, gdy przypomniał sobie, że ona przecież dawno nie żyje. Uspokoił się i postanowił oglądać proces. Wiedział dobrze o co jest oskarżony. Uśmiechnął się. Czymże jest śmierć, jeśli nie początkiem innego życia?

Zaczęło się. Wszystko było takie rozmazane, jakby obserwował to przez mgłę i działo się w przyśpieszonym tempie. Świadkowie zmieniali się, sędzia, wiekowy krasnolud, kiwał głową. Nagle proces zwolnił. Obecni na sali spojrzeli na Firka.

– Śmierć – powiedzieli wszyscy.

– Nie żebym się czepiał – rzucił wesoło Firk – ale chciałbym zaznaczyć, że już nie żyję.

– To inna śmierć – stwierdził ktoś z tłumu.

– My pożremy twoją duszę. Umrze o tobie jakiekolwiek wspomnienie. W pamięci żywych pozostaniesz cieniem bez twarzy i imienia.

Firk stał zdębiały, z szeroko otwartymi ustami. Nie wiedział co robić. Tłum zaczął się śmiać. Magiołamacz znał ten dźwięk. Nie miał zamiaru słyszeć go nigdy więcej. Uderzył pięścią w stół. Spojrzał na swoją dłoń. Kikut nie był pokryty krwią. Krew, krew, krew…To jedno słowa w ciągu sekundy tysiąc razy przeleciało mu przez głowę. Tłum zaczął się zbliżać.

– Nie ma krwi, nie ma antymerytu!- ryknął Firk.

Magiołamacz wskoczył na ławę, wyrzucił ręce w powietrze i zaczął wykrzykiwać krótkimi seriami najmroczniejsze słowa jakie znał, w najstarszych, dawno zapomnianych językach. Znów miał moc. Czuł ją w sobie, jak przenika przez wszystkie części jego ciała, jak wypełnia jego wątłe ciało, nieograniczona energią. W ciągu kilku chwil zgromadził siłę zdolną zniszczyć małe królestwo. Potrzebował jej.

-Wara od mojej duszy skurwysyny!

Nastąpiła eksplozja.

 

Firk spokojnie otworzył oczy. Znajdował się w swojej celi.

-Ale miałem głupi sen – mruknął sam do siebie. Usiadł i zobaczył na podłodze świecący pył. Doznał szoku. Gdyby coś trzymał w ręce, na pewno by to teraz wypuścił. Szczęka opadła mu do samej ziemi, a oczy wyszły z orbit.

– To niemożliwe, to niemożliwe. To nie mogło mieć miejsca. To się nie działo naprawdę – powtarzał w kółko. Dopadł kupki pyłu i zdmuchnął ją. Chciał się pozbyć wspomnień o tym zajściu. Jak mógł zabić nieżyjących? Jak można zniszczyć duszę? Uświadomił sobie, że nie pamięta matki, wiedział, że istniała, ale nie mógł sobie przypomnieć jej imienia i twarzy.

Płasko padł na kamienną posadzkę. Leżał, nieruchomo zastanawiając się czemu on żyje, dlaczego jego dusza przetrwała. Nie potrafił tego zrozumieć. Zaczął się histerycznie śmiać. Podświadomie przyznał rację medykom. Tak, był wariatem i co z tego? Nikt o zdrowych zmysłach nie wytrzymałby tego, co on przeżył. Nie zniósłby tak wielu upokorzeń, druzgocących porażek, które kogoś zdrowego pozbawiły by zmysłów już dawno. U niego było na to, po prostu za późno. Wiedział, o tym, pogodził się z tym. Było mu z tym dobrze. Był jaki był i co z tego? Mógł żyć, potrafił żyć, będzie żył. Nikt nie miał prawa go zamykać. Musiał się wydostać.

Analizował swoją sytuację. Myślenie przerywały mu napady chichotu. Nie przejmował się tym zbytnio. Przypomniał sobie proces, to jak rzucił zaklęcie. Doznał olśnienia. Musi pozbyć się antymerytu z krwi. Stracił jej wiele w tej celi. Odruchowo pomacał kikut. Skupił się mocno. Zamkną oczy. Kątem oka uchwycił jakiś ruch. Zobaczył w kącie malutkiego szczeniaka. Był taki słodki rudy z oklapniętymi uszami i białym nosem. Jego czarne oczka hipnotyzowały. Firk pogłaskał go po główce. Piesek zaszczekał. Magiołamacz wziął go na ręce. Pobawił się z nim prze chwilę. Miał wzruszenie w oczach, nie był sam. Doczekał się kogoś. Był szczęśliwy. Oczy zaszły mu mgłą.

– Wybacz – mruknął i skręcił psiakowi kark. Był głodny. Wbił zęby w brzuch szczeniaka. Chłeptał jego ciepłą krew. Wyrywał kawałki mięsa. Czuł rozkosz, gdy posoka zalewał mu ciało. Zaspokoił głód. Odrzucił truchło w kąt. Wrócił do medytacji.

Czuł swoje ciało, każdy jego milimetr, pojedyncza komórkę, a pomiedzy nimi obcy element. Antymeryt. Wiedział, gdzie jest, jak w nim krąży, rozlewa się w jego ciele. Był taki zimny. Nie miał pojęcia jak się go pozbyć. Spojrzał na psie truchło i doznał olśnienia. Oderwał szczeniakowi łapę i ogryzł ją do kości, krztusząc się futrem. Złamał ją i zaostrzył krawędź. Czekał. Skupił się na antymerycie. Śledził go. Poznał jego trasę w głębi swego ciała. Jak na złość nie zbliżał się do skóry. Czaił się w głębi ciała. Najdalej zapuszczał się gdzieś pomiędzy kość łokciowa a promieniową. Firk wyprostował rękę, obejrzał ją dokładnie. Zafascynowany przyglądał się ruchom palców. Bał się. Nikt normalny by tego nie zrobił, on był jednak gotowy na wszystko. Wyczekał odpowiedni moment i wbił sobie kość w rękę. Po sekundzie pchnął ja głębiej. Trafił idealnie w mięsień, po drodze zrywając ścięgna. Począł kręcić kością, szybciej i szybciej. Obficie krwawił. Nie mógł poruszać palcami. Czuł jak antymeryt trafia w pustkę. Tętnica którą płynął, jak wiele innych, została zerwana. Firk zachwiał się. Omal nie stracił przytomności. Przekręcił rękę raną w dół, umożliwiając krwi swobodny wyciek. Ledwo trzymał się na nogach. Przysiągłby, że widział jak antymeryt wycieka z jego ciała. Nie czuł go w sobie. Po chwili nie czuł już nic. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Ostatkiem sił, usiedział w miejscu. Spojrzał na swoje, będące w opłakanym stanie ręce. Wielka była cena wolności.

Dopełznął do leżącego pod ścianą psa i chciał zlizać z niego krew.

Truchła nigdzie nie było.

Zrobiło się ciemno.

Ocknął się. Dotknął rany. Znów czuł w sobie moc. Będąc u kresu sił, starał się odbudować rękę. Zaczął leczenie. Czuł jak łączą się naczynia, jak krew znowu zaczyna płynąć. Po chwili ręka znów była cała. Nie zauważył nawet, że ma wszystkie palce. Musiał zregenerować siły. Zasnął jak dziecko, ssąc świeżo odzyskany palec.

Obudził się świeży i rześki. Nie zastanawiał się nawet jak długo spał. Nie obchodziło go to. Liczyło się jedynie, że znów może czarować.

– Czas się stąd ulotnić. Bwhaha…– stłumił wybuch chichotu w zarodku. Profilaktycznie uderzył się w twarz, tak dla pewności, że nic głupiego już mu do głowy nie przyjdzie. Strzelił palcami. Czuł się niekompletny. Czar rzucił szybko i bez problemów. Znów był ubrany w swoją jaskrawą. pomarańczową szatę z trzema żółtymi paskami na prawym rękawie. Chwilowo nie potrzebował niczego więcej. Oprócz światła dziennego.

Stanął przy drzwiach. Spojrzał na nie czule, niemal się do nich przywiązał. Zostawił na nich tyle krwi. Wymówił kilka słów i machnął w ich stronę rękami. Zamiast spodziewanego podmuchu wiatru, z jego dłoni wystrzeliła kupka zielonej mazi. Przyglądał się jej chwilę zdziwiony. Ta najpierw otworzyła oczy, potem zaczęła wrzeszczeć. Firk bez zastanowienia zatkał jej usta dłonią.

– Chcesz zobaczyć małą masakrę? – spytał z ogniem w oczach. Odpowiedział mu przytakujący ruch pyszczka. – No to chodź ze mną – posadził ją sobie na ramieniu. – Od wolności dzielą nas cztery poziomy szpitala, pełne strażników. Będzie wesoło. Chodźmy!

Tym razem bez problemu wyważył drzwi i opuścił celę.

Po chwili krzyk umierającego strażnika zmieszał się z histerycznym śmiechem podążającego ku wolności Firka.

Koniec

Komentarze

Kamahl, ja tam nadal lubię Twój styl. Artycha jesteś i tyle. :)
Ode mnie 5. 

Niespodziewałem się tak szybko komentarzy.
Dziękuję bardzo.
Pan się widac mieści w tej grupie, o której pisałem na górze.
Walnę mały offtop, kiedy się możmna spodziewac nastepnego spotkania w Paradoxie?

O spotkaniu w Paradoksie myślimy intensywnie. Będziemy takie spotkanie dogadywać. Termin podamy, jak się wyklaruje.

Czekam z niecierpliwościa, tym razem na pewno przybedę.

taaa, bez akcji:):)

ok

"Truchła nigdzie nie było" :)

Ode mnie piąteczka, bo podoba mi się Twoje podejście do fantastyki i tekst, który nam zaserwowałeś. Również zgadzam się, że nie wszystko musi być wytłumaczalne i logiczne w tym gatunku, zwłaszcza, że w produkcjach, które opuszczają wydawnictwa również zdarza się, że brakuje tam konsekwencji.

Kind regards, and I'm waiting for your next project! :)

łohohoho, szczerze przyznam, że się nie spodziewałem tak pozytywnego odbioru. wielkie dzięki.

Eee, no... Dobra psychodele. Jak ja uwielbiam takie teksty. Tak naturalnie to brzmi, mam wrażenie, że tekst napisałeś na poczekaniu, wręcz od niechcenia, a efektjest piorunujący. Nie będę oryginalny i też wrzucę piąteczkę, bez najmniejszych wątpliwości.

Tekst ów był efektem mojej niestabilności psychiczno-emocjonalnej pewnego strasznego popołudnia, dwie, czy trzy godziny i powstał ten oto potwór. Na poczekaniu, może tak, ale bardzo od chcenia (tak się chyba nie mówi ale co tam)
Niemniej jednak.

Wierzę, że "od chcenia".
Ogólnie to interesujący ciąg myślowy. Nieraz gładkie, sensowne przejście pomiędzy pozornie nie mającymi ze sobą nic wspólnego sytuacjamii. Poza tym dużo dyskretnie wplecionego pomiędzy słowa humoru. Tak to widzę ipodziwiam;)

Pozytywnemu odbiorowi na pewno pomogła informacja, że opowiadanie jest tylko dla wybranych ;P.
Ale ja tam i tak lubię cię czytać.

niezgoda.b  naprawdę myślisz, że taka informacja zdziałałaby cokolwiek gdyby tekst nie zachwacał czy wręcz odpychał? Osobiście śmiem wątpić. Ja wychowałem się na "Psychodeli" K44, może mam przez to trochę nie pokolei w głowie ale cóż. Jestem od niedawna na nf i przyznam się, że nie czytałem jeszcze nic Kamahl'a, ale jeżeli poprzednie utwory faktycznie są utrzymane w podobnym stylu to z przyjemnością nadrobię zaległości;)

Dobra Tamil przejrzałeś mnie, jak to pisałem to Psychodela Kalibra leciała w bez przerwy, stąd tytuł, jakos nic innego nie pasowało.
Z tym tekstem dla wybranych to poczytaj komentarze pod opowiadaniem "Był sobie raz..." które tez jest o Firku i zobaczysz o co mi chodziło.
Niemniej jednak ciesze się, że się podoba, i jestem strasznie zdiwiony.

No faktycznie, "trochę" się po Tobie przejechali. I co z tego? Ważne, że znajdują się tacy którym się podoba.
Z Twoich tekstów zdołałem przeczytać tylko ten z japonkami. Niestety jestem ograniczony przez zranione oko i nie mogłem sobie pozwolić na więcej, w każdym razie zdania nie zmieniam i będę czytał dalej.

Mnie to generalnie mało obchodzi, że ludziom się nie podoba, tak tylko uprzedzam, coby się nikt nie zawiódł na przyszłość.
Niemniej jednak ciesze się, że się podoba, i, że jest was tak dużo. Wyzdrowienia oka życzę.

Dzięki wielkie Kamahl

Och kolejne pokolenie słuchaczy rośnie.

Kamhalu, jak zapewne zauważyłeś, opowiadania mimo to nie oceniałam - dlatego, że nie czuję się do tego odpowiednią osobą. Ale jako inkwizytorka staram się pilnować, żeby nikt nigdy się mnie nie spodziewał ;)

Tamil - sądzę. łatweij popłynąć z prądem i powiedzieć "O, wielki Jak-Ci-Tam-Miszczu oddaję pokłon twej pracy, którą w tak pokrętny sposób ukryłeś w swych słowach" niż: "Sorry facet, ale nie rozumiem, i moim zdaniem to szit jakiś, stawiam ci jedynkę". ;)

Tutaj masz rację niezgoda.b, dlatego jeżeli coś mi się nie podoba - nie oceniam. Co najwyżej napiszę kilka uwag. Dość już się za młodu nasłuchałem jaki to ze mnie drań i nikczemnik;) Myślę, że tak jest uczciwie. Ty jesteś innego zdania więc chyba dyskusja jest bezcelowa. Znając życie i tak raczej do niczego nie doprowadzi.

Według mnie każda dyskusja do czegoś prowadzi, chociażby do rękoczynów, ale tego nie chcemy, jeszcze by się komuś komputer zepsuł.
Ocenianie to aprawa prywatna osoby, ja na przykład nie stawiałem ocen moim kumplom z liceum, których było tu dwóch, bo bym był nieobiektywny.
Każdy robi co mu się podoba, więc cieszmy się, machajmy rekami i tańczmy wśród słonecznych łąk, podczas gdy elfy będa nam obmywały stopy z piachu i robaków.

Lubię to! szkoda, że ocen nie mogę wystawiać. :P

Stare czasy daja o sobie znać, pamiętasz te czasy, jak to pisałem.
Nie uciekaj nigdzie, za góra 15 minut wstawiam nowe opowiadanie, prolog do czegos większego, czegoś bardzo chorego:)

Porypane... :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fasoletti, takie miało być.

Wiem, to było w sensie pozytywnym.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Tak, tak, oczywiście, ja od jakiś kilku lat, czyli czasów liceum określenie "porypany" traktuje jako komplement, więc dziękuję:)

Faktycznie psychodela, ale przyznam, że nie przypadła mi do gustu. Pozwolę sobie więc wyłamać się z ogólnych zachwytów :P. Dodatkowo jest w tekście mnóstwo literówek "ą" zamiast "a" i na odwrót itp. Miewałeś dużo lepsze teksty, ten jakoś do mnie nie przemówił. Wystawiłabym więc 3.

Na tym polegają gusta i preferencje, każdy lubi co innego.
 Ciesze się i kajam jednocześnie.
Dzięki za przeczytanie.

Nie musisz się wcale kajać, to że mnie się średnio podobało, to nie znaczy, że tekst jest zły. Masz dużo fanów przecież ;)

Z kajaniem chodziło mi o błędy:P
Fani, heh. Jak to pięknie brzmi, może kiedyś, na razie cieszę się niezmiernie, że komuś się podobaja moje dziełka.

Moje piękne, moje srebrne <głaszcze>

Gratuluję srebrnego piórka!

Zachęcony przeczytałem ten tekst. Podobało mi się. Nie miało sensu, ale o to chodziło. Momentami śmieszne, momentami dramatyczne.

Tylko z tym lepieniem z łajna... skojarzyło mi się od razu z Wieżą Błaznów u Sapkowskiego, w której jeden z chorych lepił zikkuraty z własnych fekalii. Czyżby inspiracja?

Przeszkadzały mi trochę dość liczne literówki, niekiedy błędy ortograficzne i interpunkcyjne. Widać, że pisałeś w pośpiechu, szkoda, że przed zamieszczeniem nie poprawiłeś... ale mimo wszystko opowiadanie niezłe.

Tak trzymać i pozdrawiam!

A tu się musze usprawiedliwić, bo opowiadanie powstało zanim dostałemw ręcę Narrenturm.
Wielkie umysły myślą podobnie:P

Wielkie gratulacje! Piórko jak najbardziej zasłużone.

Nie wiem czy po tym co przeczytałam może mnie coś jeszcze w życiu obrzydzić. Motyw z palcem był tak obrzydliwy że zakrywałam sobie oczy dłonia, ale po chwili stwierdzałam, ze nie moge czytać dalej.
Nie wiem jak dobrnęłam do końca, ale dobrnełam i stwierdzam... Dobre! :D

Nowa Fantastyka