Uchyliła powieki, przebudzając się z bardzo długiego snu. Żółte oczy spojrzały na świat pogrążony w półmroku. Srebrna tarcza księżyca wydawała się ogromna na nocnym niebie.
Powoli wstała i przeciągnęła się leniwie. Czarny grzbiet rozciągnął się, prezentując gibkie ciało. Jednak coś się nie zgadzało. Bastet czuła to w powietrzu, w obcej aurze miejsca. Rozejrzała się czujnie dookoła. Zamiast okazałej świątyni z czerwonego granitu przesyconej zapachem kadzideł i wypełnionej dźwiękami muzyki, szemrzącej wody okalającej mury, potężnych propylejów otaczających gaj, miała przed sobą… ruiny. Sierść zjeżyła się na całym ciele. Leżące na ziemi połamane kolumny, rozkradzione mury, bezkształtne głazy, zniszczone przez czas kocie groby i wszechogarniająca pustka – oto, co widziała. Przebiegła dawną główną aleją, prowadzącą niegdyś do jej wizerunku. I tu znów powitała ją pustka. Przeskoczyła nad murem w poszukiwaniu kanałów, którymi niegdyś przypływały na łodziach tysiące jej wyznawców, by podczas święta tańczyć, pić i bawić się. Na próżno. Dookoła tylko piach. Gdzie kapłani, koty? Gdzie moi wierni? Czyżby nastąpił koniec wszystkiego? Oszołomiona przysiadła na przewróconej kolumnie. Powoli przychodziło zrozumienie. Ludzie, odrzucając wiarę w bogów, skazali ich na zapomnienie i niebyt. Czyżbyśmy byli tak słabi i zależni od woli człowieka? Lecz już raz ludzie popełnili ten błąd i przypłacili to życiem, kiedy Re dzięki magicznemu naszyjnikowi stworzył Sechmet – boginię wojny i zemsty. Lwia mścicielka jednak zbyt zasmakowała w krwi, by usłuchać rozkazu wycofania się i dopiero podstępnie upita przez Thota, usnęła. I tak narodziłam się ja. Przeciwieństwo. Jak noc przeciw dniowi. A teraz pośród ruin świata pozostałam tylko ja, księżyc… i niezwykła poświata bijąca z zachodu. Bogini zwróciła się w tamtą stronę, zaintrygowana. Musiała sprawdzić, cóż to jest.
Pogłos uderzenia kamienia o kamień zwrócił jej uwagę. Poderwała się, gotowa do ucieczki, w każdej chwili. Czujna, dalej nasłuchiwała. Czy to wiatr? Coraz bliższe szmery potwierdziły, że nie jest sama. A poświata z zachodu kusiła tajemnicą. Bastet ruszyła w jej stronę, zwinnie przeskakując na kolejne murki, fragmenty rzeźb i porozrzucane kamienie. Biegła ile tchu jej starczyło, a łuna światła stawała się coraz bliższa, bardziej osiągalna i, jak się okazało, niejednorodna. Wtem zatrzymała się, wyczuwając pod łapkami coś innego niż ziemia i piach. Zbliżyła nos i od razu cofnęła się z odrazą. To nie pachniało jak gleba, która rodzi plon. Wyglądało jak zaschnięta, twarda, ciemna skorupa. Spojrzała na swój cel, a widok odebrał jej mowę. Skąd się wzięły te tysiące księżyców wiszących pośród budowli, przewyższających niejedną świątynię? Jak potężni bogowie muszą zamieszkiwać to miejsce? Promienie słońca powoli przebijały się przez ciemność pustyni. Księżyc już prawie wycofał się z nieboskłonu, a za nim gasły jeden po drugim jego ziemskie odbicia. Bastet spojrzała w stronę swojej dawnej świątyni, po czym powoli ruszyła przed siebie. Z budowli zaczęli wychodzić ludzie, ale jakże inni od tych, których znała. Gdzie śnieżnobiałe tuniki i szendity przepasające biodra? I ten ich język, brzmiący obco, choć zrozumiale dla niej. Mieszał się z gwarem ulicy i dziwną kakofonią dźwięków. Zrobiła krok ku drugiej stronie drogi. W ostatniej chwili cofnęła się, bardziej wyczuwając niż widząc zbliżający się ogromny kształt. Zlękniona wskoczyła na najbliższy murek i zwinęła się w kłębek, próbując uspokoić galopujące serce. Zmrużonymi oczami przyglądała się temu monstrum bezpiecznie z góry. Sunęło na kołach jak rydwan, lecz na pewno nim nie było. Jak mogło poruszać się bez koni? A jak hałasowało i śmierdziało czarnym dymem! Tuż za nim jechało następne.
Kotka wzdrygnęła się, czując na sobie kurz i brud z podróży. W dawnych czasach było to nie do pomyślenia. Tęskniła za swoją świątynią, kapłanami spełniającymi każdą jej zachciankę, zapachem perfum otulającym ją co dnia. Szybka toaleta poprawiła jej jednak nieco humor i bogini mogła ruszyć w dalszą drogę. Przecież pod postacią świętego zwierzęcia nie miała się czego bać.
Znakomity słuch wychwycił melodię. Spragniona muzyki szybko odszukała jej źródło. Choć nigdzie nie widziała muzykantów, dźwięk był głośny i wyraźny. Szybki rytm aż porywał do tańca. Bastet nie rozpoznawała instrumentów, lecz pokochała to bogactwo dźwięków. Nie potrafiła oprzeć się melodii fletu, wijącej się niczym wąż. Bogini ogniska domowego ze szczerą radością patrzyła na tańczące dzieci i ich rodziców przyglądających się z miłością swoim pociechom. Szczęśliwe chwile bywają jednak ulotne. Ostre słowa mężczyzny mieszkającego wyżej zakończyły zabawę.
– Wyłącz to radio! Myśli swoich nie słyszę!
Muzyka w jednej chwili ucichła, pozostawiając dojmującą ciszę. I wrażenie czyjegoś spojrzenia. Mimowolny dreszcz przeszedł po całym ciele bogini. Rozejrzała się, na próżno. Zwinnie wskoczyła na mur, a z niego na dach. Stąd miała wspaniały widok na panoramę tego niezwykłego miasta. Próbujące sięgnąć nieba budowle ze skrzącymi się w słońcu ścianami, rydwany bez koni, kolory wplatające się w piaskowe budynki, ludzie tak odmienni od Egipcjan odwiedzających jej świątynię. Jedynie gwar ulic przypominał dawną atmosferę miast. Nawet bogowie nie potrafili przewidzieć, jak zmieni się świat za kolejne tysiąclecia. Zapomnieni odeszli, uwiecznieni jedynie w ściennych malowidłach i zapisanych papirusach. Co więc takiego się stało, że się przebudziłam? Czy sprawił to Re, chcąc, byśmy odzyskali należne nam miejsce? Czy inni bogowie również zrzucili z powiek sen?
Koci wrzask zmieszany z ludzkim śmiechem wyrwał ją z zamyślenia. Czwórka mężczyzn o bladej skórze i koszulach w kwiaty przyglądała się, jak piąty z nich zrzuca kijem z murku szarego kota. Zwierzę wylądowało na ziemi, lecz oprawca nie zamierzał na tym poprzestać. Śmiejąc się i krzycząc w dziwnym języku, dalej straszył swoją ofiarę, zapędzając ją w pułapkę. Kot prychał wściekle, wciskając się w róg zaułka i wodząc w przerażeniu oczami po ryczących ze śmiechu mężczyznach.
Jak śmią tak traktować święte zwierzę?! Gdzie mieszkańcy miasta, płonący słusznym gniewem i chwytający za kamienie, aby ukarać tych bezbożników?! Bastet nie mieściło się w głowie, aby nikt z przechodniów nie zareagował na obrazę bogini! Toż kiedyś, nie bojąc się rzymskiego gniewu, ukamienowali legionistę. W bogini narastała złość. Jej ciało zaczęło przemieniać się, przyjmując kobiece kształty. Jedynie głowa pozostała kocia, powiększając się proporcjonalnie względem ciała. Równie zwinnie co kot zeskoczyła z dachu, lądując za plecami mężczyzn. Jeden z nich obejrzał się na nią i szturchnął drugiego.
– Ej, patrzcie na jej przebranie! Nie wiedziałem, że mają teraz karnawał.
– Niezła maska. Ciekawe, czy sprzedają tygrysie.
Bastet zaskoczyło, że rozumie, co mówią. Ich słowa poddały jednak pomysł na boską karę. Wystarczyło jedno zaklęcie, by ich głowy zmieniły się w kocie łebki, a z tyłu wyrosły im figlarne ogony. W pierwszej chwili spoglądali na siebie niepewnie.
– Widzicie to, co ja?
– A co ty widzisz?
– Wracajmy do hotelu, mamy jakieś omamy.
– Co oni dolewają do tej wódki?
Bastet śmiała się w duchu, widząc, jak spotulnieli. Przywołała do siebie kotkę, która ufnie rozgościła się w boskich ramionach. Obie przyglądały się jak grupka dziwolągów wychodzi na główną ulicę przy akompaniamencie śmiechów i krzyków przerażenia przechodniów.
– Chyba nie powinnam jeszcze ujawniać się światu, dopóki nie wiem, jakie są plany mego ojca.
Szara kotka spojrzała swojej wybawicielce głęboko w oczy, skinęła główką i po chwili już jej nie było. Bastet znów mogła powrócić do swej zwierzęcej postaci i ruszyć dalej, na badanie tego nowego świata. Jeśli mieli ponownie przejąć rządy nad ludźmi, musiała dowiedzieć się jak najwięcej. Jednocześnie znów wyczuła wrogą, acz niepokojąco znajomą obecność. Zdała sobie sprawę, że ta sama nadnaturalna aura towarzyszyła jej w ruinach świątyni. Wtedy jednak była zbyt oszołomiona, by zdać sobie sprawę z jej obecności. Przystanęła na chwilę, lecz wrażenie rozwiało się, wraz z gorącym podmuchem wiatru.
Ku bocznej uliczce zwabił ją zapach przedniego wina. Ostrożnie podeszła do miseczki skrytej pośród glinianych dzbanów i szmat. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jest spragniona, dopóki nie zanurzyła języczka w ożywczym płynie. Chłodne wino cudownie zwilżało wysuszone upałem gardło, dodając sił. Nagle usłyszała za sobą metaliczny trzask.
– Nareszcie cię odszukałem!
Usłyszała męski głos. Brudna chusta została ściągnięta, odsłaniając kraty klatki.
Pułapka!
Tuż nad nią pojawiła się ogorzała twarz pełna radosnego obłędu. Szeroko otwarte oczy wpatrywały się z zachwytem w zdobycz. Haczykowaty nos niemal dotykał prętów klatki. Gładko ogolona głowa, czarne obwódki oczu, zwisający z szyi amulet z czarnych kamieni i tradycyjny egipski strój przywodziły na myśl dawne czasy.
– Wspaniałe lśniące futro, inteligentne oczy i ta wyższość w twoich ruchach. Wiedziałem, że ten napój zwabi prawdziwą boginię. W świątyni uciekłaś mi, zanim zdążyłem cię znaleźć.
Wydarzenia dzisiejszej nocy i dnia wzbudzały w bogini coraz większy gniew. Lecz to, co śmiał uczynić ten człowiek, przekroczyło wszelkie granice. Tym razem kara będzie surowa. Ale jej wola przemiany w boginię nie została wysłuchana. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że nadal jest uwięziona w ciele kota. Prychnęła wściekle na mężczyznę. Przestraszony odskoczył, potykając się o jeden z dzbanów.
– N-n-nie złość się, moja pani. Wynagrodzę ci te n-n-niedogodności. Lecz na razie musisz pozostać w-w-w postaci dla mnie bezpieczniejszej. Te kraty nasączone są zaklęciem Re, blokującym twoją przemianę. – Pochwycił swój naszyjnik. – Tak samo jak mój amulet z turmalinu. Ma ochraniać mnie przed złymi mocami i urokami. Przyjąłem imię Amenemhat i tak możesz się do mnie zwracać. – Rozejrzał się dookoła, spłoszony. – Muszę szybko cię stąd zabrać.
Świat znów zniknął, zakryty szmatą.
Bastet próbowała opanować swą furię, aby móc myśleć racjonalnie. Człowiek, który ją uwięził, na pewno był dotknięty obłędem. Nie zrobił jej jednak krzywdy, a z potoku jego słów mogła wywnioskować, że nawet zamierza jej pomóc. Lecz w czym? Czy możliwe jest, aby był wysłannikiem jej ojca i teraz wiózł ją do niego? Kotka ziewnęła dyskretnie, przymykając oczy.
Po odgłosach otoczenia mogła wywnioskować, że mężczyzna zabrał ją do swojego rydwanu. Cichnący gwar miasta wskazywał, że jadą na pustynię. Za dużo wina, pomyślała, układając się wygodnie.
Sen odpływał powoli, ustępując miejsca świadomości. Wspomnienia ostatniej doby powoli wracały, burząc boską krew. Żółte plamki migały pod powiekami. Bastet wciągnęła nocne, rześkie powietrze pustyni. Otworzyła oczy, wyczuwając potężną aurę Amona-Re, i nie pomyliła się. Wokół niej wznosiły się masywne kolumny świątyni dotkniętej zębem czasu. Dawne sklepienie ozdobione gwiazdami zastąpił prawdziwy firmament. Chyboczące się na wietrze płomienie rozstawionych wokół oliwnych kaganków oświetlały zniszczone reliefy kolumn i pylonów. Dawna świetność i w domu ojca upadła. Bastet zapłakała nad boskim losem.
– N-n-nie smuć się, ma pani – usłyszała nad sobą niepewny głos tego człowieka. Zła na siebie za brak ostrożności, syknęła tylko. – Bezbożnicy zostaną ukarani. Świat odrzucił starożytnych bogów, ale wkrótce się to zmieni. Re prowadzi mnie, a kiedy wypełnię jego wolę, dołączę po śmierci do Ozyrysa.
Mężczyzna złożył dłonie w geście oddania. Nie zauważył postaci skrywającej się za jedną z kolumn. Wężowy cień padł na kamienną posadzkę.
– To Re pomógł mi cię obudzić, byś mogła za chwilę wypełnić jego wolę, tak jak za dawnych czasów – powiedział z mocą Amenemhat, wyjmując z lnianego woreczka płonący gniewem naszyjnik Oka Re.
Bastet nareszcie zrozumiała szalony plan. Nie mogąc do tego dopuścić, rzuciła się na pręty klatki, te jednak nie ustąpiły, nagle paląc skórę. Złowrogie zaklęcie jej więzienia na pewno nie pochodziło od jej ojca Re, lecz od jego wroga – Apophisa. Obłędnym wzrokiem szukała jakiegoś wyjścia. Miotała się po klatce, uciekając przed zbliżającymi się dłońmi z naszyjnikiem, lecz jej moc tłumiło więzienie. Oko Re zbliżało się nieuchronnie, hipnotyzując swym blaskiem. Słysząc trzask zapięcia, zamknęła oczy z bezsilności. Było za późno. Delikatne drżenie ziemi obsypywało z kolumn kilkusetletni kurz. Wiatr zerwał się, zamykając kotkę w piaskowym uścisku. Ogień amuletu wnikał głęboko, aż do duszy bogini. Bastet czuła, jak dotąd powstrzymywana furia i frustracja wypędzają łagodność, napędzając kolejne zmiany. Ciało wydłużało się, przybierając ludzkie kształty. Jej więzienie, jakby to wyczuwając, rozpadło się. Głowa urosła, zmieniały się kocie rysy.
Amenemhat patrzył na przemianę, nie potrafiąc się ruszyć. Jednocześnie przerażony i zafascynowany nie czuł, jak drżenie podłogi przybiera na sile. Spokojna aura świątyni znikała, pochłaniana przez ciemną energię. Amenemhat za późno zdał sobie sprawę z zagrożenia. Ziemia zatrzęsła się, demonstrując potęgę nadchodzącego bóstwa. Pylony runęły, wzniecając tumany pyłu. Kolumny łamały się pod naporem nowej siły, bezlitośnie grzebiąc uciekającego mężczyznę.
Z obłoku pyłu wyłoniła się kobieca postać. Dumnie wyprostowana bogini podniosła wzrok, pełen morderczej pasji. Lwi ryk poniósł się echem po ruinach świątyni.
– Thot już wam nie pomoże – wyszeptała Sechmet.