- Opowiadanie: elbaf - Sic Semper Tyrannis III

Sic Semper Tyrannis III

Oceny

Sic Semper Tyrannis III

Siódma kondygnacja niebios jak zawsze tętniła życiem… wiecznym. Tutaj, w przeciwieństwie do pozostałych poziomów, zbawionych wcale nie było aż tak wielu – tylko chrześcijanie mogli tutaj przebywać, najlepiej tacy o krok od świętości, co w ostatnich latach nie zdarzało się już zbyt często. Nie, Siódemka, czy też Celestia jak nazywano ją w oficjalnych dokumentach była przede wszystkim centrum dowodzenia – siedzibą pałaców serafinów, miejscem sądu oraz osiedli anielskich. Cóż, Kopernik czy nie, Ziemia – a w zasadzie niebiosa były kulturalnym, politycznym i na swój sposób gospodarczym centrum każdego wymiaru.

W tym momencie pewien młody osobnik gnał, przemykając się w cieniach pomiędzy budynkami. Rzecz jasna, pozycja pozwoliłaby mu poruszać się w świetle, jednak aniołowie ciemności zawsze odstawali od normy. Wylądował na schodach, stanowiących centralny punkt kondygnacji, przebiegł między skrzącym rydwanem swego upadłego stryja, a złotą bramą Boga i niczym pocisk wleciał do Srebrnego Pałacu. Dopiero wtedy zatrzymał się i odgarnął swoje białe włosy, rozglądając się przy okazji po korytarzu.

-Witam, cherubinie. – jeden ze stojących na straży aniołów Uriela, ubrany standardowo w białą zbroję z czerwonym krzyżem zasalutował, unosząc w górę miecz, co gość skwitował tylko niedbałym skinieniem głowy. 

-Stryj u siebie?

-Tak jest! – strażnik wyprostował się jak struna, po czym spojrzał nieco mniej pewnie – ale sam pan rozumie, sir. Namiestnik wyraźnie zaznaczył, że każdy, będący niżej rangą od niego ma obowiązek umówić się na audiencję!

Cherubin spojrzał na niego groźnie, mrużąc oczy, a anioł zadrżał. Cóż, nie powinien się nad nim znęcać. Służba u Uriela sama w sobie była… piekłem? Nie, to byłoby zbytnie bluźnierstwo, wręcz herezja. Dlatego spokojnie, przynajmniej na tyle, na ile pozwalała mu sytuacja, podszedł do pobliskiego biurka. Za nim, przy laptopie siedział staruszek w liberii ze złotymi kluczami. Wizytówka przed nim nosiła na sobie tylko jedno słowo: Piotr.

-Ekhem. – odchrząknął, aby zwrócić uwagę klucznika.

Apostoł oderwał na chwilę wzrok od ekranu i otaksował wzrokiem petenta. Ujrzał czarnego cherubina o białych oczach i włosach sięgających karku ( bardzo krótkich jak na standardy aniołów), ubranego w garnitur i w czarnych okularach. U pasa tkwiła pałka, która w każdej chwili mogła rozwinąć się w pełnowymiarową kosę. Do marynarki przyczepiony był pojedynczy, złoty order na czarnej wstędze, przedstawiający dwie pary skrzydeł, otaczające czaszkę i klepsydrę.

-Tak? – odparł głosem znużonego urzędnika

-Przyszedłem na pilne widzenie ze stryjem… to znaczy z Namiestnikiem. – poprawił się, gdy Piotr uniósł brew.  – Thanatos, cherubin ciemności pierwszej kategorii chóru Azraela – postukał się w order – szef wydziału przypadków beznadziejnych.

-Tak, tak… – mruknął apostoł, wklepując odpowiednie dane – Wie pan, cherubinie – ściszył głos do szeptu–  czasem to ja się czuję, jakbyśmy tutaj mieli jeden wielki wydział przypadków beznadziejnych, bez urazy.

-Oczywiście. – Thanatos odparł podobnie – Wiesz, kluczniku, czasem zazdroszczę kuzynowi.

-Broń cię Boże! – syknął, wymachując rękami – Jeszcze twój stryj usłyszy i będzie wnosił o nasze strącenie! Idź już do środka i nie pleć głupstw!

Thanatos skinął tylko głową, uśmiechając się do siebie. On przecież był strącony, niemal od samego początku tej awantury. No tak, ale o tym wiedziało tylko dwóch aniołów. No i Pan, ale to oczywiste. Jak przystało na anioła ciemności zakradł się więc i uchylił delikatnie drzwi gabinetu. Stąd mógł dostrzec tylko stosy książek i dokumentów, oraz kulącą się między nimi duszę.

-Podsumowując – rozległ się suchy, zniechęcony głos – Byłeś jakimś tam strażnikiem w nawiedzonej tawernie, hmm?

-No tak, tak… znaczy się nie w tawernie, tylko w pizzerii, ale…

-Czy wiedziałeś o tym, człowiecze, kiedy podiąłeś się tej funkcji? Nawet nie musisz odpowiadać… – rozległ się szelest papierów. Hipermnezja miała sporo zalet, ale wcale nie mniej wad, a zanim się przekopało przez wspomnienia, czasami prościej i szybciej było coś sprawdzić zewnętrznie – Taaak, przez cztery noce byłeś ganiany przez opętane maszyny, a mimo to się nie zwolniłeś. I teraz prosisz mnie o anulowanie twojej śmierci?

-T-tak, Namiestniku.

-Chłopcze, chłopcze, chłopcze… – zagaił Uriel złośliwie – nawet, gdybym chciał ci pomóc, a nie chcę pomagać żadnemu człowiekowi, jeśli nie muszę, to jest to raczej sprawa dla mojego brata, to on zajmuje się umarłymi.

-Byłem, byłem. Jednak on mówił coś o Otchłani…

-To też nie moje kompetencje. Won!

-Ale, ale…

-Głuchyś? Won, cieszyć się życiem wiecznym, na które nie zasługujesz, małpo jedna! – ryknął, a spłoszona dusza uciekła z gabinetu, niemal przewracając Thanatosa. Przerażony zbawiony przystanął, przepraszając, ale cherubin jedynie machnął dłonią i wszedł do gabinetu, siadając w milczeniu za biurkiem. Jego oczy spotkały się z wściekłymi, srebrnymi ślepiami Uriela, Namiestnika Ziemi i karzącego Miecza Pana. Cóż, czy ktokolwiek mógłby uwierzyć, że był też, przynajmniej formalnie, opiekunem życia? Ubrany był, podobnie jak jego bratanek, w garnitur, jednak cały srebrny, podobnie jak jego aureola, włosy sięgające ziemi i trzy pary skrzydeł. 

-Następny… czego tutaj chcesz? – warknął – Poza tym, oducz się w końcu podsłuchiwać, pamiętaj kim jesteś.

-Ciebie też miło widzieć, stryju. – sarknął, po czym łyknął nektaru z własnej piersiówki – I doskonale pamiętam, czego chyba nie można powiedzieć o tobie. 

Uriel spojrzał na niego wściekle, po czym opadł na fotel. Odetchnął kilkakrotnie, niby od niechcenia przeglądając dokumenty, w końcu jednak odezwał się lodowato.

-Niepotrzebnie się fatygowałeś. Z tego co wiem, za sprawy twojego, pożal się Panie, wydziału odpowiada Azrael. Podobnie jeśli mowa o Niebiańskich Tajnych Służbach. 

-Tak, tak, stryju, wiem doskonale.  – Thanatos złagodził głos i spojrzał błagalnie w nieprzejednaną twarz serafina– jednak to sprawa bardziej osobista.

-Nie rób takich kocich oczu, na mnie to nie podziała. Streszczaj się. 

Thanatos zacisnął wściekle usta i przymknął oczy. Po chwili podjął jednak rozmowę, równie suchym tonem jak jego stryj.

-Twój syn. Wiecznie oddany i wiecznie święty, którego ty postanowiłeś, w swej wielkiej łasce, nagrodzić odebraniem mocy…

-Won. – warknął tylko Uriel

-Obecnie podjął się karkołomnej misji…

-Won, powiedziałem! – serafin uniósł się w fotelu, łapiąc groźnie za dwa miecze, płonące srebrnym ogniem.

-Gadu gadu, stary dziadu! – krzyknął Thanatos, uderzając pięścią w stół – Co to ma być, żeby piekło pomagało…

-Ah tak? Doskonale! – Uriel wyszczerzył się szaleńczo – Czyli mamy ostatecznie dowód na zdradę Aiasarenisa!

Thanatos aż zamrugał ze zdumienia.

-No ty sobie chyba jaja robisz. Żeby Lucyfer… – urwał, gdy stryj złapał go za kark

-Zjeżdżaj do piekła, usługiwać demonom. – wycedził mu do ucha, po czym wyrzucił przez ścianę, prosto przed biurko Piotra.

Apostoł spojrzał po potłuczonym cherubinie i pokręcił głową.

-Chyba można uznać audiencję za niezbyt udaną, sir.

Cherubin otrząsnął się tylko i pozbierał dematerialując. Przed klucznikiem zawisła tylko czarna chmura, strzelająca białymi błyskawicami

-Wracam do domu. Prześlij moje wyrazy uznania Namiestnikowi. – zagrzmiał, po czym wyteleportował się z irytacją.

Nie minęła nawet sekunda, gdy znalazł się ponownie w hallu. Tutaj, w Białym Pałacu, atmosfera była o wiele luźniejsza. Właściwie jedynie w pracowni jego ojca panowała ostrzejsza dyscyplina. Tutaj nawet dusze czyśćcowe mogły liczyć na łagodniejszy wymiar kary i pracowały na swoje zbawienie usługując zastępom aniołów śmierci i innych urzędników. Taka łaska nie obejmowała jednakże morderców czy nielegalnych nekromantów, których Azrael traktował z pełną surowością. Thanatos zmaterializował się więc i ruszył w stronę pracowni. Przezornie zapukał trzykrotnie, po czym wszedł do środka. 

Pracownia Namiestnika Czasu, serafina śmierci, czy też, jak woleli o nim mówić ludzie Ponurego Żniwiarza stanowiła najdoskonalsze centrum kształcenia nekrotycznego w całym wymiarze. To tutaj Aiasarenis pobrał podstawy sztuki nim wyruszył w podróż, która zakończyła się napisaniem Necronomiconu i zdobyciem mistrzowskich szlifów. Tutaj okazał też stryjowi Montezumę Huitzilopoctli, swoje popisowe dzieło i późniejszego Imperatora Ziem Umarłych, dając początek trzem najwyższym mistrzom nekromancji, a w konsekwencji zakonowi Azraela.

Również fizycznie, a nie tylko symbolicznie, to miejsce robiło wrażenie. Olbrzymia sala, niczym hangar ( a trzeba pamiętać, że w niebie przestrzeń była kwestią w najlepszym razie płynną), której podłoga pokryta była kręgami i symbolami, ściany schematami i projektami, a sufit wymalowano w swojską symbolikę kości, czaszek itp. Wokół największego z kręgów rozciągnięte były fotele i stoliki, pozwalające na zebranie się sporego, nawet kilkuset osobowego audytorium. To wszystko było jednakże w znacznej mierze na wyrost, gdyż Azrael nigdy nie nauczał więcej niż dwóch – trzech uczniów na raz, zdecydowanie preferując indywidualny tok nauczania. Bywał też dosyć wybredny i niechętnie widział u siebie kogoś, kto nie miał niemal anielskich predyspozycji do zawodu. Jak sam mawiał, fizyką jądrową można co najwyżej zniszczyć kilka miast. A źle uczona nekromancja mogłaby doprowadzić do zepsucia całego świata. Co poniekąd się stało. Jeszcze w czasach grubo poprzedzających upadek Lucyfera, niebiańscy nekromanci mieli sporo roboty z partaczami od zielonego ognia, tworzących sobie armie posłusznych zombie. Teraz natomiast, pomimo przejęcia zwierzchnictwa nad wszystkim co pozostało z dawnych zakonów przez Watykan, cała misja stała się jeszcze trudniejsza. 

Serafin siedział, rozparty w fotelu i, z ponurą miną pstrykał sobie iskrami swojego własnego nekrotycznego ognia. Ubrany był w tradycyjną, anielską szatę, a oczy przewiązane miał opaską, spod której raz na jakiś czas spływała pojedyncza kropla nektaru, jego krwi. Wszystko, rzecz jasna, było białe. Gdy tylko Thanatos podszedł do niego, uśmiechnął się smutno.

-I jak poszło? – spytał cicho, nie odwracając się nawet.

-A jak miało pójść, tato? – westchnął, siadając obok.  – Po mojemu to całkiem oszalał, zamiast być Namiestnikiem, powinien zostać zamknięty w moim wydziale!

-Thanatosie, opanuj się…

-Mam się opanować? Ja?! Ojcze, mówimy o wariacie, który pali wszystko co się rusza, który trzymał wiekami ludzi w ciemnocie tylko w imieniu własnego widzimisię! Nie pamiętasz, jak się wściekłeś, gdy zmusił cię do mordowania Egipcjan? A teraz co? Mam ci przypomnieć, co obecnie dzieje się z demiurgami? Inari ogłosił się bogiem, Tiamath i Flausticia upadły i sobie głupie ryje rozwaliły, a Mab odeszła! I jedyny demiurg, na którego możemy liczyć musi uciekać się do morderstwa i samobójstwa, żeby cokolwiek załatwić! Jeśli to nie jest chore, to Lucyfer jest zbawiony!

-Spokojnie. – Azrael położył synowi ze smutkiem palec na ustach – Nie bluźnij.

-I tego nie robi. – rozległ się wesoły głos z fotela obok, gdy cherubin szykował się do kolejnej ciętej riposty. 

Aniołowie natychmiast poderwali się z siedzeń, wpatrując w postać. Był to około trzydziestoletni człowiek o długich włosach i niewielkim zaroście, ubrany w dżinsy, luźną koszulę i adidasy. Jeden i drugi natychmiast padli na kolana schylając głowę. Gość tymczasem machnął łaskawie dłonią. 

-Wstańcie, proszę. To nie oficjalna audiencja.

Ojciec z synem wstali więc gładko i usiedli na przeciwko Pana. Ten spojrzał przenikliwie w twarz Azraela, by w końcu zabrać głos.

-Zarządzam dyspensę dla  Aiasarenisa, żeby ci czasem do głowy nie strzeliło traktować go jak większość twoich skazańców.

-Panie! – serafin wykrzyknął niemal z wyrzutem – Przecież nie planowałem… 

-WIEM. – rzekł, a ściany pałacu zadrżały. Dalej kontynuował już zwyczajnym, lekkim tonem – Oddać życie za twoją wnuczennicę. To jest styl, szanuję.

Wnuczennicę?

-Coś nie tak? Uczennica twojego ucznia. Wnuczennica. – puścił oko do serafina, który skrzywił się nieznacznie. Następnie odwrócił do Thanatosa, po którym również nie było widać zbytniej aprobaty dla żartu Najwyższego – Jak się czujesz na swoich stanowiskach?

-Szczerze, sir? – wzruszył ramionami – średnio. Coraz więcej osób trafia do mojego wydziału, ale nie trzeba ich specjalnie pilnować. Stanowisko kamerdynera Vexela traktuję bardziej hobbystycznie, bo przecież i tak polem walki jest ziemia, to znaczy, aż nie powrócisz. – schylił lekko głowę. – A Jezuici to już nie to samo co kiedyś. Znaczy, oczywiście, nadal staram się trzymać nad nimi opiekę, ale to coraz trudniejsze bez ingerowania w wolną wolę.

Bóg skinął jedynie głową i milczał przez dłuższą chwilę. W końcu Azrael nie wytrzymał i odchrząknął.

-Panie… – zaczął błagalnie – Czy nie dałoby się czegoś zrobić… przywrócić moc mojemu bratankowi… cokolwiek…

-Przykro mi. Pomimo wykształcenia Aiasarenis jest demiurgiem, należy do chóru życia. W tym momencie jedynie dobra wola jego ojca stanowi o tym, co będzie się działo z twoim uczniem.

To okropne! – pomyślał Thanatos, zaciskając szczęki. – żebyśmy tylko mogli, zebrać chłopaków i pójść spuścić stryjaszkowi wpier…

-W tym momencie to już zacząłeś przeginać. – Wszechmogący uciął jego myśli. Głos miał  spokojny, lecz stanowczy – Nie chcę kolejnej wojny w niebie. Jeszcze kogoś by poniosło i musiałbym go strącić. Wolność wolnością, ale nawet… a raczej zwłaszcza aniołowie powinni pamiętać jak działa hierarchia. Nie. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek niższy rangą podniósł rękę na Uriela. 

Azrael posmutniał, jednak niemal natychmiast dostrzegł złośliwe iskierki w oczach przełożonego. Mimowolnie ścierpła mu skóra.

-Czy coś planujesz?

-Jak zawsze. Ale to po moim powrocie. Ci, którym mogę ufać zostaną wywyższeni ponad wszelkie wyobrażenia. Nieważne, czy to człowiek, elf, czy anioł. Natomiast ci, którzy nie będą chcieli wypełniać mojej woli… – wymownie zawiesił głos. Widząc jednak przerażenie na twarzach aniołów, roześmiał się lekko i położył dłoń na ramieniu swojego Namiestnika. Ten uklęknął, jakby ugiął się pod niewidzialnym, ale znacznym ciężarem.

-Z ciebie jestem zadowolony, mój wierny sługo. Trzymaj tak dalej, a zasłużysz na wspaniałą emeryturę. – uśmiech rozkwitł na jego ustach, a po chwili wstał, powazniejąc. – W porządku, wystarczy tego dobrego, idę. A ty, Thanatosie, gdyby naszła cię myśl opieki nad pewnym biednym, kalekim aniołem… spojrzę na to przez palce.  – Po tych słowach zniknął, pozostawiając aniołów w stanie lekkiego strachu i olbrzymiej determinacji.

 

***

Mistrzowie Rady siedzieli przy prostym kamiennym stole. Cała trzynastka dawnych uczniów księcia Samhaina, cała trzynastka, której nie było po drodze z naukami założyciela. Jak na seidhe przystało, uwielbiali kosztowności, zwłaszcza kamienie szlachetne. Jednocześnie, w przeciwieństwie do klasycznych przedstawicieli swojej rasy, zamieszkujących Tir Nan Óg, preferowali ład i porządek. Stawiali również dyscyplinę i hierarchię ponad kreatywność i indywidualizm. Jak sami twierdzili, ogień należy zwalczać ogniem, więc jako – przynajmniej teoretycznie – zabójcy aniołów przyjęli ich styl życia. A przynajmniej próbowali, gdyż w istocie powstała nienaturalna hybryda, która jednak radziła sobie doskonale. Nawet, jeśli nie można było tego powiedzieć o “tyranach” (czyli, jakby nie patrzeć, o ich głównym zadaniu), to biada było śmiertelnikom, którymi zainteresowali się przywódcy Zakonu Auli.

-Bracia i siostry w buncie. – zaczął oficjalnie najniższy z nich– zebraliśmy się tutaj, aby przedyskutować sytuację w jakiej znaleźliśmy się w związku z pewną niewiastą…

-Bracie Tyru. – wysoka, czarnowłosa kobieta zabrała głos. Chociaż nie dało się jednoznacznie określić jej wyglądu, jej piękno nie budziło wątpliwości. – Przejdź do rzeczy. Wszyscy z pewnością domyślamy się, że chodzi tutaj o tą nekromantkę, którą porwały twoje uczennice.

-W istocie, siostro Hekate, właśnie do tego zmierzałem. – mistrz rady prychnął z irytacją – To niezwykła istota, wydaje się być człowiekiem, a jednak jest niesamowicie nieuchwytna. Jej umysł ma wielką siłę, a do tego szybko się regeneruje…

-Czyli przez tydzień tortur nie udało ci się absolutnie nic dowiedzieć? – sarknęła rozmówczyni – typowe dla mężczyzny.

-Droga siostro. – Tyr wycedził przez zaciśnięte zęby. – To nie zlot tych twoich feministek. Wszyscy jesteśmy tutaj równi. Niech ci się nie wydaje, że jesteś Tytanią! – warknął, a pozostali mężczyźni poparli go zgodnymi pomrukami – Poza tym, gdybyś dała mi się wysłowić, wiedziałabyś że udało nam się określić pewne informacje. To lekarka, Polka z Gdańska, obdarzona prawdziwym widzeniem. Jedyne, co specyficzne w jej rodzinie to to, że jej babka była druidką i to po niej odziedziczyła swoje zdolności. Nic nie powinno nam przeszkodzić w odczytaniu jej największych sekretów, a jednak nie umiemy się tam dostać.

Hekate rozejrzała się po zgromadzonych i wybuchła niepowstrzymanym śmiechem

-Że co?! Nie potraficie złamać człowieka?! Przecież potrafimy czytać nawet myśli aniołów, kim waszym zdaniem ona jest?

Mistrzowie Rady zaczęli szeptać. Dały się słyszeć ich głosy od zachwytu przez irytację i panikę

-Jakże… to nie może być…

-No przecież ma brązowe włosy i niebieskie oczy, to by dawało jej podwójne pochodzenie…

-Wiedzielibyśmy o tym wcześniej…

-To wyjaśnia jej dar do nekromancji…

-No gdzie tam, może to opieka tego, no wiecie, z góry.

-Bez tej herezji! – Tyr uciął dywagacje – Bracia. I siostry. Musimy z pełną stanowczością odrzucić myśl o tym, że pomógł jej Bóg. Dla dobra naszych własnych podkomendnych, nie zamierzam podważać naszej doktryny, zwłaszcza kiedy jest to tak mało prawdopodobne. Nie.  – uśmiechnął się – Musimy rozważyć kwestię tego, że nasza droga Dominika jest potomkinią demiurg Mab i demiurga Aiasarenisa. Nie w pierwszym pokoleniu, rzecz jasna… ale wiele na to wskazuje.

-Czy on czasem nie jest… no wiesz, czysty? – zadrwiła Hekate.

-Nie powiedziałem, że musi być potomkinią Aiasarenisa ze swojego wymiaru. A jednak praktycznie każdy jest nekromantą. No dobrze, ale dosyć tej dywagacji. Proponuję zakończenie tortur. Jeżeli ona w istocie jest tym, za kogo ja podejrzewamy… to trafił nam się skarb, który najlepiej będzie wykorzystać tak bardzo, jak tylko się da. 

Tyr wstał, a jako, że to on zwołał radę zakonu, oznaczało to koniec spotkania. Mistrzowie rady wstawali więc jeden po drugim i wychodzili z sali. Ostatnia wyszła Hekate, która zatrzymała się w drzwiach, aby posłac swojemu bratu drwiący uśmiech. Niewielki seidhe pozostał więc sam, w ciemnościach. 

 

***

Siedzieli w prywatnym saloniku Vexela. Była to niewielka, kameralna komnatka pozbawiona okien, co tylko pomagało zachować dyskrecję. Niemal namacalna ciemność rozświetlana była lodowatymi płomieniami z kominka, które (pomimo barwy) były czymś zupełnie innym od nekrotycznego ognia. W tym momencie całą trójką zasiedli w fotelach, a najlepszy sługa w dziewiątym kręgu podchodził do każdego z nich. 

-Nektaru, o najmroczniejszy? – Sebastian skłonił się przed Aiasarenisem, trzymając tacę z dwoma butelkami ( jedną pełną cieczy czarnej, drugą bladozłocistej) oraz kilkoma kielichami.

-Poproszę. – mruknął demiurg z niechęcią, a gdy kamerdyner polewał mroźny płyn, kontynuował – Jednakże nie podoba mi się to określenie, konotacja jest niezwykle negatywna.

-Oczywiście, upraszam o wybaczenie. A szanownemu panu Feliksowi? Piwo czy wino?

-I wódka! – Polska zatarł z radością ręce, gdy tylko cień zabrał się do wypełniania zamówienia – No no, Lucyferze, ty to potrafisz kusić.

-Ależ jakie kusić, szanowny gościu? – szatan spojrzał na niego z miną niewiniątka, unosząc w geście toastu  swój kielich pełen białego nektaru – Jeżeli ktoś mi wiernie służy, czekają go nie takie luksusy, toteż zapraszam. Wprawdzie w 1918 twoje diabły nieco napsuły mi krwi… ale wszystko można wyjasnić, zwłaszcza że przecież nie jesteś małpą. Wystarczy tylko złożyć hołd. – zamilkł, gdy upił łyka przymykając oczy. – A skoro już o hołdzie mowa, zabrało ci to trochę czasu, kochany bratanku.

-To znaczy? – demiurg uśmiechnął się samymi kącikami ust i od niechcenia zakręcił trzymaną cieczą.

-No jakże to? Chyba nie przyszedłeś do mnie tak po prostu? Posłańcem też nie jesteś, niebiosa cię zdradziły… w twoim najlepszym interesie jest, powtórzę po raz kolejny, dołączenie do mnie. – uśmiechnął się łaskawie, po czym wycelował palcem w swojego krewnego.

Feliks wytrzeszczył oczy, patrząc na swojego towarzysza. Jego ciało natychmiast ściemniało, rosnąc zauważalnie,  a oczy zapłonęły błękitem. Korona, zrobiona na szybko z kawałka lodu rozwiała się, formując aureolę. W końcu z pleców Aiasarenisa wyrosły dwie pary skrzydeł cherubina ciemności. Sebastian również spojrzał na to z zachwytem, którym ukrywał bardzo silny niepokój. To był cios poniżej pasa. Nikczemny cios. 

Demiurg odstawił kielich drżącą ręką. Odwrócił wzrok, żeby nikt go nie widział, po czym nabrał kilkakrotnie tchu.

-To piękne stryju. – odwrócił się z zimnym uśmiechem – Ale mnie nie nabierzesz. Miałbym służyć tobie, a więc jaka aureola? Zresztą, zdania nie zmienię. Mogę pomyśleć o współpracy, kiedy wrócisz na służbę Boga.

Lucyfer sapnął, zrzucając własne naczynie na ziemię. W miejscu, gdzie jego nektar się rozlał, podłoga zapłonęła, ale Sebastian natychmiast zareagował i zadeptał płomienie. Władca piekła jednak zupełnie nie zwracał na to uwagi. Gniewnym ruchem odebrał moc swojemu bratankowi i spojrzał groźnie w jego oczy. 

-Uważasz, że na służbie niebu miałeś raj. Że chronił cię ojciec, lub Azrael. Ale jaka była prawda? Rodzeństwo cię prześladowało. Ojciec od zawsze miał cię gdzieś, mimo twojej wierności, a jedyna osoba z całego twojego rodzeństwa, która cię wspierała, zaginęła.  To JA byłem tym, który uratował i ciebie i cały twój lud. To JA zesłałem meteoryt, który zakończył mezozoik i pozwolił zniszczyć władzę Inariego nad Ziemią. Pomogłem ci, mając nadzieję, że spłacisz swój dług, albo chociaż, że mogę liczyć na twoją przyjaźń. Ale ty nie przychodzisz z szacunkiem. Nie proponujesz przyjaźni. Nie mówisz “ Ave Satan”. Nie, w dniu kiedy pragnę twego hołdu, prosisz…  – urwał, gdy niezrażony Aiasarenis rzucił na stolik odznakę. Wściekły szatan złowił trzy przeklęte litery, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.

-Uważasz się za boga? – zadrwił demiurg, upijając kolejnego łyka – Dobrze więc. Niech cię Vexel tytułuje bogiem, a jeśli to twoje siły odbudują Niflheim, niech on rządzi w twoim imieniu. Ale nie po to przyszedłem. Aule zagrażają wszystkim aniołom. Wszystkim… tyranom. A więc tyrani powinni się trzymać razem, nie sądzisz? Zwłaszcza, że ochrona wymiaru przed zewnętrznymi zagrożeniami to jeden z obowiązków Boga. A skoro, jak sam twierdzisz, przejąłeś jego zobowiązania….

– Ty mi oczu nie mydl, młokosie. – warknął cicho Lucyfer, a wszyscy zebrani az cofnęli się odrobinę. – Doskonale znam swoje powinności. – odchylił się na fotelu i przymknął oczy, po czym strzelił palcami. Po kilku sekundach rozległo się pukanie do drzwi, a Sebastian zgrabnym ruchem podszedł i je otworzył. Do środka wbiegła dziewczyna o długich złocistych, niska nawet jak na standardy niziołka. Ubrana była w męski kontusz, przy szabli.W rękach miała kołpak a na głowie długie rogi. Skłoniła się głęboko, przed Lucyferem, niemal zamiatając kołpakiem podłogę. 

-Wzywałeś, Panie.. – urwała, gdy ten wskazał dłonią na zgromadzonych. Ta zamrugała oczami, po czym z dziewczęcym piskiem rzuciła się na Feliksa tuląc do jego płomieni. 

-Zdurniałaś? Udusisz… 

-Hahaha, Corona Regnum Poloniae! Ave Satan, Vivat Res Publica! – wyściskała go, po czym odwróciła się w stronę demiurga – Ciebie też miło widzieć, mości Szroniacki. Czyżbyś w końcu poszedł po rozum do głowy i zrozumiał, że niebo to taki sam wróg dla Rzeczypospolitej jak i dla Niflheimu?

-A skąd, Ewelino, niektórym można tłumaczyć, pokazywać, a to jak grochem o ścianę. – Żachnął się szatan – Nie, kochany bratanek przyszedł prosić o pomoc w walce z Aulami. – zakończył złośliwie.

Demonica spojrzała na wymienionego i zmrużyła groźnie brwi. Aiasarenis odmachał więc z zakłopotaniem.

-A więc… – odchrząknął – Jak tam Poniatowski?

-A jak ma być, jak stale go kroimy? To się nigdy nie znudzi… ale nie zmieniaj tematu. – zaplotła ręce na piersi. – Do czego akurat ja wam jestem potrzebna? Jakaś broń by się wam pewnie przydała. 

-Właściwie to myślałem tylko o przerzucenie do Samhainu, póki jeszcze wiemy, gdzie się znajduje. Ale skoro już się oferujesz…

Spojrzała to na niego, to na Feliksa, po czym znowu na niego i wybuchnęła złośliwym śmiechem.

-Nie, dziękuję. Jeśli już miałabym się komuś zaoferować, to komuś cieplejszemu i bardziej doświadczonemu. – Z lubieżnym uśmiechem pogładziła Polskę po torsie, a płomienie na jego twarzy buchnęły na chwilę szkarłatem – Ale jeśli chodzi o coś bardziej służbowego… – otaksowala demiurga wzrokiem – Tak, to nie powinno być takie trudne. Szable macie ostre, to w tej kwestii nie trzeba wam specjalnej modernizacji… ale dobrze jest mieć coś z większym pier…  – urwała pod ciężkim wzrokiem Lucyfera – Coś bardziej wystrzałowego.  – poprawiła się.

-No, ja myślę – mruknął szatan, skinając łaskawie głową – Nie jesteśmy seidhe ani małpami, żeby pozwalać sobie na takie słownictwo. Mówiłaś że pracowałaś nad pewnym projekcikiem.

-Tak, Panie. – skłoniła się – Jednakże, to dopiero prototyp, nie przeprowadziliśmy testów…

-To będzie idealny test. Skoro mamy pomóc sługusom nieba… – wzruszył ramionami, gdy Aiasarenis spojrzał na niego chłodno – No cóż. Jeśli stanie się coś złego… To niech ratuje was wasz Bóg, skoro jesteście mu tak wierni.

-Dobra, nieważne. – Feliks machnął dłonią – Jakby jejmość miała to ze sobą…

-To? Niezupełnie. – uśmiechnęła się zawadiacko – Ale mam plany! – Pomachała pergaminem – Nie spal ich tylko!

Polska złapał więc zwój za brzegi, po czym otworzył szeroko oczy.

-Hej Ludmile! Nie uwierzysz.

Aisarenis spojrzał więc mu przez ramię i aż zagwizdał z zachwytu.

-No stryjaszku… prototyp czy nie, z chęcią przetestuję.

-Dobra, dobra, ty się już nie podlizuj. Czyli jesteś gotowy.

-Co? Ale…

Lucyfer warknął, po czym odwrócił wzrok. W tym samym momencie fioletowe światło rozbłysło, pochłaniając demiurga i duszę narodu polskiego.

-Requiescat in Pace. – rzucił z mrocznym tryumfem.

Koniec

Komentarze

Cóż. a o to i część III, na razie ostatnia. Spokojnie, reszta w trakcie :)

Elbafie, jeśli uznałeś, że wrzucanie opowieści w odcinkach jest dobrym pomysłem, muszę Cie rozczarować. To nie jest dobry pomysł, zwłaszcza na dzień dobry – obawiam się, że mało kto pokusi się o lekturę tekstu, nie mając gwarancji, że kiedykolwiek doczeka się końca.

Wrzucenie więcej niż jednego tekstu dziennie także nie przysporzy Ci czytelników, no bo kto zechce czytać kilka części niedokończonego dzieła, zwłaszcza że autor jest nieznany, a dzieło napisane nie najlepiej. Pobieżnie przyjrzałam powyższy tekst i zauważyłam, że masz źle zapisane dialogi. Pewnie przyda się poradnik: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html

Elbafie, sugeruj abyś zaczął nie od kilku fragmentów, a raczej od niezbyt długiego, ale skończonego opowiadania. I nie dodawaj kolejnych tekstów wcześniej, niż po kilku dniach – daj czytelnikom szansę.

 

No i, skoro to nie jest skończone opowiadanie, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka