- Opowiadanie: elbaf - Sic Semper Tyrannis II

Sic Semper Tyrannis II

Oceny

Sic Semper Tyrannis II

Wiatr wył, a śnieg z deszczem zacinał, atakując gdańskie dachy. Gęste chmury potęgowały jedynie uczucie przytłaczającej ciemności, spowijającej obecnie ulice. Nie inaczej było w obserwatorium imienia Jana Heweliusza, najnowocześniejszym obiekcie tego typu w Europie. Dziesiątki sal, kilka auli wykładowych i doskonały teleskop, będący dumą polskiej myśli naukowo – technicznej. Nic dziwnego, że obiekt ten był stale pilnowany przez firmę ochroniarską, której członkowie leżeli obecnie na ziemi, śpiąc w najlepsze.

-Ale sztorm, nieźle musi bujać – roześmiał się osobnik w noktowizorze. Pomimo starannego maskowania, blond kosmyki i tak wystawały gdzieniegdzie – O, a wiesz, czemu Bałtyk się tak burzy?

-Taaa… bo rybak przykuł diabła kotwicą do dna morskiego. – mruknął jego towarzysz, którego błękitne oczy błyskały w mroku. Co, jak co, ale radził sobie w mroku bez jakichkolwiek śmiertelnych wynalazków.

-Ej no, znowu mi czytasz w myślach, w ogóle nie znasz się na zabawie, mospanie Ludmile. – pierwszy wyraźnie się skrzywił, niezadowolony.

-Nie, Feliksie – odparował Aiasarenis, otwierając salę z teleskopem – Opowiadałeś mi to podczas każdej wojny ze szwedzkimi okupantami, oraz podczas oblężenia Gdańska przez Francuzów. A ja, jakbyś zapomniał, cierpię na hipermnezję, jak każdy od stopnia archanioła w górę. No, jesteśmy na miejscu. – zamknął drzwi, po czym rozniecił nekrotyczny, błękitny ogień w powietrzu.

-Czy to rozsądne? – upewnił się Feliks, drapiąc po głowie – Jeszcze ktoś nas zobaczy.

-Wasza Koronna Mość może być spokojny – Ludmił zaśmiał się z lekką drwiną – Osobiście przygotowałem ziółka, żeby posłać ich na zasłużony odpoczynek, zostawiłem nawet lekkie ślady włamania, żeby zmniejszyć ryzyko, że ich zwolnią. Poza tym, do tego, co zaraz będziemy tu czynić, nawet Ciemność potrzebuje trochę więcej światła.

-O, no właśnie, skoro już przy tym jesteśmy, nadal nie wiem… – urwał, gdy demiurg otworzył przed nim niepozorne, czarne etui.– Ja…to jest… cudowne.

W środku, na jedwabnej wyściółce leżała soczewka wykonana z błękitnego kryształu. Odbijała płomienie niczym kula dyskotekowa, rozświetlając dodatkowo całą salę. Dla skromnych oczu Feliksa wyglądała na wykutą z najczystszego brylantu.

-To jest nie tylko cudowne. – Ludmił podszedł do maszyny – To cacko pozwala posiadaczowi spojrzeć w dowolne miejsce w każdym wymiarze a, że te same w sobie są nieskończone… w dodatku jest całkowicie niezniszczalna, a przynajmniej żadna istota stworzona w standardowym wymiarze nie da rady tego uczynić.

-Doprawdy? Potrzymaj mi piwo! To znaczy dmuchawkę! Starczą mi sekundy…

-Owszem. – westchnął demiurg, wspinając się – wiem, że radzisz sobie doskonale z niszczeniem rzeczy niezniszczalnych.

-No, no! Zniszczyłem Imperium Osmańskie, Rosyjskie, Cesarstwo Niemieckie, Austro – Węgry, Trzecią Rzeszę, ZSRR, a teraz niszczę Unię! – Feliks wyszczerzył się z dumą – To siedem do jednego, a za chwilę będzie osiem do jednego!

-Siebie niszczysz przez cały czas. – rzucił Aiasarenis, odkręcając okular – Poza tym, nie masz nawet pojęcia, co przeszedłem, aby ją dostać. Wolałbym chyba spędzić w klatce dodatkowy tysiąc lat.

-Wow… – Polsce na chwilę zaparło dech. Rozejrzał się po sali, po czym dodał, tym razem znacznie bardziej przymilnym tonem – To co, opowiesz o tym? Nigdy nie mówiłeś.

-Ja… ehh, no dobra, niech ci będzie. – mruknął – Ale nie są to wspomnienia, do których lubię wracać, więc mam nadzieję, że potrafisz poszczycić się pamięcią podobną do mojej. – Przeniósł wzrok na Feliksa, który właśnie energicznie kiwał głową,  niczym chłopczyk spragniony wojennych opowieści dziadka. – Wątpię. Jednak, skoro już słowo się rzekło… miało to miejsce prawie sześćdziesiąt milionów lat temu a ja, wstyd się przyznać, byłem w sytuacji, która aż tak bardzo nie różniła się od naszej obecnej…

 

 

***

 

 

Stał przy wyjściu z ogrodu, opierając się ciężko o ścianę. Przed nim znajdowała się szeroko otwarta, srebrzysta brama, a dalej złociste chmury Światłości. Poszło łatwo. Zbyt łatwo. Spoglądał dłuższą chwilę w kawałek trzymanego przez siebie lśniącego kryształu. Błękitny, tak jak lubił. Odbijała się w nim czerń dwóch par potężnych, acz obecnie mocno zmierzwionych skrzydeł i silnego, męskiego ciała, z którego lał się czarny nektar – krew aniołów ciemności. Jego włosy, sięgające zazwyczaj łopatek, pozlepiane teraz w strąki sterczały na wszystkie strony, a zwiewna, anielska szata, obecnie wymięta, przylegała mu ciasno do ciała.Idealny, monochromatyczny obraz zaburzały jedynie lodowato błękitne oczy, mimo znacznego udręczenia wciąż spoglądające bacznie i tak twardo, jak tylko było to możliwe w obecnej sytuacji. I w końcu jego aureola, niczym korona utkana z zamarzniętych płomieni wciąż trwała, niezachwiana, nad jego głową. Aiasarenis zaśmiał się pod nosem, na tyle, na ile pozwalał mu obecny stan, po czym spojrzał na własną rękę. Jak dobrze zapamiętał, była niemal w kolorze tafli kryształu. Przybrał przecież ciało wysoko postawionego syrona, jednego z członków swojego ukochanego ludu, nad którym od niedawna panował osobiście. Nie było też żadnych ran, przynajmniej na ciele. Niewiele jednak mogło ukryć się przed kryształami z Tir Nan Óg, międzywymiarowego dworu Oberona i Tytanii, władców Seidhe. Powoli, krok za krokiem podszedł do bramy. Chwycił za ścianę i wyjrzał, ustawiając kryształ niczym zwierciadło. To, co pozornie było łagodną ścieżką na skorupę żółwia , który nosił Tir Nan Óg na swym grzbiecie, podczas swej ciągłej podróży przez wymiary, było w istocie stromym spadkiem w Otchłań.

Nabrał haust powietrza, poddając się instynktom ciała, po czym ruszył powoli, wzdłuż równie kryształowych murów. Nie patrzył w nie jednak, skupiony cały czas na swym niewielkim skarbie. Jego psychika była już na skraju wyczerpania, przewrażliwiona i, jak sam mógł zauważyć, na swój sposób ranna. To wszystko po ciągłych próbach, iluzjach i podstępach, które zdawały się trwać przez całe eony. No cóż… był tylko skromnym cherubinem, doskonale wiedział, w co się pakuje. Oraz, że aniołowie nie mogą liczyć na żadną taryfę ulgową u tych… istot.   W końcu, spocony jak szczur i drżący niczym w febrze, odnalazł prawdziwe wyjście, ukryte w pozornie zwykłej jabłonce. Postąpił więc krok. Jeden, drugi, trzeci, aż w końcu zagłębił się w drzewie. Ogarnął go mrok, którego nawet on sam – będący przecież ciemnością – nie był w stanie przejrzeć. Jedynym, co rozpoznał, był zapach herbaty. Słodki i mdlący.

Potrząsnął głową i ciemności rozstąpiły się przed nim. Był znów w ogrodzie, lecz tym razem siedział na drewnianej ławeczce. A tuż obok niego, ni stąd ni zowąd pewna kobieta. 

Była piękna – to nie ulegało wątpliwości. Młoda, lecz o wieku niemożliwym do sprecyzowania. Mogła dopiero wkraczać w wiek kobiecy, lub też być dojrzalsza i znacznie bardziej doświadczona. Na sobie miała zwiewną, kwiatową suknię, okrywającą jej przejrzystą, złota skórę, a grzywka długich, sięgających ziemi srebrnych włosów przesłaniała oczy płonące feerią barw. Aiasarenis sapnął jedynie, zamykając oczy. Poczuł , jak zalewa mu je pot, a palce lewej dłoni kurczowo zaciskał na krysztale. Mimo to, wykorzystał prawą, aby sięgnąć po miecz.

-Oh, daruj sobie, młody aniele. – zaśmiała się dźwięcznie – Naprawdę, nie masz pojęcia kim jestem?

-Tytania. – wyszeptał, przez zacisnięte zęby i wbił wzrok w jej uśmiech – Pani na Tir Nan Óg, królowa Seidhe i opiekunka Unseelie. To nic nie znaczy! Wiedz, że jeśli zamierzasz stanąć mi na drodze…

-Jak zawsze, w gorącej wodzie kąpany. – pokręciła głową z dezaprobatą – Przecież to zupełnie do ciebie nie pasuje. Ale nie o tym… Wypij to. – Położyła mu filiżankę na kolanach – Bo zaraz mi tu padniesz, a to zawsze miłe, kiedy zaskakujesz drogowców.

Ujął więc filiżankę, puszczając słowa władczyni mimo uszu. Wiedział, że jej umysł wędruje pomiędzy wszelkimi wymiarami, czasem i przestrzenią i nie powinno przywiązywać się zbytniej wagi do jej bełkotu. Niepewnie przystawił ją do ust, po czym łyknął. Rozkasłał się, plując od nadmiaru słodyczy.

-To jest… obrzydliwe! Tego nie da się pić!

-Oh, czyżbyś się bał nadmiaru cukru? – zachichotała – Spokojnie, chłopcze, spokojnie. Zresztą, i tak nie jest tak słodka, jak ty – puściła do niego oko – Wiesz, chętnie potrzymałabym cię tutaj na wieczność, abyś dostarczał mi zabawy.Takiej, jakiej mężczyzna, taki jak ty mógłby dostarczyć kobiecie mojej klasy… wbrew temu co mówią o aniołach.

Aiasarenisa aż zmroziło, co nie było aż tak niemożliwe. Nie w tym miejscu. Cofnął się na ławce, wbijając w oparcie. 

-Nie. Dziękuję. – wydukał szybko – Nie urażając, rzecz jasna, pani piękna… mam swoje zobowiązania, no i nie myślałem jak na razie o zakładaniu rodziny…

-Jak niemal każdy Aiasarenis. A ja nie mam w zwyczaju prosić.– uśmiechnęła się drapieżnie, po czym roześmiała, widząc minę swojego rozmówcy. – Ohh, ale drżysz. Niemal postradałeś zmysły. A chyba nie chcesz, aby twoi poddani zobaczyli cię w takim stanie? Wypij, wypij. Przywróci cię do normalności, przynajmniej w jakimś stopniu. I gratuluję, wszystkie próby za tobą.

Demiurg wytrzeszczył szeroko oczy w niedowierzaniu, po czym niemal natychmiast je zmrużył, podejrzliwie. O tej istocie krążyły wśród nich plotki, młode aniołki były wręcz straszone władcami Seidhe. No i mistrzami rady Auli, uczniami jej syna, co było nawet gorsze. Dlatego tutaj przybył, ale przez cały czas musiał mieć się na baczności. Wśród aniołów trafiały się różne pokraki. Inari, władca ognia i jego brat, na którego wybryki ich ojciec patrzył przez palce. On sam, Uriel, wielki Serafin i namiestnik Świata, traktujący czarnego syna niczym jakiś brud, który przyczepił mu się do skrzydła. Niestety, tak wiele różniło ich od jego wspaniałych stryjów, Azraela – namiestnika czasu i wybitnego nekromanty, oraz Lucyfera, namiestnika gwiazd, który uratował cały jego lud. Ale nawet przy ojcu, wiedział czego się spodziewać – w przeciwieństwie do Tytanii. 

-Bzdurna propaganda – żachnęła się, odczytując od niechcenia jego myśli – gdybym chciała cię zniszczyć, zrobiłabym to inaczej. Ale każdy ma określony próg, który może przejść i ty swój pokonałeś, chociaż nie bez problemu. Niedługo cię odeślę, a chyba chcemy, żeby każdy wiedział, że wróciłeś z tarczą, więc siup w ten głupi dziób!

Demiurg westchnął, jednak wypił zawartość filiżanki, krzywiąc się w stylu znacznie bardziej pasującym do dzieciaka, niż króla i demiurga. Gdy jednak ostatnia kropla spłynęła do gardła, poczuł się o wiele lepiej. Owszem, przerażające obrazy wciąż siedziały w jego umyśle, lecz teraz sprawiały bardziej wrażenie odległego koszmaru. Dla pewności spojrzał w kryształ. Cherubin po drugiej stronie wyglądał na przemęczonego, zniknęły jednak rany. Stan ogólny też się zresztą poprawił.

-No dobrze, chłopcze, skoro już się napatrzyłeś… – rzuciła królowa, wyrywając go z zamyślenia – To -co mam dla ciebie zrobić?

-Hmm? – potrząsnął głową, zbierając myśli. – Nie bardzo w tej chwili rozumiem…

-Efekt uboczny. Pozwolę więc sobie wytłumaczyć ci nieco bardziej łopatologicznie. – wstała,przechadzając się przed ławeczką. – Skromny cherubin, raptem tysiąc lat po powrocie z… martwych, bo przecież spałeś, jako lisz,przez cały mezozoik… przychodzisz do mnie i męża, niemal dając się nam zmieść na proch. Jesteś brawurowy i nieroztropny, skłonny do podejmowania gigantycznego ryzyka z miernym skutkiem powodzenia, często dla samego poczucia podniecenia. No dobrze, ekscytacji – poprawiła się, widząc jego zawstydzone spojrzenie – Niewiele się zmieniłeś od czasów swojego dzieciństwa i nastoletniego buntu, jeśli można to tak określić. 

-Bez przesady! Jestem przecież poważnym władcą, cherubinem…

-Tak, jak urzędujesz i udzielasz audiencji. A po godzinach… co ty chcesz,  zreszta, przede mną ukryć? – roześmiała się – A co do cherubina… niewielu jest takich postrzelonych skrzydlatych jak ty. I tym właśnie zaskarbiłeś sobie nawet moją sympatię. Większość z twojego gatunku nie przeszłaby prób. W skrócie – po coś to uczyniłeś. Więc słucham, czego byś chciał i dlaczego, ze wszystkich moich skarbów, zadowoliłeś się skromnym kryształem?

-No cóż… – Aiasarenis zaczerpnął tchu – potrzebuję kogoś namierzyć…

 

 

***

-Ale jak to?! – wykrzyknął rozgorączkowany Feliks – To, co powiedziała ta cała Tyrannia…

-Tytania.

-No, przecież mówię… co powiedziała o tobie, to wszystko… Do licha ciężkiego, to idealnie pasuje do mnie! Więc albo kłamiesz…

-Aniołowie się zmieniają. – warknął, wykręcając soczewkę – W przeciwieństwie, co do po niektórych. My raczej potrafimy uczyć się na błędach. No dobrze, wszystko gotowe, zebraliśmy współrzędne i wiemy, gdzie Samhain zatrzyma się na kilka najbliższych dni.

Polska nie odpowiedział. Wpatrywał się tylko w twarz Ludmiła, starając się dostrzec chociaż ślad tego, o czym wspomniał w opowieści. Bezskutecznie. Ale specjalnie go to nie dziwiło – znali się od czasów Stefana Batorego i, mimo, że demiurg czasem dziko szalał na polu bitwy, czy knuł prawdziwie wredne intrygi przeciwko wysłannikom piekła… nigdy tak naprawde nie był beztroski czy luźny, o braku roztropności czy ryzykanctwie dla samej zabawy nie wspominając. Ba! Często zachowywał się niczym stary wujaszek bez własnych dzieci, który uparł się jednak na wbicie młodemu pokoleniu zasad dobrego wychowania. Nie. Ten opis, który jakoby wyszedł z ust królowej Seidhe, o wiele bardziej pasował do niego, duszy narodu polskiego. Z drugiej jednak strony, jeśli to kiedyś była prawda, to tego staruszka musiano okrutnie zniszczyć. I wiedział gdzie. Przecież teraz tam zmierzali.

-Długo jeszcze? Co ty, modlisz się? To nam raczej nie pomoże.

-Co… już, już… – Feliks odwrócił wzrok, aby ukryć łzy – A swoją drogą, jak zamierzasz… Co do kur… – zakończył z przerażeniem, gdy spojrzał ponownie na rozmówcę

Resztki mózgu prysnęły na wszystkie strony, jednak demiurg tylko wytarł pistolet z tłumikiem i spojrzał na ciało przyjaciela. Odetchnął głęboko. Niestety, jakoś musiał sobie radzić. Jego smoczyca już dawno dała nogę, a bez kogokolwiek obdarzonego odpowiednią mocą, był tylko jeden sposób na dostanie się do zaświatów.

Wybacz. – wyszeptał, po czym wyciągnął rękę nad zwłokami. Resztki ciała od razu stanęły w pomarańczowych i złotych płomieniach, mając zamiar zmienić się w popiół. Wkrótce minęłoby raptem kilka godzin, a Feliks stanąłby przed nim cały i zdrowy, chociaż zapewne pałający żądzą zemsty. O ile nie miał nic przeciwko kolejnej przyjacielskiej bójce, teraz po prostu nie było na to czasu. Płomienie przygasły więc, zmieniając kolor na czerń i błękit, a następnie poleciały w górę, przyczepiając się do jego ramienia. Dopiero wtedy puścił moc, a żywioł wrócił do swoich zwyczajnych barw. Niemal natychmiast uformował też postać, będącą w ciągłej metamorfozie – od płomienistego rajskiego ptaka, po swoistego anioła, który obecnie spoglądał z wściekłością na swojego zabójcę.

-… wy nędzy! – zakończył szeleszczącym głosem – To tak ma wyglądać twoja przyjaźń? Poczekaj, niech cię tylko… – zaczął się szarpać – co jest?! Puszczaj, ale już!

-Nekromanta. – Aiasarenis uśmiechnął się szeroko – Poza tym, sam się zadeklarowałeś mi towarzyszyć.

-Jasne. Ale spodziewałem się teleportu, jak sam nie mogłeś, to byśmy Borutę skołowali…

-Jest tam poszukiwany. Ja też, ale na innej zasadzie. Zresztą czas nas goni. – mruknął, po czym przeładował broń i wsadził ją sobie w usta.

-Nie no, ty sobie jaja robisz… Ludmił, halo, do ciebie mówię…– urwał, gdy rozległ się kolejny huk. Wtedy też rzeczywistość zadrżała, niczym powietrze nad ogniskiem, a Polska i jego anioł stróż zniknęli ze świata żywych.

 

***

Nieśli ją, szamoczącą się. A właściwie niosły, gdyż tak, jak wyżej postawieni członkowie zakonu byli specjalistami od mokrej roboty (a przynajmniej za takowych chcieli uchodzić) tak robotę BRUDNĄ, pozostawiali nowicjuszom, a czasem również braciom, jeśli ci w jakikolwiek sposób podpadli. Teraz więc to trzy porywaczki niosły swoją zdobycz, a przed nimi zgrabnie pomykał jeden z mistrzów rady, narzucając niemiłosierne tempo. Kiedy w końcu dotarli do ciężkich, antywłamaniowych drzwi, były już zlane potem i całe poobijane. No tak, ale nie minęło przecież jeszcze nawet sto lat od czasu przyjęcia ich w poczet Auli. Dyszały więc przez chwilę, kiedy ich przełożony przyglądał się im z pogardą, jednak nie trwało to długo. Gestem kazał im znów ruszyć, a drzwi odsunęły się bezgłośnie. Zakon może i miał prostą, starożytną strukturę, jednak dostęp do każdego wymiaru dawał nieograniczone wręcz możliwości rozwoju technologicznego. 

Tym dziwniejsze wydawało się więc pomieszczenie do którego weszli. Przypominało muzeum w rodzaju wystawy przez wieki. Tutejszy kustosz wybrał sobie jednak dosyć makabryczny temat ekspozycji, gdyż wszędzie leżały narzędzia tortur. Przy madejowym łożu kucał pewien osobnik.

Był to bez wątpienia człowiek, o długich włosach oraz niewielkim zaroście. Mógł wyglądać na jakieś trzydzieści lat. Ubrany był w prosty strój roboczy, a wokół niego leżały porozkładane narzędzia stolarskie. Gdy tylko zobaczył wchodzących skłonił im się grzecznie.

-Witaj, mistrzu rady, i wy, szanowne uczennice. – odezwał się po polsku – To prawda? To ona?

Zakonnicy spojrzeli po sobie, jednak w końcu przełożony odchrzaknął groźnie.

-Zainteresowanie się tym tematem nie przyniesie ci nic dobrego, Józefie. Pamiętaj, że jesteś tutaj jedynie po to, aby należycie zadbać o nasze zabaweczki, a przynajmniej o te drewniane. 

-Tak, mistrzu rady, ja po prostu…

-Więc wynoś się stąd, masz fajrant. Pamiętaj o zasadach. Możesz połazić sobie po mieście, ale nic poza tym. Wszelkie wtykanie nosa w nie swoje sprawy doprowadzi tylko do tego, że zostaniesz ponownie zamknięty w celi. Rozumiemy się?!

-Tak, oczywiście… – wydukał stolarz, zbierając swoje narzędzia. W tym samym momencie na dany znak porywaczki rozwiązały swoją zdobycz.

Dominika nie prezentowała się obecnie najlepiej. Potargane, długie, brązowe włosy, podkrążone oczy, kilka siniaków. Zamrugała niepewnie oczami, kiedy Józef wychodził w ukłonach i skrzywiła na odgłos zasuwających się drzwi. Potem spojrzała na swoich oprawców i hardo odwróciła wzrok.

-Witaj, dziecino. – zagaił grzecznie zakonnik – Mam zaszczyt pełnić obowiązki mistrza rady zakonu Auli, na które to stanowisko powołany zostałem przez naszego założyciela, księcia Samhaina, tak samo jak i ja przynależącego do rasy seidhe. – przerwał na chwilę, oczekując jakiegokolwiek zainteresowania ze strony branki – Pragnę cię również poinformować, że ciąży na tobie ciężkie przewinienie współpracy w spisku tyranów, czyli w zniewoleniu wszelkich śmiertelnych istot w waszym wymiarze. Za ten czyn, będziemy cię musieli przetrzymywać i zmusić do odpowiedzi na interesujące nas pytania, a uczynić to można na różne sposoby.

-Ale że o co chodzi?! – warknęła – Jestem tylko lekarką, dorabiającą sobie poprzez leczenie nieludzi! Wiem, że są kolejki… – urwała, gdy jedna z porywaczek uderzyła ją w twarz.

-Moja droga śmiertelniczko. – seidhe pokręcił ze smutkiem głową – Nigdzie nie dojdziemy w ten sposob. – dał znak, a nowicjuszki przypięły Dominikę do madejowego łoża. Kiedy było już po wszystkim, mistrz rady stanął w progu, odwrócony do sali plecami.

-Na razie pozostawię cię w rękach tych wytrawnych masażystek… i porozmawiamy, gdy nabierzesz nieco pokory. – wyszedł, nie słysząc już pierwszych wrzasków osadzonej.

 

***

 

-No i wtedy, ja wam mówię, towarzyszu Vexel – wąsaty diabeł pykał z fajki coś, co uwalniało olbrzymie kłęby mroźnej pary – Posłałem swoich sołdatów, urra! I wzięliśmy tą jego stolicę.

Rozmawiał z dosyć specyficznym jegomościem. Był to cień o rozpalonych czerwienią oczach z kocimi źrenicami. Demon ten został stworzony z najwyższą jakością – każdy mógł bez wątpienia stwierdzić, że miał przed sobą syrona najczystszej krwi – przynajmniej za życia. Włosy, starannie zaczesane, ukladały się do połowy karku, a rysy nie rozmywały się w powietrzu. Nie był przesadnie wysoki, za to wyjątkowo szczupły. Jak każdemu z jego gatunku, brakowało mu również ust. Ubiór nie różnił się obecnie od tego, jaki nosił za dawnych dni, gdy pełnił funkcję marszałka dworu Niflheimu  – frak, cylinder, błękitna koszula. Niechętnie nosił je w tym stanie, preferując długie, powłóczyste szaty. Niestety, nie mógł sobie pozwolić na luksus wybrzydzania, przynajmniej nie dzisiaj. Był przecież gospodarzem przyjęcia, ale przede wszystkim prawą ręką samego Lucyfera, musiał więc zrobić odpowiednie wrażenie. Przyjmował , często wbrew sobie, każdego z mniej lub bardziej liczących się demonicznych dowódców i zabawiał rozmową – przynajmniej przez chwilę. W tym momencie miał już, niestety, dosyć, mimo oczekiwania na pozostałych – Stalin nie lubił etykiety, urzynał się jak na Słowianina przystało… czy kim on tam był, ludzkich plemion było w tych czasach zdecydowanie zbyt wiele a, że byli praktycznie sąsiadami, tyle co rzut bryłą lodu na drugą stronę jeziora, ten zawsze przychodził pierwszy. Niestety, nic nie mógł na to poradzić – ich prawowity bóg nie znosił słowa krytyki.

-Za mniejsze przewinienia zamyka w kazamatach pod jeziorem – mruknął do siebie, patrząc na taflę ciekłego azotu, nad którą wznosił się jego pałac.

-Dokładnie! – niezrażony generalissimus kontynuował – za mniejsze przewinienia zsyłałem na Syberię, hehe

-Brawo. – Vexel nie dał się zbić z tropu – I dlatego jesteście teraz wśród nas… “towarzyszu”. – zwrot ten nigdy nie przechodził gładko przez arystokratyczne gardło gospodarza. Mimo, że była to przecież częściowa telepatia.

-Tak jest! O czym to ja… – przerwał na moment, gdy do zgromadzenia podbiegł z ukłonem Sebastian, kamerdyner gospodarza. Jak większość stałych mieszkańców sam należał do cieni, jednak,mimo całkiem sporej potęgi jakoś nigdy nie opuścił stanowiska które zajmował już od ładnych paru tysiącleci. 

-Panie. – stanął niemal na baczność – Towarzyszu – zwrócił się do gościa. – Pragnę niniejszym poinformować, że swą obecnością zaszczycił nas nie kto inny jak szanowany i zasłużony obywatel ognistej dzielnicy kręgu dziewiątego… 

-W imię Lucyfera, Hitler! – gospodarz złapał się za głowę. Dwójka dyktatorów niemal nigdy nie dawała się powstrzymać. Na trzeźwo. A kiedy już wypili…

-Musimy przypilnować… – urwał, wpatrzony w wybałuszone oczy Stalina – Kogokolwiek, kto mógłby zakłócić powagę dzisiejszej uczty.

Uwaga zarówno służby jak i gospodarza przez dłuższą chwilę skupiała się na mniej lub bardziej bezpośrednich próbach pilnowania, aby dwie tak sławne osoby, pomimo niskiej rangi, wymknęły się gdzieś na miasto i dokonali zniszczeń podczas kolejnej “powtórki z rozrywki”. W końcu, gdy minęła godzina, drzwi otworzyły się same. Wszyscy natychmiast odłożyli to, z czego aktualnie korzystali, aby ukłonić się do samej podłogi.

Do środka wszedł anioł o czarnej, płytowej zbroi z czerwonym pentagramem na środku. Rogiem w dół, jak ustanowiono po haniebnej klęsce. Na plecach nosił olbrzymi, dwuręczny miecz. Miał trzy pary złotych skrzydeł i takież same włosy do ziemi, z czoła natomiast wystawały długie, proste rogi. Co jednak najbardziej przerażające, zamiast jego oczu były tylko otwory wypełnione najczystszą ciemnością.

-Ave Satan! – zaczął pokornie Vexel, kłaniając się, a pozostali poszli za jego przykładem

-Ave Satan!

-Ave Satan!

-Ave ja. – Lucyfer uśmiechnął się lekko, dając tymi słowami znak do przerwania hołdu. – Przeszedł przez salę, zatrzymując się przy dwójce cieni – Spokój jest?

-Jest, oczywiście. – Sebastian przemówił, pochylając głowę – Wbrew pozorom udało się nam w znacznej mierze ograniczyć nieprzyjemności. Mamy na oku całą czwórkę – wskazał ukradkiem na wyraźnie obrażonych dyktatorów, oraz ich adiutantów – Himmlera i Jaruzelskiego. Władca piekieł przyjrzał im się przez chwilę, po czym, najwyraźniej nie do końca zadowolony, skinął głową

-Dobrze, że przynajmniej tutaj wszystko zostaje po staremu. – wycedził – Na ziemi to już nie to samo co kiedyś. Nie ma już porządnych przywódców, a większość upadku cywilizacji to ta cholerna polityczna poprawność. Robi swoją robotę, ale aż przykro patrzeć.

-Nie rozumiem, panie… – wtrącił Vexel – Czy to coś złego?

-Właśnie nie. Powiedz, Vladimirze. – zwrócił się do swego sługi po imieniu – Kiedy ostatnio ktokolwiek z nas podpisywał jakikolwiek cyrograf? Ilu nowych demonów mogłem zatrudnić? – Nie czekając na odpowiedź zamknął oczy – Piekło dla moich zdradzieckich braci jest wysypiskiem śmieci. -Dla mnie… dla nas zawsze miało być mieczem, który pozwoliłby mi zwyciężyć pewnego dnia. Ale z gówna bicza nie ukręcisz, jak mawiają.

-Cóż, panie, potępieńcy nie są ostatnio w najlepszym gatunku, przyznajmy. Ale demony wciąż są ci wierne i gotowe uderzyć na niebiosa…

Podczas rozmowy podbiegł do nich prosty diabeł, roztrącając co znaczniejszych gości. Szatan skrzywił się z pogardą. Określenie “diabeł” obejmowało te demony, które za życia były ludźmi. Rasą, której on sam szczerze nienawidził, a które każdy stary anioł, bez względu na przynależność, nazywał małpami.

-Panie nad panami, królu nad królami. – intruz pokornie padł na kolana – Boże jedyny, pogromco…

-Streszczaj się, jestem na prywatnej rozmowie z moim najbliższym współpracownikiem. Liczę więc na -coś wartościowego, dla twojego własnego dobra, pokrako.

-Nie… to znaczy tak… znaczy… – wyjąkał – chodzi o to, że po jeziorze… – pisnął wpatrzony w dwie czarne dziury – ktoś chodzi!

Lucyfer aż cofnął się z niedowierzania, po czym zacisnął z wściekłości oczy. Vexel próbował odciągnąc przerażonego posłańca, ale było już za późno. Nim zdołał wyciągnąć rękę, diabeł został porwany z podłogi i rozpłaszczony na ścianie, gdzie natychmiast zaczął płonąć. Na ten widok wszyscy zgromadzeni, którzy do tej pory jedli, pili i rozmawiali na mało zobowiązujące tematy umilkli, przenosząc wzrok to na ofiare, to na swojego władcę. Ten jednak kompletnie nie zwracał na to uwagi, mówiąc coraz głośniej, a jego głos przechodził od poirytowanego szeptu, do szaleńczego wrzasku.

-Nie dość mu, że stworzył małpy. Nie dość, że obdarzył je duszą, odmawiając moim dzieciom! Nie starczyło mu nawet, że skazał anioły na bycie niewolnikami tych żałosnych słabeuszy, które potrafią jedynie się pieprzyć na potęgę! Musiał mnie upokorzyć, przychodząc tutaj pod postacią jednej z małp! A teraz okazuje się, że sobie tu chodzi jak po swoim niebie, mimo, że zapewniał, tak zapewniał, że to ja mam wyzwać go i moich braci na wojnę! A nie dąłem w trąbę! – rozejrzał się wściekle po zgromadzonych – Nie krzyczałem biada, a woda w piołun…

-Panie… – zaczął jeden z demonów

-Żadnej nierządnicy ani bestii…!

-Panie! – śmiałek zwrócił w końcu na siebie uwagę wściekłego szatana. Kaszlnął – To nie on. – po czym wskazał na drzwi

W progu stały dwie osoby. Jeden, niebieski syron, w czarnej szacie, z koroną wykutą z lodu na skroniach. Drugi, dla odmiany wydawał się być ifrytem  – cały czas utkany z plomieni, o równie władczej i pewnej siebie postawie.

-Witaj, stryjaszku. – rzucił lekko Aiasarenis, schylając z szacunkiem głowę, nie okazując jednak większej uległości. Stojący obok niego natomiast przywitał się ze zgromadzonymi, podpalając Stalina i wybijając zęby Hitlerowi.

Wszyscy zaczęli szemrać, odsuwając się. Strażnicy łapali za broń, nie wiedzieli jednak, co czynić. Jasne, każdy wiedział, że demiurga Aiasarenisa należy sprowadzić do piekła… nikt jednak nie dostał intrukcji na wypadek, co gdyby ten pofatygował się osobiście.

-Aiasarenis. – Lucyfer rozłożył ręce w geście przyjaźni, gdy ten zbliżył się na pewną odległość – ---Mój kochany bratanek postanowił odwiedzić ulubionego stryja! – zakończył ze smutnym uśmiechem.

-Można tak powiedzieć. – odparł – Przyprowadziłem ze sobą nawet przyjaciela, na pewno go kojarzysz.

-Jakżeby inaczej, Feliks Łukasiewicz! Zapraszam, zapraszam, przyjaciele mojej rodziny są moimi przyjaciółmi, nieprawdaż, Vladimirze?

-Tak… tak, oczywiście – wyjąkał Vexel, przestępując z nogi na nogę. 

-Doprawdy? – Polska spojrzał bez strachu w rozpromienioną twarz szatana – Czy to nie dzięki twojemu spiskowi zginąłem tyle razy?

-Szczegóły – machnął dłonią – Nie tylko mojemu, to po pierwsze. A po drugie, czy czasem nie współpracujesz obecnie z przynajmniej dwójką swoich morderców? 

-Później się pokłócimy, jeśli trzeba. – uciął demiurg – Stryju, powiem krótko: jest sprawa!

-Naturalnie. I to zapewne poważna, skoro postanowiliście się zabić. – zakończył z ledwie wyczuwalną złośliwością – Sebastian! Idziesz z nami, bóg i jego rodzina zasługują na najlepszą obsługę. A ty, Vexel, zostań tutaj. Bądź dobrym gospodarzem. Bratanku. Feliksie. Zapraszam. – wskazał na boczną komnatę. Cała czwórka weszła więc do środka, dając zebranym czas oraz, co ważniejsze, doskonałe tematy do plotek.

Koniec

Komentarze

Elbafie, skoro to nie jest skończone opowiadanie, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka