Indra w milczeniu przechadzał się po sali audiencyjnej. Pośrodku stał Agni i niecierpliwie spoglądał na dowódcę armii dewów.
– Przestaniesz w końcu łazić tam i z powrotem i powiesz mi, o co chodzi?
– Chcę, żebyś zszedł na ziemię.
– W jakim celu?
– Jako jeden z nielicznych lubisz ludzi i jesteś im bliski. Można by rzec, że jesteś ich opiekunem.
– Do brzegu Indra.
– Mam podejrzenia, że Asurowie się uaktywnili.
– Asurowie? Na ziemi? Przecież oni zawsze walczyli z nami, a nie z ludźmi.
– Dlatego niepokoi mnie ten fakt. Nie wiemy, co oni kombinują. Może chcą włączyć ludzi do walki z nami.
– Ale to pewne?
– Nie, to tylko podejrzenia. Chcę, żebyś zbadał tę sprawę.
Sunil, Sandesh i Manvir rozpalili święty ogień Agnithora, popalając przy tym marihuanę. Co jakiś czas Sunil dorzucał do oczyszczającego płomienia krowi nawóz. Na zewnątrz słońce powoli chyliło się ku zachodowi.
– Niezłe to gówno. Skąd je masz? – zapytał Sandesh Manvira, zaciągając się skrętem.
– Im mniej wiesz, tym dłużej żyjesz – odparł lekko wstawiony Manvira.
– Sunil, dosyp trochę ryżu do ognia – powiedział Sandesh.
– Sam se dosyp. Daj macha – burknął Sunil.
Manvira zachichotał, wziął garść niełuskanego ryżu i sypnął w ogień. Płomienie zasyczały i ożywiły się, rozświetlając pomieszczenie.
– Zwariowałeś?! – huknął Sunil.
– Dosy…
Nie dokończył, w środku ognia pojawiła się postać. Była otoczona płomieniami. Stała i nic sobie z tego nie robiła.
– O gudda, ale to gówno jest dobre – powiedział Sandesh, spoglądając na skręta i na postać w płomieniach.
– Trzeba go ratować. – Manvir zaczął się rozglądać za czymś, czym można by ugasić płomień. Wyręczył go Sandesh, chwytając gaśnicę. Odbezpieczył ją i skierował strumień proszku gaśniczego wprost na palącą się postać.
– Przestań! – krzyczał mężczyzna, osłaniając się rękoma przed zawartością gaśnicy.
Strumień gaśniczy znikł i teraz cała trójka spoglądała na wysokiego, łysego i potężnie zbudowanego mężczyznę, ubranego tylko w spodnie typu alladynki. Na nogach miał złote nakolanniki, a na biodrach szeroki zdobiony pas.
– Co za świństwo – psioczył mężczyzna, otrzepując się z pyłu gaśniczego.
Młodzieńcy patrzyli na niego z rozdziawionymi ustami i szeroko wybałuszonymi oczyma.
– Kim jesteś? – wydusił z siebie pytanie Sunil.
– Agni, bóg ognia – odpowiedział mężczyzna.
– Ale czad. Bóg ognia. – Sandesh uznał, że to jest wizja narkotyczna. Był zachwycony działaniem skręta.
– Stary, ty się paliłeś. – Manvir nie dowierzał. Gość był cały w płomieniach i nic mu się nie stało.
– Ja zrodziłem się w ogniu.
– Ale czad – powtarzał Sandesh.
– A kim wy jesteście?
– Bogami zioła – powiedział nawalony Sandesh.
– Nie znam was.
– A my ciebie – zripostował Sunil.
– Przybyłem na ziemię, bo doszły mnie słuchy, że Asurowie powstali.
– Kto to ci Asurowie? – zapytał Manvir.
– Żądne władzy, złe, podstępne demony niszczycielskie.
– Gościu, to bardzo dobrze trafiłeś – bełkotał zafascynowany Sandesh. – My bogowie zioła, też nie lubimy tych szczurów.
– Asurów – poprawił go Agni.
– No, właśnie mówię. Mamy magiczne zioła, które dodają nam mocy do walki ze złymi szczurami. – Sandesh wczuł się w rolę.
– Zamknij się – syknął Sunil i wymierzył koledze szturchańca.
– Wiecie, gdzie się chowają Asurowie?
– Czy my wiemy? My cię tam zabierzemy i pomożemy ci ich pokonać. – Sandesh nic sobie nie robił z napominań kolegi i brnął dalej. Był na fali.
– Tak, tylko musisz zażyć ziół. – Manvir postanowił dołączyć do zabawy. Podał skręta bóstwu. – Weź macha i wstrzymaj oddech na chwilę.
Agni spojrzał na młodych bogów zioła i niepewnie wykonał polecenie. Zaczęli chichotać. Skręt zaczął krążyć. Agni czuł, że magiczne zioło działa. Poczuł się taki lekki i niezwyciężony. Czuł, jak wzbiera w nim moc i wręcz emanuje fizycznością.
– I jak bogu? – zapytał Sandesh, widząc, że moc zioła działa na bóstwo.
– Możemy ruszać – stwierdził Agni.
– Zanim jednak ruszymy na Aszczurów, musimy znaleźć demony, które zagarnęły magiczne zioła – oświadczył Manvir.
– Ruszajmy.
Wyszli na zewnątrz, wprost na brudną i śmierdzącą, zatłoczoną ulicę. Oczom Agniego ukazały się wszędobylskie brązowe stopy, wystające spod plandek i koców. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, na drogach, ulicach, chodnikach rosły kopczyki złożone z otulonych ludzi i ich dobytku.
Przed drzwiami na chodniku stała nowa limuzyna, zupełnie niepasująca do rzeczywistości.
– O sulla, nie możemy jechać, jesteśmy nawaleni – w porę zorientował się Sunil.
– Bogu, umiesz powozić? – Sandesh zwrócił się do Agniego.
– Umiem.
– No, i po sprawie. – Sandesh wydawał się zadowolony z siebie.
Trójka bogów zioła wpakowała się do limuzyny. Agni stał jak słup soli i wpatrywał się w pojazd. Nigdy wcześniej nie widział takiego powozu. Na dodatek nie był zaprzęgnięty.
– Te bogu, wsiadaj – ponaglił go Manvir.
Agni, nie zastanawiając się więcej, użył czarów. Wypowiedział zaklęcie i cisnął kulą ognia, z której zrodziły się dwa zaprzęgowe słonie. Zadowolony z siebie wskoczył na dach limuzyny.
– Ożeż modda, gość jest niesamowity – powiedział zachwycony Sandesh.
Agni chwycił lejce. Bogowie zioła wyskoczyli z auta i usadowili się za bóstwem na dachu limuzyny. Ruszyli do bazy złych demonów po magiczne zioła.
Jechali ulicami limuzyną, którą ciągnęły dwa słonie. Ludzie stawali i nie wierząc własnym oczom, wpatrywali się w to niecodzienne zjawisko.
Bogowie zioła byli szczęśliwi i wiwatowali w uniesieniu.
Agni niesiony mocami magicznego zioła, powoził dumny z siebie wprost do kryjówki złych demonów. Trochę zdezorientowany patrzył na inne powozy, które poruszały się bez pomocy zwierząt pociągowych.
– Co to za magia pozwala jeździć powozom bez zaprzęgu?
– Magia boga diesla – wyjaśnił Sunil.
– Bóg diesel wynalazł magiczny płyn, zwany waha i ofiarował nam świątynie, gdzie można nabyć wahę. Dzięki temu płynowi powozy mogą jeździć bez zaprzęgu – dodał Manvir.
Agni pokiwał głową ze zrozumieniem. Czasy, w których się znalazł, były jeszcze bardziej magiczne, niż kiedy był na ziemi po raz ostatni.
Do jego uszu doleciała muzyka. Dochodziła z bliska, ale była jakaś taka przytłumiona. Rozejrzał się.
Sandesh wyciągnął telefon i odebrał.
– Stary, Manvir załatwił niezłe zioło. Mamy taki odlot, że hej.
– …
– Co ty pierdolisz?
Agni patrzył ze zdumieniem na Sandesha, jak mówi do płaskiego, prostokątnego pudełeczka.
– To taka nasza magiczna kula – wyjaśnił Manvir, widząc minę bóstwa. – Można przez to rozmawiać z innymi na dużą odległość, a także zna odpowiedzi na wszystkie pytania.
– Może więc warto zapytać, gdzie ukrywają się Asurowie?
– Wszystko w swoim czasie, jak tylko zdobędziemy magiczne zioło, zajmiemy się Asurami.
– Nie uwierzycie. – Sandesh zakończył rozmowę telefoniczną. – Rozmawiałem z Balawantem i mówi, że widział nas, jak popierdalamy na dachu limuzyny, ciągnionej przez dwa słonie.
– To dzieje się naprawdę. – Manvir sprawiał wrażenie, jakby to dopiero teraz do niego dotarło.
Przybyli na miejsce. Agni wstrzymał słonie i wszyscy zeskoczyli z dachu limuzyny.
– Tu mają bazę strażnicy magicznego zioła – oświadczył Manvir.
– Bogu, dasz sobie radę? – zapytał Sandesh.
Agni nie odpowiedział, tylko wykonał znak dłońmi i cisnął płomieniem przed siebie. Potężny język ognia uderzył z siłą huraganu w drzwi dyskoteki, rozwalając je na strzępy.
– No, nie wiem chłopaki, to już przestaje być śmieszne. – Sunil zaczął powątpiewać w słuszność działania.
– No, co ty? – Manvir nie widział w tym nic złego.
– Dengai Sunil. Idziemy. – Sandesh ruszył zdecydowanym krokiem.
Z dyskoteki wyskoczyło trzech zbirów, popatrzyli na rozwalone drzwi i żarzącą się futrynę. Od razu zorientowali się, kto jest za to odpowiedzialny. Trzech ćpunów i mięśniak w ciuchach prosto z baśni.
– Agni, nie rób tego, wkręciliśmy cię – Sunil usiłował powstrzymać lawinę, która się rozpędzała.
– Zamknij się! – warknął Sandesh.
Zbiry ruszyły w ich stronę.
– To nie są demony, a my nie jesteśmy bogami zioła – powiedział Sunil.
Agni zawahał się.
– Nie słuchaj go.
– Będzie was to drogo kosztować – oświadczył jeden zbir.
Bóg ognia skumulował moc w sobie i cały zapłonął. Zbiry zwątpiły.
– Radzę wam wracać do swojej kryjówki – zwrócił się do nich Agni. – O czym ty mówisz? – Skierował pytanie do Sunila.
– Jesteśmy zwykłymi ćpunami. To nie są magiczne zioła, tylko środki odurzające, coś jak napary halucynogenne. Okłamaliśmy cię.
Agni poczuł wściekłość, a ogień na jego ciele zaskwierczał i buchnął czerwonymi językami. Bóg spojrzał w stronę niepewnych zbirów. Plunął płomieniem w ich stronę, nie wyrządzając im krzywdy. Bardziej chciał ich przestraszyć. Zadziałało. Ogień na ciele bóstwa wygasł.
– Co ty wyprawiasz? – Sandesh był wściekły na Sunila.
Agni spojrzał na całą trójkę. Odwrócił się i ruszył bez słowa przed siebie. Sunil, nie zważając na kolegów, pobiegł za nim.
– Przepraszam – powiedział, gdy dogonił bóstwo.
– Nie szkodzi – rzucił sucho i bez emocji Agni.
– Posłuchaj mnie.
– Wiesz, że mógłbym was spalić?
– Wiem. – Chwila ciszy. – Jesteśmy studentami, a nasi rodzice są obrzydliwie bogaci. Pewnie niczym się nie różnią od tych twoich Asurów. My też będziemy tacy jak oni, chociaż teraz ich nienawidzimy i tego, co sobą reprezentują, dlatego zachowujemy się tak, a nie inaczej.
– Idź swoją drogą, chłopcze.
Sunil nie zamierzał dać za wygraną. Chciał się zrehabilitować, wyjaśnić. Stanął przed Agni, zagradzając mu drogę.
– Posłuchaj, to nie jest tak, jak myślisz. To były tylko wygłupy, ale za daleko zaszły. Od zawsze pakujemy się w kłopoty po to, żeby zwrócić na siebie uwagę rodziców. Tylko wtedy poświęcają nam czas. . Wszystko po to, żeby ojciec zwrócił na mnie uwagę, choć spojrzał, powiedział coś, cokolwiek – głupio się tłumaczył Sunil.
– I to cię usprawiedliwia? – Agni w duchu przyznał, że żal mu chłopaka. W głębi duszy miał dobrą naturę.
– Nie.
Sunil zwiesił głowę.
– Pokaż mi Indie dzisiaj, pomóż odnaleźć Asurów.
Sunil energicznie spojrzał na bóstwo, a na jego ustach pojawił się uśmiech. Była jeszcze dla niego nadzieja.
Poprowadził Agniego tam, gdzie mógł zobaczyć prawdziwe oblicze Indii. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, widział posłania na ziemi pod gołym niebem. Wokół panował ogólny bałagan, koce, plandeki, garnki, kartony, rzeczy codziennego użytku. Mężczyzna rozpala ognisko i zawiesza nad nim czajnik. Szykuje się do kolacji. Kobieta rozściela koce, szykując posłanie. Cała rodzina za chwile zakopie się w szmatach, chroniąc się przed zimnem. Jutro czeka ich kolejny dzień. Rano, gdy się obudzą i wygrzebią się z posłania, powstanie tu warsztat rzemieślniczy albo kramik.
Szli dalej. Sunil tłumaczył bóstwu zasady kastowości. Jeżeli nie miałeś szczęścia i urodziłeś się w najniższej kaście, byłeś skazany na życie i śmierć jako członek najniższej kasty. Tak jest i już.
Agni zobaczył rozłożyste drzewo, pod którym stała rodzina. Ich wzrok prosił o datek, a ręce mechanicznie wędrowały w kierunku przechodzących. Nie byli jedyni. Co kawałek obraz się powtarzał. Dzieci milcząco wyciągały rączki, a następnie zbliżały je do ust. Puste ręce, tak jak brzuch. Dzieci wychudzone, kościste i posiniaczone.
– Skąd te sińce na ciele dzieci? – zapytał Agni.
– Hindusi z wyższej kasty tak przepędzają dzieci spod swoich sklepów i warsztatów. Zero litości, kopniak, cios pięścią.
Dalej stała grupa bezdomnych zbita i wtulająca się w siebie.
– Ogrzewają się – wyjaśnił Sunil.
Wszędzie na ulicach, trawnikach, chodnikach leżały odpadki, śmieci, kał, wszelki brud. Nikt nie zwracał na to uwagi, były naturalną częścią życia, tak jak dzień i noc.
Agni zobaczył mężczyznę z pękatym workiem na plecach. Szedł zgarbiony, od czasu do czasu przystając i podnosząc jakiś odpadek, który natychmiast lądował w worku. Jeżeli były to resztki jakiegoś jedzenia, od razu znikały w ustach mężczyzny. Inni ludzie umykali przed nim, jak przed zarazą.
– Kto to?
– Niedotykalny, należy do najniższej kasty z możliwych. Miejsce, które on odwiedzi, uważa się za skażone.
Niedotykalny przystanął przed stertą śmieci. Przykląkł obok i zaczął je rozgarniać. Pod spodem leżała dziewczynka odziana w koszulinkę, jej gołe, kościste nóżki były pokryte ropiejącymi wrzodami, z których sączyła się wydzielina. Koszulka była zadarta do góry, a łono pokryte zakrzepłą krwią. Niedotykalny odskoczył od niej. Kopnął dzieciaka i ruszył dalej. Dziewczynka leniwie otworzyła oczka. Była tak wycieńczona, że nawet nie stęknęła z bólu. Nie uroniła ani łezki.
Agni przypadł do niej.
– To już trup, nawet rodzice ją zostawili – powiedział Sunil.
Agni nie zwracał uwagi na jego słowa. Pochylił się nad ciałkiem i przyłożył ucho do jej piersi. Wyprostował się i zaczął zacierać dłonie. Między rękoma pojawił się ogień. Agni zaczął oblewać ogniem całe ciało dziecka. Chwile później owrzodzenia ze skóry znikły. Dziewczynka śmielej otworzyła oczka. Czuła, jak ożywczy płomień oczyszcza ją z choroby.
– Widziałeś już chyba wszystko, smród, głód, brud, bieda i zaraza, śmierć, ból, cierpienie.
Głos nie należał do Sunila. Agni zerwał się i spojrzał w twarz smoka.
– Wrytra – wysyczał gotowy do walki. Rozpoznał demona, jednego z najsilniejszych Asurów.
– Opanuj się – powiedział człowiek o twarzy smoka.
– Indra miał rację, powstaliście.
– Co ci to mówi? Gwałty na nieletnich, ciemność, ubóstwo, zaraza, głód, ból, cierpienie, tortury, przemoc, bestialstwo, śmierć.
– Mahawidja, Kali. – Agni rozluźnił mięśnie.
– Co to ta mahawidja? – Sunil niczego nie rozumiał.
– Mahawidja, boginie zwane dziesięcioma wielkimi mądrościami, na których czele stoi bogini śmierci Kali.
– Co z nimi? – Sunil dalej nie rozumiał.
– One za wszystkim stoją.
– Indra cię wykorzystał, Agni. Twoja decyzja, możesz mnie zabić. – Po tych słowach Wrytra wziął dziewczynkę w ramiona i podał jej garść ryżu.
– To jeszcze nie wszystko, są jeszcze wojny, nienawiść, żądza władzy i bogactwa, brat zabija brata, syn morduje ojca.
Agni zacisnął pięści. Zapłonął żywym, biało niebieskim ogniem.
Indra pławił się w luksusie, zadowolony i rozanielony. Siedział w marmurowej wannie wielkości boiska do kabadi, zanurzony po barki. Wokół uwijały się boginie mahawidja, obdarzając go pieszczotami. Wszystko szło po jego myśli. Już niedługo zostanie panem wszechświata. Niech tylko Agni odnajdzie Asurów i pozbędzie się ich. Tylko te przeklęte demony stały mu na drodze. Nawet święta trójca Wisznu, Siwa i Brahma mu nie przeszkodzą. Mahawdija obiecały, że zajmą się tymi durniami.
Całą sielankę przerwał przeraźliwy grzmot. Na środku łaźni pojawiła się kula ognia, z której wyłonił się Agni z toporem w ręku.
– Indra, ty zdrajco! – rozległ się tubalny głos. Był tak natężony mocą, aż budynek zadrżał w posadach.
Indra zerwał się, a na jego twarzy pojawił się strach.
Agni wziął zamach, zamierzając rzucić w niego toporem. Na drodze rzutu stanęła naga, ponętna Kamala.
– Agni, kochanie, po co ta agresja? – powiedziała zalotnie.
Bóstwo ognia przywołało zaklęciem chmurę trującego gazu.
Matangi zachichotała na taki atak. Trujący gaz nie robił na bogach wrażenia. Machnęła ręka i przywołała ciemności.
Agni czuł, jak boginie zbliżają się do niego i osaczają go. Pstryknął palcem, wywołując iskrę. Skumulowany gaz buchnął płomieniem, rozrzucając boginie na wszystkie strony i ogłuszając je. W blasku ognia znalazł Indrę i błyskawicznie przypadł do niego. Wypowiedział zaklęcie i wokół nich pojawiła się fala ognia, której zadaniem było trzymanie bogiń z dala od nich.
Indra przybrał postać pół byka, pół człowieka o byczym karku i potężnych ramionach.
– Durniu – wysyczał.
Agni zacisnął dłoń na toporze i ostrze pokryło się ogniem. Wymierzył cios w szyję, zamierzając jednym cięciem pozbawić Indre głowy. Zanim jednak ostrze doszło celu, piorun uderzył w pierś boga ognia, powalając go na ziemię. Fala ognia przygasła. Boginie pozbierały się po wybuchu gazu. Pierwsza do ataku przystąpiła Bagala, rzucając w stronę leżącego czar zatrucia. Agni odbił go ścianą oczyszczającego ognia. Przeturlał się i wstał z podłogi. Na wprost niego stały dziesiątki uzbrojonych po zęby wojowników zakutych w ciężkie zbroje. Wykonał szarżę w przód, zostawiając za sobą ścieżkę płomieni i zaczął ciąć toporem na oślep. Topór nie napotkał żadnego oporu. Agni zdał sobie sprawę, że była to iluzja, wywołana przez Bhuwaneśwari. Zanim się zorientował, było już za późno. Naprzeciw stał Indra, ciskając w niego pioruny. Agni, trafiony w pierś, poszybował na ścianę. Osunął się bezwładnie na ziemię. Indra powoli podszedł do przeciwnika, tuż za nim podążały boginie. Osaczały boga ognia, jak wilki swą ofiarę.
– Czemu? – Agni spojrzał ostatkiem sił w oczy Indry.
– Nie bierz tego tak do siebie. Widzisz, mam dość tej całej dobroci Wisznu, Brahmy i Siwy. Rzygać mi się chce. Po prostu zemdliło mnie, więc poprosiłem moje panie, by mi pomogły. Zeszły na ziemię i połechtały ludzką zawiść i żądzę władzy. Podpuściłem Asurów, żeby w razie czego mieć na kogo zgonić. Jak zrobili swoje i przestali być użyteczni, wysłałem ciebie.
Przed oczyma boga ognia pojawił się obraz umierającej dziewczynki. Wściekłość przepełniła ciało Agniego. Zebrał w sobie ostatki sił. Kula ognia, która eksplodowała, rozrzuciła wszystkich na boki. Rozsierdzone bóstwo wyskoczyło w powietrze i spadając na ziemię, cięło toporem oszołomionego Indrę.
– I to był twój błąd – powiedział przez zaciśnięte zęby, patrząc w oczy umierającego Indry.
Do łaźni wkroczyli bogowie Wisznu, Siwa i Brahma.
Sunil i Agni siedzieli w cieniu drzewa i podziwiali obłoki płynące po nieboskłonie.
– A co się stało z boginkami Mahawidja? – zapytał Sunil.
– Trójca skazała je na wieczne potępienie.
– Nie wrócą?
– Może kiedyś.
– Co teraz?
– Przestaniesz jarać.
– Przestałem.
– Zaczniesz się uczyć.
– Zacząłem.
– Naprawisz ten świat.
– Jak?