Człowiek, który niewiele robił
Sej nauczył się mówić, gdy miał dwa latka, i tak mu zostało. Wszystko chętnie załatwiał słowami, za to sam załatwiać się nie chciał aż do szóstego roku życia.
Mając lat osiem, potrafił już przegadać każdego dorosłego. Mając lat dziesięć, zmuszał wszystkich wkoło, by czynili wedle jego słów – sam przy tym zazwyczaj placem kiwnąć nie raczył. Gdy ktoś miał opory, Sej wyciągał na wierzch najgorsze brudy, jakie człowiek skrywał. On po prostu wiedział wszystko o wszystkich lub potrafił odczytywać podświadomie wysyłane sygnały. Taki dar. Nie chciałeś kupić mu zabawki? A żona wiedziała, że regularnie ściągasz obrączkę?
Samotnym ojcem chorego dziecka został, gdy przy porodzie zmarła Marta, jego miłość. Tylko ona potrafiła utrzymać Seja w ryzach, zapanować nad jego darem.
– Wedle naszych prognoz pana córka może dożyć nawet trzydziestki. Niestety, eksperymentalnego leczenia nie pokryje żadna polisa.
– Zapłacę, jakie są koszta?
– Dwadzieścia pięć tysięcy.
– Rocznie?
– Miesięcznie.
Sej, menadżer dużego biura telemarketingowego, zarabiał sześćdziesiąt cztery tysiące. Rocznie. Równanie nie było trudne, wiedział, że nie ma innego wyjścia.
– Proszę umieścić ją w placówce i zapewnić najlepszą opiekę. Zapłacę.
W ten sposób do drugich urodzin córki zdążył sprzedać dom, czarno-biały telewizor, meble, zamienił auto na mniejsze… Później zaczął rozmawiać z ludźmi.
Nie mając wsparcia rodziny i przyjaciół, do zdobycia pieniędzy wykorzystywał swój dar.
***
Nagłówek gazety krzyczał pogrubioną czcionką: „Kolejna tajemnicza śmierć! Czyżby seryjny morderca zawitał do miasta?”.
Znudzona kobieta ignorowała prasę leżącą na jej biurku. Po raz enty podziwiała swoje nowe, świeżo zrobione paznokcie. Ta Ania, praktykantka w salonie, naprawdę miała talent do akryli. I ten krwistoczerwony kolor, no śliczne.
– Dzień dobry. – Kontemplację pazurków przerwał jej dość sympatyczny głos. – Jestem umówiony z panią burmistrz.
– Bry – odparła krótko, nieco naburmuszona, że jej przerwano. – Pana godność?
– Sej Somfing. Piękne paznokcie, gdzie pani robiła?
Kobieta omal nie spadła z krzesła. Odruchowo cofnęła dłonie.
– Och, dziękuję. Na Marszałkowskiej. – Policzki sekretarki spłonęły rumieńcem. Spuściła wzrok i zajęła się przeglądaniem listy umówionych spotkań. – Tak, może pan wejść.
– Dziękuję. Przekażę żonie, że musi koniecznie odwiedzić salon na Marszałkowskiej.
***
– Pan?
– Sej. Sej Somfing.
– W sprawie? Oby to było coś ważnego, panie… – urwała.
– Somfing.
– Panie Somfing.
– Ależ oczywiście, pani burmistrz, zajmę pani tylko chwilkę. Króciutką.
Kobieta wykręciła numer na tarczy telefonu.
– Mariolla, podaj dwie kawy, proszę…
– Wątpię, byśmy zdążyli wypić kawę, proszę pani. W każdym razie ja podziękuję.
– Jednak jedną – dokończyła zamówienie.
Sej z małej aktówki wyciągnął pismo i przedłożył starszej od siebie o całą dekadę kobiecie.
– Fundacja Czerwony Motyl. – Burmistrz odczytała z nagłówka. – Rzeczywiście to zajmie nam tylko chwilkę. Miasto nie udziela datków.
Mężczyzna wygładził marynarkę i zerknął na kartkę na blacie.
– Źle mnie pani zrozumiała. To prośba o prywatny, charytatywny podarek od pani. Wybory tuż-tuż. Takim gestem na pewno zyska pani poparcie…
– Bardzo dobrze pana zrozumiałam, ale z przykrością muszę odmówić. Może pan już iść.
– Skoro tak. Dziękuję za poświęcenie mi tych kilku chwil uwagi. Tylko czy mieszkańców ucieszy, że przyjęła pani korzyści majątkowe od Piotra Biznesa? Ciekawy to plan zagospodarowania zieleni, zakładający wycinkę parku i zastąpienie go supermarketem.
Pani burmistrz aż się zapowietrzyła, na moment zapadła cisza.
– Nie ma pan dowodów – wypaliła.
– Być może. Ale jeżeli sprawa wypłynie przed wyborami… Sama pani rozumie, bye-bye, stołeczku, posadko. A i skarbówka chętnie przyjrzy się pieniążkom na zagranicznym koncie oszczędnościowym pani synka.
– Cz-czego pan chce? – zająknęła się zestresowana kobiecina.
– Proszę o skromne pięćdziesiąt tysięcy dla fundacji, z dopiskiem „dla Amelii”.
Gdy do pokoju weszła Mariolla z filiżanką parującej kawy, Sej akurat wstawał z krzesła.
– Już pan wychodzi?
– Niestety, interesy wzywają. Naprawdę piękne paznokcie. Moje uszanowanie – zwrócił się do pani burmistrz. – Do widzenia.
– Do widzenia! – krzyknęła sekretarka nieco zbyt głośno i ochoczo. Szefowa Mariolli zanotowała sobie w pamięci, by ją zwolnić i zastąpić tańszą stażystką.
Człowiek, który niewiele mówił
Mejk późno nauczył się mówić. Gdy miał sześć lat, cedził pojedyncze wyrazy. Nie, żeby mowa sprawiała mu trudność. Do wypowiadanych słów, tak często rzucanych przez ludzi na wiatr, pałał odrazą – wolał czynić, niż strzępić język. I tak mu zostało.
Czterech licealistów wylądowało na dywaniku u dyrektora.
– Panie Bogdanie, proszę wskazać winowajców.
Wuefista paluchem wytknął kolejno pierwszego, drugiego i czwartego z chłopców, ustawionych w rzędzie.
– A który wybił cegłówką szybę?
– Ten, ten lub ten. – Znów pierwszy, drugi lub czwarty.
– A kto dopingował rzucającego?
Po raz kolejny pan Bogdan wytypował tę samą trójkę.
– To co tutaj robi ten, o? – Naczelny wskazał trzeciego z chłopców, nie pamiętając jego imienia ani nazwiska.
– A bo ja wiem? – Nauczyciel wuefu podrapał się po nieogolonej twarzy.
Tak objawił się dar Mejka. To on był tym trzecim i to on rzucił cegłówkę. Problem w tym, że Mejk – zupełnie niepodobny do nikogo i równocześnie podobny do każdego – niczym się nie wyróżniał. Człowiek idealnie nijaki, nie posiadający cech charakterystycznych. Taki, na którego nie zwracało się uwagi. Cień pośród żywych ludzi. Niezauważalny. Niewskazywalny.
Śledczy
Sej nie mógł pozwolić sobie na częstsze wizyty u Amelii niż raz na dwa dni. Oddalona o pięćdziesiąt kilometrów klinika nie ułatwiała sprawy.
Minął stolik na korytarzu i skierował się do drzwi pokoju córeczki. Przez szybę dostrzegł zespół lekarski, dokonujący obchodu.
– Niech pan zaczeka, da im pracować, córka nigdzie nie ucieknie.
Dopiero teraz zauważył siedzącego przy stoliku mężczyznę.
Długi szary płaszcz, pod pachą zrolowana, czarno-biała gazeta. Gdzieś tam na pierwszej stronie brukowca przebijały się słowa „seryjny” i „policja nie ma podejrzanych”. Obok mężczyzny kilka pustych plastikowych kubeczków po kawie i staromodny kapelusz.
– Proszę usiąść. – Detektyw wskazał krzesło po drugiej stronie stolika. Zza pazuchy wyjął mały notesik, drugą ręką sięgnął po włożony za ucho ołówek. – Mam dwa pytania.
– Dziękuję, postoję.
– W takim razie i ja wstanę. – Detektyw wyciągnął rękę w stronę Seja i przedstawił się: – Harry Ford.
Somfing zignorował podaną rękę.
– Ma pan do mnie coś ważnego czy tylko nęka mnie podczas wizyty u chorej córki? Wystarczyło zadzwonić, umówić się na spotkanie w mieście.
Niewzruszony Harry opuścił dłoń. Zdawał się spodziewać takiej reakcji.
– Oj, nie chciałem pana kłopotać, mój błąd. W takim razie dwa pytania. Ile pan zarabia miesięcznie i ile kosztuje eksperymentalna terapia pana córki?
Obchód dobiegł końca i szereg postaci w białych kitlach opuścił pokój Amelii. Sej zignorował pytania detektywa i zatrzymał lekarza prowadzącego.
– Panie doktorze, są jakieś postępy?
– Na razie bez zmian, co oznacza też, że nie jest gorzej. Musimy być dobrej myśli.
Somfing przytaknął pod nosem. Zostawił detektywa bez odpowiedzi i poszedł do córki.
Gazeta wylądowała na krześle. Harry wziął do ręki kapelusz. Uszedł dwa kroki i zerknął jeszcze przez szybę na ojca troszczącego się o swoje dziecko.
– Tak, jak myślałem – szepnął pod nosem. – A podobno taki z niego rozmowny człowiek.
***
Tylko przy dwóch z dziesięciu stolików ktoś siedział. Po godzinach szczytu wszyscy dawno już zajęli się innymi sprawami niż picie kawy. No, prawie wszyscy.
Biznesmen z USA pracował na przenośnej maszynie do pisania i uporczywie stukał w klawiaturę, w tempie dziesiątek znaków na minutę. Kątem oka zauważył, że ktoś się przysiadł. Początkowo to zignorował.
Nieproszony sąsiad nic nie zamówił ani się nie odezwał. Kopał tylko butem w nogę od stolika, działając biznesmenowi na nerwy.
– Czy mógłby pan przestać? – Amerykanin nie zaszczycił tamtego spojrzeniem.
Tamten za to zaszczycił Amerykanina mocniejszym kopnięciem. Na tyle mocnym, że kilka kropel kawy obryzgało klawiaturę.
– Tego już za wiele, proszę zmienić stolik. – Biznesmen zerknął ponad maszyną, by natknąć się na zwyczajną, nie wyrażającą emocji twarz. Nie zanotował też zegarka na ręce czy obrączki na palcu. Naprzeciwko siedział totalny nikt. Społeczne zero, nieodróżnialne od motłochu przelewającego się na co dzień ulicami miasta.
Nieproszony gość wstał, pochylił się ponad niewielkim stolikiem i zacisnął ręce na szyi Amerykanina, po czym bezceremonialnie go udusił. Ofiara wierzgnęła kilka razy, zamachała rękoma, uderzeniem w klawiaturę wprowadziła do „raportu z audytu” kilka znaków bez ładu i składu i opadła z sił, by po chwili całkiem zwiotczeć.
Nieznajomy, nie niepokojony opuścił lokal. Za sobą zostawił tylko ciało na podłodze, rozlaną, kapiącą ze stolika kawę i nieukończony dokument biznesowy.
Telefon
Spodziewał się telefonu z kliniki o każdej porze dnia i nocy. Zawsze był gotów, spał na materacu koło gniazdka telefonicznego w kuchni. Klątwa chorego dziecka. Ale to mu nie przeszkadzało, po śmierci żony całą miłość przelał na córkę. Zdeterminowany i zdolny do każdego poświęcenia, nie zamierzał się poddać. Ktoś dzwonił. Poderwał się, wymacał telefon na ścianie i podniósł słuchawkę.
– Tak, słucham?
– Dzień dobry, czy mam przyjemność z panem Somfingiem?
– Przy telefonie. – Sej przetarł oczy. – O co chodzi?
– Chciałbym się z panem spotkać, mam jedno pytanie.
– To pan, panie Ford?
– Nie inaczej. Prosił pan, by umówić się z nim telefonicznie.
Sej był wściekły. Głównie na siebie za to, że odebrał. Z drugiej strony, musiał odbierać, a detektyw nic na niego nie miał. Wystarczyło spotkać się i go spławić.
– Dzisiaj o trzynastej, u mnie w domu. Zapraszam, nie mam nic do ukrycia.
Trzasnął słuchawką w telefon, rozłączając rozmowę.
***
O trzynastej pięć Harry Ford energicznie załomotał do drzwi. Mieszkanie mieściło się na drugim piętrze starej kamienicy. Sej otworzył bez zwłoki i gestem zaprosił gościa do środka.
– Pan przodem, detektywie, jak już mówiłem, nie mam nic do ukrycia.
– Dziwna pora na spotkanie.
– Przepraszam, ale nie rozumiem. – Somfing zatrzymał się pośrodku przedpokoju.
– W pana sytuacji nie powinien pan być w pracy?
– Na miłość boską, jest niedziela! Po co pan przyszedł? Bo chyba nie…
– Nie. Zaraz wyjaśnię. Będzie pan zachwycony. – Harry raźnym krokiem wszedł do kuchni, zasiadł przy stole i wskazał wolne krzesło gospodarzowi. – Może tym razem usiądziemy? – W jego rękach znikąd pojawił się notes i ołówek, chociaż Ford nie zamierzał nic notować.
Sej usiadł, a detektyw przewertował kilka stron notesiku i postukał ołówkiem o blat stołu, zostawiając szare ślady rysika na białej powierzchni. Trudno było stwierdzić, czy rzeczywiście szukał jakiejś konkretnej notatki, czy tylko chciał zająć czymś ręce, budując napięcie.
– Jeśli pan pali, to proszę się nie krępować, jest pan u siebie – zaczął Ford. – Ja rzuciłem.
– Dziękuję, nie palę. Byłbym wdzięczny, gdybyśmy przeszli od razu do celu pańskiej wizyty.
***
Mejk nie spotykał się ze swoimi klientami. Korzystał z siatki pośredników, skrzynek pocztowych, skrytek bankowych, telefonów i telegrafów. Nikt go nigdy nie widział, a nawet jeśli widział, to nie wiedział, że widział. Zresztą za sprawą swojego daru i tak był nierozpoznawalny.
Tym razem otrzymał szarą kopertę z listem i zaliczką na poczet zlecenia.
Pismo zawierało informacje, o które prosił, wszystkie oprócz imienia i nazwiska celu. Klient zaznaczył, że zgodnie z cennikiem jest gotów dopłacić dwadzieścia pięć tysięcy za brakujące dane. Tak to się z Mejkiem załatwiało. Wszystko jedno mu było, kogo ma kropnąć. Cennik i zasady to jego dwie świętości. Zleceniodawca musiał zapłacić siedemdziesiąt pięć tysięcy i podać pięć informacji: adres zamieszkania, imię i nazwisko, zdjęcie, wiek, preferowane miejsce morderstwa. Jeżeli danych było mniej, cena rosła. Cztery informacje – sto tysięcy. Trzy informacje – sto dwadzieścia pięć. Minimalnie trzy.
Mejk zanotował w pamięci otrzymane info. Człowiek ze zdjęcia kogoś mu przypominał, na odwrocie zapisano trzy słowa: „Profesja: menadżer-telemarketer” – ludzie zlecali zabójstwa w każdej warstwie społecznej. Szczególną uwagę płatnego mordercy przykuło preferowane miejsce zbrodni.
– Ciekawe – rzucił, ale rzadko używany instrument mowy, spłatał mu figla i głos się załamał. Odchrząknął i powtórzył. – Ciekawe.
Sięgnął po kartkę papieru i skreślił dwa słowa.
„Zrobię to.” – Mejk nie rzucał słów na wiatr, nawet tych zamienianych na kropki i kreski alfabetu Morse’a i pędzących liniami telegraficznymi do odbiorcy. Odsetek zadowolonych klientów sięgał stu procent.
Sedno
Detektyw zapisał na kartce imię i nazwisko, wyrwał ją z notesiku i przesunął palcem po stole w stronę Seja.
– Co to?
– Proszę spojrzeć.
„Mejk Ito”. Mięśnie na twarzy Somfinga zagrały. Nie uszło to uwadze śledczego.
– Byliście w jednym sierocińcu.
– Tak, ale jeżeli to o niego panu chodzi, to ślepa uliczka. – Sej zabębnił palcami w blat stołu. – Wraz z opuszczeniem sierocińca nasz kontakt się urwał. Nie pomogę go odnaleźć.
Somfing zaczął postrzegać Forda jako wroga. Lustrował go swoją przenikliwością i widział wiele. Pobicia, narkotyki, wymuszenia. Ale nic, czego tamten by się wstydził. Sej nie odkrył żadnego sekretu, którym mógłby w razie czego zagrać, tak jak zagrywa się asem z rękawa. Harry Ford był po prostu podłym draniem z odznaką.
– To nie pan ma go odszukać. On odnajdzie pana. A raczej pańską córkę. Pan pomoże nam go złapać i oskarżyć.
– To jakieś brednie. – Sej poderwał się z krzesła. – Co do tego wszystkiego ma moja mała córeczka?
– Proszę usiąść, żarty się skończyły. Kazał pan przejść do sedna, więc przechodzę. – Detektyw również wstał i zbliżył się do drugiego mężczyzny na stanowczo zbyt małą odległość.
– Co pan!?
Ford uciszył Somfinga, kładąc mu palec na usta.
– Cśśś… Żeby zmierzyć się z ludzką naturą, trzeba mieć niesamowicie silną wolę przetrwania. A tego panience Amelii i panu nie można odmówić. Pojutrze w klinice zamknie się pan w pokoju córki, a ją przeniesiemy w bezpieczne miejsce. Pan Mejk Ito przyjdzie zabić małą dziewczynkę, a zastanie jej wygadanego tatę.
Sej odtrącił rękę detektywa.
– Co, jeśli się nie zgodzę?
– Zamrozimy wszystkie pieniądze przeznaczone na leczenie pańskiej córki. No i obawiam się, że pan Mejk zabije Amelię. Takie dostał zlecenie, a on nie zawodzi.
– Drań z pana…
– Drań, owszem, ale skuteczny. Dlatego dano mi tę sprawę i wolną rękę. Pan Mejk jest problematycznym płatnym mordercą, którego nie możemy przyskrzynić. Ze względu na jego osobliwość, dar, przekleństwo, niech sam pan to nazwie. Pan zdaje się włada czymś podobnym, tylko w dziedzinie rozmawiania z ludźmi.
– Drań!
– Problemem jest brak świadków oraz stuprocentowa skuteczność pana Mejka. Porozmawia z nim pan i wyciągnie z niego coś, co pozwoli nam go złapać, a my odczepimy się od pana i pańskiej córki. Czy możemy przejść do szczegółów?
– Drań, drań, drań! Cholera! – Sej odepchnął Forda i palnął pięścią w kuchenny stół.
Wyczuwał całą sieć kłamstw wokół detektywa. Ale nawet jego dar okazał się bezużyteczny wobec takiego drania, zupełnie jakby w Harrym Fordzie nie było nic dobrego. Intrygi, seks, alkohol, szemrane interesy, przemoc, a to wszystko przykryte policyjną odznaką…
Będę
Po raz kolejny sprawdził mikroport i minisłuchawkę w uchu.
– Jak mnie słychać?
– Głośno i wyraźnie, panie Somfing. Już pan pytał.
Wcześniej poprosił o długopis, kartkę i kopertę. Pośpiesznie spisał kilka słów, zastanowił się przez moment i dopisał kilka kolejnych. Musiał robić przerwy, by uspokoić trzęsące się dłonie. Po pół godzinie skończył. Złożył papier na trzy i schował w kopercie.
– Co pan tam właściwie zapisuje?
– Swoje ubezpieczenie. Ile mamy czasu?
– Godziny odwiedzin zaczną się za dziesięć minut, oby był pan gotów.
– Będę.
Niby jak miał się przygotować? Czekał na rozmowę ze śmiercią. Ludzie szykują się do tego całe życie. Był pewien, że Mejk wykona zadanie, ale życie Amelii było dla niego ważniejsze nawet od więzi łączącej go z płatnym mordercą. Ciekawe, czy detektyw wiedział? Na pewno. Przecież to skończony drań.
– Chciałem podziękować panu za współpracę, panie Somfing. Bardzo się cieszę, że postanowił pan postąpić słusznie i…
– Robię to tylko i wyłącznie dla córki. – Sej przerwał Fordowi. – Proszę sobie darować i upewnić się, że pańscy ludzie go zatrzymają.
– Oczywiście.
Więzy
Z opakowania wyciągnął tabletkę dla chcących zerwać z nałogiem i z pewną dozą namaszczenia włożył do ust. Harry rzucił palenie, ale nie nikotynę.
– Panie detektywie, ktoś wszedł do pokoju pana Somfinga.
– Kto wszedł, czemu nie meldowaliście, że ktoś się zbliża?
Chwila ciszy.
– No, trudno go opisać, jakiś taki, no…
– Najzwyklejszy pod słońcem facet?
– O to, to. Właśnie tak. Właściwie zauważyłem go dopiero przez szybę, gdy drzwi do pokoju się za nim zamknęły. Momencik – uciął. – Kurna chata!
– Co się dzieje?! – Ford krzyknął do mikrofonu. Że też musiał pracować z takimi cymbałami.
– Opuścili rolety, z korytarza nic nie widzę. Interweniować?
– Nie! Czekajcie na rozkaz.
***
– Witaj, Mejk.
Mężczyzna zdziwił się, że od ofiary usłyszał swoje imię. Znów miał wrażenie, że skądś go znał. I ten głos taki podobny do… Odwrócił się i zaciągnął rolety, zasłaniając widok na korytarz.
– Nic nie powiesz? Jakie to dla ciebie typowe. Nie ma jej tu, za to jestem ja.
Mejk Ito zerknął na mężczyznę pytająco.
– Twojej bratanicy tu nie ma, jestem tylko ja, twój brat.
– Sej? – Mejk wypalił skonsternowany.
***
Brat? Jak to brat? Ford bił się z myślami. Od podstarzałej wychowawczyni z sierocińca wiedział, że chłopców łączyła szczególna więź. Ale żeby chodziło o pokrewieństwo, tego się nie spodziewał. Na litość boską, mieli różne nazwiska.
Detektyw rzucił się do wertowania małej teczki dokumentów z sierocińca. Powinien był zrobić to wcześniej. Zganił się w myślach za zaufanie do tej starej prukwy, opiekunki. Chwycił ołówek i zakreślił dwie informacje:
„Sej Somfing – nazwisko po matce” i „Rodzice zginęli w wypadku samochodowym”.
Przerzucił kilka stron, zakreślił kolejne dwie:
„Mejk Ito – nazwisko po ojcu”, „Ojciec zginął w wypadku”.
– Kuźwa. Przyjęli różne nazwiska. – Początkowe zdenerwowanie szybko ustąpiło rozbawieniu. Po kilku sekundach detektyw śmiał się w głos.
– W sumie tym lepiej dla nas – zwrócił się sam do siebie. – Ha, rodzinna awantura!
Bratobójca
Sej stał pod oknem, oparty plecami o parapet. Lustrował brata od stóp do głów. Mejk rozsiewał wokół siebie aurę obojętności i coś gorszego, mroczniejszego, coś lepkiego, co przywarło do jego duszy. Jak zawsze, Sej nie potrafił opisać fizycznego wyglądu brata innym słowem niż „zwyczajny”.
– Od kiedy to stałeś się mordercą małych dziewczynek? Zawsze pakowałeś się w kłopoty z tą swoją postawą: najpierw robię, potem myślę, prawie się nie odzywam.
Mejk nie reagował. Cierpliwie słuchał.
– I co? Nie masz mi nic do powiedzenia? Zawsze byłem adwokatem diabła, ale tym razem… Tym razem będę oskarżycielem. Nie pomogę. Mam związane przez policję ręce, a dokładniej, zamrozili mi pieniądze na leczenie Amelii. Kocham moją córkę najmocniej na świecie i w tym układzie to ona jest dla mnie najważniejsza. Widzisz tę kopertę? To moja polisa, jeśli coś stanie się mojej córce, taka sama koperta trafi do policji, a wtedy cię złapią. Stąd moja prośba – poddaj się, idź na ugodę. Inaczej czeka cię kara śmierci.
Mejk Ito, a po mamie Mejk Somfing, uczynił pierwszy ruch. Doszedł mniej więcej do połowy pokoju i opadł na krzesło. Tuż obok stolika, na którym leżała koperta.
– Wyjaśnię – krótko oznajmił Mejk.
Sej Somfing, a po ojcu Sej Ito, nie odezwał się. Czekał. Jego brat nieczęsto miał coś do powiedzenia. Ale jednego nie można mu było zarzucić. Kłamstwa. Zamiast rozmijać się z prawdą, Mejk wybierał milczenie.
– Gratuluję córki. Nawet nie wiedziałem. Ale to nie ją mam zabić, tylko ciebie. Przypuszczam, że celowo nie podali mi twojego imienia i nazwiska.
– To drań! Ford, ty gnido! Słyszysz mnie? – krzyczał Sej. – G-n-i-d-o!
– Masz podsłuch?
Sej skinął głową, a brat wykonał dłonią gest na wysokości gardła, by odciął nasłuchujących.
– Zaufaj mi. Jest wyjście – rozgadał się Mejk. Naprawdę mu zależało. – Pal licho twoje pieniądze, starczy moich, zapłacę za leczenie. Jestem płatnym mordercą. Dla odmiany, dla zachowania równowagi, sfinansuję czyjeś życie. Chodź, uciekamy, wiesz, gdzie jest twoja córka?
– Wiem, poprowadzę, a co z policjantami? – spytał Sej, chowając kopertę do kieszeni.
– Zostaw to mnie. A co jest w kopercie?
– Pamiętasz, jak w sierocińcu bawiliśmy się w chowanego?
Mejk pamiętał. Jeden z chłopców był niewidomy. Tylko on potrafił go odnaleźć, bezbłędnie, za każdym razem. Zrozumiał, jakie instrukcje były w liście do policji. Idealna recepta na to, jak uzyskać zeznania świadków.
***
– Nic nie słyszę! Co tam się dzieje? Interweniujcie! Wchodźcie! Dalej!
Radio milczało. Nikt detektywowi nie odpowiedział.
– Halo? Chłopaki! – Zrzucił słuchawki z uszu. – Szlag! Ci bracia, cholerne hybrydy, tata Azjata, matka Angielka, z tego nie mogło wyjść nic dobrego. – Spojrzał na małą dziewczynkę leżącą tuż obok na łóżku, w pokoju, z którego Harry uczynił centrum operacyjne.
Kilkanaście sekund później Mejk wyważył drzwi.
Harry sięgnął po rewolwer i wystrzelił, lecz chybił. Morderca był diabelsko szybki. Niczym szatan spadł na detektywa. Przewrócili się i przez chwilę szamotali na podłodze, po czym Mejk założył Fordowi duszenie.
– Napuściłeś mnie na brata. Błąd. Ja mam sto procent zadowolonych klientów – wycedził zabójca. – A ty byłbyś niezadowolony, dlatego sam rozumiesz, że muszę to zrobić.
Sej minął walczących, przetrząsnął szafeczkę i wyjął pudełko z tabletkami. Nazwa leku się zgadzała, wrzucił opakowanie do kieszeni. Wziął córkę na ręce, ucałował, zasłonił jej oczy i wyszedł z pokoju. Po chwili dołączył do niego zasapany Mejk i z trudem spytał:
– Nic jej nie będzie?
– Spokojnie, można ją transportować. Jej stan od jakiegoś czasu się nie zmienia. Potrzebujemy tylko karetki i asysty lekarza.
– I co? Kierowca da nam kluczyki, a doktorkowi marzy się wycieczka razem z nami?
– Miałem nadzieję, że jakoś to załatwisz.
– Załatwię.
Ruszyli i zdecydowanym, szybkim krokiem przecięli korytarz. Prosto do pokoju lekarskiego, a potem dalej, w gronie poszerzonym o gościa w białym kitlu. W stronę wolności, odnowionych braterskich więzi i na poszukiwanie jakiejś zagranicznej kliniki, która zagwarantuje małej damie godną opiekę. Wujek, który dopiero co dowiedział się, że jest wujkiem, nie zamierzał szczędzić grosza.
Niewysłany list do policji
Szanowna władzo,
oto recepta na złapanie mojego brata Mejka, syna pana Ito i pani Somfing, tragicznie zmarłych w wypadku.
Jak się domyślam, największy problem sprawia oskarżenie Mejka o cokolwiek. Świadkowie zawodzą, wskazując wszystkich innych podejrzanych, tylko nie mojego brata. Jego osobliwy wygląd, który ja sam potrafię opisać jedynie jako zwyczajny, leży u podstaw tego problemu. Przede wszystkim, by wytropić Mejka (jeżeli w momencie otrzymania tego listu, wciąż będzie na wolności), użyjcie psa jak najgorszego w tropieniu, najlepiej pozbawionego węchu.
Problem: zły dobór świadków.
Rozwiązanie: wedle prawa, świadek musi wybierać spośród minimum pięciu podejrzanych. Przedstawcie więc takowych wraz z moim bratem następującym świadkom:
– niewidomemu, by zweryfikował wygląd,
– głuchemu, by zidentyfikował głos sprawcy (z tym może być ciężko, Mejk jest małomówny).
To sprawdzona metoda.
Sej Somfing
PS Na prokuratora do wygłoszenia oskarżenia wybierzcie niemowę, sukces gwarantowany.