- Opowiadanie: hircus - Znachor

Znachor

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Znachor

Nie jesteś pierwszym. Nie jesteś też ostatnim, który puka do moich drzwi z nadzieją w sercu. I tak samo jak pozostali jesteś zaskoczony. Stereotypy nakazują mi być ekscentrycznym starcem z wyliniałą, siwą brodą godną czarodzieja. Mieszkanie powinno cuchnąć kadzidłem, goście powinni grzęznąć w pseudomagicznych bibelotach. Dlatego gdy widzisz bruneta po czterdziestce, w minimalistycznym, nowoczesnym mieszkaniu jesteś zaskoczony.

Zapraszam cię do mojego gabinetu, sadzam w skórzanym fotelu i częstuję szklaneczką whisky. Twoja urocza żona musi zostać w salonie. Martwi się o ciebie, ale ich aury nie mogą się nakładać na twoją. Tak, ich. Jest w ciąży, choć zapewne sama jeszcze o tym nie wie.

Jak zwykle najpierw staram się ciebie poznać. Jesteś zapalonym numizmatykiem, kochasz książki, zwierzęta i sporty ekstremalne. Nie pijesz, nie palisz, nie ćpasz. A mimo to zachorowałeś. Nie myśl, że to kara za grzechy. Bóg nie ma z tym nic wspólnego. Po prostu Bestia musi nasycić swój głód, a twoje życie to łakomy kąsek.

W końcu pytam, czy jesteś gotowy. Twoja blada twarz staje się niemal przezroczysta, gdy z przerażeniem przytakujesz. Boisz się, to dobrze. Teraz, gdy widzę twój strach, przynajmniej jestem pewien, że nie jesteś głupcem. Nienawidzę głupców. Odsuwam dzielący nas stolik i siadam naprzeciw ciebie. Rozmasowuję palce dłoni i strzelam stawami. Nie jest to konieczne, prawdę mówiąc w ogóle nie jest potrzebne. Ale moi goście, nigdy nie potrafiłem nazywać was pacjentami, mimo wszystko oczekują po mnie choć namiastki mistycyzmu.

Wciągam powietrze przez nos i wyobrażam sobie, że robisz się coraz bardziej senny. Powoli przesuwam dłoń przed twoją twarzą, ściągniętą grymasem strachu i zaciekawienia, od czoła po podbródek. Zamykam oczy i głucho szepcę „zaśnij", by w pełni skrystalizować swoją myśl. Zasypiasz głębokim, spokojnym snem.

Na ekranie powiek pojawia się twoje ciało. Biały szkielet ginie pod szkarłatną plątaniną naczyń krwionośnych, które podtrzymują szare masy organów. Całość unosi się w na wpół przezroczystych tkankach miękkich.

– Czujesz go, prawda? – pytam, choć nie oczekuję odpowiedzi. Czujesz, jak każdy oddech napełniający płuca życiodajnym tlenem, budzi twoją Bestie. Kokon płuc nadyma się, zmieniając się z mocnej zbielałej struktury, wzmocnionej stelażem krwistych powrozów, w cienką błonę gotową w każdej chwili pęknąć. I uwolnić tkwiącą weń furię. Zginasz się wpół, targany nagłym atakiem kaszlu, twarz na przemian blednie i czerwienieje. Żyły wystąpiły ze swych dolin pulsując tuż pod skórą, napięte mięśnie boleśnie wgryzają się w zakończenia nerwowe, informując mózg o głodzie. Jednak tlen pożera nienasycona, wciąż tkwiąca w tobie Bestia. Teraz widzę ją wyraźnie, oplata oślizgłym, łysym cielskiem klatkę piersiową i wciąż pragnie więcej. Drapieżnie oblizuje czarną płachtą języka haczykowate zęby. Nikłe nozdrza drgają w rytm twojego oddechu. Ogromne blade oczy podobne głębinowym stworzeniom wydają się ślepe, jednak wpatrują się we mnie.

– Giń! – syczę wyraźnie. Bestia kradnie ci ostatni oddech i próbuje czmychnąć do swej bezpiecznej kryjówki. Łapczywie chwytasz powietrze, niczym ryba wyciągnięta z wody i z ulgą opadasz na fotel. Jednak to dopiero początek. W ostatniej chwili udaje mi się pochwycić pasożyta wyimaginowanymi dłońmi. Pogłębiam uchwyt, miękkie ciało poddaje się, odsłaniając szlamowate wnętrzności. Przez palce przecieka brunatna jucha i zgniłozielone skrzepy, a miękkie chrząstki rozpadają się na drobne. W końcu pusty flak wyślizguje mi się i w ślad za pozostałymi szczątkami opada w nicość pod moimi stopami.

Otwieram oczy. Po chwili i ty budzisz się z transu.

– I co udało się? Jestem zdrowy? – pytasz z nadzieją w głosie, choć twoje oczy są matowe.

– Zrobiłem wszystko, co do mnie należało, reszta zależy do ciebie – odpowiadam cicho. Robię się coraz bardziej senny.

– To znaczy?

Nic nie rozumiesz. Zabiłem tkwiącą w tobie Bestię. Tak, wyzdrowiałeś, ale Bestia zdążyła zasiać w twoim umyśle nasienie. Tylko ty możesz je wyplenić, wiarą w swoje siły. W to, że możesz zregenerować osłabione ciało i w pełni wrócić do życia. Niektórym się udało. Inni, po prostu poddali się.

– Teraz musisz uwierzyć. – Jak zwykle odmawiam przyjęcia zapłaty i wyganiam was. Po prostu muszę się natychmiast położyć. Gdy tylko moja głowa opada na poduszki, zasypiam na kilka godzin.

 Potem zawsze się zastanawiam, czy wam się udało. Wierzę, że ty wygrałeś. W końcu masz dla kogo żyć. Pewnie do dziś głowisz się, co z tego mam. Ja też nosiłem w sercu Bestię, to właśnie ona pierwsza zginęła z mojej ręki. Zabiłem ją, ale zdążyła pozostawić po sobie ziarno zwątpienia. Dlatego muszę zabijać kolejne Bestie. By każdego dnia sobie przypominać, że mam siłę, aby walczyć ze swymi słabościami.

Koniec

Komentarze

Hircus, temat, który wybrałaś i sposób, w jaki go przedstawiłaś sprawia, że mam przed oczami czerwoną mgiełkę, zaciśnięte zęby i ochotę w coś walnąć. Wynika to z moich osobistych doświadczeń z szarlatanami, którzy uważają, że mogą wyleczyć człowieka. Dlatego nie czuję się na siłach oceniać twojego tekstu. Poniżej parę błędów, które rzuciły mi się w oczy.

 

…goście powinni grzęznąć w pseudo-magicznych papilotach.

A nie bibelotach?

 

Odsuwam dzielącym nas stolik…

Literówka.

 

Kokon płuc nadyma się, zmieniając się z mocnej zbielałej struktury (,) wzmocnionej stelażem krwisty powrozów (,) w cienką błonę gotową w każdej chwili pęknąć.

Na moje oko brakuje przecinków. Plus literówka.

 

Przez palce przecieka brunatna jucha i zgniłozielone skrzepy, a miękkie chrzęści rozpadają się na drobne.

A nie chrzastki?

 

– To znaczy? – Nic nie rozumiesz. Zabiłem tkwiącą w tobie bestię. Tak, wyzdrowiałeś, ale bestia zdążyła zasiać w twoim umyśle nasienie. Tylko ty możesz je wyplenić, wiarą w swoje siły. W to, że możesz zregenerować osłabiane ciało i w pełni wrócić do życia. Niektórym się udało. Inni, po prostu poddali się.

To chyba dialog, więc Nic nie rozumiesz powinno się znaleźć w nowym akapicie.

 

Nim moja głowa opada na poduszki (,) zasypiam na kilka godzin.

Raczej nie zasypiasz, zanim się położysz. Może lepiej brzmiałoby Gdy tylko, zamiast Nim

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Choć na chorowaniu spędziłam pół życia, a rok 2018 był istnym armagedonem, to nie mam żadnego doświadczenia z “szarlatanami”. Po prostu chciałam pokazać, że choroba po części tkwi w głowie. Nie da się wyzdrowieć, jeżeli tego nie chcemy. Choć dobrze wiem, że często jest cholernie trudno!

Potwory nie boją się świała, to my boimy się ciemności...

Zgadzam się z tobą, że nie można się poddawać chorobie, trzeba walczyć do końca. Natomiast niekoniecznie we współpracy z szarlatanami. Niestety miałam do z nimi całkiem sporo do czynienia, kiedy chora była moja mama.

Nie jest tak, że czepiam się twojeggo tekstu. Zawsze staram się napisać, czy coś mi się podobało, czy nie i dlaczego. W tym wypadku, z powodów, które podałam wyżej, uważam, że mogłabym być niesprawiedliwa i dlatego napisałam, że nie jestem w stanie ocenić twojego tekstu.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Rozumiem, po prostu chciałam za znaczyć, że swoim tekstem nie zamierzałam wyrazić poparcia dla uzdrowicieli, znachorów, szarlatanów, jakkolwiek by nie nazwać szaleńców mieniących się lekarzami.

Dziękuję za pomoc w korekcie tekstu.

I życzę ZDROWIA, ZDROWIA i jeszcze raz ZDROWIA. :D

Potwory nie boją się świała, to my boimy się ciemności...

I wzajemnie! :D

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

W końcu pytam(+,) czy jesteś gotowy.

Otwieram oczy. Po chwili i ty budzisz (się) z transu.

– Zrobiłem wszystko(+,) co do mnie należało, reszta zależy do ciebie – odpowiadam cicho. Robię się coraz bardziej senny.

 Potem zawsze się zastanawiam(+,) czy wam się udało.

Na moje oko troszku tych przecinków brakuje ;)

 

Podejrzewam, że większość szarlatanów postrzega problemy ludzi przez pryzmat siebie samych. W tym wypadku bardzo realistycznie to wygląda. Aczkolwiek, czy to przybiera taki wymiar? Szczerze wątpię ;)

Ciekawe, chociaż enigmatyczne. Czym jest bestia? Czym jest ta słabość?

Ach te przecinki, dopisałam już chyba z 20 i nadal ich mało. Przy najbliżej okazji muszę kupić tonę, albo i dwie! Zna ktoś jakiś sklep?? ;D

Co do bestia, to choroba. O tym pisałam już we wcześniejszym komentarzu.

Co do słabości… Każdy ma czasem dość. Chce się powiedzieć nie mam już siły i po prostu odpuścić. Ale nie można się poddawać, trzeba iść do przodu z podniesioną głową. Co dzień wstawać z łóżka z uśmiechem na twarzy. :) Przynajmniej ja tak uważam. 

Potwory nie boją się świała, to my boimy się ciemności...

Czyli dosłownie… choroba. Prosi się, aby ta choroba miała jakiś wymiar – była sprecyzowana. To zbyt ogólne pojęcie. Im bardziej zaskakująca dla czytelnika tym lepsza ;)

Nie czytałem wcześniejszych komentarzy :)

 

Choć rozumiem chęć pokazania, że walka z chorobą w dużej mierze zależy od pacjenta i jego do niej nastawienia, to uważam, że próba zobrazowania sprawy przy pomocy monologu znachora-uzdrowiciela jest chyba pomysłem najgorszym z możliwych.

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

po­win­ni grzę­znąć w pseu­do-ma­gicz­nych bi­be­lo­tach. –> …po­win­ni grzę­znąć w pseu­doma­gicz­nych bi­be­lo­tach.

 

budzi twoją Be­stie. –> Literówka.

 

in­for­mu­jąc twój mózg o swym gło­dzie. Jed­nak tlen po­że­ra nie­na­sy­co­na, wciąż tkwią­ca w tobie Be­stia. Teraz widzę wy­raź­nie, opla­ta swym ośli­zgłym, łysym ciel­skiem twą klat­kę… –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Dra­pież­nym ge­stem ob­li­zu­je czar­ną płach­tą ję­zy­ka ha­czy­ko­wa­te zęby. –> Gesty wykonuje się rękami, nie językiem.

 

Jak zwy­kle od­ma­wiam za­pła­ty i wy­ga­niam was. –> Chyba miało być: Jak zwy­kle od­ma­wiam przyjęcia za­pła­ty i wy­ga­niam was.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

“Zapraszam cię do mojego gabinetu, sadzam w skórzanym fotelu i częstuje szklaneczką whisky…” – częstuję

 

“Czujesz[+,] jak każdy oddech napełniający płuca życiodajnym tlenem, budzi twoją Bestie.”

 

“Zginasz się w pół” – wpół łącznie

 

“…napięte mięśnie boleśnie wgryzają się w zakończenia nerwowe[+,] informując twój mózg o swym głodzie.”

 

Miejscami zdecydowanie nadużywasz zaimków (vide komentarz Regulatorów).

 

“Pogłębiam uchwyt, miękkie ciało podaje się[+,] odsłaniając szlamowate wnętrzności. Przez palce przecieka brunatna jucha i zgniłozielone skrzepy, a miękkie chrzęści rozpadają się na drobne.”

podaje się → poddaje się

chrząstki, a nie chrzęści. “Chrzęści” to czasownik.

 

“– I co[+,] udało się?”

 

“…możesz zregenerować osłabiane ciało i w pełni wrócić do życia. Niektórym się udało. Inni[-,] po prostu poddali się.” – Osłabione, nie osłabiane.

 

By każdego dnia sobie przypominać, że mam siłę[+,] by walczyć ze swymi słabościami.”

 

Raz piszesz o Bestii, raz o bestii. Wypada zachować konsekwencję.

 

Szort niestety nie poruszył we mnie żadnej struny. Rozumiem, że chciałeś pokazać, że choroba przynajmniej częściowo tkwi w głowie, ale z tekstu na dobrą sprawę nic nie wynika. Ot, taka scenka. Brakuje mi tu czegoś konkretnego, pointy czy choćby odrobiny dramatyzmu/klimatu.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przeczytałem. Przyznam, że opowiadania w drugiej osobie nigdy do mnie specjalnie nie przemawiały – zgaduję, że jest coś irytującego w tym, kiedy narrator/ka mówi ci kim jesteś, jak wyglądasz, jak się czujesz, czy choćby jak w przypadku tego szorta – jaki jest twój obecny status związku. Przeczytałem jeden z komentarzy, dzięki czemu zrozumiałem jaka była myśl przewodnia stojąca za dziełem, sam bowiem bym tego nie wyłapał. Może to moje lenistwo, a może braki w samym szorciku – tego nie wiem. Niemniej, poza bardzo dokładnym opisem przeżyć sensorycznych bohatera nic specjalnie nie zapadło mi w pamięć. Jako osoba, która też dawno temu lubiła tworzyć mgliste, tajemnicze szorty z ukrytym przekazem, poradzę – przestań. Nikt nie siedzi ci w głowie, a co za tym idzie, przy tak zdawkowej formie nikt nie zrozumie co tak naprawdę miałaś na myśli. Tekst musi bronić się sam, bo w ewentualnych antologiach albo książkach nie będziesz miała sekcji komentarzy, w której będziesz mogła wytłumaczyć czytelnikom/czkom o co właściwie chodziło. Natomiast ewentualne literówki, błędy ortograficzne i stylistyczne (a zauważyłem po komciach, że trochę ich tu było) będą tylko dodatkowo przeszkadzać w już i tak trudnym do zrozumienia dziele. Widzę, że masz potencjał, a może nawet talent – także spożytkuj go dobrze. Niekoniecznie w ten sposób.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Dziękuję za wszystkie komentarze i uwagi dotyczące tekstu, zwłaszcza te najbardziej krytyczne :D

Potwory nie boją się świała, to my boimy się ciemności...

A mnie się podobało :) Pewnie dlatego, że też uważam że choroba jest przede wszystkim w głowie.

Dla mnie ten tekst zgrzyta na poziomie konstrukcyjnym. Z jednej strony forma mówi – to szort o znachorze, bo tytuł, bo narracja drugo-pierwszoosobowa (wiemy, że mówi znachor), początek zawiera krótkie wprowadzenie znachora o sobie, z drugiej strony treść skupia się na pacjencie – to o nim dowiadujemy się, kim jest, że ma żonę w ciąży, co lubi, co czuje. I to właśnie treść wysuwa się na plan pierwszy przez większą część tekstu. Dodatkowo, narracja drugoosobowa (a właściwie ukryta pierwszoosobowa) dodaje do tego jeszcze czytelnika, który dostaje jasne komunikaty przez użycie “ty”, więc niejako wchodzi w skórę pacjenta, bohatera (?) tekstu. Końcówka wraca do postaci znachora i mówi wprost, że pacjent jest nieistotny, znachor robi, to co robi, tylko dla siebie i to on jest sednem czy osią tekstu. No i właśnie – większość tekstu skupia się na czymś, co z punktu widzenia bohatera głównego (?) jest niestotne lub mało istotne. Wszak to pacjent jeden z wielu, nie ma znaczenia, kim jest.

 

 

Nic nie rozumiesz. Zabiłem tkwiącą w tobie Bestię. Tak, wyzdrowiałeś, ale Bestia zdążyła zasiać w twoim umyśle nasienie. Tylko ty możesz je wyplenić, wiarą w swoje siły. W to, że możesz zregenerować osłabione ciało i w pełni wrócić do życia. Niektórym się udało. Inni, po prostu poddali się.

 

A tego nie rozumiem. Skoro znachor poświęcił czas i energię na zabicie bestii, dlaczego po prostu nie powie pacjentowi, na czym stoi?

Motyw słabości bardzo enigmatyczny i nie zrozumiałam, na czym polegał mechanizm walki znachora z własnymi słabościami poprzez walkę z bestiami innych (bo nie słabościami). Udowadnia sobie, że bestię da się zabić, ale nie informuje pacjenta, co może zrobić, żeby przypieczętować to zwycięstwo? To chce pokonać swoją słabość czy nie? Jest od niej uzależniony? I czym właściwie jest ta słabość, bo nie chorobą, skoro to bestia nią jest. Jakiś mechanizm samowpędzania się w chorobę? Trochę to zbyt niejasne jak dla mnie.

Warsztatowo, były jakieś drobiazgi, ale nie chciało mi się wypisywać, bo czytałam na telefonie.

I, kurczę, wyszedł mi strasznie krytyczny komentarz :-( Na pocieszenie dodam, że biorąc pod uwagę tematykę i formę, którą wybrałaś, mógł z tego wyjść straszny koszmarek, a nie wyszedł ;-) Czytało się całkiem dobrze.

 

It's ok not to.

Muszę przyznać, że ostatnie zdania podniosły mnie na duchu :D

Zacznę od końca. Gdy zachoruję się naprawdę poważnie, gdy ma się świadomość tego, że może się to skończyć pod łopatą, a potem nagle okazuję się, że jednak lekarze dali rad… trudno w to uwierzyć. Nie wystarczy powiedzenie “Jesteś zdrowy, idź i żyj!”. Dlatego lepiej nie mówić nic. Człowiek czuje się lepiej niby wyzdrowiał, ale posmak strachu pozostał, więc na wszelkie wypadek się bada. A gdy się czegoś szuka, to naprawdę można to znaleźć. Więc, ta słabość to strach. Pokonywanie jej to uwolnienie się od myśli, że może jutro znów będzie źle tak samo nagle i niespodziewanie jak poprzednio. 

Co do samego pacjenta… jeżeli jest się lekarzem z powołania, to żaden pacjent nie jest jednym z wielu. (Niestety niewielu jest takich lekarzy.) Dlatego moim zdaniem znachor i pacjent.

“pacjent jest nieistotny, znachor robi, to co robi, tylko dla siebie“

Nie chcę wchodzić w głębsze wywody na temat altruizmu. Ale znachor czuję silny dlatego, że pomaga innym, a przy okazji pomaga sobie. Tak naprawdę, czy istnieje coś takiego jak altruizm? Gdy pomagamy nasza ludzka natura zawsze cicho szepce, że to zostanie pozytywnie odebrane przez innych.

Ale się rozpisałam. :D Tak czy siak, dzięki za opinię.

Potwory nie boją się świała, to my boimy się ciemności...

Co do samego pacjenta… jeżeli jest się lekarzem z powołania, to żaden pacjent nie jest jednym z wielu.

Tak, ale twój pacjent nie ma nawet imienia, więc sama go de facto zanonimizowałaś :P

 

Dzięki za wyjaśnienia :D

It's ok not to.

Może i tak :D Ale dzięki temu, każdy czytelnik może utożsamić się z pacjentem.

Potwory nie boją się świała, to my boimy się ciemności...

Hmmm, tekst mnie nie przekonał.

Owszem, stan umysłu jest ważny w walce z chorobą. To truizm.

Pewnie część problemu bierze się stąd, że moje zawieszenie niewiary głośno trzeszczało, kiedy czytałam, że jestem mężczyzną i mam żonę w ciąży (jak my to zrobiłyśmy?!).

Babska logika rządzi!

Czytało mi się całkiem przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka