- Opowiadanie: chroscisko - Nadzy pośród szkła

Nadzy pośród szkła

Opowiadanie napisałem ponad rok temu. Myślę, że odleżało już swoje.

Za betę pięknie dziękuję Minuskule, Wiktor Orłowskiej i Kam.

 

Detale anatomiczne, choć mogą sprawiać wrażenie opisanych nazbyt dosadnie, są istotne dla fabuły. Odczucie, jakie mają wywołać u czytelnika, jest zamierzone.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Nadzy pośród szkła

Karol otworzył oczy i od razu je zmrużył. Szklane ściany, podłoga i sufit przepuszczały promienie słońca, które raziły, przenikając i odbijając się od sterylnie czystych powierzchni. W pomieszczeniu nie było mebli, nie licząc kozetki oraz dwóch krzeseł, również szklanych.

Mężczyzna usiadł niezdarnie, a lśniący świat na chwilę zawirował. Przez chwilę Karol próbował odgadnąć, co to za miejsce, ale bez skutku.

Dotknął ubrania – białej lnianej koszuli oraz luźnych spodni, które kojarzyły mu się ze społecznościami ekologicznych dziwaków. Przeciągnął opuszkami po twarzy, oceniając ściernisko zarostu.

Kilka dni – pomyślał. Kilka dni od czego?

Odpowiedzi nie znalazł.

Wstał z łóżka i natychmiast poczuł przyjemne ciepło pod bosymi stopami. Aż się pochylił i przyłożył dłoń do podłogi. Zatopione w grubym szkle miedziane druciki były tak drobne, że ledwie mógł je dostrzec. Nie to jednak przykuło jego uwagę, a widok pod niemal przejrzystą taflą. W bliźniaczym pomieszczeniu, na identycznej kozetce, spał nagi mężczyzna w średnim wieku. Karol oderwał wzrok od przyciągających oko pośladków sąsiada i raz jeszcze zlustrował otoczenie.

Szklana klatka.

Zza ściany dobiegł cichy gwar. Długim korytarzem, także przezroczystym, podążała grupka ludzi. Trójka mężczyzn i dwie kobiety przeszli obok celi, nie zwracając na niego uwagi. Karol odprowadził wzrokiem poruszające się dostojnie kobiece sylwetki. Idący obok mężczyźni zdawali się kompletnie nie zwracać uwagi na nagość swych towarzyszek. Interesowały ich jedynie słowa.

To musi być sen.

Karol uderzył się w twarz, a mimo to nie obudził się. Szklana cela nie zniknęła, podłoga wciąż przyjemnie grzała w stopy, a kolejni idący korytarzem ludzie wciąż nie mieli ubrań.

Wkrótce naprzeciw jego celi stanęła szczupła kobieta z elektronicznym notatnikiem w dłoni. Nie miała makijażu ani biżuterii, a jej ciało zdobiły tylko piękne ugrowe pukle opadające na ramiona. Zaskoczony mężczyzna odsunął się instynktownie od ściany. Ta okazała się drzwiami, które właśnie rozsunęły się automatycznie. Kobieta weszła do środka i uśmiechnęła się. Z jej błękitnych oczu pod przykrywką sympatii bił chłód profesjonalizmu.

– Dzień dobry, doktor Ewa Beisert – przedstawiła się, wyciągając przed siebie nienaturalnie wyprostowaną rękę.

– Dzień dobry – odpowiedział. W przeciwieństwie do wzroku dłoń była przyjemnie ciepła.

– Proszę usiąść, z pewnością ma pan wiele pytań.

Rudowłosa usadowiła się na jednym ze szklanych krzeseł i założyła nogę na nogę, skrywając ochrowy trójkąt, na który Karol za wszelką cenę starał się nie patrzeć.

Mężczyzna wrócił na kozetkę.

– Dlaczego pani jest naga? – zapytał.

– Nasz system grzewczy zapewnia optymalną temperaturę, więc ubrania są zbędne.

– Dlaczego więc ja jestem ubrany? I czemu nic nie pamiętam?

Kobieta uruchomiła swój notatnik, po czym stuknęła opuszką w ekran, bezwiednie odsłaniając pierś.

– Zacznijmy od początku. Imię i nazwisko?

– Karol Mazurek – odpowiedział automatycznie.

– Więc jednak pan coś pamięta. – Kobieta uśmiechnęła się sztucznie, a Karol zmełł w ustach przekleństwo. – Odbył pan długą podróż z Ziemi na ŚOTE. Częściowe zaniki pamięci to typowy efekt posthibernacyjny, powinny minąć za jakiś czas.

Brwi mężczyzny uniosły się w niemym pytaniu.

– Może za kilka miesięcy, może za kilka lat – uzupełniła lekarka. – Co do stroju zaś, noszenie go nie jest tu obowiązkiem.

W innych okolicznościach Karol zapewne poczytałby to jako zaproszenie do nawiązania głębszej znajomości, jednak lodowe spojrzenie rudowłosej nie pozostawiało złudzeń.

– Znajdujemy się w bazie adaptacyjnej. Oprócz stałego personelu są tu ludzie tacy jak pan – specjaliści przysłani z Ziemi, czekający na powrót pamięci oraz zakończenie procesu asymilacji kulturowej i środowiskowej.

Ewa poprawiła niesforny kosmyk włosów, który wysunął się zza ucha i przysłonił jej widok. Karol był pewien, że zrobiła to tylko po to, by sprawdzić jego reakcję. Przekornie pozostał bierny, ignorując zarówno kosmyk, jak i wyłaniającą się zza notatnika aureolę piersi pani doktor.

– Czy pamięta pan alfabet? – spytała.

Karol przytaknął.

– Świetnie. Po obiedzie asystent przekaże panu podstawowe informacje na temat planety, społeczności oraz reguł, jakie tu panują.

– Czy mogę się skontaktować z rodziną? Czy w ogóle mam jakąś rodzinę?

Dr Beisert stuknęła kilkukrotnie ekran notatnika.

– Niestety nie mam dostępu. Przed wylotem z Ziemi zastrzegł pan wszystkie dane osobowe.

 

 

Tego dnia Ewa Beisert zjawiła się u Karola raz jeszcze, znów sauté. Przyszła, by oprowadzić go po bazie. Mężczyzna czuł się przy niej nieswojo i gdy tylko mógł, odwracał wzrok.

W centrum kompleksu urządzono mesę, również w nago-krystalicznym stylu. Stoliki, krzesła, tacki, nawet talerze były ze szkła, a jedyny nieprzezroczysty element stanowiła ich zawartość. Homogeniczna pasta stworzona – jak to objaśniła pani doktor – z nielicznych roślin, które zdołały się przyjąć na nieprzyjaznych gruntach ŚOTE.

Serce obiektu otaczały pierścienie korytarzy, od których promieniście rozchodziły się przejścia do mniejszych, zewnętrznych modułów. W jednym z nich urządzono bibliotekę. Nie było tu papierowych książek, a jedynie niewielkie ekrany z dostępem do bazy danych z dziełami ziemskich klasyków. ŚOTE nie doczekała się jeszcze własnych literatów. W pierwszej kolejności sprowadzano tu inżynierów, medyków, techników czy agronomów, humaniści zaś okupowali najniższe miejsca na liście pożądanych zawodów. Nie to jednak przykuło uwagę Karola. Za zewnętrzną, również przezroczystą ścianą biblioteki dostrzegł błękitne niebo, takie jak na Ziemi, oraz kilka pagórków. Jak okiem sięgnąć teren porastały połacie młodej buczyny, nad którymi gdzieniegdzie górowały zręby ciemnych skał.

– Tak właśnie wygląda nasza ŚOTE – powiedziała Ewa, stojąc tuż za nim. – Po pełnej aklimatyzacji ludzie są w stanie wychodzić na zewnątrz bez kombinezonów. Na razie tylko na kilka godzin, ale ilość tlenu w atmosferze stopniowo wzrasta, kiedyś będzie tu tak jak na Ziemi.

– Czy to wszystko to nasze nasadzenia? Czy było tu cokolwiek, zanim zjawili się ludzie?

– Jedynie piach, pył i ciemne skały poprzecinane żyłami czystego kwarcu. To dzięki niemu mamy nasze szklane domy.

Karol przeszedł się wzdłuż wygiętej w łuk ściany biblioteki. Doktor Beisert podążyła za nim.

– Kim byłem na Ziemi? Dlaczego mnie tu przysłano?

– Tego się pan dowie, gdy w pełni odzyska pamięć. Proces musi nastąpić samoistnie, bez naszej ingerencji. Inaczej nie będziemy mieli pewności, że jest pan gotowy, by dołączyć się do społeczności Śotean.

– Cóż mam więc do tego czasu robić?

– Pozostanie pan w bazie. Od jutra rozpoczniemy zajęcia asymilacyjne oraz trening mentalny. Wypracowaliśmy już standardowe procedury.

Kolejny intrygujący szczegół przykuł uwagę Karola. Na zewnątrz, na najwyższym ze wzniesień wznosił się metalowy maszt z talerzami anten. Szarą konstrukcję pokrywały liczne rdzawe plamy.

– To ruiny pierwszego nadajnika – odpowiedziała Ewa na niezadane pytanie. – Jeden z najstarszych zabytków na planecie, jeszcze z okresu pierwszej eksploracji. Ostatnio maszt coraz mocniej rdzewieje, co tylko potwierdza, że tlenu w atmosferze przybywa.

 

 

Na kolację zszedł już bez asysty pani doktor. W mesie rozbrzmiewał gwar ludzkich rozmów oraz szczęk szklanych łyżek. Stołownicy w większości byli nadzy, jednak nie wszyscy. Karol dostrzegł kilka osób w jasnych, lnianych ubraniach, identycznych z jego własnym.

Wydano mu dwie miski zmielonej papki, szklankę mętnego płynu oraz tackę, z wyglądu też szklaną, choć nieco zbyt lekką i zbyt ciepłą jak na szkło. Zatrzymał się przy stoliku, gdzie para w średnim wieku toczyła leniwą rozmowę o niczym.

– Czy mogę? – zapytał Karol, wskazując na wolne miejsce.

– Ależ proszę – odpowiedział niepozorny mężczyzna, a siedząca obok biuściasta szatynka skinęła w aprobacie. Do gestu dołączyła sympatyczny uśmiech.

Karol usiadł, postawił tacę z jedzeniem na stole, po czym spróbował przełknąć kęs beżowej pasty. Przezroczysty blat stołu, a w szczególności wyzierające spod jego tafli przyrodzenie współbiesiadnika nie dodawało apetytu. Szatynka okazała więcej taktu dla purytańskiego Ziemianina i przynajmniej założyła nogę na nogę.

Pasta smakowała jak zmielone siemię lniane wymieszane z pędami bambusa, oczywiście sauté. Pieprz i sól, podobnie jak odzienia wierzchnie, zdawały się towarem deficytowym.

Kobieta jako pierwsza przerwała krępującą ciszę. Przedstawiła się jako Monika Wisłocka.

– Jak podoba ci się nowe miejsce, Karolu? – zapytała, kiedy ten również zdradził swoje imię. – Doszedłeś już do siebie po hibernacji?

– Wciąż niewiele pamiętam. – Karol mimowolnie uniósł wzrok. Nie umknęły jego uwadze ani pieprzyk nad lewą piersią Moniki, ani promieniste rozstępy wokół jej sutków. Na Ziemi był to widok nie dość, że intymny, to rzadki, spotykany jedynie w krajach Trzeciego Świata, gdzie medycyna estetyczna nie rozgościła się jeszcze na dobre. – Może nie tyle niewiele, co bardzo wybiórczo. Dla przykładu nie kojarzę nazwy tej planety.

– To bardzo częsta przypadłość. – Monika pospieszyła z wyjaśnieniem. – Doktor Beisert twierdzi, że to przez kanon ziemskiej edukacji. Tam wciąż uczą tylko o Układzie Słonecznym, jakby byli pępkiem świata. Milan Šoterović pewnie się w grobie przewraca.

– Kto? – Karol przeklął w duchu swoją amnezję.

– Milan Šoterović, ten astronom.

– Niewykluczone, że na Ziemi wciąż jeszcze funkcjonujemy pod roboczą nazwą jako zlepek liter i cyfr – dodał mężczyzna o imieniu Konrad. Nie wydawał się przejęty faktem, że cała uwaga jego towarzyszki skupia się na nowo przybyłym.

 

 

Doktor Monika Wisłocka tym razem nie skrywała swojej nagości nawet symbolicznie. Czyniły to za nią cienie wyrastające wszędzie tam, gdzie nie docierało słabe, przytłumione światło. Gdy na zewnątrz zapadł już zmrok, widać było wyraźnie, że kolejnym z deficytowych towarów w bazie jest energia. Karol wraz z kilkoma innymi mężczyznami w lnianych strojach siedzieli za stolikami przypominającymi szkolne ławki. Naprzeciw nich stała Monika spowita w półmrok, który umiejętnie skrywał niedoskonałości ciała. Jej postać przywodziła na myśl akty barokowych mistrzów, ukazujące kobiety w świetle świec.

Gerrit van Honthorst „Polowanie na pchłę” – Karol przypomniał sobie kolejny ziemski szczegół, który nie wiedzieć czemu został mu w pamięci. Choć może raczej „Stręczycielka”?

– Zdaję sobie sprawę, że pewne kwestie obyczajowe, które możecie pamiętać z Ziemi, różnią się od naszych. – Doktor Wisłocka zaczęła mówić głosem głębokim i subtelnym, harmonizującym z barwą żółtawych świateł. – Wiem, że nasza nagość może być dla was niekomfortowa, jednak nic, co dzieje się na ŚOTE, nie jest dziełem przypadku. Kształtując naszą społeczność, wyodrębniliśmy kilka cech niezbędnych, by móc tu przetrwać. Jedną z najważniejszych jest pełna samokontrola mentalna każdego osobnika, w tym również kontrola popędu seksualnego. Wiemy z historii Ziemi, jak wiele szkód wydarzyło się przez rozbuchane ego, zazdrość czy pożądanie. Tutaj, przy ograniczonych zasobach, nie możemy pozwolić sobie na skutki niekontrolowanego libido czy napady agresji. Nie możemy również przystać na prokreację, przynajmniej do czasu, aż nasza planeta stanie się zupełnie samowystarczalna. Na Ziemi przeszliście już wstępne testy i wiemy, że każde z was jest fizycznie zdolne do sublimacji popędu seksualnego na inne dziedziny. Najlepsze efekty daje tu praca na rzecz społeczności. Ja zaś, począwszy od dziś, będę was uczyć, jak to osiągnąć. Jak precyzyjnie kontrolować umysł oraz ciało.

– Wspomniała pani o zakazie prokreacji – przerwał lekko łysawy mężczyzna o chrapliwym głosie. – A co z antykoncepcją?

– Nie stać nas, Henryku, na marnowanie zasobów na sprawy tak błahe jak antykoncepcja. Prościej jest nauczyć się samokontroli. Zakaz obejmuje nie tylko prokreację, ale sam akt seksualny.

– Jakie są kary za złamanie tego zakazu?

– Nie ma oficjalnych kar. Prawa się przestrzega lub nie. Obecność taryfikatora sprawiałaby, że niektórzy mogliby zacząć rozważać, czy zabroniony czyn jest adekwatny karze. My zaś po prostu nie robimy tego, czego nie należy.

– Cóż więc się stanie, gdy ktoś mimo wszystko zakaz złamie? – Henryk nie odpuszczał.

– Tego dowie się jedynie ów ktoś, post factum.

 

 

Szklany fotel w bibliotece nie należał do najwygodniejszych. Karol spoglądał na rachityczne lasy spowite mgłą. Wyglądały niemal tak samo, jak te na Ziemi. Otrząsnął się z zamyślenia, po czym powrócił do przeglądania bazy danych.

– Czy mogę w czymś pomóc? – zapytała atrakcyjna blondynka z charakterystycznym śpiewnym akcentem. Sądząc po stereotypowych okularach, mogła być tylko bibliotekarką.

Karol za wszelką cenę próbował ominąć wzrokiem blado-cieliste brodawki jej piersi, które przyciągały jak magnes. Nie zdołał. Zaintrygowało go natomiast spojrzenie z nutką wyzwania. Spojrzenie pozbawione zimnego profesjonalizmu Ewy Beisert, czy też wyuczonego ciepła Moniki Wisłockiej, przywodziło na myśl ziemską kobietę z dawnych lat.

– Tak – odpowiedział. – Szukam informacji o ŚOTE. Interesują mnie parametry fizyczne planety, historia zasiedlenia, mapy i opracowania geograficzne.

– Niestety, trudno będzie tu coś znaleźć. Mamy tylko to, co przysłano nam z Ziemi jeszcze przed właściwą eksploracją ŚOTE: poradniki, klasykę literatury i dość wiekowe publikacje naukowe. Szczegółowe dane, o które pan pyta, znajdują się w ośrodkach badawczych. – Bibliotekarka wydała się szczerze zasmucona. – Polecam za to dział samodoskonalenia.

– A Internet?

– Ziemski Internet? – Pytanie okularnicy niosło nutkę zrozumienia. – Jesteśmy sześć lat świetlnych od Ziemi, długo by pan czekał na odpowiedź.

Blondynka mrugnęła figlarnie, po czym odwróciła się i udała w stronę swojego biurka. Zniechęcony Karol odstawił przenośny ekran. Nie mógł się powstrzymać, by nie obejrzeć się za siebie. Biodra długonogiej bibliotekarki hipnotyzowały, przypominając coś, czego już nie pamiętał.

 

 

Tego dnia na kolację podano breję jasnozieloną oraz białą. Napój, zwany prześmiewczo herbatką, był równie mętny jak co dzień. Do tego każdy otrzymał trzy niewielkie rzodkiewki. Karol udał się ku najbardziej odległemu krańcowi mesy, dyskretnie ignorując zapraszający uśmiech Moniki. Od kilku dni jadał z łysawym Henrykiem, którego główną zaletą było to, że miał na sobie ubranie.

– Założę się, że dosypują nam bromu – szepnął konspiracyjnie Henryk – albo innego świństwa. Popatrz, jest tu kilka całkiem ładnych babeczek, a żadnemu z tych gości nawet nie stanie. To nie jest normalne.

– A czy cokolwiek jest tu normalne? – odparł Karol.

– Gdzie oni nas zamknęli? To jakaś międzygwiezdna, lewacka komuna. Kolonizacja kosmosu, skok technologiczny, mnóstwo nadętych słów, a ostatecznie jaramy się pierdoloną rzodkiewką.

Karol nadgryzł biało-różową kulkę. Smakowała jak holenderskie wyroby warzywopodobne, które zwykł jadać w środku zimy. Niegdyś, w innym życiu.

– Ale wiesz co? Coś mi tu śmierdzi. – Henryk rozejrzał się dyskretnie i ściszył głos. – Widziałeś nasadzenia? Wszędzie buki. Na cholerę tyle tego posiali? Nie mogli drzewek owocowych naszczepić? To się kupy nie trzyma.

– Nic innego nie chciało się przyjąć. – Karol powtórzył słowa wyczytane z broszury informacyjnej.

– Tak, jasne. Tlen, atmosfera, bla, bla, bla. A nam orzeszki bukowe będą na obiad serwować.

– Uporczywe zaburzenia urojeniowe – wtrącił nagi blondyn o nieco wklęsłej klatce piersiowej, siedzący przy stoliku obok. – Pojawiają się zwykle w drugim tygodniu po hibernacji. Pan lepiej odwiedzi doktor Beisert, panie Henryku. Takie objawy trzeba zgłaszać.

 

 

Po dwóch tygodniach w bazie adaptacyjnej nagość nie robiła już na Karolu wrażenia. Przestał się czuć jak tekstylny na plaży nudystów czy też jak turysta w zoo. Spoglądał na otoczenie raczej jak dwudziestowieczny podróżnik wśród dzikich plemion przy zetknięciu z nową normą seksualną.

– Problem z nagością mają z reguły ci ubrani – mówiła Monika Wisłocka na wieczornych zajęciach, gdy Henryk zarzucił społeczności Śotean „ekshibicjonizm” oraz „zaburzenia preferencji seksualnych”.

– Nagość jest aseksualna – tłumaczyła Monika swym sztucznie ciepłym głosem. – Gdy znajdujemy się bez ubrań, to przestajemy na siebie reagować seksualnie. Ziemskie tabu związane z tą sferą okaleczyło nas. To nie nagość jest problemem, a brak tolerancji. Nie akceptujemy samych siebie, własnego ciała, często się nam wydaje, że jesteśmy okropni. Mamy jednak szansę wszystko naprawić.

Doktor Wisłocka przybrała pozycję kwiatu lotosu i zmrużyła oczy. Na każdych zajęciach uczyła medytacji, wyciszania emocji, kontrolowania odruchów, które zdawały się bezwarunkowe.

– Skoro kobieta może kontrolować instynkt macierzyński, to mężczyzna może kontrolować erekcję – wypowiedziała kolejną ze złotych myśli. – Wszystkim zaś steruje mózg.

Karol wielokrotnie rozważał treść jej słów. Z dnia na dzień stawał się bardziej świadomy swojego ciała, a w efekcie rzadziej bywał pobudzony. Powoli zaczynał rozumieć, skąd biorą się beznamiętne spojrzenia tutejszych mężczyzn. Wciąż nie rozumiał jednak, po co to wszystko. Łapał się na tym, że, podobnie jak jego łysawy kolega, kwestionował w myślach coraz więcej faktów.

Dlaczego zachodnia część kompleksu jest dostępna tylko dla obsługi bazy, a personel często znika tam na długie godziny?

Dlaczego talerze anten na ruinach zardzewiałego nadajnika przypominają technologię sprzed ery podbojów kosmicznych?

Dlaczego utracone szczegóły pamięci nie powracają?

Czy tak objawia się paranoja?

Karol nie zdradził Ewie Beisert swoich spiskowych domniemań. Zamiast tego dokładnie penetrował każdy dostępny moduł bazy. Jak się okazało, mógł wejść jedynie do mesy, biblioteki, części mieszkalnej oraz gabinetów, w których odbywały się zajęcia oraz rozmowy indywidualne z personelem medycznym. Reszta bazy była oddzielona śluzami wyposażonymi w zamki biometryczne.

 

 

Tego dnia w bibliotece odbyło się walne zebranie. Karol lubił to miejsce bynajmniej nie z powodu żenująco ubogich elektronicznych księgozbiorów. Jego sympatię wzbudzała Masza, śliczna bibliotekarka odziana w szczery uśmiech i okulary retro o grubych niebieskich oprawkach. Karol nie potrafił przy niej wyzbyć się męskiego pierwiastka, który doktor Wisłocka tak skrupulatnie starała się w nim wyplenić. Umiejętności z zakresu samokontroli zdawały się go przy Maszy opuszczać.

– Spotkaliśmy się dzisiaj, by uczcić zakończenie pełnej asymilacji kulturowej dziesięciorga z nas. – Kaskada ugrowych loków, opadająca na ramiona Ewy, dodawała jej uroku. Doktor Beisert z entuzjazmem zwróciła się bezpośrednio do nagich wybrańców. – Od jutra zostaniecie przeniesieni do nowej bazy, gdzie rozpoczniecie adaptację środowiskową. Do momentu odzyskania pełnych zasobów pamięciowych będziecie pracować w szklarniach, a z czasem także na zewnątrz. Wasze organizmy nauczą się funkcjonować w tutejszej atmosferze. My zaś, dzięki wam, będziemy mogli cieszyć się świeżymi warzywami.

Karol lustrował stojącą pośrodku sali dziesiątkę ludzi. Dostrzegł wśród nich Konrada, elokwentnego i nijakiego na wskroś blondyna z wklęsłym torsem, kompletnie aseksualną kobietę o ciele pokrytym tatuażami oraz kilka osób, które widywał przelotnie. Patrzył na nich z mieszaniną zazdrości i pogardy. Pogardy, bo dali się urobić jak glina w rękach garncarza i poddali kosmicznej utopii. Zazdrości, bo jednak udało im się wydostać ze szklanych klatek.

Czyżby to był jedyny sposób na opuszczenie przezroczystego więzienia? – zastanawiał się.

– Na koniec jeszcze informacja dla wszystkich – kontynuowała rudowłosa lekarka. – Za miesiąc dotrze do nas następny transport z Ziemi. Bądźmy gotowi na przyjęcie nowych zdehibernowanych.

Karol nie słuchał. Wpatrywał się tylko w jej elektroniczny notatnik i za wszelką cenę chciał dostać go w swoje ręce.

 

 

Szklana baza najpiękniej wyglądała wieczorem. Karol Mazurek lubił wówczas wchodzić na najwyższą kondygnację i patrzeć w górę. Odnalazł pięć gwiazd ułożonych w kształt litery „W”, dalej Wielką Niedźwiedzicę, a tuż przy horyzoncie trzy siostry Oriona. Zupełnie jak zimowe niebo nad Ziemią.

Sześć lat świetlnych – przypomniał sobie słowa bibliotekarki. Musimy więc być gdzieś na równiku niebieskim. Gwiazdozbiór Wężownika?

Zszedł na dół w kierunku swej mieszkalnej celi. Światełka ledowych diod wskazywały drogę w półmroku. Przezroczystość obiektu miała swoją cenę. Każdy intensywniejszy blask mógłby obudzić śpiących, toteż nocny tryb życia nie wchodził tutaj w rachubę. Chyba że ktoś zapragnął delektować się mrokiem i ciszą.

Mimo ciemności nie wszyscy jeszcze spali. W jednym z korytarzy oko Karola złowiło przemykającą dyskretnie parę. Nie zwróciłby nawet na nich uwagi, gdyby nie pewien szczegół. Trzymali się za ręce. Nim zniknęli w mroku, dostrzegł jeszcze znajomy, hipnotyczny ruch kobiecych bioder oraz łysiejącą głowę mężczyzny.

Żadna z metod wpojonych przez doktor Wisłocką nie zdołała powstrzymać ukłucia zazdrości. Wszedł wściekły do celi i udał się do toalety. Szczoteczka do zębów raniła dziąsła, lecz nie zwracał na to uwagi. W głowie wciąż przemijały obrazy, które dotychczas zdawał się ignorować. Hipnotyczny ruch bioder. Nutka wyzwania w spojrzeniu. Przelotnie puszczone oczko, podkreślone szczerym uśmiechem.

Nie, nie szczerym. Kokieteryjnym. Widać nie byłem jedynym na jej liście.

Chwycił maszynkę do golenia. Sprytne urządzenie, zaprojektowane przez inspektorów BHP, pozbawiono otwartych ostrzy. Przyciskał je do skóry najmocniej, jak potrafił, lecz wmontowany mechanizm bezpieczeństwa spowalniał wówczas ruch noży.

Dlaczego? Dlaczego to mnie rusza? Nic mi do tego.

Uścisk zazdrości nie puszczał jednak ani trochę. Misternie zapleciony warkocz blond włosów, foremny kształt piersi, śpiewny wschodni akcent. Obrazy te długo jeszcze przemykały mu przed oczami, nim zasnął.

 

 

Od rana panowało w bazie dziwne poruszenie. Henryk nie pojawił się na śniadaniu, a w bibliotece zamiast czarującej Maszy urzędował nowy, mrukliwy człowiek o posturze niedźwiedzia. Personel nerwowo przemierzał korytarze, a pozostali spoglądali po sobie, co chwila unosząc brwi.

Karol zdawał się jedyną osobą, która domyślała się natury problemu. Dręczyła go ciekawość, jaki los spotkał parę kochanków. Próbował nawet złapać mimochodem doktor Beisert, lecz ta pozostawała nieuchwytna. Wieczorem ponownie udał się do jej gabinetu.

– Panie dyrektorze, nie powinien pan tu być. To strefa zamknięta. – Usłyszał podniesiony kobiecy głos i zastygł w bezruchu, przytulając się do jednej ze ścian korytarza. Po raz pierwszy w mowie Ewy Beisert wyczuwał emocje i wzburzenie.

– Wiem o tym doskonale – odpowiedział nieznany mężczyzna. – Skoro jednak przez cały dzień nie mogę się pani doprosić, to pofatygowałem się osobiście.

– Wciąż prowadzimy dochodzenie, gdy sprawa się wyjaśni, dostanie pan raport.

– Pani chyba nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Gwałt, i to na terenie placówki, to rzecz niedopuszczalna. Lada chwila będę miał kontrolę z ministerstwa. Co ja im wtedy powiem?

– Nie doszło do żadnego gwałtu. Sprawdziliśmy nagrania monitoringu. Do zbliżenia doszło za obopólną zgodą.

– Co nie zmienia faktu, że jest to czyn niedopuszczalny. Szczególnie w przypadku Henryka Kurka, którego życiorys oboje znamy. Nigdy nie kwestionowałem pani kompetencji, choć nie wszystko pochwalam, jednak w tej kwestii musimy mówić jednym głosem. Nasze metody są wystarczająco kontrowersyjne i bez tego.

Karol się wahał. Wiedział, że docierające do niego strzępki rozmowy nie są przeznaczone dla jego uszu. Głos rozsądku namawiał, by odwrócić się i odejść. Jednak ten drugi głos kazał zostać i słuchać. Czyż nie po to tu przyszedł?

– Dlaczego Masza pracowała, skoro miała owulację? Jak można to było przeoczyć? – uniósł się mężczyzna. – Przecież sama pani twierdziła, że wówczas bodźce są zbyt silne, nawet przy ograniczonych funkcjach węchomózgowia.

Pomiędzy Karolem a gabinetem lekarki znajdowały się jeszcze dwa szklane pomieszczenia. Refleksy na szybach i minimalistyczne meble przysłaniały nieco widok. Ewa stała odwrócona tyłem, nieznajomy zaś całą uwagę skupiał na jej osobie, a raczej na jej ciele i nagości, do której najwyraźniej nie przywykł. Miał na sobie strój, jaki na Ziemi zwano klasycznym. Strój biznesmena lub managera w korporacji.

Więc tu też są równi i równiejsi – pomyślał Karol, patrząc na swe lniane okrycie. – Dla jednych nagość i ograniczone zasoby, dla innych modne ziemskie ciuchy.

Przerwał rozważania, gdy Ewa Beisert ponownie podniosła głos. Chwilę później padło zdanie, które sprawiło, że przestał się wahać. Odwrócił się najciszej, jak potrafił, i wrócił do celi.

 

 

Karol nigdy nie reagował impulsywnie. Odkąd pamiętał, choć pamięć była w tym wypadku zawodna, jego czynami kierowała chłodna kalkulacja, a nie wrząca krew. Tak postąpił i teraz. Leżał spokojnie na kozetce służącej mu za łóżko i rozważał, co powinien zrobić. Nie lamentował nad swoim losem. Nie darł szat nad niesprawiedliwością. Raz po raz przywoływał fragmenty zasłyszanej rozmowy i usiłował poskładać je w całość.

Następnego dnia nie włożył już lnianego stroju. Po porannej toalecie zszedł na śniadanie, odebrał swój przydział: miskę organicznej pulpy oraz dwie marchewki, i usiadł naprzeciw doktor Wisłockiej.

Monika spojrzała na niego dyskretnie, po czym uśmiechnęła się ciemnymi oczami.

– Dzień dobry, Karolu. Czyżbyś miał ochotę mi coś powiedzieć?

– Smacznego – odparł.

 

 

– Karolu, proszę, stań tutaj. – Ewa wskazała na środek sali. – Za chwilę wybiorę kilka osób, które będą odgrywać członków twojej rodziny. Chciałabym, byś wskazał, gdzie powinny stanąć oraz powiedział, co czują.

– Skąd mam to wiedzieć? Przecież nawet ich nie pamiętam – odrzekł z irytacją w głosie.

– To nieistotne. Hibernacja zaburzyła jedynie twoją świadomość. To, co ukryte głębiej, wciąż jest dla ciebie dostępne. Otwórz się. Zdaj się na intuicję.

– Mama stoi tam. – Karol wskazał odległy kąt sali. – Jest sama.

Doktor Beisert poprosiła asystującą Monikę, by stanęła w wybranym miejscu i wcieliła się w rolę matki.

– Tam stoi ojciec i babcia. – Mężczyzna skierował palec w przeciwną stronę, równie daleko. – Babcia płacze. Ojciec jest bardzo wściekły. Jest z nim mój brat, obaj są wzburzeni.

Kolejne osoby uczestniczące w sesji zajęły wskazane miejsca. Karol zaś wspomniał jeszcze kilku członków rodziny, wszystkich ustawiając daleko od siebie.

– Dlaczego stoisz sam, Karolu? – zabrzmiał sterylnie profesjonalny głos.

– Jestem samotnym wilkiem. Niosę sprawiedliwość.

– Nie chciałbyś, aby rodzice stanęli za tobą? By wsparli cię w twojej misji?

– Nie, tak jest lepiej. Ojciec niech strzeże babci, by nikt jej więcej nie skrzywdził. Matka zaś – Karol przez chwilę szukał właściwego słowa – jest zbyt słaba, zbyt wrażliwa. Będzie dla mnie ciężarem. Nie chcę widzieć jej piętnującego wzroku. Ona niczego nie rozumie, tylko potępia.

– Matko, dlaczego potępiasz swego syna?

– Nie potępiam go. Uważam tylko, że zbłądził. – Doktor Wisłocka zamknęła oczy, czerpiąc z rodowego egregora. – Zemsta nic nie zmieni. Nie pomoże babci. Przecież ona i tak już nie żyje.

– Skąd wiesz, że babcia nie żyje? – Karol przerwał gwałtownie Monice. W jego oczach próżno było szukać mętnego hipnotycznego wzroku. Spoglądał na Monikę w pełni świadomie i podejrzliwie.

– Mówi mi to intuicja – odpowiedziała pewnie, lecz koncyliacyjnym tonem, jakby czuła, że tego dnia nie posuną się dalej ani o krok.

– Karolu, wrócimy do tego na następnej sesji – wtrąciła się Ewa, odzyskując kontrolę nad sytuacją. – Cieszę się, że po raz kolejny otworzyłeś się przed nami. Twoje postępy są naprawdę budujące.

 

 

Zdawało mu się, że to déjà vu, z tą różnicą, że teraz on stał na środku sali. To o nim Ewa Beisert mówiła jako o jednym z wybrańców, który „zakończył pełną asymilację kulturową” oraz o przenosinach do nowej bazy. Po uroczystym pożegnaniu poprowadziła ich do strefy skrywanej za jedyną nieprzezroczystą ścianą.

Ewa zbliżyła oko do czytnika, a dwa olbrzymie lustra rozchyliły się, ukazując długi korytarz. Tu ściany były już zwyczajnie, otynkowane, swojskie. W sali na końcu korytarza czekało na nich dziesięć kompletów strojów – termoaktywnej bielizny, pomarańczowych kombinezonów z nadrukowanym logiem ŚOTE oraz butów z nieznanego tworzywa.

– Ubierzcie się. Na zewnątrz jest chłodno, a czeka was długa droga – oznajmiła Ewa, po czym udała się do sąsiedniej sali.

– Przepraszam, jest tu gdzieś toaleta? – zapytał Karol, nim zamknęła za sobą drzwi.

– Korytarzem prosto, drugie drzwi po lewej.

Drugie drzwi po lewej rzeczywiście oznaczono symbolem przedstawiającym mężczyznę i kobietę. Karol jednak ominął je i otworzył kolejne. Pomieszczenie zdawało się niewielkim składzikiem, w którym zgromadzono środki czystości, automatyczne odkurzacze, myjki ciśnieniowe, a nawet tradycyjne, nieużywane już od lat mopy. Wszedł do środka i energicznym krokiem podszedł do okna przy przeciwległej ścianie. Serce zabiło mu szybciej. Okno, w przeciwieństwie do tych w szklanej części bazy, miało klamkę. Lekko podrdzewiały mechanizm ustąpił z trudem, wpuszczając falę chłodnego powietrza. Karol zdusił w sobie niepewność i wziął głęboki oddech, a potem, po raz pierwszy odkąd się obudził, uśmiechnął się.

Nagły zgiełk dobiegł od strony korytarza. Karol otworzył okno szerzej, klnąc w duchu, że nie wziął pomarańczowego stroju. Poruszenie za drzwiami jakby się wzmogło. W ostatniej chwili chwycił niewielką przypominającą brezent płachtę, porzuconą wśród rozlicznych gratów, i wyskoczył na zewnątrz.

Dyskretnie przemierzył opustoszały betonowy plac i wbiegł w młody bukowy las. Chłodny wiatr muskał jego nagie ciało, a łyse gałęzie drzew chłostały skórę. Oddychał szybko, lecz jakimś cudem nie brakowało mu tlenu. Szklany kompleks wkrótce zniknął w leśnym gąszczu.

Na drodze Karola pojawił się wysoki płot zwieńczony drutem kolczastym. Mężczyzna zatrzymał się, po czym skręcił w prawo. Teraz już nie biegł, a szedł pospiesznym krokiem. Co chwila rozcierał zmarznięte ramiona. Zdobyczna płachta narzucona na grzbiet niewiele pomagała.

Puchowa kurtka lub choćby wełniany sweter. Jak wiele bym za nie dał.

W oddali zamajaczyła droga oraz brama wjazdowa. Nad bramą nie było już drutu, a jedynie ostro zakończone szpikulce. Podkradł się do niej, upewnił, że nikogo nie ma w pobliżu, i przeskoczył. Nim na powrót skrył się w leśnej gęstwinie, raz jeden się obrócił. Pogoni nie dostrzegł. Zobaczył za to czerwoną tablicę z białym napisem: „Ślężański Ośrodek Terapii Eksperymentalnych. Oddział Zaburzeń Seksualnych”.

 

 

Lekko przymarznięta ściółka chrupała pod bosymi stopami. Delikatne płatki śniegu zamieniły się w kryształki lodu niesione silnym wiatrem. Zdezorientowany Karol parł przed siebie. W górę. Wiedział, że nie wolno mu się zatrzymać. Porzucony nadajnik na szczycie przyciągał go hipnotycznie. Tam musiała być kiedyś stacja nadawcza lub inne zabudowania. Stamtąd rozezna się w sytuacji. Byle nie zamarznąć. Na myśl o termoaktywnej bieliźnie po raz setny przeklął swoją głupotę, na szczęście ruch go rozgrzewał.

Zarośnięta leśna ścieżka stała się kamienista i śliska. Na jednym z rozdroży dojrzał kolejną tablicę: „Obszar Ochrony Ścisłej. Wstęp Wzbroniony”.

Bez wahania ruszył dalej.

Wierzchołek góry powitał go śnieżną zamiecią. Karol minął pozostałości starej kamiennej budowli, której nie potrafił rozpoznać, dalej stał drugi budynek, nowszy, lecz w podobnym stanie. Na schronienie nadał się tylko barak u podnóża wielkiego nadajnika. Drzwi ustąpiły po trzecim kopnięciu.

 

 

Pierwszy śnieg tego roku – pomyślała Ewa, wchodząc do gabinetu dyrektora. Za biurkiem siedział nieznany mężczyzna o marsowym obliczu, a w tle, na zewnątrz, wirowały białe płatki. Jej myśli wciąż wracały do Karola Mazurka, pacjenta, którego przez lata starała się uratować, wyleczyć, ocalić. On zaś wciąż pozostawał zagadką.

– Doktor Beisert, jak mniemam. – Mężczyzna nie pofatygował się nawet, by wstać. – Seweryn Kłos, Departament Nadzoru, Kontroli i Skarg. W związku z zaistniałą sytuacją w trybie pilnym zostałem wyznaczony na pełniącego obowiązki dyrektora tego ośrodka. Sprawa jest rozwojowa, więc nie traćmy czasu. Proszę o szczegółową relację z terapii pana Mazurka.

– Gdzie jest dyrektor Szczęśniewski?

– Został urlopowany.

– A kiedy zostanie przywrócony na stanowisko?

– To już nie pani zmartwienie, pani doktor. Jeżeli placówka zostanie zlikwidowana, nie będzie go do czego przywracać.

– Zlikwidowana? Pan raczy żartować. Jesteśmy jedynym zakładem w kraju, który potrafi skutecznie leczyć osoby o parafilnej seksualności. Tylko my potrafimy je skutecznie reintrodukować do społeczeństwa. Liczba przestępstw na tle seksualnym dokonywanych przez naszych byłych pacjentów jest niższa niż mediana zdrowej populacji. Pan zaś sugeruje likwidację?

– Oceną waszych działań zajmie się stosowna komisja. – Seweryn Kłos otworzył teczkę z dokumentami i począł je wertować. – Powróćmy do spraw pilniejszych. Karol Mazurek, skazany za siedemnaście napaści seksualnych, w tym osiem czynów pedofilskich. Biegły sądowy stwierdził u niego osobowość psychopatyczną typ kalkulatywny oraz hiperlibidemię. Trzy lata temu skierowano go do was na terapię. Czy wszystko się zgadza?

Ewa skinęła głową.

– Dalej był zabieg neurochirurgiczny oraz kilkumiesięczna obserwacja wraz z terapią kontroli popędu płciowego. – Pełniący obowiązki dyrektora zamilkł wymownie, po czym spojrzał Ewie w oczy. – Terapia kontroli popędu płciowego? Tak nazywacie to wasze paradowanie na golasa? Kto w ogóle wywalił tyle kasy w tak nierealny projekt? Odwodzić gwałcicieli od seksu przez podstawianie im pod nos gołych bab? Serio?

Doktor Beisert zbyła uwagę niemą dezaprobatą.

– W rezultacie za kurację Mazurka podatnik zapłacił trzysta pięćdziesiąt tysięcy złotych – słowo „kuracja” zostało wypowiedziane w taki sposób, jakby oznaczało pobyt w sanatorium – po czym pacjent zbiegł. W następnym roku zgwałcił kolejne dwanaście osób różnej płci. Wnioskuję z tego, że terapia okazała się nieskuteczna. Na początku tego roku trafił do was ponownie, kolejna operacja mózgu, trzy miesiące obserwacji i… Czy wy nie uczycie się na własnych błędach?

– Były przesłanki, że tym razem zabieg neurochirurgiczny się powiódł. W trakcie ostatniego pobytu w placówce nie zauważyliśmy u pacjenta żadnych patologicznych zachowań. Dość szybko rozpoczął asymilację. Nie wykazywał reakcji na dyskretne bodźce seksualne. Doktor Wisłocka odnotowała znaczny progres umiejętności autokontroli. Ucieczka Karola Mazurka wcale nie świadczy o nieskuteczności terapii. To mógł być irracjonalny impuls.

– Zaryzykuje pani kolejnych dwanaście gwałtów, by się o tym przekonać?

– Codziennie ryzykuję, przechadzając się nago, bez ochrony, wśród najgroźniejszych przestępców seksualnych w tym kraju. Jeżeli to pana nie przekonuje do moich metod, to nic pana nie przekona.

– Mazurek kolejnej szansy już nie dostanie. Jakby to ode mnie zależało, to powinien był umrzeć już dawno temu. Oszczędzilibyśmy bólu jego ofiarom oraz środków wyrzuconych na bezsensowną terapię.

– Osoby z zapaleniem wyrostka też pan pozostawi bez pomocy? Operacji kardiochirurgicznych też pan by zaprzestał?

– Pani porównania są bezzasadne. Proszę nie porównywać kryminalistów z chorymi.

– A czym różni się choroba mózgu lub zaburzenia hormonalne od zapalenia wyrostka?

– Chorzy na wyrostek nie gwałcą nieletnich?

– Dlaczego chce pan dyskryminować naszych pacjentów? Chce pan wrócić do faszerowania ich środkami na obniżenie potencji, kastrować, czy od razu strzelać? Teraz, gdy po wielu latach prób w końcu potrafimy im pomóc?

– Potraficie im pomóc? Tworzycie półmózgów, którzy nie wiedzą, kim są. Usuwacie im wspomnienia, by nie pamiętali swoich win. Programujecie wedle uznania i wciskacie utopijne kłamstwa. To już nawet nie są namiastki ludzi. Czas z tym skończyć.

 

 

Smród starego koca drażnił przyzwyczajone do sterylności nozdrza. Karol mimo to opatulił się nim i siedział z podkulonymi nogami niczym dziecko z sierocińca. Przez moment nawet jakby przysnął. W czasie tej nieuchwytnej chwili, kiedy świadome myśli zamieniają się w marzenia senne, przez głowę przemykały mu urywki zdań podsłuchane u Ewy Beisert w dniu, gdy zniknął łysawy Henryk: Nie możemy się teraz cofnąć… Musimy ich nadal leczyć… Nawet za cenę ubezwłasnowolnienia… Za cenę życia w kłamstwie… To dla nich jedyna szansa… Nikt inny im nie pomoże.

Gdzieś na zewnątrz jakby zaskrzypiał śnieg. A może to tylko wiatr poruszał rozlatującą się ruderą? Karol zadrżał z zimna. „Życie w ciepłym kłamstwie” teraz już nie brzmiało tak strasznie, choć ubezwłasnowolnienia żadną miarą nie chciał. Nie chciał też niczyjej pomocy. Najgorsza była jednak niewiedza.

Kim jestem? Dlaczego odebrali mi wolność? Dlaczego odebrali pamięć? Czym zawiniłem?

Do tego dziura w głowie, głęboka i pusta niczym otchłań. Za każdym razem, gdy sięgał do swej pamięci, czuł się jak mentalny kastrat: wybrakowany, nagi, przezroczysty.

 

Drzwi otworzyły się z impetem. Zamaskowani mężczyźni w czarnych strojach w ułamku sekundy wtargnęli do środka. Karol pozostał w bezruchu. Kątem oka dostrzegał czerwoną plamkę optycznego celownika na skrzydełku swojego nosa. Trzy lufy karabinów patrzyły mu w oczy nienawistnie.

– Odrzuć koc, ręce szeroko! – krzyknął jeden z żołnierzy.

– Witam, panie Karolu, znowu się widzimy – dodał drugi, gdy zbieg nie stawił oporu, a napięcie nieco opadło. – I znowu w tym samym miejscu. Strasznie was ten nadajnik przyciąga.

Karol próbował sobie przypomnieć, czy widział kiedykolwiek tego człowieka. Nie zdołał. Czarna otchłań ziała chłodem niezmienne.

– Co ze mną zrobicie?

– Zaopiekujemy się panem.

 

 

Identyfikator Ewy Beisert wylądował z trzaskiem na dyrektorskim biurku.

– Więc jednak nas pani opuszcza? – Na twarzy Seweryna Kłosa malowało się rozczarowanie.

– A dziwi się pan? Zresztą, czy nie o to panu chodziło?

– Wręcz przeciwnie, liczyłem, że pani zostanie. Rozbieżności w kwestiach światopoglądowych to jedno, a kompetencje zawodowe to drugie. Bardzo by się nam przydało pani doświadczenie, szczególnie wobec nowych zastosowań dla tego miejsca.

– Nie zamierzam brać w tym udziału. Żegnam.

Doktor Beisert w szykownej garsonce zdawała się jeszcze pewniejsza siebie. Odwróciła się energicznie i skierowała ku wyjściu.

– Pani doktor! – zawołał Kłos, nim ta zdążyła sięgnąć klamki. – Po co wam była ta cała utopia? Gdzie w tym sens?

Niewiele rzeczy było w stanie zatrzymać w tej chwili Ewę. Merytoryczne pytanie okazało się jedną z nich.

– Właściwa terapia odbywała się na poziomie psychochirurgii. Dokonywaliśmy zmian w obszarach ciała migdałowego i węchomózgowia, lecz subtelnych, by nie upośledzać pacjentów na innych polach. To co działo się tutaj, w ośrodku, to weryfikacja skuteczności zabiegu i asymilacja. Rekonwalescenci muszą być odizolowani od wcześniejszych, patologicznych wspomnień, od znanego im świata, a jednocześnie nie mogą się czuć wyobcowani. Muszą stanowić część społeczności, ufać nam, czuć się jak jedno z nas. I cel, muszą mieć w życiu cel.

– Co potem?

– Potem terapia adaptacyjna. Kiedy zaś byli gotowi, wmawialiśmy im, że wrócili na Ziemię. Zdrowi i dodatkowo uzbrojeni w zdolność samokontroli mogli zacząć wszystko od początku. Godnie. Bez napiętnowania i bagażu doświadczeń, z którymi nigdy by sobie nie poradzili.

– A kara? A zadośćuczynienie ofiarom?

– Jestem lekarzem, nie sędzią.

 

 

Otworzył oczy. Wokół dostrzegł szklane ściany, szklaną podłogę i sufit, wszystko przejrzyste i sterylnie czyste. Oprócz kozetki oraz dwóch szklanych krzeseł, nie było tu żadnych mebli. Usiadł, a przezroczysty świat na chwilę zawirował. Na szyi zakołysał się nieśmiertelnik. Mężczyzna dotknął ubrania. Miał na sobie bawełnianą koszulkę khaki oraz bieliznę w tym samym kolorze.

Niewielka czerwona dioda zamontowana w miniaturowym urządzeniu u wezgłowia kozetki zaczęła migać. Jedna ze szklanych ścian się rozsunęła, a do pomieszczenia wszedł mężczyzna w wojskowym mundurze.

Trzy gwiazdki – pomyślał siedzący na kozetce. – Porucznik.

Bezwarunkowy odruch rozkazał mu stanąć na baczność.

– Spocznij! Nie forsujcie się, żołnierzu.

Oficer miał na szyi stetoskop.

– Jak się czujecie?

– Nie wiem.

Lekarz wyciągnął latarkę diagnostyczną i poświecił mu w oko.

– A precyzyjniej?

– Nic nie pamiętam. Nie wiem, jak się nazywam. Nie wiem, kim jestem. Nie wiem, skąd się tu wziąłem.

– Amnezja dysocjacyjna – orzekł porucznik. – To się zdarza wśród weteranów, szczególnie po takich misjach, jak ta ostatnia. Armia się wami zaopiekuje, żołnierzu.

Koniec

Komentarze

Przeczytane. Spodobane ale… Wrócę z komentarzem.

Dobry tekst.

Nasuwa skojarzenia z Paradyzją, a Zajdel zawsze na plus. Podobało mi się stopniowe budzenie podejrzeń, odkrywanie prawdy… IMO, dobrze pogrywałeś czytelnikiem.

Główny bohater interesujący. Na początku mu raczej kibicujemy, ale w końcu okazuje się, że to nie całkiem rycerz na białym koniu. Ta niejednoznaczność (nie tylko w oczach odbiorcy, ale również postaci) dobrze mu robi.

Świat ciekawie skonstruowany, eksperymentalna metoda też całkiem interesująca.

Czy mi się wydaje, czy tu nie ma żadnych nawiązań geologicznych? Ktoś nam podmienił Chro! ;-)

Ojciec jest bardzo wściekły. Jest z nim mój brat, oboje są wzburzeni.

Obaj.

Babska logika rządzi!

Czy mi się wydaje, czy tu nie ma żadnych nawiązań geologicznych? Ktoś nam podmienił Chro! ;-)

Jest Ślęża… to ekwiwalent. ;)

I chyba przemyciłem jedno zdanie. Kto znajdzie gdzie?

(podpowiedź: szukaj koło Żeromskiego)

 

Obóch poprawiłem. Dzięki za komentarz, Finklo. 

 

@Peter Barton, czekam niecierpliwie.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Jak to nie ma nawiązań geologicznych, a żyła czystego kwarcu to co? :)

 

Ech, pisałam komentarz i mi wcięło :/ więc w skrócie: intrygujące i wciągające, dałam się zaskoczyć tożsamością bohatera i rodzajem eksperymentu, choć podejrzewałam, że coś jest nie tak już wcześniej. Świetna scena z podsłuchiwaniem i słowami, które sprawiły, że bohatera olśniło a ja, czytelnik, też CHCIAŁAM WIEDZIEĆ. NATYCHMIAST. Świetny jest też tytuł.

Z minusów – odniosłam wrażenie ciut nadmiernej łopatologii w końcówce, pani doktor za dużo tłumaczy. I nie przemawia do mnie sam ostatni akapit – czemu wojsko?

Aha i błąd rzeczowy – bromu nie można dosypać, brom w warunkach normalnych jest cieczą.

odniosłam wrażenie ciut nadmiernej łopatologii w końcówce, pani doktor za dużo tłumaczy.

Nie bardzo jest miejsce i czas, by to inaczej rozwiązać. Jak się nie wytłumaczy, to czytelnik będzie miał wątpliwości odnośnie samej terapii i celu. Jeżeli część treści ujawniłaby wcześniej, czytelnik się za szybko domyśli.

I nie przemawia do mnie sam ostatni akapit – czemu wojsko?

No jak to czemu? Inna opcja polityczna przejmuje ośrodek, czego zwiastunem jest urlopowanie poprzedniego dyrektora, po czym ośrodek wraz z wypracowaną technologią zostaje przekazany na potrzeby wojska.

Mazurek wraca do tego samego miejsca, ale jest już po kolejnej operacji i nie pamięta zupełnie nic. Wojskowi lekarze wyszkolą go na swoje potrzeby.

 

Co do bromu. To się pojawia w dialogu, a pan Henryk jest prostym człowiekiem. Nie musi znać się na chemii. Wie, że kiedyś “dosypywali” żołnierzom bromu, więc jedynie powtarza to, co usłyszał.  

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

To, że ‘inni’ przejęli ośrodek to zrozumiałam, tylko nie rozumiem, jak wojsko ma mu pomóc w terapii albo do czego mógłby być potrzebny w wojsku :)

jak wojsko ma mu pomóc w terapii albo do czego mógłby być potrzebny w wojsku :)

Wojsko nie zamierza mu pomagać w terapii.

Wojsko chce mieć żołnierza zombi, którego można posłać wszędzie, który wykona każdy rozkaz, a jak zginie, to nikt nie będzie po nim płakał.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

no dobra, ma to sens :) że chodzi o żołnierza-zombi nie wymyśliłam, ale ja na wojsku się absolutnie nie znam

Zaintrygowało i zaciekawiło, bo w zajmujący sposób przestawiłeś sytuację, w jakiej znalazł się Karol. Nagość wszystkich wydała mi się osobliwa, ale cóż, przecież ja też z Ziemi…

Co prawda byłam nieco zdziwiona tematem pogadanek, a także tym, że biernie czekano, aby przybyli odzyskali pamięć własnymi siłami, bo szło im to dość marnie.

A kiedy sprawa stała się jasna, byłam mocno zdumiona, że tak wiele sił i środków poświęcono ludziom takim jak Karol, tudzież pozostałym przetrzymywanum w ośrodku – toż taka terapia to ogromne koszty, za to bez gwarancji spodziewanego skutku.

Zajęcie się sprawą przez wojsko, moim zdaniem, ma więcej rąk i nóg.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo jak by na to nie patrzeć, opowiadanie zasługuje na Bibliotekę.

 

po czym stuk­nę­ła opusz­kiem w ekran… ―> Opuszka jest rodzaju żeńskiego, więc: …po czym stuk­nę­ła opusz­ką w ekran

 

Brwi męż­czy­zny unio­sły się ku górze w nie­mym py­ta­niu. ―> Masło maślane – czy brwi mogły unieść się ku dołowi?

Wystarczy: Brwi męż­czy­zny unio­sły się w nie­mym py­ta­niu.

 

wid­no­krąg po­ra­sta­ły po­ła­cie mło­dej bu­czy­ny… ―> Czy na widnokręgu na pewno można dostrzec połacie?

 

Ko­bie­ta jako pierw­sza prze­rwa­ła kre­pu­ją­cą ciszę. ―> Literówka.

 

skry­wał nie­do­sko­na­ło­ści jej ciała. Jej po­stać… ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

Nie to jed­nak go za­in­try­go­wa­ło, a spoj­rze­nie z nutką, któ­rym od­na­lazł nutkę wy­zwa­nia. ―> Czy to celowe dwa grzybki w barszczyku, czy może miało być: Nie to jed­nak go za­in­try­go­wa­ło, a spoj­rze­nie, w któ­rym od­na­lazł nutkę wy­zwa­nia.

 

pe­ne­tro­wał każdy do­stęp­ny moduł bazy. Jak się oka­za­ło, miał do­stęp je­dy­nie… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

i pa­trzeć na gwiaz­dy. Od­na­lazł pięć gwiazd uło­żo­nych… ―> Jak wyżej?

 

a bi­blio­te­ce za­miast cza­ru­ją­cej Maszy… ―> Pewnie miało być: …a w bi­blio­te­ce za­miast cza­ru­ją­cej Maszy

 

raz jeden się ob­ró­cił. Po­go­ni nie do­strzegł po­go­ni. ―> Chyba miało być: …raz jeden się ob­ró­cił. Nie do­strzegł po­go­ni.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Usterki poprawiłem, dziękuję pięknie. Wstyd i hańba, że tyle się tych powtórzeń ostało.

A kiedy sprawa stała się jasna, byłam mocno zdumiona, że tak wiele sił i środków poświęcono ludziom takim jak Karol, tudzież pozostali przetrzymywani w ośrodku – toż taka terapia to ogromne koszty, za to bez gwarancji spodziewanego skutku.

A czy utrzymywanie takich osób dożywotnio w więzieniach lub szpitalach psychiatrycznych nie pochłania kosztów?

Zajęcie się sprawą przez wojsko, moim zdaniem, ma więcej rąk i nóg.

Argumentację za czy przeciw przedstawiłem ustami postaci.

Ocenę pozostawiam czytelnikom. :)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Bardzo proszę, Chrościsko, i cieszę się, że mogłam się przydać. ;)

Koszty zawsze będzie się ponosić, ale wydaje mi się, że stworzenie i utrzymywanie opisanego ośrodka, że o operacjach nie wspomnę, jest chyba znacznie kosztowniejsze niż pobyt delikwenta w więzieniu.

Zgłosiłam opowiadanie do Biblioteki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Co tu się zadziało, Radek? Niepotrzebnie wyciągnąłeś te opowiadanie z szuflady, mogło tam pozostać. Po tym, co pokazałeś mi w innych opowiadaniach, lektura tego wzbudziła moje zażenowanie. Zastanawiałem się mocno, czy napisać komentarz, ale w końcu zależy mi, żeby jeszcze kiedyś przeczytać coś na miarę Kumari, a że od kilku miesięcy porzucam tu lekturę po lekturze, komentarz do powyższego traktuje jako odruch czysto egoistyczny. Może jednak Kumari 2 kiedyś się doczekam.

Opowiadanie brzmi infantylnie i naiwnie. Nie przemyślałeś go od strony naukowej, szeroko pojętego SF, a nawet nie sprawdziłeś logicznie, tylko zabazowałeś na pomyśle, który pojawił się w głowie. To znaczy szklanych domów, co swoją drogą specjalnie oryginalne też nie jest.

Masz swoją dewiację w opowiadaniu, ja też szybko pomyślałem o swojej. To znaczy chciałbym zobaczyć jak Karol robi… kupę. Jak sra na swoją szklaną podłogę i sąsiada pod spodem. Przepraszam za dosadność słów, ale te szklane klatki są beznadziejnie nielogiczne. Niczemu nie służą, wszystko co w opowiadaniu przedstawiasz da się załatwić bez nich. Są tylko gadżetem, tanim i nieprzemyślanym.

I ten cały Karol Mazurek, który bez pamięci nie ma już odruchów pedofilskich i skłonności do gwałtów, ale w sumie dlaczego nie, przecież nie ma tam dzieci. I te nazwiska. Karol Mazurek, Monika Wisłocka, Milan Šoterović, dyrektor Szczęśniewski, Seweryn Kłos. Skąd ty bierzesz te archaiczne (w fantastyce!) nazewnictwo? Ja teraz mam wokoło pełno Fabianów, Alanów i Brajanów, a Ty wskakujesz z nazewnictwem rodem z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. A gdzie unikfikacja? Już teraz w meilach nikt nie ma polskich znaków, a tu namiętne “ł,ę,ś”. Radek, analizuj trochę jak bierzesz się za SF. Nie pisz, jak właśnie w latach 60-tych. Świat zrobił od tamtej pory mały krok do przodu.

Ja wiem, że ta planeta, to Ziemia, wiem, że to terapia, ale tu też mógłbyś włożyć odrobinę wysiłku. Sześć lat świetlnych, gdy tylko nasza galaktyka Drogi Mlecznej ma szerokość stu tysięcy lat świetlnych, to odległość w kosmosie, jakby siedzieć w tym samym pokoju. Już teraz ludzkość zagląda znacznie, znacznie dalej. Więc z tej planety, na której są sprzyjające do życia warunki, tak blisko Ziemi, jakoś nawet nie potrafię żartować. I w zasadzie nie wiem, czemu to ma służyć.

Później wypuszczenie gościa, który gwałci dwanaście osób, a którego już teraz, zakładając taką czy inną kontrowersyjną terapię, zapewne udałoby się zatrzymać przy próbie pierwszego gwałtu, wzbudza tylko wspomniane zażenowanie.

Dobra, nie będę się dłużej znęcał, a jest jeszcze nad czym, bo forma i kanciaste zdania tylko podsycają mą złość.

Pamiętaj tylko, że piszę o tym konkretnym opowiadaniu, a nie o Tobie. I jeśli ponoszą mnie emocje, to tylko z powodu literatury. ;)

 

I jeszcze Finkla, z dobrym opowiadaniem i coś o Zajdlu. Was chyba za mocno ostatnio zgrzało na dworze!

 

Koszty zawsze będzie się ponosić, ale wydaje mi się, że stworzenie i utrzymywanie opisanego ośrodka, że o operacjach nie wspomnę, jest chyba znacznie kosztowniejsze niż pobyt delikwenta w więzieniu.

Reg, jeśli ta cudaczna terapia zadziała i chociaż część ludzi będzie można wypuścić, to całość może się opłacać. Utrzymanie więźnia (a w tych przypadkach to już wygląda na dożywocie) też nie jest tanie. A opiekę medyczną tak czy siak trzeba mu zapewnić.

 

Darconie, pozwól, że sama będę decydować, co mi się podobało, a co nie. Nawet jeśli ma na to wpływ temperatura (całkiem spoko, podoba mi się), to i tak moja opinia pozostaje moją opinią.

Chyba już miałeś okazję zauważyć, że poszukujemy innych rzeczy w literaturze. Ten tekst podoba mi się, bo zawiera zagadkę, ucieczkę z opresyjnego świata… Innowacyjna metoda leczenia też nie przeszkadza. Same dobre rzeczy. W porównaniu z tym “Kumari” to łzawa obyczajówka o rodzinie (acz wstawki geologiczne miała fajne).

Nie mów, że nie ma tu analogii do “Paradyzji”. W “Szklanych domach” szklane domy były tylko ideami – w tych utworach istnieją naprawdę i wcale nie są takie fajne.

I nie próbuj wpychać ludzi w ubranka i opowiadania sprzed kilku lat. Chrościska, który pisał “Kumari”, już nie ma. Jest inny, trochę starszy, trochę dojrzalszy, z innym bagażem doświadczeń. Może bardziej optymistyczny, może bardziej zgorzkniały, może twardszy o ciężkie doświadczenia, może rozmiękczony cudowną kobietą… Pogódź się z tym i nie wymagaj drugiego czegoś tam.

Babska logika rządzi!

@reg

Koszty zawsze będzie się ponosić, ale wydaje mi się, że stworzenie i utrzymywanie opisanego ośrodka, że o operacjach nie wspomnę, jest chyba znacznie kosztowniejsze niż pobyt delikwenta w więzieniu.

Jeżeli już kalkulujemy tylko koszty, abstrahując od kwestii moralnych, to jednak należy też uwzględnić zysk dla nauki. Jak wiele odkryć naukowych z zakresu psychologii / neurochirurgii / behawioryzmu można dokonać mając taki ośrodek. Uzyskana wiedza może być później wykorzystana w innych dziedzinach, w leczeniu innych patologii, czy choćby przez wojsko. 

 

@Darcon

Nie martw się, drogi Darconie. Przykrości mi nie sprawiłeś. Usłyszałem od Ciebie w życiu wystarczająco wiele dobrych słów, by znieść i te cierpkie, bez dopatrywania się antypatii. Owszem, wolałbym byś był kontent, ale cóż.

Nie ze wszystkimi Twoimi zarzutami się zgodzę, więc pozwól, że postaram się wybronić w kilku kwestiach.

Nie zgodzę się, że opowiadanie jest nieprzemyślane od strony naukowej. Poświęciłem wiele czasu na lekturę publikacji z zakresu seksuologii, psychologii czy też metod alternatywnych. Na podstawie tego, co wyczytałem, starałem się zbudować obraz spójny i logiczny.

Masz swoją dewiację w opowiadaniu, ja też szybko pomyślałem o swojej.

Nie jestem pewny, o czym piszesz. Jeżeli o epatowanie nagością, włącznie ze szczegółami, to zabieg był celowy. Chciałem, by czytelnik poczuł się jak wspomniany pacjent na terapii, który będąc jej nieświadomy, jest atakowany ze wszystkich stron bodźcami wizualnymi, wywołującymi między innymi zażenowanie. Na tym właśnie miało polegać testowanie pacjentów po operacjach. Obserwowanie ich reakcji na bodźce. I nie jest tu konieczne posyłać między nich dzieci, aby to sprawdzić.

I te nazwiska. Karol Mazurek, Monika Wisłocka, Milan Šoterović, dyrektor Szczęśniewski, Seweryn Kłos. Skąd ty bierzesz te archaiczne (w fantastyce!) nazewnictwo?

Nazwiska są nieprzypadkowe i celowe. Kto się interesuje tematem od strony naukowej, na pewno je rozpozna. Panie Wisłocka czy Beisert to jedne z najsłynniejszych seksuolożek w Polsce.

Niejaki Mazurek również był sławny swego czasu, choć akurat od złej strony.

Šoterović – nazwisko było potrzebne do wyjaśnienia pacjentom nazwy ośrodka (Ślężański Ośrodek Terapii Eksperymentalnych), więc wymyślono im bałkańskiego astronoma, by kadra mogła używać prawdziwej nazwy ośrodka i się nie mylić. Jedynie na Bałkanach po “ś” może być samogłoska.

 

Co do nazwisk urzędników… przecież akcja dzieje się w Polsce, w teoretycznej, nieodległej przyszłości, jedyne co jest tu realną SF to neurochirurgia. W przeciągu kilkudziesięciu lat takie operacje mogą być już możliwie, a cała reszta to przecież bajka dla pacjentów. 

Dlaczego więc Ci urzędnicy mają nie mieć polskich nazwisk. Nazwiska akurat nie ewoluują w takim tempie. Nawet imiona wracają falowo co drugie pokolenie.

Sześć lat świetlnych, gdy tylko nasza galaktyka Drogi Mlecznej ma szerokość stu tysięcy lat świetlnych, to odległość w kosmosie, jakby siedzieć w tym samym pokoju.

Sześć lat świetlnych to sześć lat podróży z prędkością światła. Jeszcze bardzo długo będzie to poza naszymi możliwościami technologicznymi (w tej chwili, o ile dobrze pamiętam potrafimy latać max. 0,1 prędkości światła). A przecież zasięg opowiadania czasowo jest krótki. Wybrałem świadomie jedną z najbliższych perspektywicznych planet, by właśnie było to wiarygodnie.

Później wypuszczenie gościa, który gwałci dwanaście osób, a którego już teraz, zakładając taką czy inną kontrowersyjną terapię, zapewne udałoby się zatrzymać przy próbie pierwszego gwałtu, wzbudza tylko wspomniane zażenowanie.’

Gościa nie wypuszczają, planują go przenieść do innego ośrodka, bo są rokowania, że operacja się udała. Na tym to w zamierzeniu polegało: (1) zoperować, (2) potem obserwacja w ośrodku połączona z psychoterapią, (3) potem asymilacja do społeczeństwa, jeżeli wyzdrowiał.

To, że im ucieka, to inna bajka.

bo forma i kanciaste zdania tylko podsycają mą złość.

Tu już tylko moja ułomność.

Może jednak Kumari 2 kiedyś się doczekam.

Nie wiem Darconie. Jeśli pytasz dosłownie, to akurat dalszy ciąg Kumari mam w głowie od dawna, choć tym razem z inną lalką w roli głównej. Nie odważyłem się jednak tego spisać i chyba nie odważę. Kumari jest bardziej osobista niż to się może wydawać. Znam Klaudię, która Kumari stworzyła, znam jej męża, który ją wypalał. Ten tekst w dużym stopniu był zarówno inspirowany ich sztuką, jak i ich życiem.

O ile jeden tekst można uznać jako wyraz uznania dla tej sztuki, o tyle kolejne wydawałyby mi się już pasożytnictwem. Dlatego nie planuję sequela.

Czy napiszę coś podobnego? Nie wiem. Takie teksty emocjonalne nie pisze się na zamówienie, ani z premedytacją. Musi przyjść chwila i pomysł i zsynchronizować się z umysłem, a wtedy jest szansa, że się uda.

W międzyczasie pozostają eksperymenty, takie jak niniejszy, które również są potrzebne, by się rozwijać, nawet jak nie wszystkim się podobają.

 

Dzięki za szczere uwagi. Doceniam.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Finklo, Chrościsko, OK. Przekonaliście mnie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dosłownie kilka opowiadań wcześniej pisałem o researchu, który tak długo jest dobry, jak długo nie zamienia beletrystyki w pracę naukową albo doktorską. Po co komu potrzebne Twoje naukowe smaczki? Zabawa nazwiskami i literkami? To epatowanie zdobytą wiedzą, która w tym przypadku zaburza wiarygodność opowiadania (moje słowo o ę,ś,ł). Pozostałe argumenty też mnie nie przekonują.

Mam poczucie, że ulegasz mniej lub bardziej świadomie twardogłowemu forum, by sprostać oczekiwaniom. To poniekąd się sprawdza. Finkli opowiadanie się podoba.

Oby nie były znamienne jej słowa:

Chrościska, który pisał “Kumari”, już nie ma.

Pozdrawiam.

 

Ps. Nie, nie oczekuję Kumari 2, to była przenośnia.

 

Chrościska, który pisał “Kumari”, już nie ma.

Niestety.

 

Bo dla mnie to, co tu przeczytałam (a raczej przez co z trudem przebrnęłam), to nie jest pisarz dojrzalszy, wręcz przeciwnie. Bardzo zdecydowanie podobały mi się wczesne teksty Chrościska (najbardziej pierwszy i trzeci, potem “stary” Chrościsko wrócił na chwilę w “Oppy”), ale im dalej, tym statystycznie mniej te opowiadania do mnie trafiają. Mam wrażenie, że gdzieś zagubiła się indywidualność, która mnie do tych tekstów przyciągała, naprawdę oryginalna wyobraźnia, pewien typ emocjonalności, który mi – osobie nieznoszącej w literaturze wysokiego emocjonalnego C – spasował.Ja tęsknię za “Kumari”. Nie wiem, czy druga część to będzie to, ale zobaczymy, jeśli powstanie.

 

Od tego tekstu zaś odpadłam. Dłużył mi się niemiłosiernie, ze zdziwieniem sprawdziłam, że ma raptem 40k, a zakończenie mnie boleśnie rozczarowało, bo coś takiego czytałam milion razy w różnych wcieleniach. Niczym mnie tu nie zaskoczyłeś, nie zadziwiłeś, nie oczarowałeś. Że niby taka resocjalizacja? Ale to tylko wariacja na temat prania ludziom mózgów i robienia z nich czegoś innego, nic oryginalnego. Pod koniec trochę się infodumpowo robi, a i po drodze tyrady pani doktor strasznie sztampowe. Twist z niby obcą planetą, która okazuje się Ziemią – też bardzo ograny, do bólu wręcz.

Na dodatek skojarzyło mi się, choć daleko, opowiadanie, które lata temu tłumaczyłam dla NF (nie mogę sobie przypomnieć tytułu ani autora), gdzie superżołnierzom wczytywano w pamięć kolejne łzawe osobiste historie, żeby ich zmusić do nieetycznych działań. Dalekie, ale mi się przypomniało. Takich ech, że widywałam podobne historie, mam przy tej lekturze więcej. Dodanie dziwacznej nagości i całego tego dość luźnego pogrywania szklanością czy szklanymi domami nie sprawiło, że czytałam to jako coś nowego i odkrywczego.

http://altronapoleone.home.blog

Chrościska, który pisał “Kumari”, już nie ma.

Niestety.

Może kiedyś wróci. Na razie trochę eksperymentuje, ale słucha Waszych opinii uważnie.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

[tu pracują nad komentarzem]

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Hm, lektura na czasie dla mnie wink. Podczytywałam trochę tekstów o aseksualnej nagości w różnych kontekstach kulturowych i jej wpływie na percepcję pewnych aspektów życia społecznego.

A tak wracając do meritum, sprawnie prowadzona akcja, nieoczywisty plot-twist… Tylko przy zakończeniu musiałam oszukać i zajrzeć do komentarzy, bo nie było do końca oczywiste, co się stało z naszym bohaterem. Przyznaję, że czytelnikowi – w sensie mnie – mogło też zabraknąć skupienia, gdyż fabularnie to, co chcesz przekazać ma ręce i nogi. Niemniej, liczy się koncept i solidne wykonanie, a to zagrało, więc daję polecajkę.

@oidrin

Dzięki za polecajkę. Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu.

Końcówkę, ze tego co widzę, można by nieco poprawić, bo wspomniane wcześniej infodumpy pani doktor i zbyt niejasny los głównego bohatera psują efekt.

 

@Nevazie, Tobie też dziękuję za klika. Czekam na efekt obecnych prac. :)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Jest to pierwszy twój tekst, który przeczytałam i bardzo mi się podoba. Niezwykle płynnie się czyta, nie dłuży się, a historia jest ciekawa. Łatwo sobie wyobrazić ośrodek i ludzi, oraz ich zachowanie. A jako ktoś, kto zawsze doszukuje się drugiego dna we wszystkim, od razu zaczęłam podejrzewać, że w opowieści jest coś więcej niż widać na pierwszy rzut oka. Ale też bardzo mi to ułatwiłeś – rzucając tu i ówdzie jakieś podpowiedzi.

Ciekawa była także przedstawiona metoda badawcza – nie było wiele przytłaczających faktów, a wszystko podane naturalnie. Co więcej, badania może i drogie (o czym wspomina jeden z bohaterów), ale chyba nie można byłoby znaleźć lepszej grupy badawczej (próby celowej, się znaczy): ludzie skazani, pozbawieni praw (choć zakładam, że i tak musieli zgodzić się na badania). Karol to ciekawy przypadek – wyjątek, obserwacja odstająca, która czasem jest zwykłym błędem a czasem niezwykle ważnym punktem badania. Bo mimo poddania tym samym zabiegom, on nadal wraca do starych nawyków. Ciekawe dlaczego?

Mnie wyjaśnienia Pani doktor nie przeszkadzają, a nawet (mimo że większość zrozumiałam bez nich) pasują do postaci – wściekłej, odstawionej od własnej pracy (bo pod takim dowództwem nie zostanie) badaczki, która mimo wszystko nie umie powstrzymać się przed merytorycznym komentarzem. Nawet jeżeli wie, że osoba, do której kieruje te słowa, nic sobie z nich nie zrobi.

Jest to pierwszy twój tekst, który przeczytałam i bardzo mi się podoba.

Dziękuję, miło mi.

Choć nie jest to typowe moje opowiadanie. Zwykle piszę bardziej emocjonalne z nutką obyczajową, tu jednak z założenia bohater jest ułomny na polu odczuwania emocji, więc i tekst jest dość sterylny w tym zakresie.

Co do metody badawczej, to również cieszę się, że zwróciłaś na to uwagę, bo póki co przeszło to bez echa, więc chyba niewystarczająco tę kwestię uwypukliłem.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Co do metody badawczej, to również cieszę się, że zwróciłaś na to uwagę, bo póki co przeszło to bez echa, więc chyba niewystarczająco tę kwestię uwypukliłem.

U mnie to się brzydko nazywa „zboczenie zawodowe” ;) Pracuję w nauce i zajmuje się między innymi analizą danych (a więc i metodyką), choć z zupełnie innej dyscypliny/dziedziny.

Wydaje mi się jednak, że zachowałeś balans w tej kwestii (co nie jest proste). Wątek nie jest przytłaczający, a jednocześnie czuć tu „naukowe” podejście do tematyki seksualności i badań z nią związanych. Uważam, że jest dobrze :)

Wiesz, że masz w niektórych miejscach Monikę Witoszek i Evę Beisert? Dość szybko wyłapuję takie niuanse ;).

Zgadzam się, że motyw Ziemi, która udaje nie-Ziemię, jest trochę oklepany. Podobnie jak zamykanie ludzi bez wspomnień/ze sztucznymi wspomnieniami w jakimś zamkniętym ośrodku.

Podobało mi się jednak, w jaki sposób prowadziłeś akcję opowiadania. Podobała mi się postać Doktor Wisłockiej. Zakończenie było spoko. W zasadzie najbardziej podobało mi się, że zacząłeś zastanawiać się nad etycznymi aspektami podejścia społeczeństwa do leczenia sprawców przestępstw, które w większości z nas budzą uzasadnioną odrazę. Trochę żałowałem, że ten (główny w moim odczuciu) wątek opowiadania nie został nieco mocniej uwypuklony. Skłoniłeś do ponownej refleksji, ale tak naprawdę, mam odczucie, że nie wzbogaciłeś moich własnych przemyśleń o żadne nowe treści – a mogłeś i była do tego całkiem dobra okazja.

 

Summa summarum, dobrze mi się to czytało :P.

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Wiesz, że masz w niektórych miejscach Monikę Witoszek i Evę Beisert?

Dzięki za wyłapanie. Już poprawione.

Skłoniłeś do ponownej refleksji, ale tak naprawdę, mam odczucie, że nie wzbogaciłeś moich własnych przemyśleń o żadne nowe treści

Ja sam nie wiem, czy wzbogaciłem swoje przemyślenia o nowe treści w tym temacie.

Kwestia jest trudna, niejednoznaczna. Chyba też krygowałem się, by nie narzucać czytelnikowi tej “właściwej” wersji. Choć fakt, że sympatia raczej jest skierowana bardziej w stronę lekarzy niż “nowej” władzy, burzy nieco obiektywność narracji. 

Dzięki za komentarz.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Jeśli faktycznie przeprowadziłeś research na ten temat, oczekiwałbym więcej wyników badań (lub choćby hipotez, jeśli dotarłeś do przekonujących) na temat tego, w jaki sposób/ z jakiego powodu ludzie stają się pedofilami itp., itd. To jest rodzaj wiedzy, której ja akurat nie posiadam, i którą fajnie można by ukazać w tekście na ten temat. Wydaje mi się, że zbliżyłeś się do tematu opisując poszczególne etapy terapii, ale czuję spory niedosyt.

Trudno mi sobie wyobrazić, żeby takich jednostek nie izolować od społeczeństwa, ale czasem jeży mi się włos na głowie, kiedy czytam odczłowieczające komentarze internautów. Tu też widzę potencjał edukacyjny dla takiego tekstu, żeby zwrócić uwagę, że każdy potwór jest/staje się potworem z powodu czegoś nabytego lub wrodzonego. Generalnie ciekawa problematyka i fajnie, że spróbowałeś się z nią zmierzyć. 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Mam mieszane odczucia. Czytało się dobrze, szybko, mimo długości tekstu. Pierwsza część zdecydowanie lepsza. Zgadzam się, że grasz z czytelnikiem, tym razem to Ty “walisz łopatą między oczy”, kiedy dowiadujemy się prawdy. Chociaż wcześniej dajesz czytelną wskazówkę, opisując fragment sesji terapeutycznej, jednak odbiorca skupia się na problemie nagości i zakazach.

To z pewnością ciekawy tekst, ale zgadzam się też z Darconem. Trochę za mocno wybrzmiała druga część, może za wiele zostało powiedziane wprost, a może chodzi o język i naukowość opisu. Poprzednie Twoje opowiadania bardziej mi się podobały, chociaż w tym również widać doskonały warsztat. Od razu rzuciło mi się w oczy nazwisko Wisłocka, które nie jest przypadkowe w tematyce erotyki. Zastanawiałam się, czemu służy ten zabieg.

Mnie zainteresowało tylko, czemu kosmici porywali jedynie Polaków ?:) 

 

Całość czytało się dobrze, aż do postu Darcona ;) Człowiek jak widać nie zwraca uwagi na szczegóły, które potem okazują zasadnicze. Inna sprawa, że ja nie chciałbym czytać opowiadań, gdzie są same Brajany i Keviny..

 

Pozdrawiam

Ten Darcon! Wszystko musiał popsuć. ;)

 

@Ando

Nazwisko Wisłockiej jest jedną z podpowiedzi ukrytych w tekście, odnośnie tego, że ta kosmiczna kolonia niekoniecznie jest tym, na co wygląda.

 

@ciężki przypadku

Podobnie jak polskie nazwiska.

 

Dziękuję za komentarze.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Porządnie napisane, jest zagadka, jest napięcie. Do samej końcówki mi się podobało. Końcówka mnie rozczarowała, zamiast dać kopa i wnieść fabułę na poziom wyżej, obawiam się, że nastąpił downgrade, że się tak wyrażę. Po pierwsze, jak było już wskazywane, jednak co obca planeta, to obca planeta, a tutaj nagle okazuje się, że jesteśmy w naszej kochanej, wyzwolonej i nowoczesnej Polsce :/ Po drugie, jako gwałciciel i pedofil, bohater zaliczył u mnie totalny zjazd w sympatii, identyfikowaniu się z nim, itd. Dodatkowo, nie rozumiem za bardzo, jak ta społeczność stacji-niestacji funkcjonowała, czy kobiety były tylko pracownicami, a może podstawionymi członkami (notabene) społeczności? A może podobnie jak mężczyźni, kobiety były także gwałcicielkami i pedofilkami? Sama końcówka z wojskiem też średnio przypadła mi do gustu, bo nie wiem, do czego potrzebni są ci żołnierze, czy jakaś wojna się toczy? Czy może trzeba wykorzystywać wypranych z pamięci żołnierzy do uciskania ludności i dławieniu zamieszek? To utopia, antyutopia, demokracja, reżim, … ? Ja wiem, Polska :)

 

Parę luźnych uwag do tekstu:

 

– Dzień dobry, doktor Ewa Beisert – przedstawiła się, wyciągając przed siebie nienaturalnie wyprostowaną rękę.

– Dzień dobry – odpowiedział.

– i co uścisnął tę wyciągniętą rękę, czy nie uścisnął jej?

 

Przedstawiła się jako Monika Wisłocka.

– Bardzo to wprost z tą Wisłocką…

 

Karol nie potrafił przy niej wyzbyć się męskiego pierwiastka, który doktor Wisłocka tak skrupulatnie starała się w nim wyplenić. Wszelkie lekcje z zakresu samokontroli zdawały się go tutaj opuszczać.

– tutaj, czyli przy niej? Może napisać "przy niej" właśnie, bo lekko niezrozumiałe?

Che mi sento di morir

Aha, jeszcze odnośnie kwestii wypróżniania się w szklanych pomieszczeniach, o której pisał Darcon, może takie rozwiązanie?

Che mi sento di morir

BasementKey, dzięki za obszerny komentarz.

Po pierwsze, jak było już wskazywane, jednak co obca planeta, to obca planeta, a tutaj nagle okazuje się, że jesteśmy w naszej kochanej, wyzwolonej i nowoczesnej Polsce :/

Ej, jak to nagle? Było tam nieco podpowiedzi. Choćby niebo nad bazą. Gwiazdozbiory takie jak na Ziemi. Co prawda bohater tłumaczy to sobie na swój sposób, ale jednak. Nie mówiąc już o spiskowych teoriach pana Henryka ;)

Po drugie, jako gwałciciel i pedofil, bohater zaliczył u mnie totalny zjazd w sympatii, identyfikowaniu się z nim, itd.

To było zamierzone. Tekst miał wzbudzić refleksję, a zmiana oceny bohatera w zależności od znajomości jego przeszłości, a nie tylko obecnych zachowań i przemyśleń do takiej refleksji skłania.

Dodatkowo, nie rozumiem za bardzo, jak ta społeczność stacji-niestacji funkcjonowała, czy kobiety były tylko pracownicami, a może podstawionymi członkami (notabene) społeczności?

Kobiety przedstawione w opowiadaniu miały swoje konkretne funkcje, więc były pracownicami ośrodka. Czy były też pacjentki? Mogły być, choć tego tematu nie poruszałem.

Sama końcówka z wojskiem też średnio przypadła mi do gustu, bo nie wiem, do czego potrzebni są ci żołnierze, czy jakaś wojna się toczy? Czy może trzeba wykorzystywać wypranych z pamięci żołnierzy do uciskania ludności i dławieniu zamieszek?

W tym przypadku to kwestia drugorzędna. Żołnierze zawsze są potrzebni, szczególnie tacy, których można wysłać na misję, z której się nie wraca. W tym przypadku istotą była zmiana nastawienia “władz”. Nie chcemy dłużej leczyć, chcemy pozbyć się “problemu”, ale przy okazji chętnie wykorzystamy wiedzę i efekty wspomnianego leczenia do własnych celów.

 

Za wskazanie niejasności w tekście również dziękuję, w wolnej chwili postaram się temu zaradzić.

Aha, jeszcze odnośnie kwestii wypróżniania się w szklanych pomieszczeniach, o której pisał Darcon, może takie rozwiązanie?

Czemu nie? To jedynie tabu estetyczne, powiązane z normami obyczajowymi, te z kolei można kształtować.

Historia pokazuje, że ludzie wielokroć byli zmuszani przez życie do wykonywania czynności fizjologicznych publicznie i sobie z tym radzili. (Choćby wywózki na Sybir i przebywanie w zamkniętych wagonach przez wiele dni). Myślę, że jest to kwestia analogiczna do nagości. Inaczej ją będziemy postrzegać wychowując się wśród nudystów, a inaczej wychowując w purytańskiej rodzinie.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Nie chodzi tylko o potrzeby fizjologiczne, ale fakt, gdybyś podał coś na kształt tego zdjęcia, byłby to plus do przemyślenia tematu. Nagość nikomu nie jest potrzebna i nie zakładam, że to się szybko zmieni.

Myślisz, że kobiety lubią nosić na przykład stringi? Że uwielbiają ten pasek, który się wrzyna w… Noszą, bo dla wielu osób obu płci wyglądają w nich seksownie i w przyszłości też tak będzie. To znaczy, ubranie może się zmienić do poziomu teraźniejszej seksownej i erotycznej bielizny, ale i tak kobiety będą zakładać ubrania, nawet gdyby to miała być całkowicie przeźroczysta haleczka z dekoltem do pasa. I zapytasz, po co wtedy dekolt? Żeby się wyróżnić, po to jest moda, żeby wyglądać inaczej na tle innych. To nawet nie musi być ciuch, może sezonowe tatuaże, przyklejane elementy do ciała, zdobienie ciała, i pierdylion innych możliwości. Ciało, którym zostałeś obdarzony przez naturę to nie to samo. Oczywiście możesz je w pewnym zakresie kształtować, ale to ubranie daje Ci morze możliwości do natychmiastowego zastosowania. Na poziomie mentalnym człowiek jeszcze długo będzie chciał się wyróżnić na tle drugiego człowieka. Ubranie to po części określenie naszej seksualności, płci, preferencji seksualnych. Jedni robią to bardzo świadomie, inni mniej, jeszcze inni ukrywają (seksualność) lub zlewają, ale każdy coś z nią robi. Dlatego długo jeszcze będzie istotnym elementem człowieka.

Pozdrawiam.

 

No tekst napisany sprawnie, płynnie, a jednak powiem Ci, Chrościsko, że trochę zawaliłeś z jedną kwestią. Fajnie by było, gdybyś spróbował opóźnić moment, w którym widać, że to eksperyment. Tymczasem niemal od początku pobrzmiewa atmosfera kojarząca się trochę z “Island”, czy raczej z “THX 1138” (co samo w sobie nie jest zarzutem, treść jest o czymś innym, chodzi mi tylko o moment, w którym to widać – a widać prawie od startu).

 

"Idący obok mężczyźni zdawali się kompletnie nie zwracać uwagi na nagość swych towarzyszek. Interesowały ich jedynie słowa.

To musi być sen."

A to w sumie niezły komentarz do całego społeczeństwa.

 

"Nasz system grzewczy zapewnia optymalną temperaturę"

Optymalna dla wszystkich, bez względu na płeć, budowę lub problemy hormonalne? Oczywiście w skali całej fabuły wychodzi dlaczego użyto takiego tłumaczenia, jednak różnice w odczuwaniu temperatur powinny być gdzieś po drodze zauważalne.

 

"to przez kanon ziemskiej edukacji. Tam wciąż uczą tylko o Układzie Słonecznym, jakby byli pępkiem świata"

A tu ponownie niezły przytyk do społeczeństwa, bo odnoszący się do wielu tematów.

 

"Tego dowie się jedynie ów ktoś, post factum."

… i wtedy będzie już wiadomo – powinno się pojawić w głowie wielu słuchających.

No takich fragmentów, gdzie jednak powinny pojawiać się wątpliwości postaci jest więcej.

 

"Dlaczego zachodnia część kompleksu jest dostępna tylko dla obsługi bazy, a personel często znika tam na długie godziny?"

No własnie – od początku tekstu uderza kompletny brak prywatności. Bo nagość nagością, a potrzeba prywatności to zupełnie co innego. Na co bohater kompletnie nie zwraca uwagi, a nagle się okazuje, że jest jednak część bazy odgrodzona od obserwacji.

Podobnie można wskazać problemy z odpoczynkiem. Niektóre wyjaśnienia pojawiają się (brak życia nocnego), ale jednak choćby zwykły atak migreny w takiej eksperymentalnej przestrzeni byłby nie do zniesienia.

 

"Chwycił maszynkę do golenia. Sprytne urządzenie, zaprojektowane przez inspektorów BHP, pozbawiono otwartych ostrzy."

Ło panie, jak ktoś chudy, to i tym się zatnie :P

 

"osoby o nienormatywnej seksualności"

Trochę rozszerzone znaczenie, nie sądzisz? bo zrównano tu całą nienormatywność, włącznie z aseksualnością, z przestępczością seksualną. Postać używająca tego słowa wydaje się znać różnice w zakresach tych pojęć. Pozostaje pytanie czy to błąd w tekście, czy aluzja do tego, jak postprawda potrafi wykrzywić sposób rozumienia pojęć.

 

Wmawianie powrotu na Ziemię – tu chyba byłby problem, bo jeśli ktoś tłumaczyłby, że wrócił z odległej kolonii kosmicznej, to spotykałby się z reakcjami, które zwrotnie mogłyby wzbudzać agresję. Chyba, że gdzieś tam umknęło zdanie o wmawianiu tajemnicy.

 

Jeszcze z drobiazgów, które łatwo wytłumaczyć: hasło o znajdowaniu w tym samym miejscu. Jeśli wcześniej dokonał 12 przestępstw, to chyba nie siedział cały czas w obserwatorium. Oczywiście można założyć, że była tu mowa także o innych uciekinierach. Albo i ten jeden na końcu zaczął krążyć w tym jednym miejscu. Logicznie da się poskładać, choć jest moment dezorientacji.

 

Finał – tu wrócę na moment do filmów, bo tu dla odmiany skojarzył się “Cube 0” ;-) Choć skojarzenie luźne i podobnie jak w przypadku skojarzenia z “THX 1138” Lucasa, w żaden sposób nie jest to zarzutem.

 

No dobra. Gdy próbuję ocenić opowiadanie, mam trochę sprzecznych myśli.

Tytuł – znakomity. Choć w dużej mierze zmarnowany. Choć do tego opowiadania pasuje bardzo mocno (bo można go interpretować bardzo różnie).

Brak zaskoczeń – powyżej widziałem komentarze, w których padały uwagi o daniu się zaskoczyć. No, w sumie to za dużo wskazówek (zakaz prokreacji na dalekiej kolonii, sugestia systemu zmianowego z jednoczesną akceptacją kilkuletnich amnezji, można by wymieniać długo, no sporo tego – i myślę, że przy Twojej wiedzy, którą udowodniłeś i tekstem o Marsie i tekstem o okręcie, widzisz to).

Jednocześnie wrzucasz przecież zmyłkę dla czytelnika. Buki. Wśród różnych drzew, jakie może znać polski czytelnik, buki są w grupie tych najlepiej “produkujących” tlen (jak w porównaniu z “światowymi” gatunkami nie wiem).Ale to jest jedna zmyłka, stosunkowo późno, w dodatku nie każdy skojarzy.

Warsztat – jak wspomniałem bardzo dobry. Czyta się płynnie, sprawnie, bez zawieszania się, bez zmęczenia.

Ale znowu, wspomniane już zignorowanie wątku braku prywatności. Uwaga Darcona może się wydawać infantylna, ale tu faktycznie albo toalety powinny być sekcją-wyjątkiem albo powinny stanowić szok dla uczestników eksperymentu. owszem, przywykliby (tak jak przywykają turyści jadący z Europy do Azji, gdzie w niektórych regionach toalety publiczne wyglądają specyficznie, a miejscowi mają doskonały ubaw z przyjezdnych), ale jednak na początku trudno by to było zignorować.

Ale znowu: podjąłeś poważny problem. Włącznie z tematem konsekwencji, jakie może przynieść porażka w rozwiązywaniu tego problemu.

A jednocześnie jeżeli wszystkie kobiety w obiekcie były personelem, to dziwne, że któraś dała się uwieść gwałcicielowi. Trochę się to nie trzyma.

I znowu: umiejętnie wplatasz różne dodatkowe tematy, jak problemy edukacji nadmiernie koncentrującej się na punkcie widzenia, a nie na wiedzy jako takiej. Czy nawet to, że nagość sama w sobie jest aseksualna, to drobne jej osłanianie jest seksualne.

 

Wspomniałeś o dosadności – no więc dosadności nie było i nawet ciężko powiedzieć, czy gdyby się pojawiła, tekst by zyskał na autentyczności, czy zacząłby wywoływać mieszane odczucia.

 

Natomiast bez wątpienia pomysł ma potencjał, głównie dzięki tej domieszce różnych pobocznych tematów, od tabu, po edukację. Ale jak na rok odleżenia, to jednak szkoda, że nie pokombinowałeś z większym zmyleniem czytelnika i dopracowaniem szczegółów, które wzbudzają wątpliwości (np. wyjaśnianie niektórych rzeczy z opóźnieniem jest ok – tu jednak często miałem wrażenie, że następowały zbyt późno).

 

Ale też charakterystyczne: widzę, że osoby, które mają mieszane odczucia, mają je mieszane w związku z różnym zestawem cech tekstu.

 

A finał w sumie taki przykro-życiowy (wojsko)…

 

@Darcon

Z Twoim ostatnim komentarzem się zapoznałem. Nie wchodziłem w dalszą polemikę, bo i nie napisałeś nic takiego, co by polemiki wymagało.

 

@wilk-zimowy

Dziękuję wilku za bardzo obszerny komentarz.

trochę zawaliłeś z jedną kwestią. Fajnie by było, gdybyś spróbował opóźnić moment, w którym widać, że to eksperyment.

To już bardzo cienka linia. Z jednej strony czytelnik nie lubi gdy się zbyt wiele przed nim ukrywa, więc starałem się dać pewne podpowiedzi, aby sam mógł na wszystko wpaść. Z drugiej chodziło mi też o stworzenie klimatu niepewności, ale bez precyzowania, co konkretnie jest nie tak.

 

"Tego dowie się jedynie ów ktoś, post factum."

… i wtedy będzie już wiadomo – powinno się pojawić w głowie wielu słuchających.

No niekoniecznie. Społeczność nie dowiedziała się, jaka kara spotkała Henryka. Dostrzegli tylko, że zniknął.

 

 "osoby o nienormatywnej seksualności"

Trochę rozszerzone znaczenie, nie sądzisz? bo zrównano tu całą nienormatywność, włącznie z aseksualnością, z przestępczością seksualną. Postać używająca tego słowa wydaje się znać różnice w zakresach tych pojęć. Pozostaje pytanie czy to błąd w tekście, czy aluzja do tego, jak postprawda potrafi wykrzywić sposób rozumienia pojęć.

Myślę, wilku, że raczej niefortunne uproszczenie. Pisane na tyle dawno temu, że jeszcze nie powodowało zapalania czerwonej lampki w głowie.

Jeśli wcześniej dokonał 12 przestępstw, to chyba nie siedział cały czas w obserwatorium. Oczywiście można założyć, że była tu mowa także o innych uciekinierach. Albo i ten jeden na końcu zaczął krążyć w tym jednym miejscu. Logicznie da się poskładać, choć jest moment dezorientacji.

Uciekł i owe przestępstwa popełnił na wolności. Został złapany i zoperowany ponownie.

 A jednocześnie jeżeli wszystkie kobiety w obiekcie były personelem, to dziwne, że któraś dała się uwieść gwałcicielowi. Trochę się to nie trzyma.

Masz rację. Umknęło mi to.

Ale jak na rok odleżenia, to jednak szkoda, że nie pokombinowałeś z większym zmyleniem czytelnika i dopracowaniem szczegółów, które wzbudzają wątpliwości (np. wyjaśnianie niektórych rzeczy z opóźnieniem jest ok – tu jednak często miałem wrażenie, że następowały zbyt późno).

Problem polega na tym, że taką wiedzę ma się dopiero po publikacji na portalu i komentarzach kilku osób. Samemu trudno to ocenić.

 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Uciekł i owe przestępstwa popełnił na wolności. Został złapany i zoperowany ponownie.

Chodziło mi o miejsce złapania. Gdyby wszystkie 12 działo się wokół obserwatorium, prawdopodobnie schwytano go wcześniej. przy czym ten fragment jak najbardziej jest do obrony.

 

Pierwsza myśl po przeczytaniu Twojego opka: O, w mordę, ale jazda! Prowadzisz intrygę brawurowo. Dałam się wkręcić, faktycznie myślałam, że jestem na obcej planecie i zastanawiałam się, co z tym społeczeństwem jest nie tak. Potem zrobiłeś woltę, po której opadła mi szczęka i na koniec kolejną.

Do tego ta Twoja niezwykła umiejętność pisania o sprawach intymnych, której nie przestaję Ci zazdrościć, i którą tutaj także widać.

I tyle słodzenia, bo po chwili przyszła druga myśl: No dobra, ale co on właściwie chciał powiedzieć. I, zabij, nie mam pojęcia, czy chcesz nas przestrzec przed takim grzebaniem w mózgu, czy też wręcz przeciwnie, uważasz, że to dobry pomysł. I na dodatek mam wrażenie, że Ty sam nie masz na ten temat do końca wyrobionego zdania, bo asekurujesz się na wszelkie możliwe sposoby.

Gość po pierwszej operacji ucieka i powraca do przestępstw, czyli terapia nieskuteczna, po drugiej też ucieka, ale z zupełnie innego powodu i kiedy go znajdują, jest bardziej żałosny niż groźny, czyli może poskutkowało. Ale jednocześnie obserwując jego reakcję na bibliotekarkę, można mieć wątpliwości, ale z drugiej strony przecież nic nie robi. Ta jego asymilacja jest tak przedstawiona, że można odnieść wrażenie, iż jest świadomym udawaniem. No to w końcu warto, czy nie warto? I na końcu dorzucasz kolejną możliwość. A ponieważ wojsko powinno się raczej pozbywać psychopatów, niż zapraszać ich do służby, brzmi to raczej jak przestroga. I teraz konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni, co autor sam na ten temat sądzi.

Oczywiście, możesz powiedzieć, że chcesz ocenę zostawić czytelnikowi, ale żebym, jako czytelnik, mogła sobie wyrobić opinię na jakiś temat, potrzebuję danych, a tych tu nie ma. Tak, wiem, że to melodia przyszłości i danych być po prostu nie może. Tylko że to bez sensu.

Literatura już nie raz wychodziła przed naukę i robi to nadal, ale jeśli autor sam nie ma w jakiejś sprawie opinii, to pisanie na ten temat przypomina co najwyżej wkładanie kija w mrowisko. A to do niczego, poza wkurzeniem mrówek nie prowadzi.

A irytujesz tym bardziej, że sporo rzeczy pomijasz, albo zbywasz (prawa ofiar).

Przedstawiasz gościa jako chorego, ale on jest przestępcą, ma parę zaburzeń, ale o chorobie trudno tu mówić, właściwie żadnej z jego przypadłości nie znajdziesz bezpośrednio w ICD-10, bo pedofilem najwyraźniej nie jest. Nie można mówić o nienormatywnej seksualności. Gwałt ma więcej wspólnego z przemocą niż z zaburzeniami seksualnymi. Mam tu generalnie wrażenie lekkiego misz-maszu. Nawet bym podyskutowała, ale jak, u licha, mam dyskutować, skoro nie jestem pewna, co Ty na ten temat sądzisz?

Reasumując, jako trillerek do poczytania po ciężkim dniu pracy – jak najbardziej. Jako ambitna literatura już niestety nie. I takoż na NIE będę w piórkowym głosowaniu.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Przedstawiasz gościa jako chorego, ale on jest przestępcą, ma parę zaburzeń, ale o chorobie trudno tu mówić, właściwie żadnej z jego przypadłości nie znajdziesz bezpośrednio w ICD-10, bo pedofilem najwyraźniej nie jest. Nie można mówić o nienormatywnej seksualności. Gwałt ma więcej wspólnego z przemocą niż z zaburzeniami seksualnymi. Mam tu generalnie wrażenie lekkiego misz-maszu.

Przedstawiam, Irko, wizję przyszłości, gdzie przestępstwo seksualne jest traktowane jako odchylenie od normy, a więc choroba. Choroba, którą się próbuje leczyć.

Piszesz o współczesnym dokumencie ICD-10, ale przecież nie wiesz jak ten dokument będzie wyglądał w przyszłości.

 

W sumie to bardzo ładnie wszystko podsumowałaś, zadałaś właściwie pytania i odpowiedziałaś na nie pięknie. Na dobrą sprawę nic już nie muszę dodawać.

Nie podoba Ci się, że nie występuję w roli kaznodziei, że nie wskazuję co jest dobre, a co złe. Kogo należy karać i w jaki sposób. Nazywasz to asekuracją i złościsz się, bo nie chcę ujawnić swoich poglądów.

To właśnie są moje poglądy, Irko. Świat jest pełen szarości w wielu odcieniach, a ja, autor, buntuję się przeciw zmuszaniu mnie do polaryzacji. Staram się pokazać tę gamę szarości. Pokazuję punkt widzenia lekarzy, którzy poświęcają pół życia, by wyleczyć złych ludzi. Pokazuję punkt widzenia ich oponentów, którzy również mają swoje racji. Pokazuję wreszcie punkt widzenia samego gwałciciela, ale już nie jako psychola, a jako wykastrowanego mentalnie człowieka, który ma wzbudzać litość i współczucie. A może to robić tylko wtedy, gdy nie znamy jego przeszłości. Bo znajomość tej przeszłości, zmienia postrzeganie jego historii.

I nie określę się tutaj, która strona ma rację, bo nie czuje się na siłach, by takie wyroki wydawać.

Świat nie jest zero-jedynkowy, a my nie musimy wciąż wybierać, po której strony barykady stać, choć wielu ludzi chce, byśmy się wciąż określali.

 

Dziękuję za komentarz, Irko.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

W sumie badaczka została tu przedstawiona jako osoba próbująca znaleźć sposób, by w przyszłości zapobiegać problemom – więc to nie do końca brak praw ofiary. Raczej pokazanie, że czasem próba rozwiązania problemu odbywa się kosztem innego problemu i wcale nie musi się udać. I poniekąd w tekście nie widać opowiadania się za jakąkolwiek tezą, jest pokazanie problemów.

Jak opowiadanie wzbudza we mnie mieszane odczucia z przyczyn już opisanych, tak ten element wygląda raczej na pokazanie czegoś, niż ocenienie czegoś.

 

Wilku, Irko,

tę “nienormatywną seksualność” zmieniłem, bo to jednak nie było właściwe sformułowanie.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

tę “nienormatywną seksualność” zmieniłem, bo to jednak nie było właściwe sformułowanie

I dobrze, bo to faktycznie było niezręczne.

 

Przedstawiam, Irko, wizję przyszłości, gdzie przestępstwo seksualne jest traktowane jako odchylenie od normy, a więc choroba. Choroba, którą się próbuje leczyć.

Piszesz o współczesnym dokumencie ICD-10, ale przecież nie wiesz jak ten dokument będzie wyglądał w przyszłości.

Ok, to wiele tłumaczy, ale tego nie widać. Wręcz przeciwnie, używasz współczesnej terminologii, z ICD właśnie wziętej. Podajesz wprost diagnozę:

Biegły sądowy stwierdził u niego osobowość psychopatyczną typ kalkulatywny oraz hiperlibidemię.

A pani doktor ją potwierdza. Skoro Ewa prezentuje inne spojrzenie na przestępstwa seksualne jako takie, to powinna w tym momencie zaprotestować, zarzucić rozmówcy archaiczny typ myślenia. Inaczej czytelnik może to odebrać tak, jak ja to odebrałam.

 

To jednak nie zmienia faktu, że, IMO, punkt wyjściowy jest błędny. Bo gwałt to przede wszystkim przemoc, wyższa forma przemocy, seksualność jest tutaj na drugim miejscu. Fakt, facet jest uzależniony, ale uzależnienie jest wtórne. Nie będziesz alkoholikiem, jeśli nie chlejesz.

Ok, teraz będę bardzo upraszczać.

Nasz mózg działa w ten sposób, że pewne rzeczy robimy automatycznie. Osoby z amnezją nie zapominają, jak się kieruje samochodem, gra na skrzypcach, potrafią się podpisać, choć nie wiedzą, jak się nazywają. Ale nie tylko robimy, lecz także myślimy w sposób automatyczny. Określony bodziec rodzi określoną reakcję. Wkurz palacza, a pierwsze co zrobi, to sięgnie po papierosa. I podobnie jest z przemocą i uzależnieniami. Szef znowu jest niezadowolony z pracy alkoholika i grozi mu zwolnieniem, a ten sięga po wódkę, choć sensu w tym nie ma za grosz. Facet uznaje, że ktoś nie okazał należytego mu szacunku i w ruch idą pięści.

To da się zmienić, jeśli człowiek chce się zmienić. Delikwent musi uzmysłowić sobie, co powoduje taką, a nie inną reakcję, wypracować inną formę i stale uważać, co się w jego głowie dzieje. Jeśli zabierzesz facetowi pamięć, to nie będzie w stanie tego zrobić. Pójdzie utartą ścieżką, nie wiedząc, co jest na jej końcu. I nie jestem pewna, czy te wydeptane w mózgu ścieżki da się chirurgicznie zmienić.

 

Druga sprawa, umieszczasz tych w ludzi w sterylnym środowisku, gdzie wszyscy i wszystko jest aseksualne. Jednocześnie zakładasz, że mają wrócić do społeczeństwa, które aseksualne nie jest. Stworzone przez Ciebie warunki nie przekładają się na rzeczywistość, w której przyjdzie im żyć. I nie wiem, czy taki eksperyment ma sens. Gdybyż jeszcze owa bibliotekarka była jakąś jednostką kontrolną, ale nie jest.

 

Świat nie jest zero-jedynkowy, a my nie musimy wciąż wybierać, po której strony barykady stać, choć wielu ludzi chce, byśmy się wciąż określali.

I tak, i nie. Jako człowiek masz prawo się nie opowiadać, choć być może w którymś momencie będziesz zmuszony, choćby poprzez akt wyboru tej, a nie innej partii politycznej w wyborach. Ale pisząc jesteś odpowiedzialny za słowa za to, co piszesz, za to, w jaki sposób Twoje słowa będą wykorzystywane. Moim zdaniem, zasada ta nie dotyczy tylko dziennikarzy. Pisarzy również, może nawet w większym stopniu, nawet takich amatorów, jak my, bo historie, które opowiadamy są bardziej nośne, niż publicystyka, łatwiejsze do zapamiętania i zrozumienia (a przynajmniej do tego, co niektórzy uważają za zrozumienie), a co za tym idzie do wykorzystania w formie sztandaru.

Piszesz, że przedstawiasz w tym opku punkt widzenia lekarzy, ich oponentów i samych sprawców. Otóż nie, pokazujesz to, co sam uważasz za punkt widzenia tych osób. One nie istnieją, podobnie, jak nie istnieje opisana przez Ciebie metoda. To jest Twoje. Publicysta przedstawi fakty, statystyki, pogada ze specem od mózgu, z psychiatrą, z etykiem, przedstawicielem organizacji pomocy ofiarą, z samymi sprawcami i postara się przedstawić czytelnikowi ich poglądy, starając się przy tym, żeby jego własna opinia za bardzo nie waliła po oczach. Ty tego nie możesz. Nie ma faktów, nie ma statystyk, żaden lekarz nie będzie odnosił się do czegoś, co nieistnieje. To wszystko jest Twoje. A jednocześnie wzdrygasz się przed powiedzeniem, co sam o tym myślisz. Mówisz, że nie chcesz polaryzować, ale robisz to już przez sam wybór tematu i sposób jego przedstawienia. Przedstawiasz pewną ideę i w gruncie rzeczy mówisz, a róbcie sobie z tym, co chcecie, ja się nie opowiadam po żadnej ze stron.

A jeśli przyjdzie jakiś oszołom i uzna, że to świetna metoda, żeby “leczyć” gejów i lesbijki? Jeśli zacznie wymachiwać Twoim opkiem i mówić: to się da zrobić, musimy tylko popracować nad tą metodą i problem mamy z głowy? A jeśli inne oszołomy mu przytakną? Ty to napisałeś. Ty, wybacz sformułowanie, umyłeś ręce, bo nie powiedziałeś nie, albo: tak, ale… Ty ponosisz odpowiedzialność. Słowa mają moc i dlatego nie należy ich rzucać na wiatr i trzeba się z nimi obchodzić bardzo ostrożnie.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hmmm. Czy to oznacza, że Verne odpowiada za działalność U-bootów?

Babska logika rządzi!

A pamiętasz Leonarda z Quirmu? ;)

A poważnie mówiąc, Verne nie był w stanie tego przewidzieć. Natomiast oszołoma można. Nie mówiąc już o tym, że trochę się już od czasów Julka nauczyliśmy.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Tylko odróżnijmy opis sytuacji od oceny sytuacji.

Irko, szkoda, że nie wiedziałem wcześniej, że orientujesz się w tym temacie, bo pewnie można by tu i ówdzie co nieco napisac inaczej.

 

Wracając do ostatniej podjętej przez Ciebie kwestii, to mam inne zdanie. Jeślibym w tym tekście opowiedział się jasno po któreś ze stron, to ten tekst były próbą manipulacji, próbą narzucenia czytelnikowi mojego zdania w sprawach światopoglądowych. A wówczas wyszłoby coś na kształt sławetnego opowiadania Komudy z NF, gdzie autor broni się rzekomym pastiszem, wolnością poetycką, oraz zarzeka się, że przedstawił obie strony sporu, a w istocie z upodobaniem właśnie wbija w kij w mrowisko, pokazując w zakończeniu, że jest tylko jedna słuszna wizja, jego własna.

 

Irko, uważam że jeżeli nie jesteś w stanie określić poglądów autora, to znaczy, że udało mu się zachować neutralność. Że nie dopuścił się manipulacji na czytelniku. Dla mnie to zaleta, to chciałem osiągnąć, choć mimo wszystko, wydawało mi się, że nie ukryłem wystarczająco, tego co myślę.

 

Chcesz, bym się określił w tym sporze? A jaki cel chcesz osiągnąć, ukarać winnych, czy rozwiązać problem? Jeśli ukarać winnych to najlepiej od razu szafot. Po co społeczeństwo ma płacić za choćby jeden dzień życia, które bez leczenia będzie bezcelowe i bezproduktywne?

Jeśli natomiast chcesz rozwiązać problem, czyli uleczyć chorych, którzy poprzez swoją chorobę krzywdzą innych, to tak, należy ich leczyć. Bo dzięki leczeniu jest szansa, że w przyszłości zdołamy to ograniczyć.

Tu nie ma złotego środka. I jakkolwiek wybierzesz, to będzie to obarczone wadą, zawsze ktoś będzie miał poczucie niesprawiedliwości. Albo ofiary. Albo ci, którzy muszą za wspomniane leczenie płacić, albo ludzie chorzy psychicznie, którym odebrano prawa obywatelskie. 

A jeśli przyjdzie jakiś oszołom i uzna, że to świetna metoda, żeby “leczyć” gejów i lesbijki? Jeśli zacznie wymachiwać Twoim opkiem i mówić: to się da zrobić, musimy tylko popracować nad tą metodą i problem mamy z głowy? A jeśli inne oszołomy mu przytakną? Ty to napisałeś. Ty, wybacz sformułowanie, umyłeś ręce, bo nie powiedziałeś nie, albo: tak, ale… Ty ponosisz odpowiedzialność.

Nie, Irko, nie ponoszę odpowiedzialności. Tak jak nie ponosi odpowiedzialności za wojnę nuklearną, ktoś, kto takową opisał.

Tak jak nie ponosi odpowiedzialności za morderstwa pisarz kryminałów.

Bo ten tekst nie nakłania do leczenia gejów ani lesbijek, nie nakłania też do wcielania do wojska psychopatów. To jest beletrystyka i takie jest prawo autora, by pisać bez ograniczeń. Bo każda jednostka odpowiada za własne czyny i wybory.

Czy nie wystarczy, że Biblia czy Koran, która jasno i klarownie pokazują dobro i zło, spowodowały w sumie więcej wojen na świecie niż cokolwiek innego?

Czy jej autorzy są temu winni, że ktoś ich słowa zinterpretował opacznie?

 

Zresztą, gdyby była teoretyczna możliwość “leczenia” gejów czy lesbijek poprzez wzbudzenie w nich pociągu seksualnego do przeciwnej płci, to czy myślisz, że niektórzy z nich nie chcieliby z tego skorzystać?

I nie, nie mam na myśli zmuszania ich do czegokolwiek, ale zwyczajnie możliwość wyboru.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Króciutko, bo padam na pysk, tylko o tym, co chyba najistotniejsze. Wrócę jutro, to dokończę.

 

Jeślibym w tym tekście opowiedział się jasno po któreś ze stron, to ten tekst były próbą manipulacji, próbą narzucenia czytelnikowi mojego zdania w sprawach światopoglądowych.

Wiesz co, może to jest dobry moment, żeby uściślić, o czym my właściwie gadamy, bo zaczynam mieć nieodparte wrażenie, że niekoniecznie o tym samym.

Określasz swoje opko jako science fiction i tak je traktuję. To, co tu jest i science i fiction to metoda, którę chcesz leczyć swoich pacjentów i nawet nie ta widoczna jej część, ale to, co dzieje się wcześniej, czyli operacja i kasacja pamięci. I o tym właśnie cały czas piszę.

Mam natomiast wrażenie, że Ty z kolei uważasz, że chcę wymusić na Tobie deklarację w sprawie tego, co robić z przestępcami seksualnymi. Otóż nie, szczerze mówiąc jest mi wszystko jedno, kogo weźmiesz jako króliki doświadczalne. Pomijając oczywiście fabułę i biorąc pod uwagę tylko tę metodę, równie dobrze mógłbyś ją zastosować na ofiarach gwałtu.

Jeśli mam rację w powyższej kwestii, to tak się skupiłeś na pacjentach, że nie przyjrzałeś się metodzie. A ta jest moim zdaniem tak okrutna, nieludzka, nieetyczna, że nawet najgorszy przestępca nie zasługuje na taki los.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Jeśli mam rację w powyższej kwestii, to tak się skupiłeś na pacjentach, że nie przyjrzałeś się metodzie. A ta jest moim zdaniem tak okrutna, nieludzka, nieetyczna, że nawet najgorszy przestępca nie zasługuje na taki los.

Oczywiście, że się metodzie przyjrzałem. Narracja jest pisana z punktu widzenia takiej osoby, musiałem więc wejść w jej skórę.

Czy jest okrutna? No jasne, że jest. Ty, to, czytelniku, rzekłeś. :)

 

…choć z drugiej strony… gdybyś będąc chora zrobiła coś bardzo, bardzo złego, a potem ktoś by Cię uleczył, czy nie uznałabyś wymazanie tych złych czynów z pamięci za wybawienie? …szarości, szarości, szarości, nie ma bieli, nie ma czerni.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Cześć:-)

Ciekawe opowiadanie. Podoba mi się sposób, w jaki przedstawiłeś Karola. Budzi się w dziwnym miejscu, ma amnezję, nie może wyjść na zewnątrz, a wszyscy dookoła są nadzy, czuje się zagubiony i ubezwłasnowolniony. Przedstawiasz go jako ofiarę, dlatego jestem gotowa stać po jego stronie, kibicując mu podczas próby ucieczki. Następnie okazuje się, że to gwałciciel, poddany eksperymentalnym próbom wyleczenia. Tylko, że to niestety do mnie nie przemawia. Już Ci piszę dlaczego. Chodzi mi o stosunek Karola do bibliotekarki. Nie ma w nim cienia agresji. Jedyne co czuje to zazdrość, że przespała się z innym. Trochę to mało jak dla mnie.

Sam pomysł na przedstawienie gwałciciela z amnezją uważam za bardzo dobry. Skoro jednak Karol pomimo tego, że nie pamiętał, kim jest, w dalszym ciągu dopuszczał się przestępstw seksualnych, to by oznaczało, że natura wygrywa i nie ma czegoś takiego jak resocjalizacja? 

Sam pomysł na leczenie gwałcicieli czy też pedofilii poprzez wyczyszczenie im pamięci i nieustanne serwowanie im nagości jest dość kontrowersyjny.

Lekarze chcieli Karola leczyć, a wojsko? Nie jestem pewna, co miałeś na myśli:-)

Niemniej czytałam z zainteresowaniem. pozdrawiam serdecznie

 

ps. może dodam jeszcze, że w momencie, gdy dowiedziałam się, że Karol był/jest gwałcicielem wcale go nie potępiłam w żaden sposób. W dalszym ciągu uważałam go za ofiarę. Takie oto mam odczucia po lekturze:-)

To się wtrącę, że ja też nie zmieniłam sposobu postrzegania Karola po informacji o jego przeszłości. Było mi go żal również i po tym, jak się dowiedziałam, co to za jeden.

Tylko, że to niestety do mnie nie przemawia. Już Ci piszę dlaczego. Chodzi mi o stosunek Karola do bibliotekarki. Nie ma w nim cienia agresji. Jedyne co czuje to zazdrość, że przespała się z innym. Trochę to mało jak dla mnie.

Widzę, że pewnej rzeczy nie uwypukliłem wystarczająco wyraźnie.

Karol był leczony dwukrotnie. Za pierwszym razem się nie udało, uciekł i dalej krzywdził ludzi.

Następnym razem operacja chirurgiczna się powiodła. Udało się usunąć fragmenty mózgu odpowiedzialne za patologiczne zachowania. To, że Karol czuł jakieś echa pociągu seksualnego do bibliotekarki, nie było już patologią. Było normalną reakcją zdrowego mężczyzny, acz przytłumioną przez wspomnianą operację.

Ponowna ucieczka Karola to już efekt przypadku, gdy znajduje się on w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie. Dowiaduje się zbyt wiele. Ucieka, bo nie rozumie, co się wokół niego dzieje, poza tym, że jest elementem eksperymentów.

Wreszcie końcówka i wojsko. To już jest pochodna tego co się dzieje w tle, na szczeblu politycznym, gdzie następuje zmiana władzy oraz zmiana podejścia do leczenia. Ośrodek zostaje przekazany armii wraz z pacjentami, których jednak, zamiast leczyć, za pomocą tych samych metod przystosowuje się do użyteczności w celach wojskowych.

Znowu, fakt, że jesteś kolejną osobą, dla której to nie jest jasne, sugeruje wadę zakończenia.

 

Dziękuję, Olciatko, za komentarz.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Krótko powiem: podobało mi się. Od początku idzie się domyśleć, że z tym “pozaziemskim” społeczeństwem coś jest nie tak i że oni wszyscy nadal są na Ziemi, jednak wyjaśnienie zaskakuje, a zakończenie jest na miejscu. Moim zdaniem. Nie doszukuję się tu żadnych szczególnych drugich czy trzecich den, po prostu przyswajam opowiadanie takim, jakim je podałeś. Ma w sobie coś, a to mi wystarcza. Jest zagadka, jest suspens, jest rozwiązanie, jest nietypowa ciekawostka na koniec. Fajne, jak by powiedziała Anet ;)

 

 „Wiemy z historii Ziemi, jak wiele szkód wydarzyło się przez rozbuchane ego, zazdrość czy pożądanie. Tutaj, przy ograniczonych zasobach, nie możemy pozwolić sobie na skutki niekontrolowanego libido czy wybuchy agresji. Nie możemy również przystać na prokreację, przynajmniej do czasu, aż nasza planeta stanie się zupełnie samowystarczalna. Na Ziemi przeszliście już wstępne testy i wiemy, że każde z was jest fizycznie zdolne do sublimacji popędu seksualnego na inne dziedziny. Najbardziej pożądanym kierunkiem jest praca na rzecz społeczności. Ja zaś, począwszy od dziś, będę was uczyć, jak to osiągnąć. Jak precyzyjnie kontrolować umysł oraz ciało.”

 

„Blado-cieliste brodawki jej piersi okazały się górą.” – Moim zdaniem to „okazały się” kulawo tutaj brzmi.

 

„– Ziemski Internet? – Pytanie okularnicy niosło nutkę zrozumienia. – Jesteśmy sześć lat świetlnych od Ziemi, długo by pan czekał na odpowiedź. Blondynka mrugnęła figlarnie, po czym odwróciła się i udała w stronę swojego biurka.” – Brak półpauzy oddzielającej dialog od opisu.

 

„Wiedział, że docierające do niego strzępki rozmowy[-,] nie są przeznaczone dla jego uszu.”

 

„Ojciec niech strzeże babci, by więcej nikt jej nie skrzywdził.” – Odwrócenie szyku „by nikt więcej jej nie krzywdził” podkreśla przekaz.

 

„On zaś[-,] wciąż pozostawał zagadką.”

 

„– Doktor Beisert, jak mniemam[+,][-m+M]ężczyzna nie pofatygował się nawet, by wstać.”

 

„Ilość przestępstw na tle seksualnym dokonywanych…” – Liczba.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Specjalnie dodałam sobie w profilu zapis, że nie chcę głosować na opowiadania, które betowałam, i masz ci los, przychodzi Chrościsko i wyciąga trupa z szafy. Pamiętam to opowiadanie zaskakująco dobrze, pamiętam pytania, jakie wprowadziła pierwsza wersja i opinia Orłowskiego i ciekawa byłam, w jaki sposób posłużyłeś się wiedzą naszej koleżanki i czy inaczej to rozwiązałeś.

 

Znajomość opowiadania sprawiła, że nic mnie nie zaskoczyło – w końcu opowiadanie stoi plot twistem – a wręcz obnażyła braki w konstrukcji historii. W dużym streszczeniu, bohater wędruje sobie po ośrodku, nagle odkrywa okno i ucieka. Wszystko po tym to zalewanie czytelnika informacjami.

 

Naprawa rzeczywiście jest, choć przypomina mi zaklejenie dziury w ścianie kartką papieru za pomocą śliny. “Dokonywaliśmy zmian w obszarach ciała migdałowego i węchomózgowia, lecz subtelnych, by nie upośledzać pacjentów na innych polach.” Ale podobna metoda już jest w użytku, bo chemiczna kastracja istnieje, w dodatku jest zapewne tysiąc razy skuteczniejsza i miliony tańsza niż budowanie szklanego ośrodka, liczne operacje (czy wymazanie określonej części pamięci jest w ogóle technicznie możliwe czy to czysta fantastyka?) i proces wprowadzenia takiego człowieka do społeczeństwa. Mając taki środek pod ręką, trudno mi uwierzyć w sytuację z opowiadania. Kolejną porcję niewiary dokłada zachowanie Maszy, która mając do wyboru normalnych Polaków, wybiera byłego gwałciciela z wackiem na wierzchu, no ale skoro Trynkiewicz się hajtnął, to może można i tak.

W komentarzach znalazłam słowa, że “Udało się usunąć fragmenty mózgu odpowiedzialne za patologiczne zachowania” – nie dostrzegłam tego w opowiadaniu, ale i tak brzmi mi to zbyt… bajkowo? jak na science-fiction. No taki gatunek, że ściemnianie tu nie przejdzie.

 

Językowo poprawnie, początek drętwy (czy ja tego samego nie mówiłam o pierwszej wersji tego opowiadania? :D). Daleko temu opowiadaniu do Chrościska z ostatnich opowiadań, czyli się super, rozwijasz się. Możliwe, że problemem było też to, że zwykle doskonale pokazujesz emocje bohaterów, a to opowiadanie jest emocji wyzbyte.

 

W opowiadaniu podobały mi się echa starej fantastyki, te imiona, projekty kosmiczne, to wszystko w uroczy sposób trąci myszką. Dlatego też koniec końców czytałam z przyjemnością, bo choć nie kupiłam projektu (wiedząc już, że to nie inna planeta), to kupiłam świat wykreowany przez ciebie, Chrościsko, i z przyjemnością się w niego zanurzyłam.

 

Nie wydawał się przejęty faktem, że cała uwaga jego towarzyszki skupia się na nowoprzybyłym.

nowo przybyłym

Doktor Monika Wisłocka tym razem nie skrywała swojej nagości nawet symbolicznie. Czyniły to za nią cienie wyrastające wszędzie tam, gdzie nie docierało słabe, przytłumione światło.

Naprzeciw nich stała Monika spowita w półmrok, który umiejętnie skrywał niedoskonałości ciała.

Śliczne zdania.

Mężczyzna nazwany Henrykiem nie odpuszczał.

Czemu nie po prostu: Henryk?

Byłby nawet nie zwrócił na nich uwagi, gdyby nie pewien szczegół.

Czy to jakaś śląska konstrukcja? Niech mnie ktoś poprawi, ale czy nie powinno być po prostu “Nie zwróciłby na nich uwagi”? Pierwszy raz coś takiego widzę.

 

No, podsumowując, trochę bajka i to taka, że czuje się w trakcie lektury, że to bajka, ale ładnie napisana i przyjemna w odbiorze. Buziaki :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Jose, Kam,

bardzo dziękuję ze wszystkie uwagi. Gdy znajdę nieco dłuższą chwilę, to naniosę poprawki do tekstu i odpowiem Wam nieco obszerniej. Na razie daję tylko znać, że przeczytałem, i że doceniam :).

 

Wracam z szerszym komentarzem.

Poprawki grzecznie naniosłem, bo powodów do upartego trwania przy swoim nie było.

 

Dzięki za dobre słowo, Jose :)

 

Kam,

Ale podobna metoda już jest w użytku, bo chemiczna kastracja istnieje, w dodatku jest zapewne tysiąc razy skuteczniejsza i miliony tańsza niż budowanie szklanego ośrodka, liczne operacje

Ale chemiczna kastracja to droga na skróty, do tego jest odwracalna, czyli pacjent przestaje dostawiać hormony i problem wraca.

Tutaj w zamierzeniu pacjent miał być wyleczony a po asymilacji pełnosprawny na wszystkich polach.

Kolejną porcję niewiary dokłada zachowanie Maszy, która mając do wyboru normalnych Polaków, wybiera byłego gwałciciela z wackiem na wierzchu, no ale skoro Trynkiewicz się hajtnął, to może można i tak.

Odpowiem cytatem z Wiktorii: 

Instynkt prokreacji jest kluczowym elementem dla przetrwania gatunki i naprawdę, łatwiej pozbawić organizm życia niż woli kopulacji. Badania genetyczne pokazują, że jakich tabu kulturowych byśmy nie stawiali, jakich systemów byśmy nie tworzyli, ludzie będą się parzyć jak króliki, o ile tylko mogą się ruszać.

początek drętwy (czy ja tego samego nie mówiłam o pierwszej wersji tego opowiadania? :D)

Mówiłaś, mówiłaś. Nie tylko Ty.

Starałem się go oddrętwić, ale widać nie wyszło.

 

Daleko temu opowiadaniu do Chrościska z ostatnich opowiadań, czyli się super, rozwijasz się. 

A to chyba jest druga kromeczka pozytywnej kanapki Kam, łagodzącej krytyczny farsz. :)

Z tych moich ostatnich opowiadań, żadne mnie samego nie powaliło, ale to może przez drugie dno, które akurat Kam potrafiła odszyfrować.

Chociaż, może i nie. Z ostatniego pisanego na konkurs SF byłem zadowolony… ale tego akurat Kam nie czytała. :)

 

Możliwe, że problemem było też to, że zwykle doskonale pokazujesz emocje bohaterów, a to opowiadanie jest emocji wyzbyte.

Bardzo możliwe. Styl tego opowiadania nieco nawiązuje do stanu Karola, stąd też kanciaste zdania, pozbawione krwi.

 

Byłby nawet nie zwrócił na nich uwagi, gdyby nie pewien szczegół.

 

Czy to jakaś śląska konstrukcja? Niech mnie ktoś poprawi, ale czy nie powinno być po prostu “Nie zwróciłby na nich uwagi”? Pierwszy raz coś takiego widzę.

 

Możliwie, że są tu jakieś echa czasu zaprzeszłego. Wydaje mi się, że moja babcia mogła takich konstrukcji używać. Śląskie raczej nie, bo Dolny Śląsk a Górny Śląsk to lingwistycznie zupełnie inna kraina. Jeśli już to raczej naleciałości Kresowe.

W każdym razie zmieniłem, bo i mnie wydawało się to problematyczne.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Anet przyniosła radość. :)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Zacznę od tego co mi się podobało.

Uważam, że to dobrze napisany thriller SF lub jego odmiana. Sprawnie budujesz napięcie, sceny są właściwie rozpisane, dobrze się to czytało. Od początku też towarzyszy nam pewien niepokój, od razu wiadomo, że coś jest nie tak, że jest tutaj gdzieś drugie dno, którego czytelnik jest ciekawy.

Nagością nie epatujesz, a przedstawiasz nam na chłodno, trochę lekarskim okiem. Myślę, że potrzeba do takiego opisu pewnej literackiej dojrzałości, którą posiadasz. Wizja szklanego, transparentnego ośrodka też jest ciekawa.

Duży plus za ładny tytuł choć nie wiedzieć czemu pomyślałem o rozbitym szkle.

 

Dwie uwagi (SPOILERY):

 

Wydaje mi się, że trochę za wcześnie pojawia się człowiek w stroju biznesmena. Mimo że nie wyjaśniasz wtedy za dużo, to dla mnie odkryło to trochę karty i domyśliłem się już na pewno, że to tylko przykrywka dla jakiegoś ziemskiego ośrodka.

Też nie do końca przekonała mnie metoda która została wprowadzona w ośrodku. W dodatku fakt, że gwałciciel i pedofil, ucieka z ośrodka i po kuracji znowu popełnia ten sam rodzaj zbrodni tym bardziej zdaje się dyskredytować metodę (przynajmniej w mojej opinii). Poczytałem trochę komentarzy i rozumiem trochę lepiej Twoją argumentację, ale takie miałem wrażenie podczas lektury.

 

Pozdrawiam!

Dzięki, Edwardzie, za uwagi.

 

Odnośnie dyskredytowania metody, to owszem, wiele osób miało podobne odczucia. Metoda jednak, jak i cały ośrodek, miały być w założeniu eksperymentalne, stąd też naturalnym mi się wydało, że pojawią się przypadki będące odstępstwem od reguły.

W dodatku fakt, że gwałciciel i pedofil, ucieka z ośrodka i po kuracji znowu popełnia ten sam rodzaj zbrodni tym bardziej zdaje się dyskredytować metodę

Ale przecież za pierwszym razem kuracja nie została ukończona, więc nie może to dyskredytować metody. Pacjent zbiegł, będąc jeszcze niewyleczony, stąd też po schwytaniu wrócił do ośrodka, by dokończyć leczenie.

Owszem, jest to nieco kontrowersyjne, więc tym bardziej uzasadnia późniejsze decyzje odnośnie do przekształcenia ośrodka.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Ale przecież za pierwszym razem kuracja nie została ukończona, więc nie może to dyskredytować metody.

Przepraszam, masz oczywiście rację. Dzięki za sprostowanie.

 

Tym razem jestem na NIE, Chrościsko.

Dostajemy opowiadanie w nieco staroświeckim stylu, jednak nie jest to tekst sensu stricto „retro” w duchu portalowych seniorów, ale raczej w koncepcji fabuły i poniekąd samym wykonaniu.

Mamy więc kilka bardzo klasycznych elementów – tajemnica, braki w pamięci u bohatera, izolacja i zewnętrzna obserwacja, futurystyczne i jakby utopijne środowisko, dziwne zachowanie personelu, wrażenie mistyfikacji itd. Wymieniono już kilka dzieł, do których świadomie lub nieświadomie nawiązałeś, zawiązując akcję, zarówno literackich, jak i filmowych. Lista jest znacznie dłuższa.

Przyznaje, początek tekstu zaintrygował mnie najbardziej mimo tych dosyć oczywistych skojarzeń i moich podejrzeń co do sytuacji bohatera oraz charakteru miejsca, w którym się znalazł. Od początku podobały mi się również język, styl, strona techniczna tekstu i jeśli miało tutaj miejsce jakieś wygładzanie chropowatości, to moim zdaniem udane – czytałem bez zgrzytów i potknięć językowych/stylistycznych.

Tekst jest pod tym względem dobry, sprawny, trzyma odpowiedni poziom.

Potem, niestety, mój entuzjazm malał w miarę jak opadało napięcie. Czyli w dosyć szybkim tempie. Za mało było dziwności/inności w tym wszystkim, od początku też czułem, że realia i domyślny czas wydarzeń (w sumie bliska przyszłość) nie współgrają mi z wizją ludzkiej placówki na innej planecie (szwankował poziom techniczny – pomimo sugerowanych ograniczeń logistycznych, poziom eksperymentów, zachowanie i realia placówki itd.). Zdziwiłbym się, gdyby bohater nie nabrał podejrzeń razem z czytelnikiem (nawet poddany amnezji), bo tych wyjaśnień, jakie serwowała obsługa raczej nikt rozsądny/myślący by nie kupił. Także ta swoista siermiężność/lokalność kosmicznej stacji bardzo wyraźnie wskazywała na polskie/swojskie realia, a wrażenie zupełnie przypadkowo potęgowane było przez nazwiska postaci występujących w tekście.

Dodam jeszcze, że z początku nieco drażniły mnie nachalne wstawki o zabarwieniu „erotycznym”, które z czasem odebrałem jednak jako kolejny wyraźny trop odnoszący się do natury owej zagadki (i jak się okazało moje domysły były słuszne) dotyczącej bohatera i miejsca.

Nie zdążyłem zatem zanurzyć się w świecie przedstawionym i poczuć więzi z bohaterem ani tym bardziej zaangażować w wydarzenia nie tylko ze względu na oczywiste skojarzenia z klasyką s-f, ale też z kilku innych powodów.

Po pierwsze – bardzo szybko podsuwasz czytelnikowi dosyć wyraźne tropy i burzysz atmosferę tajemnicy (drzewa, zardzewiały maszt itd.). Każdy średnio oczytany odbiorca raz-dwa odgadnie mistyfikację.

Po drugie, wydarzenia w bazie toczą się same w sobie bardzo szybko i w zasadzie po nieco rozbudowanym wprowadzeniu mamy kilka scenek, po których przechodzimy do sedna i rozwiązania.

Po trzecie, większość wyjaśnień dotyczących opisanej sytuacji i okoliczności (oraz przesłania i pomysłu na tekst) dostajemy w postaci dosyć łopatologicznych infodumów włożonych w usta bohaterów, a pierwsze z nich pojawiają się też dosyć szybko.

Po czwarte, opis bazy, jej otoczenia, zachowanie personelu itd. od samego początku nijak się mają do wyobrażeń czytelnika na temat stacji umieszczonej na odległej planecie i wejście dyrektora nie burzy w zasadzie żadnego obrazu, bo od początku mamy swoje podejrzenia na ten temat.

Największe rozczarowanie wzbudziła jednak nie tyle kompozycja tekstu (w skrócie wyjaśniam to powyżej, prędkość wydarzeń, rozkład akcentów oraz infodumpowe dialogi wyjaśniające sedno historii), ale pewne uproszczenia fabularne oraz logiczne niedorzeczności.

Za przykład uproszczenia uważam oklepany do bólu w podobnych fabułach motyw podsłuchanej rozmowy, za przykłady niedorzeczności „romans” bibliotekarki (członkini personelu! Inna sprawa, jaka kobieta zgodziłaby się na wykonywanie pracy bibliotekarki w otoczeniu samych zboczeńców poddawanych eksperymentalnej terapii i to jeszcze nago????) ze zwyrodnialcem oraz (!!!) okno w kanciapie, przez które wielokrotny gwałciciel i pedofil ucieka ze „strzeżonego” ośrodka (a to na dodatek jego kolejna ucieczka). No właśnie, brak jakiejkolwiek widocznej ochrony, strażników, środków bezpieczeństwa (poza efekciarską przezroczystością ścian w celach) też budzi spore wątpliwości. 

Chciałeś chyba napisać solidny tekst s-f z elementami thrillera i akcji ; ), oparty na konkretnej dziedzinie nauki, poruszający poważny i kontrowersyjny temat, niewygodny moralnie dla czytelnika, odwracający w trakcie lektury jego stanowisko i sympatie do bohatera. Do tego poparty researchem i nawiązujący do klasyki gatunku. Zadanie postawiłeś sobie ambitne i niestety poległeś moim zdaniem.

Czegoś jakby zabrakło. Elementy nie stworzyły spójnej i kompletnej całości. Nie porwały.

Powiem nawet, że w sumie nie bardzo odebrałem ten tekst jako fantastyczny. Bo w sumie i baza na odległej planecie okazuje się zaledwie szytą grubymi nićmi mistyfikacją, eksperymenty na mózgach i psychice przestępców prowadzono już wcześniej (a jako motyw w popkulturze są obecne w wielu dziełach dziejących się współcześnie lub nawet w przeszłości), natomiast obecnego stanu wiedzy na temat takich prób „resocjalizacji” nie znam i dla mnie to, co opisujesz, też nie brzmi jak fantastyka. 

Na koniec pewna delikatna sprawa. Nie chcę zanurzać się w dywagacjach na temat moralnych przesłanek Autora, „obiektywności” jego stanowiska i dylematów, jakie stawia przed czytelnikiem. Powiem tylko, że ciężko mi usprawiedliwić ucieczkę kogokolwiek od odpowiedzialności za czyny tak obrzydliwe w nową, uzdrowioną świadomość. Zdaję sobie sprawę, że można traktować pewne zwyrodnienia w kategorii choroby i usprawiedliwiać naukowe próby leczenia owych dewiacji i zaburzeń, ale jednak nie potrafię się jednocześnie pogodzić z usprawiedliwieniem takich okropieństw chorobą, nieświadomością czynów itd i popierać „recykling” pedofila i przywracanie do społeczeństwa nawet po usunięciu/zneutralizowaniu ośrodków „odpowiadających” za takie zachowania.

A chyba w pewien sposób, być może nieświadomie, Autor moim zdaniem staje po stronie Karola, daje mu szansę, poniekąd usprawiedliwia i czyni z niego ofiarę. Zwłaszcza w wymowie ostatniej sceny opowiadania.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Marasie, dzięki za merytoryczny, jak zawsze, komentarz.

Nie będę tu specjalnie polemizował, bo i mam świadomość tego, że tekst ma swoje wady.

 

Może nawiążę jedynie do ostatniego akapitu:

A chyba w pewien sposób, być może nieświadomie, Autor moim zdaniem staje po stronie Karola, daje mu szansę, poniekąd usprawiedliwia i czyni z niego ofiarę. Zwłaszcza w wymowie ostatniej sceny opowiadania.

Karol jest głównym bohaterem, to jego oczami czytelnik patrzy na świat, stąd też może i takie odnosi wrażenie, że autor jest po jego stronie. Czy tak jest naprawdę? Raczej bym napisał, że to narrator, by być wiarygodnym, musi wejść w skórę Karola.

Czy autor cokolwiek usprawiedliwia? Autor zostawia ocenę czytelnikowi.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

A powiem Ci, Chro, że bardzo kibicuję takim próbom, jak ta powyższa. S-f oparta na konkretnej dziedzinie nauki, poparta researchem, stawiająca trudne pytania. Mało tego na portalu i ogólnie w polskiej fantastyce ostatnio. Trzymam więc mocno kciuki za kolejny Twój tekst w tym stylu. Jak wszystkie elementy zagrają, będzie to coś, co tygrysy lubią najbardziej.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Intrygujący tekst. Czyta się płynnie. Komentarze też. :)

Cześć, Koalo. Fajnie, że wpadłeś :)

NB. Zerknąłem na Twój profil… o matko, ale Ty dużo czytasz. 700 opowiadań w pół roku?

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Nowa Fantastyka