- Opowiadanie: MaSkrol - Suche liście

Suche liście

Krótkie opowiadanie, które można też potraktować jako uniżoną prośbę o kilka porad dotyczących pisania ;)

Składam wielkie podziękowania użytkownikowi Skuul, który bezinteresownie to przeczytał i wychwycił główne błędy i nielogiczności. 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Suche liście

Ten dzień zapowiadał się jak każdy poprzedni. 

Wyszedłem z domu, kiedy mrok na dobre pożarł wszystko w okolicy mojego, otoczonego przez budynki, domu. Niebo było czarną nieprzejrzystą masą, a przez podwórko mogłem przejść z zamkniętymi oczami. Rzadko się to zdarza, ale nie miałem konkretnego celu. Chciałem się tylko przewietrzyć.

Gdy odchyliłem drzwi drewnianej bramy, siła wiatru pociągnęła je aż zachrobotały zawiasy, jakby żywioł specjalnie ułatwiał mi wyjście

Przyjąłem zaproszenie.

Ciarki nieprzyjemnie połaskotały mój kręgosłup.

Wszędzie było pusto. Żadnego przechodnia, psa, czy przejeżdżającego samochodu.

Rzadko przejmowałem się otoczeniem… ale wtedy zauważałem ślady jakiegokolwiek istnienia. Słyszałem wronę, bądź dostrzegłem przebiegającego kota…

Tym razem nie było niczego. Powiew wiatru szarpał mój płaszcz, wydawało się, że każdym dźwiękiem, który wywoływał – świstem, szelestem i szumem, żądał abym oddał ubranie.

Jedyne obecne światło biło od ulicznych latarni, lecz jego barwa nie była ciepła, bardziej można ją określić jako… niezbędną, będącą rdzawym fundamentem dla całej ludzkiej cywilizacji.

Dźwięk popiskującego roweru usłyszałem, zanim pokonałem zakręt. Grubawy gość wlókł się, uporczywie patrząc przed siebie. Prawie na niego wpadłem, lecz on nawet nie poruszył kierownicą.

– Przepraszam pana naj…

Nie odwrócił się. Odpowiedziało mi popiskiwanie maszyny zgrywające się z ciężkim oddechem użytkownika. Miałem wrażenie, że to specyficzne zestawienie słychać w całym miasteczku i okolicznych wsiach.

Byłem przy głównej ulicy. Okna kamienic zdobiła czerń, przypominająca sadzę. Wiatr owiewał mi plecy, pociągając za sobą suche liście. Coś wewnątrz mnie kazało przyspieszyć. Nagle zdałem sobie sprawę, że muszę iść przed siebie…

Czułem atmosferę ogromu, jakbym za chwilę miał dowiedzieć się o czymś gigantycznym, wręcz kolosalnym. Elektryzujące wrażenie, rozchodzące się po wierzchu mojej skóry, uświadamiało mi jak mało znaczę, jaki jestem maleńki, w stosunku do wydarzeń, których mogę być świadkiem. To ten moment, kiedy po raz któryś naprawdę  widzimy się jako tycią cząstkę wszechświata.

Szum. Mignięcie. Przez ułamek sekundy oślepiły mnie światła. Obok przejechał samochód z prędkością znacznie przekraczającą dozwoloną. Odwróciłem głowę, ale był już na granicy widoczności.

Musiałem iść naprzód, tam gdzie pchał mnie wiatr. Tam gdzie wiatr niósł suche liście. Przyspieszyłem, a cała okolica nagle się obudziła.

Minęło mnie kolejne kilka samochodów, mieszkańcy wychodzili z bram i podwórek, jak owady z mrowiska. Niektórzy mieli walizki, inni trzymali dzieci za ręce lub pchali wózki. Wszyscy patrzyli w jeden konkretny punkt na horyzoncie, czekający tam raj, azyl, do którego mogą uciec…

Tylko ja szedłem w drugą stronę.

Mijałem wielu, a z każdą minutą pojawiali się kolejni.

Droga była wyjątkowo długa, jakby ktoś rozciągał chodnik, ulicę i budynki. Ból zaczął rozprzestrzeniać się w okolicy moich piszczeli i stóp. Byłem na granicy szybkiego marszu i biegu. Nie wiem kiedy fala ludzi z walizkami zniknęła mi z oczu.

Przez kilka chwil znów było cicho. 

Dopóki nie ujrzałem kolejnej fali zbiegów. Tym razem biegli. Tabun ludzi wyglądających z daleka jak chmara szarańczy. Uciekali przed tym, co wywoływało ciarki na moich plecach. Uciekali przed tym do czego ja zmierzałem. Potykali się i tratowali. Zadeptywali, lecz każdy wstawał, jakby gonił go szatan i cała jego świta. Kręcili głowami i niemo pokazywali żebym zawrócił, ale ja musiałem to zobaczyć na własne oczy.

Bałem się, że złapią mnie za płaszcz i porwą ze sobą, ale jakoś się przebiłem. O dziwo nie było to trudne. Zdawali się zbudowani wyłącznie z powietrza i wody. Zbliżałem się do skrzyżowania, a kierowcy trąbili, na biegnący tłum, który zajmował całą ulicę.

Z uliczki wypadł mężczyzna w obszarpanej kurtce i brudnym dresie. Złapał mnie za ramiona, ścisnął mój płaszcz. Ciężko dyszał, ale nie wyglądało aby chciał zrobić sobie przerwę.

– Nie idź. – Pierwsze słowa, które usłyszałem tego wieczoru.

– Muszę tam pójść – odparłem bez namysłu.

Gość popatrzył mi prosto w oczy, jakbym nie miał prawa istnieć.

– Też tak kiedyś mówiłem.

Puścił mnie i pobiegł.

Ulica była zupełnie pusta. Wiał tylko wiatr, a suche liście szurały o asfalt. Minąłem większe skrzyżowanie i dwa sklepy, gdzie powinno palić się światło. Zawsze było włączone, by po zamknięciu każdy mógł zobaczyć, czy nie krząta się tam ktoś nieproszony.

Nie wiem jak to wyjaśnić, ale miałem wrażenie, że latarnie na mnie patrzyły. Nie próbowałem uciec przed ich wzrokiem. Moje stopy same zaczynały wybierać drogę. Dotarłem do końca ulicy. Nie było tu samochodów ani ludzi. Jestem pewien, że w okolicy nie było nawet życia.

Tylko rondo. I on stojący w centrum…

Nie potrafiłem określić jak wysoki był. Czasem dorównywał mi wzrostem, lecz po mrugnięciu mógł być nawet czterokrotnie wyższy. Czerń jego sylwetki, zdawała się pochłaniać i trawić całe światło, jakby uosabiał wszelki mrok tego świata. Nie działały nawet najbliższe latarnie, choć wciąż czułem ich wzrok. Nigdy wcześniej nie spotkałem tego tworu, ale równocześnie nigdy nie spotkałem czegoś tak mi bliskiego.

Moc tego istnienia pulsowała, a czerń zaprzeczając prawom fizyki, wypuszczała promienie, przypominając prawdziwą barwę światła… która wszystko pochłaniała. Wiatr i liście wirowały wokół niego. Cały wszechświat patrzył na byt stojący pośrodku wysepki.

Nie byłem przygotowany na to, że się odezwie.

– Masz za mną dwie drogi.

Czułem jak robi mi się słabo, omal nie zemdlałem. Musiałem przytrzymać się znaku drogowego.

– Stoją przed tobą otworem, ale pytanie brzmi: czy chcesz tam iść?

Tak chciałem. Niczego tak nie pragnąłem, jak pójścia jedną z dróg.

– Przepuszczę cię, ale najpierw musisz spojrzeć mi w oczy.

Tylko tyle? Naprawdę? Uśmiechnąłem się do siebie w duchu.

Powoli uniosłem wzrok. Spojrzałem na rozmywającą się klatkę piersiową, zbyt długie, powykręcane kończyny i wiszącą szczękę. Ujrzałem złamany nos…

A później przyszła kolej na oczy.

Nie pamiętam kiedy i jak rzuciłem się do ucieczki. Nie wiem kiedy zdążyłem się tak bardzo oddalić i jak udało mi się przebrać w stare, poszarpane ciuchy.

Gonił mnie. Na pewno mnie gonił. A ja zdzierałem sobie płuca. Dalej zdzieram sobie płuca, potykam się, wywracam i podnoszę, żeby tylko znów się z nim nie spotkać.

Nie uciekałem tą samą drogą. Skręciłem między blokowiska i przemknąłem uliczkami. Byłem sam, wszyscy inni się wynieśli.

Czułem metaliczny posmak krwi w ustach, ale czerpałem siłę ze strachu. Wybrałem ulicę równoległą do głównej, którą też mogłem dostać się do domu. Byłem niemal w połowie drogi, kiedy rzeczywistość przede mną zaczęła pulsować, rozmazując czerń z rzeczywistymi kolorami. Bez namysłu skręciłem na drogę główną.

Wpadłem na jakiegoś gościa. Niemal wypluwałem płuca. Minęła chwila nim zaczerpnąłem oddech. Musiałem powstrzymać… tego człowieka.

– Nie idź – powiedziałem między wdechami.

– Muszę tam pójść – usłyszałem głos.

Wewnątrz rozpadłem się na kawałki. Całe moje jestestwo zamarzło, ale ciało musiało się poruszać.

– Też tak kiedyś mówiłem. – Popatrzyłem mu w oczy i puściłem szary płaszcz.

Pobiegłem dalej, a suche liście gnane przez wiatr wpadały mi na twarz.

 

Koniec

Komentarze

 Ten dzień zapowiadał się jak każdy poprzedni. 

masz tu podwójną spację przed pierwszym wyrazem

Gdy odchyliłem drzwi drewnianej bramy, siła wiatru mnie odepchnęła, jakby żywioł chciał mnie zawrócić. Uświadomić, że to nie jest odpowiednia pora na spacer.

Oczywiście nie posłuchałem.

To nie jest mądry motyw. Żywioł jest mniej więcej tożsamy z “ogromem”, o którym potem piszesz, a ogrom to nic dobrego. Z jakiego powodu wiatr chciałby zawrócić bohatera? Oj, on powinien właśnie otwierać te drzwi, powinien popychać bohatera naprzód wbrew jego woli!

Nigdy nie zwracałem uwagi na innych… ale wtedy odnotowywałem ślady jakiegokolwiek istnienia. Słyszałem wrone, bądź dostrzegłem przebiegającego kota…

pogrubione dość niezgrabne sformułowanie, poza tym “wronę” a nie “wrone”.

Elektryzujące wrażenie, rozchodzące się po wierzchu mojej skóry, uświadamiało mi jak mało znaczę. Twierdziło

Elektryzujące wrażenie twierdziło – no wiem, o co chodzi, ale to raczej mało wiarygodne. Wrażenia nic nie twierdzą.

 

Tekst o niejednoznacznym przekazie, czyli może równie dobrze bez przekazu, no ale całkiem fajny. Czytałeś może “Kamienicę panny Kluk” Damiana Zdanowicza?

Cześć lk, dzięki za odwiedziny i komentarz! Poprawki już naniosłem. Umieściłem pewien przekaz w tekście, ale może rzeczywiście za bardzo go ukryłem… 

“Kamienicy panny Kluk” niestety nie czytałem, ale chętnie się dowiem czy warto :) 

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

“Kamienicy panny Kluk” niestety nie czytałem, ale chętnie się dowiem czy warto :) 

warto!

W takim razie trafia na listę :D 

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Hmmm. Nie przemówiło do mnie. Motyw pętli nie jest specjalnie nowy. Jeśli traktować tekst metaforycznie, można tu się doszukiwać różnych znaczeń.

Powiew szarpał mój płacz, wydawało się, że każdym dźwiękiem, który wywoływał – świstem, szelestem i szumem,

Na pewno o płacz chodziło? ;-)

Obok przejechał samochód z prędkością kilkukrotnie większą niż dozwolona.

No to albo było ograniczenie do 10 lub 20, albo samochód nieźle popitalał.

Babska logika rządzi!

Przeczytałam, ale nie domyśliłam się, MaSkrolu, co było Twoją intencją, co miałeś nadzieję opowiedzieć. :(

 

Gru­ba­wy gość pełzł przed sie­bie upo­rczy­wie pa­trząc przed sie­bie. –> Brzmi to fatalnie.

 

na­praw­dę utoż­sa­mia­my się jako tycią cząst­ką wszech­świa­ta. –> …na­praw­dę utoż­sa­mia­my się z tycią cząst­ką wszech­świa­ta. Lub: …na­praw­dę widzimy się jako tycią cząst­kę wszech­świa­ta.

 

a cała oko­li­ca naglę się obu­dzi­ła. –> Literówka.

 

Wszy­scy pa­trzy­li przed do­kład­nie w jeden kon­kret­ny punkt na ho­ry­zon­cie… –> Chyba miało być: Wszy­scy pa­trzyli w jeden kon­kret­ny punkt na ho­ry­zon­cie

 

skle­py, gdzie po­win­no świe­cić się świa­tło. Za­wsze się świe­ci­ło… –> Powtórzenia.

Proponuję: …skle­py, gdzie po­win­no palić się świa­tło. Za­wsze było włączone

 

Byłem zu­peł­nie blady, omal nie ze­mdla­łem. –> Skąd mógł wiedzieć, że jest blady?

 

Ni­cze­go tam nie pra­gną­łem, niż pój­ścia jedną z dróg. –> Chyba miało być: Ni­cze­go tak nie pra­gną­łem, jak pój­ścia jedną z dróg.

 

i jak udało mi się się prze­brać. –> Dwa grzybki w barszczyku.

 

Mi­nę­ła chwi­la nim za­czerp­ną­łem od­dech. Mu­sia­łem się go przy­trzy­mać. –> Przytrzymał się oddechu?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję ze odwiedziny! 

Finklo, wiem, że tekst nie jest specjalnie odkrywczy, ale idąc za radą regulatorzy (za którą bardzo dziękuję), postanowiłem wstawić coś krótkiego, zanim zdecyduję się na bombardowanie długimi opowiadaniami. Nie jestem zbyt dobry w wymyślaniu niewielkich formatów, więc opisałem pierwszy pomysł, który (nareszcie) pojawił się w mojej głowie. 

No to albo było ograniczenie do 10 lub 20, albo samochód nieźle popitalał.

Rzeczywiście nie najlepiej to ująłem… ale za chwilę naniosę poprawki. 

 

Regulatorzy twojej wizyty najbardziej wyczekiwałem i przykro mi, że nie napisałem szorta bardziej przejrzyście. :/ Dziękuję za łapankę, za chwilę błędy znikną!

 

Nie było tak źle jak przypuszczałem, a to oznacza pewien progres, więc jestem jak najbardziej zadowolony. Cieszę się, że dało się to przeczytać ;D 

Następne opowiadanie będzie dłuższe i bez ukrytych znaczeń. Postaram się, w końcu, napisać coś interesującego.

Dziękuję Wam bardzo za poświęcony czas. 

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

MaSkrolu, nie zarzucaj sobie, że napisałeś niezbyt przejrzyście. Całkiem możliwe, że w szorcie wszystko jest OK, tylko ja okazałam się nie dość bystra i nie zdołałam dostrzec jego istoty.

No i mam nadzieję, że Twoje starania co do kolejnego opowiadania, zostaną zwieńczone sukcesem. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Śmiem wątpić w to stwierdzenie, ale dobrze, nie będę tego sobie zarzucał. Dziękuję za wsparcie. Jeśli nie kolejne, to następne lub jeszcze późniejsze, aż do skutku. :) 

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Jeśli nie kolejne, to następne lub jeszcze późniejsze, aż do skutku. :) 

I to jest słuszne podejście do sprawy – tak trzymaj! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I to jest słuszne podejście do sprawy – tak trzymaj! :)

Będę! :) 

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

A wiesz, mnie się podobało. Też nie do końca potrafię odgadnąć twoje intencje, ale umiejętnie budujesz atmosferę strachu, by nie powiedzieć grozy.

Zastanawiałam się, kim był gość, który na ciebie wpadł i próbował cię odwieść od dalszej wędrówki, bo raczej nie tobą (był inaczej ubrany).

 

Bałem się, że mnie porwą, złapią za płaszcz i pociągnął za sobą, ale jakoś się przez nich przebiłem.

Jeśli oni porwą, to oni pociągną. Zrezygnowałabym też z “nich”, na moje oko samo: jakoś się przebiłem wystarczy.

 

Z uliczki wypadł mężczyzna w obszarpanej kurtce i brudnych dresach.

Może w jednym brudnym dresie?

 

Nie potrafiłem określić jego wysokości

Spotkałeś coś, co przypominało człowieka, na dodatek gadało i ruszało się, dlatego to “wysokości” jakoś mi nie pasuje. Wiem, że wzrost masz w następnym zdaniu. Proponuję: Nie potrafiłem określić, jak wysoki był.

 

Musiałem przytrzymać… tego człowieka.

Tu nie do końca rozumiem, co chciałeś powiedzieć. Czy chodziło ci o powstrzymanie tego człowieka?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Z uliczki wypadł mężczyzna w obszarpanej kurtce i brudnych dresach.

Może w jednym brudnym dresie?

Irko, też nie lubię,kiedy ktoś chodzi w dresach, ale cóż począć, kiedy SJP PWN dopuszcza obie formy?

dres, dresy «strój sportowy składający się z długich spodni i bluzy»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Irka_Luz, dziękuję za odwiedziny! Jestem rad, że spodobało Ci się opowiadanie. 

Zastanawiałam się, kim był gość, który na ciebie wpadł i próbował cię odwieść od dalszej wędrówki, bo raczej nie tobą (był inaczej ubrany).

 Kusi mnie aby powiązać to jakoś z efektem Mandeli i nagłym przeniesieniem do innego wymiaru… ale nie będę kombinować, żeby uratować twarz. Było tam zdanie o przebraniu się, ale najwidoczniej należało je trochę bardziej rozbudować. Z bólem serca przyznaję się do winy, że nie myślałem o tej postaci jako o kimś innym i bardzo tego żałuje, bo to byłby świetny motyw.

Błędy już poprawiłem, a teraz idę pławić się w rozkoszy umiejętnego budowania atmosfery strachu. :D

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Ma Skrol, a pław się pław, skoroś zasłużył.

 

Regulatorzy, masz oczywiście rację, ale dla moich uszu to brzmi, jakby w trakcie całkiem miłego utworu muzycznego ktoś nagle przejechał paznokciem po szkle. ;)

I chyba nie tylko mnie:

Rzeczownik dres ma liczbę pojedynczą – oznacza on wówczas dwuczęściowe ubranie sportowe złożone ze spodni i bluzy. Jeden element takiej garderoby nazywamy spodniami od dresu lub bluzą od dresu.

Coraz częściej jednak wyraz ten występuje wyłącznie w liczbie mnogiej – słyszymy, że ktoś nosi dresy, włożył spodnie od dresów itd. Dzieje się tak zapewne ze względu na „podwójność” tego odzienia. Obie formy są poprawne, jednak staranna (bo tradycyjna) jest liczba pojedyncza (dres).

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Dres-czy-dresy;16575.html

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Podzielam Twoje uczucia, Irko, moje oczy i uszy cierpią, kiedy czytam/ słyszę, że ktoś nosi dresy. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zapętlenie… Jak na wyprawkę może być. Dostrzegam tu próby nadania szortowi specyficznej atmosfery niesamowitośći i to nie jest do końca takie złe o ile uwaga autora nie skupia się tylko na tym ;) Pisz dale! Pozdrawiam Czwartkowy Dyżurny:)

Blacktom, dziękuję za odwiedziny i poświęcony czas! 

Mam nadzieję, że nie przesadziłem z nadawaniem specyficznej atmosfery ;) Staram się pisać codziennie, a w folderze czeka już tekst w stanie surowym. Również pozdrawiam :) 

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Zazwyczaj brutalnie obchodzę się z podobnymi tekstami, ale wiem, że próbujesz, wprawiasz się i poprawiasz. Nie rozumiem tylko w jakim celu wrzuciłeś na portal opowiadanie powstałe z "pierwszego pomysłu, jaki przyszedł Ci do głowy". Uwierz mi, pośpiech nie jest wskazany w takich przypadkach. Przymusu publikowania czegokolwiek też nie ma. Lepiej dopracować, przemyśleć, wymyślić coś ciekawego i oryginalnego.

A powyższy szort jest po prostu zbiorem obrazów. Czy na pewno ma jakiś głębszy sens? Zawsze można napisać, że ktoś gdzieś biegnie, coś staje mu na drodze, ktoś przemawia, ludzie gdzieś podążają itd. Przyprawić to wszystko elementami niesamowitości, grozy, dziwności, nafaszerować niedopowiedzeniami i zostawić czytelnikowi otwarte pole do interpretacji. Łatwo potem stwierdzić, że jest w tym ukryta prawda i wielkie przemyślenia, tylko trzeba poszukać.

Zatem szukałem i nie znalazłem. No ok, coś każe iść tam, skąd inni uciekają. Ok na końcu stoi ktoś/coś ze złamanym nosem. A za nim są dwie drogi, które pewnie gdzieś prowadzą. Ale niestety bohater zawraca i ucieka więc nie dowiemy się kto, co, dlaczego. Cały ta symbolika jest jakaś pusta. Efekciarska jak wydmuszka. Coś wielkiego co się czai, ktoś wielki u celu, ludzie jak z powietrza i wody, wiatr, który pcha i wyje. Całość przypomina opis snu. I niestety nie trafiają do mnie takie oniryczne wizje, za którymi próżno szukać sensu. Zabrakło przekazu.

Wykonanie też kuleje i nawet nie wspomnę bardzo kiepskiej interpunkcji. Nie rozumiem, po co porywasz się na takie formy udziwnione fabularnie skoro wiadomo, że niewiele można w tej dziedzinie wymyślić. Zwłaszcza dopiero ćwicząc warsztat. Zamiast historii, która ma ręce i nogi silisz się na wydumane opowieści.

A w dążeniu do zbudowania klimatu, zapomniałeś, że można pisać prostymi zadaniami proste fabuły, które bardziej zainteresują czytelnika od takich rozmytych wizji. Przy okazji dodam, że cały efekt i tak psuły koślawe konstrukcje, które wywoływały uśmiech. A nie taki był Twój zamiar, prawda?

Jednakże styl sobie wyrobisz, techniki się nauczysz, masz zadatki i w niektórych fragmentach widać potencjał. A numer z zapętleniem (szkoda, że nie kompletny ze względu na ubiór), sugeruje, że i lepsze pomysły przyjdą z czasem.

Podsumowując, pisz i ćwicz dalej, ale może spróbuj postawić na prostotę.

Kilka wybranych zgrzytów:

Powiew szarpał mój płaszcz, wydawało się, że każdym dźwiękiem, który wywoływał – świstem, szelestem i szumem, żądał abym oddał ubranie.

 

– jeden powiew? Wiatru, prawda?

 

Jedyne obecne światło biło od ulicznych latarni, lecz jego barwa nie była ciepła, bardziej można ją określić jako… niezbędną, będącą rdzawym fundamentem dla całej ludzkiej cywilizacji.

 

– przekombinowałeś z tatą barwą. Poza tym wcześniej podobno było ciemno jak w dupie, a teraz okazuj się, że latarnie świeciły w niezbędnych kolorach…

 

Dźwięk popiskującego roweru usłyszałem, zanim pokonałem zakręt. Grubawy gość pełzł, uporczywie patrząc przed siebie.

 

– z tym pełznięciem na rowerze to nietrafione określenie.

Czułem atmosferę ogromu. Wiedziałem, że za chwilę dowiem się o czymś gigantycznym, wręcz kolosalnym.

 

– to jakieś niegramatyczne. Poza tym niczego takiego się nie dowiedział.

 

Mignięcie. Przez ułamek sekundy oślepiły mnie światła. Obok przejechał samochód z prędkością znacznie przekraczającą dozwoloną. Odwróciłem głowę, ale był już na granicy widoczności.

 

– jasne, rower słyszał zza zakrętu, a nie słyszał auta?

 

Cierpnący ból zaczynał palić mnie w okolicach piszczeli i stóp.

 

– cierpnący (?) ból w piszczelach????

 

Później pojawiła się kolejna fala. Tym razem biegli.

 

– to też nieskładne.

 

Minąłem większe skrzyżowanie i dwa sklepy, gdzie powinno palić światło. Zawsze było włączone, by po zamknięciu zobaczyć czy nie krząta się tam ktoś nieproszony.

 

– kto zobaczyć? Makumba?

 

Powoli uniosłem wzrok. Spojrzałem na rozmywającą się klatkę, zbyt długie ręce, powykręcane kości i wiszącą szczękę. Ujrzałem złamany nos…

 

– klatkę piersiową, tak? I jak on widział powykręcane kości? Rentgena miał?

 

Nie wiem kiedy i jak rzuciłem się do ucieczki. Nie wiem kiedy zdążyłem się tak bardzo oddalić i jak udało mi się przebrać.

 

– jak można uciec nie wiedząc jak i kiedy? I w co się przebrał?

 

Zdawali się zbudowani z powietrza i wody.

 

– serio? Ja też składam się z wody w 75 procentach. Wielka mi sensacja.

 

Nie odwrócił się. Odpowiedziało mi popiskiwanie maszyny zgrywające się z ciężkim oddechem użytkownika. Miałem wrażenie, że układ słychać w całym miasteczku i okolicznych wsiach.

 

– piszesz układ, ale jaki? Tak samo, jak z klatką, którą pozbawiłeś określenia "piersiową", czy powiewem bez "wiatru". Tak nie wypada.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Cześć Maras, dziękuję bardzo za wyczerpujący komentarz i doceniam wysiłek. Pośpiech rzeczywiście był niepotrzebny. Jakiś czas temu dostałem kilka porad od jednego z użytkowników (Nie będę pokazywał palcem, bo nie wiem czy ta osoba sobie tego życzy. Jeśli to czyta niech wie, że jestem jej dłużnikiem). Jedną z nich było wstawienie szorta zamiast tekstu liczącego sześćdziesiąt tysięcy znaków, żeby wychwycić moje główne błędy i uniknąć ich w dłuższej pracy. Problem był tkwił w tym, że dosłownie każdy pomysł zapowiadał coś naprawdę długiego. Właśnie dlatego byłem tak podekscytowany po napisaniu szorta i nie czekałem długo z publikacją. 

Tekst miał posiadać przekaz, lecz niestety za bardzo go zakopałem. Moja wina i każe twoje słowo na temat wydmuszki i pustej symboliki jest prawdziwe. To autorska porażka, a szukanie wymówek lub tłumaczenie znaków byłoby po prostu żenujące… 

A w dążeniu do zbudowania klimatu, zapomniałeś, że można pisać prostymi zadaniami proste fabuły, które bardziej zainteresują czytelnika od takich rozmytych wizji.

Tutaj także masz racje… zresztą masz rację pod każdym względem, ale mam pytanie. Napisałem już zakończone opowiadanie, które mam zamiar wstawić na stronę. Jest inne, ale miejscami zastosowałem podobne zabiegi (chociaż nie tak rozległe) podczas budowania klimatu. Uważasz, że powinienem jak na razie z nich zrezygnować, ograniczyć je lub zostawić? Od razu podkreślę, że teksty bardzo się od siebie różnią. 

Wykonanie też kuleje i nawet nie wspomnę bardzo kiepskiej interpunkcji.

Przy okazji dodam, że cały efekt i tak psuły koślawe konstrukcje, które wywoływały uśmiech. A nie taki był Twój zamiar, prawda?

Zdecydowanie nie taki. Będę bardziej uważał, a w najbliższym czasie zacznę walkę z kiepską interpunkcją. 

Jednakże styl sobie wyrobisz, techniki się nauczysz, masz zadatki i w niektórych fragmentach widać potencjał.

Dziękuję, bardzo mnie podbudowałeś :-) 

Podsumowując, pisz i ćwicz dalej, ale może spróbuj postawić na prostotę.

Tak zrobię i na pewno jeszcze kiedyś Cię zaskoczę…

Dziękuję za łapankę. Błędy poprawię później, bo teraz trochę mi się spieszy. Miło mi, że postanowiłeś poświęcić mi tak wiele czasu. Wszystkie sugestie i porady zapisuję głęboko w swojej pamięci.

 

 

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

A w dążeniu do zbudowania klimatu, zapomniałeś, że można pisać prostymi zadaniami proste fabuły, które bardziej zainteresują czytelnika od takich rozmytych wizji.

Różnych czytelników interesują różne rzeczy, jednych rozmyte wizje, drugich książki z fabryki słów, innych poradniki jak zarobić dużo kasy. Ja tam, MaSkrol, przeczytałem i skomentowałem ten tekst tylko dlatego, że po trzech zdaniach można było rozpoznać jego rodzaj – że nie będzie w nim ani prostej fabuły, ani prostych zdań. A że na razie do niczego to nie prowadzi – nieważne. Kiedyś zaprowadzi :-)

 

Cześć lk! Dziękuję za odwiedziny i opinię. 

Ja tam, MaSkrol, przeczytałem i skomentowałem ten tekst tylko dlatego, że po trzech zdaniach można było rozpoznać jego rodzaj – że nie będzie w nim ani prostej fabuły, ani prostych zdań.

Cieszę się, że tekst i sposób opisu przyciągnął twoją uwagę.

Twój komentarz jest niezmiernie pomocy, ponieważ niemal zapomniałem o odmiennych gustach każdego czytelnika. 

A że na razie do niczego to nie prowadzi – nieważne. Kiedyś zaprowadzi :-)

Kiedyś na pewno, a nastąpi to znacznie szybciej, dzięki celnym uwagom użytkownikom portalu :-)

 

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Zgoda, lk, jednak żeby porywać się na tego typu literaturę (której wcale nie jestem przeciwnikiem), należałoby najpierw bardzo dobrze opanować warsztat i materię językową. No i jednak pisać w jakimś celu. Bo skoro namawiasz do skupiania się na formie i klimacie, odkładając na bok fabułę i przekaz, to jednak ta forma powinna być dopracowana i opanowana na odpowiednim poziomie. A klimat? Czy tekst pisany dla samego klimatu to jakieś wielkie dzieło? Moim zdaniem naprawdę wielkie dzieło ma i klimat, i formę, i przekaz, i fabułę. Z różnie rozłożonymi akcentami.

Dlatego zaproponowałem MaSkrolowi prostsze formy. Żaden wirtuoz gitary nie zaczynał od grania solówek. Najpierw uczył się akordów, podstaw gry, a dopiero znając te podstawy, mógł sobie odpływać w długie solówki. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Mr.maras, dziękuję za wyjaśnienie. Pisząc następny tekst, postaram się stąpać po ziemi, a z lotem poczekam aż urosną mi skrzydła… ewentualnie tylko trochę poskaczę. :-) 

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Nikogo nie chcę w sumie na nic namawiać, bo na wielkich dziełach się raczej nie znam. Po prostu chodziło mi o to, że jeśli MaSkrol napisze prostymi zdaniami prostą fabułę, to ja na pewno już nie przeczytam. Pewnie, że dobrze byłoby pisać poprawnie, ale to przyjdzie z czasem. Ulepszałbym teksty, które MaSkrol uważa za fajne, a nie kazał mu pisać coś, na co być może nie ma ochoty. Ciekawa analogia gitarowa, ale jak ktoś gra sobie Decapitated i robi to nierówno, albo nie stroi mu struna E, bo głównie jej używa, to mówimy mu: grasz nierówno. Albo: najpierw nastrój, potem nagrywaj. Albo: kup sobie lampe i shure sm58, zamiast grać na wtyczkach. Dalej; jeśli ma braki techniczne, to mówimy mu: najpierw ogarnij Master of Puppets, potem dopiero bierz sie za decapów. A najlepiej to ogarnij całego Kreatora.

Ale nie mówimy mu: graj Oasis.

 

Ja nie mówię, graj Oasis. Ja proponuję (nie każę), poćwicz akordy. Bo na razie mamy tekst o niczym, w którym zdarzają się ciekawe zdania i jest jakaś namiastka klimatu, ale napisane jest to wszystko topornie i z błędami. Można sobie płynąć onirycznie, ale to kiepski sposób na ukrycie braków w warsztacie. Dotyczących kompozycji, języka, fabuły, przekazu, logiki, postaci. Przynajmniej od połowy tekst wygląda jakby Autor dorzucał do niego jakieś kolejne wizje, wymyślone naprędce. I na pewno na tym etapie tekst nie wygląda jakby zmierzał do opisanego finału, a sam finał też jakby doklejony. Tak to odbieram jako czytelnik. Nawet weirdowe, klimatyczne teksty powinny mieć jakąś śladowo przemyślaną kompozycję, strukturę wewnętrzną. A nie być zapisem myśli, snu, wizji bez trzymanki.

Po przeczytaniu spalić monitor.

powinno palić światło

Chyba brakuje “się”

 

Za dużo wielokropków. Niezwykle przydają się do budowania opisów i scen pokroju taka jak te przedstawione w “Suche liście” natomiast moim zdaniem przesadziłeś.

Nie przekonuje mnie tez tytuł. Jest mało mówiący i taki powinien być jeśli chodzi o ten tekst natomiast nie intryguje a moim zdaniem powinien.

Nie licząc tego jednego drobnego błędu oraz dwóch (bardzo) subiektywnych opinii tekst mi się podobał (w szczegulności opis jak “go” spotkał i motyw pętli).

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

Cześć, Kuba! Nie spodziewałem się, że ktoś odwiedzi tego szorta sprzed roku… może powinienem go nieco poprawić, bo czegoś się przez rok nauczyłem.

Za dużo wielokropków. Niezwykle przydają się do budowania opisów i scen pokroju taka jak te przedstawione w “Suche liście” natomiast moim zdaniem przesadziłeś.

Nie przeczę, to moja klątwa i zawsze z nimi przesadzam. Pracuję nad tym i powoli je ograniczam, ale tutaj dawno nie zaglądałem.

Nie przekonuje mnie tez tytuł. Jest mało mówiący i taki powinien być jeśli chodzi o ten tekst natomiast nie intryguje a moim zdaniem powinien.

On się wziął z mojego spaceru. Wiał wtedy wiatr, ciągnąc ulicą suche liście. Wszedł mi ten obraz do głowy i cały tekst napisałem po powrocie do domu tylko z ich powodu, stąd taki tytuł i wolę go nie zmieniać, nawet jeśli jest mierny.

Nie licząc tego jednego drobnego błędu oraz dwóch (bardzo) subiektywnych opinii tekst mi się podobał (w szczegulności opis jak “go” spotkał i motyw pętli).

Dziękuję za miłe słowa, to zawsze jest motywacja, szczególnie, że ostatnio coraz bardziej ciągnie mnie do napisania czegoś z gęstszym klimatem :D

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Anet O.o

Wszędzie się spodziewałem, ale nie tutaj, dopiero zauważyłem gwiazdkę…

Dziękuję :)

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Ech… człowieku małej wiary… jestem wszędzie :D

Przynoszę radość :)

Widzę i wierzę, ale błogosławieni ci, co nie widzieli, a uwierzyli :D

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Nowa Fantastyka