- Opowiadanie: wojtas10 - Kuchenna ewolucja

Kuchenna ewolucja

Sequel opowiadania “Skok w Gnieździe”, napisanego na konkurs “Sowy i Skowronki”. Zapewne znowu zetknę się z zarzutami na brak fantastyki, ale cóż, tak pisałem jak mi w duszy grało. 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Kuchenna ewolucja

– Jeszcze raz, skoncentruj się – powiedziała Cyna. – Nie rób nic na siłę, niech zamek z tobą współpracuje.

Nachylony nad skrzynią Wiórek ponownie zaczął delikatnie obracać wytrych. Dziewczyna obserwowała jego starania, odliczając w myślach. Czternaście, piętnaście…

– …Szesnaście – powiedziała na głos. Plecy chłopaka drgnęły. Przyspieszył, dłubiąc w zamku. – Siedemnaście… Osiemnaście… – Wiórek szarpał się rozpaczliwie z zaklinowanym narzędziem. – Dwadzieścia. Koniec.

– Już go miałem – poskarżył się. – Zdenerwowałaś mnie.

– Sam się zdenerwowałeś. Myślisz, że na prawdziwej robocie wszystko zawsze idzie zgodnie z planem? Nerwy trzeba kontrolować.

– Jak idzie? – Lewar, starszy Sów, zbliżył się niepostrzeżenie.

– Jak widać – odparła Cyna, ruchem głowy wskazując na skrzynię. Niedbałym, miękkim ruchem wysunęła sterczący z niej wytrych. Zamek szczęknął, uwolnione wieko podskoczyło do góry. Wiórek spuścił głowę, zawstydzony.

– Nie przejmuj się, mały – powiedział mężczyzna. – Ćwicz. W końcu wyjdzie.

Cyna z trudem powstrzymała irytację. Ona nigdy nie doświadczyła podobnego pobłażania. Jej pierwsze porażki w najlepszym razie spotykały się ze wzgardliwym milczeniem, częściej zaś ze złośliwymi uwagami ze strony starszych Sów. Nieraz sugerowano jej, że ze swoją urodą lepiej sprawdziłaby się jako Łabędź. Ale ona się uparła. Nie miała zamiaru sprzedawać ciała za pieniądze. Jej marzeniem była najbardziej poważana kasta w Gildii. I dopięła swego. Wywalczyła sobie pozycję i szacunek innych Sów, choć kosztowało ją to wiele trudu. Tymczasem pyskaty Wiórek, jeszcze niedawno żyjący na ulicy wśród żebraczej kasty Skowronków, niemal natychmiast zjednał sobie powszechną sympatię. Drażniło ją to, zwłaszcza gdy wspomniała, czemu zawdzięczał swój awans. Choć, uczciwie rzecz ujmując, nie powinna mieć o to do niego żalu. Każdy walczy o siebie, a między złodziejami nie szukaj honoru.

– Jeszcze raz. – Podała Wiórkowi wytrych. – Zamknij i otwórz.

 

 

Cyna siedziała na łóżku i z przymkniętymi oczami masowała zesztywniały kark. Długi, męczący dzień dobiegał końca. Złościła ją rola nauczycielki, choć musiała niechętnie przyznać, że Wiórek radził sobie nadspodziewanie dobrze. Świetnie szła mu wspinaczka i skradanie, umiejętności, których już wcześniej nauczyło go uliczne życie. Przykładał się do treningu walki, i choć widać było, że nigdy nie będzie w niej mistrzem, to miał szanse osiągnąć poziom sporo wyższy od przeciętnego. Z zapałem zgłębiał tajniki trucizn i techniki kamuflażu.

No i, rzecz jasna, był świetnym kieszonkowcem.

Cyna przygryzła wargi na wspomnienie upokorzenia. Odkąd Wiórek wystrychnął ją na dudka, kradnąc łup przeznaczony dla Krogulca, stała się cichym pośmiewiskiem pozostałych Sów. Nikt nigdy nie poruszył przy niej tego tematu, ale wszyscy dokładnie wiedzieli, jak młody Skowronek zasłużył na awans i dlaczego to właśnie ona została wybrana na jego mentorkę.

Potrząsnęła głową. Trudno, stało się. Trzeba żyć chwilą obecną. A tak się składało, że obecnie była głodna.

Wyszła, nie trudząc się zamykaniem drzwi na klucz. Żadna Sowa nie weszłaby do cudzego pokoju bez pozwolenia. A gdyby jednak, zamek na pewno nie stanowiłby żadnej przeszkody.

Cyna zeszła na dół. Kwatera Sów znajdowała w porządnej kamienicy, położonej przy bocznej uliczce w południowej części Gniazda. Parter zajmowała kuchnia i magazyny. Rozległe piwnice, łączące się z sąsiednimi, również należącymi do cechu kamienicami, zostały przerobione na sale ćwiczeń. Pokoje najwyższych rangą członków znajdowały się na piętrze. W całej Gildii Gniazdowników tylko Sowy oraz najlepsze kurtyzany spośród Łabędzi mogły cieszyć się przywilejem prywatności.

We wspólnej sali siedziały trzy Sowy, co jak na nieliczną kastę, stanowiło spory tłum. Wiórek, mający dziś dyżur w kuchni, obchodził właśnie stół z dymiącym garnkiem w jednej ręce i chochlą w drugiej, napełniając miski starszych towarzyszy gęstą breją. Inny adept, chudy, pryszczaty chłopak, którego imienia Cyna nie pamiętała, taszczył kosz z butelkami wina.

– Co to jest? – Granit, zastępca Lewara, przyglądał się podejrzliwie papce, spływającej z łyżki.

– Zupa – odparł Wiórek.

– Nie wygląda jak zupa. Z czego to?

– Ze wszystkiego po trochu – w głosie chłopaka pojawił się obronny ton. – Soczewica, marchew, groch, pory, buraki, kasza. Wziąłem, co było w spiżarni.

– Pachnie też nie za dobrze – zawyrokował Oberżyna. – Chyba przypaliłeś.

– Po prostu dobrze ugotowałem. Tak jest zdrowiej – Wiórek chlusnął szczodrze zawartością garnka w miskę Cyny, przy okazji zapuszczając spojrzenie w jej dekolt. Pryszczaty adept rozstawił pośpiesznie butelki, po czym, korzystając, że uwaga Sów skupiła się na koledze, ukradkiem wymknął się z sali.

– Tfu – Granit odważył się wsunąć łyżkę do ust, ale zaraz tego pożałował. – Przecież tego się nie da jeść! Ile soli tu wsypałeś?

– Ćwierć woreczka – odparł ostrożnie Wiórek, cofając się mimochodem w stronę drzwi do kuchni. – A co?

Trzask miski, rozbitej o trzymany niczym tarcza garnek był na tyle dosadną odpowiedzią, że kandydat na Sowę postanowił czym prędzej zrejterować na zaplecze.

– To wino to też sikacz – skrzywił się Oberżyna. – Czy naprawdę nie mamy nic lepszego?

– Nie mamy – odparł milczący dotąd Lewar. – Chude czasy.

Cyna zacisnęła zęby. Choć starszy nie powiedział tego wprost, wiedziała, że to przytyk pod jej adresem. Ostatnia jej robota, pierwsza od dłuższego czasu, nie przyniosła zysku. Tuż przed dostarczeniem łupu Krogulcowi zwinne palce Wiórka wyłuskały łup z jej sakwy. To chuderlawy Skowronek dostarczył złote jajo mistrzowi Gildii, zgarniając nagrodę, której część powinna trafić do wspólnej kasy.

– Tak nie może być – Granit spojrzał na starszego. – To już drugi spieprzony obiad. Lubię chłopaka, ale nie powinien dotykać się do garów.

– Wszyscy adepci mają dyżury w kuchni – zaprotestowała Cyna. – Nie możemy zwalniać jednego z obowiązków i obciążać nimi pozostałych.

– Racja – Lewar spojrzał na dziewczynę, a ta momentalnie poczuła niepokój. – Lepszym rozwiązaniem będzie stały nadzór nad adeptami. Ty się tym zajmiesz. Od jutra.

Twarz Cyny pokryła się rumieńcem. Granit i Oberżyna siedzieli nieruchomo, wpatrzeni w blat stołu. Ich sztuczna obojętność była tak samo wymowna jak szyderczy śmiech.

– Jak sobie życzysz – wycedziła dziewczyna przez zęby, wstając. Oddychaj, powtarzała sobie w myślach. Siląc się na spokój wyszła z kuchni, ale na schodach przyspieszyła kroku, pokonując ostatnie stopnie biegiem. Wpadła do pokoju i z furią zaczęła tłuc pięściami w ścianę. Gdy się zdyszała, kopnęła łóżko i jęknęła z bólu. Usiadła, rozcierając stopę i zaczęła oddychać, głęboko i powoli. Oddychaj, oddychaj, uspokój się. Myśl. Zesłali cię do garów nie dlatego, że Wiórek cię okradł. Lewar od dawna szukał pretekstu. Pokazuje ci, gdzie twoje miejsce. Nic nowego. Kobieta w męskim świecie zawsze ma pod górkę. Jesteś najlepsza z nich, przecież wiesz. I oni to wiedzą, ale nigdy nie przyznają. Niech mnie szlag, jeśli dam się zamknąć w kuchni.

Oparła się o ścianę, zamknęła oczy, znieruchomiała. Lekkie zmarszczki pofałdowały jej czoło. Myśleć, myśleć.

Lekkie stukanie do drzwi przerwało jej zadumę.

– Cyna? Jesteś tam? – Głos Wiórka brzmiał niepewnie, jakby prosząco. Zwalczyła impuls, by posłać go do diabła. To by było niepoważne. W końcu był jej adeptem. Ledwo uchyliła drzwi, chłopak wśliznął się do pokoju, ocierając się niby niechcący o jej biodro. W rękach trzymał tacę z pajdami chleba, garnkiem miodu i kubkiem mleka.

– Przyniosłem ci kolację, nic nie zjadłaś – powiedział, kładąc jedzenie na zydlu obok łóżka. Spojrzał na Cynę, a ta z trudem powstrzymała uśmiech. Wyglądał jak szczeniak czekający na pochwałę.

– Dzięki – mruknęła. Przez Lewara zapomniała, jak bardzo była głodna. Usiadła na łóżku i zaczęła jeść. Wiórek, nie pytając, przysiadł obok. Chciała go ofuknąć, ale akurat miała pełne usta, więc w duchu machnęła ręką.

– Przykro mi z powodu tej kuchni. Podsłuchiwałem pod drzwiami – wyjaśnił bez cienia skrępowania na jej pytające spojrzenie. – Lewar nie powinien karać cię za mnie.

– Jesteś moim adeptem. Odpowiadam za ciebie – zbyła go, nie siląc się na głębsze wyjaśnienia.

– Ale mimo wszystko. Jesteś przecież najlepsza z nich, powinni cię inaczej traktować.

– Jest jak jest – odparła obojętnie, choć podziw małego nieoczekiwanie jej pochlebił.

– Jakoś to naprawię. Jeśli mogę jakoś, no wiesz, pomóc…

– Wiórek.

– Tak? – w jego głosie zadrgała nadzieja.

– Zabierz rękę z mojego kolana.

– Ja… ja nic – cofnął się, demonstrując urażoną niewinność. – Ja tylko chciałem pomóc.

Zerknęła na niego rozbawiona. Trzeba było przyznać, że znacznie się poprawił, od kiedy przystąpił do Sów. Czysty i odkarmiony prezentował się wcale, wcale. To znaczy jak na trzynastolatka. Zresztą, choćby i dorównywał jej wiekiem, Cyna z zasady nie wiązała się z nikim z fachu. To ułatwiało życie.

– Jeśli chcesz zrobić wrażenie na kobiecie, naucz się lepiej gotować. Przez żołądek do serca, słyszałeś o tym?

– Tak, ale z innym organem w miejsce serca – odparował. – Wy, Sowy, macie wydelikacone podniebienia. U Skowronków moja zupa uchodziłaby za książęcy posiłek.

Cyna zamarła z kromką chleba podniesioną do ust.

– Tak jest – wyszeptała.

– Co jest? – zapytał zdezorientowany Wiórek.

– Nic. Dzięki za kolację. Idź już.

 

Przemykała bezgłośnie pogrążonymi w mroku ulicami Gniazda, trzymając się, gdzie to tylko możliwe podcieni i załomów budynków. Nocne niebo pokrywały niewielkie chmury, zza których co jakiś czas przebłyskiwał księżyc, zalewając na krótko okolicę bladym światłem. Zamierała wtedy na chwilę, czekając, aż znowu nadejdą ciemności. Nie była to najlepsza noc na robotę.

Skręciła gwałtownie w uliczkę, po paru krokach w następną, by zaraz potem przylgnąć do ściany w załomie bramy naprzeciw jakiegoś zaułka. Odgłos kroków za nią narastał, gdy śledząca ją postać przyspieszyła. Prześladowca wyłonił się zza zakrętu, rozejrzał niepewnie, po czym skierował ostrożnie w stronę ciemnego wylotu. Gdy, przytulony do rogu ściany usiłował wypatrzyć coś w ciemności, poczuł lekkie uderzenie w kark.

– Po co za mną leziesz? – burknęła rozzłoszczona Cyna.

– Pilnuję swojej doli – odparł niespeszony Wiórek. Spojrzał z zainteresowaniem na bramę. – Jak się tu schowałaś? Cienia jest za mało nawet dla kota. Patrzyłem wprost na to miejsce, a przecież…

– Jakiej doli? – przerwała mu.

– Nie wiem, na jaki pomysł wpadłaś, ale wiem, że to ja ci go podsunąłem. Więc należy mi się działka od tego co masz zamiar teraz zrobić.

Milczała przez chwilę, osłupiała. Gdyby nie groźba ściągnięcia patrolu straży, sprałaby bezczelnego szczyla tu i teraz.

– Zjeżdżaj do kwatery. Natychmiast.

– Nie – odparł nadspodziewanie stanowczo, zbijając ją z tropu. – Chcę pomóc. Jestem ci to winien. Potraktuj to jako sprawdzian, jeśli chcesz.

Wzruszyła ramionami. Tak naprawdę ryzyko było niewielkie, a dodatkowa para rąk mogła jej się przydać. Jeśli chłopak chciał się narazić, by jej zaimponować – bo w nagle obudzone poczucie honoru nie wierzyła ani przez chwilę – to była jego sprawa.

– Jak chcesz. Ale jak cię złapią, to radź sobie sam.

– Jasne. To dokąd idziemy?

Cyna odwróciła się i bez słowa ruszyła przed siebie. Wiórek powstrzymał cisnące się na usta pytania i podążył za nią.

 

– No, nie – stęknął po chwili, patrząc na cel ich wędrówki. – To chyba przesada.

Mury zamku wznosiły się przed nimi, ziejąc szczelinami wykruszonych cegieł. Pojedyncza latarnia na szczycie migotała słabym blaskiem. Para złodziei kryła się za stojącym w pobliżu wozem, czekając, aż księżyc ponownie schowa się za chmurami.

– Możesz w każdej chwili zawrócić – powiedziała Cyna.

– Chcesz okraść księcia? Ot tak, z marszu? Przecież to się nie uda. Nawet nie wiemy, gdzie trzyma złoto.

– Nie idziemy po złoto.

– A po co?

– Nie gadaj tyle. – Cyna uważnie oglądała mur. – Wejdziemy tamtędy, obok tej małej baszty. Tam nigdy nie ma straży.

– Skąd wiesz?

– Wiem – ucięła.

– To nie jest skok na ślepo? Wiedziałem – ucieszył się chłopak. – Planowałaś to wcześniej? Rozpoznałaś teren…

– Zamknij się wreszcie – warknęła ze złością. – Jeśli chcesz brać w tym udział, to milcz, patrz i słuchaj. Przede wszystkim słuchaj. Mnie.

Księżyc wreszcie schował się za chmurą i miasto zalała fala mroku. Cyna i Wiórek pokonali otwartą przestrzeń wokół zamku i zniknęli w załomie baszty. Z bliska można było się przekonać, w jak fatalnym stanie są umocnienia. Pęknięcia i szczeliny pokrywały gęstą siecią całą powierzchnię murów. Stara forteca, której od dziesięcioleci nie zagroził żaden wróg, spełniała już głównie funkcje reprezentacyjne, stercząc pośrodku Gniazda niczym pomnik dawnych, burzliwych czasów. Obecnie, otaczające ją ze wszystkich stron miasto wylewało się już pojedynczymi budowlami poza miejskie mury.

Cyna wymacała palcami pierwszą szczelinę, oparła prawą stopę o wystającą cegłę, po czym zamarła.

– Wiórek – syknęła. – Zabierz łapy z mojego tyłka.

– Ja nic, ja tylko chciałem cię podsadzić.

– Żebym ja cię nie podsadziła, kopem w dupę. Patrz, gdzie stawiam nogi i idź za mną.

Pięli się powoli w górę, choć dla Cyny był to wyczyn porównywalny ze spacerem prostą ulicą. Gdyby nie podążający za nią adept, znalazłaby się na szczycie w kilka sekund. Przesadzili koronę muru i przykucnęli w cieniu blanek. Dziewczyna bez wahania ruszyła przed siebie, przemykając w mroku jak kot. Ześlizgnęli się po drabinie na ciasny podwórzec, zawalony beczkami, kłodami drzewa i stosami siana. Nad nimi niemrawo zaszurały kroki robiącego obchód strażnika. Gdy ucichły, Cyna klepnęła Wiórka w ramię i skierowała się w stronę pobliskich, uchylonych drzwi, wiodących do niskiego, długiego budynku. Wionący zza nich zapach jedzenia dobitnie wskazywał na kuchnię.

Ciemności wewnątrz rozjaśniał lekko żar w wielkim palenisku na ścianie. W jego pełgającym blasku majaczyły stoły i ławy. Jakiś niewielki kształt podniósł się z podłogi, warcząc głucho, ale zamilkł na ciche cmoknięcie Cyny. Dziewczyna pogłaskała psi łeb i pociągnęła Wiórka w głąb kuchni, płynnie omijając stojące na podłodze sprzęty. Obok pieca chlebowego znajdowały się dębowe drzwi, zamknięte na kłódkę. Cyna wyjęła wytrych i zapraszająco skinęła na Wiórka. Chłopak zaczął majstrować przy zamku. Obserwowała przez chwilę jego wysiłki, po czym z nagła nachyliła się i dmuchnęła mu w ucho. Wzdrygnął się jak dźgnięty nożem, Cyna złapała w locie upuszczone narzędzie.

– Ja przecież nic – szepnęła. – To tylko sprawdzian. – Dotknęła lekko wytrychem kłódki, a ta cicho zgrzytnęła. Po chwili oboje zniknęli w ciemnościach otwartego pomieszczenia.

 

Lewar, wchodząc do wspólnej sali, osłupiał. Na stole piętrzyły się płaty marynowanej polędwicy i przepiórcze jaja przybrane koperkiem, jałowcowy pasztet z wołowiną i boczkiem sąsiadował z wielkim kręgiem sera, a królujący na środku kurczak w miodzie otoczony był wieńcami czosnkowej kiełbasy i grzybkami w occie. Placki z jabłkami, słodkie ciasto orzechowe, migdały i suszone śliwki czekały z boku na swoją kolej. Wystroju dopełniały prawdziwe, szklane butelki, zalakowane woskiem z pieczęcią Winnego Sadu. Promieniejący dumą Wiórek rozstawiał ostatnie naczynia, nie mogąc powstrzymać się od zerkania na opartą o framugę kuchennych drzwi Cynę. Dziewczyna spojrzała Lewarowi prosto w oczy, a ten lekko pochylił głowę, składając niemy wyraz szacunku. Odwzajemniła jego ukłon i zniknęła w kuchni.

– Pracowałaś tam kiedyś, tak? – Wiórek wśliznął się za nią. – Pies cię poznał, wiedziałaś dokąd iść, gdzie co leży. Tak?

– Zgadłeś – uśmiechnęła się. Był domyślny, ale nie miała zamiaru zdradzać mu co naprawdę robiła na zamku całe życie temu.

– Aż dziwne, jak łatwo nam poszło. Prawie żadnych straży, wszystko na wierzchu.

– Dobrobyt rozleniwia – wzruszyła ramionami. – Poza tym obrobiliśmy tylko spiżarnię. Ze skarbcem pewnie nie poszłoby tak łatwo. Nawet o tym nie myśl – roześmiała się, widząc błysk w oczach chłopaka.

– Ale może kiedyś?

– Musisz do tego jeszcze dojrzeć – w jej ręku pojawił się wytrych. Ruchem głowy wskazała Wiórkowi stojącą na stole rzeźbioną w winogrona skrzynkę, w której przynieśli wino. – Dalej. Zamknij i otwórz.

Koniec

Komentarze

Ciekawe. Powtórzona w niewielkim odstępie irytacja rzuciła się w oczy, ale poza tym czytało się przyjemnie i płynnie :)

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

“Kłamstwa Locke’a Lamory” + pomysł na imiona z powieści Wolfe’a;)?

Dobrze się czytało, bez potknięć. Choć to raczej taki przerywnik, migawka ze świata. Muszę dotrzeć do Twojego opka z Sów, to może trochę mi się rozjaśni.

Jedyna uwaga, jaką mam – jak oni tyle tego żarcia wynieśli? Podnoszenie ciężarów też trenują ;)? Z opisu to i muł miałby trudności z udźwignięciem.

Fajne (copyright by Anet)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Teraz kliczek. Komentarz wkrótce.

 

Edit. To znaczy dwa kliczki. Witalij i Władimir.

Po przeczytaniu spalić monitor.

O wow, trzy punkty już? To jakieś rekordowe tempo. Dziękuję za odwiedziny.

MaSkrol, irytację poprawię po wynikach.

Staruchu, dzięki za klika. Co do imion to wzorowałem się na “Chrobrym” Antoniego Gołubiewa, z którego zresztą czerpię dość często. Celowo już nie opisywałem ładowania łupów i spuszczania ich po linie z muru, bo uznałem że to niepotrzebna dłużyzna, ale dwa worki na plecach plus skrzynka wina w ręce i całkiem sporo się zmieści (tak myślę).

mr. maras dwa kliki? To nie błąd systemu? Dziękuję podwójnie.

 

Elita Iluminatów może więcej na tym portalu. Poczytaj sobie odpowiednie wątki… Skojarz… Dodaj jeden do jednego… Popytaj… Tylko uważaj na Reptilian…

Po przeczytaniu spalić monitor.

Oooo, “Chrobry” Gołubiewa – szacun wielki!!!

Jeszcze mi ostatni tom został do przeczytania, ale zaiste wielkie dzieło to jest!

Rzeczywiście, tam też były takie imiona, acz nie wszystkie. Natomiast u Wolfe’a – wszystkie.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Zaręczam, że to przypadek. Widocznie Wolfe też ściągał z Gołubiewa ;)

Zgadłeś, będę się czepiać, że nie ma fantastyki.

Poza tym czyta się przyjemnie, postacie pełnokrwiste.

To by było niepoważne. W końcu był jej adeptem.

Byłoza.

Babska logika rządzi!

Starałem się, Finklo, naprawdę. Próbowałem gdzieś upchnąć maga, magiczne zamki albo pułapki, ale nic mi się jakoś nie składało. Ale, jak to Staruch zauważył, to tylko migawka, więc gdzieś tam ta fantastyka się czai na zapleczu i czeka na okazję.

Daj znać, kiedy fantastyka wytknie nos z zaplecza. :-) Bo napisane było lekko i fajnie.

Babska logika rządzi!

Zobaczysz, jeszcze będziesz ze mnie dumna ;)

Kolejna lekka i sympatyczna opowiastka z elementami powieści łotrzykowskiej. Wątek urażonej dumy Cyny z poprzedniego opowiadania, dobrze wpasował się w temat nowego konkursu. Napisałeś jakby bezpośredni ciąg dalszy i jeśli myślisz o rozwinięciu tej historii w coś większego, czas pomyśleć o jakichś poważniejszych wątkach w tle, większych celach i tajemnicach do rozwikłania. Mam wrażenie, że wspominając zagadkowo o przeszłości Cyny na zamku, już szykujesz sobie grunt do ciągu dalszego.

Tymczasem serwujesz nam dosyć błahą historyjkę. I robi się coraz bardziej sztampowo. Zarówno fabularnie, jak i w kreacji postaci.

Sam przyznasz, że kradzież prowiantu dla złodziejskiej braci to nic zaskakującego i porywającego. Tym bardziej, że cała akcja odbywa się gładko i bez większych emocji i zwrotów. A spryt Twoich złodziei ustępuje jednak sprytowi kanoniera Dolasa, który dokarmiał legionistów w "Jak rozpętałem…" ;)

Aha. Złapałem się na tym, że myślałem wcześniej o Gnieździe jako siedzibie ptasich cechów, teraz dotarło do mnie, że chodzi o całe miasto. I trochę mnie dziwi ta porządna kamienica jako oficjalny "dom" złodziei. Widziałbym ich "gniazdo" w jakichś podziemiach, opuszczonych magazynach itd. Ale ok, to Twój świat.

Czyta się oczywiście dobrze. Trochę brak być może tej pełnej płynności i gładkości językowo-stylistycznej ze "Skoku…". W kilku miejscach powtórzenia i nazbyt rozbudowane zdania lekko zachrobotały. Są też miejsca, w których tekst choruje na byłoze i siękoze. O byłozie pisała Finkla. Natomiast "się"…

 

 

Osiemnaście… – Wiórek szarpał się rozpaczliwie z zaklinowanym narzędziem. – Dwadzieścia. Koniec.

– Jużgo miałem – poskarżył się. – Zdenerwowałaś mnie.

– Sam się zdenerwowałeś. Myślisz, że na prawdziwej robocie wszystko zawsze idzie zgodnie z planem? Nerwy trzeba kontrolować.

- Jak idzie? – Lewar, starszy Sów, zbliżył się niepostrzeżenie.

 

Wstrząsnęła głową. Trudno, stało się. Trzeba żyć chwilą obecną. A tak się składa, że obecnie była głodna. Wyszła nie trudząc się zamykaniem drzwi na klucz.

 

 

Pryszczaty adept rozstawił pośpiesznie butelki, po czym, korzystając, że uwaga Sów skupiła się na koledze, ukradkiem wymknął się z sali.

– Tfu – Granit odważył się wsunąć łyżkę do ust, ale zaraz tego pożałował. – Przecież tego się nie da jeść! Ile soli tu wsypałeś?

– Ćwierć woreczka – odparł ostrożnie Wiórek, cofając się mimochodem w stronę drzwi do kuchni. – A co?

 

Jest tutaj nadal klimat z fantasy Feista czy wspomnianego "Lockego Lamory", ale nadal muszę przymykać oczy na brak elementów fantastycznych. Jest fajnie, rozrywkowo, lekko, napisane sprawnie i z ikrą, w sam raz do biblioteki.

Ale same nazwy to jednak mało i zaczyna się powoli robić fikcja historyczna a nie fantasy.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dzięki za komentarz.

Skok istotnie poszedł moim złodziejom zbyt łatwo. Myślałem nad jakąś niegroźną komplikacją w trakcie, w czasie której Wiórek musiałby jednak się wysilić i otworzyć jakiś zamek, ale jakoś w końcu nic nie złożyłem do kupy na czas. Zamysł miałem taki, że zamek księcia w prowincjonalnym Gnieździe (nie pokazuję tej prowincjonalności, wiem) sprawia tylko wrażenie trudno dostępnego, a tak naprawdę panuje tam bałagan – spękane mury, ospali strażnicy i niedomknięte drzwi.

Masz oczywiście rację co do wspomnianej przeszłości Cyny. Jak i co do sztampy, chyba wyszło jej więcej niż zamierzałem. Ale to opowiadanie to tylko przerywnik, mający na celu zbliżyć trochę obrażoną Cynę z Wiórkiem. Niech tylko jakiś konkurs podejdzie tematycznie to ho, ho… ;)

 

Nieźle się czytało dalszą historię Wiórka i Cyny, choć i mnie zastanowiło, w jaki sposób parze złodziejaszków udało się wynieść taką masę jedzenia, że o winie nie wspomnę… Chyba uznam to za element fantastyczny. ;)

 

– … Szes­na­ście – po­wie­dzia­ła na głos. –> Zbędna spacja po wielokropku.

 

– Jesz­cze raz – po­da­ła Wiór­ko­wi wy­trych. – Za­mknij i otwórz. –> – Jesz­cze raz.Po­da­ła Wiór­ko­wi wy­trych. – Za­mknij i otwórz.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się poradnik:

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html

 

Cyna ze­szła scho­da­mi na dół. –> Masło maślane. Czy istniała możliwość, by zeszła na górę?

 

przy­lgnąć do ścia­ny w wy­ku­szu bramy… –> Obawiam się, że to niemożliwe. Wykusz wystaje z lica ściany i znajduje się na wysokości co najmniej pierwszego piętra i wyżej. Brama może znajdować się pod wykuszem, ale nie w wykuszu.

 

Księ­życ wresz­cie znik­nął i mia­sto za­la­ła fala mroku. Cyna i Wió­rek po­ko­na­li otwar­tą prze­strzeń wokół zamku i znik­nę­li w za­ło­mie basz­ty. –> Powtórzenie.

 

mia­sto wy­le­wa­ło się już po­je­dyn­czy­mi bu­dow­la­mi poza miej­skie mury. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Pięli się po­wo­li w górę… –> Masło maślane. Czy mogli piąć się w dół?

 

za­wa­lo­ny becz­ka­mi, kło­da­mi drze­wa i sto­sa­mi siana. –> …za­wa­lo­ny becz­ka­mi, kło­da­mi dre­wna i sto­sa­mi siana.

 

lekko po­chy­lił głowę, skła­da­jąc niemy wyraz sza­cun­ku. Od­wza­jem­ni­ła jego gest… –> …lekko po­chy­lił głowę, skła­da­jąc niemy wyraz sza­cun­ku. Od­wza­jem­ni­ła jego ukłon/ skinienie

Gesty wykonuje się rękami, nie głową.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki wielkie za łapankę, czekałem na nią. Akurat mój osobista redaktorka /pierwszy czytelnik/ żona nie zdążyła tym razem przeczytać, tak to byśmy chociaż te dialogi wyłapali.

Bardzo proszę, Wojtasie, miło mi, że mogłam pomóc, ale, co tu dużo mówić – żony nikt nie zastąpi. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Widząc tytuł bałam się, że wzorem Magdy G. zaserwujesz tu kuchenną dramę ;) Na szczęście okazało się, że to drama innego rodzaju, znacznie przyjemniejsza w odbiorze. Wprawdzie nie czytałam opowiadań sowo-skowronkowych, ale dałeś mi powód, by przynajmniej część nadrobić, bo parka złodziejaszków jest sympatyczna i chętniej więcej o nich poczytam. 

Udało Ci się mnie nieco oszukać – bo wciągnęło, wywołało momentami uśmiech, a fantastyki w tym nie ma. Chyba że za taką uznam transport całego tego menu przez dwoje ludzi. 

 

Kliknęłabym, ale zostawię te brakujące dwa punkty innym, a ja po prostu przywłaszczę sobie jeden z marasowych. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardzo mi się podobało, dobrze napisane, nieprzekombinowane.  Cyna, Wiórek oraz starszyzna fajnie namalowani. Urzekło mnie to, że są żywi, nIe papierowi, podobnie zresztą jak Gniazdo, w którego istnienie, dzięki opisom miejsc (nienachalnym) uwierzyłam.

Czytało się wyśmienicie, a dla mnie fantastyka czai się w tle:)

I ja muszę powrócić do Sów i skowronków, aby przeczytać początek.

Skojarzenia  miałam z Pratchettem.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Bardzo mi się podobało. Fajni bohaterowie, ciekawy pomysł na odzyskanie twarzy. No i te wszystkie pyszności na koniec!

Muszę przeczytać twoje poprzednie opowiadanie z tego cyklu.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Wojtasie, tak mi się nasunęło – czy twój Wiórek to nawiązanie do Plancheta?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

A bierz, Śniąca, śmiało.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dziękuję za komentarze, widzę, że deszczowy weekend sprzyja czytaniu :) Bardzo mi miło, że opowiadanie jest tak ciepło przyjęte.

Staruchu, z Planchetem byłeś blisko, ale Wiórek to bardziej Gavroche albo Wiggins.

Lekka opowiastka bazująca na znanych schematach. Czytało się fajnie, choć też nic nie wpadło aż tak w oko, jak przy poprzedniej.

Postacie wyraźne, choć nie wybijają się ponad standard. Akcja szybka, prezentacja świata przyzwoita, choć za mocno moim zdaniem polegasz na poprzedniej części. Jednak nazwy ptaków są na tyle sugestywne, że wiadomo, kto się czym w gildii para.

Technicznie nic nie przeszkadzało.

Podsumowując: sympatyczny koncert fajerwerków, taki w sam raz na poobiednią sjestę :) Wart klika.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję NoWhereManie oraz tobie, nieznany Piąty Klikaczu. 

Ale jak cię złapią[+,] to radź sobie sam.

Nawet nie wiemy[+,] gdzie trzyma złoto.

– Jeśli chcesz brać w tym udział[+,] to milcz, patrz i słuchaj.

Patrz[+,] gdzie stawiam nogi i idź za mną.

– Poza tym, obrobiliśmy tylko spiżarnię. 

Tu dla odmiany wyrzuciłabym przecinek ;)

Zasadniczo zwróć uwagę na czasowniki – one się nie lubią i czymś je trzeba rozdzielić.

Całkiem przyjemne opowiadanie, nawiązujące do poprzedniego, ale samodzielne. Przyznaję, że i dla mnie elementem fantastycznym było zejście po murze zamku z tą całą wałówką, którą opisujesz. Minus jest taki, że zgłodniałam na noc.

Samej akcji jest co prawda niewiele, ale za to jest ładnie opisana i wciąga, przez co nie zwraca się uwagi na ten szczegół. To z kolei duży plus :)

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Fajny, podobał mi się.

Wiórek, schylony nad skrzynią ponownie

Hmm. Przeorganizowałabym: Nachylony nad skrzynią, Wiórek…

 delikatnie obracać

Nareszcie ktoś wie, co to znaczy “delikatnie” :D

 Przyspieszył ruchy

Wystarczy: przyspieszył.

 Wywalczyła swoją pozycję

Może raczej: wywalczyła sobie pozycję.

 Wstrząsnęła głową

Dziwnie to brzmi.

 A tak się składa, że obecnie była głodna.

Chyba jednak tak się składało.

 Żadna Sowa nie weszłaby do cudzego pokoju bez pozwolenia.

Hmm. Do pokoju kolegi, może, ale tak w ogóle, to oni to robią zawodowo.

 nieliczną i elitarną kastę

W sumie wystarczy jedno.

 trzymany niczym tarcza

Hmm.

 Ostatnia jej robota, pierwsza od dłuższego czasu nie przyniosła

Wtrącenie: robota, pierwsza od dłuższego czasu, nie przyniosła.

 wyłuskały łup

Powtórzony dźwięk.

 nie powinien dotykać się do garów

Nie dawałabym tu "się".

 nadzór gotujących adeptów

Nadzór nad adeptami.

 zapomniała jak bardzo

Zapomniała, jak bardzo.

 wyjaśnił bez cienia skrępowania na jej pytające spojrzenie

Coś tu się poplątało.

 wcale wcale

Wcale, wcale.

 Odgłos kroków za nią narastał

Hmm.

 Nie wiem na jaki

Nie wiem, na jaki.

 Ale jak cię złapią to radź

Ale jak cię złapią, to radź.

 No nie

No, nie.

 Jeśli chcesz brać w tym udział to

Jeśli chcesz brać w tym udział, to.

 Obecnie, otaczające

Hmm.

 miejskie mury.

Wystarczy "mury" – że miejskie, już powiedziałeś.

 Patrz gdzie

Patrz, gdzie.

 

Całkiem przyjemnie się czytało. Może faktycznie mało fantastyczne, ale równie przyzwoicie zrobione, jak poprzedni tekst. Czyżby zaczątki serii?

 wspominając zagadkowo o przeszłości Cyny na zamku, już szykujesz sobie grunt do ciągu dalszego.

O, na przykład.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dzięki wielkie za łapankę, poprawię po wynikach. Co do tych murów to dodałem "miejskie" dla odróżnienia od zamkowych, pod którymi stoją złodzieje. Zamek jest pośrodku miasta a ono jest otoczone własnymi murami. Ewentualny ciąg dalszy zależy od tematów konkursowych ale pewnie coś się kiedyś pod coś da podciągnąć.

 

Cyna zeszła schodami na dół.

A mogła zejść na górę? 

– Po prostu dobrze ugotowałem. Tak jest zdrowiej – Wiórek chlusnął szczodrze zawartością garnka w miskę Cyny, przy okazji zapuszczając spojrzenie w jej dekolt.

(…)

– Tfu – Granit odważył się wsunąć łyżkę do ust, ale zaraz tego pożałował.

;D Brakuje kropi na końcu wypowiedzi.

Oddychaj, oddychaj, uspokój się. Myśl. Zesłali cię do garów nie dlatego, że Wiórek cię okradł. Lewar od dawna szukał pretekstu. Pokazuje ci, gdzie twoje miejsce. Nic nowego. Kobieta w męskim świecie zawsze ma pod górkę. Jesteś najlepsza z nich, przecież wiesz. I oni to wiedzą, ale nigdy nie przyznają. Niech mnie szlag, jeśli dam się zamknąć w kuchni.

 

Może rozmyślania bohaterki warto wyróżnić kursywą? 

– Tak? – w jego głosie zadrgała nadzieja.

– Zabierz rękę z mojego kolana.

– Ja… ja nic – cofnął się, demonstrując urażoną niewinność. – Ja tylko chciałem pomóc.

(…)

Cyna wymacała palcami pierwszą szczelinę, oparła prawą stopę o wystającą cegłę, po czym zamarła.

– Wiórek – syknęła. – Zabierz łapy z mojego tyłka.

– Ja nic, ja tylko chciałem cię podsadzić.

– Żebym ja cię nie podsadziła, kopem w dupę. Patrz gdzie stawiam nogi i idź za mną.

:D 

 

Opisy jadła znakomite; idę na kolację :D

 

Bardzo fajne opowiadanie i technicznie i fabularnie. Jak na razie najlepsze z tych, które tu czytałem. Wyraziste postacie, plastyczne opisy i garść humoru. Ciekawa koncepcja nazewnictwa oparta na rzeczach i zwierzętach – wyszło naturalnie, swojsko. Świat kreowany jest subtelnie, nienachalnie między wierszami. Jak dla mnie 5/5

Pozdrawiam

O, dziękuję bardzo. A ile ich jak na razie czytałeś jeśli można wiedzieć?

 

O, dziękuję bardzo. A ile ich jak na razie czytałeś jeśli można wiedzieć?

 Jak na razie trzy z biblioteki ;) 

Choć zarejestrowałem się tu 6 lat temu, to staż mam raczej krótki, bo po przerwie wróciłem tydzień temu. Być może zostanę na dłużej. Czytałem, ze to kontynuacja, więc zapewne będę chciał przeczytać pierwszą część.

Pozdrawiam

Nowa Fantastyka