- Opowiadanie: Żongler - Szafa Grająca Sny

Szafa Grająca Sny

Tekst ma trochę lat i nikt go nie łatał, także możecie lać i patrzeć, czy równo poprawiam. Deptać nosorożcem też można. Są luźne nawiązania do tego oraz tego, jednakże nikt, kto nie czytał, nie ucierpi.

 

Do słuchania polecam Jazz Cabaret Noir.

 

__________________________________________________________________________________________

 

 „Gdzie to ja czytałem - rozmyślał Raskolnikow, idąc dalej - gdzie to ja czytałem, jak pewien człowiek, skazany na śmierć, na godzinę przed straceniem mówi czy też myśli, że gdyby mu wypadło żyć gdzieś na wyżynie, na skale, na takim wąziutkim upłazie, że tylko dwie stopy się zmieszczą – a dokoła będą przepaści, ocean, wieczny mrok, wieczna samotność i wieczna burza – i że ma tak pozostawać, stojąc na kwadratowym łokciu przestrzeni, całe życie, tysiąc lat, wieczność – to lepiej – tak żyć niźli zaraz umrzeć! Byle żyć, żyć i żyć! Jakkolwiek – byle żyć!...”

 

- Fiodor Dostojewski, „Zbrodnia i kara”

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Szafa Grająca Sny

Stał przed Kolumbarium, wpatrując się w rozjarzone oczy anioła na szyldzie.

Mrok, spaliny i deszcz przysłaniały mu widok. Odruchowo sięgnął w górę, żeby zdjąć kapelusz, całkiem zapomniawszy, że przybył tu jako tchórz, nie triumfator. Ręka natrafiła na pustkę i zacisnęła się w pięść. W porównaniu do grozy bijącej z fasady sklepu, ten złowróżbny symbol był niemal zabawny, tak komiczny i beznadziejny jak cała postać drżącego w deszczu straceńca.

Nie było rozsądne wygrażać aniołowi, więc mężczyzna szybko schował dłonie do kieszeni. Szyld nie dawał mu spokoju. Czy to naprawdę był anioł? Umięśniony, skrzydlaty mężczyzna, o rozwichrzonych kręconych włosach, opadających ciężko na strapione czoło. Jego twórca uwiecznił go na przekór zwyczajnym szyldom, przedstawiając tak, jakby anioł był kamienną rzeźbą, nie rysunkiem. Pośrednik między światami stał pochylony, wyraźnie czymś przygnębiony, z twarzą zwróconą ku przechodzącym – niby w poszukiwaniu kogoś, z kim mógłby podzielić troski. Można było nazwać jego oblicze zasmuconym, ale oczy zdradzały, że strażnik Kolumbarium żałował każdego, kto przekraczał próg sklepu ze snami.

Hezekiah Aksoy nigdy nie przypuszczał, że będzie obiektem współczucia anioła. Przyszedł tutaj, przyprowadzony agonią wielu bezsennych nocy, gdy w końcu zgromadził odpowiednią ilość odwagi. Teraz czuł się zupełnie bezradny. To było niemal tak, jakby tylko ten smutny, kędzierzawy anioł wiedział, co trapiło Aksoya. Było zupełnie prawdopodobnym, że stróż odczytywał dusze każdego, kto przychodził do Kolumbarium. Każdego tak zdeterminowanego, by nie spuścić głowy i nie oddalić się w pospiechu. Tak zdesperowanego, żeby ukorzyć się przed obdrapaną witryną, strzeżoną przez przycupniętego na gzymsie niebiańskiego wartownika. Hezekiah poczuł złość, a potem wstręt. Do oceniającego go starego, brzydkiego anioła i do samego siebie.

– Nie gap się na mnie. Mogę wejść czy nie?

Odpowiedział mu napis na wiekowych, czarnych jak smoła wrotach.

 

OBUDŹ SIĘ JEDYNIE WTEDY, GDY MASZ PEWNOŚĆ, ŻE NADSZEDŁ KONIEC ŚWIATA – A KIEDY TO SIĘ JUŻ STANIE, DOKOŃCZ SWÓJ SEN

 

Aksoy wzgardził sobą samym jeszcze raz i pchnął bezceremonialnie drzwi. Jeśli porównać miasto do podłego pubu, ulica stawała się jego zadymionym, ciasnym korytarzem. Sklep ze snami byłby wtedy czekającą na końcu szafą grającą. Zużytą i starą, rozstrzelaną setkami pocisków niezadowolonych bywalców i przypaloną równą ilością gaszonych na niej papierosów.

Od razu wiedział, że zrobił coś nieodwracalnego. Z sufitu zwisały czarne, pochłaniające wszelkie światło welurowe kotary, a zamknięte w buteleczkach sny zdawały się drżeć cicho jak owady pochwycone w słoiki. W głębi pomieszczenia przygrywał gramofon, nucąc niepokojący, kabaretowy jazz. Aksoy przełykał jego nuty ze strachem, podskakując nieznacznie wraz z każdą zmianą tonacji. Kiedy do melodii dołączył kobiecy wokal, zakręciło mu się w głowie. Wziął tak głęboki oddech, że niemal zemdlał.

– Dzień dobry – rzucił.

Nie było odpowiedzi. Aksoy nie był pewien, czy w ogóle wydobył z siebie głos. Półki, oznaczone wypolerowanymi na błysk tabliczkami, były wąskie i wysokie, a kolory precyzyjnie ustawionych flakonów zdradzały ich zawartość – od słonecznych, prostych montaży z rodzinnych wakacji, po psychologiczne kryminały koloru krwi i dymu. Aksoy przyglądał się im zbyt długo. Głębia pozornie ciasnego sklepiku na przedmieściach rzuciła się na niego jak pikujący drapieżca, oplatając go lodowatymi, szorstkimi kończynami. Od ich dotyku Aksoyowi natychmiast zrobiło się niedobrze. Wyciągnął rękę, żeby oprzeć się o ladę, lecz jego palce pochwycił nieoczekiwany uścisk gładkich dłoni. Pojawiły się znikąd i były zaskakująco ciepłe.

– Dys czy hipo? – zapytał melodyjny kobiecy głos. Echo gramofonu roześmiało się, strząsając grudki kurzu z kotar. Rechotało jak oszalałe, a sklep wraz z nim.

Właścicielką porcelanowej dłoni okazała się być koścista, przeraźliwie chuda kobieta o finezyjnie spiętych czarnych włosach. Śpiewny ton pianina odkrył jej bladą twarz, ściągając z niej welon tajemnicy. Aksoyowi ukazały się ogromne oczy, mocno podkreślone wyrazistym makijażem. Uwodzicielskie rzęsy zdawały się wydłużać wraz z każdym skokiem klawiszy.

– Słucham? – wydusił.

– Dyssomnia czy hiposomnia? – powtórzyła istota, mrugnięciami potęgując w Aksoyu podejrzliwość. Wyglądała, jakby nie należała do świata ludzi. – Czy mimo starań, nie może pan zasnąć, czy też zwyczajnie nie odczuwa pan potrzeby, by to robić?

– Nie, ja… – Był zupełnie nagi przed wzrokiem tej kobiety. W miejscu, gdzie dotknęła jego przedramienia, czuł ból. Roztarł go pospiesznie. – Dziękuję. Sypiam całkiem dobrze. A przynajmniej biorąc pod uwagę okoliczności.

– Jakie okoliczności ma pan na myśli, panie Aksoy? – Kiedy kobieta obróciła się, żeby wrócić za ladę, światło witrynowych lampek przemknęło na chwilę przez poły zwiewnej czarnej sukni, ukazując zarys jej żeber. Aksoy nie mógł pozbyć się wrażenia, że kości były bardzo stare, gotowe rozpaść się pod najdelikatniejszym dotykiem. Poczuł absurdalną ochotę, żeby chwycić za dowolną rzecz i zdzielić ten odziany w czerń szkielet prosto w prawy obojczyk. Kobieta obrzuciła go poirytowanym spojrzeniem. – Chyba nie przyszedł tutaj pan tylko po to, żeby podziwiać moje piersi.

Wiedziała, że był na granicy rozpaczy. Aksoy nie mógł jej ulec. Osaczony przez własne myśli w zabarykadowanym domu, długimi godzinami rozważał, co robić. Wybór był stosunkowo prosty. Mógł podążyć schodami w górę albo w dół. Z parteru wychodziło się na ulicę, którą zbłąkane dusze prędzej czy później docierały do Kolumbarium, by napawać się cudzą wyobraźnią. Z kolei schody w górę prowadziły na strych, gdzie od paru dni czekała konopna pętla.

Aksoy widział ją, kiedy przymykał oczy. Postanowił nie mrugać, wbijając paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni.

– Przyszedłem kupić nieoznakowany sen – oświadczył.

Ona z kolei zamrugała zalotnie.

– Ma pan na myśli koszmar?

– Nie. Chcę snu, takiego, którego treść zna tylko jego pierwotny dysponent. Który nie jest w powszechnej dystrybucji. Czy pani mnie rozumie?

Mogła go wyprosić lub wezwać siły porządkowe, z największą łatwością mogłaby wydać go światu, który tak łapczywie pragnął poczuć smród gnijącej duszy. Do niedawna Hezekiah Aksoy nosił miano człowieka bez zapachu. Kobieta musiała doskonale o tym wiedzieć. Stała za kontuarem, bezgłośna i bezczynna, bezlitosna w swoim milczeniu. Aksoy pojął, że jej nienawidzi. Chciał jej to powiedzieć, ale nie zdążył.

Odwróciła się tak płynnie, jakby sznurki niewidzialnego lalkarza pociągnęły jej ciało.

– Kategoria? – spytała śpiewnie. – Muzyka, recytacja, teatr, film?

– Film, pierwszoosobowy.

– Dysponent?

– Płeć mi obojętna. Osoba starsza ode mnie.

– Migawki przedśmiertne? Może teledysk?

– Nie. Potrzebuję czegoś fabularnego.

– Rodzaj?

– Tajemnica, groza, koniecznie zwrot akcji.

– Jakaś konkretna długość lub wersja? Filtry?

– Chcę oryginału – nie ustępował. – Cena nie gra roli.

Zawahała się. Po chwili wypełnionej kontrabasowym solo, kobieta pochyliła się i wydobyła spod ortalionowej płachty drobną, drewnianą skrzynkę, zupełnie pozbawioną zdobień. W przesadnie udekorowanym kabaretowym wnętrzu sklepiku ze snami, ta prosta skrzyneczka wydawała się być obcym i nieproszonym gościem. Kobieta trzymała ją z wyjątkową czułością.

– Nie zapłaci pan pieniędzmi.

Aksoy dawno stracił swoją czujność, postradał tę cenną cechę gdzieś pośród chwały spijanej z pianką aromatyzowanych pigułkami koktajli. Przepadła, zastąpiona próżnością, której zaraził się od istot tak paskudnych, że nazwanie ich ludźmi uwłaczało całej ludzkości. To właśnie te odrażające kreatury doprowadziły go do do tego sklepu, do tej kobiety. To one sprawiły, że nie był gotowy na jej słowa.

– Jeśli chce mnie pani szantażować…

– Nie zapłaci pan pieniędzmi – powtórzyła spokojnie. – Zapłaci pan w inny sposób. Tak jak palacz tli w palcach minuty własnego życia, i pan pozbawi się przyszłości. Igra pan z własną rozwagą. Chcesz nieprzebadanego, wadliwego produktu, Hezekiah. Czy przed połknięciem tabletki nie czytasz ulotki?

Czy kobieta z niego kpiła?

– Pani nie rozumie. – Chciał być stanowczy, ale zabrzmiało to tak, jakby oszalał. – Niech pani nie myśli, że ja…

– Ikelos.

– Słucham?

– Proszę zwracać się do mnie po imieniu.

Zamrugał, mając nadzieję, że zdobędzie tym trochę czasu.

– Nie znam pani.

– Ale ja znam pana. Nie tylko z witryn księgarni i telewizyjnej paplaniny. Nie chce być pan człowiekiem, o którym mówią te kolorowe słowa. – Płynnym ruchem otworzyła wieko skrzynki. – Proszę. To jest sen, po który pan przyszedł.

Drgające światło znieruchomiało, kiedy Ikelos wydostała drobny flakonik z objęć niepozornej szkatułki. Fiolka miała kształt gruszki i była wypełniona przezroczystą, niewinnie wyglądającą substancją. Tak przynajmniej pomyślał Aksoy, kiedy po raz pierwszy na nią spojrzał. Drugie spojrzenie zdradziło wirujące w płynie drobinki świetlistych pyłków, przygasających iskier krążących niespiesznie po dnie. Kolejne zwróciło uwagę Aksoya na popękane ścianki fiolki.

Dawniej poczułby gniew, lecz w skorupie po sercu pisarza było miejsce tylko na jedno pragnienie – na doprowadzenie swojej niedoli do końca.

– Ten sen jest zbity.

– Chciał pan oryginał.

Zawahał się. Melodia z gramofonu była odległym połączeniem skrzypiec i powtarzającego się żeńskiego murmurando.

– Planuję wypić cały. Zmieszać z wódką. Czy to mnie zabije?

Nie mógł skonać. Jeszcze nie. Musiał wszystko naprawić.

Ikelos milczała tak długo, że Hezekiah stracił nadzieję, że mu odpowie.

– Jest pan naprawdę zrozpaczony, panie Aksoy. Czytałam pana książki. Pokrzepiające słowa napędzające załamanych ludzi. Nie jest pan pisarzem. Jest pan budowniczym. Wznosi pan mur z cegiełek iluzji, ścianę odgradzającą pana od reszty świata. Obawiam się jednak, że ta ściana drży i pęka. Co pan zrobi, kiedy runie?

Askoy niczego nie pragnął bardziej, niż odpowiedzi na to pytanie. Było jego nieustannym towarzyszem. Dopadało go w każdej chwili zwątpienia, nękało jak choroba, ściskało pierś niczym imadło. Miało go skruszyć na kawałeczki tak drobne, że nie pozostanie po nim nic prócz hańby.

Spojrzał na flakon. Obawiał się, że go stłucze.

– Jaki tytuł ma ten sen?

Ikelos patrzyła na niego bezbarwnymi oczami. Przypominała anioła, który strzegł jej sklepu, wierny, samotny i nieskończenie smutny.

– Nie ma tytułu. Należy teraz do pana. Czy właściciele nie nadają imion rzeczom, które do nich należą?

– Anioł na szyldzie. Czy on ma jakieś imię?

– Ma. – Ikelos uniosła kąciki ust. – Nie znasz go, prawda?

Niemal parsknął śmiechem. Nie przypuszczał, że jeszcze coś jest w stanie go rozbawić.

– Skąd miałbym…

– Nie przedstawił ci się. – Kobieta wydała się zdziwiona. Przekrzywiła głowę. – Niektórzy go słyszą. Pozdrawiają go, kiedy przekraczają próg. Czasami jest jedynym towarzyszem straceńców, którzy przychodzą wypijać życia innych ludzi. Milczy rzadziej, niż powinien. Dlatego zagłuszam go muzyką.

Jazz rozbrzmiewał w kącie, bawiąc pajęczyny i zakurzone zasłony. Trzęsły się ze śmiechu, a z nimi cały sklep.

– Do mnie nie powiedział ani słowa – zauważył niepewnym głosem Aksoy.

– A więc nie może ci pomóc, Hezekiah.

Po plecach Aksoya przeszły ciarki. Porwał z lady swój sen. Nie uciekł tylko dlatego, że w tym szale najpewniej wpadłby pod samochód.

– Masz rację. Żaden kamienny anioł nie może mi pomóc. Ja mogę sobie pomóc. Muszę. A potem…

– Co potem?

– Zabiję się.

Powiedział to nagle, nie zastanawiając się. Dygotał jak w obłędzie.

– Śmierć nie zabiera każdego, kto po prostu tego chce – odpowiedziała spokojnie sprzedawczyni snów. – A jej anioł nie ma ci nic do powiedzenia. Wracaj do domu, pisarzu. Idź śnić swój sen, póki wciąż masz czas.

 

*~*

 

Wynajmował małe, zapuszczone mieszkanie na obrzeżach miasta, który pozwalało mu pozostać czarną sylwetką w plątaninie zadymionych ulic. Starał się unikać wszelkiego kontaktu, ale nie było w tym żadnego pożytku. Dni były tylko zlepką bezradności, a skradziony czas się kończył. Był nieubłagany, torturując Aksoya samym swoim istnieniem. Dawny Hezekiah Aksoy śmiał się w głos z przelewającego się prędko życia, lecz wtedy życie było pełne dobrobytu i zadowolenia, a śmiech był zwieńczeniem jego doskonałości. Teraz, szorstkie i grząskie jak trumienny piach, przesypywało się wartko przez palce umierającego. Wszystko obróciło się przeciwko niemu. Ten skurwysyn, czas. Każda kropla okazywała cenniejsza, niż wszystko, co kiedykolwiek miał. Liczyło się tylko życie, nic innego.

Tak bardzo chciał żyć.

Wiedział, że już wkrótce zostanie rozpoznany. Osaczony zbieg, zaszczuty, zrujnowany szaleniec. Jeśli sen Ikelos nie pomoże, nic nie zdoła tego zrobić.

A wtedy…

Dygotał, przebiegając przez próg. Od zimnego deszczu i chłodu ciemnej klatki schodowej, ze strachu, tak lepkiego i cuchnącego, że Aksoy czuł się brudny.

Zatrzasnął drzwi, zamknął je na dwie zasuwy i trzy zamki, policzył oczka łańcucha, po czym nalał sobie wódki do kubka z resztkami herbaty. Zaciągając kuloodporne rolety, zbierał odwagę, żeby odsłuchać czekające na niego wiadomości. Na dźwięk ochrypłego głosu dawnego przyjaciela, niemal przyciął sobie palce opadającą żaluzją.

– Jak leci, Hez? – Mężczyzna próbował się zaśmiać, ale nerwowy chichot przeszedł w jęk. – Z tej strony Lut. Twój Luter. Słuchaj… Nie jest dobrze. Sam zresztą wiesz. Musisz coś zrobić, bo inaczej… Nie powinienem nawet do ciebie dzwonić. Boże. Oni i tak tego słuchają. Wiesz… chyba się z nimi dogadam. Powiedzieli, że nie wspomną mojego nazwiska. Że będę czysty. Tak jakbyśmy nigdy się nie znali. – Głos milczał przez chwilę. Głośne milczenie, którego nie dało się znieść. – To będzie wszędzie, Hez. Świat o tym nie zapomni. Już nigdy. – Szloch zastąpił ochrypły oddech. – Nie mogę stracić twarzy, mam rodzinę, chcę jeszcze tyle zrobić…

– Pięknie tańczysz, Aksoy. To musi być męczące w chuj. Nie wolisz się powiesić, żeby sobie ulżyć? Zawiesiłem ci na stryszku bardzo ładną pętelkę.

– Witam, tutaj Patrokles Callahan. Ma pan dwa dni, żeby przedstawić mi projekt pańskiej książki. Może być schemat albo plan wydarzeń. Zarys fabuły. Cokolwiek. Dwa dni. To i tak zbyt dużo. Niech pan się, do jasnej cholery, ogarnie. Aksoy! Coś ty najlepszego narobił, człowieku?!

– Cześć, Hez, tu znowu Luter. Ja… Przepraszam.

Rozległ się dźwięk wystrzału i jego głuche echo wypełniło resztę nagrania. Migocząca lampka zgasła.

Aksoy drżał w ciemnościach. W uszach mu dudniło. Wydobył z kieszeni płaszcza fiolkę z przezroczystym płynem, wlał go w całości do kubka z wódką i przycisnął do ust, tak gwałtownie, że prawie wybił sobie przednie zęby. Zastygł w tej pozie, niczym rzeźba zmuszona zaspokajać swoje nieustępujące pragnienie po kres świata. Jedynie jego grdyka poruszała się spazmatycznie, kiedy przełykał haustami cudze życie.

Kubek rozbił się, kiedy dotarło do końca.

 

*~*

 

Po śnie przeprowadził go anioł z szyldu, cierpliwy i spokojny, stworzony z wyobrażeń o niebiańskich aniołach, idealnym pięknie i dobroci. Był bardzo cierpliwy jak na posłańca. Choć swój głos zostawił w świecie jawy, nie dał odczuć jego braku. Odpowiadał na pytania ruchami głowy, błyskami oczu dawał do zrozumienia, czy kroki śniącego nie skończą się upadkiem na kolana. A jeśli ten by upadł, spadł w odmęty pochłaniających koszmarów, anioł miał skrzydła, żeby przyjść mu z pomocą.

Niemy anioł napisał nowy rozdział w księdze życia Aksoya, używając do tego pióra ze swoich skrzydeł. Wraz z każdą linijką drobnych liter pochylał się głębiej nad tekstem. Jego barki drżały od tego przytłaczającego ciężaru, ale on nie narzekał. Milczał, skrupulatny i spokojny. Trwał w tej pozycji, póki nie skończył.

Zabrał swoją zapłatę, pstryknięciem palców otwierając poruszające się pod powiekami oczy śpiącego. Aksoy zaczerpnął gwałtownie powietrza. Poczuł się tak, jakby spojrzał na świat po raz pierwszy. Padł na wznak i natychmiast poderwał się na nogi.

– Muszę… – wyjąkał, oszołomiony, młócąc rękami w powietrzu. – Muszę spisać wszystko, nim…

Napięcie pękło mu w uchu i rozlało się falami po jego ciele. Rzucił się przed siebie jak pociągnięty sznurem. W zaślepieniu wyrywał szuflady i tłukł butelki, roztrącał bezużyteczne przedmioty, które nie nadawały się na powierzchnię pod słowa. Zdania kłębiły się w jego głowie, gęste, pełne i żywe, wiły się i pulsowały. Rozsadzały podnieceniem wiotkie, przypominające szkielet ciało, zbyt ciasne dla nieskończoności kombinacji.

– Szybko! – powtarzał Aksoy-szkielet, nie przestając dygotać.

Szybko, bo inaczej wspomnienia minionego snu zatrą się w jego pamięci, zbledną i stracą kształt!

Szybko, nim jeszcze nie jest za późno! Póki trwał jeszcze na granicy dwóch wszechświatów!

– Panaceum! – krzyczał pełnym euforii, piskliwym głosem, który nie należał do niego. – W końcu! – Zakłócał ciszę, którą tak skrzętnie utkał. – Wyśniłem odtrutkę! Jestem zdrowy! Zdrowy! Mogę pisać! Zdobyłem kamień filozofów! Jego złotym atramentem pokryję pustkę!

Śmiał się w głos, pokrywając pismem własne ręce, pierś i łydki, pisząc po zbutwiałych deskach podłogi, po pożółkłych taperach oraz po kawałkach lustra, które zbił w swoim szale.

Gdzieś niedaleko grał skoczny akordeon.

 

*~*

 

Strumień zaszumiał cicho, kiedy zachodzące słońce dosięgnęło wody swymi purpurowo-pomarańczowymi palcami. Zamąciło nią, pluskając beztrosko, po czym przeniosło wzrok na niewysoką postać, która zatrzymała się nagle na brzegu rzeki. Oświetliło jej skrzącą się kurtkę, popatrzyło z ciekawością na kolorowe nadruki. Spod kaptura wyłonił się daszek czapki, a następnie nos, zaczerwieniony od chłodu wieczora. Rumieńce na policzkach rozciągnęły się, ustępując drogi uśmiechowi. Spomiędzy paproci wypadł pies, merdając ogonem.

– Zygzak! – zawołał głośno chłopiec w czapce, dostrzegając ulubieńca. – Zygzak, chodź! Biegniemy do domu!

Kudłaty kundel o dziwnie umaszczonej sierści szczeknął przyjaźnie w odpowiedzi. Razem poderwali się do biegu, rozchlapując wodę, przeskakując z kamienia na kamień i pokonując zatknięte w mule gałęzie. Pies porwał jedną z nich, z kijem w pysku pognał za chłopcem. Do hałasu wodospadu dołączyło echo dziecięcego śmiechu oraz dźwięk drobnych kamyków tryskających spod stóp biegnących przyjaciół, zgrzanych, zmęczonych i szczęśliwych.

– Za mną, Zygzak! Szybciej!

Za każdym zakrętem leśnej drogi czekał na nich dom. Był wszędzie i nigdzie, tak samo prawdziwy, jak wymyślony. Wiedzieli, że do niego wrócą, choć to nigdy nie miało się stać. Słońce zachodziło, ale nie zaszło.

Chłopiec i pies biegli ze śmiechem w dół.

 

*~*

 

W słuchawce telefonu, jak na zapętlonym nagraniu, powtarzały się trzy zdania.

– Operacja się udała. Pana córka przeżyła. Może pan wejść do sali i ją zobaczyć.

Była tam. Czekała na niego. A on był tutaj, żeby już nigdy jej nie zostawić. Już zawsze mieli być razem.

Pchnął drzwi. Sala, do której wszedł, była bardzo podobna do poprzedniej. Stawiał sztywne kroki, ledwo zachowując przytomność umysłu. Zadzwonił jego telefon. Odebrał go drżącymi dłońmi. Tak bardzo bał się złych wieści.

– Operacja się udała. Pana córka przeżyła. Może pan wejść do sali i ją zobaczyć.

 

*~*

 

Dysząc ciężko, ostatnim wysiłkiem zatrzasnął za sobą tylne drzwi obleganej restauracji. Nie zdając sobie z tego sprawy, po cichu gratulował sobie pomysłowości. Tak ich zwieść! Zdołał uciec blaskom fleszy, roztrącić przekrzykujących się dziennikarzy i rzędy mikrofonów młócące powietrze jak ogłuszające pałki. Zgubił wrzaski, pytania i prośby, śmiejąc się jak nastolatek, który w zaułku zgubił miejskiego strażnika. Wciąż chichotał do siebie, osuwając się plecami po zamkniętych drzwiach.

– Czy mógłbym dostać od pana autograf?

Uśmiech zniknął z twarzy zbiega. Chłopak w umorusanej czapce z daszkiem wyciągał w jego stronę pognieciony zeszyt. Czy bezczelny wyrostek zaczaił się na niego, żeby dopaść go jak uliczny bandzior? Obrabować z nazwiska napisanego tak niechlujnie, że jego odczytanie graniczyło z cudem? Zdziwienie mężczyzny szybko przekształciło się w podziw. Roześmiał się w głos, kolejny raz tego uroczego wieczora. Jego sławy starczyło dla każdego, nawet gdyby miał rozdawać ją bazgrołami, rozmazanymi zdjęciami i płytkimi uśmiechami. Grymasami pełnymi pożałowania dla ludzi, którzy mieli postradać życia na pogoni za kimś znacznie wartościowszym od nich samych.

– Sprytny jesteś, co, mały? – Ujął zeszyt i skręcił mu kark, składając go na pół. Wyjął długopis z kieszeni marynarki, zerwał zatyczkę zębami i odrzucił ją splunięciem. Miał tysiące takich długopisów. – No, jak masz na imię?

Spod wystrzępionej czapki błysnęły oczy.

– Hez.

Długopis zastygł w powietrzu.

– Co powiedziałeś?

– Hez. Tak mam na imię. Hezekiah. Nie wierzy mi pan. – To było bardziej stwierdzenie, niż pytanie. Dzieciak łypał na niego karcąco. – Niech pan zerknie na pierwszą stronę. W szkole każą nam wszystko podpisywać. Pani mówi, że trzeba nadawać imiona rzeczom, które do nas należą.

Nie pojmował, dlaczego był tak przerażony. Drżącymi dłońmi przekartkował stary, zniszczony zeszyt. Był całkowicie zapisany. Do wewnętrznej strony okładki przyklejono taśmą fotografię o nadgryzionym rogu, artefakt wyrwany siłą paszczy czasu. Przedstawiała roześmianego chłopca obejmującego ramieniem kudłatego psa. Bijące ze zdjęcia szczęście uderzyło mężczyznę tak nagle, że prawie upuścił zeszyt. Poczuł ukłucie zazdrości, choć przecież było to absurdalne. Nie mógł niczego zazdrościć temu przypadkowemu dziecku. Miał wszystko, co można było mieć. To musiało być coś innego, coś, co…

Na dole widniał podpis wykonany dziecięcą ręką.

 

RUFUS HEZEKIAH AKSOY

 

– Chcę być pisarzem, kiedy dorosnę – powiedział cicho chłopiec, kołysząc się beztrosko na piętach. – Większym od pana. Chcę być najsłynniejszym pisarzem na świecie. Napisać tyle książek, żebym mógł ułożyć je wszystkie w stos, jedna na drugiej, a potem wdrapać się na sam szczyt. Wtedy to zobaczę.

Pisarz odsunął się o krok. Serce biło mu jak szalone.

– Zobaczysz co?

Chłopiec wyrwał mu zeszyt z nienawiścią w oczach.

– Siebie – odpowiedział. – Siebie śniącego sny, które dla niej grają. Po których schodzi w dół, do samego piekła.

– Kto?

– Nie wiesz?

Nim pisarz zdążył zrobić cokolwiek, chłopiec uciekł. Echo jego dudniących kroków brzmiało jak płytki, przerażony oddech walczącego o życie człowieka. Obijał się rytmicznie w jego głowie. Zakrył uszy, żeby przestać to słyszeć, ale dźwięk był w nim. Był nim.

Powtarzający się nieustannie jeden odgłos, jeden obraz, jeden zapach. W koło te same wspomnienia.

Cudze czy jego?

Ukochany pies, który podczas głupiej zabawy spadł z wąwozu i skręcił kark… Jego dziecko, którego nigdy nie poznał, które urodziło się martwe… Sława, którą skradł, która odebrała mu wszystko… Odebrała mu życie…

Bo on nie żył, czy tak?

Żywi ludzie nie widzieli aniołów.

Żywi ludzie nie słyszeli ich głosów.

Żywi nie…

– Rozumiesz? – spytał anioł, wyciągając ku niemu dłoń. Jej wnętrze było pokryte pęcherzami i bliznami po starych ranach, ot, zużyta ręka kogoś, kto spędził życie na ciężkiej pracy. – To nie jest mur – wyjaśnił cicho posłaniec. – Cegły to kolejne kawałki szkła. To zwierciadło. Przejrzyj się.

– Nic nie widzę… Jakbym nie miał… – Aksoy przesuwał palcami po twarzy, której nie było. – Dlaczego nie mam…

– Śnisz zły sen – skarcił go łagodnie anioł. – Po co zwiedzasz te sny, których nienawidzisz?

– Pokaż mi ten właściwy.

– Na pewno?

– Chcę tylko odzyskać dawne życie. Przecież to nie może kosztować aż tak wiele. Jeśli już muszę śnić, niech to będzie dobry sen. Proszę…

Anioł uśmiechnął się bardzo smutno.

 

*~*

 

Chrapliwe, lecz przyjemne nuty kabaretowego jazzu mruczały cicho w kącie.

– Może pomóc w wyborze? Widzę, że nie może się pani zdecydować. Określi pani swoje preferencje, a ja zadbam o to, żeby zakup był satysfakcjonujący.

– Och. Proszę wybaczyć. Jestem tutaj pierwszy raz. Zwykle wolę książki.

– Ostatnimi czasy nie słychać wiele dobrego o książkach, czyż nie? Ani o tych, którzy je piszą.

– Słyszała pani?

– Wszyscy słyszeli.

– Jednak odkupił swoje winy. Biedny, zrozpaczony człowiek. Ach, przecież nie należy mówić źle o zmarłych. Słyszałam jednak… Nie wiem, czy powinnam… Tak mi go żal! Mówią, że on żyje. Upozorował całe to makabryczne zdarzenie, żeby zmyć z siebie wszystkie grzechy.

– Z całą pewnością żyje. Ludzie nie umierają na zawołanie. Wbrew pozorom to wcale nie przypomina zasypiania. Jest biały, tak, czysty i błogi To jak, namyśliła się pani?

– Chyba wezmę grozę. Może coś z dobrym zakończeniem? Zawsze budzę się po nich jak nowa. A tutaj? Co trzyma pani w tej skrzynce?

– W tej? Tutaj przechowuję moje własne sny. Nie są czymś, czego pani szuka.

– Straszna szkoda. Zdradzi choć pani, o czym są?

– O ludziach, którzy tutaj przychodzą. To takie drobne lusterka, w których można się przejrzeć. Dopasowują się do właściciela i mają przez to przyjemny smak.

– Przepiękne! "Szarodzienność", "Całospalenie", "Wyborna Sztuka Trucicielstwa"… No i ten przezroczysty… "Fałszywe odkupienie". Brzmi tajemniczo.

– Owszem. Był popękany, ale już jest cały. Ze swojej strony polecam ten biały. Piękny kolor, nieprawdaż? Najszczersza barwa. Odcień czystości, ulgi i wiecznej rozkoszy. Proszę wziąć do ręki.

– Jaki ciepły. Zdumiewające!

– Jest bardzo świeży, a to gwarantuje niezapomnianą przygodę. Decyduje się pani?

– Tak, chyba tak. Nie! Och, nie wiem!

– Słyszy pani, pani Leudec? Ktoś woła panią z zewnątrz.

– Rzeczywiście. Kto to może być? Jaki dziwny głos. Taki… smutny. Brzmi jak…

– Anioł.

– Anioł? Tak, możliwe. Jednakże… Co by robił tutaj anioł?

– Moja droga pani, każdy gdzieś pracuje. Proszę się o niego nie martwić. Ten anioł doskonale wie, co robi. Przynosi mi najbardziej soczyste sny, same przysmaki. W dzisiejszych czasach porządny sklepik ze snami potrzebuje sumiennego pośrednika. Szafa musi grać, pani Leudec. Przeprawa na drugą stronę jest niesłychanie nudna. Niech te wszystkie dusze mają odrobinę rozrywki. Jakiego koloru chce pani pudełeczko?

Koniec

Komentarze

Wynajmował małe, zapuszczone mieszkanie na obrzeżach miasta, który pozwalało mu pozostać czarną sylwetką w plątaninie zadymionych ulic. – literówka 

 

Każda kropla okazywała się cenniejsza, niż wszystko, co kiedykolwiek miał.

 

Gdzieś niedaleko grał skoczny akordeon. – skoczny akordeon? a nie miało być przypadkiem skocznie?

 

Razem poderwali się do biegu, rozchlapując wodę, przeskakując z kamienia na kamień i pokonując zatknięte w mule gałęzie. – zatknięte sugeruje, że ktoś je tam umocował. Czy to miałaś na myśli? Tylko dopytuję. 

 

Ukochany pies, który podczas głupiej zabawy spadł z wąwozu i skręcił kark… – a nie do wąwozu? 

 

Przyznaję, że się nieco pogubiłam. Sklepik jest dla mnie czytelny i jasny. To, co się dzieje poza jest jak senny majak, którego sceneria i znaczenie zmieniają się co chwila. Jeśli taki miał być efekt, to się udało ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hm, zdecydowanie nie jestem targetem!

Doceniam piękny, poetycki język (choć czasem bywa przekombinowany), ale taka poetyka “weird”, w której się co i raz gubię, próbując wygrzebać podskórny, łączący sceny sens, dostając w końcu więcej pytań niż odpowiedzi – to nie moja bajka!

W każdym razie – bardzo ładnie napisane:).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Hmmm. Ja też się pogubiłam. Dopóki bohater nie wrócił do domu, wszystko było pięknie, akcja rozwijała się ciekawie.

A potem przestałam kumać, kto śni, czyj sen, kto jest śniony…

Ale napisane ładnie. Znaczy, tam, gdzie nie ma jakichś literówek i innych drobiazgów.

Babska logika rządzi!

“Są luźne nawiązania” – czekaj, tekst ma kilka lat i nawiązuje do tekstów powstałych później? :P Żonglujesz czasem przeszłym i przyszłym? :P 

Przyznam szczerze, że trochę się gubiłam, ale opowiadanie i tak mi się podobało. Ślicznie napisane i z momentów, w których nie zaplątywałam się w snach, czerpałam czytelniczą satysfakcję.

 

– Z całą pewnością żyje. Ludzie nie umierają na zawołanie. Wbrew pozorom to wcale nie przypomina zasypiania. Jest biały, tak, czysty i błogi To jak, namyśliła się pani?

 

Kropka się zgubiła, ale (chyba) nic poważniejszego nie znalazłam. 

 

 

Sen jest tylko jeden i śni go tylko jedna osoba ;) Po odtworzeniu wrócił do obiegu, i nawet ktoś go kupił.

 

Dzięki za czytanie, pozytywy, negatywy i wskazanie zgrzytów!

 

Wilku, ja żongluję wszystkim, choć nie zawsze tak zręcznie, jakbym chciała… To dystopijne uniwersum jest dla wszystkiego wspólne.

To właśnie te odrażające kreatury doprowadziły go do do tego sklepu, do tej kobiety. To one

Nie chce być pan człowiekiem, o którym mówią te kolorowe słowa. – Płynnym ruchem otworzyła wieko skrzynki. – Proszę. To jest sen, po który pan przyszedł.

– Nie chce pan być…

Teraz, szorstkie i grząskie jak trumienny piach, przesypywało się wartko przez palce umierającego. Wszystko obróciło się przeciwko niemu.

– ???

 

Dysząc ciężko, ostatnim wysiłkiem zatrzasnął za sobą tylne drzwi obleganej restauracji.

– że niby drzwi na tyłach restauracji ?

Zgubił wrzaski, pytania i prośby, śmiejąc się jak nastolatek, który w zaułku zgubił miejskiego strażnika. Wciąż chichotał do siebie, osuwając się plecami po zamkniętych drzwiach.

Jest biały, tak, czysty i błogi To jak, namyśliła się pani?

 

Tekst nie jest lekki. Stosunek ilości słów do przekazanej treści wypada na niekorzyść „czytelności”. Przebijanie się przez kolejne opisy i poetyckie wyrażenia typu „powierzchnia pod słowa” zmusza do zwolnienia -– powolnego i spokojnego wmuszania w siebie tekstu. Z drugiej strony pomysłowość i wydźwięk niektórych zdań sprawiał, że i tak już mocno tajemniczy świat staje się jeszcze bardziej enigmatyczny, przez co wciągający. Pojawiła się chęć zrozumienia, co za tym wszystkim się kryje.

A kryje się… No do końca nie wiem. Mamy tutaj pogoń za weną, i zazdrość utraconych możliwości, dużo czegoś jeszcze więcej niczego. No i klasyczny motyw dosłownej utraty twarzy i prób odkupienia win tak zagmatwane, że łatka realizmu magicznego to za mało, aby złapać opko w jakieś ramy gatunkowe ;)

Język bogaty, ale przytłaczający. Przekaz nieczytelny, ale założę się że opowiadanie nie jest pozbawione takowego, a na koniec mam wrażenie, że równie dobrze tekst mógłby wziąć udział i w innym konkursie na tym portalu ;)

 

Pozdrawiam

Czwartkowy Dyżurny

Czytałam z dużym trudem i nie udało mi się pojąć, o co tu chodzi. Tym samym dołączam do grona czytelników, którzy czują się zagubieni. :(

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

Było zu­peł­nie praw­do­po­dob­nym, że stróż od­czy­ty­wał… –> Było zu­peł­nie praw­do­po­dob­ne, że stróż od­czy­ty­wał

 

Półki, ozna­czo­ne wy­po­le­ro­wa­ny­mi na błysk ta­blicz­ka­mi, były wą­skie i wy­so­kie… –> Czy półka może być wysoka? A może miałaś na myśli wąski i wysokie regały?

 

W miej­scu, gdzie do­tknę­ła jego przed­ra­mie­nia, czuł ból. Roz­tarł go po­spiesz­nie. –> Roztarł ból?

 

świa­tło wi­try­no­wych lam­pek prze­mknę­ło na chwi­lę przez poły zwiew­nej czar­nej sukni, uka­zu­jąc zarys jej żeber. –> W jaki sposób światło, przemykając przez poły sukni, mogło ukazać zarys żeber?

Za SJP PWN: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu»

 

Po­czuł ab­sur­dal­ną ocho­tę, żeby chwy­cić za do­wol­ną rzecz i zdzie­lić… –> Po­czuł ab­sur­dal­ną ocho­tę, żeby chwy­cić do­wol­ną rzecz i zdzie­lić

http://portalwiedzy.onet.pl/140056,,,,brac_sie_wziac_sie_do_czegos_brac_sie_wziac_sie_za_cos,haslo.html

 

nalał sobie wódki do kubka z reszt­ka­mi her­ba­ty. –> Ile resztek herbaty może być w jednym kubku?

 

Wy­do­był z kie­sze­ni płasz­cza fiol­kę z prze­zro­czy­stym pły­nem, wlał go w ca­ło­ści do kubka z wódką i przy­ci­snął do ust… –> Czy dobrze rozumiem, że Aksoy wlał do kubka cały płyn, po czym rzeczony płyn przycisnął do ust?

 

Kubek roz­bił się, kiedy do­tar­ło do końca. –> Co dotarło do końca?

 

pi­sząc po zbu­twia­łych de­skach pod­ło­gi, po po­żół­kłych ta­pe­rach… –> Chyba miało być: …pi­sząc na zbu­twia­łych de­skach pod­ło­gi, na po­żół­kłych ta­pe­tach

Za SJP PWN: taper daw. «pianista grający w kawiarniach, restauracjach oraz w kinach w czasie projekcji filmów niemych»

 

do­się­gnę­ło wody swymi pur­pu­ro­wo-po­ma­rań­czo­wy­mi pal­ca­mi. Za­mą­ci­ło nią… –> …do­się­gnę­ło wody swymi pur­pu­ro­wopo­ma­rań­czo­wy­mi pal­ca­mi. Za­mą­ci­ło

Można zamącić wodę, ale nie można zamącić wodą.

 

za­trza­snął za sobą tylne drzwi ob­le­ga­nej re­stau­ra­cji. Nie zda­jąc sobie z tego spra­wy, po cichu gra­tu­lo­wał sobie po­my­sło­wo­ści. –> Czy to celowe powtórzenia?

 

rzędy mi­kro­fo­nów młó­cą­ce po­wie­trze jak ogłu­sza­ją­ce pałki. –> Co to są ogłuszające pałki?

 

mieli po­stra­dać życia na po­go­ni za kimś… –> …mieli po­stra­dać życie na po­go­ni za kimś

Życie nie ma liczby mnogiej.

 

Ujął ze­szyt i skrę­cił mu kark, skła­da­jąc go na pół. –> Czy dobrze rozumiem, że skręcił kark zeszytowi, składając ów kark na pół?

Do tej pory wiedziałam, że zeszyt ma grzbiet, ale nie wiem, gdzie zeszyt ma kark?

 

Wyjął dłu­go­pis z kie­sze­ni ma­ry­nar­ki, ze­rwał za­tycz­kę zę­ba­mi… –> Raczej: Wyjął dłu­go­pis z kie­sze­ni ma­ry­nar­ki, ze­rwał skuwkę zę­ba­mi…

Zatyczka służy do zatykania otworów.

 

Chło­piec wy­rwał mu ze­szyt z nie­na­wi­ścią w oczach. –> Dlaczego w oczach zeszytu była nienawiść?

 

Echo jego dud­nią­cych kro­ków brzmia­ło jak płyt­ki, prze­ra­żo­ny od­dech wal­czą­ce­go o życie czło­wie­ka. Obi­jał się ryt­micz­nie w jego gło­wie. –> Piszesz o echu, więc: Obi­jało się ryt­micz­nie w jego gło­wie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Właścicielką porcelanowej dłoni okazała się być koścista, przeraźliwie chuda kobieta o finezyjnie spiętych czarnych włosach.

Albo koścista albo przeraźliwie chuda, nie ma potrzeby dublować.

Zgubił wrzaski, pytania i prośby, śmiejąc się jak nastolatek, który w zaułku zgubił miejskiego strażnika.

Powtórzenie

Jej wnętrze było pokryte pęcherzami i bliznami po starych ranach, ot, zużyta ręka kogoś, kto spędził życie na ciężkiej pracy.

Łaaa… Super.

– Anioł? Tak, możliwe. Jednakże… Co by robił tutaj anioł?

– Moja droga pani, każdy gdzieś pracuje. Proszę się o niego nie martwić.

Ha :D

Szalenie mi się podobało. Jak Pieśń Mgieł. Pięknie to napisałaś; świetny klimat sklepu, fantastyczny dialog, chociaż urywkowy i enigmatyczny, to jednak cały czas trzymający “rytm” i zaangażowanie czytelnika.

Świetne nazwy.

Obrazowe “pętle” snów.

Czytać to jak wypić sen. Mnóstwo pięknych, poetyckich złożeń; wymieniłem tylko nieliczne, bo lektura mnie zanadto zaabsorbowała, żeby wynotowywać.

W tym wypadku brak jasnej fabuły zupełnie mi nie przeszkadzał, opowiadanie nie potrzebowało jej, bo ten oniryczny kalejdoskop był słodyczą samą w sobie.

Nie wiem, jak Cię uchwycić, Żonglerko. Czasami Twoje podejścia do prozy poetyckiej są w moich oczach drętwe, kanciaste, przekombinowane.

Ale jak trafiasz w punkt, to trafiasz w punkt.

Całuję dłoń i idę spać.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Język śliczny. Sklep ze snami wręcz czułem – doprawdy, wybornie dobrane tło. Muzyka, kotary, sprzedawczyni. Scena ma klimat i nawet dziwne dialogi, nie brzmiące zbyt naturalnie przez tę filozofię, nie przeszkadzały.

Podobny schemat powtarza się w każdej scenie. Dobrze dobierasz ukazywanie uczuć i reakcje postaci.

Problemem jest jednak zbudowanie całego obrazu opowieści z tych scen. Ja coś sobie umyśliłem, ale nie mam pewności, za co Hezekiel chciał odpokutować. Masz styl balansowania na krawędzi zrozumienia i zagmatwania przedstawianych elementów. Raz przedstawisz więcej, raz mniej. To ma swoje zalety, daje mi, czytelnikowi, sporą swobodę w interpretacji. Ale przez to też nie trafisz na bank do każdego. Coś za coś.

Podsumowując: bardzo ładny koncert fajerwerków, o świetnych opisach i dobranych elementach tła. Mocno jednak trzymający się ciemności, przez to nie do końca da się w nim połapać.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nie wiem, czy da się żonglować jednym jabłkiem tak, żeby patrzącemu wydawało się, że widzi ich kilka, ale ze snem ci się ta sztuczka udała. Musiałam przeczytać kilka razy, zanim do mnie dotarło, ale kiedy już dotarło, bardzo się spodobało. Klimatyczne, nastrojowe, nieśpieszne, czyli takie, jak lubię. Wizja świata, w którym (jeśli dobrze zrozumiałam) ktoś, kto raz zaczął pisać, musi robić to stale, jest trochę przerażająca.

Rozumiem, że na koniec Aksoy sam trafia do snu, naprawiając go w ten sposób?

 

Przepadła, zastąpiona próżnością, której zaraził się od istot tak paskudnych, że nazwanie ich ludźmi uwłaczało całej ludzkości.

Przypuszczam, że ma być którą.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

możecie lać i patrzeć, czy równo poprawiam

<rozciąga palce> (Wiremux rulz!)

 sięgnął w górę, żeby zdjąć kapelusz

Nie wiem, czy jest sens zaznaczać, że kapelusz ma na górze.

 Ręka natrafiła na

Dwa razy "na".

 W porównaniu do grozy bijącej z fasady sklepu, ten złowróżbny symbol

Hmm? Nie widzę tego.

 beznadziejny jak cała postać drżącego w deszczu straceńca.

Ale nie jej części, jak mniemam? "Drżący w deszczu", hmm. Sama nie wiem, czy mi to brzmi.

 schował dłonie

Dałabym tu "ręce", a wcześniej "dłoń" – ale to może być kwestia indywidualnego słuchu.

 strapione czoło

Dlaczego czoło ma życie uczuciowe?

 na przekór zwyczajnym szyldom

Dlaczego na przekór? Szyldy, o ile wiem, niczego nikomu nie narzucają.

 że strażnik Kolumbarium żałował

Żałuje – c.t. (Podoba mi się "Kolumbarium" – mam nadzieję, że je ładnie wykorzystasz!)

 przyprowadzony agonią

No, nie wiem. Przyprowadzić można drogą, ale nie agonią.

 odpowiednią ilość odwagi

Powtórzone "od".

 wiedział, co trapiło

Trapi – c.t.

 że stróż odczytywał (…) przychodził

Odczytuje, przychodzi.

 tak zdeterminowanego, by

Hmm. Może: na tyle zdeterminowanego?

 wiekowych, czarnych jak smoła wrotach

Wiekowych wrotach?

 wzgardził sobą samym jeszcze raz

Czy to jest jednorazowy akt?

 starą, rozstrzelaną setkami pocisków niezadowolonych bywalców

Mogłoby się to lepiej parsować. Przez bywalców?

 pochłaniające wszelkie światło

Hmm. Skrótowe trochę.

 przygrywał gramofon

Powtórzony dźwięk.

 nucąc niepokojący, kabaretowy jazz.

Aliteracja.

 przełykał jego nuty ze strachem

Hmm. Mieszają się poziomy abstrakcji – nuty były posmarowane tym strachem, czy co?

 podskakując nieznacznie wraz z każdą zmianą tonacji

Czyli zmiany tonacji skakały razem z nim.

Głębia (…) rzuciła się na niego jak pikujący drapieżca, oplatając go lodowatymi, szorstkimi kończynami.

Trochę to purpurowe, jak dla mnie.

 palce pochwycił nieoczekiwany uścisk

Nie brzmi mi to.

 Rechotało jak oszalałe, a sklep wraz z nim.

Hmm.

 koścista, przeraźliwie chuda

Zdublowana informacja.

 finezyjnie spiętych czarnych włosach

A nie "upiętych"?

 Śpiewny ton pianina odkrył jej bladą twarz, ściągając z niej welon tajemnicy.

Hmm. Mam niski próg purpury, więc weź na to poprawkę, ale nie wiem, czy ta synestezja to dobry pomysł.

 powtórzyła istota, mrugnięciami potęgując w Aksoyu podejrzliwość.

Powtarzasz "po", i ta "istota" – jak dla mnie, dubluje następne zdanie.

 czuł ból. Roztarł go pospiesznie

Roztarł ból?

 światło witrynowych lampek przemknęło na chwilę przez poły

Poły ma płaszcz, ale nie suknia. "Witrynowe lampki" trochę mnie zbiły z tropu, i czy światło przemyka?

 że kości były

C.t.

 chwycić za dowolną rzecz

Dowolną – czy pierwszą z brzegu? To nie to samo.

 poirytowanym spojrzeniem

To ona była zirytowana, nie jej spojrzenie.

 Wiedziała, że był

C.t. – że jest.

 Postanowił nie mrugać, wbijając paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni.

Coś to się słabo parsuje.

 Ona z kolei zamrugała zalotnie.

Dwa razy "za", i czemu "z kolei"?

 Odwróciła się tak płynnie, jakby sznurki niewidzialnego lalkarza pociągnęły jej ciało.

O, i to jest dobra, niepokojąca metafora.

 spod ortalionowej płachty

Chyba się pogubiłam, ale tu nie było żadnych płacht?

 drobną, drewnianą skrzynkę

Czy skrzynki bywają drobne?

 kabaretowym wnętrzu sklepiku ze snami, ta prosta skrzyneczka

Bez przecinka. "Kabaretowym"?

 stracił swoją czujność

A czyją?

 gdzieś pośród chwały spijanej z pianką aromatyzowanych pigułkami koktajli

Dobra, nie wiem, o co chodzi.

palacz tli w palcach

Dwa razy "pa".

 Igra pan z własną rozwagą

… hę?

 zabrzmiało to tak, jakby oszalał

Czyli?

 Zamrugał, mając nadzieję, że zdobędzie tym trochę czasu.

Skróciłabym: Zamrugał w nadziei, że zyska na czasie.

Nie chce być pan człowiekiem

Naturalniej: Nie chce pan być człowiekiem…

drobinki świetlistych pyłków

Pyłki to drobinki.

 na jedno pragnienie – na doprowadzenie

Jesteś pewna? Bo może tak być, ale doprowadzenie nie jest pragnieniem (może być pragnienie doprowadzenia).

 Melodia z gramofonu była odległym połączeniem skrzypiec i powtarzającego się żeńskiego murmurando.

Hmm.

 wypijać życia innych ludzi

"Życie" jest singularis tantum.

 Milczy rzadziej, niż powinien.

Trochę to angielskawe.

 zauważył niepewnym głosem

"Zauważył głosem" nie jest per se niepoprawne, ale powoduje zacięcie mechanizmów w mózgu.

 Idź śnić

Rym, choć niedokładny.

 który pozwalało mu pozostać czarną sylwetką w plątaninie zadymionych ulic

Które. I – hmm?

 Starał się unikać wszelkiego kontaktu, ale nie było w tym żadnego pożytku.

Co dokładnie masz na myśli?

 okazywała cenniejsza

Zjadłaś "się".

 przyjaciela, niemal

Bez przecinka.

będzie wszędzie

Rym.

 wlał go w całości

Ja napisałabym: wlał wszystko.

 niczym rzeźba zmuszona zaspokajać swoje nieustępujące pragnienie po kres świata

No, nie wiem.

 kiedy dotarło do końca.

Co dotarło? Życie?

 Po śnie przeprowadził

Przeprowadził, czy oprowadził? (Oprowadzał?)

 cierpliwy jak

Cierpliwy, jak.

 kroki śniącego nie skończą się upadkiem na kolana

Dziwne.

 linijką drobnych liter

Hmm.

 pstryknięciem palców otwierając poruszające się pod powiekami oczy śpiącego

Dziwne. Jakby otwarcie oczu nie miało nic wspólnego z powiekami.

 Napięcie pękło mu w uchu

… yy?

 rozlało się falami po jego ciele

"Jego" możesz wyciąć.

 grał skoczny akordeon

Akordeon może grać skocznie, ale sam skoczny nie jest.

 słońce dosięgnęło wody swymi purpurowo-pomarańczowymi palcami

Oj, purpura.

Zamąciło nią

Zamąciło ją.

 niewysoką postać

Oj, "postać"?

 Rumieńce na policzkach rozciągnęły się, ustępując drogi uśmiechowi.

Jest to w pewien sposób upiorne – może o to Ci chodziło?

 dostrzegając ulubieńca

Wiemy to z poprzedniego zdania i z samego faktu, że mówi do psa – możesz wyciąć.

 Kudłaty kundel o dziwnie umaszczonej sierści

Aliteracja. Czy sierść jest umaszczona?

 pokonując zatknięte w mule gałęzie

W jakim sensie?

 kamyków tryskających spod stóp

Nie pamiętam, żeby wydawały specjalnie głośny dźwięk. Może trochę szczęk…

 Pana córka przeżyła

Bardziej elegancko: Pańska córka.

 Wciąż chichotał do siebie, osuwając się

A chichocze się pod jakimś adresem? I powtarzasz schemat zdania, poprzednie też było "xował, zując"

 miał rozdawać ją

Raczej: miał ją rozdawać.

 postradać życia

"Życie" jest singularis tantum.

 Ujął (…) Wyjął

Powtórzony dźwięk.

 Pani mówi, że trzeba nadawać imiona rzeczom, które do nas należą.

Ładnie powtarzasz element, plusik.

 dlaczego był tak przerażony.

Jest – c.t.

co można było mieć.

"Było" możesz wyciąć, nic nie dodaje.

 przerażony oddech

Już mówiłam – nie antropomorfizuj takich rzeczy, to dziwnie wygląda.

 W koło

Jeśli w sensie "dookoła", to łącznie. Jeśli "w kółko", to "w kółko" – to jest idiom.

 Cudze czy jego?

Może jednak: Cudze, czy własne?

nie słychać wiele dobrego o książkach

Dziwne to jakieś.

 Nie są czymś, czego pani szuka.

Anglicyzm.

 Zdradzi choć pani

Może jednak: Zdradzi pani chociaż…

Co by robił tutaj anioł?

Napisałabym raczej: Co by tutaj robił anioł?

 

Oniryczne, ciężkie w odbiorze. Czuć, że jest tutaj jakaś myśl, ale trudno mi ją wygrzebać spod całej tej rozpaczy i purpury. Nie bardzo mam ochotę się w to wgłębiać, szczerze mówiąc, mam poczucie jakiejś niedyskretności, jakbym właziła nie tyle w cudzą głowę, co przeszukiwała czyjeś biurko, pełne luźnych notatek. Także – nie tym razem, przykro mi.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Każdego tak zdeterminowanego, by nie spuścić głowy i nie oddalić się w pospiechu.

Każda kropla okazywała cenniejsza, niż wszystko, co kiedykolwiek miał.

Okazywała się.

Po śnie przeprowadził go anioł z szyldu, cierpliwy i spokojny, stworzony z wyobrażeń o niebiańskich aniołach, idealnym pięknie i dobroci. Był bardzo cierpliwy jak na posłańca.

Jest biały, tak, czysty i błogi[+.] To jak, namyśliła się pani?

Chyba nie zrozumiałam, ale czytało mi się bardzo dobrze :)

Przynoszę radość :)

No miło mi, kontrastowe opinie zawsze fajne, cóż za rollercoaster emocji :d Ogólnie zawsze jestem zdumiona, że człowiek doczyta do końca, jeśli mu się nie podoba. To przecież jak trzymanie na języku gorzkiej tabletki D: Tak czy siak, tekst chyba nie jest tak zagmatwany jak myślicie – ot, gość pokutuje za grzechy – ale ja tak zawsze mówię, nie? Cieszę się, że sklepik ze snami się podobał. Wisielcu, niesłychane dzięki za nominację.

 

Za wskazanie błędów oczywiście serdecznie dziękuję, jesteście jak assassyni…

 

Pocieszę was, że mój następny tekst powinien być o Dzikim Zachodzie :)

E tam, jak tekst sam płynie, to sam się czyta ;)

Przynoszę radość :)

mój następny tekst powinien być o Dzikim Zachodzie :)

Waitin’… XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, nie wiem jak to robisz, ale trafiasz dychę, bo piano player będzie…

Western bez pianisty, to jak kot bez ogona. Niby można, ale to okrutne ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Na wyspie Man żyją Koty, którym natura ogonów poskąpiła. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyszłam tu zwabiona polecajką z wątku najlepszych opowiadań marca, ale nie zostałam kupiona. Jak to określił ladnie NWM, “Masz styl balansowania na krawędzi zrozumienia i zagmatwania przedstawianych elementów.” Poetyckość opisów miejscami mnie przerastała (co za dużo, to niezdrowo), a choć mniej więcej rozumiem, czym jest przedstawiony przez Ciebie świat, to kompletnie nie czaję, o co chodziło bohaterowi, za co chciał odpokutować i co on takiego zrobił społeczeństwu. Na dodatek ów bohater w ogóle nie wzbudza sympatii, a przez to mu się nie kibicuje, nie śledzi się jego poczynań z jakimś wielkim zainteresowaniem – a przynajmniej ja tak miałam. Nie jestem także pewna, czym dokładnie skończył się jego sen. Ja prosty czytelnik jestem, lubię odkrywać głębsze treści, ale jeśli są ukryte zbyt głęboko, a coś mi zgrzyta w otoczce (jak np. tu język), nie będę sobie zadawać trudu, by szukać…

 

„…o rozwichrzonych kręconych włosach, opadających ciężko na strapione…” – Jak włosy, które są rozwichrzone, jednocześnie mogą ciężko opadać?

 

„Zużytą i starą, rozstrzelaną setkami pocisków niezadowolonych bywalców i przypaloną równą ilością gaszonych na niej papierosów.” – Co to jest równa ilość?

 

„Półki, oznaczone wypolerowanymi na błysk tabliczkami, były wąskie i wysokie…” – Czy półka może być wysoka? Regał tak, ale półka”

 

„Czy[+,] mimo starań, nie może pan zasnąć, czy też zwyczajnie nie odczuwa pan potrzeby, by to robić?”

 

„Aksoy pojął, że jej nienawidzi. Chciał jej to powiedzieć, ale nie zdążył.

Odwróciła się tak płynnie, jakby sznurki niewidzialnego lalkarza pociągnęły jej ciało.”

 

„Przepadła, zastąpiona próżnością, której zaraził się od istot tak paskudnych…” – próżnością którą, a nie której

 

„…szorstkie i grząskie jak trumienny piach…” – Czy piach ma cokolwiek wspólnego z trumnami?

 

„Po śnie przeprowadził go anioł z szyldu, cierpliwy i spokojny, stworzony z wyobrażeń o niebiańskich aniołach, idealnym pięknie i dobroci. Był bardzo cierpliwy jak na posłańca.”

 

„Szybko, nim jeszcze nie jest za późno! Póki trwał jeszcze na granicy dwóch wszechświatów!” – Poza tym masz tu „nie jest” w czasie teraźniejszym, a zaraz potem „trwał” w przeszłym. Niekonsekwencja.

 

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ciekawy tekst, dobrze napisany. Podoba mi się ten lekki chaos :) Żonglowanie motywami bardzo udane, przeskakiwania ze snu w sen, z rzeczywistości w nierzeczywistość – podoba mi się.

 

Nie powiedziałbym, że niezrozumiałe – raczej, że nie narzuca jednego sensu :D Ja tekst zinterpretowałem na swój sposób.

Che mi sento di morir

Na początku nie potrafiłam wczuć się w bohatera, nie wiedząc/ nie rozumiejąc, o co tak na prawdę chodzi. Trochę nie moja bajka, ale podziwiam jak potrafisz czarować słowami.

Sam nie wiem. Od razu zaznaczę, że nie ogarnąłem całości, co rzadko mi się zdarza. Pogubiłem się niedługo po wyjściu ze sklepiku. Jak się okazuje – nie tylko ja. Na pewno znajdą się tutaj miłośnicy onirycznych, poplątanych i zamazanych fabuł, jednak ten tekst zdaje się, nieco za bardzo odjechał i poza kunsztowną formą, zabrakło w nim bardziej przejrzystej treści. A jeśli takowa jest, przysypały ją meandry fabuły i nazbyt poetycki język.

A przyznam, że miałem pewne skojarzenie ze "Sklepami cynamonowymi". Plastyczny opis sklepiku pełnego dupereli i detali, ładnie wprowadzał w akcję. Potem jednak zaczęły przeszkadzać rozbuchane przenośnie, metafory i porównania upchane niemal w każdy fragment tekstu. Wiele dziwnych określeń i sformułowań, czasem błędnych, wymieniły Reg i Tarnina (Tarnina trochę przegięła czepiając się każdej odkrywczej i poetyckiej formy, jaką użyłaś). Osobiście wyłapałem jeszcze kilka innych momentów, które mnie wybiły z lektury.

Moim zdaniem przesadziłaś nieco z ozdobnikami i wymyślnymi zwrotami, przez co opowiadanie jest ciężkie i przestaje zachwycać stylem, a zaczyna męczyć zagubionego czytelnika. A szkoda. Potrafisz pisać, potrafisz tworzyć opisy, prezentować ciekawie przeżycia wewnętrzne postaci, budować intrygujący klimat. Tutaj zabrakło mi umiaru i choć odrobinę przystępniejszej fabuły.

Przyszedł tutaj, przyprowadzony agonią wielu bezsennych nocy (…).

 

– nie widzę tego, jak agonia może przyprowadzić. Tym bardziej agonia bezsennych nocy?

Sklep ze snami byłby wtedy czekającą na końcu szafą grającą. Zużytą i starą, rozstrzelaną setkami pocisków niezadowolonych bywalców i przypaloną równą ilością gaszonych na niej papierosów.

 

– Sklep porównujesz do rozstrzelanej szafy. Ale dlaczego? Skąd to porównanie.

Głębia pozornie ciasnego sklepiku na przedmieściach rzuciła się na niego jak pikujący drapieżca, oplatając go lodowatymi, szorstkimi kończynami. Od ich dotyku Aksoyowi natychmiast zrobiło się niedobrze.

 

– Drapieżca z lodowatymi kończynami to porównanie. Zatem jak bohaterowi zrobiło się od dotyku tych kończyn niedobrze. No i dlaczego niedobrze? Chciał wymiotować?

Śpiewny ton pianina odkrył jej bladą twarz, ściągając z niej welon tajemnicy.

 

– Ton odkrył jej twarz? Przekombinowane.

Przepadła, zastąpiona próżnością, której zaraził się od istot tak paskudnych, że nazwanie ich ludźmi uwłaczało całej ludzkości.

 

– zastąpiona próżnością, którą zaraził się…

Zawahał się. Melodia z gramofonu była odległym połączeniem skrzypiec i powtarzającego się żeńskiego murmurando.

 

– Jazz (bo to jazz miał być, wspominasz dalej, że nadal grał jazz) na skrzypce i murmurando? Nie słyszę jakoś tego. Chociaż może po prostu nie znam takiej muzyki.

Porwał z lady swój sen. Nie uciekł tylko dlatego, że w tym szale najpewniej wpadłby pod samochód.

 

– Na pewno dlatego nie uciekł? Sugerujesz, że pomyślał, że wpadnie pod samochód jak ucieknie? Dziwne.

Powiedział to nagle, nie zastanawiając się. Dygotał jak w obłędzie.

 

– To w obłędzie się dygocze?

Starał się unikać wszelkiego kontaktu, ale nie było w tym żadnego pożytku. 

 

– Chyba nie było z tego żadnego pożytku?

 

Dni były tylko zlepką bezradności, a skradziony czas się kończył.

 

– A może zlepkiem?

Teraz, szorstkie i grząskie jak trumienny piach, przesypywało się wartko przez palce umierającego.

 

– Trumienny piach? Jaki piach jest "trumienny"? I do tego grząski?

 

Ujął zeszyt i skręcił mu kark, składając go na pół. Wyjął długopis z kieszeni marynarki, zerwał zatyczkę zębami i odrzucił ją splunięciem.

 

– Opis godny jakiejś walki, czegoś istotnego, bardzo intensywny. A facet po prostu zagiął okładkę i zdjął nakrętkę z długopisu.

Jeszcze jedna rzecz rzuciła mi się w oczy. Wszystkie postacie mówią do siebie na "pan", "pani" na przemian ze zwracaniem się do siebie na ty. To taka maniera w tworzeniu dialogów i wypowiedzi?

Po przeczytaniu spalić monitor.

Nowa Fantastyka