- Opowiadanie: Wicked G - Dzieci Czasu

Dzieci Czasu

Mocno inspirowane pracami Jakuba Różalskiego i Michaela Kirkbride’a.

 

Opowiadanie jest rozwiniętą historią z szorta “Syn Czasu” z konkursu “Mechy na strzechy”. Wstęp pochodzi właśnie z tego tekstu, ale został nieco zmieniony, więc sugeruję lekturę od początku także osobom, które znają tamten utwór.

 

Przeogromne podziękowania dla Asylum i Drakainy za betowanie. Dzięki nim tekst sporo zyskał.

 

Ilustracje mojego autorstwa.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Dzieci Czasu

 

Zima na dobre opanowała Bruensk, pokrywając górzystą krainę warstwą nieskazitelnej bieli. Płatki śniegu tańczyły przed świecącymi karmazynowym blaskiem oczami. 

Gantaum niestrudzenie brnął przez zaspy. Drobne lodowe gwiazdki osiadały na jego ciele. Chłód stali zachowywał ich sześcioramienną formę, swym wdziękiem skłaniającą do refleksji.

Czy istnieje coś piękniejszego od symetrii kryształu? Co gdyby cały świat tak nagle osiągnął zero absolutne, gdyby wszystko zamarło w bezruchu, tworząc perfekcyjną sieć niepodzielnych drobin? Wszelkie formy istnienia po prostu trwałyby w jednej postaci. Bez jakichkolwiek wydarzeń, chronologia stałaby się abstrakcją.

Czas był dziwną rzeczą. Czas był ojcem Gantauma.

Kłęby dymu wirowały nad kominem malutkiej chatki na zboczu. Tylko nieśmiały blask świec w oknach sprawiał, że domek nie zlewał się całkowicie ze śniegiem. W oddali, na samym dnie kotliny, kroczyły potężne stalowe owady o kilku odnóżach. Asystowały im lewitujące platformy, niby pływające w powietrzu płaszczki. Machiny zmierzały na spotkanie wrogom, gotowe na rozpętanie prawdziwego piekła.

Gantaum nie pojmował wojny, chociaż bój miał we krwi. I w oleju też. Zarówno naturalną, jak i syntetyczną część jego jestestwa stworzono do walki, lecz do takiej o własne przetrwanie… Nie rozumiał politycznych układów, manipulacji prowadzących do bezsensownego cierpienia. Teraz, gdy splątały się linie przeszłych i przyszłych wydarzeń, bitwy przybrały na brutalności. Po starciach nie pozostawał kamień na kamieniu, całe regiony obracano w pył, niesiony potem przez wiatr wyjący niczym żałobnik nad mogiłą.

Cała kotlina rozbrzmiała przeraźliwym rykiem rakiet. Pióropusze ognia rozświetlały ołowiane niebo. Szeregi mechów wypluwały kolejne salwy pocisków, eksplozje zmieniały wioski w sterty gruzu.

Jednak Gantaum musiał rzucić się w oko cyklonu. Śpiew Trybów i Łańcuchów podpowiadał, że znajdzie tutaj tę, której szukał.

Zapach, potrzebował zapachu, słodkiej woni Kanvestry… Przemienił swe zimne oblicze androida w wilczy pysk pokryty białą sierścią. Miejsce stali zajęły krew i kość. Zaczął węszyć, powoli krocząc w dół zbocza. Nozdrza wychwyciły znajome nuty piwonii oraz skoszonej trawy, lecz wrażenie było słabe, tak wyblakłe, że mogło okazać się jedynie złudzeniem stworzonym przez chory z tęsknoty umysł.

Nagle odebrał inny bodziec, znacznie wyraźniejszy. Ogłuszający świst pędzącego pocisku. Któryś z robotów bojowych chybił. W kierunku chatki sunęła smuga światła niosąca śmierć.

Gantaum znajdował się w bezpiecznej odległości. Mieszkańcy domku nie mieli tego szczęścia. Wypadli na zewnątrz, krzycząc w przestrachu. Najpierw dziecko, potem dwójka dorosłych. Głęboki śnieg ich spowalniał, poważnie ograniczał szanse na ucieczkę.

Syn Czasu nie uważał siebie za bohatera. Nie mógł zbawić wszystkich. Misja odnalezienia Kanvestry stała na pierwszym miejscu. Jeżeli udałoby się ją wypełnić, wreszcie nadszedłby kres tego szaleństwa…

Mimo wszystko nie potrafił pozostać obojętnym. Mechaniczne nogi zamienił w zwierzęce kończyny. Szybsze, ale także bardziej podatne na zmęczenie, lecz to nie miało już znaczenia.

Wyścig ruszył. Siła mięśni kontra napęd odrzutowy.

Rachunek prawdopodobieństwa nie dawał wielu szans, jednak iskierka nadziei wciąż się tliła. Gantaum bezgłośnie błagał Tryby, by nastawiły Mechanizm Wszechświata na sprzyjające dla niego okoliczności. Prosił o niewybuch czy zryw wiatru spowalniający pocisk na ułamek sekundy. Przyspieszył jeszcze, choć myślał, że nie może już biec prędzej.

– Uwaga, zaraz trafi! – krzyknął do przerażonych ludzi.

Brakowało czasu. Musiał wybrać, czyje życie zdoła uratować. Pochwycił chłopca, który brnął przez śnieg tuż przed rodzicami. Zdołał zrobić kilka kolejnych susów. Przekształcił zewnętrzną część ciała w stal i przetoczył się po białym puchu, zwinięty w kłębek. Podmuch żaru omiótł plecy robota, odłamki zastukały o pancerz. Dziecko przetrwało, szczelnie osłonięte przed niszczycielską siłą.

Gantaum podniósł się z zaspy. W miejscu chaty ziała spora dziura, z której buchały kłęby czarnego dymu. Właściciele domu leżeli w bezruchu, zabici falą uderzeniową. Zabrakło im może kilkudziesięciu stóp do ocalenia.

Dzieciak kwilił żałośnie, wtulony w brzuch Syna Czasu. Musieli stąd uciekać, choć oznaczało to porzucenie celu. Gantaum mógł ryzykować samobójczą wyprawę w głąb kotliny, jednak nie chciał narażać chłopca.

Wybacz, Kanvestro. Mam zbyt miękkie serce.

Przeobraził tors i wewnętrzną część ramion w wilcze ciało, by malec miał wygodniej. Popędził w kierunku szczytów gór, pragnąc jak najprędzej zostawić przeklęte machiny apokalipsy za sobą.

 

***

 

Iskra przeskakująca pomiędzy stalowymi palcami zapaliła gałązki. Jęzory ognia nieśmiało obejmowały kolejne polana. Leżący obok dzik z rozszarpanym gardłem czekał na oporządzenie i upieczenie.

– Kim ty właściwie jesteś? – zapytał chłopiec, pociągając nosem. – Wyglądasz trochę jak wilkołak, a trochę jak robot… I jeszcze możesz się zmieniać.

Oczy nadal miał czerwone od łez, które ściekały po policzkach i zamarzały na znoszonym ubranku. Nie mógł przeboleć straty rodziców, raz po raz wybuchał płaczem.

– Bo jestem i tym, i tym, Malkymie. Chimerą – odparł Gantaum. – Co prawda nie wilkołakiem, tylko lupisomą, ale te istoty są spokrewnione.

– Lupi… Czym? – Dziecko zrobiło zdziwioną minę.

– Wilkołak to człowiek, który przybiera wilczą postać na chwilę. Lupisoma to ktoś, kto wygląda jak wilk przez cały czas. Część lupisom woli żyć prosto niczym zwierzęta, polując i wędrując po lasach, część woli żyć jak ludzie. Teraz nie ma już ich wiele – wyjaśnił Gantaum. – Chodź, opowiem ci historię. – Ruchem dłoni nakłonił chłopca, by się zbliżył. – Chcesz wiedzieć, skąd się wziąłem?

Malkym nieśmiało skinął głową i usiadł na kolanach Syna Czasu. Futro Gantauma było puszyste, kolorem przypominało mleko. Objął malca zwierzęcymi ramionami i pogłaskał po policzku.

– Kiedyś świat wyglądał zupełnie inaczej – rozpoczął Gantaum. – W teraźniejszości nie istniały tak zaawansowane automaty. Lecz wtedy stało się coś dziwnego. Niektórzy wierzą, że cały świat jest wprawiany w ruch przez jeden wielki Mechanizm. O, podobny do tego. – Wyciągnął rękę, zmieniwszy ją w sztuczną. Otworzył klapkę poniżej nadgarstka. Pod metalową powłoką kryła się mozaika tłoków, kół pasowych i przewodów. – Mechanizm Świata uległ awarii. Tryby nie zaskoczyły, Łańcuchy pękły. Przez to pomieszała się przeszłość i przyszłość.

– To dziwne – przerwał mu malec. – Też sądzę, że kiedyś było inaczej. Bez tych okropnych mechów. Mieszkałem spokojnie z rodzicami w chatce, nie musieliśmy się martwić wojną. Często śniłem o tamtych dniach, ale nikt nie wierzył, jak o tym mówiłem… Miałem dużo innych ciekawych snów, tylko nie pamiętam ich dobrze.

Gantaum rozwarł wilczy pysk z zaskoczenia. Przeciętni zjadacze chleba nie wiedzieli o tym, zresztą większość znamienitych osobistości też nie.

– Jesteś w takim razie wyjątkowy. – Poklepał chłopca włochatą łapą po ramieniu. – Niewielu zdaje sobie sprawę z przesunięcia czasu. Prawie wszyscy myślą, że roboty towarzyszyły ludziom od zawsze. To złe. Każda rzecz ma właściwy sobie okres, w którym powinna istnieć. Twoi pobratymcy nie są jeszcze gotowi na korzystanie z dobrodziejstw techniki. Nie do końca rozumieją maszyny, podchodzą do nich jak do zabawek, zaczarowanych przedmiotów, które można używać celem zdobycia pieniędzy lub władzy. Zabijają przy tym wielu niewinnych. Niszczą środowisko i dany im czas.

– Jesteś bardzo mądry – powiedział Malkym ze szczerym dziecięcym uznaniem. – Kto cię tego wszystkiego nauczył?

– Kanvestra. Duch czasu. Zittgaist, jak by to powiedzieli miejscowi. Para wprawiająca w ruch Tłoki. Kiedyś żyłem w przeszłości, jako lupisoma imieniem Antau, i w przyszłości, jako robot G-43M. Obaj znali Kanvestrę. Obaj podążali jej ścieżkami. Antau dzięki niej przestał być bezwzględnym, zdziczałym rzezimieszkiem, a G-43M bezmyślnym złomem. Jednak przyszedł moment, gdy Mechanizm Czasu się zepsuł. Tryby zaczęły zgrzytać, trzeć o siebie, mięknąć od gorąca i stapiać się ze sobą. Jestem takim właśnie stopem, Synem Czasu. Mogę być zwierzem, maszyną albo jednym i drugim naraz. – Zademonstrował tę zdolność, przemieniając się najpierw w lupisomę, potem w androida, w końcu w hybrydę z mięśni oraz stali. – Po awarii Kanvestra zniknęła. Szukam jej, bo wierzę, że ona uporządkuje to zamieszanie, naprawi świat.

– Ta Kanvestra… – Malkym zadarł głowę, spoglądając na oblicze Gantauma. – Kochasz ją, prawda? Słyszę to w twoim głosie. Tata zawsze tak mówił o mamie.

– Kocham. Chyba najmocniej na świecie – odrzekł Syn Czasu.

W obliczu Malkyma kryło się coś niezwykłego. Jego tęczówki miały złocisty kolor, taki jak u Kanvestry.

Może to był znak, może zwykły zbieg okoliczności. Gantaum nie wiedział, czy zdoła kiedykolwiek odnaleźć najdroższą Kanvestrę. Nie wiedział, czy wszystko da się przewidzieć, mimo iż czasem słyszał metaliczny śpiew Trybów.  

Może Mechanizm wcale nie ustawia wszystkiego z perfekcyjną dokładnością, tylko określa prawdopodobieństwo zdarzeń? Może samo obserwowanie losów świata wpływa na nie w jakiś sposób? Jeśli te tropy rzeczywiście były tylko złudzeniem… Jeśli Kanvestra przepadła bezpowrotnie i świat już na zawsze pozostanie pogrążony w chaosie…

Ogarnęło go zwątpienie. Poświęcił tak wiele sił na poszukiwania, a nadal nie przyniosły rezultatów. Tyle pytań pozostawało bez odpowiedzi.

Gantaum miał teraz jednak kolejny powód, by iść dalej. Małego, bezbronnego chłopca, który przed chwilą zasnął w jego ramionach.

 

***

 

– Rzeź. Znowu wszystkich powybijali – szepnął do siebie Syn Czasu.

W zgliszczach próżno było szukać kogokolwiek żywego. Po całej wiosce niczym zaraza rozpełzła się plama spalonej ziemi, gdzieniegdzie skalana niewielkimi stertami gruzu. Na środku placu leżał mech z wykręconą nogą i dziurami po pociskach w osłonie kabiny, zapewne jedyna ofiara mizernego oporu ze strony wieśniaków. Blade promienie zimowego słońca odbijały się w jego połyskliwym pancerzu.

– Czujesz coś, Gantaum? – zapytał chłopiec.

Wilcze nozdrza zadrgały przy wciąganiu powietrza. Znajomy zapach, lecz wątły, ulotny.

– Ślad znów się oddalił. Jak za każdym razem, gdy czuję, że jesteśmy już blisko…

– Szkoda. Chciałbym, żeby Kanvestra wreszcie nam pomogła. No i żeby ta wojna się skończyła! – Rozzłoszczony Malkym kopnął kawałek cegły, który poszybował nisko i wylądował w jednym z osmolonych gruzowisk. – Zginęli moi rodzice, zginęli wszyscy tutaj, ile jeszcze ludzi musi zginąć?!

– Nie wiem, malutki. Nie wie tego ani arcyzjarcha Lainim, ani król Haraol, ani żaden z pomniejszych lordów wojennych. Dla nich te wioski to wyłącznie punkty na mapie. Mogliby wydawać rozkazy ich unicestwienia bez końca.

Malkym spuścił głowę i zaczął chlipać. Gantaum westchnął głęboko. Usiadł na powalonym murze. Coraz częściej myślał o tym, że poszukiwania Kanvestry są daremne. Że ten zapach to tylko echo dawnej obecności Zittgaista, drobna pozostałość cudem nie zmielona przez oszalałe Tryby i Łańcuchy.

Chciałby móc wszystko porzucić. Przestać ganiać za złudnym tropem. Zwiać gdzieś daleko od wojny i znaleźć bezpieczne miejsce dla siebie, ale przede wszystkim dla Malkyma.

Rzecz w tym, że od wojny nie dało się uciec. Próbował to zrobić zaraz po tym, jak uratował chłopca przed śmiercią. Oddalając się od jednych pól walki, wpadali na inne. Po drugiej stronie gór okalających kotlinę napotkali linię błyskawicznego ataku wojsk arcyzjarchy, o której Gantaum wcześniej nawet nie wiedział. Za nią tylko zmasakrowane wioski, leje po pociskach artyleryjskich i ślady kroczących robotów.

Nie mieli dokąd pójść. W promieniu stu pięćdziesięciu mil nie było chyba żadnej ludzkiej osady, która nie zostałaby zniszczona albo otoczona ciasnym kołnierzem maszyn oblężniczych. Musieli błąkać się po Bruensku. Podążali za wątłym cieniem nadziei na znalezienie Kanvestry. Jedli to, co Gantaumowi udało się upolować. Spali w szałasach, rzadziej w opuszczonych w popłochu chatkach, o ile mieli szczęście napotkać takie w nienaruszonym stanie.

Raz w jednym z domów natrafili na trupa wiszącego na krokwi, tuż obok zakrwawionych, nieporadnie opatrzonych ciał dwóch kobiet, dorosłej i dziewczynki. Pewnie zrozpaczony mąż nie wytrzymał rozłąki z żoną i córką. Ubrania w ich szafkach już na nic im by się nie przydały, więc posłużyły za zapasowe odzienie dla Malkyma. Ponure uroki czasu wojny.

I w tej wiosce rozegrały się dziesiątki podobnych tragedii. Pytanie tylko, czy ktokolwiek zdołał stąd uciec, czy ktokolwiek jeszcze nie został uwolniony od bólu w okrutnym uścisku śmierci.

– Chodźmy już, kochany – odezwał się Gantaum. – Wracamy do lasu, tam będzie bezpieczniej.

Syn Czasu wstał i zbliżył się do chłopca, który spoglądał na zawalony dom. Z pryzmy gruzu wystawała ludzka ręka, złamana i poparzona.

– Nie przejmuj się tym. – Objął chłopca kudłatą łapą. – Oni są już w lepszym miejscu. Dasz radę iść, czy mam cię ponieść?

– Zaczekaj – odparł Malkym. – Nie czujesz tego?

– Czego? Zapachu? – Gantaum pociągnął nosem. – To tylko spalenizna, nie woń Kan…

– Nie chodzi o smród – rzekł Malkym, nieco oburzony niezrozumieniem ze strony opiekuna. – To jakby… jakby… świat się przesuwał.

Rzeczywiście, zmysły nie myliły chłopca. Ziemia zadrżała. Kawałki murów oraz desek podskakiwały, aż w końcu uniosły w powietrze i… ułożyły się z powrotem w normalnie wyglądające budynki. Pomiędzy nimi przemykały niewyraźne sylwetki, niby ludzkie cienie.

– Czas się zmienia – Malkym wodził wzrokiem po okolicy. – Miesza się…

– Stój przy mnie – polecił mu Gantaum.

Przyjął bojową pozycję. W organicznej dłoni wysunął ostre pazury, w sztucznej elektrody paralizatora. Tryby i Łańcuchy raczyły wiedzieć, co nastąpi lada moment.

Nagle powstałą z gruzów wioskę wypełnił tłum. Cienie nabierały kolorów i wyraźniejszych kształtów. Stawały się ludźmi, robotami, elfami, lupisomami, noktyandrami o popielatej skórze i błyszczących, granatowych oczach. Wielu dziwnie wyglądających istot nie rozpoznawał ani Malkym, ani Gantaum. Przenikały przez ich ciała niczym duchy, zdawały się odległe, nieobecne.

– Nie mam bladego pojęcia, do czego to doprowadzi. – Źrenice Gantauma rozszerzyły się. Zlękniony obserwował płynący alejkami potok widm. – To nie może być tylko przeszłość i przyszłość…

W miejscu chat pojawiały się skupiska drzew, kamienne warownie, szklano-stalowe wieże. Wszystko naraz, jakby półprzeźroczyste filtry nakładane na obraz. Osoby i obiekty przeistaczały się jedne w drugie, zlewały, wyłaniały na nowo ze zlepionej eterycznej masy.

Nawał urwanych krzyków i odgłosów maszyn miażdżył okolicę. Powietrze niosło nieustannie zmienne zapachy, wonie perfum czy owoców w moment przeradzające się w odór zgnilizny czy fetor rynsztoka.

Czas złapał ich w pułapkę, więc musieli spróbować uciec w przestrzeni… Znaleźć stabilniejsze miejsce. Gantaum pochwycił Malkyma i wziął malca na ramiona.

Lecz coś go zatrzymało. W rozmytym tłumie ludzi dostrzegł sylwetkę opływającą futrem i stalą.

Dostrzegł siebie. I dostrzegł też chłopca podobnego do Malkyma.

Nim zdążył się im dokładnie przyjrzeć, rzeczywistość zaczęła wracać do normy. Fantomowe istoty zwinęły się w mikroskopijne punkty. Nieskończone warstwy nowych krajobrazów zniknęły.

Zostały tylko spalone chaty i leje w skauteryzowanej glebie. Wszystko wyglądało tak samo jak poprzednio. Z jednym wyjątkiem.

Na stercie gruzu, tam, skąd wcześniej wystawała ręka, leżało ciało kobiety. Mocno pogruchotane, ale klatka piersiowa wciąż unosiła się i opadała.

– Ona żyje! – wykrzyknął Malkym – Musimy jej pomóc!

Gantaum postawił chłopca na ziemi. Wlazł na stos połamanych desek i rozkruszonych cegieł. W głowie miał mętlik, nie potrafił pojąć tego, co przed chwilą się stało.

Jeżeli to ona leżała tam martwa… Nie, to niemożliwe. Niektórych wydarzeń nie da się cofnąć.

Przykucnął przy kobiecie i delikatnie chwycił ją za barki. Okrągłe, spuchnięte policzki pokrywały sińce. Z wąskiego nosa wypływała strużka krwi.

– Hej! Ocknij się! – zawołał, delikatnie potrząsając ranną.

Nagle otworzyła powieki. Gantaum wstrzymał oddech. Jej tęczówki… Złociste, ten sam odcień co u Kanvestry i Malkyma.

– Ja żyję? Ugh…

Kobieta próbowała usiąść, lecz przychodziło to z ogromnym trudem. Syn Czasu wsparł ją włochatym ramieniem.

– Co… co się stało? Kim jesteście?

– Spokojnie. Nie rób gwałtownych ruchów, bo będzie ci gorzej. – Gantaum zamilkł na chwilę, po czym westchnął i kontynuował: – Jesteśmy… w zasadzie trudno powiedzieć. Długa historia. Nazywam się Gantaum. Odkąd przeszłość pomieszała się z przyszłością, próbuję odnaleźć Ducha Czasu, istotę, która mogłaby to naprawić. Chłopiec, Malkym… Jego rodzice zginęli, w dom trafiła rakieta. Zaopiekowałem się nim. Razem wędrujemy przez Bruensk, podążając śladami Zittgaista.

– To dziwne… Widziałam rzeczy, o których mówisz. Wojska arcyzjarchy napadły na naszą wioskę, nie zdążyliśmy uciec. Kiedy umarłam, zobaczyłam… Mechanizm Wszechświata.

Gantaum drgnął, poruszony tym wyznaniem. Wreszcie złapał trop, coś, co mogło doprowadzić do wyjścia z tragicznej sytuacji. Choć ciekawość go pochłaniała, żądała kolejnych wyjaśnień, to w tym momencie należało zająć się czymś ważniejszym.

– Potem wszystko opowiesz – rzekł do kobiety. – Tu nie jest bezpiecznie, musimy  stąd iść. Jak się nazywasz?

– Sannas… – wystękała. – Zimno mi.

Syn Czasu rozejrzał się dookoła. W gruzowisku zobaczył wystający kawałek futra. Wyszarpał je stamtąd i okrył Sannas. Podniósł ją, po czym przytulił mocno.

– Już, już – powiedział, rozcierając zwierzęcą dłonią jej zmarznięte plecy. – Niedaleko stąd jest las, tam rozbijemy obóz, poszukam czegoś do jedzenia… Malkym, idziemy. Malkym? Malkym!

Chłopiec gdzieś zniknął, gdy Gantaum był zajęty rozmową z Sannas.

– Hej, chodź tutaj! – rozbrzmiał nagle dziecięcy krzyk.

Syn Czasu wylazł z gruzowiska i podbiegł do dziecka, które stało na korpusie zniszczonego mecha, tuż obok wejścia do kabiny. Na fotelu siedział trup z gardłem przedziurawionym pociskiem. Miał na sobie zielony mundur armii podległej arcyzjarsze Kalikaru.

– Pewnie stracił kontrolę nad maszyną, kiedy go postrzelili – podjął malec. – Staw w nodze mecha pewnie się roztrzaskał przy upadku, ale druga jest w porządku… No i ten model ma napęd rakietowy. Zasilanie wciąż działa, patrz. – Postukał w konsolę.

W kokpicie rzeczywiście paliło się kilka lampek, podświetlenie obrotowej mapy też było sprawne. Strzałka wskaźnika akumulatorów tkwiła nieco powyżej rezerwy.

– Skąd ty to wszystko wiesz? – zapytał Gantaum.

– Kiedyś pilotowałem podobnego mecha. Śniłem o tym, tylko dopiero teraz sobie przypomniałem. Może uda nam się nim polecieć, ale trzeba wyciągnąć żołnierza ze środka.

Syn Czasu zrobił wielkie oczy ze zdziwienia. Nie mógł uwierzyć chłopcu, wyglądał tak niepozornie, nieporadnie… A jednak krył w sobie tajemnicę, która zaznaczała swą obecność niezwykłym znamieniem. Złocistą tęczówką.

Gantaum ostrożnie ułożył Sannas na ziemi, potem wywlókł trupa z kabiny. Malkym wgramolił się do środka, chwycił za kontrolery i skinął głową znacząco. Syn Czasu wziął ranną kobietę z powrotem na ramiona. Oddalił się, by obserwować, jak kulawy mech wstaje z ziemi.

Piszczące serwomotory powoli podnosiły tony żelaza oplecione miedzianymi nerwami. Ogromny robot bojowy dygotał, z trudem wspierając się na ramionach. W końcu Malkym zdołał go ustabilizować w pozycji kucznej; z roztrzaskaną nogą odwiedzioną na bok machina wyglądała niczym atleta podczas rozciągania.

– Zapraszam na pokład! – krzyknął chłopiec.

Gantaum wziął rozbieg i z werwą polującej bestii wskoczył do kabiny.

– Wynośmy się stąd jak najprędzej – zarządził.

Malkym wcisnął przycisk zamykający osłonę i rozpoczął sekwencję inicjującą lot.

 

***

 

Sannas ocknęła się w ciasnym miejscu, gdzie na dodatek wciąż bujało i trzęsło. Leżała na futrze, tuż obok robota o połyskliwej powłoce. Przed sobą widziała tylko fotel i zachmurzone niebo, w szybach kabiny odbijały się kolorowe diody.

Robot nagle zwrócił się ku niej. Jego głowa uległa przemianie w wilczą, tę samą, którą ujrzała po raz pierwszy, gdy odzyskała przytomność w gruzach domu. Z metalicznych paneli wyrosła sierść, quasi-ludzka twarz wydłużyła się w pysk pełen ostrych kłów.

– Gdzie jesteśmy? – zapytała kobieta.

– Ulecieliśmy jakieś sto mil – odparł Gantaum.

– Już mi trochę lepiej – powiedziała Sannas.

– Nie wygląda na to, żebyś odniosła poważne urazy – zapewnił ją Syn Czasu. – To tylko szok… Na wszelki wypadek dałem ci zastrzyk regenerujący, znalazłem go tu w apteczce, pamiętasz? Ledwo trzymałaś otwarte powieki, zaraz po nim zasnęłaś na chwilę.

– Pamiętam – odparła Sannas. – Ale trudno to wszystko zrozumieć. Świat pędzi jak szalony… Zginęło tylu ludzi. Jeszcze niedawno kuliłam się w strachu przed machinami, a teraz lecę jedną z nich.

– Przyszło nam żyć w naprawdę dziwnych okolicznościach – stwierdził Gantaum. – Kiedy przybyliśmy do wioski, była w kompletnej ruinie. Lecz nagle budynki powstały z gruzów, jakby czas się cofnął, a potem uległ wymieszaniu. Przyszłość przeplotła się z teraźniejszością i przeszłością, pewnie też równoległymi ścieżkami historii… W chmarze istot zauważyłem inną wersję siebie. Po chwili otoczenie wróciło do poprzedniego stanu… Poza tobą. Nie leżałaś już martwa pod gruzem.

Sannas drgnęła na wspomnienie swej śmierci.

– Umarłam… – Wlepiła wzrok w chimerę. – A potem zobaczyłam Mechanizm. Nie potrafię dobrze tego opisać. Układ wirujących zębatek rozciągał się w nieskończoność. Dowiadywałam się setek rzeczy naraz, jakby ktoś wlewał mi wiedzę do głowy. Miałam wrażenie, że czas we mnie wsiąkał. Brzmi dziwnie, ale inaczej nie umiem wyjaśnić. Jestem cała przemoknięta czasem. Zresztą ty i chłopak też.

– To chyba nic niespodziewanego. Powstałem, gdy czas się pomieszał po raz pierwszy, przez połączenie lupisomy z przeszłości i robota z przyszłości. Dlatego mogę zmieniać swoje ciało, wybierać pomiędzy naturą a stalą.

– Gdy czas się pomieszał… – Sannas powtórzyła słowa Gantauma. – On ciągle się burzy, rozwarstwia, rozpływa jeszcze bardziej. Porządek zniknął. Podobnie jak Duch, który go pilnował. W Mechanizmie Wszechświata pozostały tylko jego ślady.

Kabinę wypełniał delikatny świst powietrza wdzierającego się przez dziury zalepione taśmą naprawczą tuż przed odlotem. Gantaum zamilkł. Nie był w stanie zrozumieć obecnej sytuacji. Tamte eteryczne krajobrazy w wiosce wyglądały egzotycznie, wręcz obco, zasiały w sercu ziarno niepewności, które nagle wykiełkowało…

– Ale jak? – W głos Syna Czasu wkradła się nuta niedowierzania. – To niemożliwe, przecież czułem jej zapach! Wciąż go czuję!

– Bo masz go na sobie – wyjaśniła kobieta. – Tak jak ja i chłopak. Zittgaist się rozpadł, a każdy z nas wchłonął jego cząstkę. Kiedy po śmierci znalazłam się w Mechanizmie Wszechświata, też zauważyłam… samą siebie, tylko ze złotymi oczami. Przyciągała mnie ku niej niewidoczna siła, aż w końcu nasze ciała scaliły się ze sobą. Wtedy ocuciliście mnie na gruzowisku.

– Twoja śmierć nie została cofnięta – stwierdził Gantaum. – Widzę inne wytłumaczenie, choć równie dziwne i trudne do zrozumienia…

– Nieważne, mów – wtrąciła nieznoszącym sprzeciwu tonem Sannas.

– Duch Czasu opowiadał mi, że za każdym razem, gdy stajemy przed ważnym wyborem, Mechanizm Wszechświata zachowuje się jak dyferencjał. Ścieżka historii ulega rozwidleniu, powstają inne światy, a koło fortuny w każdym z nich kręci się w różnym tempie. Te inne światy powinny być dla nas niedostępne, ale jakimś cudem się zespoliły. Przejęłaś życie Sannas z odmiennej historii. Mówisz, że jej oczy były złote… Kanvestry, Ducha Czasu, też miały taki odcień.

– Mamy go wszyscy – zauważyła Sannas.

– Co? – zdziwił się Gantaum. – Przecież moje są czerwone.

Odruchowo spojrzał za siebie. W wypolerowanym poszyciu wnętrza kabiny błyszczały dwa złociste pierścienie.

Świat wciąż się zmienia. Nie powinienem temu zaprzeczać, ale…

– Nie. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Kanvestra nie mogła zginąć!

Zacisnął dłonie w pięści, metaliczny chrzęst rozbrzmiał w kabinie. Tyle sił zmarnował na gonienie za fałszywą nadzieją… Oszukiwał samego siebie. Nie potrafił pogodzić się ze stratą ukochanej, to go zwiodło.

– Co teraz zrobimy? – odezwał się nagle Malkym.

– Nie wiem – odparł zrezygnowany Gantaum. – Możemy tylko próbować uciec przed wojną.

– O ile będzie dokąd – Sannas przyjęła zatroskaną minę. – Mechanizm psuje się coraz bardziej. Kto wie, do czego to doprowadzi.

Znowu zabujało kabiną na lewo i prawo. Malkym chaotycznie machał dłońmi, próbując odzyskać kontrolę straconą przez skupienie na rozmowie. Miał problemy z całkowitym opanowaniem bojowego robota. Ledwie sięgał drążków i pedałów, choć z uwagi na oszczędność miejsca mechy z reguły projektowano dla ludzi o drobnej posturze.

We wspomnieniach latanie przychodziło znacznie łatwiej, ale w nich był dojrzałym mężczyzną, a nie chłopcem. W tamtej zniszczonej wiosce, gdy czas został porwany przez prąd chaosu, Malkym odzyskał pamięć o swoim drugim życiorysie – żywocie kapitana Narriego, doświadczonego żołnierza z państwa Zalark na południu. Państwa, które powinno pojawić się na kartach historii dopiero w odległej przyszłości.

Opowiedział o tym Synowi Czasu, kiedy zabierali się do uruchomienia mecha. Ten stwierdził, że Malkym jest połączeniem dwóch osób, podobnie jak on… Z tym, że wymieszaniu uległy jedynie ich świadomości, ciało zaś pozostało chłopięce. Gantaum podejrzewał, że nietypowe jak na młody wiek obycie chłopca musiało wynikać z czegoś nadzwyczajnego.

Tryby i Łańcuchy w swych agonalnych poczynaniach rzuciły ich trójkę na wspólną ścieżkę. Kanvestra zginęła, lecz pozostał po niej namacalny ślad. Gantaum pomyślał, że może to nie przypadek, że może Zittgaist za ich pośrednictwem jeszcze wykona swą wolę… W końcu wszyscy nosili jego znamię. Byli Dziećmi Czasu.

– Mam złe wieści – odezwał się po chwili Malkym. – Paliwo kończy się szybciej, niż przypuszczałem, pewnie silnik ma usterkę. Nie zdołamy wylecieć poza Bruensk…

– Gdzie jesteśmy? – zapytał Gantaum.

– Mapa pokazuje, że niedaleko granicy z Kalikarem, nad lasem w pobliżu Tavraksu. Zdołamy pokonać jeszcze ze dwadzieścia, może trzydzieści mil.

– Tavraks przez długi czas opierał się oblężeniu – powiedziała Sannas. – Ale potem wieści z tej części kraju się urwały. Ciekawe, czy nadal trwają tam walki.

– Widzę rozbłyski nad miastem… – poinformował Malkym. – To nie wróży nic dobrego.

 

***

 

 

Wycieńczone walką i finalnym lotem truchło mecha zostawili na niewielkiej polanie. Zabrali z niego medykamenty i resztki racji żywnościowych, po czym ruszyli na południe. Na szczęście tutaj leżało mało śniegu; mogli maszerować, nie męcząc się zbytnio. Nie wiedzieli w zasadzie, dokąd iść. Przy granicy został jedynie pas spalonej ziemi, wracanie w głąb kraju byłoby tak samo próżne. Każdy potencjalny kierunek wydawał się równie bezsensowny.

– Wy też to słyszycie? – zapytała nieśmiało Sannas. – Te okropne dźwięki, jak hałas ze środka fabryki, metal uderzający o metal. Odkąd umarłam i zobaczyłam Mechanizm, one nie ustają.

– To Śpiew Trybów – wyjaśnił Gantaum. – W zasadzie już nie śpiew, tylko jazgot. Wcześniej, zanim pomieszał się czas, ich odgłosy przypominały łagodną, rytmiczną melodię. Potem zaczęły momentami zgrzytać… Ale teraz? Kakofonia. Masz rację, ze wszechświatem dzieje się coś naprawdę niedobrego.

Szli powoli, jakby złe omeny błyskające na niebie wysysały z nich cały zapał. Syn Czasu pozostawał w postaci robota, żeby nie tracić niepotrzebnie energii… i żeby z oczu nie ciekły mu łzy.

Opowieść Sannas o Mechanizmie Świata niemal zupełnie odarła Gantauma z nadziei. Zalewał go potok myśli. Wściekłość i bezradność mieszały się z żalem. Raz nie dowierzał temu, że Duch Czasu zginął, innym razem chwilowo godził się z tym faktem i próbował dostrzec w tym nowy plan, jeszcze w innych momentach miał ochotę poddać walkę z przeciwnościami losu, po prostu paść na ziemię i czekać, aż świat runie im na głowy.

Tylko rozmowa mogła choć na chwilę odciągnąć umysł od rozpaczy.

– Co łączyło cię z Duchem Czasu? – zagadnęła Sannas. – Kiedy powiedziałam, że przepadł, zareagowałeś… bardzo gwałtownie.

– Kanvestra dla mnie była boginią. Podążałem jej ścieżkami, ona nauczyła mnie, jak żyć… Ty z kolei sprawiasz wrażenie zupełnie niewzruszonej. Nie opłakujesz straty?

– Tych, których mogłam żałować, już dawno odżałowałam – wyjaśniła Sannas, ciaśniej otulając się płaszczem. – Matka zmarła, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, ojciec odszedł na długo przed tym, jak wybuchła wojna. Nie miałam rodzeństwa. Sprzedałam sklep, który został mi w spadku, i wyniosłam się na wieś. Chciałam zostać pisarką, myślałam, że tam będę mogła w spokoju tworzyć. Powiedzmy, że nie bardzo układało mi się życie z sąsiadami, uważali mnie za dziwaczkę. Ale na pewno nie zasłużyli na taki los. Po tym wszystkim, co zobaczyłam… śmierć wydaje się obcą rzeczą.

– Co masz na myśli? – Idący na przodzie Malkym obrócił się w ich kierunku. – Widziałaś duchy zmarłych?

– Nie – odparła Sannas. – Trudno to opisać, ale to tak, jakbym została wydarta z rzeczywistości, a po ziemi stąpał tylko cień mojej świadomości. Obserwowanie Mechanizmu Świata zadziałało niczym oświecenie. Postrzegałam pojęcie prawdy w fizycznej formie… Rozumiesz w ogóle, o czym mówię, chłopcze?

– Tak. – Malkym skinął głową. – Znam znaczenie tych słów. Słyszałem je wiele razy w życiu, w którym byłem kapitanem Narrim. Dożyłem sędziwego wieku, miałem długą, siwą brodę, garstkę wnucząt i robota, który się mną opiekował… Podobnego do mechanicznej postaci Gantauma. Po tym, jak sobie wszystko przypomniałem, też czuję się dziwnie. Jestem kapitanem, hej! Kapitan Narri. To brzmi dumnie…

– Doświadczyłem tego samego, kiedy z lupisomy i robota zlepiłem się w jedno – powiedział Gantaum. – Gdy czas namiesza w życiorysach, wszystko pochłania chaos. Możesz zachowywać się nieprzewidywalnie, niewiarygodnie, jak aktor w teatrze odgrywający nie swoją rolę, w dodatku napisaną przez kiepskiego dramaturga. Dla zwykłych ludzi, nieświadomych tego, że linia historii została połamana, jesteś tylko kolejnym dziwolągiem. Twoje istnienie przyjmują na wiarę. Nikt nie pyta, po co i skąd się wziąłeś, dla nich jesteś nieodzownym, ale też niewytłumaczalnym elementem rzeczywistości. Podobnie jak mechy i inna zaawansowana technika, która powinna pojawić się dopiero za kilkanaście dekad.

– Niesamowite, jak gwałtownie wszystko się zmienia. Myślałam tak jeszcze wczoraj, zanim zginęłam… – Sannas wzięła głęboki wdech, rozważała, co ma zaraz powiedzieć. Westchnienie wyleciało z jej ust pod postacią pary. – Wczoraj? Czuję się, jakby to było wieki temu. Jednostki przestały mieć znaczenie.

– Rzeczywiście, coś w tym jest – przyznał Gantaum. – Nawet nie potrafię powiedzieć, jak długo błąkam się po świecie w poszukiwaniu wyjścia z katastrofy.

I błąkał się dalej, teraz z dwojgiem towarzyszy niedoli. Wędrowali przez las, a jaskrawe łuny wypluwane z Tavraksu pełzły po nieboskłonie, powoli zagarniając dla siebie coraz większą jego część.

Nie uszli daleko, gdy przez zgrzyt zepsutego Mechanizmu zaczęły przebijać się inne dźwięki. Ludzkie krzyki i wycie. W Dzieci Czasu nagle uderzył podmuch powietrza, który aż zakołysał rzadko rosnącymi świerkami i sosnami.

– Co to było? – krzyknął Malkym.

– Ktoś biegnie w naszą stronę – zauważyła Sannas.

– Ukryjcie się za drzewami – rozkazał Gantaum, przyjmując bojową postać lupisomy z mechanicznym ramieniem.

On mógłby uciec, lecz jego towarzysze zapewne zostaliby z tyłu. Pozostało jedynie czekać na nadchodzące zagrożenie.

Krzyki przybierały na sile. Dochodziły z męskich, kobiecych, jak i dziecięcych gardeł. Wycie… na pewno to były lupisomy, Syn Czasu rozpoznawał żałosny, strachliwy jęk wydawany przez własnych – przynajmniej połowicznie – pobratymców. Rozległy się strzały, lecz ich odgłosy nie przypominały żadnej nowoczesnej broni, raczej stare czarnoprochowce.

Spomiędzy świerków wylał się potok widm. Duchy uciekały w popłochu; głównie elfowie i ludzie, lecz także trochę ucywilizowanych lupisom. Nosili ubrania z dawnej epoki, niejednokrotnie postrzępione, splamione krwią. Płaszcze z wyszywanymi zdobieniami i długie suknie. Potykali się o własne szaty, co ostatecznie prowadziło do zguby… Za nimi ciągnęło bowiem wojsko noktyandrów, również widmowe.

Żołnierze strzelali z muszkietów lub dobijali leżących bagnetami. W pogoni uczestniczyły też kosmate, dwugłowe ogary. Duchy ginących istot rozpływały się w momencie, w którym przyszło im spotkać śmierć, echa egzystencji gasły. Sannas i Malkym obserwowali wszystko, tkwiąc nieruchomo. Syn Czasu uspokoił ich gestem dłoni.

Nagle tuż obok drzewa, przy którym przycupnął Gantaum, padł sędziwy noktyandr w cywilnym stroju. Podpełzł bliżej i wyciągnął rękę w jego kierunku. Ku zaskoczeniu Gantauma dłoń starca oparła się o jego ramię, jakby była cielesna, nie widmowa. Noktyandr uniósł głowę i spojrzał mu prosto w oczy. Pozostałe duchy biegnące przez las nie zwracały na nich uwagi.

– Ojcze… – Słowa z trudem opuszczały usta staruszka. Miał strzaskany łuk brwiowy, strużki krwi spływały po jasnoszarych policzkach i rozlewały się czerwienią na gęstej brodzie. – Tato, ty żyjesz!

Noktyandr resztką sił dźwignął się i spoczął na torsie Gantauma. Ten tkwił w bezruchu, zupełnie nie wiedząc, jak zareagować.

– Przyszli nas zabić – mówił dalej ranny. – Nienawidzą nas, bo mieszkamy z elfami i lupisomami… Ale ty nie pozwolisz mnie zabić, prawda, tatusiu?

W jego lewym, jeszcze sprawnym oku błyszczał ciemny granat przywodzący na myśl nocne niebo. Gantaum dostrzegł w nim ostatnią, ledwie tlącą się iskierkę nadziei. Instynktownie objął wilczą łapą noktyandra i pogłaskał go po plecach.

– Nie pozwolę, dziecko – powiedział. – Nie pozwolę.

Widmo starca nagle rozwiało się niczym piasek na wietrze. Pozostałe duchy też znikły. Umilkły wrzaski, znów do uszu wędrowców docierał jedynie chrzęst Trybów i Łańcuchów. Wszyscy wstali i podeszli do siebie. Gantaum wciąż był nieco oszołomiony, nie mógł otrząsnąć się po ostatnich słowach umierającego starca.

– To było przerażające… – Malkym otworzył szeroko usta z wrażenia. – Przeszły mnie dreszcze, znów czułem się jak wtedy, kiedy mnie, to znaczy kapitana Narriego, po raz pierwszy wysłano na front.

– Widzieliśmy przeszłość – stwierdziła Sannas. – Uciekinierów z Masakry w Tavraksie.

– Kiedy to się stało? – zapytał Malkym. – Wybacz, kapitan nigdy nie był dobry z historii.

– Wieki temu Tavraks był tyglem kulturowym, przybywano do niego z całego świata – wyjaśniła Sannas. – Aż nie spodobało to się Barasowi, nowo koronowanemu władcy sąsiedniego Nanimanu, gdzie teraz leży Kalikar. Inne rasy uważał za nieczyste. Szybko zdobył poparcie wśród swych poddanych i wszczął krucjatę, która potem doprowadziła do ciągnących się dekadami wojen.

– Zaraz – wtrącił się Gantaum. – To on nie nazywał się przypadkiem Abras?

– Jestem pewna, że Baras – odparła Sannas.

– Więc albo któreś z nas się myli, albo znasz inne imię króla, z linii czasu tej drugiej Sannas. Kto wie. Wszystko wygląda coraz dziwniej… Tamten noktyandr nazwał mnie ojcem. Dlaczego? Jakim cudem mnie zobaczył?

– Może na chwilę spojrzał w przyszłość – podzieliła się swym pomysłem Sannas. – Umierał, pomieszało mu się w głowie. Pewnie był wychowywany przez lupisomy i stąd wziął cię za ojca.

– Może. – Gantaum westchnął głośno. – Dobrze chociaż, że dzięki mnie nie czuł się samotny, kiedy odchodził.

Wtem rozległ się potężny huk. Coś rozdarło niebiosa… i to dosłownie. Firmament nad Tavraksem pękał. W szczelinach ukazywały się Tryby i Łańcuchy, trące o siebie, jazgoczące z niesłyszaną wcześniej mocą.

– Idziemy tam – wypaliła nagle Sannas i ruszyła na wschód.

– Oszalałaś? – oburzył się Gantaum.

– Zamierzasz wiecznie uciekać? Świat się przemienia. Wyjdziemy tym zmianom naprzeciw, innej drogi nie ma.

– Musimy tam iść, Gantaum – powiedział Malkym, przydreptawszy do Sannas. – Czuję to.

I Gantaum nagle też poczuł. Wychwycił ostatni fragment uporządkowanej melodii w chaotycznym śpiewie Trybów; podpowiadał mu, żeby czym prędzej przybył do Tavraksu.

Zapach piwonii i skoszonej trawy uderzył w wilcze nozdrza jeszcze silniej niż zwykle. Woń Kanvestry, woń czasu spowijająca Sannas, Malkyma i Gantauma.

– Macie rację. Idziemy.

 

***

 

Miasto znajdowało się blisko pasma ośnieżonych szczytów, zaledwie kilka mil na wschód od lasu, gdzie Gantaum, Malkym i Sannas przymusowo lądowali mechem. W zamierzchłej przeszłości Tavraks leżał na samym skraju puszczy, lecz wycinka drzew na opał i pod uprawy odsunęła zieleń od domostw.

Tamte dni były równie bliskie, co ledwie minione zdarzenia. Przeszłość i przyszłość zlewały się w jeden teraźniejszy moment. Gantaumowi na przemian to wydawało się, że przez nieskończenie długą chwilę nawet nie drgnęli, to że w mgnieniu oka pokonali spory dystans. Krajobraz pulsował, raz biegli przez dzicz jeszcze nietkniętą ręką myślącej istoty, raz przez metropolię, w której budynki pięły się wyżej niż niejedne góry. Przenikali przez chmary widmowych postaci. Syn Czasu czasem odnosił wrażenie, że część duchów im się przygląda.

Szczeliny na niebie wciąż rosły, niektóre sięgały już horyzontu. Ze zgrzytającego mechanizmu buchały kłęby dymu, trzaskały snopy iskier, gdy niezsynchronizowane tryby ścierały się ze sobą.

Duch kapitana Narriego pozostawał niezłomny, lecz niedojrzałe ciało Malkyma miało swe ograniczenia, więc Gantaum niósł malca na plecach. Korzystał ze zwinniejszej postaci lupisomy, choć z tego powodu odczuwał głód i zmęczenie; nadnaturalny zew sprawiał jednak, że nie miało to znaczenia. Sannas próbowała dotrzymać mu kroku.

– To dziwne – powiedziała zdyszana, gdy Syn Czasu przystanął na chwilę, by odpocząć – Nie słychać strzałów ani stąpania mechów.

– Jazgot Trybów i Łańcuchów wszystko zagłusza. – Gantaum nadstawił wilczych uszu, próbując wyłapać dźwięki wymienione przez kobietę.

– Powinniśmy być gdzieś w okolicy wiosek, które otaczały Tavraks – stwierdziła Sannas, odgarniając z czoła lepkie od potu włosy. – Ale ani śladu wojsk arcyzjarchy, tylko między widmami migają ślady umocnień.

– Myślisz, że oblężenie już minęło? – zapytał Malkym.

– W którymś momencie dziejów na pewno – wtrącił się Gantaum. – Teraz jesteśmy jednocześnie we wszystkich i w żadnym konkretnym naraz, jakkolwiek bezsensownie to nie brzmi.

Ruszyli dalej w głąb chaosu, pajęczyny skutków niepowiązanych ze swoimi przyczynami. Bruenską zimę zastąpiła gorejąca powódź entropii. Smużące rozbłyski na mechanicznym sklepieniu oślepiały, hałas Trybów jeszcze przybrał na sile, tak że nie słyszeli własnych myśli. Z naturalnego błękitu niebios niewiele zostało.

Gantaum mógłby przysiąc, że z każdą setką przebytych kroków widmowe postaci i krajobrazy nieco przygasały, blakły niczym płowiejące w słońcu szaty. Nadal nie napotkali żadnych wojaków arcyzjarchy, a docierali już do bram miasta.

Zmiany w krajobrazie nagle się zatrzymały. Nieliczne ostałe wieże Tavraksu utkwiły we współczesności, martwe, poznaczone ostrzałem artyleryjskim. Gantaum, Malkym i Sannas przeleźli przez wyłom w wysokim murze obronnym, z niemałym trudem wspinając się po pryzmie gruzu.

Wewnątrz niegdyś tętniącego życiem miasta zastali ślady rzezi. W niektórych dzielnicach nie pozostał kamień na kamieniu. Budynki zrównane z ziemią, dogorywające zgliszcza, leje po pociskach artyleryjskich, kratery po eksplozjach. Zgubione buty, nadpalona laleczka, krew na bruku… Ale żadnych trupów. Może za wyjątkiem tych stalowych, bezwładnych mechów, które leżały powalone na ulicach, zagradzając drogę Dzieciom Czasu.

Kluczyli pośród ruin, nie szukając niczego konkretnego, a bardziej oczekując na to, co stanie się dalej. Zew, który przygnał ich do Tavraksu, nadal głośno wołał, wciąż nie mogli go zaspokoić.

– Niebo zniknęło – zauważyła Sannas, gdy wspięli się na kolejne rumowisko. – Widać już tylko Mechanizm.

Malkym i Gantaum zadarli głowy. Od nieskończonej mozaiki przekładni, sprzęgieł i tłoków nie sposób było oderwać wzroku, przy tym nawet największe cudy świata – a obaj się ich naoglądali, choć chłopiec wyłącznie za żywota kapitana Narriego – zdawały się nieznaczące, odległe dla duszy. Teraz zrozumieli, co Sannas miała na myśli, mówiąc o wyrwaniu z rzeczywistości. Mechaniczny bezkres pochłaniał w całości, hipnotyzował nawet teraz, gdy jego harmonia została zaburzona. Iskry krzesane z Trybów i Łańcuchów jawiły się niczym rozbłyski ulotnej prawdy gasnące w otchłani nieuporządkowania.

Najgorszą z tych prawd była jednak ta, że Kanvestra bezpowrotnie odeszła. Nikt już nie panował nad czasem, przetrwali wyłącznie oni, osierocone, zagubione Dzieci.

– Patrzcie! – krzyknęła nagle Sannas. Szarpała Gantauma i Malkyma za ramiona, aby wyrwać ich ze stuporu. – Ktoś chyba tam idzie! – Wystrzeliła palcem w prawo.

Szybko podążyli w tamtym kierunku, ześlizgując się po gruzowym piargu. Wzniesione tumany kurzu osiadły na ich odzieniu, i bez tego już mocno zniszczonym.

Sannas poprowadziła do zaułku, w którym zniknął ów ktoś. Gantaum przypuszczał, że to tylko widmo, niezgasłe echo przyszłości lub przeszłości. Martwiła go jednak absolutna pustka w mieście. Nie było ani żołnierzy, ani zwykłych mieszkańców, a jedynym śladem po nich pozostały ciemne plamy krwi…

 Nietknięta ostrzałem alejka nie pasowała do reszty Tavraksu. W witrynach błyszczały pierścionki, naszyjniki i porcelanowe filiżanki, lecz i tu było pusto, nawet najbledsze duchy nie łypały z wnętrz sklepów. Droga kończyła się u drzwi kwadratowej wieży z zegarem o pożółkłej tarczy. Jego wskazówki na przemian poruszały się do przodu i do tyłu.

– Nikogo tu nie…

– Czego szukacie?

Przedwczesnemu osądowi Gantauma zadał kłam mężczyzna skryty za murkiem przy schodach do jednej z kamienic. Miał piękny galowy mundur, lecz błękitny kolor ubrania zbrukały błotniste plamy.

Jego oblicze wyglądało znajomo, przynajmniej dla Gantauma i Sannas. Zdawało się im, że widywali kogoś podobnego na zdjęciach w prasie. Malkym był jednak młodym chłopcem ze wsi, który gazety widywał rzadko, a tkwiąca w jego umyśle świadomość kapitana Narriego pochodziła z innych czasów. Oczy obcego płonęły złotawym blaskiem…

– Szukacie ocalałych? – ciągnął mężczyzna. – A może ucieczki przed wojną?

– Nazywasz się Hron? Jesteś burmistrzem Tavraksu? – zapytała Sannas, ostatecznie wywoławszy wspomnienie okrągłej, wąsatej twarzy z pamięci. Brud na czole i zapadnięte policzki utrudniały jej rozpoznanie.

– Tak. Zostałem w mieście, choć wiedzieliśmy, że nadciągają wojska arcyzjarchy. Pragnąłem sprawować pieczę nad obywatelami… W istocie sprowadziło się do to tego, że kryłem się w podziemiach ratusza jak szczur, słuchając komunikatów wojskowych i przejadając zapasy, podczas gdy tu, na powierzchni, ludzie, którym przysięgałem służyć, ginęli w męczarniach. Dziś się obudziłem, i zamiast odgłosów strzałów słyszałem jazgot tego, co wisi nad nami, Trybów. Moja żona, dzieci i zaufani doradcy zniknęli bez śladu. Wyszedłem na zewnątrz, ale tu też nie było nikogo. Nikogusieńko… Oprócz was, istot o złotych ślepiach. Pytam więc zatem, czego szukacie?

– Szukałem Kanvestry, Ducha Czasu – zaczął Gantaum. – Chciałem ją odnaleźć, żeby uporządkowała czas i zatrzymała wojnę.

Burmistrz Tavraksu roześmiał się histerycznie. Zacharczał głośno i strzyknął z ust krwawą plwociną.

– Wojny nie da się zatrzymać – powiedział gorzkim, zrezygnowanym tonem. – Ona trwa wiecznie. Zmieniają się tylko pionki. Nasz król i nasz wróg, arcyzjarcha, mają setki poprzedników i następców.

– Brutalność leży w naturze wszystkich istot – rzekł Gantaum. – Ale wielkie machiny nie pasują do tych czasów. Cywilizacja jeszcze nie dojrzała do ich potęgi.

­– Owszem – odparł Hron. Kwaśny uśmiech nie znikał z jego twarzy. – Czy zatem nadal szukasz tej swojej Kanvestry?

– Nie. Duch Czasu zginął. Ale nasza trójka została naznaczona jego piętnem. Teraz… szukamy…

– Nie szukacie niczego – przerwał mu Hron. – Nawet nie potrafisz okłamywać samego siebie, wilczku. – Nie szukacie, bo jesteście zagubieni, nie wiecie, co czynić. Widzisz, ta prawdziwa, wieczna wojna toczy się wysoko ponad nami. Ponad Mechanizmem, który jest tylko dziełem, a nie praprzyczyną… To Harmomistrz wciąż walczy z Chaosem. Zauważyłem jego oczy w prześwitach pomiędzy trybami. Sami zobaczcie.

Wskazał palcem ku górze. Gantaum, Sannas i Malkym wlepili wzrok w Mechanizm.

Zza kłębów dymu i snopów iskier wyłaniał się krajobraz zagłady. Tryby topniały od gorąca już nie w pojedynczych punktach, lecz na całych połaciach. Fale mosiądzu zalewały kolejne partie wirującego układu. Perfekcyjna organizacja ginęła w oceanie złotożółtego metalu.

Ta barwa… zupełnie jak nasze oczy.

Z tym, że ich już nie było. Zniknęła Sannas, zniknął Malkym, zniknął Hron. Nie było już Tavraksu. Gantaum nie mógł nawet wypatrzeć Harmomistrza…

Syn Czasu utonął w otchłani upłynnionego Wszechświata.

 

***

 

Rimi niosła niewielki pakunek, tuptając przez świątynię. Chłód murów nieco onieśmielał, podobnie jak ogromne posągi stojące na środku nawy, jednak opiekuńcza dłoń zaciśnięta na ręce dziewczynki dodawała jej otuchy.

– Spójrz, Rimi. – Mama wskazała na najmniejszy z pomników, przedstawiający chłopca w luźnej, zdecydowanie za dużej szacie. – To Malkym, Przeszłość. Przedstawia się go jako dziecko, bo każdy z nas kiedyś był młody… Obok niego roztropna Sannas, Teraźniejszość, czuwa, byśmy nie zabłądzili we wspomnieniach czy marzeniach. Tu zaraz Gantaum, Przyszłość, obietnica cudów i dziwów, które czekają nas w jutrzejszych dniach. Wreszcie Hron, awatar Harmomistrza, pilnujący wszelakiego porządku.

– Co to znaczy awatar? – zapytała Rimi.

– To postać człowieka, którą przyjmuje Harmomistrz. Jego lustrzane odbicie.

Rimi nie była pewna, czy dobrze zrozumiała mamę. Tajemnice wiary należały do skomplikowanych spraw, ojciec czasem nawet nazywał je zmyślonymi bzdurami.

– Teraz złóż dary pod jednym z posągów – poleciła mama.

– Pod którym?

– Musisz sama zdecydować, Rimi.

Dziewczynka niechętnie wystąpiła do przodu, oddalając się od rodzicielki. Uważnie obserwowała pomniki, myśląc nad wyborem… Najbardziej spodobał jej się Gantaum. Był dość niezwykły, jedno ramię miał inne niż drugie, jak u drewnianej lalki, ale jego wilcza głowa wyglądała ładnie, nawet podobnie do Nahika, ich ukochanego psa strzegącego domu.

Rozwinęła pakunek i złożyła pęk skoszonej trawy oraz ścięte kwiaty piwonii u pazurzastych stóp wcielenia Przyszłości, po czym biegiem wróciła do mamy.

Gantaum znów mógł poczuć woń Czasu, choć tutaj był wyłącznie widmem, niedostrzegalnym dla większości istot.

Przypadła mu rola opiekuna idei, tak samo jak Malkymowi, Sannas i Hronowi, których poznał w trakcie ostatniej podróży w poprzednim wcieleniu. Harmomistrz wyciągnął ich ze starej rzeczywistości, zestawu niezliczonych ścieżek historii zniszczonych pod naporem chaosu. Wykorzystał ocalone resztki swego dzieła. Wyrwał poza Czas, by mogły stać się bóstwami, i osadził w nowym wszechświecie.

Tak jak kiedyś Antau i G-43-M spoglądali z nadzieją na Kanvestrę, wyczekując znaków, tak teraz wielu spoglądało na Gantauma i inne Dzieci Czasu. Ich czwórka grała od nowa tę samą rolę.

I tak będzie aż w nieskończoność. Harmomistrz będzie toczył bój z Chaosem, grał w kości, pojedynkował na słowa, jakkolwiek by tego nie nazwać. Wszechświaty będą powstawać i ginąć, a ktoś inny przejmie w nich nasze pozycje, stanie się naszą kolejną wersją. Ale to już nie moja troska… Muszę zajmować się tym Czasem, który mamy teraz.

Razem z innymi duchami, nieśmiało wyglądającymi zza pomników, Gantaum odprowadził wzrokiem Rimi i jej matkę do wrót świątyni, słuchając ich bezgłośnych próśb, nadziei i marzeń.

 

Koniec

Komentarze

Fajna ta ilustracja – sam rysujesz?

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Tak, wykonuje pracę techniką mieszaną – szkic robię ołówkami i/lub węglem na kartce, potem obrabiam go cyfrowo.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przeczytane :). 

Wickedzie, muszę powiedzieć, że to kawał dobrego opowiadania. Przez cały czas gdzieś z tyłu głowy świtało mi skojarzenie z “Mroczną wieżą” Kinga. Bardzo to wszystkie logicznie się układa, wizja świata przerażająca, bohaterowie z krwi i kości, a jednocześnie wszystko to jest owiane mgłą tajemnicy i niedopowiedzenia. Przez cały czas lektury czułam niepokój.

Zakończenie bez fajerwerków, ale jak najbardziej satysfakcjonujące.

Idę nominować do biblio, zastanowię się jeszcze czy coś dalej nie poleci :3.

Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, sy :) Cieszę się, że tekst się spodobał.

 

Przez cały czas gdzieś z tyłu głowy świtało mi skojarzenie z “Mroczną wieżą” Kinga.

I tu mamy znowu te nieświadome podobieństwa, o których była mowa na ostatnim NFowym piwie :D “Mrocznej wieży” jeszcze nie czytałem, ale sam motyw pojawił się tutaj nieprzypadkowo, bowiem wieże są dość istotnym elementem w lore The Elder Scrolls, stworzonym między innymi właśnie przez wspomnianego w przedmowie Michaela Kirkbride’a.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

ale sam motyw pojawił się tutaj nieprzypadkowo, bowiem wieże są dość istotnym elementem w lore The Elder Scrolls, stworzonym między innymi właśnie przez wspomnianego w przedmowie Michaela Kirkbride’a

a zapoznam się z pracami ww. pana :D. 

 

O, jeszcze zapomniałam powiedzieć, że ilustracje są fantastyczne! Masz naprawdę duży talent.

Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne

Kirkbride stworzył sporo fajnych concept artów i szkiców, można je znaleźć tutaj:

http://michaelkirkbride.tumblr.com/

 

Również dziękuję za docenienie ilustracji. Wkrótce w… pewnym miejscu powinna pojawić się moja kolejna praca graficzna, ale na razie nie zdradzam szczegółów ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Imponująca wizja, fajne poplątanie czasów…

Ale bohaterowie wyszli jacyś mało bohaterscy. Jeśli napotykają problemik, to zaraz Zeitgeist go magicznie rozwiązuje, na przykład wskrzeszając Sannas. Widma tłuką się między sobą, a potem nagle znikają. Mech pojawia się jak na zamówienie. Bohaterowie głównie biegają, ale nic nie robią. A potem zostają bogami. Tak za nic, po znajomości. Ten aspekt mi nie leży.

Reszta mniej więcej w porządku.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za komentarz i bibliotekę, Finklo!

Cóż, Deus ex machina i postaci biernie chłonące zdarzenia rzucane im przez nazbyt szczęśliwe sploty okoliczności to już chyba mój znak firmowy. Na drobne usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że w zamyśle miałem pokazanie zagubienia, nieznaczności myślących istot w stosunku do ogromu tajemnic otaczającego wszechświata, a zagubienie niekoniecznie musi prowadzić do tragicznych konsekwencji – czasem wychodzi z tego coś dobrego, tak jak w przypadku bohaterów. Czy apoteoza była tylko dziełem przypadku, konsekwencją znalezienia się we właściwym miejscu o właściwym czasie, czy rezultatem szczególnej więzi Gantauma z Kanvestrą, czy może też planem zapisanym od dawna w mechanice wszechświata – to zostawiam czytelnikowi jako zachętę do refleksji nad determinizmem, bo taką funkcję miał też pełnić ten utwór.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Hmmm, nawet jeśli w czasach znajomości z Kanvestrą Gantaum miał jakieś wielkie zasługi, to w tekście ich nie widać. Zachowuje się raczej jak zakochany chłopak wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu szukający zaginionej miłości.

Babska logika rządzi!

Nie chodziło tu mi o zasługi, a raczej właśnie o uczucie i podążanie jej śladami.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Rzeczywiście, ciekawa wizja, ze sporym rozmachem, poparta solidnym, pasującym do treści i tworzącym sugestywny nastrój wykonaniem. Sam pomysł na takie techno-fantasy może jakoś okropnie nie zaskakuje – wszak to odwieczna wojna porządku z chaosem – ale ubranie jej w tak efektowne fatałaszki nadało wszystkiemu nowego, bardzo interesującego blasku. No i cały ten fantasy-mitologiczno-baśniowy styl powoduje że człowiek nie szukać dziur logicznych i paradoksów, jakich z reguły pełno w opowieściach bawiących się czasem. 

Rozumiem wątpliwości Finkli co do bohaterów, i rozumiem też, że są jacy są celowo – to bardziej jakaś Twoja, zakręcona forma archetypów, niż "żywych", naturalnych postaci. Choć też muszę przyznać, iż przeszkadzało mu to, ze oni bardziej filozofują niż rozmawiają, przez co cała ich podróż przez ogarnięty temporalnym chaosem świat jest jeszcze bardziej odrealniona. I mimo, że opisałeś ich dramat, a emocje Gantauma, zwłaszcza te względem Kanvestry, przedstawiłeś nader dokładnie, jakoś ich nie czuję, nie odbieram. I to zakończenie bez przytupu… 

Cóż, może wynika to z faktu, że wolę akcję, niż filozofię ;-) 

Nie zmienia to oczywiście tego, że mam do czynienia z bardzo dobrym, ciekawym tekstem. 

Pozdrawiam! 

 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dziękuję za komentarz i bibliotekę, Thargone :)

Fajnie, że udzielił się mistyczno-baśniowy klimat, bo właśnie o ten efekt mi chodziło – ukazanie fenomenu czasu przez pryzmat niezrozumienia, zagubienia.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Płatki śniegu tańczyły przed świecącymi karmazynowym blaskiem oczami.

Hmm. Widzę, że chodzi Ci tutaj o efekt w stylu "najazd kamerą", ale nie jestem pewna, czy to dobrze wyszło. Ja tego nie zobaczyłam.

 Chłód stali zachowywał ich sześcioramienną formę, swym wdziękiem skłaniającą ku refleksji.

Purpura, purpura, purpura. Skłaniającą do refleksji ("skłaniać się ku" można tylko w kontekście decyzji: skłaniałam się ku zakupieniu płyty Ayli Nereo, ale ostatecznie wybrałam chleb i mleko).

 Bez jakichkolwiek wydarzeń, chronologia stałaby się abstrakcją.

Bez żadnych wydarzeń chronologia… Coś ciekawego tu przebłyskuje. Zobaczymy, jak to rozwiniesz.

 Czas był dziwną rzeczą.

Polska "rzecz" ma węższe pole semantyczne, niż angielskie "thing" – zasadniczo obejmuje tylko byty materialne. Czas jest (o ile jest, patrz hegliści brytyjscy) niematerialny, jeśli traktujemy go jako byt. Jeśli jako relację (p. Kant, Leibnitz) – to tym bardziej. Koniec dygresji.

 Tylko nieśmiały blask świec w oknach sprawiał, że domek nie zlewał się całkowicie ze śniegiem.

No, nie wiem. Nie widzę tego. Cały akapit wydaje mi się chaotyczny, jakby wyskoczył znikąd – a w jego obrębie też nie widzę porządku. Rozumiem, że chodzi o wojnę, nieoczekiwanie spadającą na dolinę, ale nic z niczym mi się tu nie wiąże.

toczenie bojów miał we krwi

Dziwnie to brzmi. Może: bój miał we krwi?

 we krwi. I w oleju też.

Nie wiem, czy humor jest tu odpowiedni.

 lecz do takiej o własne przetrwanie

Troszkę niezręczne.

 Nie rozumiał politycznych układów, manipulacji prowadzących do bezsensownego cierpienia.

Wiesz co, to dobrze by było pokazać. Poszukaj sobie http://lubimyczytac.pl/ksiazka/20631/zmeczenie-materialu – tam to jest ładnie zrobione: jednym z bohaterów jest właśnie cyborg-zabójca, który uciekł swoim panom i ukrywa się.

 bitwy przybrały na brutalności

Nie brzmi to dobrze.

 niesiony potem przez wiatr

Hmm.

 Pióropusze ognia rozświetlały ołowiane niebo.

Zaraz, to ta bitwa jest teraz? Czy nastąpiła kompresja czasu? Pogubiłam się.

 Przemienił swe zimne oblicze androida

Purpura.

 uczucie było słabe

"Uczucie" zwykle odnosi się do emocji. Wrażenie.

 Nagle odebrał inny bodziec, znacznie wyraźniejszy.

Nie zapowiadaj, co zaraz będzie – od razu to zrób.

 Jeżeli udałoby się

Trochę nie brzmi.

 zmęczenie, lecz to nie miało już znaczenia.

Coś tu jest brzmieniowo nie tak.

 Statystyka nie dawała wielu szans

Statystyka? Kto prowadzi statystyki przeganiania rakiet przez cyborgi? To zdanie wyrwało mnie z zawieszenia niewiary, a w dodatku spowalnia akcję (choć może to było zamierzone).

 Tryby, by nastawiły Mechanizm Wszechświata na sprzyjające dla niego okoliczności

Tryby raczej stanowią mechanizm. Sprzyjające mu okoliczności. I "okoliczności", hmm.

 zryw wiatru spowalniający pocisk

Nie dałabym za to głowy. Anglicyzm: wiatru, który spowolni.

 Przyspieszył jeszcze, choć myślał, że nie może już biec prędzej.

Skondensowałabym.

 Pochwycił

Uch, wymodzone słowo. Ludzie, less is more. Chociażby:

 Podmuch powietrza wywołany eksplozją

to jest wręcz ślamazarne. Podmuch żaru, może? Podmuch eksplozji?

 szczelnie osłonięte

Szczelnie?

 raptownie podniósł się z zaspy

Jesteś pewien?

 ulatywały smugi

Ulatywały, czyli rozchodziły się. Chyba nie to miałeś na myśli.

 Zabrakło może kilkudziesięciu stóp do ocalenia.

Zabrakło im.

 pragnąc jak najprędzej zostawić przeklęte

Nie brzmi mi to.

 Iskra przeskakująca pomiędzy stalowymi palcami

Jak w paralizatorze?

 cały stos drewna pochłonęły jęzory ognia

Oj tam, prawa fizyki :) Drewno w dużych kawałkach tak szybko się nie spala, i dobrze – bo potrzeba by było ton opału.

 Nie mógł przeboleć straty rodziców

… really. Takie zdanie to dla Ciebie samobójstwo. Nawet, jeśli próbujesz w ten sposób pokazać bezduszność bohatera (chociaż już go pokazałeś jako moralną osobę), nie możesz traktować straty rodziców jak upuszczenia lodów.

 ale te istoty są spokrewnione

Kliniczne. Jak z podręcznika, kto tak mówi o sobie?

 Ruchem dłoni nakłonił chłopca

Nakłonił – czyli przekonał. No, nie wiem.

 usiadł na kolanach Syna Czasu. Jego futro było puszyste

Zmyliła mnie zmiana podmiotu.

Lecz wtedy stało się coś dziwnego.

Wtedy – kiedy?

 Przez to pomieszała się przeszłość i przyszłość.

Aa, i teraz ta wypowiedź się trzyma kupy. To dorzucę tylko, że postulujesz tu metaczas. Można tak, ale musisz uważać, żeby nie wpaść w regressio ad infinitum.

 przerwał mu nagle malec

Zakończył wypowiedź, wiec nie tak znowu nagle.

 też dużo

Skasowałabym "też", mało wymowne.

 rozwarł wilczy pysk z zaskoczenia

Dziwnie to brzmi, a i wygląda jak ilustracja do "Czerwonego Kapturka".

 To złe.

Co jest złe? Czy nie miałeś na myśli, że to źle, że ludzie tak myślą?

 przedmiotów, które można samolubnie używać

Których można używać.

w przeszłości, jako lupisoma

Nie dawałabym tu przecinka, ale mogę się mylić.

 Obaj podążali jej śladem.

W sensie "tropili ją"? Bo "follow" ma szersze pole sematyczne, niż "podążać za". Ale teraz, kiedy dobrze widzę Twoje światotwórstwo, muszę je pochwalić. Zgrabne.

 Kochasz ją, prawda? Słyszę to w twoim głosie.

To dziecko nie wyraża się jak dziecko. Ile ma lat? Czy to skutek zaburzeń czasu?

 taki jak

Taki, jak.

 Mechanizm wcale nie ustawia wszystkiego z perfekcyjną dokładnością

Na tym w zasadzie polega mechanizm…

 niczym zaraza rozpełzła się plama spalonej ziemi, gdzieniegdzie skalana

Pomieszane metafory i obrazy: plama pełza, a jeszcze do tego jest skalana (czyli splamiona)? Chaos.

 No i żeby

No, i żeby.

 cegły, który poszybował nisko

Poszybował?

 Mogliby wydawać rozkazy ich unicestwienia bez końca.

Jakoś mi to nie brzmi.

 wcześniej zamieniwszy dolną część ciała na mechaniczną, żeby nie czuć ostrych krawędzi.

Troszkę… psuje dramat tej chwili. Może tak miało być, ale…

 myślał o tym, że poszukiwania Kanvestry są daremne

Tj. poszukiwania są daremne, i on o tym myśli. Nie wiem, czy o to chodziło.

linię błyskawicznego ataku wojsk arcyzjarchy

To się tak nazywa? Nie znam się na tym, więc pytam.

to, co udało się upolować Gantaumowi

Raczej: to, co Gantaumowi udało się upolować. Albo: to, co udało się Gantaumowi upolować.

 napotkać takowe w nienaruszonym stanie

"Takowe" jest bardzo wysokie, nie pasuje stylistycznie (mało gdzie by pasowało).

 posłużyły za zapasowe odzienie dla Malkyma

Dziwnie sformułowane.

 Ponure uroki

Dziwnie brzmi. Przeczytaj na głos.

ktokolwiek jeszcze nie został uwolniony od bólu w okrutnym uścisku śmierci.

Bardzo purpurowe i dość mętne. Nie od razu wiedziałam, o co chodzi.

 w słowach malca tkwiło ziarno prawdy

Czyli zełgał, ale nie w stu procentach? Hmm?

 uważnie obserwując zachodzące zjawisko

Wiemy, co obserwuje, nie musisz zaznaczać.

 Przyjął bojową pozycję.

Chyba powinno być: Przyjął pozycję bojową, bo to klasyfikator.

Oprócz nich chodziły tam całe rzesze

Trochę to wytrąca z rytmu. Może: Wielu istot ani Gantaum, ani Malkym nie rozpoznawali?

 Zlękniony obserwował

Show, don't tell. "Zlękniony" to typowe "tell", zapewnianie. Zejdź na nizszy poziom, wrażeń, nie interpretacji.

 W miejscach chat

W miejsce chat – to jest idiom (w miejsce = zamiast).

szklano-stalowe wieże

Widać w nich stal?

 Nawał urwanych krzyków i odgłosów maszyn miażdżył okolicę

Hmm. No, nie wiem.

 niosło nieustannie zmienne zapachy

Jakieś to statyczne.

 sylwetkę opływającą futrem i stalą.

Nie, zdecydowanie nie.

 w skauteryzowanej glebie

To brzmi jak podręcznik. Sucho, naukowo, bez emocji.

tak samo jak

Tak samo, jak.

 W głowie miał mętlik, nie potrafił pojąć tego, co przed chwilą się stało.

Dublujesz informację, ale to może być zasadne jako wzmocnienie.

 delikatnie chwycił ją za barki

Trochę dziwnie to brzmi.

 lecz przychodziło to z ogromnym trudem

Przychodziło jej to. Powtarzasz schemat w następnym zdaniu.

 bo będzie ci gorzej

Nienaturalne.

 Odkąd tylko przeszłość

Skasowałabym "tylko", nie jest potrzebne.

zobaczyłam… Mechanizm Wszechświata.

Tak, ot?

 

Na razie tyle – jutro wrócę z dalszym ciągiem.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jak już pisałam w becie, tekst mi się bardzo podoba, jest niepokojący, a zarazem w jakiś dziwaczny sposób optymistyczny – chyba za sprawą bohaterów, no i zakończenie. On ma fenomenalne zakończenie. Mit w formie czystej. Dawno nie czytałam tak udanego ujęcia trudnego tematu pomieszania czasu i przestrzeni – tu kapelusze z głów za pomysł i wykonanie.

Tekst bezwzględnie biblioteczny, a może i wyżej.

http://altronapoleone.home.blog

@Tarnina

Dzięki za wpadnięcie i obszerny komentarz ;) Część uwag uwzględniłem. Czekam na drugą partię. 

 

Ale teraz, kiedy dobrze widzę Twoje światotwórstwo, muszę je pochwalić. Zgrabne.

Dziękuję, miło mi to widzieć :)

 

 Czas był dziwną rzeczą.

Polska "rzecz" ma węższe pole semantyczne, niż angielskie "thing" – zasadniczo obejmuje tylko byty materialne. Czas jest (o ile jest, patrz hegliści brytyjscy) niematerialny, jeśli traktujemy go jako byt. Jeśli jako relację (p. Kant, Leibnitz) – to tym bardziej. Koniec dygresji.

Owszem, w języku polskim to słowo ma węższe znaczenie, ale nie do końca się zgodzę:

 

https://sjp.pwn.pl/sjp/rzecz;2518559.html

“3. «jakiekolwiek zjawisko, zagadnienie, sprawa, problem, dokładniej nieokreślone»

9. filoz. […] też: cokolwiek, co może być przedmiotem sądu»”

 

Spotykane są też wyrażenia pokroju “rzecz boska” czy “rzecz duchowa”, które odnoszą się do niematerialnych koncepcji.

 

 

 Statystyka nie dawała wielu szans

Statystyka? Kto prowadzi statystyki przeganiania rakiet przez cyborgi? To zdanie wyrwało mnie z zawieszenia niewiary, a w dodatku spowalnia akcję (choć może to było zamierzone).

Użyłem złego słowa, poprawiłem na “rachunek prawdopodobieństwa”.

 

 Tryby, by nastawiły Mechanizm Wszechświata na sprzyjające dla niego okoliczności

Tryby raczej stanowią mechanizm. Sprzyjające mu okoliczności. I "okoliczności", hmm.

Ujmując to w obrazowy sposób – to tak jakby w samochodzie mieć świadome i zdolne do ruchu z własnej woli koła pasowe, które obracają się i napędzają rozrząd, ale jednocześnie są jego częścią (stanowią element rozrządu jako układu mechanicznego). Poza tym, Tryby są w tekście są używane z reguły używane w metaforycznym (lub półmetaforycznym) znaczeniu jako świadomy byt. Trochę jakby myśląca skrzynia biegów ;)

 

 zryw wiatru spowalniający pocisk

Nie dałabym za to głowy. Anglicyzm: wiatru, który spowolni.

Nie bardzo rozumiem, dlaczego użycie imiesłowu przymiotnikowego miałoby być traktowane jako anglicyzm.

Przykład analogicznej konstrukcji – Jacek Moskwa, “Jan Paweł II”:

“Wiatr przewracający karty Ewangelii, którą zgodnie z rytuałem pogrzebów papieży położono na prostej trumnie z drzewa cyprysowego”.

 

 cały stos drewna pochłonęły jęzory ognia

Oj tam, prawa fizyki :) Drewno w dużych kawałkach tak szybko się nie spala, i dobrze – bo potrzeba by było ton opału.

“Wkrótce” jest względną miarą czasu, ale zamieniłem na trochę bardziej pasujące określenie.

 

w przeszłości, jako lupisoma

Nie dawałabym tu przecinka, ale mogę się mylić.

Według mnie ta informacja ma charakter dopowiedziany, dlatego zdecydowałem się użyć przecinek. Po usunięciu fragmentów z “jako” zostaje: “Kiedyś żyłem w przeszłości i przyszłości”, co ma sens jako samodzielne zdanie.

 

 Kochasz ją, prawda? Słyszę to w twoim głosie.

To dziecko nie wyraża się jak dziecko. Ile ma lat? Czy to skutek zaburzeń czasu?

 

Wpadłaś na dobry trop, później w tekście wszystko się okaże :)

 

 Mechanizm wcale nie ustawia wszystkiego z perfekcyjną dokładnością

Na tym w zasadzie polega mechanizm…

Perfekcyjność nie ma tu ścisłego znaczenia jako absolutnego braku błędu w wykonywaniu operacji, a raczej to, że życie układa się według pewnego planu, mistycznego It was meant to be.

 

linię błyskawicznego ataku wojsk arcyzjarchy

To się tak nazywa? Nie znam się na tym, więc pytam.

Funkcjonują określenia “linia bojowa” lub “linia ataku”, np. w “Podpalić Gazę” Ewy Jasiewicz:

Linia ataku przesuwa się do przodu. Ludzie są wypierani ze swoich domów do Dżabaliji, gnieżdżą się w szkołach wokół szpitala.”

 

 Przyjął bojową pozycję.

Chyba powinno być: Przyjął pozycję bojową, bo to klasyfikator.

Niekoniecznie.

 

“Ale Esmeralda przyjmuje bojową pozycję, gotowa do skoku.”

Bernard Weber, “Jutro należy do kotów”.

 

Podobnych przykładów użycia takiego szyku jest wiele. “Pozycja bojowa” jest używana raczej jako określenie miejsca, z którego prowadzi się walkę, a nie postawy/ułożenia ciała.

 

 taki jak

Taki, jak.

To spójnik złożony, więc przecinka raczej być nie powinno.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/taki-jak-czy-taki-jak;11235.html

 

tak samo jak

Tak samo, jak.

To porównanie nie ma wyrazistego charakteru paralelnego, więc przecinka się nie stawia.

https://sjp.pwn.pl/zasady/381-90-H-3-Porownania-paralelne-o-konstrukcji-tak-jak-rownie-jak-taki-jaki-tyle-co;629799.html

 

@Drakaina

Jeszcze raz dziękuję za pomoc przy becie i miłe słowa :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Podobnie jak Drakainy, i moją ocenę znasz z bety. Pozwolę sobie przekleić fragment swojego pierwszego komentarza, emocjonalnego, ponieważ tuż po przeczytaniu. 

Opowiadanie mi się podoba. Jest dobre! Za fragment o zerze bezwględnym, gotowam była Ciebie wycałować. Piękne i prawdziwe – najniższy poziom energii, entropii. Wszystko zastyga, wydarzenia, zachowania też. 

Oś fabularna – spójna, a jednocześnie są zwroty akcji i odejścia w bok, czyli nie jest prosta jak drut. Nie spodziewałam się takiego zakończenia – zwiodłeś mnie. 

Postaci nie wydumane, pasujące do świata. Dobrze nazwane:)

Rozmach, plastyczna wizja i porównania, metafory utrzymane w tej samej stylistyce.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dziękuję za bibliotekę, Asylum :) I jeszcze raz za betę.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wickedzie, ciekawie posplatałeś i poplątałeś czasy, przedstawiając paskudne tego dla świata skutki i przerażające wizje, po czym wrzuciłeś w zagmatwany świat bohaterów, którzy musieli odnaleźć się w tych jakże niecodziennych okolicznościach.

Bardzo spokojne zakończenie zaskoczyło mnie nieco, ale jednocześnie natchnęło optymizmem i pozwoliło patrzeć w przyszłość z ufnością. Bardzo satysfakcjonująca lektura. ;)

 

Miej­sce stali za­ję­ła krew i kość. –> Miej­sce stali za­ję­ły krew i kość.

 

­…rozpeł­zła się plama spa­lo­nej ziemi, gdzie­nie­gdzie ska­la­na nie­wiel­ki­mi ster­ta­mi po­ła­ma­nych desek i gruzu. –> Rozumiem gruz, ale jak na spalonej ziemi ostały się połamane deski?

 

Mó­wisz, że jej oczy były złote… Ka­nve­stra, Duch Czasu, też miała taki od­cień. –> Piszesz o oczach, więc chyba: Mó­wisz, że jej oczy były złote… Ka­nve­stry, Ducha Czasu, też miały taki od­cień.

 

kiedy za­bie­ra­li się za uru­cho­mie­nie mecha. –> …kiedy za­bie­ra­li się do uru­cho­mie­nia mecha. http://portalwiedzy.onet.pl/140056,,,,brac_sie_wziac_sie_do_czegos_brac_sie_wziac_sie_za_cos,haslo.html

 

I błą­kał się dalej, teraz z dwoma to­wa­rzy­sza­mi nie­do­li. –> Towarzyszami są chłopiec i kobieta, więc: I błą­kał się dalej, teraz z dwojgiem towarzyszy nie­do­li.

 

Roz­le­gły się strza­ły, lecz ich od­gło­sy nie przy­po­mi­na­ły żad­nej z no­wo­cze­snej broni… –> Roz­le­gły się strza­ły, lecz ich od­gło­sy nie przy­po­mi­na­ły żad­nej z no­wo­cze­snych broni

 

Po­ty­ka­li się wła­sne szaty… –> Po­ty­ka­li się o wła­sne szaty

 

Po­go­ni to­wa­rzy­szy­ły ko­sma­te, dwu­gło­we ogary. –> W po­go­ni uczestniczyły też ko­sma­te, dwu­gło­we ogary.

Mam wrażenie, że ogary nie tyle towarzyszyły pogoni, co brały w niej aktywny udział.

 

– Teraz je­ste­ś jed­no­cze­śnie we wszyst­kich i w żad­nym kon­kret­nym na raz… –> …i w żad­nym kon­kret­nym naraz

 

Bru­en­ską zimę za­stą­pi­ła go­re­ją­ca po­wódź en­tro­pii. –> Jakoś nie umiem sobie zwizualizować płonącej powodzi.

 

z każdą setką prze­by­tych kro­ków wid­mo­we po­sta­ci i kra­jo­bra­zy nieco przy­ga­sa­ły, bla­kły ni­czym wy­pa­lo­ne słoń­cem szaty. –> Słońce nie wypala szat.

Proponuję: …bla­kły ni­czym płowiejące w słońcu szaty.

 

Zew, który przy­gnał ich do Ta­vrak­su, nadal pło­nął, wciąż nie mogli go za­spo­ko­ić. –> Raczej: Zew, który przywołał ich do Ta­vrak­su

Czy zew może płonąć, czy można go zaspokoić?

 

Malkym i Gantaum zadarli głowy. Od nieskończonej mozaiki przekładni, sprzęgieł i tłoków nie sposób było oderwać wzroku, przy tym nawet największe cudy świata – a oboje się ich naoglądali… –> Piszesz o Malkymie i Gantaumie, więc: …obaj się ich naoglądali…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wracam z dalszym ciągiem :) Najpierw odpowiedzi:

 Spotykane są też wyrażenia pokroju “rzecz boska” czy “rzecz duchowa”, które odnoszą się do niematerialnych koncepcji.

Tak, owszem. Ale (musi być ale): chodzi tu o "rzecz" jako przedmiot dyskusji (zagadnienie, problem). I jest to wyrażenie raczej górnolotne i retoryczne. Czasami filozofowie analityczni używają tego słowa w anglosaskim znaczeniu, ale oni w ogóle mają takie ciągoty.

 Poza tym, Tryby są w tekście są używane z reguły używane w metaforycznym (lub półmetaforycznym) znaczeniu jako świadomy byt.

Tak, zauważyłam. Po prostu ciutkę niezręcznie wyszło.

 Nie bardzo rozumiem, dlaczego użycie imiesłowu przymiotnikowego miałoby być traktowane jako anglicyzm.

W ogóle – nie. W konkretnej sytuacji – czasem nim bywa. Twój przykład z Ewangelią jest akurat właśnie prawidłowy :)

 Według mnie ta informacja ma charakter dopowiedziany,

A, w takim razie OK.

 Wpadłaś na dobry trop, później w tekście wszystko się okaże :)

Oho, już ostrzę ząbki :)

 Perfekcyjność nie ma tu ścisłego znaczenia jako absolutnego braku błędu w wykonywaniu operacji, a raczej to, że życie układa się według pewnego planu

Uhm.

 “Pozycja bojowa” jest używana raczej jako określenie miejsca, z którego prowadzi się walkę, a nie postawy/ułożenia ciała.

OK.

 To spójnik złożony, więc przecinka raczej być nie powinno. To porównanie nie ma wyrazistego charakteru paralelnego, więc przecinka się nie stawia.

Kuchnia, chyba przeciągnę pod kilem korektorów Znanego Wydawnictwa, bo mieszają mi w głowie :)

On with it.

 poruszony tym wyznaniem

Nie wydaje mi się, żeby to było potrzebne – a jest dość łopatologiczne.

 z tragicznej sytuacji

Jak wyżej.

 zobaczył wystający kawałek futra

Yy? Mało to obrazowe.

 Wyszarpał je stamtąd i okrył Sannas. Podniósł ją i przytulił mocno.

Dwa razy ten sam schemat: xnął i ynął.

 wylazł z gruzowiska i podbiegł do dziecka

Z dziewczyną na rękach. Kozak :)

 armii podległej arcyzjarsze

I to jest gramatycznie całkowicie poprawne, ale brzmi nieszczególnie.

 Musiał stracić kontrolę

Anglicyzm, choć rozpełzający się (sama się na tym łapię ostatnio, wrr). Pewnie stracił kontrolę.

 A jednak krył w sobie tajemnicę, która zaznaczała swą obecność niezwykłym znamieniem. Złocistą tęczówką.

Troszkę łopatologiczne.

chwycił za kontrolery

Kontrolery?

 z werwą polującej bestii

Hmm. Ciutkę purpurowe, chociaż…

 ocknęła się w ciasnym miejscu

Dziwne to. Zrozumiałe, ale mało obrazowe.

o połyskliwej powłoce

Aliteracja. "Połyskliwy" nie bardzo mi się kojarzy z metalem.

 Z metalicznych paneli

Metalowych. To znaczy, PWN dopuszcza takie użycie, ale dla mnie ono jest strasznie nienaturalne. Ewolucja języka? Albo pamiątka po studiowaniu chemii, w której to jest termin techniczny?

 Już trochę mi lepiej

Naturalniej: Już mi trochę lepiej.

 oznajmił jej Syn Czasu

Za wysokie.

 po tym, czego doświadczyłaś

Jasne z kontekstu, wycięłabym.

 Ledwo trzymałaś otwarte powieki

Jakieś to dziwne.

 Miałam przeczucie, że czas we mnie wsiąkał.

C.t.: wsiąka. Przeczucie można mieć niedobre, a tutaj lepsze byłoby "wrażenie".

 Dlatego mogę zmieniać swoje ciało, wybierać pomiędzy naturą a stalą.

Cały ten dialog cokolwiek infodumpowy. Nie wygląda to naturalnie, chociaż może nawet nie powinno? Jeszcze nie wiem.

 pozostały tylko jego ślady

Porządku – czy Ducha? Masz tu na myśli Logos?

 delikatny świst powietrza

Wrr, "delikatny"? Seriously? Ledwo słyszalny, tak. Wybieraj jak najkonkretniejsze słowa. (I – taśma klejąca rozwiąże wszystkie Twoje problemy – cute).

 Miał kłopoty ze zrozumieniem obecnej sytuacji.

Nienaturalne, łopatologiczne, nie pomaga mi się wczuć w emocje bohatera.

 ciała scaliły

Hmm. Dziwnie brzmi.

 Mechanizm Wszechświata zachowuje się jak dyferencjał

Czyli przenosi napęd na obie osie? Hmm?

też miała taki odcień.

To brzmi tak, jakby cała była złota – ale może się czepiam.

 Ze złości zacisnął dłonie w pięści

Rym. I wiemy, dlaczego zacisnął, a przynajmniej możemy zgadywać – i nasze zgadywanki zawsze będą bogatsze, niż cokolwiek, co możesz napisać.

 na podążanie za fałszywą nadzieją

Naturalniej (i mocniej emocjonalnie) byłoby: gonienie.

przyjęła zatroskaną minę.

Minę się raczej robi. Ale lepiej będzie ją opisać.

 Znowu zabujało kabiną na lewo i prawo.

Hmm.

 chaotycznie machał dłońmi

Pomachaj samymi dłońmi. I co?

 przez skupienie na rozmowie

Przecież nie rozmawiał?

 z wprawnym opanowaniem

Raczej nie.

 zabierali się za uruchomienie mecha

Myślę, że raczej: do uruchomienia.

 nietypowe jak na młody wiek obycie chłopca musiało wynikać z nadzwyczajnych spraw.

Mało naturalne. Może: z czegoś nadzwyczajnego?

 w swych agonalnych poczynaniach

W agonii raczej niczego się nie rozpoczyna.

 na jednej z polan

A ile ich znaleźli?

 w głąb w kraju

Zostało z poprawek jedno "w" za dużo.

 cały czas nie ustają

Zdublowana informacja – wycięłabym "cały czas".

 odgłosy przypominały łagodną, rytmiczną melodię.

Odgłosy przypominały?

 Miałaś rację

Ciągle ma rację.

jakby złe omeny błyskające na niebie wysysały z nich cały zapał

Oj, purpura.

Kanvestra w zasadzie dla mnie była boginią

"W zasadzie" psuje mi tu rytm.

 śmierć wydaje się obcą rzeczą

Już o tym mówiliśmy – ja napisałabym "czymś obcym".

 zadziałało niczym oświecenie

Techniczne. Jeśli coś "działa jak oświecenie", to czy nie jest oświeceniem?

 Postrzegałam pojęcie prawdy w fizycznej formie…

W zasadzie pojęcia nie mają formy fizycznej, ale Twój świat ma wyraźnie inną ontologię, więc w porządku.

 w dodatku napisaną przez kiepskiego dramaturga

 Westchnienie wyleciało z jej ust pod postacią pary.

Purpurowe, ale znośnie na ogólnym tle.

 I błąkał się dalej, teraz z dwoma towarzyszami niedoli.

Dwojgiem (bo chłopak i babeczka) – ale w ogóle wycięłabym to zdanie. Melodramat.

łuny wystrzeliwujące z Tavraksu pełzły po nieboskłonie

Wystrzeliwują i pełzną naraz? To logicznie sprzeczne.

 , odkąd zamilkli,

To bym wycięła, nic nie wnosi.

 nagle uderzył podmuch powietrza, który aż zakołysał

Hmm. Mogłoby być bardziej obrazowe.

 Krzyki przybierały na sile, nawoływania dochodziły z męskich, kobiecych, jak i dziecięcych gardeł.

Krzyki i nawoływania to jednak nie to samo – obraz zupełnie mi się rozsypał.

 własnych – przynajmniej połowicznie

Połowicznie własnych?

żadnej z nowoczesnej broni

"Z" zostało jako artefakt.

 ucywilizowanych lupisom

Co sugeruje, że są też nieucywilizowane – i robi to trochę bez związku z sytuacją.

 co ostatecznie prowadziło do zguby

Wydaje mi się to kapkę zbyt abstrakcyjne.

 rozpływały się w momencie, w którym przyszło im spotkać śmierć

Opisałabym to bliżej.

 po popielatych policzkach

Aliteracja.

 spoczął na torsie Gantauma

Hmm.

 zupełnie nie wiedząc, jak zareagować.

To dość oczywiste.

 prawym, jeszcze sprawnym

Powtórzony dźwięk.

 Widział inne rasy jako nieczyste.

Naturalniej: Inne rasy uważał za nieczyste.

 podzieliła się swym pomysłem

Hmm.

 rozległ się ogromny huk.

Jakieś to… dziwne.

 odsunęła zieleń od domostw

Hmm.

 równie bliskie co

Równie bliskie, co.

 Zmiany w krajobrazie nagle się uspokoiły.

Hmm. Może raczej: ustały?

 ostałe wieże

Archaizm – chociaż stylizujesz dość wysoko.

 znaczone ostrzałem

Ale tu już "poznaczone" – bo nie chodzi o oznaczanie, a o to, że są poniszczone, mam rację?

 Zew (…) nadal płonął

Zew nie płonie.

 oboje się ich naoglądali

Obaj, bo mówisz o męskiej części grupy.

 Wystrzeliła palcem w prawo

Wyrwało mnie z nastroju.

 zastawy stołowe

Zastawa stołowa to singularis tantum.

 najbledsze duchy nie łypały z wnętrz sklepów

To "łypanie" trochę mi popsuło obraz.

 Droga kończyła się na kwadratowej wieży

Hmm? Może: kończyła się u drzwi wieży?

 Przedwczesnemu osądowi Gantauma zaprzeczył mężczyzna

Wydumane. Zresztą zadał kłam (czyli wykazał fałszywość), nie zaprzeczył (czyli powiedział, że nie).

 błękitny kolor ubrania zbrukały błotniste plamy.

Jak wyżej.

 podobne oblicze w prasie

Nie brzmi to dobrze. Mogli widzieć jego zdjęcie.

 Harmomistrz wciąż walczy z Chaosem.

A, zgrabny pomysł i, jak widać, nośny.

 topniały od temperatury

Od gorąca. Temperatura może być równie dobrze niska, poza tym jest mało literacka.

 utonął w otchłani upłynnionego

To nie brzmi.

jednak opiekuńcza dłoń zaciśnięta na ręce

To też nie za bardzo.

 Jego lustrzane odbicie.

Czyli identyczne, czy komplementarne? Ale tak w ogóle, ładny pomysł.

 Tajemnice wiary należały do skomplikowanych spraw

Hmm.

 oddalając się od rodzicielki

To jasne – chyba, że chcesz to specjalnie podkreślić?

 

Mm, jakie miłe zakończenie. Bardzo spokojne, ale to dobrze po takich trudach i znojach – chociaż opisujesz te znoje cokolwiek wolno, niespiesznie, trochę przeciągając, i dopiero na koniec tempo opisu zgrywa się z treścią. Purpury tu sporo, ale nie przerażającej.

No, to tak: podoba mi się Twoje światotwórstwo (bardzo!) i filozofia. Dialogi są trochę sztuczne i stylizacja nie do końca chyba jeszcze Ci wychodzi, ale tak w ogóle jest nieźle.

 zachętę do refleksji nad determinizmem, bo taką funkcję miał też pełnić ten utwór.

Hmm. Determinizm (mocny) obala sam siebie, wiesz ;)

 przeszkadzało mu to, ze oni bardziej filozofują niż rozmawiają

No, właśnie. Masz kłopot z naturalnością dialogów, jak już powiedziałam, i z warstwą emocjonalną. Z drugiej strony, czytało się całkiem, całkiem…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

@Regulatorzy

Dziękuję za przeczytanie i miłe słowa w komentarzu. Cieszę się, że lektura okazała się satysfakcjonująca. Błędy poprawiłem.

 

Miejsce stali zajęła krew i kość. –> Miejsce stali zajęły krew i kość.

Według tego poradnika: http://lukaszrokicki.pl/2013/03/10/formy-gramatyczne-orzeczenia-w-zdaniach-z-podmiotem-szeregowym-i-zbiorowym/

“Można jednak niekiedy użyć orzeczenia w liczbie pojedynczej, jeśli podmiot szeregowy tworzą rzeczowniki abstrakcyjne albo nieżywotne, zwłaszcza mające ten sam rodzaj gramatyczny, np. […]

Na stole leżał młotek i zestaw śrubokrętów.”

Liczba mnoga brzmi tutaj jednak lepiej, więc zamieniłem.

 

Bruenską zimę zastąpiła gorejąca powódź entropii. –> Jakoś nie umiem sobie zwizualizować płonącej powodzi.

To celowy oksymoron. Ogień/pożar kojarzy się z wysoką temperaturą, a ta z kolei z topieniem się substancji. Entropia substancji rośnie zaś wraz z temperaturą.

 

“Płonący” zew zamieniłem, zostawiłem “zaspokojenie. Takie wyrażenie bywa używane:

“Żeby zaś uniknąć przedostawania się do wnętrza śniegu, ludzie ograniczyli wyjścia i wejścia dla tych, „którzy muszą zaspokoić zew natury”.”

Alferd Lansing, Arktyczna podróż sir Ernesta Shackletona

 

@Tarnina

Dziękuję za wnikliwą lekturę do samego końca. Fajnie, że spodobało się światotwórstwo i filozofia. (Zwłaszcza to drugie, bo z tego co pamiętam, przy lekturze “Wszystkie myśli to modlitwy” ten element chyba ci nie podszedł). 

Miło mi też widzieć od wielu czytelników, że spodobało się zakończenie. Celowo nie zdecydowałem się tutaj na mocny plot-twist. W fantasy lubię, gdy zakończenie ma pozytywny lub chociaż tchnący oparami nadziei wydźwięk.

Co do tempa akcji – lubię slow rollery, w których jest też miejsce na narratorskie wtręty, wewnętrzne rozważania postaci, trochę opisów drobnych detali. Może ten sposób prowadzenia historii bardziej pasuje do powieści, ale jakoś po prostu tak mam. (Chociaż w przypadku tego tekstu akurat wydawało mi się, że dość mocno skondensowałem akcję, a dialogi służyły głównie jako przerywnik nakreślający tło wydarzeń).

Dialogi… Sporo osób zwraca mi na to uwagę (choć nie przy każdym opowiadaniu). Być może wynika to z faktu, że przy pisaniu odtwarzam głosy i idee kołaczące w moim headspace, zamiast starać wczuć się w rolę postaci. Moi bohaterowie jakby trochę mówią nie tylko do siebie, ale też i do czytelnika, żeby pokazać mu świat. Z drugiej strony – czy życie czasami nie bywa infodumpingowe? W końcu nie raz komuś trzeba tłumaczyć, na czym świat stoi, podpierając się długim monologiem ;)

 

 wylazł z gruzowiska i podbiegł do dziecka

Z dziewczyną na rękach. Kozak :)

Jak to klasycznie w fantastyce bywa, zwierzoludzie są trochę silniejsi i wytrzymalsi od zwykłych ludzi. A zwłaszcza tacy istotowo zjednoczeni z robotem ;)

 

o połyskliwej powłoce

Aliteracja. "Połyskliwy" nie bardzo mi się kojarzy z metalem.

Połyskliwa, gładka powierzchnia jest cechą wspólną większości materiałów metalicznych.

http://meos.polsl.pl/co-to-sa-technologie-metali/

Cechuje je w większości połyskliwa powierzchnia, ciągliwość i kowalność, dobre przewodnictwo cieplne i elektryczne, stały stan skupiania w temperaturze pokojowej (z wyjątkiem rtęci) oraz bezwonność.”

 

chwycił za kontrolery

Kontrolery?

Quasi-joysticki. Słownikowo to: «urządzenie kontrolujące pracę silników, maszyn». Przez rozpowszechnienie w środowisku komputerowym/gamingowym słowo trochę się upowszechniło (w moim mniemaniu).

 

 Mechanizm Wszechświata zachowuje się jak dyferencjał

Czyli przenosi napęd na obie osie? Hmm?

Mechaniczna dygresja: dyferencjał nie zawsze przenosi napęd na obie osie. Czasem przekazuje moment obrotowy na tylko na półosie w obrębie jednej osi, chociaż centralne mechanizmy różnicowe są też stosowane w pojazdach z napędem na obie osie. Istotą dyferencjału w uproszczeniu jest to, by pozwolić kołom obracać się z różną prędkością. Dlatego użyłem go jako porównania do powstawania alternatywnych światów:

“Ścieżka historii ulega rozwidleniu, powstają inne światy, a koło fortuny w każdym z nich kręci się w różnym tempie.”

Tutaj można znaleźć film, dość leciwy, ale w prosty sposób ilustrujący działanie dyferencjału:

https://www.youtube.com/watch?v=yYAw79386WI

 

 przez skupienie na rozmowie

Przecież nie rozmawiał?

Wypowiedział się, więc technicznie wziął udział w rozmowie. Poza tym był skupiony na wysłuchaniu odpowiedzi Sannas i Gantauma na jego pytanie.

 

 zachętę do refleksji nad determinizmem, bo taką funkcję miał też pełnić ten utwór.

Hmm. Determinizm (mocny) obala sam siebie, wiesz ;)

Może niepotrzebnie użyłem “-izmu”, ogólnie miałem na myśli: przyczynowość, przeznaczenie, harmoniczność i ład oraz ich pozorność, cel istnienia, doszukiwanie się jakiegoś zewnętrznego planu we wszechświecie.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

z tego co pamiętam, przy lekturze “Wszystkie myśli to modlitwy” ten element chyba ci nie podszedł

Ej, najlepsza była dyskusja o krawędziach :D

 W końcu nie raz komuś trzeba tłumaczyć, na czym świat stoi, podpierając się długim monologiem ;)

Jak powiedział Staszek-szybki-jest, życie to nie film :)

 Połyskliwa, gładka powierzchnia jest cechą wspólną większości materiałów metalicznych.

Uch, no niby tak. Ale ja się uczyłam ze starych książek – chyba trafiliśmy tu na coś indywidualnego.

 Istotą dyferencjału w uproszczeniu jest to, by pozwolić kołom obracać się z różną prędkością.

Mhm. Tego nie wyłapałam.

 Wypowiedział się, więc technicznie wziął udział w rozmowie. Poza tym był skupiony na wysłuchaniu odpowiedzi Sannas i Gantauma na jego pytanie.

No, tak, ale wcześniej się nie odzywał. W sumie mogłoby być tak, że słuchał tamtych i na tym się skupiał.

 Może niepotrzebnie użyłem “-izmu”

No, to dla porządku: -izmy to postawy filozoficzne (czasem inne) dotyczące spraw rozmaitych. A same sprawy nazywają się tak lub owak i lepiej użyć ich nazw bezpośrednio.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Świetne opowiadanie. Ostatnio czytałem też "Inne Światy", które były zainspirowane pracami Jakuba Różalskiego, więc doskonale orientowałem się, które dzieła Wicked G natknęły Cię weną. Osobiście jednak miałem wrażenie, że klimat jest bardzo zbliżony do świata przedstawionego w grze: Torment Tides of Numenera. Bardzo surrealistyczny, niepokojący ale wciągający i skłaniający do refleksji. Świetnie przedstawiałeś obraz Wszechświata i tego jak się zmienia.

Zdecydowanie swoją wizją świata, rozbudziłeś moją wyobraźnię. Zakończenie trochę pozostawia niedosyt, ale z drugiej strony daje otwartą furtkę na kolejne Twoje prace w tym świecie chaosu i Trybów. 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, BearClaw!

W Tides of Numenera osobiście nie grałem, ale ktoś mi kiedyś polecał.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Aleś popłynął, Wicked ;O

Mam co do tego tekstu mieszane uczucia. Zaczyna się… grafomańsko (sorry). W każdym razie dwa pierwsze zdania są tak przesycone ozdobnikami, że przewróciłem hrabiowskimi oczami. Później jednak utkwiłem je w tekście i gapiłem się weń do samego końca. Bo było interesująco, nie zaprzeczę.

Nie opuszczało mnie jednak wrażenie, że najzwyczajniej w świecie przegiąłeś. Ta opowieść jest tak “epicko rozbuchana”, że brakło mi w niej jakiegoś punktu zaczepienia, jakiejś refleksji, czegoś bardziej przyziemnego. Człowieka.

Te pękające horyzonty, mechy, łańcuchy i harmomistrz to naprawdę niesamowite wizje, ukazują potęgę Twojej wyobraźni, ale jak na opowiadanie chyba trochę tego za dużo. Balans między mikro– a makro-kosmosem został tu zaburzony jak, nie przymierzając, w Silmarillionie ;p

Pod względem mitologicznym spisałeś się, trzeba Cię też pochwalić za klarowość przekazu – czytało mi się naprawdę dobrze, wszystko było zrozumiałe i nawet te nazwy własne jakoś szczególnie nie przeszkadzały.

Emocji zabrakło. W bohaterach widziałem co najwyżej pionki na szachownicy świata (i czasu), wspomnienie Kanvestry trochę nudziło.

Zakończenie dobrze podsumowało treść. Też epicko rozbuchane ;p

 

Komentarz wyszedł mi trochę niekonkretny, więc dla sprecyzowania dodam, że pod względem stricte odbiorczym podobało mi się to opowiadanie. Pozostawiło mnie co prawda bardziej zdziwionym niż zachwyconym, ale ciekawe było.

Takie szlachecki żarcie przyprawione szafranem. Dałeś go praaaawie za dużo, no ale powiadają, że “prawie” robi wielką różnicę ;)

 

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dzięki za wpadnięcie i przeczytanie, Hrabio :)

Przede wszystkim cieszę się, że tekst okazał się interesujący. 

Otwarcie jest kwieciste, ale jakoś tak to sobie uwidziałem, zacząć od podniosłych słów i refleksji.

 

Pod względem mitologicznym spisałeś się, trzeba Cię też pochwalić za klarowość przekazu

To również cieszy, zawsze staram się przedstawiać w swoich tekstach idee w możliwie jasny sposób.

 

Co do postaci, emocji, balansu między makro– i mikrokosmosem – prawdopodobnie wynika to z faktu, że lubię pisać o światach, lecz nie bardzo o bohaterach. Nawet sam to skomentowałem w tekście ;)

 

– Gdy czas namiesza w życiorysach, wszystko pochłania chaos. Możesz zachowywać się nieprzewidywalnie, niewiarygodnie, jak aktor w teatrze odgrywający nie swoją rolę, w dodatku napisaną przez kiepskiego dramaturga.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Balans między mikro– a makro-kosmosem został tu zaburzony jak, nie przymierzając, w Silmarillionie ;p

Oo, mości hrabio. Mocne to słowa XD Czyliż zechcesz je rozwinąć?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cieszy mnie, Tarnino, że doceniasz moc hrabiowskiego słowa ^^

 

Takie po prostu odniosłem wrażenie, czytając niegdyś tę powieść-kronikę. Jest tam wiele ciekawych, wspaniałych opowieści, ale większość (a może każda?) z nich jest napisana tak jakby z oddali, z perspektywy świata. To kontynent, samo stworzenie jest tu bohaterem. A postacie jedynie uczestnikami.

Brakowało mi przyziemności.

I dlatego uważam, że balans został zaburzony.

 

lubię pisać o światach, lecz nie bardzo o bohaterach.

Czyli wszystko zrobione świadomie, Wicked – to dobrze ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Hmm… racja. Ale Tolkienowi właśnie o to szło, on pisał mitologię, a w mitologii postacie jako takie mają marginalne znaczenie.

Czy to znaczy, że szykuje nam się drugi Tolkien?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Drugiej takiej rewolucji w fantastyce jak po Tolkienie to już chyba nie będzie… Światotworzeniem nawet w jeszcze czystszej postaci będę zajmował się w nadchodzącym numerze magazynu Abyssos, który powinien pojawić się już wkrótce.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nie przesądzałabym:), inne czasy, inne rewolucje.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Uff, w końcu udało mi się doczytać do końca. Za każdym razem, kiedy zabierałam się za twojego opka albo ktoś przyłaził, albo dzwonił, albo działo się jeszcze coś innego i tak się to czytanie przedłużało.

 

Bardzo mi się podoba twój pomysł. Czas raczej kojarzy się z porządkowaniem, a ty uczyniłeś go źródłem chaosu. Zatarłeś wszystkie granice między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością, a nawet między różnymi wymiarami i stworzyłeś świat przerażający. Ludzie marzą o możliwości przekraczania granic czasu, a ty pokazujesz, że to niebezpieczne.

Mam wrażenie, że twoi bohaterowie są z góry uwarunkowani, zostali wybrani, muszą się spotkać, dotrzeć do tego miasta i stać się bogami. Pomysł interesujący, ale trochę cię ograniczający.

Wykonanie też świetne, dobrze się czytało, nie gubiłam się, rozumiałam. Słowem – świetny tekst. :)

 

przy tym nawet największe cudy świata

Raczej cuda.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Irko_Luz :) Cieszę się, że tekst się spodobał.

 

Zatarłeś wszystkie granice między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością, a nawet między różnymi wymiarami i stworzyłeś świat przerażający. Ludzie marzą o możliwości przekraczania granic czasu, a ty pokazujesz, że to niebezpieczne.

Niemożliwość dostrzeżenia przyczyn i sensu w zdarzeniach często jest czynnikiem powodującym lęk. Man fears what he does not understand, jak to mawiają w mowie Szekspira. Zerkając poza jawnie zdefiniowane obszary otaczającej nas rzeczywistości, często można ujrzeć rzeczy, których wcale nie pragnie się oglądać.

 

przy tym nawet największe cudy świata

Raczej cuda.

Słownik PWN podaje, że obie odmiany są poprawne:

https://sjp.pwn.pl/szukaj/cud.html

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Świat świetny. Motyw ze zmieniającą się linią czasu, Mechanizmem i poszukiwaniem jego strażniczki bardzo mi się spodobał. Do tego dorzuciłeś ciekawe postacie-archetypy (wilkołak-cyborg, fiu, fiu) oraz stworzyłeś klimat chaosu wyłaniającego się z tej temporalnej katastrofy. Palce lizać.

Zakończenie nie do końca mi leży, ale to efekt oczekiwania wzrostu napięcia pod koniec. Ty zdecydowałeś się na jego wyciszenie – inne podejście, tak samo dobre. Musze się do niego przekonać kiedyś ;)

Jeśli coś na początku chrzęściło, to traktowanie postaci jako pewnych archetypów – co przejawia się w napompowanych dialogach, nie za bardzo dla mnie naturalnych. Początkowo drażniły mnie tak wypowiadane kwestie, ale z czasem przywykłem.

Podsumowując: świat, bohaterowie i ich podróż z pomysłem, do tego klimatycznie zrealizowanym. Koncert fajerwerków na plus.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Słownik PWN podaje, że obie odmiany są poprawne:

https://sjp.pwn.pl/szukaj/cud.html

Biję się w pierś, nie sprawdziłam, ale szczerze mówiąc brzmi mi to dziwnie. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

@NoWhereMan

Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Cieszę się, że się spodobało. 

 

Do tego dorzuciłeś ciekawe postacie-archetypy (wilkołak-cyborg, fiu, fiu)

Niewykluczone, że podobna postać pojawi się gdzieś jeszcze. 

 

Zakończenie nie do końca mi leży, ale to efekt oczekiwania wzrostu napięcia pod koniec. Ty zdecydowałeś się na jego wyciszenie – inne podejście, tak samo dobre. Musze się do niego przekonać kiedyś ;)

Przy dłuższych tekstach czasem zdarza mi się skręcać w bardziej “powieściową” manierę stopniowania tempa historii. Dotyczy to zwłaszcza wstępów i zakończeń w opowiadaniach. Czasem lepiej jest, gdy muzyka łagodnie cichnie, zamiast być nagle przerywaną po wysokim akordzie ;)

 

@Irka_Luz

Biję się w pierś, nie sprawdziłam, ale szczerze mówiąc brzmi mi to dziwnie. :)

“Cuda” są popularniejszą formą niż “cudy”, może stąd to wrażenie. MI jakoś bardziej brzmiała ta druga, dlatego zdecydowałem się na jej użycie.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Pióropusze ognia rozświetlały ołowiane niebo. Szeregi mechów wypluwały kolejne salwy pocisków. Przeraźliwy ryk rakiet rozbrzmiewał w całej kotlinie. Eksplozje zmieniały wioski w sterty gruzu.

4 zdania obok siebie o takiej samej konstrukcji – nie wygląda to najlepiej.

 

Rachunek prawdopodobieństwa nie dawała wielu szans, jednak iskierka nadziei nie gasła.

Literówka; powtarzasz przeczenie, proponowałbym np: “iskierka nadziei wciąż się tliła”.

 

Bruenską zimę zastąpiła gorejąca powódź entropii.

Entropia to ładne, mądre słowo, ale odnoszę wrażenie, że jest nadużywane tutaj na NF. Entropia nie jest nieuporządkowanym układem, tylko miarą nieuporządkowania układu. To tak jakby napisać, że brueńską zimę zastąpiła powódź metrów, sekund czy innych kandeli.

 

 

Kreujesz światy z olbrzymim rozmachem i trzeba przyznać, że robi to wrażenie. Mieszanie przyszłości z przeszłością, background postaci, widma innych czasów opisane w soczysty, plastyczny sposób. Wszystko to składa się na spójną wizję, którą chce zgłębić. Już w “Ylleherm” pokazałeś, że budowanie świata, ale i nastroju, nie jest dla Ciebie problemem, zaś wiele wątpliwości z “Syna czasu” się rozwiało po lekturze “Dzieci”.

Niemniej chociaż opowiadanie zachwyca pewnymi elementami, innymi rozczarowuje. Psychologia postaci moim zdaniem wymaga gruntownego remontu. Chłopiec po utracie rodziców zachowuje się bardzo nienaturalnie, jakby miał gdzieś, że zgładzono jego rodziców i bardzo płynnie przechodzi do niemalże akademickiej dysputy nad trybami czasu. Ok, później, dużo później wyjaśniasz, że w momencie katastrofy chłopiec zyskał wspomnienia/osobowość wiekowego żołnierza, tylko dlaczego wtedy pojawiają się wzmianki, że chłopiec ma czerwone i mokre oczy albo że co chwila wybucha płaczem na wspomnienie rodziców, skoro to już inna osoba, niezwiązana z ludźmi, których zgładzono? Dlaczego uwagi lupisomy nie zwraca, że dzieciak nie przeżywa żałoby, a zachowuje się bardzo dziwnie? Widzę tutaj konkretną dziurę.

Odniosłem ponadto wrażenie, że wszystkie trzy postaci, które podróżują przez Twój świat, są właściwie takie same. Tak samo się wypowiadają, dążą do tego samego i wszystkie trzy wyrzucają z siebie te paskudne, ekspozycyjne dialogi, które trudno mi było znieść. Sytuację ratowała niesiona przez te wypowiedzi ciekawa treść i gdyby przenieść to do narracji, brałbym to w ciemno. Niestety zdecydowałeś się na coś innego.

Fabuła jest nudna, o ile w ogóle można tu mówić o fabule. Oni po prostu idą, znajdują mecha to jadą. Nie bardzo nawet wiem, gdzie. Koncepcja, która sprawdziła się w “Drodze” McCarthy’ego zadziałała, bo podróż była tam tylko dodatkiem do olbrzymiej palety emocji. Tutaj wszyscy są beznamiętni, jakby mieli tylko przedstawić założenia świata i na tym ich rola się miała skończyć. Jakby zabrakło miejsca na historie tych postaci i ich emocje. Jasne, całość tworzy podwalinę jakiegoś mitu, tylko że dla mnie ta podwalina za bardzo wygląda jak mit. Więc może przeczytałem opowieść matki kierowaną do Rimi? Są elementy moralizatorskie, jest pewne wyidealizowanie, pominięcie bardziej przyziemnych, ludzkich aspektów. Jeśli trafiłem, to powiem krótko: szkoda.

Tyle ode mnie. W Twoim światotwórstwie widzę olbrzymi potencjał, który zdecydowanie zasługuje na dużo, dużo lepszą historię. Bardzo jestem ciekaw, co jeszcze się z tego wykluje.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz MrB :)

 

Pióropusze ognia rozświetlały ołowiane niebo. Szeregi mechów wypluwały kolejne salwy pocisków. Przeraźliwy ryk rakiet rozbrzmiewał w całej kotlinie. Eksplozje zmieniały wioski w sterty gruzu.

4 zdania obok siebie o takiej samej konstrukcji – nie wygląda to najlepiej.

Z tą uwagą zgodzę się tylko częściowo. Nie wszystkie z tych zdań posiadają tę samą konstrukcję – w trzecim nie występuje dopełnienie. Dlatego zamieniłem je miejscami z czwartym, aby nadać temu akapitowi lepszy rytm.

 

Bruenską zimę zastąpiła gorejąca powódź entropii.

Entropia to ładne, mądre słowo, ale odnoszę wrażenie, że jest nadużywane tutaj na NF. Entropia nie jest nieuporządkowanym układem, tylko miarą nieuporządkowania układu. To tak jakby napisać, że brueńską zimę zastąpiła powódź metrów, sekund czy innych kandeli.

W języku polskim to słowo nie oznacza jedynie terminu naukowego.

 

entropia

1. «chaos, bezład»

Za: https://sjp.pwn.pl/sjp/entropia;2457464.html

 

Dziękuję za docenienie światotwórstwa. Zaś co do pozostałych zarzutów:

 

Chłopiec po utracie rodziców zachowuje się bardzo nienaturalnie, jakby miał gdzieś, że zgładzono jego rodziców i bardzo płynnie przechodzi do niemalże akademickiej dysputy nad trybami czasu. Ok, później, dużo później wyjaśniasz, że w momencie katastrofy chłopiec zyskał wspomnienia/osobowość wiekowego żołnierza, tylko dlaczego wtedy pojawiają się wzmianki, że chłopiec ma czerwone i mokre oczy albo że co chwila wybucha płaczem na wspomnienie rodziców, skoro to już inna osoba, niezwiązana z ludźmi, których zgładzono

 

Po pomieszaniu się czasu w wiosce i Sannas nie pojawia się ani jedna wzmianka o płaczu czy smutku Malkyma. W opowiadaniu wspomniane jest, że zmiany czasu nie są jednorazowymi wydarzeniami, lecz zachodzą stopniowo:

 

– Gdy czas się pomieszał… – Sannas powtórzyła słowa Gantauma. – On ciągle się burzy, rozwarstwia, rozpływa jeszcze bardziej.

Na początku, przy scenie przy ognisku, Malkymowi towarzyszył głęboki żal (ale nie absolutna histeria, dlatego można było zająć jego uwagę rozmową na inny temat). Potem w wiosce widzimy jego gniew, sprzeciw wobec zastanego kształtu świata, wciąż podszyty żalem. Gdy Sannas zostaje przywrócona do życia, Malkym odzyskuje w pełni wspomnienia kapitana Narriego. Wtedy odczuwa coś zupełnie nietypowego, bo jak mówił Gantuam:

 

Gdy czas namiesza w życiorysach, wszystko pochłania chaos. Możesz zachowywać się nieprzewidywalnie, niewiarygodnie, jak aktor w teatrze odgrywający nie swoją rolę, w dodatku napisaną przez kiepskiego dramaturga.

 

Niemniej część pragnień i cech Malkyma pozostaje, czego można doszukiwać się choćby w dopytywaniu o życie po śmierci, poszukiwania ukojenia straty:

 

– Co masz na myśli? – Idący na przodzie Malkym obrócił się w ich kierunku. – Widziałaś duchy zmarłych?

***

 

Dlaczego uwagi lupisomy nie zwraca, że dzieciak nie przeżywa żałoby, a zachowuje się bardzo dziwnie?

 

Malkym z początku budził pewne zdziwienie/zaintrygowanie u Gantuama:

 

Gantaum rozwarł wilczy pysk z zaskoczenia. Przeciętni zjadacze chleba nie wiedzieli o tym, zresztą większość znamienitych osobistości też nie.

– Jesteś w takim razie wyjątkowy. – Poklepał chłopca włochatą łapą po ramieniu. – Niewielu zdaje sobie sprawę z przesunięcia czasu.

Gantaum podejrzewał, że nietypowe jak na młody wiek obycie chłopca musiało wynikać z czegoś nadzwyczajnego.

Poza tym, Gantaum miał pewne rozeznanie w sytuacji i świadomość tego, że pomieszanie czasu może skutkować niestandardowym zachowaniem (patrz cytat o odgrywaniu nie swojej roli przytoczony wyżej).

 

Dążenie postaci do tego samego wynika z nadzwyczajności sytuacji. Gdy fizyczne podstawy świata trzęsą się w posadach a warunkujące pragnienia, żądania i cele otoczenie ulega nieustannym zmianom, trudno szukać innych motywacji niż próby przetrwania i odwrócenia kataklizmu.

 

Fabuła jest nudna, o ile w ogóle można tu mówić o fabule.

 

Obronię się definicją fabuły:

 

fabuła «układ zdarzeń, wątków przedstawionych w utworze literackim lub w filmie» 

Za: https://sjp.pwn.pl/sjp/fabula;2557371.html

 

Logiczność ciągów wydarzeń czy obecność intryg lub istotnego przełożenia działań bohaterów na ich los nie jest tutaj wymogiem. Utwór miał ukazywać bezradność w obliczu chaosu, niemal całkowitą zależność myślących istot od potęgi sił wprawiających w ruch wszechświat.

 

Jasne, całość tworzy podwalinę jakiegoś mitu, tylko że dla mnie ta podwalina za bardzo wygląda jak mit. Więc może przeczytałem opowieść matki kierowaną do Rimi? Są elementy moralizatorskie, jest pewne wyidealizowanie, pominięcie bardziej przyziemnych, ludzkich aspektów. Jeśli trafiłem, to powiem krótko: szkoda.

Poniekąd to dobry trop, choć tekstu nie nazwałbym mitem jako takim. Na końcu historii bohaterowie zyskują status bóstw, a czy odrzucenie tego co przyziemne, ludzkie, materialne nie może być jedną z dróg do boskości?

 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Masz mnie z tą entropią, za bardzo uważałem na chemii w liceum. ;)

 

Dzięki za obszerne wyjaśnienia! Mam wrażenie, że w tekście mi mignęło, że Malkym odzyskał wspomnienia przy katastrofie z udziałem jego rodziców, a nie tej z Sannas. Cóż, nie znajdę już tego i wycofuję się z zarzutów, ale nadal uważam, że za łatwo poszło z uspokajaniem chłopca. Skoro był wolny od cudzych wspomnień, można tu było poszaleć, natomiast załatwiłeś sprawę 2-3 zdaniami i przeszedłeś do dyskusji o trybach. Niewiarygodna dla mnie ta żałoba.

 

 

Malkym w trakcie rozmowy z Gantaumem przy ognisku mówi o swoich snach, lecz nie pamięta ich dokładnie. Dopiero przed wejściem na pokład mecha mówi Gantaumowi, że przypomniał sobie, o czym śnił, i później pada wyjaśnienie, że to sceny z życia kapitana:

Ta wzmianka pojawia się tutaj:

 

W tamtej wiosce, gdy czas został porwany przez prąd chaosu, Malkym odzyskał pamięć o swoim drugim życiorysie – żywocie kapitana Narriego, doświadczonego żołnierza z państwa Zalark na południu. Państwa, które powinno pojawić się na kartach historii dopiero w odległej przyszłości.

Opowiedział o tym Synowi Czasu, kiedy zabierali się do uruchomienia mecha.

 

Dodałem tam jeszcze jedno określenie, żeby było wiadomo, że chodzi o zniszczoną wioskę, gdzie spotkali Sannas.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Podobał mi się pomysł na genezę głównego bohatera. Bardzo fajne poszczególne wizje – przenikających się wymiarów i tych trybów czasu ponad światem. Scena z noktyandrem naprawdę przejmująca. Niezłe tez zakończenie.

Mam trochę zastrzeżeń do sposobu prowadzenia narracji. Zaczynasz spokojnie, nastrojowo, trochę filozoficznie, a potem zmieniasz nagle tempo, ale robisz to bardzo na skróty, zdaniem:

Moment później machiny rozpętały tutaj prawdziwe piekło.

Dziwna jest w ogóle dla mnie ta konstrukcja czasowa, z przyspieszeniem przez zamianę formy niedokonanej na dokonaną. Podobnie robisz tutaj:

Niedługo potem cały stos drewna pochłonęły jęzory ognia.

Drugi problem to kwestia perspektywy narracyjnej. Przez większość tekstu POV-em jest Gantaum. Pozostałych bohaterów widzisz jego oczyma, ale nie wchodzisz im do głowy; jeśli prezentujesz ich przeżycia, to tylko przez wypowiedzi. Zmienia się to na chwilę podczas lotu mechem, gdy na dwa akapity wprowadzasz perspektywę Malkyma.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Coboldzie :)

 

Scena z noktyandrem naprawdę przejmująca.

Cieszę się, że doceniłeś akurat ten fragment. Można powiedzieć, że włożyłem w niego kawałek serca.

 

Mam trochę zastrzeżeń do sposobu prowadzenia narracji. Zaczynasz spokojnie, nastrojowo, trochę filozoficznie, a potem zmieniasz nagle tempo, ale robisz to bardzo na skróty, zdaniem:

Moment później machiny rozpętały tutaj prawdziwe piekło.

Dziwna jest w ogóle dla mnie ta konstrukcja czasowa, z przyspieszeniem przez zamianę formy niedokonanej na dokonaną. Podobnie robisz tutaj:

Niedługo potem cały stos drewna pochłonęły jęzory ognia.

Wolałem zagrać ten utwór bardziej szarpiąc za struny, niż łagodnie przechodząc z akordu do akordu. Jakoś bardziej pasowało mi to do przyjętej wizji. Te dwie wskazane przez ciebie konstrukcje były jednak dość niefortunne, dlatego zmieniłem je na takie oparte o czas niedokonany.

 

Drugi problem to kwestia perspektywy narracyjnej. Przez większość tekstu POV-em jest Gantaum. Pozostałych bohaterów widzisz jego oczyma, ale nie wchodzisz im do głowy; jeśli prezentujesz ich przeżycia, to tylko przez wypowiedzi. Zmienia się to na chwilę podczas lotu mechem, gdy na dwa akapity wprowadzasz perspektywę Malkyma.

Tutaj pewnym problemem był źle podzielony akapit:

 

Znowu zabujało kabiną na lewo i prawo. Malkym chaotycznie machał dłońmi, próbując odzyskać kontrolę straconą przez skupienie na rozmowie. Miał problemy z całkowitym opanowaniem bojowego robota. Ledwie sięgał drążków i pedałów, choć z uwagi na oszczędność miejsca mechy z reguły projektowano dla ludzi o drobnej posturze.

We wspomnieniach latanie przychodziło znacznie łatwiej, ale w nich był dojrzałym mężczyzną, a nie chłopcem. W tamtej zniszczonej wiosce, gdy czas został porwany przez prąd chaosu, Malkym odzyskał pamięć o swoim drugim życiorysie – żywocie kapitana Narriego, doświadczonego żołnierza z państwa Zalark na południu. Państwa, które powinno pojawić się na kartach historii dopiero w odległej przyszłości.

Opowiedział o tym Synowi Czasu, kiedy zabierali się do uruchomienia mecha. Ten stwierdził, że Malkym jest połączeniem dwóch osób, podobnie jak on… Z tym, że wymieszaniu uległy jedynie ich świadomości, ciało zaś pozostało chłopięce. Gantaum podejrzewał, że nietypowe jak na młody wiek obycie chłopca musiało wynikać z czegoś nadzwyczajnego.

Zdanie “We wspomnieniach…” wcześniej znajdowało się w poprzednim akapicie, co rzeczywiście nie pasowało. W obecnym kształcie mamy:

 

– w pierwszym akapicie – opis zewnętrznych zachowań Malkyma

– w drugim akapicie – opis wewnętrzych przeżyć Malkyma, ale…

– …w trzecim akapicie od razu pada stwierdzenie, że opowiedział o tych wewnętrznych przeżyciach Gantauma, więc te informacje były dostępne dla chimery.

 

 Osobiście nie traktowałbym tego jako zmiany POV, bo wszystkie zachowania i myśli były znane z punktu widzenia Gantauma.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki za przeczytanie i komentarz, Anet :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka