- Opowiadanie: tomaszg - Ani żadnej rzeczy, która jego jest

Ani żadnej rzeczy, która jego jest

Poniższe opowiadanie w ulepszonej wersji ukazało się w grudniu 2019 w zbiorku "A miało być tak pięknie" (dostępny pod adresem https://ridero.eu/pl/books/a_mialo_byc_tak_pieknie/ - ebook bezpłatnie, wersja drukowana odpłatnie).

Jeżeli chodzi o osoby z tego portalu, to bardzo dziękuję za pomoc szczególnie Finkli, regulatorom (zapis z małej litery w formie oryginalnej) i NoWhereManowi (pozostałym oczywiście również, natomiast ta trójka była najbardziej aktywna i wytrwała w pokazywaniu mi błędów i niedoróbek w mojej wcześniejszej twórczości).

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Ani żadnej rzeczy, która jego jest

Bliżej nieokreślona niedaleka przyszłość

– Mayday, mayday, mayday.

– Wieża, zgłaszamy to samo.

– Do wszystkich samolotów. Nie startujcie. Powtarzam. Nie startujcie.

– Pomocy! Co tu się dzieje?

– Czy on powiedział "nie startujcie"?

– Cholera jasna! Niech wreszcie coś zrobią!

– Air Berlin. Awaryjne zniżanie na tysiąc! Wykonać!

Przekleństwa i błagania słychać było w eterze od kilkunastu minut, a piloci króla przestworzy patrzyli się po sobie z coraz większym niedowierzaniem i niepokojem.

Kapitan Pawaczek miał nalatane aż pięć tysięcy godzin, zaś jego dobry znajomy, pierwszy pilot Lipoczyn, równie niebanalne trzy i pół tysiąca i to on nie wytrzymał, przerwał ciszę i zapytał się patrząc badawczo na swojego kolegę:

– Rysiu, rozumiesz ty coś z tego?

Kapitan podrapał się po głowie i parsknął wzruszając ramionami:

– A bo ja wiem? To jakiś nowy test?

Ich lot przebiegał bez zakłóceń jeszcze dokładnie dziesięć sekund, wtedy nagle i niespodziewanie w kabinie siedem cztery siedem rozległy się alarmy przeciągnięcia, a z sufitu wypadły maski tlenowe.

– Zero węzłów na głównym. – Machinalnie odczytał pierwszy, który jedną ręką ścisnął trzesący się wolant, zaś drugą zaczął niezdarnie zakładać maskę i zaciągać pasy. – Na pozostałych tak samo. Maska.

– Nie czuję żebyśmy spadali. – Odpowiedział z drżeniem głosu kapitan, potem przełączył się na wewnętrzny obieg tlenu i dodał. – Maska. Wyłączam wibracyjny.

– Potwierdzam, bez zmian na barometrycznym.

– Wyjrzyj przez okno. To niemożliwe.

– Sprawdzam przyrządy. Na radiowym nic się nie zmienia.

– Ja ci mówię, to test na wytrzymałość. Uśpili nas i posadzili w symulatorze.

– Taa, a UFO istnieje. Pamiętałbyś jakieś fiki miki no i coś za bardzo realistyczny ten symulator.

– Eeee, to wyjrzyj przez okno. Czy widzisz to co ja? To naprawdę niemożliwe… – Głos kapitana zmienił się nie do poznania, gdy pokazywał coś palcem za oknem ze swojej strony.

Pierwszy oficer ogromnego Jumbo wychylił się tak jak pozwalały mu pasy, rzucił okiem, przez chwilę walczył z chęcią zwrócenia obiadu, wcisnął się ciężko w fotel, rzucił krótkie „tak” i zaczął czytać wskazania kolejnych przyrządów. – Prędkość zero. Kurs dwa pięć sześć. Wysokość dziesięć tysięcy. Silniki na trzy czwarte.

– Mayday, Mayday, Mayday, pięć jeden dwa Lima. – Kapitan nie czekał na nic więcej, tylko wypowiedział formułkę, która śniła mu się po tysiąckroć w najgorszych koszmarach.

– Pięć jeden dwa Lima czekaj. – Głos kontrolera wyraźnie się łamał, gdy ten próbował trzymać fason walcząc ze stresem i poczuciem niemocy i odpowiedzialności za narastającą liczbę samolotów, które zgłaszały niezwykłe problemy. – Do wszystkich. Zamykamy ruch. Wszyscy mają zejść awaryjnie ma tysiąc.

– Na tysiąc? Czy on zwariował? Wszyscy?

– Powtórzyć. Macie powtórzyć. Tysiąc? Dlaczego tysiąc?

W eterze panował tłok i słychać było sprzeczne rozkazy, a kapitan rzucil do pierwszego pokazując głową. – Ten dzień już przeszedł do historii. Zobacz, na dziewiątej jest Delta, a na jedenastej Lufthansa. Wyłącz silniki, ja ogłoszę alarm.

Pierwszy kiwnął z niedowierzaniem głową i zapytał się cicho. – Wszystkie?

– Zewnętrzne, potem wewnętrzne, wyłączanie awaryjne bez gaśnic, mamy wystarczającą wysokość, żeby je wystartować, ja się zajmę ludźmi.

– Naprawdę wierzysz, że nie będzie problemu ze startem?

– Żartujesz chyba. A mamy jakiś wybór? – Wzrok kapitana Pawaczka był tak wymowny, że Lipoczyn opuścił głowę i bąknął pod nosem. – Dobrze już dobrze. Wiesz, że musiałem zapytać.

– Marysiu, przygotuj wszystkich, będzie komunikat specjalny. Tak. Tak. Widzimy. – Kapitan przekazał poprzez mikrofon maski i uśmiechnął się wybaczająco, a potem chrząknął, przełknął ślinę i po dłuższej chwili zaczął mówić profesjonalnym i opanowanym tonem. – Panie i panowie, mówi kapitan. Stoimy w miejscu. Nie wiemy co się dzieje, ale nie grozi nam niebezpieczeństwo. Proszę wrócić na swoje siedzenia i zapiąć pasy bezpieczeństwa. Z maszyną wszystko w porządku, ale na wszelki wypadek proszę przygotować się do awaryjnego lądowania. Napoje i posiłki są racjonowane i mają być wydawane tylko w nagłych wypadkach. To samo dotyczy korzystania z toalet. Zdecydowaliśmy się wyłączyć silniki. To oznacza wyłączenie świateł i elektroniki. Będziemy państwa informować.

– Nie wiem jak ty, ale jestem pewien, że dojdzie do rękoczynów. – powiedział pierwszy i ponownie odruchowo sprawdził pasy i maskę.

– Nie wiem jak ty, ale boję się czy zobaczymy bliskich. – skwitował niewesoło kapitan. – Poza tym akumulatorów starczy może na dwadzieścia cztery godziny. Zostawmy tylko nasłuch i wyłączmy wszystko włącznie ze światłami zewnętrznymi.

– Nie przesadzasz? Nie będzie nas widać.

– Jest dzień. Nie wiemy jak długo tu będziemy, APU działa, ale przy bezruchu niewiele pomoże. Weź to pod uwagę.

– Dobrze, ty tu rządzisz.

– Na razie zgaśmy wszystko, ty pilnuj kramiku, a ja spróbuję się zdrzemnąć.

– Spać? Teraz? Jaja sobie robisz?

– Nie spać tylko drzemać. Nie wiadomo co się będzie działo, później możemy nie mieć tego luksusu. Dlatego zróbmy sobie wachty, na początek tak ze cztery godzinki. I zdejmijmy wreszcie te cholerne maski – odpowiedział znużonym głosem kapitan, odsłonił twarz i pomimo swoich słów od razu przykrył ją czapką.

***

W kabinie klasy ekonomicznej rzeczywiście zawrzało jak w ulu. Ludzie zamarli na chwilę, a po chwili zaczęli modlić się, rozmawiać, gestykulować i krzyczeć zupełnie jakby chcieli się przelicytować kto jest głośniejszy.

– Iiiiii. – Nieformalny konkurs wygrała filigranowa blondynka w środku kabiny, która piszczała patrząc na to czy ktoś zwraca na nią uwagę, tak się jednak nie stało i jedyne co usłyszała to pełne dezaprobaty słowa od mężczyzny obok. – Zamknij się mała.

Blondynka dała sobie spokój, założyła rękę na rękę i mruknęła obrażona. – A niech was wszyscy diabli.

Przed nią było znacznie ciekawiej i matki uspokajały małe dzieci, a mężczyźni robili mądre miny próbując wyjaśnić co właściwie się dzieje.

– Przecież samolot nie poleci bez silników. – Darła się jakaś kobieta tuląc płaczące niemowlę. – Jak mówią, żeby się nie bać, to na pewno jest odwrotnie.

– Ale ja mam kolejny lot. Nie zdążę… – Jakaś staruszka obok niej trzęsła się i w kółko powtarzała z panicznym przerażeniem te same słowa.

– Dobrze już babciu, na pewno panią dowiozą. – Uspokajała ją matrona z tego samego rzędu.

– Wyjrzyjcie za okno. Nie ruszamy się od… – Zaczął mówić ze znudzeniem jakiś młodzieniec na miejscu piętnaście F i dodał patrząc na kultowy Casio F-91W. – …od jakichś trzech i pół minut i żyjemy. Są rzeczy, które nie śniły się nawet fizolofom.

– Chyba filozofom synku. – poprawił go machinalnie staruszek obok.

– A jeden chuj dziadku.

– Zachowuj się gówniarzu. – Młody dostał lekko w tył głowy od mężczyzny z kolejnego rzędu, który podniósł się, uderzył go i opadł na swoje siedzenie.

– Jezu, za co? – Chłopak gwałtownie się odwrócił.

– A za jajco. I za niewinność. A zaraz dostaniesz za bluźnierstwa. Raz. – Mężczyzna zagiął kciuk lewej dłoni.

– Koleś, nie bądź świętszy od papieża, bo ci żyłka w dupie pęknie. – Młody człowiek uśmiechnął się złośliwie.

– Dwa. Jak usłyszę o ojcu świętym to podwójny wpierdziel. – Zagięty palec wskazujący pokazywał, że tamten nie żartuje.

Chłopak spojrzał się z byka, ale nic nie powiedział, tylko wzruszył ramionami, wyciągnął z kieszeni fotela ogromne słuchawki i założył je na uszy, schował głowę pod kapturem i uciekł w swój świat.

Był bardzo inteligentny. Zdziwił się, że nikt nie zauważył, jak nagle się zatrzymali. Urzekło go to, gdyż nie poczuli hamowania.

„Może ktoś nas odurzył?” – Przebiegło mu przez myśl, potem pomimo niezwykłości zdarzeń przyjął je jak coś oczywistego i nie obchodziło go już nic, nawet to, że część ludzi zaczęła się zachowywać całkowicie nieracjonalnie i przestała reagować na polecenia załogi.

– Przecież zapłaciłem za bilet. – darł się stojący mężczyzna w rzędzie trzynastym przy przejściu. – Macie mnie dowieźć.

– Proszę usiąść i zapiąć pasy. – Stewardessa wciąż próbowała się uśmiechać i zachować pozory tego, że nic złego się nie dzieje.

– Bo co? Wyrzuci mnie pani za drzwi? Nas jest większość.

– Siadaj koleś, bo nie ręczę za siebie – odezwał się dryblas siedzący dwa rzędy z tyłu.

– Bo co? – Mężczyzna nie reagował i wyszedł na środek odpychając lekko kobietę, a potem wypiął dumnie pierś. – Trzymają nas jak bydło w więzieniu. Masz problem? Bo ja tak. No chodź tu ty pajacu.

Dryblas się nie odezwał, za to głos zajął Chińczyk, który również siedział dwa rzędy dalej, ale dla odmiany z jego lewej:

– I tak nie wyflunies. Ticho, bo fpieldziel.

– To ty siedź cicho – Mężczyzna ruszył na nowego rywala, ale po chwili nie wiadomo jak znalazł się na podłodze z wykręconą ręką i Chińczykiem na plecach.

Ludzie wokół zaczęli brawo, a znieważona stewardesa pojawiła się obok z nożyczkami i brązową taśmą klejącą.

– A mówilem. – Chińczyk wzruszył ramionami i pomógł usadzić i związać niesfornego pasażera.

Ten pokaz siły spowodował, że nikt więcej w klasie ekonomicznej nie miał ochoty na bohaterstwo. Ludzie wyglądali za okna za którymi nic się nie działo i tylko komentowali całą niezwykłą sytuację, w której się znaleźli…

***

W kabinie pilotów siedem cztery siedem dla odmiany panował niezwykły spokój.

Kapitan chrapał, a pierwszy oficer zastanawiał się nad swoim testamentem.

„Ciekawe czy lepiej zapisać samochód córce czy synowi. A może lepiej sprzedać i podzielić na pół?".

– Bip Bip Bip – Nagle dało się słyszeć sygnał brzęczyka.

– Co jest? – odezwał się zaspanym głosem kapitan.

– Eeee, proszę spojrzeć na ACARS.

Kapitan nic nie powiedział, tylko zdjął czapkę i odwrócił wzrok do ekranu, na którym widać było wymowny tekst:

„Pierwszy stopień zagrożenia. Problemy w wielu samolotach. Racjonować energię, paliwo i żywność. Jeżeli samolot nie spada cisza w eterze”.

– W sumie spóźnili się tylko trzydzieści pięć minut. – skwitował gorzko i wrócił do spania.

„Jednak dostanie go syn”. – Pierwszy z powrotem zajął się swoimi rozważaniami i przeszedł do dłubania w nosie.

***

– Ding-dong. Ding-dong. Ding-dong.

Długonoga stewardesa nacisnęła guzik nad głowami pasażerów rzędu trzynastego, podczas gdy jeden z nich zaczął jej spokojnie tłumaczyć. – Przepraszam, ale muszę do toalety. Mam problemy z żołądkiem. Byłem przed lotem, a teraz mi się zbiera.

Kobieta spojrzała na niego wzrokiem doświadczonego psychologa, a potem kiwnęła głową i powiedziała. – Oczywiście. Proszę do toalety z przodu.

Mężczyzna wstał trzymając się z brzuch i poszedł lekko zgięty we wskazaną stronę, po chwili jednak minął odpowiednie drzwi, wyprostował się i zaczął biec prosto do wyjścia.

Ludzie wokół nie wiedzieli co się dzieje, jednak, gdy ten dopadł drzwi i zaczął mocować się z klamką, kilku innych panów bez zastanowienia wstało, podbiegło i zaczęło się z nim bić po chwili unieruchamiając go na podłodze.

– Do domu. Ja muszę do domu, wy gnoje. – Ten dyszał leżąc z wykręconą ręką i twarzą przyciśniętą do wykładziny.

– Gleba! Spokój! – Uścisk jednego z mężczyzn był coraz silniejszy a inny trzymający nogi uciekiniera zapytał się stewardesy. – Ma pani jeszcze coś do krępowania? Taśma nie wystarczy.

Ta bez słowa podeszła do jednej ze ścian, przybliżyła kciuk do drzwiczki szafki i wyjęła stamtąd odpowiednie opaski…

***

– To już sześć godzin, a oni potrzebują ruchu. Nie mogą siedzieć w nieskończoność. Już wariują. – Szefowa pokładu odezwała się do kapitana stojąc w kabinie dokładnie za jego plecami.

– Wiem. Niech robią pajacyki czy coś. – odparł ponuro kapitan. – Przecież im rowerków nie sprowadzę.

– Co zamierzasz?

– Czekać i być gotowym jak coś się zmieni. Nie mamy innej opcji. Mamy hermetyczność i należy ją zachować za wszelką cenę. A tak w ogóle jakieś straty czy większe problemy?

– Dziesięciu przywiązanych, jedno stłuczenie głowy, trochę siniaków i krwi. Ludzie wariują, bo są zamknięci w zbyt małej przestrzeni.

– Żyją? Żyją. Nikt nie choruje ani nie zszedł. – Tu kapitan uśmiechnął się gorzko. – Wszyscy mówią, że latanie jest najbezpieczniejsze i mają rację. A tak w ogóle to czy możemy bardziej zaufać któremu z pasażerów?

– Mężczyźni z trzydzieści siedem D, czterdzieści dwa A i sześćdziesiąt jeden C. Pomogli przy pierwszym wariacie.

– Dobrze, proszę ich tu sprowadzić.

– Wiesz dobrze, że kilku kowbojów nie rozwiąże problemu. – wtrącił się Pawaczek.

– Taaa, naprawdę? Co ty mi nie powiesz drogi Watsonie – powiedział z przekąsem kapitan i dodał. – Houston, mamy problem. Powiedz mi coś czego nie wiem.

– Zimno, głodno, chłodno i do domu daleko. – odparł ponuro pierwszy pilot.

– Jeśli włączę silniki to stracimy paliwo. Nie mamy go zbyt wiele. – Kapitan odpowiedział tonem nauczyciela akademickiego, który wyjaśnia trudną kwestię niesfornemu żakowi.

– No ale trzeba ogrzać kabinę.

– Nie róbcie problemów, gdzie ich nie ma. – Lipoczyn odpowiedział zastępcy i zwrócił się do szefowej – Można rozdać koce i wziąć wszystko co się da z bagaży, ale to ostatnie odwlekajcie, ile tylko się da.

Kobieta skinęła głową i odpowiedziała – Tak. Ale problem jest z żywnością. To głównie przekąski. Nie mamy czym karmić dzieci.

– I tu się mylicie. – Pierwszy pilot dodał lekko zdenerwowanym głosem. – Problem jest w wodzie. Mamy dwieście pięćdziesiąt dusz. Załóżmy, że każdy dostanie po pół litra dziennie. Ile nam to daje? Dwadzieścia dni? Dziesięć? Pięć?

– Zakładamy, że tu zostaniemy?

– Musimy zakładać każdą możliwość.

– Chcesz zebrać komórki?

– Nie. Ludzie nie mają systemu multimedialnego. Jeżeli mogą to niech dzwonią. I tak im baterie padną.

– Pewnie robią to od dawna.

– Tak.

– Dobra, pytanie z innej beczki. Co z toaletami?

– No jak to co? Przecież ich nie spuścimy.

– Zawory można otworzyć.

– Komputer nie pozwoli.

– Można to obejść?

– A ja wiem?

– Dobrze. Co pokazuje komputer?

– Poczekaj. Tak. Chwila. Osiemdziesiąt procent.

– Cudownie. A jakieś dobre wieści?

– Na tej wysokości może nie zamarzniemy.

***

– Mama, mama, to ty? – usłyszała w słuchawce starsza kobieta, która od razu uśmiechnęła się od ucha do ucha.

– Tak synku, nic mi nie jest i dzwonię, żeby ci powiedzieć, że cię naprawdę mocno kocham.

– Mamo, gdzie jesteś? – Głos chłopca wyrażał mocne zdenerwowanie.

– W samolocie synku.

– Ale przecież… mamo czy wylądowaliście?

– Nie synku.

– Czy wy…?

– Nie wiem co się dzieje synku, ale jesteśmy teraz nad Warszawą i nie wiem, kiedy wylądujemy.

– Mamo, bo ja słyszałem, że samoloty na całym świecie…

– Synku, to nieważne, kocham ciebie i zawsze będę kochała. Muszę teraz kończyć.

– Mamo nie rozłączaj się.

– Muszę kochanie. Bądź dzielny. Kocham cię.

***

– Bagaże, dajcie nam bagaże. – Coraz częściej dało się słyszeć w kabinie wielkiego samolotu.

– Kapitan na pewno pozwoli je przynieść. – Stewardesa za każdym razem próbowała być miła, w końcu jednak nie wytrzymała i dlatego zaczęła mówić przez wewnętrzny system nagłośnienia. – Szanowni państwo. Pracujemy nad tym, żeby móc przedostać się do luku bagażowego. Pro…

– Sranie w banie! – Wrzasnął starszy mężczyzna z przodu kabiny ekonomicznej.

– I pierdzenie. – Jakiś chłopak próbował go ośmieszyć, ale ten się nie dał zakrzyczeć i zaczął skandować gwałtownie tupiąc – Ba-ga-że, ba-ga-że.

– Ba-ga-że, BA-ga-ŻE, BA-GA-ŻE. – Dołączyli do niego kolejni pasażerowie, a konstrukcja płatowca zaczęła drżeć…

***

Kobieta na miejscu sześćdziesiąt siedem F siedziała z zamkniętymi oczami i zaciskała pomalowane usta tak mocno jak tylko się dało.

Miała dosyć wszystkiego i wszystkich.

Nie ruszyła jej awantura z bagażami, wkurzały ją za to wszystkie dziunie, które udawały przerażenie, wkurzali faceci, którzy zachowali się jak miękka faja i mamuśki, które dzwoniły do synków, córeczek, braciszków i wszystkich innych do czwartego stopnia pokrewieństwa włącznie.

Sądząc po rozmowach, babki nie widziały tych wszystkich swoich Ryśków, Zdziśków, Anek, Janek i innych pociotków od dobrych dwudziestu lat, a teraz trajkotały jak najęte nawijając zupełnie jakby chciały pobić rekord w tworzeniu najbardziej rodzinnej party line.

Wracała z konferencji i zła była właściwie już wtedy, gdy wsiadała na pokład tej przeklętej maszyny.

Wciąż nie miała faceta i teraz instynktownie czuła, że nie wypełni planu sprzedaży na to półrocze.

Na pokładzie zrobiło się niezbyt bezpiecznie i choć o dziwo było kilka przypadków, gdy ktoś komuś wyrwał drogocenną słuchawkę czy laptopa, to ona początkowo chciała się czymś zająć i popracować nad nową prezentacją.

Nie udało się i dlatego teraz siedziała z kieliszkiem czerwonego wina i rozważała swoje opcje.

Wiedziała, że samolot miał internet, ale kilkukrotne próby dowiedzenia się czegoś u stewardesy spełzły dokładnie na niczym, podejrzewała zresztą, że Wi-Fi było ostatnią rzeczą, którą kapitan chciał teraz włączyć.

Nie mogła skorzystać z komórki, bo ta właściwie nie łapała sieci, a ściślej mówiąc łapała, ale transfer był mocno do dupy.

Praca off-line za bardzo nie wchodziła w grę i właśnie dlatego siedziała pijąc wino i zachodząc w głowę co ją czeka.

„Dobra. Chrzanić pracę. Raz się żyje” – pomyślała pod wpływem impulsu, zamknęła oczy i zaczęła rozpinać guziki eleganckiej białej bluzki.

„Ten albo żaden”. – Wstała z rozkosznie wyeksponowanym dekoltem i nie pytając się o zgodę usiadła rząd wcześniej obok młodego chłopaka.

Młody człowiek się zaczerwienił i udawał, że nic się nie stało, ale jego nerwowe poruszenie z całą pewnością potwierdzało, że ma erekcję.

„Może być ciekawie”. – Oceniła kładąc lewą dłoń na jego kolanie.

Chłopak zagryzł zęby, ale nic nie powiedział. Był wyraźnie onieśmielony i spięty, więc wyciągnęła prawą rękę, delikatnie chwyciła jego lewą dłoń i położyła na swojej piersi, a potem nachyliła się nad nim i soczyście pocałowała go w usta…

Tydzień później

– Czy obniżamy Defcon?

– Nie panie prezydencie.

– A załogi maszyn wojskowych?

– Straty dopuszczalne.

– Panie generale…

– Przepraszam, wszyscy ich żałujemy, ale nie wiemy, jak pomóc i jak na razie pracujemy nad tym, żeby móc zareagować na każdy możliwy scenariusz.

– Nie mamy rakiet?

– Znaleźliśmy pułap minimalny, nie wiemy jak długo będzie niezmienny. A wracając do wojskowych… to większość popełniła już samobójstwo.

– Biedacy. Przypomina mi się taka stara książka, gdzie Marsjanie zostawili na orbicie satelity które niszczyły wszystko powyżej pewnego poziomu. – Z zadumą odpowiedział prezydent.

– Tak panie prezydencie. – Bez mrugnięcia okiem skomentował wojskowy przyzwyczajony do ekscentrycznego zachowania szefa.

– Co z poborem?

– Wszystkie siły zmobilizowane, również gwardia, przepustki cofnięte, przygotowujemy również infrastrukturę pod nowych rekrutów.

– A inne kraje?

– Robią to samo panie prezydencie.

***

– Czy widzisz to co ja? – zapytał się kapitan Pawaczek.

– Co? – odpowiedział jego kolega, który nie zauważył nic niezwykłego w widoku za oknem.

– W Delcie ktoś chodzi po skrzydle.

– Nie może być… nic nie widzę…

– Zobacz tam się biją. O Jezu i jeden człowiek spadł. Eeee i też nie spada. Podali mu jakąś linę i wciągnęli. Nieźle. Czyli jak jesteśmy połączeni to to coś nie działa, a jak nie, to wszystko się zatrzymuje. Ale nie rozumiem jednego. Ptaki. One normalnie latają.

– Kurcze, a gdyby zrobić liny i zjechać albo zrzucić ubrania i spaść?

– Samobójstwo. Albo i nie.

– Myślisz, że powinniśmy spróbować?

– Nie wiem, ale mam ochotę się przejść. Zamknij za mną drzwi.

– Chce ci się jeszcze bawić w procedury?

– Tak.

Kapitan wstał, odruchowo wciągnął koszulę, poprawił wymięte spodnie i ruszył do wyjścia.

„Jezu, jak ja śmierdzę” – pomyślał.

Przy drzwiach do samolotu siedziało dwóch mężczyzn, którzy kiwnęli mu przyjaźnie ręką i uśmiechnęli się mocno na jego widok.

Nie było tu nikogo z załogi, a pasażerowie zmieniali się co kilka godzin pilnując, żeby nikt nie zrobił nic głupiego. Każdy traktował to zajęcie jak wyróżnienie, zgłaszał się do tej służby na ochotnika i pełnił ją wyłącznie po akceptacji szefowej pokładu.

Z przedniej kuchni kapitan przeszedł do biznes klasy, a właściwie wszedł tam dopiero wtedy, gdy wpuścił go potężny goryl.

Kapitana niezmiennie interesowało co mu zaproponowano i czy były to pieniądze dla rodziny, pomoc medyczna czy coś innego, zawsze jednak, gdy poruszał ten temat to w odpowiedzi dostawał jedynie głupawy uśmieszek i wzruszenie ramion.

Samolot ogólnie się podzielił, bogacze zabarykadowali w pierwszej klasie, a pasażerowie w ekonomicznej rozproszyli na małe grupy i rodziny trzymały się z przodu, młode byczki z tyłu, natomiast starsze pary pośrodku.

W calej maszynie było zimno, do tego powietrze mocno śmierdziało stęchlizną.

Uderzyło go to szczególnie gdy wszedł do klasy ekonomicznej, gdzie znajdowały się małe dzieci, a kosmetyki były tylko odległym wspomnieniem.

„Dobrze, że nie jesteśmy za wysoko” – pomyślał wiedząc, że powyżej pewnego pułapu bez działającej klimatyzacji niemożliwe byłoby utrzymanie jakiegokolwiek życia na pokładzie.

Niesamowite, jak wszyscy nagle stali się równi i mieli te same przyziemne problemy takie jak golenie się czy mycie zębów, wyjątkiem był jeden z pasażerów, który bardzo cierpiał i potrzebował pomocy dentysty.

Nikt nie zwracał na niego specjalnej uwagi, ludzie byli jak otępiali…

„Kurcze, doktorkowie na całym świecie to dopiero mają używanie” – pomyślał kapitan patrząc na ten obraz nędzy i rozpaczy i miał rację, bo na całym świecie jak grzyby po deszczu powstawały prace naukowe oceniające zdrowie i zachowanie ludzi skupionych w ekstremalnie małej przestrzeni.

Kolejny tydzień później

– Nie zabijaj. Nie pozbawiaj życia. Nie zabijaj tego jaki jest twój brat i siostra. Nie zabijaj kobiecości ani męskości. Nie gań mężczyzny, że ugania się za każdą kobietą i kobiety, że ma fochy i nosi sukienki. To nie jest ich problem ani wina tylko dar od Boga.

„Jeszcze jeden oszołom” – pomyślał młody mężczyzna patrząc na kaznodzieję w tanim garniturze głoszącego słowo z czarną książką w ręku, potem włączył w głowie filtr i całkowicie przestał zwracać na niego uwagę.

Młody przyszły rekrut był wściekły, bo stał już pół godziny w kolejce przed jednym z wielu polowych punktów poboru i ruszył się dopiero metr, gdyż ogonek przesuwał się zdumiewająco wolno.

– Następny. – Usłyszał ostrą jak świst bata komendę skierowaną do jednego z towarzyszy niedoli gdzieś daleko z przodu.

Pomyślał markotnie, że wejdzie pewnie dopiero za kolejne dwie godziny i że dla zabicia czasu warto byłoby zainteresować się tym co mówią inni.

– Skąd jesteś? – Jakiś przystojny brunet spytał się drobnej blondynki w okularach z pięknym warkoczem która stała wprost przed nim.

– Z Pcimcia Dolnego. Byłam zastępcą komendanta Policji. – Ta odpowiedziała z dumą w głosie.

„Jasne. Ciekawe jak awansowałaś” – rekrut zlustrował ją uważnie od stop do głów i dodał z ironią w myślach. „Takich żołnierzy nam trzeba najbardziej".

Nie zaciekawiła go również rozmowa kilku chłopaków z tyłu, którzy przechwali się który ma większego.

„Nudy” – Stwierdził widząc jaki kwiat narodu tu trafił. „Nudy na pudy. Ale jeśli wejdziesz między wrony…”.

Oddał się rozmyślaniom o matce, niepewnej przyszłości i nie zauważył nawet jak przyszła jego kolej.

– Następny. Synu, teraz ty. – Słyszał słowa, ale nie docierało do niego, że to o nim, dopóki ktoś go nie popchnął kpiąc. – To jakiś idiota, wioskowy głupek, który przyszedł tu dla miski strawy.

Ocknął się w końcu i wszedł do namiotu, w którym podłoga była metalowa a za stołem siedziała szanowna komisja.

– Jak się pan nazywa?

„Już nie synu” – pomyślał. „Pewnie jakieś wymogi formalne”.

– Andrzej Miauczyński melduje się na rozkaz. – Chłopak odpowiedział energicznie i zasalutował, zupełnie tak jak to widział w wielu filmach.

– Nie jest pan jeszcze żołnierzem, a ta forma jest przestarzała – Żołnierze uśmiechnęli sie, a jeden zapytał. – Zdrowy?

– Zdrowy jak byk panie pułkowniku. – Młody człowiek odpowiedział z dumą i uderzył się w pierś. – Serce jak dzwon.

– Jak dzwon mówicie. No dobrze szeregowy. Nie pułkowniku, tylko majorze. Potrzebujemy silnych ludzi. Sprawdzimy wszystko w pierwszych tygodniach, a teraz macie odpowiadać krótko i zwięźle. Chętny?

– Tak jest. – Odpowiedział z jeszcze większym entuzjazmem.

– Doskonale. Podpisze pan tu, tu i tu.

Młody mężczyzna uśmiechnął się i postawił parafki na podsuniętych papierach. Wiedział i czuł, że zrobił słusznie szczególnie po tym co się stało z jego matką i tymi wszystkimi ludźmi w górze.

– Ku chwale ojczyzny synu, witaj w kawalerii. To ona zrobiła ze mnie tego kim jestem – odpowiedział major za biurkiem, który odwrócił się, odjechał na wózku tak że widać było kikuty nóg, a potem wrócił i uścisnął rękę chłopca i po chwili wahania dodał. – Powodzenia synu. Następny proszę.

***

Kolejne tygodnie były rzeczywiście trudne dla młodego człowieka.

Sprawdzono wszystko, nawet chlamydię, rzeżączkę i HIV.

Okazało się, że sprawność chłopca była na szczęście na tyle wystarczająca, żeby znalazł się w piechocie. Czytał o niej, śnił o niej, wiedział dosłownie wszystko i choć się bał, to był zdecydowany na transformację.

W dniu operacji wstał jak zawsze chętnie, zjadł przydziałowe śniadanie, a potem udał się do szpitala, gdzie położono to wśród innych ochotników.

Leżał i myślał o tym jak będzie bronić swojej ukochanej ojczyzny.

– Oddychaj głęboko, trzy, dwa, jeden

Światło sali operacyjnej powoli oddalało się i nowy rekrut spokojnie zasnął…

***

– Synu, synu, jak się czujesz?

Miał wrażenie, że ktoś go przedrzeźnia. Otworzył oczy i machinalnie chciał przetrzeć twarz, ale usłyszał tylko pełne smutku:

– To już niemożliwe.

Zaczął się rozglądać i zobaczył, że od łokci i kolan ma mechaniczne kończyny, a słowa powiedział chłopak leżący na łóżku obok.

Popatrzyli się po sobie, a tamten dodał kpiąco. – Witaj w kawalerii synu. To ona zrobiła z nas to czym jesteśmy. Medyk!

Pielęgniarka przyszła po dwóch minutach i spytała się. – Co znowu?

– Możesz mnie laluniu podrapać na dole?

– Coś jeszcze? – Kobieta nie dała się sprowokować.

– Włącz mi telewizję lalka.

– Dla ciebie pani salowa. – Odpowiedziała, a on ją zignorował i zaczął gapić na ekran telewizora, na którym właśnie zaczynał się jeden z programów publicystycznych.

***

– Profesorze? Co pan może powiedzieć? – zapytała się znana i utytułowana dziennikarka Monika O. siadając w studio naprzeciwko profesora nauk technicznych Wolkiewicza.

– Pani redaktor. To wszystko nie ma sensu i wpływa jedynie na przedmioty nieożywione. Żeby zrobić coś takiego trzeba niewyobrażalnej ilości energii.

– Czy wiemy co to za technologia?

– Pracują nad tym najwybitniejsi specjaliści z całego świata.

– Czyli nie wiadomo.

– Panie redaktorze, sprawa jest skomplikowana i rozwojowa.

– Niewątpliwie, ale według moich źródeł nie wiemy absolutnie nic.

– Wiemy dużo. Że samoloty i inne statki powietrzne nie lecą ani nie spadają…

– Panie profesorze, to widzi każde dziecko i każdy dorosły…

– Panie redaktor, ja pani nie przerywałem. Jeżeli nie chce pani słuchać, to ja prostu wyjdę.

– Przepraszam panie profesorze, ale nasz czas antenowy jest ograniczony.

– Pani redaktor, mówimy o największym fenomenie wszechczasów, a pani mówi o kilku sekundach programu. No cóż, z tej sytuacji mogę jedynie podziękować. – podsumował profesor Wolkiewicz i nie czekając na nic wyszedł obrażony ze studio.

Kolejny tydzień później

– Ogień, ogień, ogień, Air Berlin siedem trzy.

– Berlin siedem trzy. Wieża zgłoś się.

– Berlin siedem trzy. Wieża zgłoś się.

– Poproszę więcej szczegółów, wieża w Berlinie. – Odezwał się znudzonym głosem kontroler.

– Akumulatory się palą, system zrzutu zacięty, próbujemy gasić.

– Ile dusz?

– Sto dwadzieścia plus cztery. Dymi się coraz bardziej. Mój pierwszy zszedł tam trzy minuty temu. Jezu, tutaj robi się gorąco. Idę do tyłu. Żegnajcie.

Kapitan małej maszyny zdjął słuchawki, spojrzał ze smutkiem na kokpit, która stał się jego domem, potem otworzył drzwi i przeszedł do kabiny, w której otwarto już drzwi na skrzydła.

„Rześko” – pomyślał czując arktyczne powietrze i wyruszył na spotkanie swojego przeznaczenia.

***

„Nad Niemcami spłonął jeden z samolotów Air Berlin. Ludzie ewakuowali się na skrzydła maszyny, tam jednak większość zamarzła ze względu na mróz minus dziesięć stopni.

To nie jedyna bolączka pasażerów uwięzionych na niebie. Do problemów z energią, żywnością i opieką medyczną doszła jeszcze groźba związana z wulkanem Katla na Islandii. Znajduje się on w pobliżu wulkanu Eyjafjallajokull, który spowodował wstrzymanie ruchu lotniczego w dwa tysiące dziesiątym i wykazuje oznaki bliskiej erupcji, która może być dziesięć razy silniejsza niż wtedy”.

***

– Rysiu to znowu ACARS. – Pierwszy pilot Lipoczyn odezwał się sto kilometrów dalej w kabinie, która teraz przypominała wnętrze samochodu, w którym niechluj gigant jadł, pił, spał i nie fatygował się od dobrych kilku miesięcy, żeby zachować jako taki porządek.

– Zosiu, proszę, tak. – Kapitan miał inne zajęcie, ale po chwili coś do niego dotarło i rozanielony odwrócił głowę i zapytał się – No co tam młody? A po wczorajszym jestem Ryszard.

– Nie poradzisz bracie mój, gdy na tronie siedzi…To stare, to też, o tu. Mam. Wybuch wulkanu na Islandii. Problemy z powietrzem. – przeczytał pierwszy, który przestał zwracać uwagę na wdzięki kobiety i przytyki kolegi już dawno temu, a po imprezie dzień wcześniej nic go już nie dziwiło.

– Boże, miej nas w swojej opiece. – Kapitan Lipoczyn zbladł jak ściana, otrzeźwiał i odepchnął kobietę, która nagle stwierdziła, że powinna jednak zakryć swoje ciało.

***

– Panie i panowie mówi kapitan. Będziemy mieć gorsze powietrze.

– Ja chcę stąd uciekać! – Jeden z mężczyzn zaczął krzyczeć i wskazywać na współpasażerów. – Widzicie, trzymają nas tu jak barany. Zróbmy coś. Pan. Pan. Pan.

Wskazani mężczyźni pokiwali głowami i ruszyli do tyłu, gdzie dostępu do drzwi broniło ich dwóch kolegów.

– Cofnąć się. – krzyknął jeden z nich wymachując metalowym nożem.

– Uspokój się, nas jest więcej.

– Te, a co my właściwie chcemy zrobić? – Nagle napastników naszły wątpliwości.

– Eeeee, przejąć kontrolę?

– Uszczelnić drzwi?

– Pieprzyć się. Jeszcze bardziej. – Z szelmowskim uśmiechem odpowiedział jeden z nich, który wcześniej sterroryzował i zgwałcił dwie kobiety…

Miesiąc po fenomenie

– Ziemia jest piękna. Nie bójcie się tego co się stanie. Jestem z wami do końca. Dziękuję za wasze tweety. – Uśmiechnięty ogolony mężczyzna lewitujący na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej skierował kamerę przez iluminator, a sam przycisnął dłoń do słuchawki w uchu i zapytał się. – Skończyliśmy?

– Tak, ale nie rób tego.

– Wiecie, że nie mam wyboru i wiecie, jak skończyli Gus, Edward i Roger. Mam wam pokazać ich statek?

– Pomyśl o swojej duszy. – Wtrącił się ksiądz.

– Houston, w dupę mnie pocałujcie. Bez odbioru.

***

– O ludzie małego serca. Żałujcie za grzechy. Za to, że zabieracie innym w podatkach łamiąc dziesiąte przykazanie. I za to, że cudzołożycie. Że macie bogów innych. – Jakiś kaznodzieja w Hyde-Parku w Londynie krzyczał wokół stojąc na drewnianej skrzynce po owocach.

– Te koleś, nie chcemy polityki. – Ludzie wokół nie byli mu dłużni.

– Popatrzcie, ile tam jest ludzi. Zostali wybrani przez Boga i przechodzą teraz próbę. – Kaznodzieja kontynuował zupełnie jakby nie obchodziły go reakcje innych.

– I dzieci też?

– Wasze grzechy są straszne. Niezbadane są wyroki boskie, o wy ludzie małego serca.

– Sam jesteś mały.

– Konus.

– Dobrze gada.

– Koleś, powiedz to tym, którzy wyskoczyli.

– Albo astronautom.

– Jakim astronautom?

– No podobno się zabili.

– No co pani mówi. Widziałam na YouTube transmisję ze trzy dni temu.

– A potem popełnili samobójstwo.

– No ale jak tak?

– No jak to jak? Normalnie.

„Niedobrze, zaraz go zlinczują”. – Tajniak w cywilu na skraju tłumu dyskretnie się pochylił i szepnął do mikrofonu ukrytego w kołnierzu płaszcza. – Start.

Początkowo nic się nie działo, po chwili jednak na ulicę wkroczył oddział królewskiej policji, który zaczął zgarniać co bardziej krzepkich prowodyrów…

Kolejny miesiąc później

– Żołnierze, będziecie bronić ojczyzny przed nieznanym wrogiem. Podniescie prawe dłonie i powtarzajcie słowa przysięgi. Ja żołnierz Wojska Polskiego przysięgam.

– Ja żołnierz Wojska Polskiego przysięgam. – Ryknęły głosy setek rekrutów w mechanicznych kombinezonach, a jeden z nich podniósł powoli głowę i spojrzał na jeden z samolotów, który wciąż tkwił trzy tysiące pięćset metrów nad nimi.

To był niemy wyraz tego, że coś się dzieje, a pasażerowie tej konkretnej maszyny mieli podwójnego pecha, bo wszystko stało się, gdy ta stromo się wznosiła i na dodatek była przechylona na lewe skrzydło.

Fenomen wydarzył się dwa miesiące wcześniej. Samoloty i wszystkie sztuczne wytwory człowieka nagle stanęły przecząc zupełnie wszystkim prawom natury.

To był szok dla całej ludzkości, gdyż silniki pracowały, śmigła się kręciły, a wszelkie maszyny, czy to duże czy małe, stały w miejscu.

Ludzie na pokładach przeżywali katiusze, a wojsko próbowało sprowadzić ich na wszelkie możliwe sposoby albo chociaż zapewnić jedzenie i picie, ale okazało się to niemożliwe.

Biali i czarni, młodzi i starzy, duzi i mali, bogaci i biedni, oni wszyscy nagle stali się równi i siedzieli na pokładach, dzwonili do bliskich i na końcu ginęli z głodu albo spadając.

Ludzkość nie miała wyboru i musiała się zjednoczyć i przygotować do walki z niewidzialnym wrogiem, który najwyraźniej bił ją na głowę… musiała też walczyć ze swoimi słabościami i rosnącą przestępczością, a przede wszystkimi z kradzieżami i gwałtami.

– …służyć wiernie Rzeczypospolitej Polskiej, bronić jej niepodległości i granic. – w niebo uniosła się kolejna część roty na jednym z wielu polowych placów apelowych…

***

– Pani redaktor, najnowsze badania potwierdzają, że wszystko na górze porusza się z prędkością milimetra na godzinę.

– To dlatego balony nie pomogły.

– Tak.

– Ilu ludzi dotąd spadło w dół?

– Trzysta siedemdziesiąt dwie osoby. Wszystkie nagie. Pięćdziesiąt odratowano, reszta miała mniej szczęścia niż stewardesa z samolotu jugosłowiańskich linii lotniczych…

– Która spadła z wysokości ponad dziesięciu tysięcy metrów.

– Niektórzy mówili, że to fałszywka, ale tak, o nią chodzi.

– Jak to możliwe, że spadają?

– Wszystko co się oddziela od przedmiotów nieożywionych na górze i jest organiczne na zewnątrz normalnie się porusza, wszystko inne nie.

– A ktoś z dołu przyczepiony do jakiejś liny czy katapulty?

– Nie, bo jest połączony z ziemią.

– A ktoś z plecakiem?

– Też nie, próbowano nawet wkładać kandydatom coś do plecaków ze skóry.

– Czytaliśmy w Science, że były też podobno próby przywiązywania żywych zwierząt do ludzi. Napychano je różnymi rzeczami i wiązano rzemykami.

– Tak. Chociaż brzmi to makabryczne, ale tak, są kraje które nie zważają na nic i właśnie one zrobiły takie próby. Z tego co słyszałem ochotniczki miały wkładane liny do żołądka, do tego wypełniano ich pochwy.

– I co?

– Konieczne jest trafienie w samolot i zaczepienie się a ciężko jest to zrobić gołymi rękami. Wszystkie te dzielne kobiety doznały ciężkich obrażeń.

– No tak. Ochotniczki. Ty, ty i ty.

– Pani redaktor…

– Czy mamy w ogóle jakiś plan ratowania pozostałych?

– Wojsko próbuje z wielkimi chwytakami i dźwigami. Jak dotąd wystrzeliwanie strzałek czy rakiet nic nie pomogło. Jedyna znana metoda to spadanie swobodne nago albo poruszanie się w dół po czymś przyczepionym do maszyny. Taką sztuczkę zastosowano w Polsce, gdzie pasażerowie ukręcili z ubrań sznur. Może się to udać oczywiście tylko na niewielkiej wysokości z uwagi na tlen i brak materiału.

– Czy jest tam jakieś promieniowanie?

– Nic nam o tym nie wiadomo… oczywiście jeżeli mówimy o czymś innym niż promieniowanie kosmiczne.

– Dziękuję za rozmowę.

***

– Oddział dwudziesty piąty, mamy za zadanie wybudować wieżę z kratownic na pięćset metrów.

W hali odpraw zapadła martwa cisza. Wszyscy zdali sobie sprawę jakie to karkołomne zadanie było. Najwyższy gąsienicowy Liebherr serii LR trzynaście tysięcy miał dwieście czterdzieści pięć metrów, a tu przełożeni wymagali ponad dwukrotnej wysokości…

– Jakieś pytania?

– A czy nie lepiej zbudować wieżowiec?

– To też jest rozważane, może jednak zbyt długo potrwać.

***

– Doktorze niektórzy mówią, że to sprawa naszej moralności. Że to kara za nasze grzechy.

– Pani redaktor czy uczyła się pani o dziesięcinie?

– No tak.

– Teraz oddaje pani w podatkach jakieś osiemdziesiąt procent.

– Ale mam darmową służbę zdrowia i wiele innych ważnych korzyści.

– Ma pani darmową służbę, ale darmowa to ona jest tylko w teorii. Pani pracuje, szpitale się utrzymują, a i tak jak co do czego przychodzi to musi pani płacić. Czy to nie jest łamanie dziesiątego przykazania? Przypomnę pani „Nie pożądaj żadnej rzeczy swojego bliźniego”.

– Ale panie doktorze…

– Pani redaktor, drogi publiczne są budowane z podatków, a i tak musi pani płacić za przejazd autostradami, wjazd czy parkowanie w miastach.

– Ale to jest ekologiczne, że likwiduje się ruch w miastach.

– Pani redaktor, gdyby komunikacja była w porządku, nikt by nie chciał korzystać z samochodów.

– Porozmawiajmy o samolotach.

– Proszę bardzo. Ile tam jest tych ludzi w górze? Milion. A ile ludzi umiera na raka, bo jedzą złe jedzenie albo żyją w zatrutym środowisku? Pa-ni redaktor, to grzech chciwości, jedni zabijają innych i zarabiają na tym. Weźmy pod uwagę firmy farmaceutyczne które podwyższają cenę kapsułki leku z dolara do sześciuset… albo kasjerki, które sprzedają tony chipsów czy hektolitry napojów gazowanych… stołówki, które karmią młode organizmy glutaminianem w szkołach…

***

– Oddziały zaczynają masowo odmawiać wykonywania rozkazów.

– Dlaczego?

– Nierealne zadania, jest też problem z logiką.

– To znaczy?

– Za dużo żołnierzy, za mało obsługi. Było już kilka przypadków, że ci szukając jedzenia zaczęli atakować cywilów.

– A na górze?

– Nie lepiej. Ludzie zaczynają tam szaleć, mieliśmy już kanibalizm, kilka samolotów spłonęło, kilka spuściło paliwo na ziemię, jeden eksplodował.

– Paliwo mówicie – mruknął sekretarz obrony – Które, dopóki lało się ciągłym strumieniem, to spadało w dół.

– Tak.

– Co ze szczątkami?

– Na szczęście się wypaliły i są tam na górze.

– Czy mamy jakiś plan na wypadek, gdyby samoloty zaczęły nagle spadać?

– Nie, to przecież setki ton, często nad miastami.

– Miecz Damoklesa.

– Właśnie.

– A wiecie, że w jednej z maszyn odpalili silnik i kilku pasażerów popełniło samobójstwo opuszczając się do niego ze skrzydła.

– W innym podobno pili paliwo.

– Tak.

– Czy to w ogóle zdrowe, że oni tak dużo tam przebywają?

– Pani doktor, rak jest problemem, ale większym problemem jest na przykład śmierć z głodu.

***

„W Londynie i Madrycie doszło do zamieszek, gdy tłumy pasażerów nie mogły skorzystać z transportu kolejowego. Ludzie przesiedli się do aut i Paryż znowu pogrążył się smogu. Rząd we Francji wprowadził kolejne podwyżki akcyzy paliwa mając nadzieję, że zmniejszy to wzmożony ruch kołowy. Protesty tzw. żółtych kamizelek skończyły się jeszcze bardziej krwawo niż miesiąc wcześniej, do pilnowania porządku publicznego wykorzystano wojsko”.

***

„Żołnierze zaczynają się buntować i występują przeciwko przywódcom. Jak dotąd zanotowano kilkaset przypadku buntu, od drobnych niesubordynacji po dezercje i niszczenie i kradzież własności prywatnej. Rządy są bezradne wobec zjawiska, które narasta”.

Pół roku później

„W Biblii jest mowa o stu czterdziestu czterech tysiącach opieczętowanych. Jeśli wziąć pod uwagę szacowaną liczbę ludzi na Ziemi z tamtego okresu i podzielić ją przez sto czterdzieści cztery, to okaże się, że naznaczonych miało być pięć procent.

Rząd ukrywa przed wami prawdę. Nie mówią tego, że liczba ludzi w samolotach to dokładnie pięć procent szacowanej populacji.

Bracia, to jest koniec świata i jedna z trąb Jerychońskich. To się dzieje naprawdę i jest widoczne dla każdego człowieka na Ziemi. Nawracajcie się, bo bliskie jest królestwo Boże”

***

„Wydarzenia ostatnich tygodni pozwalają oszacować ilość zabitych na setki tysięcy. Dowódcy sił zbrojnych wielu krajów popełniają samobójstwo albo są rozstrzeliwani za pobłażanie swoim podwładnym”.

***

„Ziemia się regeneruje. Średnia temperatura obniżyła się o ćwierć stopnia. Jak donoszą naukowcy, brak ruchu lotniczego i mniejsza ilość ludzi wpłynęły pozytywnie na klimat i trendu nie zmienił nawet zwiększony ruch kołowy. Ogromne dochody wykazują również koleje, które korzystają w wielu obszarach wyłącznie z energii elektrycznej”.

***

– Czy pamiętacie, kiedy wszystko się zaczęło?

– U nas zjawisko pojawiło się dokładnie dwudziestego drugiego o siedemnastej trzynaście i przesuwało z prędkością mniej więcej siedem minut na jeden stopień szerokości.

– Czy to nie dziwne, że przesuwało się równomiernie?

– Wiele zjawisk bywa cyklicznych.

– No dobrze, a nie zastanowiło was, że dzień wcześniej NASA ściągnęła astronautów, a eksperymentalny x63 wylądował cztery dni wcześniej?

– Był w kosmosie rok i w końcu go ściągnęli.

– Akurat wtedy?

– Co pan sugeruje?

– Pójdźmy dalej. Dwa tygodnie wcześniej skierowano na ćwiczenia większość floty USA.

– Dobrze, czy może powiedzieć pan jaśniej?

– Dwa magiczne wyrażenia. Broń masowego rażenia AARM i pole magnetyczne Ziemi.

– Przeciwdziałanie ociepleniu klimatu? Przecież to się kupy nie trzyma, takiej technologii nie było i nie ma.

– Jedni mówią, że to technologia, inni, że obcy nie chcą żebyśmy się wyrżnęli, a kolejni, że to Bóg albo zmiany pola magnetycznego. Albo że ktoś ma broń, dzięki której może zgarnąć miliony. Pomyślcie, unieruchamiacie tysiące samolotów, ludzie giną a posiadacz tej technologii może bezkarnie rabować ich groby.

– No ja słyszałem, że ludzie z niektórych samolotów zniknęli.

– UFO?

– Nie wiem, ale ja myślę, że to kara za grzechy. Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną. Nie będziesz brał imienia pana Boga swego nadaremno… Nie pożądaj żony bliźniego swego ani żadnej rzeczy, która jego jest…

– Ani żadnej rzeczy, która jego jest… Amen.

Koniec

Komentarze

Tomaszug, jeśli miałaś nadzieję na liczne komentarze wielu czytelników, to musisz wiedzieć, że zdecydowanie lepiej jest zamieszczać jedno opowiadanie co kilka/ kilkanaście dni. Wrzucenie jednego dnia czterech długich opowiadań jest złym pomysłem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zostawiam znak jako sobotni dyżurny i polecam przeczytać mój komentarz pod pierwszym Twym tekstem. Tytuł mi się podoba, koncept fabuły ma potencjał. Jednak znowu – wykonanie. Co gorsza, to czwarty z rzędu, mocno niedopracowany technicznie tekst. Wątpię, by wiele osób tutaj zajrzało. Lepszą strategię przedstawiła Reg w poście powyżej.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Bardzo fajny pomysł na fantastyczny problem.

Gorzej z całą resztą. Nie ma głównego bohatera (acz piloci jednego samolotu wysuwają się na pierwszy plan). Nie ma jednej, spójnej fabuły. Ot, wydarzyło się coś dziwacznego i ludzie w różnych miejscach różnie reagują. W końcu, nie ma wyjaśnienia problemu (to już nie jest obowiązkowe, ale ja lubię).

Nie wszystkie słowa pilotów są zrozumiałe dla laika. “Mayday” kumam, ale ten kod z Limą nic mi nie mówi.

Z wykonaniem tak sobie. Zapis dialogów do remontu, interpunkcja, masz trochę literówek.

Babska logika rządzi!

Powyższe opowiadanie w ulepszonej wersji ukazało się w grudniu 2019 w zbiorku "A miało być tak pięknie" (dostępny pod adresem https://ridero.eu/pl/books/a_mialo_byc_tak_pieknie/ – ebook bezpłatnie, wersja drukowana odpłatnie).

Jeżeli chodzi o osoby z tego portalu, to bardzo dziękuję za pomoc szczególnie Finkli, regulatorom (zapis z małej litery w formie oryginalnej) i NoWhereManowi (pozostałym oczywiście również, natomiast ta trójka była najbardziej aktywna i wytrwała w pokazywaniu mi błędów i niedoróbek w mojej wcześniejszej twórczości).

Nowa Fantastyka