- Opowiadanie: Rankidou - Bogowie do ubicia

Bogowie do ubicia

No i stało się, rzuciłem jedną z moich wypocin na pożarcie ludziom z internetu. Mam nadzieję, że nie bijecie bardzo mocno, bo jeżeli za każdy pominięty przecinek łamiecie jeden palec, to przez najbliższy rok będę musiał stukać nosem w klawiaturę.
Wklejone poniżej opowiadanie, to typowe do bólu fantasy. Jednak bez elfów i krasnoludów. Tak nudny, to nawet ja nie jestem.

 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Bogowie do ubicia

Zrobiła to, naprawdę to zrobiła! Kasandra z dumą obserwowała, jak mały niebieski ptaszek rozkłada skrzydła. Drobne stworzonko istniało w tej rzeczywistości dopiero od trzech sekund, a już było gotowe do pierwszego lotu. Cudownie, po prostu cudownie. Ptak wzbił się w powietrze i ćwierkając wesoło zataczał kręgi po sali tronowej. Taka moc, tyle możliwości, a to dopiero początek, pomyślała królowa i machnęła rękę. Skrzydlaty przywołaniec rozpłynął się w powietrzu.

 

***

 

– Szalona królowa, tak na nią wołają. – Randall najstarszy i najbardziej doświadczony z trójki awanturników tłumaczył plan działania. – Oczywiście tylko na prowincji, w stolicy nikt by się nie odważył. – Spróbował upić kolejny łyk piwa, ale spotkało go przykre rozczarowanie. Kufel był pusty. – Karczmarzu! Przynieś no cały garniec tych siuśków, które nazywasz piwem, nie będziesz musiał biegać co pięć minut. Na czym to ja… – Przywódca grupy zamyślił się na kilka sekund. – A tak, Szalona królowa. Raz w miesiącu wiedźma opuszcza stolicę, aby odwiedzić którąś z okolicznych wiosek. Za dwa dni zawita do Pścizborza. Zaczaimy się na nią gdzieś po drodze.

– Mam wątpliwości. – Teopold odezwał się po raz pierwszy tego wieczoru. Do tej pory siedział w kącie i w milczeniu kontemplował kubek wody. Religia Kościożerców zabraniała spożywania innych napojów. – Nagroda jest wielka, ale ryzyko także. Niejeden wojownik padł próbując targnąć się na życie Wniebowziętego.

– Nie boję się królów, bogów, ani ludzi! – Ciężkie łapsko Gaira huknęło w stół. 

Kilkoro gości przerwało rozmowy. Gwałtowne hałasy mogły oznaczać nadchodzącą burdę, a ostatnio lepiej było unikać takich zabawy. Jeszcze kilka lat temu karczemne awantury uważano za doskonały sposób na spędzenie wieczoru. Wszystko się zmieniło, kiedy w okolicy zagościli Zawzgórzanie. Burda, to żadna rozrywka kiedy naprzeciwko staje ponad dwumetrowy olbrzym z łapskami wielkimi jak łopaty. Siedzący z poszukiwaczami przygód Gair nawet wśród swoich musiał uchodzić za chłopa słusznej postury. Lepiej nie ryzykować, pochylić głowę, skończyć piwo i zabierać się do domu. Z dwojga złego lepiej być niedopitym niż martwym.

– Przepraszam najmocniej. – Młody mężczyzna podszedł do stolika awanturników. – Nazywam się Marcus, utalentowany mag i obieżyświat. Istnieją takie miejsca, daleko pośród południowych archipelagów, gdzie na dźwięk mojego imienia zgina się każde kolano. – Samozwańczy czarodziej zdjął z głowy kapelusz z piórkiem i pokłonił się trójce poszukiwaczy przygód. – Przez przypadek usłyszałem państwa rozmowę i nie uszło mej uwadze, że poszukujecie Kasandry z Malven w mniej dystyngowanych kręgach zwanej Szaloną Królową.

– Ta, co z tego? – Randallowi nie podobał się ten typek. Wszystko w nim było nie takie jak być powinno, od pstrokatego stroju po długie, jasne włosy bardziej pasujące kobiecie.

– Szczęśliwym zbiegiem okoliczności – kontynuował nieznajomy – nasze cele okazują się zbieżne. Dlatego proponowałbym połączyć siły i ramię, w ramię stawić czoła wniebowziętej.

– Co będziemy z tego mieć? – Przywódca grupy nie był optymistycznie nastawiony do pomysłu współpracy z obcym podróżnikiem. 

– Doświadczonej grupie profesjonalistów zaproponowałabym złoto, jednak dla tak wspaniałej kompanii jak wasza mam coś o wiele cenniejszego. – Nieznajomy pokłonił się ponownie. – Moje towarzystwo.

– Wolałbym złoto. – Gair wysunął kontrpropozycję.

– Zgadzam się, w tych czasach nie ma nic za darmo. – Randall poparł olbrzyma. – Złoto, skarby i kamienie szlachetne, to odpowiednie argumenty.

– Skoro preferujecie dobra doczesne, niech tak będzie. – Na blacie wylądowała sakiewka. Przyjemny metaliczny brzdęk nie pozostawiał wątpliwości, co do zawartości woreczka. – Jednak zapewniam, że podróżując ze mną szybko zrozumiecie, że największym skarbem są przyjaźnie zawarte po drodze. 

Najstarszy z awanturników szczerze w to wątpił. Ludzie przychodzili i odchodzili, a złoto… No cóż, złoto też, ale przynajmniej zawsze coś po sobie pozostawiało. Pełny brzuch, wspomnienia z dobrze spędzonej nocy albo ból głowy. Chwycił sakiewkę i zajrzał do środka. Waluta imperium, nieznajomy przebył daleką drogę.

– W porządku. Możesz iść z nami. 

Twarze towarzyszy Randalla nie zdradzały entuzjazmu. Nikt jednak nie zaprotestował. Pieniędzy nigdy za wiele, a dodatkowa ręka w walce zawsze może przydać, nawet jeżeli była przyczepiona do takiego bufona.

 

***

 

Z komnat królowej rozpościerał się wspaniały widok na stolicę. Władczyni postarała się o to. Dotychczas mogła co najwyżej podziwiać rycerzy trenujących na dziedzińcu. W młodości nawet jej to odpowiadało, dzisiaj jednak zapragnęła odmiany. 

Kreacja zajęła prawie cały dzień, ale efekt końcowy wynagradzał te zmarnowane godziny. Mury runęły, baszty obróciły w perzynę, dziedziniec stał się ogrodem. Przetrwała tylko jedna konstrukcja, wieża tajemnic. Wiele godzin spędzonych w jej murach sprawiło, że władczyni miała sentyment do tego miejsca i uznała, że stara biblioteka zasługuje na specjalne potraktowanie. Ta metamorfoza zajęła najwięcej czasu, ale warto było. Tam gdzie jeszcze o poranku wznosiła się masywna budowla, teraz stała równie imponująca statua przedstawiająca boską władczynię. Rzeźba prezentowała się całkiem dobrze, znacznie lepiej niż ta zbudowana ze starej katedry księżyca, ale wciąż nie perfekcyjnie. To nie problem. Kasandra wiedziała, że będzie miała jeszcze wiele okazji do doskonalenia swojej sztuki.

Złoty blask chylącego się ku zachodowi słońca dopełniał dzieła. Cudowny widok, godny nowo narodzonej bogini. Władczyni żałowała, że nie była w stanie zatrzymać wskazówek zegarów i rozciągnąć tę chwilę w nieskończoność. Taka sztuka przekraczała jej możliwość. Przynajmniej na razie, ale kto wie co przyniesie przyszłość? 

Dzisiejszy pokaz mocy, na pewno nawrócił kilku niedowiarków. Jutro królowa obudzi się trochę potężniejsza. Tak samo jak każdego następnego dnia, aż do końca świata. Lubiła o tym myśleć. Jak potężna stanie się za miesiąc? Za rok? Albo za wiek? Czy nadejdzie dzień, kiedy jednym skinieniem dłoni zmusi gwiazdy aby utworzyły jej portret? Miała nadzieję, że tak.

Wszystko jednak miało swoją cenę. Wraz ze zbliżającą się nocą, coraz więcej wiernych powracało do swych domów. Nadchodził czas na odpoczynek, refleksję i modlitwę. Gdyby jeszcze ten motłoch chciał się modlić przygotowanymi formułkami, w ustalonych godzinach. Niestety, ludzie woleli udowodnić, że są głupsi od owiec i nie potrafią wykonywać nawet prostych poleceń. Rozpoczynali modlitwy kiedy popadnie i nigdy nie trzymali się zalecanych słów. Tępe jak kozły ludziska, zawsze próbowali dodać od siebie. Opowiadali o trudach pracy, ambicjach, nadziejach, ale przede wszystkim wznosili prośby.

Zaczynało się niewinnie. Dziecięcy głosik proszący o zdrowie dla mamy, taty i pluszowego pieska. Niestety na jednym nigdy się nie kończyło, w każdej sekundzie do chóru dołączały nowe wołania. Tysiące szeptów, morze błagań, litania zlewające się w rozrywający głowę jazgot. Na domiar złego, co jakiś czas modlitwy bardziej zdesperowanych wiernych przebijały się przez kakofonię głosów. “Błagam, niech chociaż oczy otworzy, aby ostatni raz mógł…”, “A sąsiad, to na tej wojnie nakradł ino równo. Powinno mu się zabrać, a potem…”, “Jak on mógł to zrobić? Po tylu latach…”. Chaos, chaos i szaleństwo!

Kasandra obserwowała znikające za horyzontem słońce. Pewnego dnia znajdzie sposób aby uciszyć te głosy, wtedy świat stanie się o wiele lepszym miejscem. 

 

***

 

Teopold zamieszał w kociołku. Po całym dniu w drodze wszyscy byli zmęczeni i głodni. Ktoś jednak musiał zająć się przygotowaniem posiłku. Mnich wylosował najkrótszy patyczek. Jak zwykle. Zaczynał podejrzewać, że to nie był przypadek.

Nad ogniem zawisły dwa naczynia. Jedno dla Teopolda, drugie dla pozostałych. Podróżnik pociągnął nosem. Mimo że był bogobojną osobą, to musiał przyznać, danie reszty grupy pachniało zdecydowanie lepiej. Aromat mięsa, gotowanych warzyw i świeżych polnych ziół nęcił niczym dziewczyna, którą zobaczył tydzień temu w porcie. Ilekroć zamykał oczy wciąż widział jej twarz. Nie, nie ulegnie pokusie! To tylko kolejna próba zesłana przez bogów, test woli i determinacji. Zajrzał do swojego kotła. Na dnie naczynia gotowało się kilka wieprzowych kości. Brzuch mnicha zaburczał w proteście.

Siedzący nieopodal Marcus kończył relacjonować jedną ze swoich licznych przygód.

– I tak właśnie padł legendarny smok, pokonany tą o to ręką. – Czarownik uniósł prawą dłoń. – Tego dnia serca północy i południa znalazły się w moim posiadaniu.

– Niesamowite! – Gair wyglądał na zachwyconego opowiadaniem. Wielkolud spoglądał na czarownika wzrokiem, którym małe dzieci wpatrują się w matki czytające im bajki o przygodach rycerza Gershwina.

– Podróżny napełnia twoje serce pięknymi kłamstwami. – Być może spowodowało to natarczywe ssanie w żołądku, ale Teopold nie potrafił dłużej przysłuchiwać się niedorzecznym historyjkom. Kłamstwo było jednym z dziewięciu podstawowych czynów nieszlachetnych.

– Skąd wiesz? Nie było cię tam! – oburzył się Zawzgórzanin.

– Oceniam każde słowo umysłem, nie sercem. Marcus snuje opowieści, które krzepią ducha. Lecz serca łatwo zwieść, kiedy umysł pozostaje uśpiony.

– Nie przesadzajmy. – Mag postanowił się bronić. – Nawet jeżeli parę zdarzeń nieznacznie pokolorowałem, nie oznacza to jeszcze, że całość jest nieprawdziwa. 

– Mur oddzielający prawdę od kłamstwa może mieć grubość jednego słowa. 

Randall przysłuchiwał się dyskusji. Oczywiście, że mag łgał, każdy czasem to robił. Nie ma w tym nic złego. Jednak nie zamierzał zabierać głosu. Niech się kłócą, dobrze jest uwolnić trochę negatywnych emocji przed misją. Pod warunkiem, że ktoś miał taką potrzebę. Przywódca grupy, wolał skupić się na rzeczach mających większe znaczenie. Potrawka, której zapach rozchodził się po obozowisku, była jedną z nich.

 

 

***

 

Randall przystanął i zaczął nasłuchiwać. Szept dobiegał gdzieś zza pobliskich krzaków. Czyżby grupa lokalnych rzezimieszków postanowiła spróbować szczęścia i pod osłoną nocy napaść na obozowisko? Zdziwią się kiedy odkryją, że zamiast na bezbronnych kupców, wpadli na uzbrojonych najemników.

Wojownik ostrożnie zbliżył się do źródła dźwięku. Z tej odległości szept stał się na tyle wyraźny, że można było zrozumieć poszczególne słowa.

– Przykro mi, jednak nie trać nadziei. 

To nie byli bandyci. Randall bez trudu rozpoznał do kogo należał głos, w końcu musiał słuchać go przez cały dzień.

– Musisz tak jazgotać? – Awanturnik przeszedł przez zarośla. – Co ty właściwie robisz? 

Marcus siedział w trawie. Ani chłód nocy, ani wosk kapicy z trzymanej świecy zdawały się nie przeszkadzać magowi.

– Rozmawiam – oznajmił.

Randall rozejrzał się dookoła, jak okiem sięgnąć wszędzie tylko drzewa, trawa i paprocie.

– Z kim? Sam ze sobą?

– Owszem – przytaknął – człowiekowi mojego pokroju czasem trudno znaleźć odpowiedniego towarzysza do dyskusji. W takich sytuacjach, dialog prowadzony z samym sobą wydaje się najrozsądniejszym rozwiązaniem.

Przywódca grupy prychnął.

– Czyli ani mnie, ani pozostałych nie uważasz za stosowne towarzystwo?

– Najmocniej przepraszam, nie zamierzał nikogo urazić. Jestem pewien, że posiadasz wiele zalet, po prostu jeszcze ich nie odkryłem.

– Uważaj na słowa magu. – Awanturnik pogroził palcem. – Nadejdzie moment, kiedy obrazisz kogoś mniej wyrozumiałego ode mnie. Tego dnia pewien cudzoziemiec straci język.

– Mało prawdopodobne. Nigdy nikomu nie obciąłbym języka, to takie niecywilizowane.

Randall machnął ręką. Nie było sensu tracisz czasu na pogaduchy z tym dziwakiem. Niech sobie gada sam ze sobą, jeżeli potrafi zdzierżyć własne towarzystwo. Odwrócił się i ruszył z powrotem do obozowiska.

– Pilnuj żeby nikt nam gardeł nie poderżnął, skoro i tak nie zamierzasz spać – rzucił odchodząc.

 Najemnik musiał trochę wypocząć. Kolejna okazja do dłuższego snu nie zdarzy się szybko. Jutro planowali pozbawić głowy lokalnego monarchę. Takie rzeczy trochę irytowały miejscowych.

Ciekawe ile kompanii wojska ruszy ich śladem? Może tym razem będzie inaczej? W końcu do każdego czasami uśmiecha się szczęście. Może lokalni lordowie rozpoczną wojnę sukcesyjną? W zamieszaniu przekroczenie granicy byłoby o wiele prostsze. Randall westchnął. Z wiekiem czuł coraz mniejszy pociąg do takich eskapad i coraz większą potrzebę posiadania małego domku gdzieś na skraju lasu.

 

 

***

 

Awanturnicy skryci w gęstej roślinność porastającej szczyt skarpy, obserwowali karetę nadjeżdżającą dnem wąwozu. Niewiele osób w tych stronach mogło sobie pozwolić na powóz zdobiony złotymi ornamentami i zaprzęgnięty w piękne, białe rumaki. Zbliżała się Szalona królowa. Dwunastu ciężkozbrojnych żołnierzy eskortujących pojazd, stanowiło pewną niespodziewaną kompilację, ale jak mawiali Zawzgórzanie: “Na każdy problem znajdzie się odpowiedni topór”. Gair oparł dłoń na broni, wystarczyło jedno słowo i zrobi z niej użytek. 

Zawzgórznin i mnich powinni sobie poradzić z żołnierzami, ale na boga potrzebna była inna broń. Randall przygotował kuszę. Miał tylko dwa pociski, nie mógł pozwolić sobie na błędy, inaczej wszyscy skończą na stępionych palach, albo gorzej.

– Obsydianowy bełt? – zainteresował się czarownik.

Najstarszy z awanturników kiwnął głową. 

– Jak inaczej chcesz zapolować na Wniebowziętą? 

– Polować? Czyżby królowa była sarną? – Mag podrapał się po podbródku. – Nie, przyjaciele, nie jest. Mamy do czynienia z istotą ludzką, do tego arystokracją. Powinniśmy traktować ją z należytym szacunkiem.

Trójka najemników spojrzała na swojego towarzysza jakby ten właśnie stwierdził, że woda jest sucha, sól słodka, a świnie ryją tunele pod ziemią niczym krety.

– Trochę więcej wiary, przyjaciele. – Marcus odczytał wątpliwości wypisane na twarzach kompanów. – Rozumiem, że takie niecywilizowane rozwiązanie wydaje się najefektywniejsze, jednakże honor nie pozwala tak po prostu zarżnąć boga, nawet młodego i aroganckiego.

Najemnicy oniemieli. Powoli docierało do nich, jakiego wariata przyłączyli do drużyny.

– Nie rozumiem. – Gair jako pierwszy przerwał milczenia.

– Po prostu dajcie mi minutę, załatwię formalności.

Czarownik wyskoczył z kryjówki, ześlizgnął się po zboczu i zatrzymał tuż przed oddziałem zaskoczonych żołnierzy. 

W dłoniach magika pojawił się zwój. Randall mógłby przysiąc, że jeszcze przed chwilą tamten miał wolne ręce. Marcus rozwinął dokument.

– Z rozkazu lorda imperatora przenoszącego góry, najwyższego pana panteonu kanijskiego oświadczam, że Kasandra z Malven zostaje oskarżona…

– Co tam się dzieje? Kim jest ten błazen? – Szalona Królowa opuściła powóz, niespodziewany postój musiał ją zirytować.

Bardzo nierozsądny ruch wasza wysokość, pomyślał Randall podnosząc kuszę. Czyżbyś była tak pewna własnej potęgi, że przestałaś lękać się o życie? Niemądrze. Zapomniałaś, że wciąż istnieją artefakty, przed którymi nawet boska moc nie ochroni? 

Najemnik wycelował i wystrzelił. Gdyby był o pięć lat młodszy, Szalona królowa stałaby się już tylko legendą, jednak zmęczona długim życiem ręka drgnęła w najmniej odpowiednim momencie.

Bełt wbił się w karetę, tuż nad głową niedoszłej ofiary.

– Zasadzka, bronić boskiej pani! – Na rozkaz dowódcy, dwunastu rycerzy sięgnęło po miecze.

Randall zaklął w swoim rodzinnym języku i sięgnął po kolejny bełt. Nie zdąży, nie było szansy, aby Wniebowzięta dała mu dość czasu na załadowanie i wystrzelenie kolejnego pocisku, ale musiał spróbować. Zawsze istniał cień szansy, że towarzysze kupią mu kilka cennych sekund. 

Gair chwycił za topór i popędził w dół zbocza. Teoplod sięgnął po jeden ze swoich proszków i zaczął rozsmarowywać po dłoniach. Na Marcusa nie było na co liczyć, ciężkozbrojni na pewno usiekają go nim zdąży wypowiedzieć najprostsze zaklęcie. 

Strzelec rzucił przelotne spojrzenie na drogę, miał nadzieję być świadkiem ostatnich chwil szalonego czarodzieja. Ujrzał jednak zupełnie inne przedstawienie. Rycerze zastygli w bezruchu, zupełnie jakby byli postaciami na obrazie przedstawiającym zbrojnych szykujących się do boju. Pomiędzy nimi przemykał czarodziej Marcus.

Królowa wyrzuciła z siebie kilka słów, które zazwyczaj słyszy się tylko z ust marynarzy, szewców i drwali, którym omsknęła się ręka. Władczyni rozłożyła szeroko ręce i uniosła się nad ziemię. Powietrze zawirowało, para wodna zaczęła kondensować i postać bogini zniknęła otulona, ciemną burzową chmurą. Pierwszy piorun trafił pędzącego olbrzyma, drugi poleciał prosto w Marcusa. 

Porażony Zawzgórzanin stoczył się ze skarpy bezwładny niczym drewniana kłoda. Mag jednak nie podzielił losu kompana, wymierzona w niego błyskawica odbiła się i uderzyła w królową. Kobieta trzasnęła o ziemię.

– Jak się trzymasz? – Marcus pochylił się nad olbrzymem, który doturlał się do dna wąwozu.

Mamrotanie pozbawione większego sensu musiało wystarczyć za odpowiedź. Wielkolud żył, to najważniejsze. Jeszcze przyjdzie czas na opatrywanie ran, najpierw trzeba było zająć się królową. 

Władczyni zdążyła się podnieść. Jeżeli nie liczyć nadszarpniętej dumy, uderzenie błyskawicą nie wyrządziło żadnej krzywdy Wniebowziętej.

– Czy możemy zacząć zachowywać się w cywilizowany sposób? – W rękach Marcusa ponownie zmaterializował się zwój. – Obawiam się, że pamiętam na czym skończyłem, zacznę więc od początku. Z rozkazu lorda imperatora… 

Z dłoni królowej wystrzelił jęzor ognia.

Mag stanął w płomieniach tak szybko, jakby był zrobiony z oliwy i suchych liści. 

– …przenoszącego góry, najwyższego pana panteonu kanijskiego – kontynuował czytanie, ignorując szalejący żywioł. – Oświadczam, że Kasandra z Malven zostaje oskarżona.

– Zdychaj, ścierwo!

Władczyni zmaterializowała wyjątkowo pokraczne ostrze, wyglądające jak coś, co tylko osoba nigdy nie trzymająca miecza mogła uznać za użyteczną broń.

Mag westchnął.

– Skoro nie możemy postępować jak cywilizowani ludzie, załatwimy to jak barbarzyńcy.

Pstryknął palcami.

Płomienie zniknęły, a Wniebowzięta zastygła w połowie zamachu. 

– Teopold będę potrzebować małej pomocy – Czarownik zawołał pozostającego w ukryciu kompana. – W mojej torbie znajdują się obsydianowe kajdany. Najmocniej proszę, abyś przyniósł je i zakuł jej wysokość.

Mnich kiwnął głową, strzepnął z dłoni resztki magicznego proszku i zabrał się za wykonania zlecenie.

I to tyle? Już koniec? Randall nie mógł uwierzyć w to co się stało. Z jednej strony czuł ulgę, ale z drugiej, był rozczarowany. To nie tak powinno wyglądać, to nawet nie była prawdziwa walka! Spojrzał jak Kościożerca ostrożnie schodzi ze stoku niosąc magiczne kajdany, warte więcej niż jego cała wioska. Jakim cudem Marcusowi udało się rzucić urok na Wniebowziętą? Niemożliwe, żeby ktokolwiek dysponował taką mocą! To musiała być jakaś sztuczka, mag nie był z nimi szczery! 

Randall zabrał kuszę i dołączył do towarzyszy.

– Ty! – Wskazał czarownika. – Jesteś nam winny wyjaśnienia.

– Wybacz, ale niespecjalnie rozumiem o co ci chodzi. Przecież wszystko sobie wytłumaczyliśmy przy pierwszym spotkaniu. Nie pamiętacie? Mówiłem, że pośród południowych archipelagów na dźwięk mojego imienia zginają się kolana.

Nagle wszystko nabrało sensu. Wniebowzięty, uświadomił sobie przywódca. Marcus był jednym z Wniebowziętych, znacznie starszym i potężniejszym niż Szalona królowa. Szczęście wreszcie uśmiechnęło się do starego najemnika.

Wystrzelony z bliska bełt przebił fałszywego maga. 

Dwadzieścia centymetrów obsydianu wbite pomiędzy żebra powinno uśmiercić każde bóstwo, ale Randall wolał nie ryzykować. Zamachnął się kuszą jak pałką. Skroń Marcusa pękła z satysfakcjonującym trzaskiem. Teraz już nie było wątpliwości. Przywódca pozwolił sobie na triumfalny uśmiech. Gildia obsypie go złotem za pozbycie się dwóch Wniebowziętych. Wizja spokojnej starości w małym domku na skraju lasu stała się przyjemnie rzeczywista.

Koniec

Komentarze

Fajne, z zaskakującym zakończeniem.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki, zakończenie było wymyślane na ostatnią chwilę. Planowo miało być inne, ale uznałem, że mag Marcus jest trochę zbyt arogancki i trzeba mu przytrzeć nosa.

Moim zdaniem świetnie ci wyszło.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Witaj Rankidou! Nie jestem mistrzem sprawdzania technicznej strony tekstu, rzuciło mi się tylko w oczy: 

Nawet jeżeli parę zdarzeń nieznacznie pokolorowałem,

Chciałeś chyba użyć podkolorowałem

Najmocniej przepraszam, nie zamierzał nikogo urazić.

Nie zamierzałem nikogo urazić. 

 

Ogólnie tak, łamią tu palce za przecinki i podwójne spacje :D Nie no, żartuję, są tu osoby mistrzowsko wyłapujące takie błędy, ale doceń to: poświęcili mnóstwo czasu na przeanalizowanie twojego dzieła, a warstwa ortograficzna też jest bardzo ważna dla odbioru tekstu. 

Zacznę może od pozytywów: miałeś całkiem fajny pomysł. Naprawdę. Fabuła idzie całkiem sprawnie, widać, że miałeś konkretny pomysł i plan, za którym szedłeś. Zakończenie faktycznie zaskakujące, a rzadko coś mnie zaskakuje, więc kolejny plus;). Styl pisania też nie pozostawia wiele do życzenia, czasami coś warczy, ale całość czyta się szybko i przyjemnie. 

To, czego mi brakło, to tła. Nie wiem za bardzo gdzie dzieje się akcja, nie wiem czemu Wzniebowzięta jest królową, czemu nazywają ją Szaloną Królową, dlaczego można tak łatwo zabić Wzniebowziętych – czy może drużyna jest jakaś wybitna? Na litość, przecież on zabił Wielkiego i Przedwiecznego jednym strzałem i ciosem w czaszkę. Nie wiem do końca, na czym polega magia Królowej, czy inni ją widzą? Czy może być stała? Nie lubię robienia z czytelnika idioty i podawania mu wszystkiego na tacy, ale, jak widzisz, są pewne informacje ważne dla całości tekstu. 

Co do samego maga-nie maga, przypuszczam, że chciałeś zrobić z niego postać komiczną, element humoru przy gburowatych najemnikach. Cel bardzo dobry, ale wykonanie już nie. Cała scena z rozmową w lesie nie śmieszy i brakuje kontrastu między najemnikami a magami. Kilka mądrych słów tego nie załatwi. Musiałbyś poświęcić nad tym kilka chwil więcej. 

Pojawiają się również fragmenty tekstu, które absolutnie nic nie wnoszą do całości – można je usunąć i zastąpić czymś ważniejszym, np: 

Randall przysłuchiwał się dyskusji. Oczywiście, że mag łgał, każdy czasem to robił. Nie ma w tym nic złego. Jednak nie zamierzał zabierać głosu. Niech się kłócą, dobrze jest uwolnić trochę negatywnych emocji przed misją. Pod warunkiem, że ktoś miał taką potrzebę. Przywódca grupy, wolał skupić się na rzeczach mających większe znaczenie. Potrawka, której zapach rozchodził się po obozowisku, była jedną z nich.

W moim odczuciu nie wniosło to nic do całości tekstu, a wciąż nie wiem, kim jest Szalona Królowa. 

Sam mag, jeśli jest Wniebowziętym, nie jest też do końca dla mnie wiarygodny charakterologicznie. Potężny i prastary, słaby humorystycznie i jeszcze płaci, żeby móc przyłączyć się do kompani, której w sumie nie potrzebuje. Pomysł na kompanie rodem z D&D ok, motywacji brak. Fajnie byłoby, gdyby mag był wielkim ekscentrykiem, niezrozumiałym, ale zabawnym dla odbiorcy w swoich zachowaniach. Ale to tylko pomysł. 

Tekst nie jest zły, ale musiałbyś nad nim jeszcze trochę popracować, bo jest potencjał na fajne opowiadanie. Na drugi raz daj do betowania. Ja też popełniłam ten błąd i pierwszy twór wrzuciłam bez kontroli, ale teraz już widzę, że uwagi przed publikacją bardzo dużo dają. 

 

Dzięki Firiel za wyczerpującą wypowiedź.

Wezmę sobie do serca uwagę o brakującym tle. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że odpowiedzi na postawione przez ciebie pytania cały czas miałem w głowie, ale w myśl zasady, aby pokazywać czytelnikom tylko wierzchołek góry lodowej, wiele z nich postanowiłem pozostawić ukrytych (za dużo pisarskiej teorii, a za mało praktyki). W przyszłości będę musiał z tym uważać.

Fajny ten twój pomysł na postać maga. Gdyby ktoś mi go podsunął w trakcie pisania, to na pewno bym skorzystał.

Prawdę mówiąc, przeoczyłem guziczek z napisem “Betalista”. Następnym razem spróbuję z niego skorzystać.

Jeszcze raz, dziękuje za poświęcony czas.

 

Zgadzam się z Firiel. Fajny pomysł, zaskakujące zakończenie, ale przydałoby się wiedzieć więcej o świecie, który stworzyłeś. Kim właściwie są Wniebowzięci? Jeśli bogami, jak sugeruje tytuł, to dlaczego śmiertelni? Dlaczego obsydian tak na nich działa? Dlaczego za ich głowy są nagrody?

To prawda z tym wierzchołkiem góry lodowej – ale musisz wiedzieć o swoim tekście jeszcze więcej. ;-)

Faktycznie, przecinkom dałeś za dużo wolności. A i literówek nie brakuje.

Dwunastu ciężkozbrojnych żołnierzy eskortujących pojazd, stanowiło pewną niespodziewaną kompilację,

Na pewno kompilację?

Babska logika rządzi!

Dzięki Finkla. Dobrze, że jest zgoda w narodzie, przynajmniej wiem nad czym muszę popracować.

No i te przecinki, te nieszczęsne przecinki… Mam nadzieję, że pewnego dnia uda mi się ujarzmić te bestie.

Na przykład, Rankidou, wołacze oddzielamy przecinkami. Czyli:

Dzięki[+,] Finkla.

i

– Uważaj na słowa[+,] magu.

Babska logika rządzi!

Dzięki, postaram się zapamiętać.

Wszystko przychodzi z praktyką :) Ja zawsze uważałam, że najważniejszy jest pomysł, a ten masz:) 

Właściwie mogę powtórzyć za Finklą i Firiel – jest tu pomysł, mnie podobało się zakończenie. Jednak całość wygląda jak wielki teaser świata, ledwo jego zapowiedź. A ja jako czytelnik wolę jego prezentację w miarę kompletną. To nie oznacza, że wiem wszystko albo wszystko mi pokazano – ale definitywnie rzucanie samych terminów to trochę mało.

Wykonanie chropowate. Toteż ode mnie przydatne linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki, NoWhereMan zarówno za opinię, jak i linki. Od razu zabieram się do czytania.

O kurczę :)

 

Ładnieś łupsnął na koniec, panie Rankidou! Nie spodziewałam się tego zupełnie. Duży, duży plus za taki niespodziewany zwrot.

Chociaż według mnie (wiem, to dziwne, ale ten typ tak ma), mag był na swój sposób uroczy. Może arogancki, ale w końcu chyba miał podstawy ;) Trochę szkoda. 

 

Bardzo fajnie przedstawiłeś bohaterów, może samej akcji nie ma zbyt wiele, ale postacie są charakterystyczne, wyraziste i dają się polubić. Pozostawiłeś nawet pewien niedosyt: jakie moce miał mnich, skoro miał sobie poradzić z żołnierzami; z kim rozmawiał mag, co się dalej stało, czy Randall wybudował domek? ;)

Oczarowałeś mnie też niektórymi zdaniami, na przykład: 

Pieniędzy nigdy za wiele, a dodatkowa ręka w walce zawsze może przydać, nawet jeżeli była przyczepiona do takiego bufona.

Mur oddzielający prawdę od kłamstwa może mieć grubość jednego słowa. 

W ogóle mam wrażenie, że momentami udało Ci się wpaść w taki Pratchettowski klimat. A to coś, co lubię :)

 

Z minusów – postać Wniebowziętej miała spory potencjał, odniosłam wrażenie, że jakoś kiepsko jej wyszła ta walka. Trochę zgadzam się też z Firiel, że motywacja maga jest nie do końca jasna. Chodzi o dołączenie do kompanii. Przecież mógł ująć Królową sam.

No i usterki techniczne, czyli te nieszczęsne brakujące przecinki, literówki i czasem pozjadane wyrazy, na przykład tutaj:

– Czy możemy zacząć zachowywać się w cywilizowany sposób? – W rękach Marcusa ponownie zmaterializował się zwój. – Obawiam się, że (+NIE) pamiętam na czym skończyłem,

 

Generalnie – fajnie, jeśli poprawisz błędy, to kliknę na Bibliotekę. Bardzo, bardzo polecam też kolejne opowiadanie umieścić najpierw na betaliście, żeby zebrać opinie, poprawić ewentualne babolki i uporać się z dzikimi Przecinkobestiami ;)

Zdawałoby się, że to nic nowego pod słońcem – ot, grupka najemników gotowych do wykonania zadania i wkupujący się do ich grona nieznajomy. Tyle że nie wiem kto i dlaczego obarczył ich tym zleceniem. Poznaję Szaloną królową, ale nie wiem skąd wzięły się jej moce; mam tylko wrażenie, że posiadła je niedawno. Zakończenie zaskakuje, ale też pozostawia niedomówienie – dlaczego.?

Mimo powyższych zastrzeżeń czytało się nieźle, ale byłoby znacznie lepiej, gdyby opowieść nie zostawiła mnie z niedosytem i niewiedzą.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Mam wrażenie, Rankidou, że opublikowałeś opowiadanie, w ogóle go nie czytając. Szkoda też, że usterki wskazane przez wcześniej komentujących, nadal nie są poprawione. :(

 

ćwier­ka­jąc we­so­ło za­ta­czał kręgi po sali tro­no­wej. –> …ćwier­ka­jąc we­so­ło, za­ta­czał kręgi w sali tro­no­wej.

 

– Przez przy­pa­dek usły­sza­łem pań­stwa roz­mo­wę… –> Słyszał rozmowę trzech mężczyzn, więc:

– Przez przy­pa­dek usły­sza­łem rozmowę panów

Byłaby to rozmowa państwa, gdy brała w niej udział choć jedna kobieta.

 

a do­dat­ko­wa ręka w walce za­wsze może przy­dać… –> Pewnie miało być: …a do­dat­ko­wa ręka w walce za­wsze może się przy­dać

 

Mury ru­nę­ły, basz­ty ob­ró­ci­ły w perzy­nę… –> Co baszty obróciły w perzynę?

Pewnie miało być: Mury ru­nę­ły, basz­ty ob­ró­ci­ły się w perzy­nę

 

li­ta­nia zle­wa­ją­ce się w roz­ry­wa­ją­cy głowę ja­zgot. –> Literówka.

 

“Bła­gam, niech cho­ciaż oczy otwo­rzy, aby ostat­ni raz mógł…” –> Literówka.

 

– I tak wła­śnie padł le­gen­dar­ny smok, po­ko­na­ny tą o to ręką. –> – I tak wła­śnie padł le­gen­dar­ny smok, po­ko­na­ny tą oto ręką.

 

Nie było sensu tra­cisz czasu na po­ga­du­chy z tym dzi­wa­kiem. –> Literówka.

 

Awan­tur­ni­cy skry­ci w gę­stej ro­ślin­ność po­ra­sta­ją­cej szczyt skar­py… –> Literówka.

 

Mamy do czy­nie­nia z isto­tą ludz­ką, do tego ary­sto­kra­cją. –> Mamy do czy­nie­nia z isto­tą ludz­ką, do tego ary­sto­kra­tką.

 

Sza­lo­na Kró­lo­wa opu­ści­ła powóz… –> Wcześniej pisałeś Szalona królowa. Dobrze byłoby, abyś ujednolicił pisownię.

 

Gair chwy­cił za topór i po­pę­dził w dół zbo­cza. –> Gair chwy­cił topór i po­pę­dził w dół zbo­cza.

http://portalwiedzy.onet.pl/140056,,,,brac_sie_wziac_sie_do_czegos_brac_sie_wziac_sie_za_cos,haslo.html

 

i za­czął roz­sma­ro­wy­wać po dło­niach. –> …i za­czął roz­sma­ro­wy­wać na dło­niach.

 

para wodna za­czę­ła kon­den­so­wać i po­stać bo­gi­ni znik­nę­ła otu­lo­na, ciem­ną bu­rzo­wą chmu­rą. –> Co kondensowała para wodna?

Pewnie miało być: …para wodna za­czę­ła się kon­den­so­wać i po­stać bo­gi­ni znik­nę­ła, otu­lo­na ciem­ną bu­rzo­wą chmu­rą.

 

– Teo­pold będę po­trze­bo­wać małej po­mo­cy – Cza­row­nik za­wo­łał pozostającego w ukryciu kompana. –> Raczej: – Teo­pold, będę po­trze­bo­wać małej po­mo­cy – za­wo­łał czarownik do pozostającego w ukryciu kompana.

 

i za­brał się za wy­ko­na­nia zle­ce­nie. –> …i za­brał się do wy­ko­na­nia zle­ce­nia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka