- Opowiadanie: hathorzyca - Najgładsze na świecie

Najgładsze na świecie

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla, NoWhereMan, Staruch, Użytkownicy V

Oceny

Najgładsze na świecie

Pęknięta szybka w ajfonie męczyła go jakby była zacięciem po goleniu. Od gówniarza lubił gładkie rzeczy. Kiedy jeszcze nie popalał za garażami, znosił do domu pełne kieszenie gładkich kamieni. Matka nic nie mówiła, kiedy zapełniał nimi swój kącik przy meblościance. Spojrzał na zniszczony, niegładki już telefon i westchnął.

To był odruch. Nagle, bez udziału głowy, nogi wcisnęły sprzęgło i hamulec. Przekręcił kierownicę, choć wiedział, że jest za późno. Nie wyjdzie z pierdla do końca życia.

Samochód zatrzymał się na pasach z piskiem opon. Niemal dotknął karoserią dłoni przechodzącego mężczyzny. Facet zatrzymał się i, zamiast rzucić wiązanką, uśmiechnął się łagodnie. Dziwnie wyglądał: łysy, w garniturze i z laską, choć nie był stary. Po chwili spokojnie odwrócił się i zszedł z jezdni. Zniknął między domami.

Krystian z trudem odkleił dłonie zaciśnięte na kierownicy, potem na powrót je przykleił i ruszył. Dopiero, kiedy z nosa kapnęła mu kropla potu zauważył, że jest cały mokry. Przejechał mokrym palcem po przedzielonym na pół ekranie ajfona.

Przypomniał sobie swój pierwszy telefon, który dostał na komunię. Był mały i gładki jak najlepsze kamienie. Koledzy zazdrościli, nie każdy miał wtedy komórkę.

Za oknem powoli przesuwał się kościół świętego Jerzego. Na kolejnym przejściu Krystian przepuścił Szaloną Bonę, która bujała nerwowo wózkiem. Krystian zaparkował i wysiadł.

W kościele siedział tylko jakiś gość z futerałem na gitarę i Bona. Krystian poczuł zapach świec. Przypomniało mu się, jak w niedziele chodził z mamą do kościoła, a babcia gotowała rosół. Niemal poczuł jego przesolony smak na języku.

Usiadł w ławce wpatrzony w ołtarz. Dawno nie czuł się tak bezpiecznie.

 

***

 

Azazel, demon przebrany w ludzkie, chuderlawe ciało, patrzył bezsilnie na uśmiechniętego głupkowato dresa. Z futerału dobiegł syk:

– No, leniu, trzeba będzie popracowaćśśś.

 

***

 

– Pojebało cię? – W ustach Szreka brzmiało to raczej jak: „poebaocie”. – Jak zapracować?

– No, zarobię na ajfona normalnie. Może zostanę taksówkarzem. Albo będę rozwoził pizzę.

– Przecież wiesz, skąd się bierze telefony! – Lufa brzmiał jak przedwojenny aktor, a teraz mówił dodatkowo powoli, jak do kogoś, kto w niedalekiej przeszłości uderzył się w głowę.

– Nie będę wciskał tego syfu małolatom, chłopaki. Kończę z tym. Trzeba w końcu dorosnąć.

Spojrzeli po sobie. Mieli jasność: Krystian najwyraźniej oszalał.

Krystian, Lufa i Szrek siedzieli na bocznych schodach swojej byłej szkoły. Tutaj można się było przyczaić przed skokiem na gówniarzy. Na przykład w sprawie telefonów.

Zza zakrętu wyszła Szalona Bona. Wózek, który pchała skrzypiał niemiłosiernie. Obojętnie odprowadzili ją wzrokiem. Była częścią krajobrazu. Do kościoła i z kościoła. Codziennie.

– To może zajarasz? – Z ciemności wyłonił się chudy facet. Miał w garści L&M-y lighty, ulubione szlugi Krystiana. W drugim ręku trzymał futerał na gitarę.

– A chcesz wpierdol? – Zaproponował Lufa ze swoją nienaganną dykcją. Dla podkreślenia wagi swoich słów wyjął składany nóż, który dostał od mamy pod choinkę.

– Chciałem kupić parę rzeczy. – Spłoszył się. Rozległ się syk, na który nikt nie zwrócił uwagi.

– Nie wiemy, o czym mówisz – Szrek uniósł głowę. – Czy ja wyglądam jak rusek z bazaru?

– Gadaj, kto cię przysłał! – Lufa przyskoczył do faceta i zamachał mu nożem przed oczami.

– Chłopaki, naprawdę mnie nie poznajecie? To ja, Zazul, gitarzysta z zespołu…

– …Parzyste Jądra Nocy! – Przypomniał sobie nazwę Krystian i pacnął się w czoło. Lufa odsunął się od intruza. Po namyśle, poprawił mu koszulkę pod brodą.

– No właśnie, mamy z chłopakami gig, trzeba więcej niż zwykle. Was też zapraszam, jako moich stałych dostawców. – Facet wyciągnął grubą kopertę.

– Poczekam przy latarni, zastanówcie się… – Głos muzyka był miękki jak wełniany kocyk. Miękki, dopóki człowiek się nim nie okryje. Wtedy zaczyna gryźć.

Kiedy futerał spoczął w najciemniejszym miejscu w okolicy, Szrek szturchnął Krystiana:

– Stary, no weź, ostatni raz.

– Nie, no, chłopaki. Mówię wam, kończę z tym.

– Ale dlaczego? Co się takiego stało? – włączył się Lufa.

Krystian się zająknął. Jak im to wytłumaczyć? Kiedy niemal rozjechał tego człowieka na pasach poczuł, że życie jest cenniejsze niż zabawa. Aż mu było głupio, że tak czuje, jak baba.

– Ziom, ile my się znamy? No powiedz, powiedz – zachęcił Lufa dwornie.

– Od gówniarza.

– No właśnie, ziomuś. Właśnie. Czy my cię kiedyś zawiedliśmy?

– Pamiętasz, jak spierdalala… spierdali… wialiśmy przed psami przez mur i skręciłeś kostkę? – wtrącił się przejęty Szrek.

– Właśnie. Kto cię ratował, powiedz.

– No, wy.

– O! A jak cię zamkli w izbie, bo alkomatem wyczuli. A miałeś przy sobie pół kilo haszu. – Szrek się dopiero rozkręcał.

– Kto cię odbijał z ich rąk? Ryzykując eee… Ryzykując? – kontynuował Lufa natchniony.

– Wy, wy. Ale…

– Poczekaj, hola. Ziomuś, wiesz, że my dla ciebie wszystko. A ty chcesz nas zawieść.

– Za tyle kasy to mógłbym se nowe alufelgi zrobić – dodał smutno Szrek.

– Przyjaciel w potrzebie, a ty co? Nie liczy się już… – Lufa wchodził na coraz wyższe rejestry.

– No dobra, dajcie spokój! Spokój już!

– Odkujemy się i możemy przestać. Nie będziesz musiał rozwozić żadnej pizzy.

Krystian przesunął palcem po nieidealnej powierzchni telefonu.

Podjął decyzję.

 

***

 

Azazel zachichotał jak rasowy diabeł, chociaż demonem był raczej gorszego sortu.

Gorszego sortu był także towar od dilerów. Żmij nawet przez futerał wyczuwał sporo gipsu i trochę proszku do pieczenia. Może odrobinę starej, dobrej amfetaminy…

 

***

 

– No i słuchaj, ja jej mówię, że to nie blond satynowy tylko jakaś flegma! A ta, że czeba pofarbować jeszcze raz! A ja, że jestem spóźniona! No i tak mi to jakoś zrobiła, że nie widać. Tej flegmy – Karola patrzyła na blade pasemko, starając się nie marszczyć czoła. 

Dżesika przypomniała sobie, żeby uważać na zmarszczki. Czytała, że trzeba jak najmniej się uśmiechać. A „o marszczeniu czoła należy zapomnieć”. Tak pisało.

Robiła właśnie psiapsióle pedicure. Szefowa pozwalała na swoim sprzęcie, jak nie było kolejki. A zwykle nie było. Salon kosmetyczny wyglądał na zamknięty od czasów głębokiego PRL-u. Napis „alo kosmetycz” zmarszczył się jakby zbyt długo siedział w wannie.

Dżesika nie zarabiała dużo, ale nie narzekała. Zawsze kiedy moczyła stopy klientkom, wyobrażała sobie, że jest jak pan Jezus.

– A wiesz, słyszałam, że będzie dzisiaj koncert… – zagaiła przyjaciółka podziwiając swoje nowe pazurki.

– Jaki? – zapytała, grzebiąc w torebce, z której wypadł „Gość niedzielny” i „Cosmopolitan”.

– Nie mam pojęcia. Dasz przejrzeć?

– A bierz. „Cosmo” już przeczytałam. A wiesz chociaż, czy to ktoś znany?

– Wiem, że nic więcej się nie będzie działo w tej dziurze. Dokończysz mi pazury, ja ci dokleję rzęsy i idziemy!

Dżesika westchnęła tylko ciężko. Musiała pójść choćby po to, by pilnować przyjaciółki.

 

***

 

Dżesika czuła się piękna jak Matka Boska. Włosy rozpuściła, a usta pociągnęła truskawkowym błyszczykiem. Niebotyczne obcasy zdobiły malutkie brylanciki, dokładnie takie, jak na paznokciach. Cudnie. Brakowało tylko aureoli.

Karola rozglądała się bystro, jak na targu trzody czy innych koni. Dżesika wzniosła oczy ku niebu i postanowiła, że tym razem wrócą do domu przed północą. Jak Kopciuszek. Dwa romantyczne Kopciuszki… Rozmarzyła się.

– Dżes, no popacz, kogo si pszy… szyyprowasiłam.

– Karola! Miałaś nie pić! Jakim cudem już zdążyłaś… – Dżesika odwróciła się.

I wtedy czas się zatrzymał.

Facet miał blond włosy na żel i szerokie ramiona. Biała koszulka opinała umięśniony tors i płaski brzuch. Dziewczyna nadludzką siłą woli powstrzymała się przed zerknięciem na tyłek.

Dżesika i Krystian gapili się na siebie. Karola mówiła coś do nich albo do faceta z laską.

Nic się nie liczyło.

 

***

 

Azazel zapłacił za proszek do pieczenia zmieszany z mąką jak za zboże. Ale się nie rozczarował. Koncert przyciągnął sporo młodzieży, która wciągała aż miło. Do tego demon opłacił hostessy, które z przodu nosiły tace z alkoholem, a w tylnych kieszonkach miniówek miały woreczki…

Jak rock, to rock.

 

***

 

Przy barze siedzieli stali bywalcy, pomarszczeni i zaczerwienieni. Podrygiwali dla niepoznaki. Wiedzieli, że na takich imprezach udaje się wypić od kogoś, a nawet wciągnąć…

Azazel patrzył na nich głodnymi oczami. Już niedługo będą jego. Oblizał się.

Demon obserwował aury tłoczących się w knajpie dusz. Były dobre. I psuły się z minuty na minutę. Trzeba poprosić Żmija, żeby się rozejrzał. Zwierzęta lepiej widzą świat astralny…

Nagle odrzuciło go od kolorowych kabli, którymi się bawił. Przy grupie Krystiana stał łysy facet. Demon widział, że pod skórą eleganckiego mężczyzny czai się anioł. Zdmuchiwał najbliższe ogniska zła. W ręku ściskał jaśniejącą laskę.

Azazel aż się wzdrygnął. Nie mogą dopuścić, by został dłużej! Cała akcja będzie na nic!

Z futerału, rzuconego niedbale w kąt, dobiegało syczenie. Demon przysunął się do zamkniętego kompana. Zastukał ostrożnie.

– Halo, halo, czy ty go wyczuwasz?

– A jak mam nie wyczuwać! Gośśść bije po nozdrzach! Ty go dopiero teraz zobaczyłeśśś?!

– Kto to może być? Wysil te swoje nadludzkie zmysły! Damy sobie z nim radę?

– Wyczuwam, że jest ssstarszy niż ty, więc silniejszy. Któryś z archaniołów, albo anioł, ale z jakąś mega bronią, nie wiem, wodą święconą w ssspreju czy coś.

– Ma w ręku laskę.

– Cośśś musi w niej być. Ale na tę ilość mocy, to wody święconej musiałby mieć baniak.

– Poradziłbyś sobie z nim?

– Może. Gdybyś rozbuchał tę imprezę z chłopakami. I gdybym nie sssiedział zamknięty w futerale…

Azazel rozejrzał się. Jasność rozpełzała się już po piwnicznym wnętrzu.

Dwóch dziadków, do tej pory przyrośniętych do swoich kufli, teraz tuliło się do siebie.

Trzy nastolatki w czarnych koszulkach, glanach i grubych okularach chichotały, zapominając o piwie, które kupiły niezgodnie z przepisami.

Szrek, Lufa i Krystian siedzieli grzecznie w kąciku z dwiema dziewczynami i popijali wodę z cytryną. Z cytryną!

Zaraz impreza zamieni się w szkółkę niedzielną. Azazel myślał intensywnie.

– Dobra, nie mamy zbyt wiele czasu. Mam pomysł.

 

***

 

I stała się ciemność.

– Co się stało?

– Kto zgasił światło?

Początkowo głosy były rozbawione. Po chwili ktoś jęknął. Gdzieś rozbiła się szklanka.

– Przepraszam, czy to…?

– Tak! Zabierz pan tę rękę!

W ciemności rozległ się syk. Robił się coraz głośniejszy, aż wypełnił całe pomieszczenie.

Ktoś krzyknął. Kobieta zapiszczała. Coś się przewróciło. Panika drżała w powietrzu.

Czerwone światło uderzyło w kąt, w którym do tej pory leżały instrumenty i kable. Muzycy stali nieruchomo na swoich miejscach. Przed nimi leżał zwinięty wąż. Wyglądał jak malownicza dekoracja. Dopóki nie podniósł ogromnego łba.

I znowu syk otoczył zaniepokojonych ludzi.

– Sss… A teraz przed pańssstwem… Parzyste Jądra Nocy!

Rozległ się pełen entuzjazmu ryk. Ludzie podnieśli się z krzeseł, żeby lepiej widzieć.

Wąż, bujając się w rytm hipnotyzującej muzyki, ruszył w tłum. Ludzie rozstępowali się, ale nie zwracali na niego uwagi. Nie takie rzeczy się działy na koncertach w telewizji.

Demoniczna muzyka upajała. Ci, którzy do tej pory nie pili, wlewali sobie do gardła wszystko jak leci. Ci, którzy odmawiali narkotyków, nagle zaczęli się rozglądać za hostessami. Mrok powracał i obejmował całą barową piwnicę.

Dwaj faceci, którzy jeszcze przed chwilą tulili się do siebie, zaczęli się poszturchiwać.

Trzy nastolatki skakały już pod sceną, machając włosami.

Dilerzy zdybali gdzieś jeszcze jedną dziewczynę i zniknęli na pięterku, w pokojach na godziny.

Jasność skurczyła się do niebiańskiego intruza. Ale jasność laski nie słabła.

Wąż doczołgał się do niego i uniósł tak, by mieć łeb na wysokości jego metra dziewięćdziesiąt. Zasyczał wrogo.

– To impreza zamknięta.

– Na drzwiach wyczytałem…

– Nie bawmy się w gadki–szmatki. Nie jesteśśś tu mile widziany. – Wąż zasyczał groźnie. Powinien dać mu radę, to anioł. Najwyżej spróbuje poturbować mu trochę ciało.

– A, a, a! – Anioł uniósł palec i cofnął się pół kroku. – Moi koledzy też się chcieli zabawić. – Wysłannik jasności wskazał palcem wyjście. W otwartych drzwiach stało czterech policjantów. Z pałkami, alkomatami, kajdankami, głupimi uśmiechami.

Dwóch z nich było aniołami. Pozostali to ludzie, ale pewnie mieli w kieszeniach różańce. Jasność pełgała nad nimi w nieco inny sposób niż nad istotami astralnymi. Ale pełgała.

Było źle. Bardzo źle. Gdyby wąż miał ręce, to by mu opadły. Nie miał z nimi szans. Ale zamierzał drogo sprzedać skórę. Zasyczał i ruszył.

 

***

 

Wzniosła walka dobra ze złem czasem przybiera postać zwykłego mordobicia.

Zło parowało z bijących się dziadków. Z kochających się na pięterku ludzi. Z nastolatek, które właśnie zaczynały obijać się o siebie w upojeniu.

Azazel na scenie dawał z siebie wszystko. Gitara basowa, którą pieścił w dłoniach, wydawała z siebie niesamowite dźwięki. Palce demona rozmywały się na gryfie.

Jeden z szarpiących się dziadków ugryzł drugiego w ucho. Zataczali się w stronę wyjścia. Krystian i jego kumple poczuli przypływ energii. Na kolejny raz. Dziewczynki tańczyły teraz jak demony, machając włosami i tupiąc glanami.

Wysłannicy nieba aż się cofnęli. Wąż czuł przypływ piekielnej mocy. Wyszczerzył kły.

Bijący się staruszkowie byli coraz bliżej, straszni i zakrwawieni. Buchający z nich mrok osłabił anioła, aż oparł się o ścianę. Minęli go i polecieli w stronę wyjścia.

Wpadli na stojących w drzwiach policjantów. Policjanci-ludzie rzucili się, by ich rozdzielić.

– Zabieramy ich na komisariat.

– Ale tu mamy jeszcze… – Anioły były najwyraźniej młodsze stopniem.

– Bez gadania. Ze skontrolowaniem kilku typów sobie poradzicie. Pozwolenie na węża skontrolujcie. I młodocianych. Macie wsparcie kolegi z Komendy Głównej, jak widzę… – Policjant spojrzał z wyraźną niechęcią na eleganckiego anioła.

Funkcjonariusze zapakowali warczących dziadków do samochodu i tyle ich było.

Wąż zasyczał. Jeśli miał jakąś szansę, to teraz. Policjanci wyglądali na zdezorientowanych. Widocznie liczyli na to, że ludzie odwalą czarną robotę z zakończeniem imprezy. Nie przekroczyli progu knajpy. Żmij musiał działać, zanim się ruszą. We trójkę ich moc będzie zbyt silna i Żmij zginie. Ile by musiał harować, żeby zarobić na nowe ciało!

Zdawał sobie sprawę, że nawet z samym aniołem nie miał większych szans, nie z tą superbronią, czymkolwiek była. Mógł liczyć jedynie na osłabienie otaczającym go złem.

Ruszył na prawo, szczerząc zęby jadowe i przeraźliwie sycząc. Anioł zasłonił się laską. Ale w ostatniej chwili Żmij rzucił się w lewo. Musnął bokiem broń anioła. Była gorąca, zapiekło. Ból wyzwolił w nim gniew. Gniew zwiększył ciemną moc. Ruszył do przodu z nieludzką szybkością. Błysnęły zęby. Zadrasnął anioła w ramię. Pociekła krew.

Przeciwnik dotknął rany i spojrzał na kroplę krwi, która została mu na dłoni.

– Nowiutkie ciało. Ty… – zdążył wycharczeć zanim wąż zaatakował po raz drugi. Tym razem wbił się głęboko w udo i szybko wycofał. Wiedział, że jak podejdzie za blisko pulsującej mocą laski, to będzie po nim. Bok bolał niemiłosiernie, jakby kwas wyżarł mu kawałek ciała.

Anioły ruszyły w końcu, z trudem wbijając się w duszną od zła i dymu piwnicę.

– Nie do mnie, głupki! Bierzcie zwierzę!

Anioł przyklęknął i wcisnął przycisk ukryty w rączce laski. Końcówka okazała się lufą.

– Z tą pukawką nie masz szans. – Żmij miał nadzieję, że w jego głosie nie słychać przerażenia.

– To najnowszy model. JotPe 2. Będziemy cię zaraz zbierać ze ścian wężyku…

– Papież Polak! – Wąż nie zdołał ukryć strachu. W Polsce siła Jana Pawła II była niewyobrażalna. Żyli ludzie, którzy go pamiętali! Jak Żmij dostanie choćby w czubek ogona, to nie będzie co z niego zbierać. Ta moc mogła roznieść w pył i jego samego, nie tylko ciało. Wbrew pozorom demony wcale nie były nieśmiertelne.

– Koniec tych pogaduszek! Policja! – Policjanci wyciągnęli pałki. Bili na oślep, tak jak zwykłych protestantów. Nie byli przyzwyczajeni do gadów z nadludzkim refleksem. Wąż owinął się wokół nich błyskawicznie.

Z głębi piwnicy słychać było zwierzęcy ryk. Chłopaki z zespołu zrzucali koszulki i tłukli gitarami o ziemię. To wtedy ludzie obijali się o siebie nie czując bólu. Znikali w toaletach parami albo trójkami. Apogeum mroku.

Srebrna lufa drżała. Anioł chwiał się, mimo przyklęku. Pot spływał mu po czole.

– Chyba nie chcesz zranić ssswoich kolegów? – Zasyczał wąż niemal czule. Malutkie kule były ostre jak diamenty. Przebijały ściany, szyby, kamizelki kuloodporne. Ciała aniołów, na które harowali dekadami… Istotom niebiańskim nic się nie stanie. Ale ich ciałom już tak.

– Mam doskonałą propozycję – kontynuował Żmij z wężowym uśmiechem. – Położysz tę zabaweczkę na podłodze i do mnie kopniesz. Ja wtedy puszczę twoich koleżków.

– Nie przejmuj się nami! – Wysapał jeden z policjantów. W odpowiedzi wąż ścisnął obu tak mocno, że oczy wyszły im z orbit. Policjanci zaczęli pocharkiwać.

– Jaką mam gwarancję…

– Nie masz żadnej. Mrok jest tu górą. A impreza dopiero się rozkręca – zablefował. To był maksymalny poziom wyuzdania, agresji i szaleństwa, jaki kiedykolwiek udało się im wywołać. Zaraz mrok zacznie opadać. Jeszcze chwilę…

– Dobra. Kładę laskę na ziemi. Puść ich.

– Kopnij ją do mnie!

Anioł zawahał się, ale zrobił, jak mu kazano. Żmij wypuścił zakładników i doczołgał się do broni. Policjanci podbiegli do przełożonego i wynieśli go po schodach. Wiali aż się kurzyło.

 

***

 

Azazel i Żmij byli zadowoleni. Dzięki imprezie mieli na celowniku kilka nowych dusz. Skusiły nowe doznania zapewniane przez mieszankę mąki i proszku do pieczenia z domieszkami. Ktoś zaczął słuchać Cradle of Filth. Można było z nimi pracować…

No i jeszcze banda Krystiana. Z nimi robota sama się będzie robiła. A nie ma nic lepszego niż robota, która robi się sama. Czy to w niebie, w piekle, czy na ziemi.

Amen.

 

***

 

Nic nie rozumiał. Dwie kreski? O czym ona mówi? Spojrzał wielkimi oczami na kumpli. Rozłączył się. Pogłaskał bezwiednie obudowę najnowszego ajfona.

– Oż, kurwa, ziomy. Dżesika zaciążyła! – Klapnął ciężko na schody i westchnął.

– Ej, no, stary, nie łam się. Przecież są na to sposoby.

– Po imprezie mamy trochę hajsu. Jak twojego ci nie wystarczy, to ci pożyczymy. Nie, Szrek?

Krystian poczuł się tak, jak w czasach zabaw na trzepaku, kiedy zawsze stali za sobą murem. Po tym, jak nieznany sprawca rozbił okno czy podprowadził komuś piłkę.

Nawet twardziel może się czasem wzruszyć.

W domu siadł do komputera w swoim kąciku przy meblościance. „Przywracanie menstruacji”, tak to się teraz nazywało. Wiedział, co trzeba zrobić. Trochę się bał.

 

***

 

Szkolne schody były ciepłe od popołudniowego słońca. Krystian czuł się lepiej. Poprosi ziomów o pożyczkę, pogada z Dżesiką. Wszystko się ułoży.

Za sobą usłyszał przeraźliwe skrzypienie wózka. Osiemnasta. Bona szła na wieczorną mszę.

Przystanęła i spojrzała Krystianowi w oczy. Tego jeszcze nie było.

– Z dzieckiem można oszaleć… – powiedziała ni z tego ni z owego. Sięgnęła do wózka. Zaczęła coś wyciągać ze środka. Krystianowi ścierpła skóra. Niech to będą puszki i butelki!

– …Ale bez dziecka można trafić do piekła! – Ręce Bony wyskoczyły z wózka trzymając… Pielucha, kocyk i jakieś szmaty układały się w kształt niemowlęcia.

Z becika wychynęła twarz lalki. Wyjątkowo brzydkiej lalki. Bona dotknęła plastikowego czoła.

– A wiesz, co jest najgładsze na świecie? Skóra dziecka.

Kobieta pocałowała w czoło brzydką, ale czystą główkę. Pobujała chwilę wózkiem, jakby chciała uspokoić płaczące dziecko. I poszła, skrzypiąc, w kierunku kościoła.

Krystian patrzył za nią długo po tym, jak zniknęła za zakrętem. Wiedział, dokąd trafiła Bona.

 

***

 

Azazel cichcem dotaszczył futerał w okolice schodów do podstawówki. Nadstawił uszu.

– Słuchaj, ziom. Musisz sprawdzić, jakie mają crash testy. I ile gwiazdek.

– Pięć co najmniej, k… kurde mol! – Lufa miał minę, jakby próbował nowej potrawy.

– Fotelik ma rączkę, już obczaiłem. Będziesz sobie mógł nosić dzieciaka jak torbę!

Azazel aż jęknął. Wtedy go zauważyli.

– O, nasz kolega muzyk – ucieszył się szczerze Krystian. Azazel niepewnie obciągnął koszulę.

– Słuchajcie, kroi się niezła impreza… Wiecie, będę potrzebował…

Mężczyźni rozmawiający o fotelikach dla dzieci wybuchnęli szczerym śmiechem.

Koniec

Komentarze

Z technikaliów portalowych: publikowanie tekstu, chowanie go do kopii roboczej i ponowne publikowanie to słaby pomysł, bo ukazuje się potem z pierwotną datą. Może rozważ usunięcie tego i ponowne opublikowanie? Ale lepiej już nie dzisiaj, bo wpadło mnóstwo opowiadań i Dyżurni mogą Ci zrobić kuku. ;-)

Sympatyczny tekst, podobnie jak poprzedni. Tym razem cieszę się, że Azazel z wężem przegrali. No, faktycznie, najgładsza. Dobry argument babka znalazła.

Bili na oślep, tak jak zwykłych protestantów.

W tym kontekście “protestanci” mogą mylić.

Babska logika rządzi!

Ponownie sympatyczny tekst, tym razem mający więcej poczucia “zamkniętości”. Wszystkie poprzednie zalety się utrzymują: jest pomysł, język pasuje, czyta się gładko. Motyw z “najgładszą” przypadł mi do gustu.

Tak więc misię ten koncert fajerwerków i daję klika.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Ładne :)!

Coraz fajniejszy ten Twój świat. Jeszcze ze dwa takie obrazki, a potem coś poważniejszego i dłuższego może? 

Uwag kilka. Najpierw ogólne: gwiazdki wyśrodkuj i oddziel od tekstu enterami, ładniej będzie.

Na koncertach rockowych już się nie ćpie ;). Nie ten przekrój wiekowy. Chodzą na nie głównie takie dziadki jak ja, ktore wolą porządną wódę, a nie jakieś chemiczne paskudztwo :).

Z uwag szczegółowszych:

– “Parzyste jądra nocy” – nazwy zespołów rockowych raczej tak: “Parzyste Jądra Nocy”;

– “chlustali sobie do gardła wszystko jak leci” – “chlustali” to nie jest właściwe słowo; raczej – “wlewali”;

– “przydybali skądś jeszcze jedną dziewczynę” – “przydybali skądś” to nie po polsku; albo wywal “skądś”, albo zmień na np. “zdybali gdzieś”.

 

Reasumując – podobało mi się :). Oraz +100 do ogólnej oceny za końcowy wydźwięk tego tekstu!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dziękuję za bardzo, bardzo pomocne rady i uwagi! Mogę pisać dalej ;)

I ja przeczytałam z przyjemnością, która byłaby większa, gdyby nie wytrącające z rytmu błędy i usterki w tekście. Łapanki jednak nie zrobiłam, bo szkoda mojego czasu, skoro nie jest Ci ona do niczego potrzebna – błędy pokazane palcem, tak w poprzednim opowiadaniu, jak i tutaj, nie zostały poprawione.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo podobała mi się końcówka opowiadania i tytuł, który tak pięknie do niej nawiązuje :) Lubię takie szczęśliwe zakończenia. Fajna postać Krystiana, chociaż nikt nie jest w stanie przebić Dżesiki i jej “jezusowego” porównania :D heart Szałowy (szalony też) miks religijności z dziuniowatością ;)

Trochę mniej podobają mi się postacie Azazela i łysego pana, które generalnie trochę mi się mieszały na początku (chodzi o sam wygląd), w sumie to nawet nie wiem, czemu. Azazel wyszedł też jakiś… no mało jajeczny. Żmij nieco lepiej, ale brakuje mi w nich i tak jakiejś “soczystości”, nie wiem, jak to nazwać, ale mało wyraziści są. Zastanawia mnie też czy Łysy był dla wszystkich widzialny? Niewidzialny? Niewidzialny tylko dla Krystiana (przecież jakoś by chyba na niego zareagował na tym koncercie, nie?). Hmmm…

No i scena na koncercie – konfrontacja policji ze Żmijem i dziwna bierność łysego… W ogóle jakoś chaotycznie wyszło (może takie było Twoje zamierzenie, w końcu panował tam spory bałagan), ale może to tylko moje odczucia.

Językowo nie jest źle, rzuciło mi się w oczy kilka powtórzeń, gdzieś przecinków brakowało chyba, ale reg zrobiłaby większą łapankę. 

A to zaraz, ja mogę te poprawki wprowadzić i jeszcze raz wysyłać opowiadanie? Czy je edytować? Bo ja je wprowadziłam ale u siebie. Nie doczytałam jakiegoś regulaminu znowu ;)

Chaos w życiu, w głowie, w opowiadaniu. Trafna diagnoza ;)

Jeśli opowiadanie nie uczestniczy w konkursie, w którym wprowadzanie poprawek jest zabronione regulaminowo, to szlifuj i szlifuj :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Hathorzyco, opowiadanie można i należy edytować! Choćby po to, żeby każdy kolejny czytelnik nie potykał się na usterkach. ;)

 

edycja

Własne posty też możesz edytować, nie musisz pisać kolejnych.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wózek, który pchała[+,] skrzypiał niemiłosiernie.

Całkiem sympatyczna walka dobra ze złem. Chyba nawet nieco zbyt sympatyczna, jakieś marne te siły. Ale czytało się całkiem przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka