- Opowiadanie: Aleksander Olszewski - Nikanor

Nikanor

Zacząłem prace nad większą całością, którą będę oddawał etapami – to jest intro, chociaż osobiście podoba mi się jako osobne opowiadanie.  

Oceny

Nikanor

Gdy przyłożysz ucho do skały słychać je. Miasto tętni. Wgryza się w trzewia ziemi, miliony tańczą swój taniec od tysięcy lat. Tam w górze, słychać je. Żyje.

 

Są jednak miejsca, skąd jego palce wycofały się dawno temu. Chodniki i groty, skały rozdziobane opuszczonymi siedliskami, rozpadliny sięgające głęboko w łono Matki, wchłonięte przez ogień lub wodę; zdradzieckie korytarze prowadzące donikąd, kończące się ślepo, lub wiecznie drążące w głąb, w głąb i w dół, zatapiając palce w litej skale.

 

Dziś są martwe, a Miasto porzuciło je i odeszło swoją drogą.

 

– Wstań.

 

Szept ocucił ją. Oderwała twarz od zimnej ściany, otrząsając się z marzenia o rojowisku, bezpiecznej, ciasnej obecności, tłumie ludzi, bliskości i ciepłe ciał.

 

Byli sami w mroku. Takiej samotności nigdy nie zaznała. Ich dwójka na końcu kapilary korytarza, daleko pod powierzchnią świata.

 

Zmęczenie drogi tysięcy stopni było porażające. Nic już nie czuła. Największą próbę miała przed sobą, choć nie wiedziała, czy będzie w stanie ją podjąć. Wiedziała, że on na nią czeka. I musi się spieszyć.

 

– Tilida. Wstań.

 

Potężna dłoń kapitana straży rodu dźwignęła ją z posadzki i postawiła na nogi. Był olbrzymi, nawet jak na wysoko urodzonego. Esencyjne przemiany zmieniły go w tytana. W świetle grzybni widziała jego olbrzymi kształt, ciemnego golema z mięśni ze stali. Tu, na końcu świata, mogła liczyć tylko na mądrość i Sztukę, a mądrość wypłynęła z niej razem z rozpaczą.

 

– To tutaj, jak rzekł. Gotowa?

 

Kamienny portal otworzył się płynnie. Owiał ich wilgotny chłód z łona ziemi.

 

W głębi kruchty schody świątyni wrzynały się jeszcze głębiej. Przed wiekami lśniące, wypolerowane tysiącami stóp zejście pokrywał śliski nalot pleśni. Ostre pazury wytrawnika wpijały się w skałę i wyrywały stopnie z gniazd. Woda podsiąkała pod schody, lepiła się do nefrytowych płaskorzeźb.  

 

Schody ciągnęły się w dół w mętnym blasku.

 

– Uważaj.

 

Szli ostrożnie po rozkładzie długich stopni. Gdyby krótkie oddechy przyciągnęły żyjącego w głębinach stwora, dostrzegłby w półświetle potężną sylwetkę Strażnika i drobną postać podążającą w jego ślad.

 

Lecz wszystkie stwory były ślepe, a oni byli sami.

 

Zadrżała. Lepka szata kleiła się do ciała. Czuła, jak wysiłek ścieka jej po plecach.

 

Droga była długa.

 

Poślizgnęła się, lecz wpadła w uchwyt stalowego ramienia. Błysnęło jej wspomnienie dawnych lat, gdy jako dzieci, nim rozpoczęły się przemiany, spędzali czas w Żelaznej Rezydencji.

 

Til! Uważaj. To mi się oberwie za Ciebie.

 

Dopiero w blasku jątrzącym się z porostów korytarza dostrzegła jego wzrok. Dziwny wzrok, którego nie zobaczyła nigdy wcześniej, ani nigdy później. Jak z innego czasu, i innego świata.

 

– Chodź.

 

Schody otwierały się na graniastą kruchtę. Podłoga zasnuta była srebrzystą taflą wody, odbijającą iskry łyskiew uczepionych sklepienia.

 

Kroki wysyłały sieć zmarszczek na płyciźnie. Salamandry pierzchały w ciemność. Szli ku rumowisku portalu po drugiej stronie.

 

Coś poruszyło się w mroku. Delikatna fala wybiegła na spotkanie.

 

– Nie zatrzymuj się.

 

Olbrzymia postać oderwała się z masy cienia i wkroczyła w blask pieczary. Olbrzym o głowę wyższy od kapitana, zaklęty w płytę jak kamienny golem.

 

Lecz gdy Tilida spojrzała mu w twarz, zobaczyła otchłań. Pojęła, że patrzy w lustrzaną maskę Strażnika Wiary. Z jej gardła dobył się jęk.

 

– Biegnij, Til!

 

Potwór w milczeniu ruszył na kapitana. Poruszał się zadziwiająco szybko. W chmurze wody wzbijanej przez stalowe buty kapitan doskoczył do olbrzyma. Wraził krótki miecz między kamienne płyty. Jęknęła stal. Kamienna dłoń potwora zacisnęła się na przedramieniu z mieczem i nieskończenie powoli skręciła je wbrew ludzkiej anatomii.

 

Tilida usłyszała przeciągły syk wypuszczanego powietrza. Walczył, widziała to. Walczył ze wszystkich sił.

 

Kapitan szukał luki w zbroi na gardle i masce potwora, ale potężny chwyt nie znalazł oparcia. Daremnie ślizgał się po mokrych kamiennych płytach. Druga kamienna dłoń wpiła się w jego biodro.

 

To, co się stało, pozbawiło ją zmysłów.

 

Powoli, bardzo powoli, chwyt kolosa zaczął się zmieniać, skręcając całe ciało jej obrońcy wbrew napięciu potężnych mięśni. Gdy dotarł do granicy ludzkich możliwości, makabryczny ruch trwał dalej, wbrew strukturze kości. Stwór wyżymał jego ciało.

 

Kruchtę wypełnił ryk, którego nie sposób zapomnieć.

 

Nieprzytomnie rzuciła się w kierunku rumowiska. Ogłuszający, oślepiający wrzask trwał i trwał.

 

Kiedy ustał, pozostał tylko odrażający, upiornie cichy dźwięk trzaskających kości i ścięgien.

 

*  

 

– Podejdź do mnie. Co to za mina? Daj, niech Ci się przyjrzę.

– Pani, nie prosiłaś mnie o opinię. Zostaw, proszę… Proszę zostaw moje uczucia mnie samej.

– Ty cała jesteś moja, Pia. Nie musisz się wstydzić. I tak słyszę, jak drży CI głos. Wściekła jak żyrytwa, co?

Cisza.

– Przynajmniej nie próbujesz już kłamać… Choć nie wiem, dobrze to czy źle. Nie ukrywam, że oczekiwałam od Ciebie więcej.

Cisza.

– Na Jednię, dopiekłam Ci. Sapiesz jak plebejusz. Twój brak słów to największa dla mnie obraza, bo widzę, że straciłyśmy całe lata.

– Pani moja. Wybacz mi, bo wiem, że utraciłam twarz. Przepraszam. Jeśli mam coś na swoją obronę to tylko to, że moja miłość przemawia przeze mnie…

– Pia. Kocham Cię. Jesteś dla mnie…  jak córka. Dlatego muszę nauczyć Cię wszystkiego. I Jednia mi świadkiem, że nauczę Cię. Choćbym miała pasy z Ciebie drzeć. Bo jeśli ja odejdę, a Ty nie będziesz znała sztuki tak jak ja, wrócisz tam, skąd Cię wzięłam.

– To nie jest prawda, Ahen Tilida. Nie pozwolą mi żyć.

– Nie, nie pozwolą, dziecko.

 

*

 

Schodziła niżej, w ciemne trzewia mechanizmu świątyni. Dziura ziała w jej sercu.

 

Teraz widziała. Kapitan zginął na marne. Pia z pewnością też już nie żyje.

 

I ona sama też jest już martwa. Naiwność. Naiwność i głupota. Nić ich życia się rozplątała i nim minie cykl, po wszystkich pozostanie głucha cisza, i Matka pochłonie ich ponownie.

 

Po co iść w leże żyrytw dla służącej?

 

Wszystkie odpowiedzi miała teraz przed sobą, rozłożone jak karty. On też musiał je tak widzieć. Ale widział je o wiele wcześniej, zanim wykonał pierwszy ruch w tej grze.

 

Gdy otrzymała wiadomość, wiedziała już, że pójdzie. Nie było innej drogi. Dziecko, które straciła, zastąpiła dzieckiem, które odzyskała. I tego nie chciała stracić tak łatwo.

 

Teraz jest już za późno.

 

Nic nie pozostało. Mechanizm jej ciała zmierzał w dół i w dół, bez powrotu.

 

*

 

Sanktuarium było ciche. Zniszczenie nie miało przystępu do jego wnętrza.

 

Przerosty jarzni wczepiły się w kolumny oktagonu. Pusto i cicho.

 

Na postumencie trwała postać bóstwa. Skręcona sylwetka o pysku najeżonym grzebieniem pajęczych zębów, zapomniana przez kult, który zaginął w mroku dziejów.

 

Siedział na stopniach postumentu, w mroku, ale poznałaby go wszędzie.

 

– Jesteś – powiedział bez emocji. U jego stóp poruszyła się sylwetka.

 

– Pia?

 

– Nie mów do niej. Ona już jest martwa.

 

Chwila ciszy zapanowała między nimi; ciszy ludzi, którzy znają wartość słów.

 

Wtedy, w chwili rozpaczy i największego strachu, przywołała po raz ostatni moc Sztuki. Wszystko co wiedziała o swoim synu, przeszyte ostatnimi słowami. Ostatnia próba, by pchnąć tryby w ruch.

 

– Synu. Żałuję, że udało mi się zatrzymać Cię przy sobie. Ty jesteś ciałem z mego ciała.

 

Drgnął, czy tylko jej się wydawało?

 

– Nie rozumiesz. Wszystko się zmieniło. Na nic już ci się nie przydadzą słowa.

 

Wstał powoli i zobaczyła, jak potężne zmiany wywołał rytuał w jego ciele. Sylwetką przypominał kapitana w dawnych czasach, ciało z jej ciała, lecz jego ruch zdradzał nadludzką szybkość i zwinność.

 

– Rytuały przemieniły mnie. Czuwający wiedzą wiele o działaniu Esencji… ale nie wszystko są w stanie zrozumieć. Ich tajemnice przetkane są ignorancją. Dawne prawdy uznają za mity. Nie tylko ciało można zmienić.

 

To, co mówili praojcowie, to prawda. I poświęciłem wiele, żeby zostać tym, kim oni.

 

Znalazłem się poza Miastem. Nic już nie czuję. Żadnych emocji. Wszystko, co było ludzkie, opuściło mnie. To, co tworzy człowieka, co tworzy osobowość i marzenia, to wszystko odeszło. Została pusta, czysta przestrzeń.

 

Ale w tej pustce odbija się więcej, więcej niż kiedykolwiek. W sekundzie widzę prawdy których człowiek szuka całe życie. Jestem poza światem. Wypełnia i przenika mnie czysty, prosty spokój.

 

Wszedł w mętny blask i wtedy to zobaczyła. To już nie był jej syn. Dusza opuściła jego ciało, a jej miejsce zajęło coś innego. Jakby patrzyła w głąb studni, na dnie której poruszało się jej odbicie; cień, który patrzył w górę.

 

Jednia zażądała jego ciała. Tak, jak przewidział Prowadzący Pieśń.

 

Przez chwilę pomyślała o ostrzu, które trzymała pod ubraniem.

 

– Nie rób tego – powiedział nienaturalnie spokojnie. Głosem, od którego jeżyły się włosy. Poczuła, że pęka kolejna bariera. Ostrze na niewiele by się zdało. Nie dla niego mogło być przeznaczone, lecz dla niej.

 

– Czemu muszą zginąć?

 

– To i tak by nastąpiło. Ze wszystkich dróg, ta obarczona jest największą szansą, a wkrótce i tak staliby się dla nas brzemieniem – przeczesał dłonią włosy Pii.

 

Zimny dreszcz przebiegł po plecach Tilidy. Poczuła jak odrętwienie płynie falą przez jej ciało, a brzemię zgniata jej ramiona. Osunęła się na ziemię. Pia musiała zginąć, i nic nie mogło jej uratować.

 

– Synu. Żałuję, że udało mi się zatrzymać… Jesteś ciałem z mego ciała.

 

Spojrzał jej w oczy ze spokojem. A takie spojrzenie dla ludu Miasta jest rzadkie i cenne.

 

– Wiem, matko. To nic. Nie dla siebie to robię – wyciągnął ostrze, po raz ostatni dotykając włosów Pii – lecz dla ciebie.

 

Sztylet prześlizgnął się po białej szyi, otwierając szparę, która wypełniła się krwią. Spazmy cisnęły nią jak zwiotczałą marionetką, której przecięto sznurki wpół tańca. Jeszcze chwilę jej członki wiły się po śliskiej od krwi posadzce, nim znieruchomiała na zawsze. Tu, na dnie świata, w zapomnianym przez bogów i ludzi miejscu.

 

I nie zostało już jej ani jedno dziecko.

 

Spojrzała mu w oczy i wiedziała.

 

Przesunął dłonią po posągu. Na jego powierzchni pozostały dwa krwawe ślady.

 

– Potęga ma wiele imion. To twoje słowa. Słyszysz tętno miasta? Ja słyszę. Nie ma czasu. Chodź. Opoką Miasta jest nasz ród, pamiętasz?

 

*

 

I Miasto wzywało ich. I szli żeby stawić mu czoła, szli od tysięcy lat. Rozpoczynał się nowy rozdział, pisany krwią, zrodzony z ofiary na ołtarzu zapomnianego bóstwa.

 

I nie działo się nic nowego. Nie stała się żadna nowa rzecz na świecie. Miasto widziało je wszystkie. Widziało wszystko, co miało nadejść. Gdy mechanizm poszedł w ruch, kolejne kroki były nieuniknione.

 

I łatwe do przewidzenia dla tego, który Widział.

 

Koniec

Komentarze

Cóż, autorze, po pierwsze fragmenty nie są dobrze widziane na portalu, ponieważ nie dają realnej satysfakcji czytelniczej. Niestety nie podzielam też entuzjazmu zawartego w przedmowie: “osobiście podoba mi się jako osobne opowiadanie“, ponieważ w tym tekście nie ma żadnej składnej fabuły, która stanowiłaby zamkniętą całość w sensie jakąś historię. Na impresję z kolei za dużo zdarzeń, co z tego, że chaotycznych, niejasnych i nieprowadzących do satysfakcjonującego rozwiązania.

Niestety nie mogę też powiedzieć, żeby ten fragment zachęcił mnie do czytania następnych. Poza wszystkim wykonanie jest bardzo takie sobie, robisz błędy składniowe, logiczne. Po części przez fatalną manierę nienazywania rzeczy po imieniu – to bardzo trudny typ narracji i nie należy z nim przesadzać. Po części przez to, że powinieneś zawrzeć bliższą znajomość ze słownikiem języka polskiego. Styl jest niepotrzebnie nadęty, a to naprawdę nie tworzy aury tajemniczości ani grozy…

A, jeszcze jedno: tytuł powinien jakkolwiek łączyć się z zawartością.

Ale nie poddawaj się, pierwsze koty za płoty.

 

I łap bardzo przydatny forumowy link, poniekąd etykietalny:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676

 

 

Łapanka z pierwszej części:

Gdy przyłożysz ucho do skały[+,] słychać je.

Z gramatyki wynika, że słychać ucho.

 

Miasto tętni.

Tu by się prosiło dopełnienie – czym.

 

słychać je. Żyje.

Średnio to brzmi

 

na końcu kapilary korytarza

Mam wątpliwości w kwestii użycia słowa kapilara, które dramatycznie nie pasuje do tunelu, w którym mieszczą się dwie osoby. SJP PWN:

kapilara

1. «najwęższe naczynie krwionośne»

2. fiz. «rurka szklana o bardzo małym przekroju wewnętrznym, w której na skutek zjawiska włoskowatości następuje podniesienie lub obniżenie poziomu cieczy»

3. «wąski kanalik między cząsteczkami gleby»

 

Zmęczenie drogi tysięcy stopni było porażające. Nic już nie czuła.

Droga nic nie czuła? W pierwszym zdaniu w ogóle gramatyka jakby się posypawszy.

 

Wiedziała, że on na nią czeka. I musi się spieszyć.

Z gramatyki wynika, że spieszyć musi się on, a nie ona. Uważaj na podmioty, zwłaszcza kiedy zostawiasz je domyślnymi.

 

Esencyjne przemiany przemieniły go

Trochę to słabo wygląda. Esencyjne kojarzą mi się z zaparzaniem herbaty.

 

w tytana. (…) ciemnego golema z mięśni ze stali.

Tytan i golem to dwie różne istoty, na dodatek z zupełnie innych bajek. No i zasadniczo golemy są z gliny. Rozumiem, że używasz tego jako metafor, ale średnio się sprawdza.

Skądinąd występujące w pobliżu “światło grzybni” brzmi dość dziwnie. Nie każ czytelnikowi domyślać się zbyt wiele, bo rzuci Twoją książką.

 

W głębi kruchty

Nie miałeś aby na myśli krypty? SJP PWN:

kruchta

1. «przedsionek kościoła»

2. lekcew. «środowisko i mentalność ludzi mających bezkrytyczny stosunek do Kościoła i jego nauk»

 

schody świątyni wżynały się jeszcze głębiej

Po pierwsze błąd ortograficzny, po drugie wrzynały się w co?

 

Ostre pazury wytrawnika wpijały się w skałę i wyrywały stopnie z gniazd.

Po pierwsze zob. uwagę o grzybni; po drugie, co to są gniazda stopni?

 

Czuła, jak wysiłek ścieka jest po plecach.

No, zakrztusiłam się. Jest → jej. A poza tym nieudana metafora tygodnia.

 

To mi się oberwie za Ciebie.

Zaimki w tekstach literackich zapisujemy małą literą.

 

Dopiero w blasku jątrzącym się z porostów korytarza dostrzegła jego wzrok.

Po pierwsze znów używasz słowa w niewłaściwym znaczeniu, SJP PWN:

jątrzyć się

1. «o ranie, skaleczeniu: ropieć»

2. «przybierać gwałtowniejszą formę»

3. «irytować się»

Po drugie grzybnia czy porosty?

Po trzecie: czyj wzrok? Z kontekstu wynika, że tego kogoś, z kim spędzała dzieciństwo i tak dalej (nie żeby czytelnik miał pojęcie, o kim mowa, potworze, tym tam tytanogolemie czy jeszcze kimś innym?)

 

graniastą kruchtę

Kruchta strikes back. I kolejne słowo, które przed użyciem warto było sprawdzić w słowniku; SJP PWN:

graniasty

1. «mający wystające krawędzie»

2. «o maści bydlęcej: mający łaty»

 

Kroki wysyłały sieć zmarszczek na płyciźnie. Salamandry pierzchały ciemność.

Wut?

 

Stwór wyżymał jego ciało.

Słownik kłania się po raz n+1.

wyżąć Iwyżymać «wycisnąć wodę z czegoś mokrego»

wyżąć IIwyżynać «żnąc, usunąć trawę, zboże itp. z jakiegoś miejsca»

 

Tu przerywam łapankę, bo chyba już widzisz, że problemy są praktycznie wszędzie.

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję za konkretny i obszerny komentarz, drakaina. :) Twoje świeże spojrzenie jest dla mnie bardzo cenne. Poprawiłem oczywiste błędy, z wrzynaniem na czele. 

 

Stwierdzenie, że tekst jest chaotyczny i niejasny jest jak najbardziej uzasadnione. Ba, obawiam się, że jest celowo w taki sposób skonstruowany. Dobór słów jest nieprzypadkowy, i kruchta, jątrzenie, gniazda stopni i wyżymanie są na swoim miejscu i pełnią swoje funkcje. 

Oczywiście rozumiem, dlaczego budzi to Twoje zastrzeżenia i tekst Ci się nie podoba. Rozumiem też, że dla czytelnika może to być ciężkie, nienaturalne – zarówno styl, jak i podejście do języka w ogóle. A przede wszystkim rozumiem, że możesz czegoś innnego oczekiwać jako czytelnik.

Ale – krótko pisząc – to było zamierzone, i styl o którym piszesz na początku, i składnia w prawie wszystkich miejscach z łapanki. Zależało mi na tym, żeby granice języka raczej przekraczać, niż zachowywać. Tak jak pisałaś, tekst ma znamiona złożonej impresji, i jako taki eksperyment go postrzegam.

 

Raz jeszcze dziękuję, że pokazałaś mi, jak ten tekst wygląda na świeżo. Może w przyszłości napiszę coś bardziej konserwatywnego względem j. polskiego. ;)

 

 

 

 

 

Dobór słów jest nieprzypadkowy, i kruchta, jątrzenie, gniazda stopni i wyżymanie są na swoim miejscu i pełnią swoje funkcje. 

Aleksandrze, słowa użyte niepoprawnie nie pełnią żadnej sensownej funkcji w tekście, chyba że autor bardzo wyraźnie da do zrozumienia (w obrębie tekstu!), że robi to celowo. Czasami, choć rzadko, sprawdza się to w poezji. Sprawdza się oczywiście w ustach postaci, które z racji wieku lub ignorancji nie znają właściwych znaczeń. W Twoim tekście, wybacz, błędy słownikowe robią wrażenie wyłącznie błędów słownikowych, ponieważ całość nie wygląda na eksperyment językowy, cokolwiek byś o tym nie sądził. Podobny styl – udający tajemniczość poprzez niezdradzanie czytelnikowi w miarę możliwości niczego z fabuły i świata – widujemy tu u wielu początkujących autorów fantasy. Jako stara cyniczka podejrzewam więc, że jest to raczej wynik fatalnej mody, a nie intencji autorskich.

 

Aha, zlikwiduj entery między akapitami, dodatkowo okropnie to uprzykrza lekturę.

http://altronapoleone.home.blog

Aleksandrze, przeczytałam Nikanora z największym trudem i bez żadnej przyjemności. Zmusiłeś mnie do brnięcia przez zdania tyleż osobliwe, co mało zrozumiałe i nijak niechcące się złożyć w jakąś klarowną całość.

W tekście, moim zdaniem, jest sporo błędów i usterek, ale skoro stwierdziłeś, że wszystko co napisałeś, zostało napisane celowo, zrezygnowałam z wytknięcia czegokolwiek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za Twoją opinię, regulatorzy. I przede wszystkim dziękuję za czas, który poświęciłaś, żeby przebić się przez tekst mimo braku satysfakcji.

Bardzo proszę i pozostaję z nadzieją, że lektura Twoich przyszłych opowiadań sprawi mi wyłącznie przyjemność. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka