- Opowiadanie: Pietrek Lecter - Serce żołnierza piechoty morskiej

Serce żołnierza piechoty morskiej

Tym razem opowiadanie pozbawione Dżentelmena. 

Na początku chciałbym podziękować tacie, Weronice i betom – Anet oraz Rossie za nieocenioną pomoc. Bez Was to opowiadanie byłoby o wiele gorsze.

Ostrzegam, że trochę mnie poniosło. “Serce żołnierza piechoty morskiej” jest wyjątkowo okrutne i obrzydliwe. Nie nastawiajcie się na coś wybitnego, logicznego ani sensownego. Jeśli Wam to przeszkadza, po prostu nie czytajcie. 

Niemniej jednak zapraszam do czytania (tych, którzy są gotowi na chore i niewytłumaczalne opowiadanie)!

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Serce żołnierza piechoty morskiej

Gdy musiałem zabić

Po raz pierwszy

I większość z nich odeszła

Wpadłem w Twoje ramiona

Słodkousta bogini obojętności

 

[…]

 

Cienie próbowały wedrzeć się we mnie

Gdy sępy krążyły po niebie

Pył osiadł

I pole

Odkryło część mnie

Której nie umiałem rozpoznać

 

Uczę się żyć

Z fantomowym bólem

Próbuję przyzwyczaić się do jaśniejszego światła

Ujarzmiam ból

Nowe blizny na mojej twarzy

Dni, gdy wszystko we mnie runęło

 

Marzenia, które zginęły

I moje słabości

Zaszczute i przestraszone

Odbudowały swoje barykady

Na moim polu bitwy

Otrzymały drugą szansę

Karmione moimi wyrzutami sumienia

Mieszkające w mojej przeszłości

 

Ogniste czerwone szczeliny w niebie

Co rozpadło się na kawałki, nie będzie mnie trzymało

Stojąc prosto

Z otwartymi oczami

Kiedy łzy zmieniły się w pięści

Czuję, że nadszedł mój czas

 

I złamane serca nie przebiją się przez mój umysł

I złamane serca nie przebiją się przez mój umysł

I złamane serca nie przebiją się przez mój umysł

I złamane serca nie przebiją się przez mój umysł

 

Lunatic Soul, Battlefield

 

Pustynia. Wiatr niesie tumany piasku. Słońce wysoko stoi na niebie i grzeje niemiłosiernie. Ziemię zaściela morze trupów. Ludzi, którzy odeszli za kolejną wymyśloną sprawę w kolejnej bezsensownej wojnie. Wielka przestrzeń gorąca i śmierci. Ciała szybko rozkładają się w upale. Smród niesie się na dużą odległość.

Zdejmuję hełm i patrzę przed siebie. Mój strój pokrywają plamy krwi – nie mojej, ale przyjaciół i wrogów. Idę. Oto pole, na którym zostawiłem swoją duszę. Tu straciłem siebie. Zmuszony zabijać tak wiele razy, że w końcu wyprany zostałem z wszelkich uczuć. Unoszę karabin w górę i oddaję salwę nad głową. Opróżniam magazynek i odrzucam broń w piach. Już mi się nie przyda.

Koniec wojny.

Po moich policzkach spływają łzy. Szczęścia spowodowanego powrotem do domu czy żalu po przelanej krwi? Patrzę na talibów oraz swoich towarzyszy broni i widzę nie tylko martwych żołnierzy. Widzę mężów, którzy opuścili swoje żony; ojców, którzy osierocili swoje dzieci; mężczyzn, którzy zostawili swoich kumpli. Innymi słowy, setki złamanych serc. Fale rozpaczy.

A ja jestem jednym z tych, którzy brali w tym udział i przyczynili się do tego. Czy robię dobrze? Czy rzeczywiście walczyłem za szlachetną sprawę? Kiedy tak patrzę na tych wszystkich zabitych i resztki żywych poruszających się miedzy nimi, wcale nie jestem o tym tak przekonany jak rok temu.

Boli mnie głowa nagrzana zbyt silnymi promieniami słonecznymi. Upadam i tracę przytomność, dołączając do reszty spoczywających.

 

***

 

Jej twarz rozpromieniona uśmiechem. Spojrzenie pełne uczucia. Delikatne dłonie. Wpadam w jej ramiona. Płaczę. Ona mnie całuje. Mówi, że wszystko będzie dobrze, że oni już odeszli i nie wrócą, że zostawiłem śmierć, ból i cierpienie za sobą, a tu jest tylko miłość.

Ale to nieprawda. Wojna już na zawsze pozostanie w moim sercu.

 

***

Budzę się i dla odmiany odczuwam przejmujący chłód. Słońce ustąpiło miejsca księżycowi. Dziwię się, że przez tyle godzin nikt mnie nie znalazł.

Odrętwiały wstaję. Znajduję swój hełm nieopodal. Poznaję go po napisie BORN TO KILL, który umieściłem na nim w stanie upojenia. Zakładam go i postanawiam poszukać żołnierzy, którzy walczyli razem ze mną.

Idę powoli i stawiam coraz słabsze kroki, ponieważ od dawna nie jadłem. Mój organizm opuściły siły. Jestem lekko zamroczony.

Nagle widzę, że jedno z ciał porusza się. Staram się nie zwracać na to uwagi, ponieważ to tylko oszustwo zniszczonego okrucieństwem umysłu. Mijam trupa i udaję się w dalszą drogę. Mniej więcej pamiętam trasę do obozowiska. To bardzo duża odległość i nie wiem, kiedy uda mi się tam dotrzeć.

Po chwili dostrzegam aktywność innego martwego. Ale ten nie tylko ledwie zauważalnie drży, on próbuje wstać. Zamieram w miejscu. Próbuję sobie wmówić, że to tylko moje urojenia. Niestety, widzę to zbyt wyraźnie. Talib w pokraczny sposób podnosi się oraz staje mocno zgarbiony i odchylony w lewo.

Zabił go wybuch granatu. Ma oderwane pół szczęki i prawą rękę oraz dziurę w brzuchu (wydrążoną wybuchem, a pogłębioną przez sępy). Widzę mięso w miejscach, w których brakuje mu skóry. Okropnie cuchnie. Zginam się w pół i próbuję zwymiotować, ale wszystko, co się dało, opuściło mój organizm wcześniej.

Zombie zbliża się. Czuję, jak puszczają mi zwieracze (to już nie pierwszy raz, mam sztywne spodnie i śmierdzę moczem od dawna). Przeklinam siebie, że w tak głupi sposób pozbawiłem się broni. Został mi tylko nóż. Na szczęście przeciwnik nie wygląda na uzbrojonego.

Nie mogę się ruszyć sparaliżowany strachem. Dostrzegam, że w moim otoczeniu zmartwychwstają też inni polegli. Przebici kulami, z brakującymi częściami ciała, z dziurami, pokryci robactwem i poobgryzani przez padlinożerców.

Którzy z nich to moje ofiary? Nawet nie wiem. Strzelałem, jak mi kazano. Talibowie nie mieli oblicz. Byli po prostu Twarzą Wroga. A gdy ją widziałem, miałem stawać się bezlitosny. Tak mnie wyszkolono i za to mi płacą.

Próbuję uciec, ale zombie otaczają mnie już ze wszystkich stron. Wchodzą na mnie. Zalewa mnie ich tłum. Zmarli zabierają mnie do swojej krainy. Wydrapują mi oczy. Wgryzają się w moje ciało. Jeden wsadza mi rękę w usta i gwałtownie ciągnie w dół, rozrywając szczękę. Konsumują mnie, dzieląc na krwawe ochłapy. Otwierają mnie i zabierają organy. Na koniec jeden z nich dobiera się do serca, ostatecznie pozbawiając mnie życia.

 

***

 

Nasz autokar wjeżdża do miasta. Dookoła zebrał się tłum żon, matek, dzieci, przyjaciół i przypadkowych mieszkańców Samsville, którzy po prostu chcą powitać swoich bohaterów. Jedni śmieją się i krzyczą, a drudzy płaczą, ale wszyscy robią to w ogólnym szczęściu. Na ulicach porozwieszano transparenty z napisami WITAJCIE W DOMU, HEROSI! lub WOJNA SIĘ SKOŃCZYŁA.

Jednakże ja nie potrafię już się cieszyć. W środku pozostała mi tylko pustka. Zamykam oczy i widzę okrucieństwo wojny. Krew, wybuchy, wystrzały, przemoc, gwałty, czyny do jakich człowiek nie powinien być zdolny. A także moją śmierć w tłumie umarłych. Wiem, że zaczynam wariować.

Wysiadam i biorę podaną mi torbę z całym dobytkiem zabranym do Afganistanu. Wymieniam uściski z dotychczasowymi towarzyszami broni. Przypuszczam, że z większością widzę się po raz ostatni. Za bardzo będziemy przypominać sobie nawzajem tamte wydarzenia.

W tłumie wreszcie odnajduję Kate czekającą z naszą córką Felicity. Biegną do mnie i ściskają tak mocno, jak potrafią. Zdobywam się na uśmiech i całuję obie.

Idziemy do domu. Tam już czeka reszta rodziny i przyjaciele z gotowym bankietem Stół został obficie zastawiony przekąskami i napojami, a na ścianie powieszono wielki plakat z napisem WITAJ W DOMU. Obok znajduje się amerykańska flaga. Kiedyś kojarzyła mi się ze wspaniałością, narodem dumnym i potężnym. To minęło, ponieważ zobaczyłem, co USA robi naprawdę.

Z przyzwoitości biorę udział w imprezie. Przyjmuję prezenty, wymieniam uściski, opowiadam historie i udaję, że jestem szczęśliwym bohaterem. A tak naprawdę siedzi we mnie potwór, który widział i robił rzeczy, o jakich tym ludziom się nie śniło. Wojnę znają tylko z Szeregowca Ryana i Full metal jacket. Czekam na koniec.

Wreszcie wychodzi ostatni gość. Jest nim moja matka. Ma osiemdziesiąt sześć lat i problemy z chodzeniem, dlatego musi podpierać się laską.

– Cieszę się, że wróciłeś, synu – mówi. Obejmuję ją i całuję w policzek. Zaczyna płakać.

– Spokojnie, mamo. To już koniec. Wróciłem cały i zdrowy. Wszystko jest dobrze – kłamię.

– Twój ojciec byłby z ciebie dumny, Henry.

Arnold Johnson był odznaczonym weteranem wojny w Wietnamie. To on namówił mnie na wstąpienie do wojska. Wychował mnie w żołnierskim stylu, a miłość okazał może z pięć razy, ponieważ zawsze pozostawał poważny, wyprostowany i służbowy.

Woda obmywa całe moje ciało. Zbytnio przyzwyczaiłem się do wojennych warunków i normalna kąpiel nie daje mi oczekiwanej przyjemności. Wiele czasu minie, zanim przyzwyczaję się do cywilnego życia. Jeśli to kiedykolwiek nastąpi.

Drzwi kabiny otwierają się i dołącza do mnie Kate. Jest zupełnie naga. Jak dawno jej takiej nie widziałem? Jedno mnie martwi. Powinna mnie podniecić. Nie mam nawet erekcji. Zostałem pozbawiony seksualności.

Żona uśmiecha się zalotnie.

– Tak długo byłam samotna. Tyle nocy spędziłam sama. Tak długo pozostaję niezaspokojona. Gotowy?

Kolejny problem. Wcale nie jestem taki pewien, czy każdą noc spędziła bez mężczyzny. Wiele kobiet zdradza swoich żołnierzy, gdy ci wyjeżdżają na front. Nie potrafią tak długo pozostawać wierne. Jak było z Kate?

Całuje mnie namiętnie. Staram się odwzajemnić, ale przychodzi mi to z trudem. Z każdym dniem staję się coraz bardziej bezużyteczny.

Kate dotyka ustami całego mojego ciała, zjeżdżając coraz niżej. Woda oblewa nas nieprzerwanie. Bierze go do ust. Nie robi to na mnie większego wrażenia. Powinienem podniecić się i próbuję to zrobić. W końcu udaje mi się wykrzesać z siebie choć odrobinę namiętności. Członek rośnie w jej ustach i wiem, że ją to cieszy. Sam nie odczuwam przyjemności, ale spróbuję żonę nią obdarzyć.

Potem idziemy do sypialni. Staram się, jak tylko potrafię, ale zdaję sobie sprawę, że pozostałem tylko cieniem dawnego siebie. Jestem zombie Henry’ego Johnsona.

 

Trzy miesiące później

 

Wracam z pracy do domu okrężną drogą, ponieważ w ostatnim czasie polubiłem spacery. Dzięki nim mam dużo czasu na rozmyślanie w samotności. Nikt do mnie nie mówi i nikt mi niczym nie zawraca głowy. Jestem tylko ja i duchy przeszłości. Dawniej miałem w zwyczaju słuchać muzyki przez słuchawki podczas chodzenia. Teraz każda piosenka to tylko hałas, rozdzielający moje myśli.

Jednakże wiem, że nie jest to dla mnie dobre. Żyjąc minionym, nigdy nie stanę się na powrót normalny. Ale nie umiem inaczej.

Staję przy barierce mostu i zapalam papierosa. Wpadłem w ten nałóg dopiero po powrocie z Afganistanu.

Wpatruję się w toń. Nie miewam szczególnie silnych myśli samobójczych. Pomimo głębokiej depresji, raczej nie zamierzam zabić się w najbliższym czasie.

Robi się chłodno, więc zapinam bluzę. Zapada zmrok. Dochodzę do wniosku, że powinienem już wracać.

Na most ktoś wchodzi. Idzie od strony, w którą zamierzałem się udać. Porusza się chwiejnym krokiem. Pijak, inwalida czy osoba umysłowo chora?

Jest coraz bliżej. Zaczynam dostrzegać szczegóły jej wyglądu. Ma obwisłą, bladą skórę. Brakuje jej połowy zębów. Jest odziana w podarte szaty. Wygląda na kogoś z Bliskiego Wschodu. To mężczyzna.

I co najważniejsze – ma rozchlastane gardło, z którego już dawno przestała lać się krew.

Słyszę plusk wody i obracam się w stronę barierki. Widzę, jak kładzie się na niej czyjaś dłoń. Dołącza do niej druga. Potem głowa. Wreszcie z trudem gramoli się całe ciało. Kobieta, która wygląda jakby ją spalono. W miejscu oczu pozostały jej dwie dziury. W wielu miejscach jej ubranie pokrywają dziury odsłaniające ciało strawione przez ogień aż do mięsa.

Od drugiej strony mostu nadchodzi kolejny zombie. Pod pachą niesie swoją głowę, której oczy przeszywają mnie oskarżycielskim spojrzeniem.

Jest ich coraz więcej. To ofiary wojny. Czy to ja pozbawiłem ich wszystkich życia? W grupie znajdują się nawet dzieci. Rozstrzelani braciszkowie prowadzący za rączkę zgwałcone siostrzyczki.

Chcę uciec, ale otaczają mnie z każdej strony.

Mówią do mnie.

– Pamiętasz nas? Wiesz, kim jesteśmy? To my, wrogowie. To my, twoje zwycięstwo. To my, którzy zginęliśmy, abyś mógł odebrać swój żołd i wrócić do ciepłego domu. To my, do których strzelałeś. To my, śmierć. To my, śmierć. To my, śmierć.

Zaczynam płakać. Przepraszam i tłumaczę, że tak mi kazano. Chcę powiedzieć też, że jestem niewinny, ale nie przechodzi mi przez gardło takie kłamstwo.

Otaczają mnie coraz ciaśniejszym kołem. Wyciągają ku mnie ręce, zakończone długimi niczym szpony paznokciami. Rozrywają nimi moją skórę. Zostawiają krwawe bruzdy na twarzy. Obalają na ziemię. Kopią bez litości, wybijając wszystkie zęby, a potem na siłę karmiąc tymi, które zdołałem wypluć.

Jeden z oprawców wyjmuje nóż. Wsadza go do moich bezzębnych ust i wycina uśmiech.

– Patrzcie, on płacze ze szczęścia – mówi jedno z dzieci.

Zdejmują mi spodnie. Umarłe zaczynają mnie gwałcić na różne sposoby. Jedna z nich robi to oralnie, gryząc do krwi.

Potem wyłamują mi ręce i nogi. Rozcinają brzuch i rozrywają, pozbywając go wszystkich wnętrzności. Jeden z nich wyjmuje jelito cienkie i obwiązuje je wokół mojej szyi tak, że zaczynam się dusić. Biorą bezwładną kukłę, którą się stałem i wrzucają do rzeki.

 

Tydzień później

 

Ostatnio jestem strzępkiem nerwów. Irytuje mnie wszystko. Zachowuję się w sposób opryskliwy. O uśmiechaniu się nie wspomnę, ponieważ dawno zapomniałem, jak to się robi.

Siedzę przy stole w kuchni nad kieliszkiem Jim Beam. Wchodzi Kate. Ma rozeźloną minę. Już wiem, że ma o coś pretensje.

– Czemu nie wyniosłeś śmieci, jak cię prosiłam? Staram się być tolerancyjna, ale nie robisz w tym domu zupełnie nic. Wszystko jest na mojej głowie. Posprzątać, ugotować, wyprasować. A ty nawet cholernych śmieci nie możesz wynieść!

Jestem lekko podpity. Nie nazwałbym siebie alkoholikiem, ale dzisiaj po prostu mam zły humor.

– Daj mi spokój – odburkuję.

– Jakie daj mi spokój? A kto ty jesteś? Co ja, twoją sprzątaczką się stałam?! Ja mam zapieprzać na okrągło, a tobie po prostu dać spokój?! Tobie się chyba coś pomyliło!

– Naprawdę nie mam dziś siły na kłótnię – mówię coraz bardziej podniesionym tonem.

– Czy ty jesteś pijany? – Ta myśl rozwściecza Kate jeszcze bardziej.

– Nie – warczę.

– Spójrz na mnie! – Cały czas tępo wpatruję się w zawartość swojego kieliszka. Lecz w końcu wypijam alkohol, odstawiam naczynie ze stukiem i podnoszę głowę. Wbijam wzrok w żonę.

– Czego ty ode mnie chcesz? – pytam.

– Jak to, czego chcę?! – Zaczyna krzyczeć i energicznie gestykulować. – Chcę, abyś zaczął się zachowywać jak mój mąż.

Podchodzi i chwyta mnie za ramiona. Patrzy na mnie z żalem przemieszanym z wściekłością.

– Wróć do mnie! Ogarnij się wreszcie! Wojna się skończyła! Musisz być tu i teraz, a ty myślami pozostałeś na froncie.

W odpowiedzi tylko patrzę na nią jakby zamroczony.

– Obudź się! – Kate policzkuje mnie. Odpycham ją od siebie, ale robię to za mocno. Kobieta upada, głową uderzając w szafkę. Dociera do mnie, co zrobiłem i podbiegam do niej.

– Nic ci nie jest? – pytam.

Moja żona zaczyna szlochać jak dziecko. Nie wiem, czy z bólu, czy ze smutku. Oglądam jej głowę, ale nie znajduję żadnych poważnych obrażeń. Oddycham z ulgą i siadam na podłodze obok niej. Obejmuję ją i również zaczynam płakać.

 

Miesiąc później

 

Siedzę na fotelu w gabinecie doktora Rowena, uznanego psychologa. Jest ubrany w elegancki, szary, dwurzędowy garnitur. Cały czas utrzymuje opanowany wyraz twarzy, a jego głos brzmi kojąco i spokojnie. Pomieszczenie urządzono w stonowanych barwach. Nie znajduje się w nim wiele mebli. On zajmuje drugi fotel, a między nami stoi stoliczek. Postawiono na nim dwie filiżanki kawy i pudełko chusteczek.

– Czy wiesz, w czym leży twój problem? – pyta lekarz.

– Tak – odpowiadam pewnie. – Nie potrafię pozbierać się psychicznie po wojnie w Afganistanie. To, co tam widziałem, okazało się dla mnie zbyt straszne. Nie potrafię przejść nad tym do porządku dziennego.

– Chodzi o rzeczy, które widziałeś czy te, które sam musiałeś popełnić?

Na moment zapada milczenie. Kolejne odpowiedzi zaczynają przychodzić mi z trudem.

– Jedne i drugie.

– Które były gorsze?

– Obiektywnie czy subiektywnie?

– Podaj oba stanowiska.

Chwilę namyślam się i mówię:

– Obiektywnie wiem, że nie byłem tam najgorszym zbrodniarzem. Byli ludzie, którzy dopuszczali się gorszych występków. Nigdy nie zgwałciłem tam żadnej kobiety. Nie obudziłem w sobie aż takiej bestii. Ale byłem świadkiem takich zachowań. Z obu stron. Widziałem, jak moi koledzy, których uważałem za w miarę normalnych ludzi, gwałcili afgańskie kobiety z wiosek, które przejęliśmy. Dowódcy udawali, że o niczym nie wiedzą, a oni dawali upust swoim żądzom. Bili je i poniżali. Wykorzystywali aż traciły przytomność. A potem, gdy już wróciliśmy do domu, nazwano ich bohaterami. Nie jesteśmy nimi. Wszyscy jesteśmy zbrodniarzami, mordercami i dewiantami, których powinno pozamykać się w więzieniach. Jednakże nikt nie mówi o tym, co tak naprawdę tam się działo. Wspaniali chłopcy Wujka Sama okryli się chwałą na obcym froncie.

– A ty co takiego strasznego robiłeś?

– Mordowałem bez litości. Strzelałem, jak mi kazano. Do mężczyzn, kobiet i dzieci. Wpadliśmy do osady, w której wiedzieliśmy, że chowa się zorganizowana i dobrze uzbrojona grupa talibów. Okazało się, że miejscowi popierali naszych wrogów. Tubylcy wsparli ich w walce z nami. Nie zabijaliśmy tylko dobrze wyposażonych żołnierzy. Strzelaliśmy też do ludzi, którzy za jedyną broń mieli stare strzelby, trzymane w obawie przed złodziejami czy dzikimi zwierzętami. Nie nosili kamizelek kuloodpornych, tylko wypłowiałe koszule i zwykłe szaty!

Zaczynam rozklejać się. Głos coraz bardziej mi się załamuje.

– Co z tego ataku pamiętasz najbardziej boleśnie? – pyta Rowen.

– Do ataku przystąpiła praktycznie cała wioska. Czyli dzieci też. I jedno z nich… miało broń. Karabin AK-47. Strzelało nim na prawo i lewo. Ktoś po prostu dał mu broń, ale nie wytłumaczył wcześniej, co się z nią robi. Pomimo tego, chłopiec stanowił poważne zagrożenie. W końcu trafił jednego z naszych, Cliffa Burtona. Należało interweniować. Padło na mnie, ponieważ stałem najbliżej. Wymierzyłem i… strzeliłem do tego dwunastolatka! – Płaczę. – Siła odrzutu targnęła młodym na dużą odległość. Upadł, a ciężki karabin, który wcześniej trzymał, wylądował na jego głowie, rozbijając ją.

Nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej. Ryczę tak, jak absolutnie nie powinien dorosły facet, ale już wszystko mi jedno. Jeszcze bardziej dotarło do mnie, że jestem potworem. Psychiatra podaje pudełko chusteczek, a ja z wdzięcznością biorę jedną. Smarkam w sposób absolutnie niekulturalny. Wyrzucam śmieć do kosza stojącego obok stolika.

Spoglądam na doktora. Wyraz jego twarzy nie zmienił się. Pozostał neutralny. Szukam w jego spojrzeniu jakiejś pogardy, wyroku czy chociażby obwinienia. Czekam, jak powie mi, że zły ze mnie człowiek. Ale nic takiego nie następuje. Wygląda, jakby mnie zrozumiał.

– Kazano ci. Gdybyś tego nie zrobił, ten dwunastolatek mógłby zabić jeszcze kilka innych osób. To prawda, nie do końca był winny, ponieważ to ktoś dorosły dał mu tę broń. Ale musiałeś to zrobić. To wojna i zdecydowałeś się na to, jadąc na nią. W pewnym sensie pociągnąłeś już za spust w momencie wstąpienia do piechoty morskiej. Ale już tego nie cofniesz. Nie można cię ani całkowicie usprawiedliwić, ani całkowicie potępić. Byłeś żołnierzem i miałeś obowiązek wykonywać rozkazy oraz bronić swoich towarzyszy. Musisz nauczyć się żyć z tymi wspomnieniami. Nie zmienisz już przeszłości. Buduj przyszłość. Masz żonę i córkę. Postaraj się dla nich.

Wracam z wizyty. Kosztowała mnie aż sto pięćdziesiąt dolarów. Ale miała sens. Najbardziej wcale nie pomogły mi mądrości doktora Rowena. Oczyszczające były słowa. Po raz pierwszy powiedziałem to na głos. Nawet Kate nie zwierzyłem się z tajemnic, które ranią moje serce niczym drzazgi niedające się wyjąć.  

Pomogło mi dokładne odtworzenie tych zdarzeń. Wcześniej nękały mnie tylko fragmenty. Krew, śmierć, akty przemocy. Nic konkretnego. Tylko najgorsze sekundy. Obrazy ludzkiego upadku.

Oczywiście to nie oznacza, że już wszystko dobrze. Poprawy wielkiej nie ma. Doświadczyłem chwilowego oczyszczenia, ale nie wiem, czy kiedykolwiek uwolnię się od afgańskiej pustyni.

 

Cztery dni później

 

Wchodzę do sypialni. Kate już tam jest. Leży na łóżku naga. Położyła się na kołdrze. Nie rusza się. Podchodzę do niej, podejrzewając, że znów oczekuje ode mnie, abym spełnił swój mężowski obowiązek. Znajduje się w dziwnej pozycji, ponieważ zaległa zupełnie sztywno i prosto jak… w trumnie.

Kładę się obok niej. Ma zamknięte oczy. Zauważam to z ulgą, ponieważ nie mam ochoty na seks. Już chcę ją przykryć, gdy obserwuję, że coś jest nie tak. Moja żona nie oddycha. Jej skóra pobladła, jakby kobieta nie żyła od dłuższego czasu. A rozmawiałem z nią pół godziny temu.

Zauważam dziwne ruchy w okolicach jej łona. Jakby coś znajdowało się pod jej skórą. To zaczyna wysuwać się z jej pochwy. Widzę długi tułów i wiele odnóży. Wydaje się, że ciało ohydy nie ma końca. W przerażeniu staczam się z łóżka na podłogę. Wstaję i obserwuję, co dzieje się na pościeli.

To skolopendra długa na metr. Zmierza w moją stronę. Cofam się pod ścianę przestraszony. Obficie się pocę. Mam na sobie tylko bokserki. Komoda, w której trzymam broń, znajduje się po drugiej stronie pomieszczenia.

Część ciała wija znajduje się na podłodze. Wiem, że nie uda mi się przejść obok niego, więc tylko stoję sparaliżowany strachem.

Kate otwiera oczy. Podnosi się sztywno niczym robot. Wstaje i idzie w moją stronę. Skolopendra wije się między jej nogami, ale nigdy nie zagradza jej drogi. A także ona nie nadeptuje na nią ani razu. Poruszają się w przerażającej harmonii.

Do sypialni wchodzi Felicity, również naga i martwa. Dołącza do swojej matki i łapią się za ręce.

W ich oczach znajduje się coś niepokojącego. Wcześniej Kate miała orzechowe, a Felicity zielone. Teraz obie mają barwy zimnego, wręcz wyblakłego błękitu.

Wij zbliża się i powoli zaczyna okręcać wokół mnie. Dotyk cielska na nagiej stopie przyprawia mnie o drżenie. Jest oślizgłe i obrzydliwe. Czuję smak żółci w ustach.

Skolopendra zaczyna wspinać się po mnie. Cały dygoczę. Próbuję zgiąć się, aby zwymiotować, ale zwierzę mnie przed tym powstrzymuje. Jego ogromna siła uniemożliwia mi ruchy. Wkrótce dociera do głowy. Zaciska się na szyi, utrudniając przepływ powietrza. Pełznie do ust. Jednak zaciskam je, aby nie mogła dostać się do nich.

Kate podchodzi i ściska z całej siły moje przyrodzenie. W końcu nie wytrzymuję i krzyczę z bólu. Stworzenie wykorzystuje ten moment i wpełza do moich ust. Czuję jak wypełnia je całe. Skolopendra dalej przemierza mój organizm. Zapycha mi gardło. Zaczynam dławić się. Upadam na kolana.

W końcu wij znika z pola widzenia. Cały metr stawonoga w moim przełyku.

Dopełzł do dolnej części układu pokarmowego. Zwijam się z bólu na podłodze. Niszczy mnie od środka. Patrzę na swój brzuch i widzę, jak coś się tam kotłuje. Przypomina energicznego bohatera kreskówki schwytanego w worek.

Felicity wsadza sobie rękę między nogi. Wydaje mi się, że masturbuje się, ale córka tak naprawdę wyciąga nóż ze swojej pochwy. Jest pokryty krwią i śluzem.

Mój brzuch wybucha krwią, a z powstałej dziury ucieka skolopendra. Czuję, jak całe cielsko opuszcza organizm i płaczę.

Felicity podchodzi  i zaczyna dźgać mnie nożem. Uderza na oślep. Siecze po twarzy, klatce piersiowej i kończynach. Gdy kończy, dosiada mnie. Zaczynamy uprawiać gwałtowny seks. Moja latorośl szybko się porusza, a ja nic nie mogę na to poradzić. Jestem dziurawy jak ser szwajcarski i nie potrafię nawet drgnąć.

Co jest najgorsze? To najlepszy stosunek, jaki w życiu odbyłem.

Schodzi ze mnie. Wtedy Kate siada na moim członku i rusza się w górę i w dół. Najdziwniejsze jest to, że mi nie opada.

Kończą mnie gwałcić. Matka rzuca się na córkę i gryzie ją. Odrywa całe kawały mięsa z ciała Felicity. Nasze dziecko nie krzyczy, ponieważ nie czuje bólu.  

Dziewczyna ma na całym ciele odgryzione ubytki. Teraz ona w ten sam sposób rozwścieczonego psa zaczyna konsumować Kate.

A ja mogę tylko patrzeć na ten chory i groteskowy spektakl, wykrwawiając się powoli.

 

Dziesięć dni później

 

Kolejna wizyta. Kolejne sto pięćdziesiąt dolarów w plecy. Ech.

– Jak samopoczucie? Lepiej? Gorzej? – dopytuje psycholog.

Postanawiam powiedzieć prawdę. W końcu kłamanie nie miałoby sensu, ponieważ płacę za to. A Rowen nie pyta z życzliwości, tylko wykonuje pracę, którą mu zleciłem.

– Gorzej. Zdecydowanie gorzej.

– Stało się coś konkretnego?

Jak wytłumaczyć, że zgwałciły i zabiły mnie żona z córką? Moja rzeczywistość chwieje się w posadach. Tracę kontakt ze światem.

– Doświadczam… dziwnych rzeczy…

– A mianowicie?

Krępuję się i plącze mi się język.

– Hmm… Nawet nie wiem, czy jest to prawdziwe. Zaczynam tracić granice między wydarzeniami fantastycznymi a realnymi.

– Co oznacza „wydarzenia fantastyczne”?

– Pierwszy tego typu incydent miał miejsce po skończeniu misji w Afganistanie. Stałem… na polu śmierci. Opłakiwałem straconych przyjaciół i bezsensownie przelaną krew. Nocą szedłem sam, a dookoła nie było żadnej żywej duszy. I wtedy… zobaczyłem, że jedno z ciał rusza się. – Pokrótce opowiadam mu, co widziałem i przeżyłem, pomijając najbardziej makabryczne szczegóły. Potem przechodzę do kolejnych ataków aż do ostatniego.

Terapeuta nie odzywa się, jakby kontemplował to, co właśnie usłyszał. Nagle zaczyna zmieniać się. Z sekundy na sekundę starzeje się. Włosy mu siwieją, a w końcu wypadają. Zęby żółkną, a potem opuszczają szczękę. Skóra pokrywa się zmarszczkami i plamami wątrobowymi, a następnie blednie. Oczy zapadają mu się w głąb czaszki. Drastycznie chudnie. Paznokcie wydłużają się i łamią.

Wreszcie staje się żywym trupem.

Wyciąga ręce i idzie w moją stronę. Zrywam się z fotela, przewracając go. Wybiegam z gabinetu, ale Rowen podąża za mną. Na szczęście nie jest w stanie biec, może tylko ślamazarnie się poruszać.

Uciekam z budynku na ulicę i przebiegam na drugą stronę. Prawie wpadam pod samochód, który w ostatniej chwili zatrzymuje się z piskiem opon, dźwiękiem agresywnie wciskanego klaksonu i przekleństwami kierowcy. Nie zwracam na to uwagi.

Zatrzymuję się na chodniku. Patrzę na drzwi budowli mieszczącej jeszcze siedziby kilku innych firm i zakładów. Jednakże zombie z nich nie wychodzi. Pewnie nie może pokazać się ludziom. W końcu podczas żadnego z ataków nikt żywy nie znajdował się w pobliżu. Ale dlaczego umarli prześladują akurat mnie?

Trzęsący się wracam do domu. Siedzę na kanapie przed telewizorem. Włączone jest MTV, ale nie uświadamiam sobie nawet, co aktualnie emitują. Próbuję się otrząsnąć i wypić choć ten jeden browar, który trzymam.

Wraca Kate i robi obiad. Gdy Felicity przychodzi ze szkoły, siadamy do posiłku. Żona opowiada o dniu w pracy, a córka w szkole. Udaję, że słucham, ale tak naprawdę nieustannie pozostaję pogrążony we własnym szaleństwie.

 

3:00

 

Całe miasto śpi, więc ulice są zupełnie puste. W świetle latarni ukazują się czasem tylko bezpańskie psy i koty. Wszędzie cisza i ciemność. Księżyc jest dziś w pełni, a niebo czyste.

Kate śpi obok mnie. Słyszę jej równy oddech. Żyje.

Czemu się przebudziłem? Czyżbym zaczynał popadać w bezsenność?

Wstaję do łazienki. Czuję głód, więc udaję się do kuchni. Wyjmuję z lodówki rogalika i żując kolejne kawałki, wyglądam przez okno na ulicę.

Nagle moja szczęka przestaje pracować. Przed domem zbiera się coraz większa grupa. Przychodzą i stają nieruchomo. Niektórzy trzymają pochodnie. W mroku błyszczą tylko ich dziwne oczy. Nie potrafię dostrzec szczegółów, ale dostrzegam zmasakrowane ciała i podarte ciuchy. Wiem, kogo widzę.

Wrzucam jedzenie do zlewu i biegnę do drzwi. Sprawdzam, czy są odpowiednio zaryglowane. Szarpię nimi na próbę, ale nie otwierają się.

Pędzę do sypialni i z komody wyciągam pistolet. Już mam z szafy wyciągnąć jakieś ciuchy, ponieważ sypiam w samych bokserkach, gdy słyszę łomotanie w drzwi.

 Zaczyna się oblężenie.

Nie chcę budzić Felicity i Kate, ponieważ wpadłyby w panikę i do niczego się nie przydały. Szybko zabieram spodnie i flanelową koszulę, a z szafki nocnej klucz. Zamykam nim sypialnię i pokój córki.

Ubieram się, nawet nie zapinając koszuli.

W magazynku mam tylko sześć kul. Tyle mi zostało. Dokupienie pudełka z nowymi nabojami od tygodni odkładałem na później i teraz zostałem prawie bezbronny. Wiem, że zombie jest więcej.

Jestem gotowy na kolejną śmierć. Zaczynam się przyzwyczajać.

Schodzę spokojnie na dół.

Wojna jeszcze się nie skończyła.

W przedpokoju przesuwam szafę, aby zagrodziła drzwi. Jednakże dalej słyszę łomot.

W końcu i ciężki mebel im ustępuje. Horda zombie wlewa się do mojego domu.

Wymierzam w pierwszego. Ma na sobie tylko spodnie. Jego klatka piersiowa jest podziurawiona kulami. Strzelam w niego, tylko dorabiając mu kolejny otwór. Nic to nie daje. Żywy trup chwieje się, ale idzie dalej. Tym razem strzelam mu w głowę. Upada, przewracając swojego towarzysza.

Zostały cztery kule.

Celuję w kobietę z rozprutym łonem. Trafiam ją w nogę. Zwala się na podłogę.

Zostały trzy kule.

Mężczyzna pozbawiony nogi, zapewne przez wybuch granatu odłamkowego. Mój nabój wybija mu zęby i wychodzi z drugiej strony głowy. On również ląduje na ziemi.

Zostały dwie kule.

Dziecko z poderżniętym gardłem. Nabój przechodzi przez nie tak dobrze, że główka częściowo odrywa się od reszty ciała.

Została jedna kula.

Przez moją głowę przechodzi myśl – czy nie zużyć jej na siebie? Wiem, że nie wygram tego pojedynku.

Ale wtedy działa instynkt żołnierza. Wypalam w umarlaka, który podchodzi za blisko.

Pusty magazynek.

Odrzucam broń i uciekam do kuchni. Chwytam dwa największe noże. Cały czas podążają za mną, ale idzie im to niezdarnie i powoli. Kuśtykają, wpadają na siebie i przewracają się.

Barykaduję się w salonie. Zasłaniam wejście kanapą, a drugie fotelami. Słyszę krzyki Felicity, która musiała się obudzić i teraz wali w drzwi, bo zorientowała się, że są zamknięte. Ale są to tylko nawoływania o pomoc zdenerwowanej nastolatki, a nie wrzaski rozrywanej na strzępy. Chyba jest bezpieczna. Jednak nie powinna tak krzyczeć, ponieważ zwróci na siebie uwagę intruzów.

Chciałbym do niej zadzwonić, ale telefon zostawiłem w sypialni. Mogę tylko ukrywać się i mieć nadzieję, że zombie skupią się na mnie, a resztę domowników zostawią w spokoju.

Próbują przedrzeć się przez osłonę. Jedne wdrapują się na kanapę i niezdarnie przedostają się na drugą stronę, a inne napierają na nią, aby ją przesunąć. Sumarycznie wychodzi to niezdarnie i przeszkadzają sobie nawzajem.

Ale kilka już się przedostało. Uciekać dalej czy zatrzymać je tutaj?

Dźgam napierających na mnie, lecz to nic nie daje. Jakby tego nie zauważali.

Obalają mnie na dywan. Odbierają mi noże kuchenne, wykręcając nadgarstki. Jeden z nich bierze ostrze. Wygląda, jakby za życia był artystą. Koszula z rozpiętymi do połowy guzikami i mankietami. Potargane włosy. A poza tym, wydłubane oczy i ślady po sznurze na szyi.

Zaczyna wycinać coś na mojej piersi. Robi to długo i starannie, a ja przez cały czas wyję z bólu, przytrzymywany za ręce i nogi przez jego wspólników.

Kończy. Prowadzą mnie przed lustro, wiszące na jednych z drzwi szafy, w której trzymam książki, płyty, filmy i tego typu rzeczy. Na mojej piersi widnieje wykaligrafowany napis WAR.

Odsuwają kanapę do końca. Kilku zombie wprowadza, ciągnąc za włosy, płaczące Kate i Felicity. Budzi się we mnie ogromna wściekłość.

Najpierw rozbierają Kate. Rozkrzyżowują ją na podłodze i artysta zaczyna pracować. Moja żona wrzeszczy wniebogłosy, a ja nie mogę nic na to poradzić. Próbuję im się wyrwać, ale przytrzymuje mnie trzech potężnych mężczyzn, którzy za życia byli żołnierzami.

Ciało mojej żony szpeci ociekający krwią napis PAIN. Jakby na dokończenie swojego dzieła artysta wbija ostrze w srom kobiety. Po samą rękojeść. Kręci nim, a Kate krzyczy tak głośno, jak tylko potrafi, aż zdziera sobie gardło.

Umarły odchodzi, nie wyjmując noża. Zabiera się za Felicity. Ona otrzymuje BLAME. Jej obcina sutki i wpycha brutalnie do ust oraz pilnuje, aby pogryzła i połknęła.

Udaje mi się wyrwać. Zamieniam się w demona. Popycham wszystkich, biję, wpycham ręce w rany, aby obezwładnić. Zdobywam nóż i rzucam się na artystę. Masakruję go. Robię tak ze wszystkimi, których dorwę. Rozpruwam gardła, dźgam, obcinam naderwane członki, pogłębiam rany.

Robię to dopóki nie opadam z sił. Nikt nie mógł mnie powstrzymać. Opuszczam się na kolana. Nóż wypada mi z ręki. Cały jestem we krwi. Ubrania przesiąkły nią zupełnie. Ręce wyglądają, jakbym nosił czerwone rękawiczki. Nawet twarz przypomina maskę potwora.

Wyglądam bardziej przerażająco niż moi oprawcy.

Zauważam, że są jeszcze zombie z pochodniami. Rzucają je. Dywan szybko zajmuje się ogniem. Nikt nie może uciec. Kate i Felicity są zbyt okaleczone, a ja opadłem z sił.

Rozglądam się po pokoju. Nie udało mi się zabić nikogo.

Płonę. Teraz wojna naprawdę się skończyła.

 

NEW YORK TIMES

 

Zeszłej nocy doszczętnie spłonął dom w miasteczku Samsville. Strażakom nie udało się uratować mieszkającej w nim rodziny.

Patologom udało się ustalić, że ciała, nim spłonęły, zostały okaleczone. Wycięto na nich napisy, lecz eksperci dotychczas nie zdołali ich odczytać.

W przedpokoju znaleziono ślady po kulach. Ponadto ktoś próbował zabarykadować się w salonie, zasłaniając wejścia fotelami i kanapą. Drzwi wejściowe noszą ślady wyłamania.

W domu mieszkał odznaczony żołnierz piechoty morskiej Henry Johnson (36) z żoną Kate (39) i córką Felicity (16). Od jego psychiatry wiemy, że od powrotu z Afganistanu miał poważne problemy psychiczne, w tym halucynacje.

Jednakże teoria, że zabił rodzinę i siebie jest trudna do potwierdzenia. Między innymi ze względu na dziwny napis na jego piersi i drzwi wejściowe. Drzwi od sypialni i pokoju Felicity Johnson również wyważono.

Do czego tam doszło? Czy dowiemy się tego kiedyś? Na razie można przypuszczać, że mamy do czynienia ze sprawą równą Czarnej Dalii. 

Koniec

Komentarze

Nie jestem żadnym specem, ale to takie moje zdanie na temat tekstu ;) 

Ludzi, którzy odeszli za kolejną wymyśloną sprawę w kolejnej bezsensownej wojnie.

Słowo bezsensownej, dalej stwierdzasz, że jednak o coś tam walczyli, dobrze czy źle nieważne, ale to jednak może kwestionować słowo bezsensownej, może je na coś zamienić,

Idę powoli i stawiam coraz słabsze kroki, ponieważ od dawna nie jadłem.

Słabsze kroki, niezgrabne mi się to wydaje,

Nagle widzę, że jedno z ciał porusza się. Staram się nie zwracać na to uwagi, ponieważ to tylko oszustwo zniszczonego okrucieństwem umysłu.

Nagle, nie pasuje mi do zwidy otumanionego umysłu, i dwa od razu stwierdzasz, że to omamy, hmm… jak dla mnie za szybko, późniejsza część staje się przez to mocno przewidywalna,

Okropnie cuchnie.

Wcześniej też zalatywało padliną, można to jakoś podkreślić,

To minęło, ponieważ zobaczyłem, co USA robi naprawdę.

Był uczestnikiem wydarzeń, może bardziej trafne było by stwierdzenie, iż zobaczył prawdę, ale to moje widzi mi się, a bajka jest twoja :)

 

Dlaczego napisy wyryte na ciałach są po angielsku? a nie po afgańsku? choć opowiadanie jest po polsku ;)

Robię to dopóki nie opadam z sił. Nikt nie mógł mnie powstrzymać. Opadam na kolana. Nóż wypada mi z ręki.

Słowo opadam wypada niczym powtórzenie, 

 

Ogóle wrażenie bardzo fajne, czytało się szybko i z zaciekawieniem, dzięki za wstawkę o/

 

Napisy po angielsku… Z przyczyn praktycznych. Łatwiej jest Ci wyobrazić sobie wyobrazić wyryte na klatce piersiowej cały napis WOJNA czy krótkie WAR? 

Dziękuję za wizytę!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Hmmm. Albo Twój bohater ma urojenia, albo nie. Jeśli tak, to nie ma fantastyki. Jeśli to nie zwidy, to nie żyje już od pierwszego epizodu. Ale końcówka sugeruje, że to jednak nie omamy. W sumie – opowiadanie wydaje mi się niespójne wewnętrznie.

Łatwiej jest Ci wyobrazić sobie wyobrazić wyryte na klatce piersiowej cały napis WOJNA czy krótkie WAR? 

Zależy, jaka klatka. ;-) Ale BÓL jest krótszy niż PAIN, a WINA – niż BLAME.

Babska logika rządzi!

Czy ten język ma jakieś większe znaczenie? 

Tu nie chodzi o niespójność. Chciałem po prostu pozostawić sporo niedopowiedzenia i poczucia niedosytu. 

Dziękuję za wizytę!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Nie, nie ma znaczenia. Ale wysuwasz słabe argumenty w jego obronie. :-)

Babska logika rządzi!

Może, ale z tytułu, że nie ma znaczenia, nie ma sensu wysilać się na lepsze ;) 

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Wydaje mi się, że w każdym kto brał udział w wojnie i wyszedł z niej cało, zostają wspomnienia, które mogą rzutować na dalsze życie. Nie wątpię w to, co przeżywał bohater Twojego opowiadania, ale dziwne wydaje mi się, że jego sny/ omamy/ złudzenia nawiązują wyłącznie do szczególnego rodzaju filmów pełnych zombie. Jakieś to takie mało fantastyczne.

 

Uno­szę ka­ra­bin w górę i od­da­ję salwę nad głową. –> Masło maślane. Czy mógł unieść karabin w dół?

 

reszt­ki ży­wych po­ru­sza­ją­cych się mie­dzy nimi… –> Literówka.

 

Idę po­wo­li i sta­wiam coraz słab­sze kroki, po­nie­waż od dawna nie ja­dłem. –> Nie umiem sobie wyobrazić słabych kroków.

Proponuję: Idę po­wo­li i sta­wiam coraz bardziej chwiejne kroki, po­nie­waż od dawna nie ja­dłem.

 

Ta­li­bo­wie nie mieli ob­licz. –> Ta­li­bo­wie nie mieli ob­liczy.

 

Tak mnie wy­szko­lo­no i za to mi płacą.

Pró­bu­ję uciec, ale zom­bie ota­cza­ją mnie już ze wszyst­kich stron. Wcho­dzą na mnie. Za­le­wa mnie ich tłum. Zmar­li za­bie­ra­ją mnie do swo­jej kra­iny. Wy­dra­pu­ją mi oczy. Wgry­za­ją się w moje ciało. Jeden wsa­dza mi rękę w usta i gwał­tow­nie cią­gnie w dół, roz­ry­wa­jąc szczę­kę. Kon­su­mu­ją mnie, dzie­ląc na krwa­we ochła­py. Otwie­ra­ją mnie i za­bie­ra­ją or­ga­ny. Na ko­niec jeden z nich do­bie­ra się do serca, osta­tecz­nie po­zba­wia­jąc mnie życia. –> Zmasowany atak zaimków.

 

Tam już czeka resz­ta ro­dzi­ny i przy­ja­cie­le z go­to­wym ban­kie­tem Stół… –> Brak kropki na końcu zdania.

 

Roz­ci­na­ją brzuch i roz­ry­wa­ją, po­zby­wa­jąc go wszyst­kich wnętrz­no­ści. –> Roz­ci­na­ją brzuch i roz­ry­wa­ją, po­zbawia­jąc go wszyst­kich wnętrz­no­ści.

 

Sie­dzę przy stole w kuch­ni nad kie­lisz­kiem Jim Beam. –> Sie­dzę przy stole w kuch­ni nad kie­lisz­kiem jim beam.

Nazwy trunków piszemy małą literą. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

Cze­kam, jak powie mi, że zły ze mnie czło­wiek. –> Cze­kam powie mi, że zły ze mnie czło­wiek.

 

Już chcę przy­kryć, gdy ob­ser­wu­j że coś jest nie tak. Moja żona nie od­dy­cha. Jej skóra po­bla­dła, jakby ko­bie­ta nie żyła od dłuż­sze­go czasu. A roz­ma­wia­łem z nią pół go­dzi­ny temu Za­uwa­żam dziw­ne ruchy w oko­li­cach jej łona. Jakby coś znaj­do­wa­ło się pod jej skórą. To za­czy­na wy­su­wać się z jej po­chwy. –> Nadmiar zaimków.

 

Wij zbli­ża się i po­wo­li za­czy­na okrę­cać wokół mnie. –> Co wij zaczyna okręcać wokół bohatera?

A może: Wij podpełza i za­czy­na powoli okrę­cać się wokół mnie.

 

Teraz ona w ten sam spo­sób roz­wście­czo­ne­go psa za­czy­na kon­su­mo­wać Kate. –> Teraz ona, w ten sam spo­sób, jak roz­wście­czo­ny pies, za­czy­na kon­su­mo­wać Kate.

 

Trzę­są­cy się wra­cam do domu. –> Raczej: Trzę­są­c się, wra­cam do domu. Lub: Roztrzęsiony wra­cam do domu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Po prostu taki był mój zamysł – bohater atakowany przez umarłych. A na ile to jest fantastyczne – niech Czytelnicy decydują.

Dziękuję za wizytę i łapankę!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

U podstaw jest fajny pomysł – zjawy PTSD stają się realne i zaczynają gnębić żołnierza, który wrócił z wojny. Sama konstrukcja tekstu ma potencjał i wydaje się mieć odpowiednie tempo.

Gubi go jednak jeszcze nie do końca wyrobiony język. Przykład pierwszy – scena-wizja z nagą Kate zabitą na łóżku. Dużo dajesz tutaj prostych zdań, które nie budują odpowiedniego klimatu grozy lub rozpaczy przemieszanego z nią. Drugi przykład to choćby końcówka, gdzie ponownie wpadasz w manierę prostych zdań, które oznajmiają, co się dzieje, ale nie budują odpowiedniego nastroju.

Fajnie, że chwytasz takie tematy, potencjał tutaj jest. Pisz dalej je, bo z czasem wyrobisz tę rękę, ale polecałbym Ci zwłaszcza opowiadania Counta Primagena – on potrafi tak zagrać zdaniami (czasem zbyt purpurowo, to prawda), że powstaje odpowiedni nastrój. “Sercu…” właśnie dokładnie coś takiego by się przydało. Zdania, które nie tylko oznajmiają, ale też “klimacą” :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Hmm… Konkluzja jest taka – pomysł miałem, ale horror to nie moja dziedzina. Niemniej jednak, chcę próbować wszystkiego… a efekty są różne. Ale chyba na tym polega nauka pisania.

Dziękuję za wizytę!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Niemniej jednak, chcę próbować wszystkiego… a efekty są różne. Ale chyba na tym polega nauka pisania.

Samo sedno. Sam mam kilkadziesiąt wprawek, które zostaną w szufladzie, a gdzie próbowałem się z różnymi typami. Nawet jeśli teraz jakiś gatunek Ci nie leży, to nie oznacza, że masz się ograniczać. Może kiedyś wyjdzie :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Ja wolę nie zostawiać w szufladzie, ponieważ zdarza mi się mieć odmienne zdanie od czytelników.

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Nowa Fantastyka