- Opowiadanie: Marv - Szewczyk Drętewka

Szewczyk Drętewka

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Szewczyk Drętewka

Włóczył się od wsi do miast oczekując zawsze zamkniętych drzwi 

i zgaszonych świateł. Lubił mówić do siebie, ciągle coś tam mamrotał. Odważniejsze dzieciaki chętnie używały na jego bujnej fryzurze rurek-plujek po czym szybko uciekały, bo posępny gość w starym cuchnącym starzyzną płaszczu emanował czymś dziwnym i nieznanym – jak mawiali ich rodzice – był upiorem, jakiegokażdy spotka kiedyś w przyszłości.

 

Pewnego wieczoru snuł się przez las nucąc pod nosem znaną tylko jemu melodię. Światło lampy gazowej tańczyło pomiędzy konarami zapraszając wygłodniałe komary aż wreszcie natknęło się na dom wbudowany w potężne drzewo sięgające chmur. Przez jego koronę nieśmiało wyglądał księżyc. Kiedy upiór podszedł do drzwi, z gałęzi kilka metrów wyżej odfrunęło stadko kruków.

 

Czmychun – jeden z domowników, chowając się pod stołem trząsł się i z nerwów naciągał na głowę swoją czapeczkę. Widział tylko delikatny zarys otoczenia i gapił się w stronę drzwi. Światło zgasił już kilka godzin temu, gdy dostał cynk od Kukułki o zbliżającym się ponuraku. 

 

Przestronne wnętrze zaczął wypełniać donośny odgłos pukania. Nasilało się z czasem a Czmychun wraz z każdym „puk, puk” podskakiwał lekko zasłaniając dłońmi usta. Pocieszał się, że wystarczy przeczekać. To jak z koszmarami – otwierasz oczy a nocne mary zlewają się w poranną rzeczywistość i budzący zmysły zapach kawy. Gdy rozmarzony wycierał ślinę z ust końcówką swojej długiej brody usłyszał złowieszczy pomruk desek. Nagle rozbłysło światło a Czmychun nabawił się guza uderzając  w spód drewnianego stołu. Ze schodów schodził właśnie zaspany Praczun donośnie ziewając. Nie zauważając przerażonego Czmychuna podszedł do lodówki, wyciągnął z niej jogurt i mlaskając zaczął go pochłaniać. Trzasnął drzwiczkami i zaczął się zastanawiać, czy dobija się do niego wczorajszy dzień czy też może Pan Dzięcioł wreszcie doszedł do siebie  i chce wrócić do poprzedniego stanu. Otworzył barek, wyciągnął Chomiczy Napar i udał się w stronę drzwi depcząc przy okazji brodę Czmychuna. Gdy zaskrzypiały zawiasy a chłód nocy zawitał w domu, trzęsąca się pod stołem postać zdążyła tylko cicho jęknąć.

 

Nieznajomy nie miał ubabranych zeszłym tygodniem piórek ani zagrychy, 

z jakązawsze przychodził Pan Dzięcioł.

 

Właściwie widział tylko jego nogi. Gość zapewne był człowiekiem i to dość wysokim. Obecność człowieka była dla niego dziwna, gdyż ludzie nie zapuszczali się do Tęczowego Lasu od pamiętnego ataku gangu wygłodniałych wiewiórek na syna włodarza pobliskiego miasteczka.

 

Jako że nieznajomy nie mógł wejść przez drzwi, wpakował w otwór swoją kościstą twarz. Praczun odskakując wpadł prosto na stół niszcząc bezpieczną przystań współlokatora. Wielka twarz rozejrzała się i wbiła wzrok w gospodarza. Czmychun

z wymuszonym uśmiechem starał się tłumaczyć swoją skomplikowaną sytuację. Miał teraz sporo wydatków i na pewno zapłaci jak wyjaśni się sprawa kredytu hipotecznego zaciągniętego w Grzybkowym Banku. Wielka twarz zrezygnowała z dalszego rozglądania się po ubogim pomieszczeniu, gdy zauważyła u obu lokatorów buty wykonane

z krokodylej skóry. Zmieszany Czmychun próbował zachęcać do bielizny skradzionej mieszczuchom. Używana, ale wyprana w leśnym strumyku robiła za ozdobne firanki. Nieznajomy nie był jednak fanem tego rodzaju skarbów. Brodacz zniechęcał do butów:

a to że zapach nie ładny a to że mają wady i musi je oddać do szewczyka. Praczun potakiwał popijając Chomiczy Napar. Wielka koścista twarz zaczęła znikać za futryną

a w jej miejsce pojawiła się otwarta dłoń. Usłyszeli też: „to się dobrze składa, bo od dziś jestem waszym szewczykiem”. Nagle dłoń zmieniła się w pięść i kilka razy walnęła

w podłogę. Z „firanek” wyleciały skitrane drogocenne kamienie. Czmychun miał łzy

w oczach – nie z powodu rubinów czy butów ale nie mógł powstrzymać emocji patrząc na rozbity bong sprezentowany mu niegdyś przez Ropuchę.

 

Po wizycie wysokiego chudzielca i opróżnieniu wszystkich butelek z naparami, brodaci mieszkańcy domku w drzewie poszli spać. Śnili o tym, jak ich stopy będą musiały przeprosić się z leśną ściółką i stadem obrażonych przez Praczuna kleszczy.

 

Piorunem po lesie rozeszła się wiadomość o tym, co zaszło. Wróble trajkotały od rana do wieczora, choć ciszej niż zwykle. Dzięcioł szykował zagrychę a guźce miały dziki ubaw. Prócz nich, gdzieś zakamuflowane w ściółce uśmiechały się kleszcze.

 

Tymczasem u Baby Jagi człowiek o zawsze takim samym wyrazie twarzy starał się wymienić krokodyle buty na czarne lustro. Jaga handlowała chyba od początku świata i musiał sporo dołożyć, gdyż faktycznie nie pachniały kwiecistą polaną a i warte były znacznie mniej niż myślał. Wymiana pociągnęła za sobą niemałe dodatkowe koszty. Lustro otrzymał za całe swoje oszczędności odkładane od początku kariery oraz zdobyte niedawno kamienie.

 

Goły i niewesoły, ale z marzeniem w torbie udał się w drogę powrotną. Poruszał się wolno i oddychał szybko.

 

Kiedy po ulewie zawitał w domu potargał swoją bujną czuprynę. Wypłynęła z niej woda i wyskoczyły papierowe kulki, którepotoczyły się we wszystkie strony. Niektóre znikły pod szafkami a część wpadła w skrzętnie utkane przez włochatą Stefanię pajęczyny. 

 

Bardzo ostrożnie wyciągnął z torby czarne lustro i ustawił je na stole. Starannie

je odkurzył i wziął głęboki oddech. Kiedy się w nim przejrzał szkło zafalowało. W mętnym obrazie ujrzał wróżkę. Latała wesoło po lesie i patrząc jakby na niego wyciągnęła dłoń.

W jej oczach świeciły gwiazdy. Miały ten sam blask co punkciki na ciemnym niebie. Wpatrując się w lustro nieznajomy zapominał o nocy trzymającej w uwięzi jego serce. 

 

Upiór chciał przywitać się z wróżką, ale jego palec poczuł jedynie zimną taflę czarnego lustra.

 

Po chudej, drętwej twarzy spłynęła łza. Minęła delikatny uśmiech i razem z kapiącą

z czupryny wodą wylądowała na starej popękanej podłodze unosząc delikatnie miliardy drobinek kurzu.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Marvie, domyślam się, że napisałeś bajkę, ale nie domyślam się, co miałeś nadzieję opowiedzieć. Upiór okazuje się złodziejem, jego wędrówka niczym nie zaciekawia, nie pojmuję też, po co mu było czarne lustro.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. Lekturę utrudniają zbędne entery i zlekceważona interpunkcja. Mam wrażenie, Marvie, że zamieściwszy opowiadania, wcale do niego nie zajrzałeś.

 

 Włó­czył się od wsi do miast ocze­ku­jąc za­wsze za­mknię­tych drzwi 

i zga­szo­nych świa­teł. –> Zbędny enter. Ta usterka pojawia się w każdym akapicie, nieraz kilkakrotnie, a to szalenie utrudnia czytanie.

 

był upio­rem, ja­kie­go­każ­dy spo­tka kie­dyś w przy­szło­ści. –> Brak spacji.

 

za­czął go po­chła­niać. Trza­snął drzwicz­ka­mi i za­czął się… –> Powtórzenie.

 

Nie­zna­jo­my nie miał uba­bra­nych ze­szłym ty­go­dniem pió­rek ani za­gry­chy, 

ja­ką­zaw­sze przy­cho­dził Pan Dzię­cioł. –> Zbędny enter. Brak spacji.

Czy zeszły tydzień brudził piórka, czy może miało być: …ubabranych w zeszłym tygodniu

 

Gość za­pew­ne był czło­wie­kiem i to dość wy­so­kim. Obec­ność czło­wie­ka była… –> Powtórzenia.

 

że za­pach nie ładny… –> …że za­pach nieładny

 

kulki, któ­re­po­to­czy­ły się… –> Brak spacji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O enterach już wiesz. Odstępy pomiędzy każdymi dwoma akapitami są zbędne.

Bohater wydał mi się nawet całkiem ciekawy. Problem w tym, że od trzeciego akapitu wkradł się bałagan do tekstu. Nagle przechodzisz do opisu innych postaci, później kolejnych. Nawet pająk ma imię. To wszystko powoduje, że brakuje miejsca na historię upiora. Trudno zorientować się, o co chodzi, czy osoba zaglądająca do chatki i klient Baby Jagi to ta sama postać, czy dwie różne.

Obiema rękami podpisuję się pod komentarzem ANDO. Ja też po trzecim akapicie zacząłem się gubić, a od nadmiarów szczegółów przeoczyłem te, które miały być najważniejsze. Przez to nie odgadłem, jaki jest cel bajki i co ma właściwie przekazać.

Chwytaj więc przydatne linki, pomogą w szlifowaniu tekstu:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zgadzam się z przedpiścami, że jest tu dużo chaosu i zbędnych enterów. Za to brakuje przecinków.

Nie bardzo wiadomo, jaki jest cel bohatera. Poznajemy jego kolejne działania, ale dokąd mają prowadzić?

Światło lampy gazowej tańczyło pomiędzy konarami zapraszając wygłodniałe komary aż wreszcie natknęło się na dom wbudowany w potężne drzewo sięgające chmur.

Hmm. A lampa gazowa to nie jest urządzenie równie stacjonarne jak kuchenka gazowa, podłączone do instalacji?

Prócz nich, gdzieś zakamuflowane w ściółce uśmiechały się kleszcze.

A kleszcze nie spadają na ofiary z wysokiej gałęzi?

Babska logika rządzi!

Odnoszę wrażenie, że jest tu całkiem nie najgorszy pomysł, ale zarówno typografia jak i narracja go zabija. Zrób jakiś porządek z tym tekstem, żeby można go było bezboleśnie przeczytać, bo żeby człowiek się wykańczał percepcyjnie na <6k to naprawdę perwersja.

 

Lampa gazowa wymaga dopływu gazu, ergo nie nadaje się na przenośną latarnię. Wyjątkiem są takie latarenki kempingowe na malutkich butlach gazowych, ale mam wrażenie, że to nie te realia.

 

Niektóre sformułowania są niezgrabne, np.

“Widział tylko delikatny zarys otoczenia”

“Przestronne wnętrze zaczął wypełniać donośny odgłos pukania.”

 

Przecinki wołają o pomstę do nieba.

 

A kleszcze nie spadają na ofiary z wysokiej gałęzi?

Jak nie trafią albo ześlizgną się z ofiary, to zanim wespną się z powrotem na gałąź, pewnie oszołomione siedzą chwilę w ściółce ;)

http://altronapoleone.home.blog

Nie zrozumiałam :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka