- Opowiadanie: amethia - Zima

Zima

Witam :) Ciekawa waszej oceny oraz uwag, postanowiłam zamieścić tu początek pisanej przeze mnie powieści.  Z góry dziękuję za wszelkie wskazówki!

Oceny

Zima

 

Sanie suną przez zaśnieżony las, trzeszcząc cicho.

Ten dźwięk towarzyszy mi już od kilku godzin, podczas których zwinęłam się pod grubą derką, chroniąc się przed mroźnymi podmuchami wiatru. Odkąd zapadł zmrok, temperatura spadła o dodatkowe kilka stopni. Szal, którym owinęłam dolną połowę twarzy i który zwilgotniał od mojego oddechu, zdążył zesztywnieć i pokryć się kryształkami lodu. Kolana tak mi zesztywniały, że nie jestem pewna, czy uda mi się je rozprostować.

Powożący saniami mężczyzna co jakiś czas pociąga z manierki, schowanej za pazuchą. W ciągu drogi już mi oferował trunek, więc wiem, że to jakiś alkohol, słodki i palący jak ogień. Rzeczywiście, na chwilę robi się po nim ciepło. Potem powraca jednak dojmujący chłód, lodowaty bezwład w stopach i dłoniach.

Trwam w odrętwieniu, kiwając się w rytm kroków konia. Las zasnął pod śnieżną skorupą, która przykryła znajomy mi świat. Widok wciąż jest taki sam – nagie, czarne drzewa, plecy woźnicy i pas gwieździstego nieba nad moją głową. Chwilami sama nie jestem już pewna czy to sen czy jawa. W pewnej chwili wydaje mi się, że widzę puszczyka, o błyszczących, czarnych oczach, który przygląda mi się z gałęzi. Prostuję się trochę na saniach, ale on rozpływa się tak szybko, że musiał być chyba figlem, spłatanym przez zmęczone oczy.

W końcu las się kończy, a sanie wyjeżdżają na zaśnieżone pole. Suną gładko przez świeży, błyszczący w poświacie księżyca puch. W końcu rozpoznaję okolicę, chociaż jeszcze nigdy nie byłam w Willowen zimą. O tej porze roku wszystko wygląda surowo i uroczyście, nie ma tu nic z beztroski letnich dni. 

– Za chwilę będziemy we wsi – rzuca woźnica przez ramię. – Trafisz sama do domu?

Kiwam głową. Przy rozstajach proszę go, żeby się zatrzymał.

– To tutaj – oznajmiam, z trudem podnosząc się z sani.

Mężczyzna patrzy na gospodarstwo leżące po drugiej stronie pola. Z komina piętrowego domku unosi się cienka smużka dymu, widać te światełko palące się w oknie.

– No, no – mówi z zadumą. – W porządku. Zaczekam jeszcze, aż zobaczę, jak wchodzisz. Pozdrów dziadka.

Dygam przed nim. – Dziękuję panu.

Woźnica klepie konia, posyłając mi krzywy uśmiech. Nie znamy się, ale najwyraźniej usłyszał co nieco o mojej historii i powodzie tej podróży. Chrząka i znów sięga po manierkę za pazuchą. – Trzymaj się, dziecino. Niech Bogowie nad tobą czuwają.

Ostatnio nabrałam przekonania, że Bogowie nie specjalnie się mną przejmują, ale to miłe słowa. Kiedy oddalam się od sani, przychodzi mi na myśl, że nie zapytałam go o jego imię. 

Brnę przez śnieg w dół zbocza, zostawiając za sobą głębokie ślady. Zapadam się aż po kolana. Gdy dochodzę do podwórka, nie słyszę znajomego gdakania kur. Jest już grubo po północy. Wszyscy śpią, nawet zwierzęta.

W końcu staję przed domem i pukam do drzwi, ale grube rękawice tłumią odgłos. Stukam więc w drewno czubkiem buta.

Słyszę kroki w głębi domu i po chwili drzwi otwierają się, a na śnieg pada wiązka światła. Dziadek staje w progu i wydaje coś na kształt westchnienia ulgi. 

– Wejdź – mówi, odsuwając się. 

Wchodzę na ganek i od razu ogarnia mnie rozkoszne ciepło. Znikąd pojawia się bury kot, ocierając się o moje nogi z wysoko uniesionym ogonem. Nachylam się i drapię go za uszami, a on mruczy z głębi kocich trzewi. 

Dziadek pomaga mi zdjąć kożuch i wiesza moje rękawice i czapkę przy piecu.

– Chodź do ognia, rozgrzejesz się trochę.

Prowadzi mnie do kuchni i sadza w krześle przy kominku. Ciepło sprawia, że czuję, jakby maleńkie szpilki przebijały mi dłonie. Poruszam zdrętwiałymi palcami i wysuwam zmarznięte stopy w stronę ognia.

Dziadek przykrywa mnie kocem i wręcza mi kubek ciepłego mleka z miodem. Biorę łyk i przyglądam mu się, gdy siada na stołku przy kominku. Jest podobny do mojego ojca – wysoki i chudy, o jasnych, niebieskich oczach. W jego przerzedzonych, szpakowatych włosach jest więcej siwizny, niż kiedy widziałam go w lecie. Gdy tak siedzi przy kominku, blask ognia pogłębia zmarszczki w jego twarzy, opalonej nawet zimą. Z ulgą zauważam jednak, że wygląda zdrowo.

– Kto cię przywiózł? – pyta.

– Jakiś cieśla jadący do Mirumy. Pan Brago, nasz sąsiad, poprosił go, żeby zabrał mnie ze sobą.

– Zapłacił mu?

– Nie wiem.

– Trzeba go było przysłać do mnie. Wynagrodziłbym mu trud.

Dziadek nie lubi mieć długów. Zawsze powtarzał, że nie zależy mu na bogactwie, ale nie chce żyć kosztem innych. Zerka na mnie, gdy biorę kolejny łyk mleka.

– Wychudzona jesteś, duszko. 

Obojętnie kiwam głową.

– Jak się czujesz, dziadku? – pytam po chwili. 

Wzrusza ramionami.

– Na ciele nic mi nie brakuje. Dziękuję Bogom, że mam jeszcze dość sił, aby pracować na gospodarstwie. A tak, to szkoda mówić – odwraca twarz w stronę oszronionego okna. – Nawet nie będę pytał, jak ty się czujesz.

Milczę.

Siedzimy w ciszy, słuchając cichego hulania wiatru i mruczenia kota. Z czego jest tak zadowolony? Można by pomyśleć, że patrzenie na białe pustkowie za szybą sprawia mu przyjemność.

Gdy dopijam mleko, dziadek prowadzi mnie do małego pokoiku na poddaszu. Odkąd pamiętam zalegały tam różne rupiecie, mniej lub bardziej potrzebne i wyciągane od święta. Jako dziecko bardzo lubiłam w nich grzebać, szukając ukrytych skarbów. Pewnego lata znalazłam jednak gdzieś w stercie stary nóż myśliwski i mama zrobiła dziadkowi awanturę. Od tamtej pory, gdy przyjeżdżaliśmy w lecie, zamykał drzwi na klucz. Teraz wszystkie te rzeczy zniknęły; pokoik posprzątano i wstawiono tu łóżko, stolik z krzesełkiem i szafę. Wszystko proste i schludne.

Wsuwam się do łóżka w ubraniu i grubych skarpetach. Panuje tu chłód, przenikający mnie do szpiku kości.

– Dobranoc, dziadku – szepczę, naciągając pierzynę pod szyję. Zanim dziadek odchodzi, na chwilę przystaje przy moim łóżku i kładzie dłoń na mojej głowie. Wysuwam dłoń spod kołdry i przez chwilę ściskam ją zimnymi palcami.

Gdy zamykają się za nim drzwi, znika też światło. Na podłogę pada tylko błękitna poświata jasnego, zimowego księżyca. Zamykam oczy. Po raz pierwszy od miesiąca zasypiam natychmiast.

Koniec

Komentarze

Amethio, fragmenty nie cieszą się wzięciem wśród użytkowników portalu. Dlaczego? Bo nie dają tak naprawdę czytelniczej satysfakcji. Zadaj sobie sama pytanie, czy wolałabyś przeczytać jakąś zamkniętą historię, czy też jej kawałek, z którego nic nie wynika, a na dodatek nie ma pewności, że wyniknie, a nawet, że będzie coś dalej? (Zakładając, że fragment jest na tyle ciekawy, że czytelnik chciałby więcej.) W dodatku autorstwa osoby, o której nic nie wiesz.

Użytkownicy inwestują w czytanie swój czas, toteż wolą mieć przyjemność płynącą z poznania jakiejś historii, opowieści.

Wrzuciłaś tu bardzo malutki kawałek tekstu, z którego bardzo niewiele się dowiadujemy. Pobieżna lektura pokazuje, że z językiem radzisz sobie nieźle (choć podnosząc się z sań, nie z sani; trochę błędów interpunkcyjnych też zauważyłam), ale w tym fragmencie w zasadzie nic się nie dzieje, a scena nie powala oryginalnością bądź pomysłem, więc ciekawość czytelnicza nie zostaje pobudzona.

Ryzykowne jest pisanie powieści w czasie teraźniejszym, to tak na marginesie. To się może sprawdzić w formie krótkiej, w dłuższej – jest męczące w odbiorze, a dla autora niełatwe.

 

Rada: napisz krótkie opowiadanie, może być z tego świata, w którym ma się dziać powieść, ale nie musi. W ten sposób zaprezentujesz nam swoją wyobraźnię i warsztat, a czytelników znajdziesz znacznie liczniejszych.

 

Aha, no i masz tu bardzo przydatny dla początkujących użytkowników link, warto skorzystać z zawartych w nim rad:

 

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676

 

Powodzenia!

http://altronapoleone.home.blog

 Sanie suną przez zaśnieżony las, trzeszcząc cicho.

Ten dźwięk towarzyszy mi już od kilku godzin, podczas których zwinęłam się pod grubą derką, chroniąc się przed mroźnymi podmuchami wiatru. Odkąd zapadł zmrok, temperatura spadła o dodatkowe kilka stopni. Szal, którym owinęłam dolną połowę twarzy i który zwilgotniał od mojego oddechu, zdążył zesztywnieć i pokryć się kryształkami lodu. Kolana tak mi zesztywniały, że nie jestem pewna, czy uda mi się je rozprostować.

Uważaj na mieszanie czasów i powtórzenia.

W pewnej chwili wydaje mi się, że widzę puszczyka[-,] o błyszczących, czarnych oczach, który przygląda mi się z gałęzi.

– To tutaj – oznajmiam, z trudem podnosząc się z sani.

Z sań.

Z komina piętrowego domku unosi się cienka smużka dymu, widać te światełko palące się w oknie.

Ostatnio nabrałam przekonania, że Bogowie nie specjalnie się mną przejmują, ale to miłe słowa. Kiedy oddalam się od sani, przychodzi mi na myśl, że nie zapytałam gojego imię. 

Go czyli kogo? Uważaj na podmiot i nadmiar zaimków.

W końcu staję przed domem i pukam do drzwi, ale grube rękawice tłumią odgłos. Stukam więc w drewno czubkiem buta.

Słyszę kroki w głębi domu i po chwili drzwi otwierają się, a na śnieg pada wiązka światła. Dziadek staje w progu i wydaje coś na kształt westchnienia ulgi. 

– Wejdź – mówi, odsuwając się. 

Wchodzę na ganek i od razu ogarnia mnie rozkoszne ciepło.

Ganek jest na zewnątrz. Uważaj na logikę.

Fragment jak fragment, napisany przyzwoicie, ale to wszystko. Wolałabym przeczytać Twoje skończone opowiadanie.

Przynoszę radość :)

drakaino, dziękuję za cenne i słuszne uwagi – w przyszłości chyba zrobię tak, jak radzisz, bo ma to jak najbardziej sens. I fakt, że fragment może nie porywa, bo dużo nie było tu akcji :) 

Anet, dzięki za poprawki, a z rady o skończonym opowiadaniu na przyszły raz skorzystam:)

 

Masz dobry styl, tekst czytało się dość łatwo. Radzisz sobie z opisami i dialogami. Podobnie jak przedpiścy, polecam ćwiczenie warsztatu w opowiadaniach.

Jeśli planujesz pisać powieść, proponuję używać czasu przeszłego. Poza tym, w pierwszym rozdziale warto zawrzeć coś, co zainteresuje czytelnika i skłoni go do dalszego czytania. Z fragmentu dowiadujemy się, że bohaterka miała jakiś powód, żeby odwiedzić dziadka, ale nie wiadomo, o co dokładnie chodzi.

To nie jest zły fragment, czyta się dobrze. Problem w tym, że nie ma w nim tego haczyka, który by mnie zaintrygował i pozwolił zapamiętać. Przy okazji: to samo dotyczy tytułu.

Przynoszę radość :)

Całkiem ładnie opisana nocna podróż saniami przez zimowy las, szczęśliwie zakończona w domu dziadka. Owszem, zapowiadasz coś, wspominając o przyczynie przybycia, ale, niestety, czytelnik nie dowiaduje się niczego.

Przeczytałam bez przykrości, ale nie ukrywam, Amethio, że wolałabym dostać skończone opowiadanie. ;)

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.  

 

męż­czy­zna co jakiś czas po­cią­ga z ma­nier­ki, scho­wa­nej za pa­zu­chą. –> Skoro manierka jest schowana, to jak może z niej pociągać?

Proponuję: …męż­czy­zna co jakiś czas po­cią­ga z ma­nier­ki, wyciąganej/ dobywanej za pa­zu­chy.

 

Chwi­la­mi sama nie je­stem już pewna czy to sen czy jawa. W pew­nej chwi­li wy­da­je mi się… –> Powtórzenie.

 

widać te świa­teł­ko pa­lą­ce się w oknie. –> Pewnie miało być: …widać też świa­teł­ko pa­lą­ce się w oknie.

 

naj­wy­raź­niej usły­szał co nieco o mojej hi­sto­rii i po­wo­dzie tej po­dró­ży. –> Przez chwilę zastanawiałam się o jakie powodzie tu chodzi, dlatego proponuję: …naj­wy­raź­niej usły­szał co nieco o mojej hi­sto­rii i powodach/ przyczynie tej po­dró­ży.

 

Chrzą­ka i znów sięga po ma­nier­kę za pa­zu­chą. –> Raczej: Chrzą­ka i znów sięga za pa­zu­chę po ma­nier­kę.

 

Niech Bo­go­wie nad tobą czu­wa­ją. –> Niech bo­go­wie nad tobą czu­wa­ją.

 

Ostat­nio na­bra­łam prze­ko­na­nia, że Bo­go­wie nie spe­cjal­nie się… –> Ostat­nio na­bra­łam prze­ko­na­nia, że bo­go­wie niespe­cjal­nie się

 

Zni­kąd po­ja­wia się bury kot, ocie­ra­jąc się o moje nogi z wy­so­ko unie­sio­nym ogo­nem. –> Ze zdania wynika, że kot pojawiając się, już się ocierał? Czy dobrze rozumiem, że dziewczyna miała nogi z wysoko uniesionym ogonem? ;)

Proponuję: Zni­kąd po­ja­wia się bury kot z wy­so­ko unie­sio­nym ogo­nem i ocie­ra­ się o moje nogi.

 

Pro­wa­dzi mnie do kuch­ni i sadza w krze­śle przy ko­min­ku. –> Kominek w kuchni? A może raczej:

Pro­wa­dzi mnie do kuch­ni i sadza na krze­śle przy piecu.

 

Biorę łyk i przy­glą­dam mu się… –> Wypijam łyk i przy­glą­dam mu się

Łyków nie można wziąć.

 

Zerka na mnie, gdy biorę ko­lej­ny łyk mleka. –> Zerka na mnie, gdy wypijam ko­lej­ny łyk mleka.

 

Dzię­ku­ję Bogom, że mam jesz­cze… –> Dzię­ku­ję bogom, że mam jesz­cze

 

Sie­dzi­my w ciszy, słu­cha­jąc ci­che­go hu­la­nia wia­tru i mru­cze­nia kota. –> Nie brzmi to najlepiej.

Skoro słychać wiatr i mruczenie kota, to chyba nie siedzą w ciszy.

Proponuję: Sie­dzi­my w milczeniu, słu­cha­jąc ci­che­go hu­la­nia wia­tru i mru­cze­nia kota.

 

kła­dzie dłoń na mojej gło­wie. Wy­su­wam dłoń spod koł­dry… –> Powtórzenie.

Może: …kła­dzie dłoń na mojej gło­wie. Wy­su­wam rękę spod koł­dry

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sanie suną przez zaśnieżony las, trzeszcząc cicho.

Primo – sanie trzeszczą? Hmm? I secundo – przeczytaj to zdanie na głos. Jak brzmi?

 od kilku godzin, podczas których zwinęłam się pod grubą derką

Zajęło jej to parę godzin?

 Szal, którym owinęłam dolną połowę twarzy i który zwilgotniał od mojego oddechu

Kliniczne – kto tak mówi? I niezgrabne, wciskasz dużo informacji trochę na siłę. Ja np. napisałabym: Szal zasłaniający moje usta i nos jest sztywny od lodowych igiełek.

 pociąga z manierki, schowanej za pazuchą

Przez rurkę?

 W ciągu drogi już mi oferował trunek

Bardzo wymyślne słowa. Dlaczego po prostu jej nie częstował po drodze?

 Trwam w odrętwieniu

Hmm.

 zasnął pod śnieżną skorupą, która przykryła znajomy mi świat

Znany mi świat (inaczej powtarza się dźwięk). Skorupą? Czy śnieg tworzy skorupę? Czasami tak, kiedy spadnie na niego marznący deszcz, ale nie bardzo mi to gra.

 pewna czy to sen czy jawa

Pewna, czy to sen, czy jawa,

 rozpływa się

To znaczy? Trochę za dużo "się" w tym akapicie.

 podnosząc się z sani

Z sań.

gospodarstwo leżące po drugiej stronie pola

I będzie w sukni do ziemi (na to wskazuje dotychczasowy ton tekstu) brnęła przez te śniegi?

 No, no – mówi z zadumą.

Powtórzony dźwięk ("z") – zresztą, skąd ta zaduma?

 nie specjalnie

Łącznie.

 oddalam się od sani

Znowu – sań.

 nie zapytałam go o jego imię

Nie zapytałam go o imię – w domyśle jest, że jego.

 w dół zbocza

Nic dotąd na nie nie wskazywało – czy coś przegapiłam?

 Wszyscy śpią, nawet zwierzęta.

Dlaczego – nawet? Zwierzęta śpią w nocy.

 pukam do drzwi, ale grube rękawice tłumią odgłos

No, nie wiem. "Odgłos" też jakoś mi nie brzmi.

 na śnieg pada wiązka światła

"Wiązka światła" kojarzy mi się raczej z podręcznikiem fizyki.

 wydaje coś na kształt westchnienia ulgi

Czyli co?

 Wchodzę na ganek

Ganek to nie pokój, ale weranda.

 mruczy z głębi kocich trzewi

A czyich?

 Ciepło sprawia, że czuję, jakby maleńkie szpilki przebijały mi dłonie.

Niezły obraz, ale skróciłabym: Mam poczucie, jakby tysiące szpileczek kłuły mnie w dłonie.

 Wynagrodziłbym mu trud.

Jakieś to sztuczne.

 oszronionego okna

Hmm.

 cichego hulania wiatru

Poza tym, że powtarzasz "ciszę" (reg ma rację, “milczenie” byłoby lepsze) – hulanie kojarzy się raczej z czymś gwałtownym, nieokiełznanym.

 dłoń na mojej głowie. Wysuwam dłoń spod kołdry i przez chwilę ściskam ją zimnymi palcami.

Powtórzona "dłoń", niejasny podmiot drugiego zdania.

 

Całkiem ładne, ale niewiele się tu dzieje. To dopiero pierwsze strony, nawet nie zaczątek fabuły, raczej zapowiedź zaczątku. Może spróbuj na razie napisać coś krótkiego, a zamkniętego? Poćwiczyć kompozycję i tym podobne? Bo lepiej się uczyć na czymś, do czego się w połowie nie zniechęcisz. Powodzenia.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka