- Opowiadanie: Finkla - Patronka miasta Mazargues

Patronka miasta Mazargues

Bardzo dziękuję Drakainie za fontanny wiedzy o temacie. :-)

Za wszelkie błędy odpowiadam ja.

 

Pierwotnie główny bohater miał na imię Guy, a ja tego nie odmieniałam. Ale że wszystkim to przeszkadzało, w ramach kompromisu przechrzciłam protagonistę na Glenna.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Patronka miasta Mazargues

Celtic-knot-basic-rectangular.png

Ciemność. Strach. Niepewność.

Celtic-knot-basic-rectangular.png

 

– Coś ty uczynił, nieszczęsny?! – grzmiał ojciec. – Skaranie boskie z tym chłopakiem!

Pan Claude Durand wzniósł ręce gestem aktora grającego Tartuffe'a. Trzymana w dłoni laseczka z bursztynową gałką, z którą papa nie rozstawał się nawet w domu, jeszcze dodała pozie komizmu. Glenn wpatrzył się w czubki trzewików, aby ukryć rozbawienie.

– Dlaczego, ach, dlaczego, ty wyrodny chłopcze, nie chcesz brać przykładu ze swojego starszego brata? – ciągnął pan Durand. – Albert nigdy…

Młodzieniec odpłynął myślami. To był najlepszy sposób na przeczekanie peanów na cześć brata układnego i nudnego jak łacińskie czytanki. Dodaj mu laseczkę i szpakowate włosy, a dostaniesz drugiego Claude'a Duranda. O co właściwie ojcu chodziło? Opary wina i cęgi katzenjammeru niechętnie wypuszczały wydarzenia ostatniej nocy. Na pewno poszli z przyjaciółmi do oberży. Kiedy Glenn wstał, ubranie porozrzucane po pokoju nie było zakrwawione, więc nie wdał się w żadną grubszą awanturę. Z mgły niepamięci wyłonił się miejski park, szarawosiny o pierwszym brzasku. Potem pistolet w wyciągniętej ręce. Tak! Glenn od zawsze pragnął naśladować wielkiego cesarza, więc zaproponował zakład, że odstrzeli posągowi nos. Wprawdzie Jean coś krzyczał, że to wcale nie Napoleon oszpecił Sfinksa, ale nikt go nie słuchał. Z braku egipskich rzeźb padło na starą, zniszczoną poza granice rozpoznania rysów statuetkę stojącą na centralnym trawniku. Trafił? Chyba tak, bo wszyscy poklepywali go po plecach i gratulowali. I o to ta cała awantura? O brzydki kawałek chropowatego kamienia? Niemożliwe!

A jednak. Ojciec perorował bowiem:

– Co ci strzeliło do pustego łba, żeby zbezcześcić posąg? Cała twarz odłupana!

– Ależ, papo – ośmielił się wtrącić Glenn. – To tylko…

– Milcz, nędzniku! Nie pogarszaj swojego położenia. Och, gdybym mógł ci wyjawić, jak straszliwy czyn popełniłeś! Niestety! Mój język związany został przysięgą! Łotrze, nawet nie wiesz, na co narażasz swego biednego ojca! Zobaczysz, nikczemniku, nie dostaniesz ode mnie ani centyma, dopóki się nie ustatkujesz! Może to cię oduczy przestawania z niecną kompanią wydrwigroszy. Zresztą, takie gagatki nie zwykły włóczyć się z właścicielami pustych kieszeni. Wyjdzie ci to na dobre!

 

Celtic-knot-basic-rectangular.png

Ból. Miasto. Pomoc. Konieczność. Trudność. Ciemność.

Celtic-knot-basic-rectangular.png

 

– Młody człowieku, nie mam dla pana dobrych wieści. – Lekarz, pan Chenirotti, wyprostował się, pobruździł wysokie czoło zmarszczkami. – To morbus gallicus, jedna z owych wstydliwych przypadłości, przez vox populi zwana chorobą włoską.

– Sy… syfilis?! – wyjąkał Glenn. Serce ścisnęło mu się z przerażenia, dłonie spotniały.

– W rzeczy samej. Jak pan uważa, kiedy któraś dama obdarzyła pana tym niepożądanym prezentem?

Młodzieniec zastanowił się. Papa dotrzymał słowa i od owej pamiętnej rozmowy nie wspomógł syna choćby nędznym su. Gdy skończyły się podarki, skończyły się spotkania z piękną panną Baptystyną, która w szesnastej wiośnie życia, podczas pobytu w stolicy, spacerowała po słynnych ogrodach Tuileries. Glenn zmuszony został folgować swoim chuciom z taniutkimi dziewczętami z dzielnicy biedoty. Nawet nie pomyślał, ilu adoratorów mogły mieć przed nim. Kiedy stało się to po raz pierwszy?

– Nie wcześniej niż dziesięć dni temu.

– Raptem dziesięć dni?! – Lekarz zdjął binokle i zmierzył pacjenta podejrzliwym spojrzeniem. – W takim razie choroba rozwija się niespotykanie szybko.

– Jak to się leczy?

– Niestety, medycyna nie potrafi wyleczyć tej choroby.

– Och, miałżebym umrzeć tak młodo? – jęknął Glenn.

– Proszę być dobrej myśli. Potrafimy spowolnić postępy tej podstępnej przypadłości. Przy pomocy zabiegów z szarą maścią. Najlepiej przeprowadzić kurację w szpitalu, pod kierunkiem specjalistów. Polecam renomowaną placówkę w Bajonnie. Jeśli pański ojciec pokryje wydatki, w każdej chwili mogę panu zapewnić tam miejsce, choć potrzebujących nie brakuje.

 

Celtic-knot-basic-rectangular.png

Maska? Obcość. Odrzucenie.

Celtic-knot-basic-rectangular.png

 

Glenn nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Choroba, znacząca mu ciało czerwonymi ukąszeniami wrzodów, w nocy obrabowywała młodzieńca ze snu, a za dnia obarczała zmęczeniem. Na domiar złego papa umyślił sobie wprowadzanie jakichś nowinek i ściągnął do domu brygadę robotników, którzy czynili mnóstwo hałasu, brudu i zamieszania. Przed chwilą wygnali panicza z jego pokoju.

Znalazł schronienie w bibliotece. Poprzesuwane szafy i nieład wśród książek świadczyły, że robotnicy już tu byli. Glenn żywił nadzieję, że nie wrócą prędko. Umościł się w najwygodniejszym fotelu i zadrzemał.

Obudził go głos ojca wylewnie witającego gości. Młodzieniec rozejrzał się, ale w pomieszczeniu był sam. Po chwili zrozumiał – w górnym rogu ściany, za którą znajdował się gabinet pana domu, wykuto dziurę. Stukot laseczki uderzającej o nogę krzesła powiedział Glennowi, że papa jest bardzo wzburzony, i skłonił do zbliżenia się do dziury i chciwego nasłuchiwania.

– Panie Durand – huczał jakiś bas – sytuacja jest poważna, a w każdej chwili może przerodzić się w śmiertelną. Powinniśmy oczekiwać zarazy.

– Ba! – odrzekł gospodarz. – Sam wiem. Właśnie dlatego zdecydowałem się na remont i wprowadzenie kanalizacji. Powiadają, że to bardzo zdrowe przedsięwzięcie i zarazy omijają domy, z których nieczystości gładko wypływają. Panom też to radzę, moi robotnicy…

– Mniejsza o nas! – przerwał cichy głos, który wydał się Glennowi znajomy. – Tu rzecz idzie o całe miasto! Odkryliśmy onegdaj, że dewastacja posągu w parku dotknęła także główną statuę w sanktuarium.

– Jakże to?! – krzyknął ojciec. Stukanie jeszcze przyspieszyło.

– Te same zniszczenia; odłupana część twarzy od nosa w górę. Bez patronki jesteśmy bezbronni. Gorzej jeszcze: posążki trzymane w domach przez niektórych z nas również straciły oblicza. Wszystkie, któreśmy sprawdzili.

– Panowie, czy próbowaliście już jakoś temu zaradzić?

– Oczywiście. – Nowy głos, przyjemny baryton liryczny. – Wczoraj wyrzeźbiliśmy wraz z panem Falco gipsową twarz dla pani Ma chatte, najbardziej zbliżoną do pierwotnej, jaką zdołaliśmy stworzyć. Niestety…

– Cóż się stało? – dopytywał papa.

– Dziś rankiem znaleźliśmy ją na ziemi, roztrzaskaną. Nawet ślad nie został na głowie.

– Może patronce nie spodobał się tani gips? Może trzeba sprowadzić marmur albo coś z lokalnego kamienia? – Ojciec rzucał jedną ideę za drugą. – Nie będziemy skąpić bogini. A może, nie uchybiając panom w niczym, Ma chatte dorobione oblicze uznała za nazbyt szpetne?

– Zamówiłem już marmur zbliżony kolorem do posągów – odparł baryton. – Ale wątpię, że to pomoże.

– I ja wątpię. – Znowu bas. – Uważam, iż najlepszy sposób, by udobruchać naszą patronkę, to złożyć jej w darze czaszkę złoczyńcy, który dopuścił się świętokradztwa.

Glenn zamarł ze strachu. Nie śmiał oddychać, by mężczyźni za ścianą przypadkiem go nie usłyszeli.

– Nie! – wypalił stanowczo papa. – Nigdy na to nie pozwolę. Panowie, wszyscy wiemy, że mówimy o moim nieszczęsnym synu.

Glenna zadziwiła żarliwość w głosie rodzica. Różnili się wszystkim, czym tylko mogą różnić się ojciec i syn; jeden rojalista, drugi bonapartysta, fabrykant wypuszczający na świat setki nieszczęśliwych Fantyn i Valjeanów i miłośnik sztuki, artystów oraz wszelakiego piękna, nadęty mer, do szpiku kości burżua, któremu tylko luidory w głowie i wesoły utracjusz o romantycznym sercu… A jednak papa brzmiał jak człowiek gotów bronić niepokornej latorośli za wszelką cenę i ani trochę jak wróg uprzykrzający życie na każdym kroku.

– Oto właśnie ojciec przemawia pańskimi ustami, a nie mer. Czymże jest życie jednego hultaja wobec dobrostanu całego Mazargues? – przekonywał bas.

– Proszę się liczyć ze słowami!

– Zapewniliśmy panu merostwo, może teraz powinniśmy znaleźć kogoś godniejszego…

– Zapewne ma pan na myśli własną kandydaturę?

– Panowie, pax, pax! – Jeszcze jeden głos, Glenn ze zdumieniem rozpoznał lekarza. – Nie powinniśmy nawet tknąć palcem młodego pana Duranda. Ma chatte już go pokarała. Tylko ją rozgniewamy, ingerując w jej wyroki. Dni tego młodego człowieka już są policzone.

Glenn poczuł wzbierające łzy. Co takiego?! Myślał, że syfilitycy mogą żyć przez całe lata, zwłaszcza pod opieką medyków. A tu dni?

– O czym pan mówi? – Papa wydawał się równie zaskoczony.

Morbus gallicus. Jeszcze nigdy nie widziałem tak gwałtownego przebiegu choroby. To wyglądało, jakby ktoś na oś…

Nagle drzwi do biblioteki skrzypnęły rozdzierająco. W gabinecie musieli to usłyszeć, bo zaszeptali coś nerwowo. W wejściu stanął Albert z tym swoim idiotycznym przyjacielskim uśmiechem. Myśli w głowie Glenna biegały jak spłoszone króliki. Za ścianą nie mogą się dowiedzieć, że zostali podsłuchani! I bez tego niektórzy żądają jego czaszki! A niewątpliwie każda rozmowa w bibliotece byłaby wyraźnie usłyszana w gabinecie. Ani Albert nie może odgadnąć, że jego młodszy brat podsłuchiwał. W mig pobiegłby do ojca ze skargą! Jak sprawić, by obie strony milczały? Albert już, już otwiera usta do zadania jakiegoś pytania. Widać to po jego twarzy!

Glenn porwał najbliższą grubą księgę, udał, że przypadkiem wypuszcza ją z palców. Tak huknęła o podłogę, że brat aż podskoczył, a za ścianą zapadła cisza.

– Cóż za niezgrabiasz! – prychnął Albert.

Glenn nie czekał. Podniósł tomiszcze i na palcach czmychnął z biblioteki, nie mówiąc ani słowa. Oby towarzystwo w gabinecie uwierzyło, że to pierworodny narobił hałasu, a potem sam siebie zrugał.

Glenn nie zdążył dowiedzieć się wielu rzeczy, nawet nazwiska gości nie padły. Jaka szkoda, że uprzykrzony brat wszedł w tak nieodpowiednim momencie!

 

Celtic-knot-basic-rectangular.png

Maska. Ponowienie. Odraza. Odrzucenie.

Celtic-knot-basic-rectangular.png

 

Młodzieniec musiał więc poszukać wiedzy w innym miejscu. Wybrał się do biblioteki miejskiej, gdzie powitał go pan Magborand, staruszek z siwymi wąsami sięgającymi kołnierzyka. Jego surdut chyba pamiętał starego cesarza…

– Powiadasz, chłopcze, że chciałbyś poznać historię naszego miasta? Bardzo słuszna decyzja. Chwali się, chwali. Trzeba ci wiedzieć, że zanim założono Mazargues, rósł tu święty las naszych przodków. Sam Cezar… Gajusz Juliusz Cezar, pojmujesz? Kazał go wyciąć. Pradziadów dębów z parku otaczano niegdyś czcią… Ooo, korzenie naszego miasta sięgają daleko w głąb czasu… A co właściwie chciałbyś wiedzieć, Pierre?

– Jestem Glenn, nie Pierre. Glenn Durand. To po pradziadku ze strony matki.

– Prawda, wybacz starcowi. Masz głos całkiem jak Pierre. To mój wnuk. Wspaniały młodzieniec. Jaki rozum, jaka postawa, jakie maniery! Wspaniały…

– A księgi? – przerwał Glenn, po czym rozejrzał się bezradnie po półkach uginających się pod tysiącami woluminów. – Które z nich opowiadają o opiekunkach miasteczka? O świętych albo bałwanach galijskich?

– Prawda, księgi. Chodź za mną, chłopcze.

Pan Magborand wskazał kilka tomów i Glenn wkrótce pogrążył się w lekturze.

Spędził półtrzeciej godziny na przewracaniu pożółkłych kart. Głowę miał bez reszty nabitą żywotami miejscowych świętych i dziejami pogańskich bożków. Wszystko mu się mieszało: historia miłości Tristana i Izoldy, znana już wcześniej, wielka bitwa plemion bogini Danu z olbrzymami zwanymi Fomoiri, opowieść o przeklętych kochankach, którzy nie mogli się połączyć, bo doprowadziłoby to do końca świata, odrażające rytuały składania w ofierze ludzi, opisy przygód herosów i podróży bohaterów i książąt… Z wielkim zainteresowaniem czytał o bogu, który potrafił przywracać mężom wzrok, zastępując utracone oko kocim. Ku radości i zarazem utrapieniu leczonych zmuszonych do zmiany zwyczajów i baczenia na każdy mysi pisk.

Młody pan Durand czytał również o miłości, mnóstwo legend o miłości, która zsyłała same niedole. Uznał, że to najszczersza prawda – czyż jego uczucia nie sprowadziły nań choroby tak ohydnej, że wstyd wspomnieć o niej komukolwiek? Cóż za gorzka ironia: Werter zginął, bo nie mógł posmakować wdzięków ukochanej, Glenn miał umrzeć, bo ich skosztował…

Ale w żadnej z przejrzanych ksiąg nie znalazł nawet wzmianki o Ma chatte. Postanowił zmienić metodę i poszukać wiadomości o parku miejskim. Może w którymś woluminie napisano, czyj posąg tam stoi? Ponownie musiał prosić pana Magboranda o pomoc.

– Co chciałeś, Pierre?

– Jestem Glenn… – westchnął młodzieniec.

– Niemożliwe! Głos masz całkiem jak mój wnuk, Pierre. Pewnie się znacie? Jesteście w podobnym wieku. A to wspaniały chłopak. Ten rozum, te maniery, ta postawa!

Wreszcie bibliotekarz podpowiedział, które tomy zawierają opisy architektury i sztuki Mazargues. Już w drugiej książce Glenn znalazł to, czego szukał: posąg w parku przedstawiał nie Ma chatte, lecz Machę, boginię Galów.

Wrócił do poprzednio czytanych tomiszczy. Tam z kolei dowiedział się, kim była Macha. Na ile zrozumiał dziwaczną łacinę – Macha należała do Morrigan, tak jak Duch Święty stanowił część Trójcy. Uczestniczyła w walkach z olbrzymami i odegrała w nich niepoślednią rolę. Była bowiem boginią wojny. Nie dziwota, że kompani ojca chcieli udobruchać ją czaszką winowajcy! Ale i jako opiekunka Mazargues przynosiła wiele dobrego – lubiła leczyć rannych. Póki pewien pijany młody człowiek jej tego nie uniemożliwił…

Pan Magborand zauważył, że Glenn przestał szperać w księgach i siedzi z ponurą miną. Bibliotekarz podszedł do stolika, usiadł naprzeciw młodzieńca, zapytał:

– I jak, Pierre, nie znalazłeś, czegoś szukał?

Glenn zgrzytnął z cicha zębami, ale nie tłumaczył po raz kolejny, jak ma naprawdę na imię.

– Trochę znalazłem, ale wiedza nigdy nie jest pełna, czyż nie?

– A co cię najbardziej interesuje, drogi chłopcze?

Glenn zawahał się. Czy warto ryzykować, że sędziwy bibliotekarz przypomni sobie, kto skrzywdził patronkę miasteczka i kto jest na wszystkich plotkujących ustach? Póki staruszek wierzył, że rozmawia z wnukiem…

– Chciałbym dowiedzieć się wszystkiego o posągu patronki. Tym w parku miejskim…

– A! Rzeźba Machy! Mało kto wie… Pewnie już jestem ostatni…

– O czym?!

– To wydarzyło się przed siedemdziesięcioma laty, gdy wszędzie szalała rewolucja i wybuchła Wielka Trwoga…

– Ależ od Wielkiej Trwogi minęło już siedemdziesiąt pięć lat! Mamy rok pański sześćdziesiąty czwarty! – Glenn nie zdołał ugryźć się w język. – Wiosnę!

– Niemożliwe! Jak ten czas szybko ucieka… O czym to ja…

– O Wielkiej Trwodze i posągu Machy.

– Prawda, prawda… Byłem wtedy małym chłopcem, młodszym jeszcze niż ty, Pierre. Od dziecka przyjaźniliśmy się z ulicznikami z mojej okolicy. Jeden z nich, Joseph, służył u pana Listoliera, bodaj nie najbogatszego człowieka w Mazargues… Póki chłopi go nie powiesili… Ale zanim bunty dotarły do nas, pan Listolier postanowił zabezpieczyć posąg. Wielu wówczas wierzyło, że Macha chroni mieszkańców przed chorobami, babka opowiadała mnie, rodzeństwu i kuzynom, że tej statui trzeba strzec jak oka w głowie. – Pan Magborand przygładził wąsy. – A czasy były straszne, żadna piwnica, żaden kościół, żaden skarbiec o najsolidniejszych drzwiach i ścianach nie powstrzymywały plądrujących mas. Pan Listolier… O, on był nie w ciemię bity! Umyślił sobie, że zamieni miejscami rzeźby; starą i cenną postawi na widoku, a bezwartościową kopię skryje w podziemiach pałacu. Zebrał kilku silnych służących, między innymi Josepha, i ciemną nocą przenieśli posągi. A dwa tygodnie później już nie żył. Po jego śmierci Joseph wrócił na stare śmieci i o wszystkim nam opowiedział. Nie wiem, co się później działo z tymi urwisami, większość już zmarła. Ha! Może jestem ostatnim, który zna tajemnicę zamienionych rzeźb…

 

Celtic-knot-basic-rectangular.png

Maska. Ponowienie. Odrzucenie. Irytacja.

Celtic-knot-basic-rectangular.png

 

Glenn siedział samotnie w kościele, w ostatniej ławce. Nie modlił się już, bezgłośnie błagał o łaskę oświecenia. Jak powinien postąpić? Nie wiedział, czy troskę o uzdrowienie powierzyć Bogu, Masze czy medycynie. U kogo szukać porady? U papy? Jeszcze tydzień temu nie liczyłby na pomoc z tej strony. Podsłuchana rozmowa wiele zmieniła, ale właśnie z tego powodu nie mógł się przyznać do wątpliwości.

U pana Chenirottiego? I on brał udział w zebraniu w gabinecie. Jako lekarz pewnie poleciłby medycynę i usługi szpitala w… gdzieś tam. Ale sam przyznawał, że choroba nie rozwija się w normalnym tempie! Ponadto wrzody pojawiały się w nietypowych miejscach, jakby ktoś rozrzucał je, nie patrząc. A skoro ohydną przypadłość zesłał Bóg lub bogini, to nie w ludzkich siłach leży jej wyleczenie.

U proboszcza? Im dłużej Glenn się zastanawiał, tym silniej był przekonany, że głos, który wydał mu się znajomy, należał do księdza. Tylko tu, w kościele, grzmiał z ambony z pełną mocą, by przebić się do serc najbardziej zatwardziałych grzeszników. Podczas spotkania u ojca – przemawiał cicho. To dlatego Glenn nie rozpoznał go od razu, a i teraz miał wątpliwości.

W kościele wątpliwości kurczyły się jednak jak cienkie świeczki płonące przed rzeźbą Marii Panny. Wystarczyło się rozejrzeć. Przeczytane onegdaj księgi otworzyły Glennowi oczy.

Nad głównym wejściem, podobnie jak w Notre Dame, widniało okrągłe okno. Ale nie cieszyło wzroku bajecznie kolorową rozetą. Wraz z dzielącym je na ćwiartki krzyżem tworzyło ulubiony znak Celtów. Jeśli przyjrzeć się uważnie witrażom, widziało się na brzegach posplatane wstęgi tak ulubione przez pogan mieszkających tu niegdyś. Spirale układały się w niechrześcijańskie symbole, jakby drwiąc ze świętych zmuszonych do udziału w tej błazenadzie. Szatan miał rogi Cernunnosa. Jedna z rzeźb na ambonie do złudzenia przypominała Kowentynę… Tak, to miejsce bardziej wyglądało jak pogańska świątynia niż katolicki kościół.

Nie, z proboszczem nie należało rozmawiać.

Była jeszcze jedna droga.

Glenn, zachowując należytą ostrożność i udając, że pyta w imieniu znajomego, zasięgnął informacji u przyjaciela. Jednego z nielicznych, którzy mu jeszcze zostali. Pod tym względem papa miał rację – gdy zabrakło pieniędzy, przyjaźń nie okazała się o wiele trwalsza niż uczucia pięknej Baptystyny. Ale Jean nie porzucił Glenna, lecz opowiedział o starym sposobie leczenia włoskiej choroby. Należało wziąć cnotliwą niewiastę, najlepiej – dla pewności – jeszcze bardzo młodą. Wtedy, wraz z odebraniem dziewictwa, dolegliwości przechodziły na nią, pozostawiając mężczyznę zdrowego. Jean zarzekał się, że to pewna metoda.

Jednak Glenn wzdragał się przed tym rozwiązaniem. Czy przerzucanie ciężaru z własnych barków na niewinną dzieweczkę nie było grzechem? On przynajmniej wiedział, za co został ukarany.

Ale i zawierzenie się pogańskiej bogini było ciężkim grzechem – wszak łamało najpierwsze przykazanie!

A czy pozostawienie spraw własnemu biegowi nie oznaczało akceptacji skonania? Nie równało się samobójstwu, innemu śmiertelnemu grzechowi?

Modlitwa na pewno nie była grzechem. Lecz Glenn już próbował tego lekarstwa. Wiele nocy przepłakał i przemodlił, błagając o wyzdrowienie.

Bóg nie odpowiedział.

Odwrócił się od Glenna? Nie miał władzy nad klątwą zesłaną przez Machę? I te myśli były grzechem.

A pozostawały jeszcze skutki głupiego aktu wandalizmu dla całego Mazargues. Od podsłuchania rozmowy Glenn pilnie czytał gazety i nie miał wątpliwości: liczba zgonów w miasteczku i okolicach rosła z dnia na dzień. A przecież nie o każdej śmierci piszą w dziennikach! Czy ktoś wiedział, ile istnień zabrała kostucha w dzielnicach biednych robotników? Wszystkie te tragedie – znane i nieznane – kładły się kamieniem na młodym sumieniu.

Ostatecznie Glenn uznał, że próba naprawienia wyrządzonych krzywd grzechem nie jest. A jeśli nawet, to najmniejszym z tych, spośród których musiał wybierać.

 

Celtic-knot-basic-rectangular.png

Maska. Więź. Gniew. Różnica. Krew. Ofiara? Wojna?

Celtic-knot-basic-rectangular.png

 

Glenn siedział nad rozbitym zwierciadłem. Twarz miał ukrytą w dłoniach. Łkał.

Wczoraj próbował przywrócić Masze twarz. Pomny tego, co usłyszał od starego bibliotekarza, nie szukał rzeźby ukrytej w tajemniczym sanktuarium, lecz skoncentrował wysiłki na posągu w parku.

Wydębił od robotników ojca nieco zaprawy murarskiej. Sam ją rozmieszał, dodając do wody własnej krwi – te pogańskie bożki lubiły krew. Musiała ona być szczególnie miła istocie związanej z wojną.

Ulepił piękny nos, gładkie czoło i wypukłe oczy, podobne do tych na rycinach w starych księgach.

Pamiętał także o tym, co podsłuchał w gabinecie – o wszystkich nieudanych próbach, o gipsie nietrzymającym się rzeźby. Delikatnie zabandażował głowę Machy, by łata nie mogła odpaść.

I wszystko to nadaremno! Ba! Patronka musiała rozgniewać się jeszcze bardziej, bo w ciągu nocy choroba przypuściła okrutny atak. Na czole pojawiły się ohydne guzy zwane kilakami. Jak kamienie usiłujące wydostać się spod skóry. Nie potrzeba było frenologa, by orzec: „Oto syfilityk, grzesznik i cudzołożnik po trzykroć godzien potępienia!”.

Bogowie – starzy i nowy – zawiedli. Pozostały tylko dwie drogi: medycyna i uwiedzenie cnotliwej panienki.

 

Celtic-knot-basic-rectangular.png

Ból. Miasto. Własność. Prośba. Pomoc. Trudność. Frustracja.

Celtic-knot-basic-rectangular.png

 

Słońce już niemal dotykało szczytów gór, ale Glenn nie zamierzał zatrzymywać powozu. Podróżował już od dziesięciu dni i zdążył się przekonać, że lepiej pokazywać się ludziom dopiero po zmierzchu, a na nocleg wybierać niezbyt zatłoczone karczmy na uboczu.

O dziwo, ojciec nie kazał się długo prosić i szybko wyasygnował pieniądze na leczenie. Jakby tylko na to czekał. Może i tak było. Nastroje w Mazargues ciągle się pogarszały. Każdy wiedział, kto zniszczył posąg, i co bardziej wtajemniczeni coraz głośniej domagali się surowej kary dla winowajcy. Któregoś wieczoru ktoś opróżnił nocnik pod drzwiami do domu, dwa dni później nieznana ręka cisnęła kamień w okno salonu, tłukąc dwie z porcelanowych figurek matki…

Może to dlatego Glenn dostał nawet od ojca powóz, parę silnych koni i młodego służącego, Jacquesa, do pomocy. Oczywiście, wygodniej i szybciej jechałoby się pociągiem, ale wstydził się pokazywać oszpecone oblicze współpasażerom.

Jednak męcząca podróż wreszcie zbliżała się do końca. Do Bajonny zostało im jeszcze ze dwa, trzy dni drogi. Skręcili z traktu na południe, by znaleźć oberżę na uboczu. Droga od razu się pogorszyła. Wiadomo – góry. Wstrząsy miotały Glennem po wnętrzu powozu, aż zastanawiał się, jakim cudem Jacques utrzymuje się na koźle.

Zmrok już zapadał, kiedy znaleźli miejsce na nocleg. Jacques zeskoczył i poszedł spytać o wolny pokój. Po chwili wrócił z dobrymi wieściami. Glenn głębiej nasunął na głowę kapelusz z szerokim rondem, który miał skrywać odrażające guzy. Gdy podeszli do drzwi, światło latarni padło na szyld z napisem „Pod Cechtem” i jakimś burym konturem. Nazwa coś Glennowi mówiła, ale nie mógł sobie przypomnieć, skąd ją zna. Na pewno nie odwiedzał wcześniej tej oberży, bo nigdy dotąd nie widział Pirenejów.

Kryjąc twarz w cieniu, przeszedł za swoim człowiekiem do pokoju. Wkrótce Jacques przyniósł wieczerzę. Zjedli i Glenn położył się spać, a służący zszedł do głównej izby, posłuchać plotek i spłukać pył drogi dodatkowym kubkiem cienkusza.

 

Rankiem ziewający Jacques przyniósł Glennowi wodę do mycia i śniadanie. Usta mu się przy tym nie zamykały:

– A tu dalej na południe to miasteczko leży. I ono z cudów słynie. Wczoraj wszyscy tylko o tym gadali; onegdaj nocowała tu jedna kupcowa. I ona wcześniej przemyła w źródełku rękę, co to jej się od miesiąca nie chciała zagoić. A nazajutrz już znaku po ranie nie było! Trzech ludzi mi mówiło, że na własne oczy widzieli gładką skórę! Ja tak sobie myślę, że sam pan Bóg nas tu skierował. To znak jest i panicz też powinien się w cudownej wodzie wykąpać. To niedaleko w stronę gór, pół dnia drogi nie będzie…

– Konie już gotowe? – Glenn nie słuchał uważnie paplaniny.

– Zaraz po śniadaniu zaprzęgnę. A o cudownych mocach tutejszej wody to różnie powiadają. Jedni prawią, to górskie powietrze ozdrawia. Inni, że tu od dawien dawna jakiś saraceński bałwan ludzi leczył. Nawet oberża nasza od niego sobie imię bierze. A i pomnik tego bałwana tu niedaleczko, nad strumykiem stoi. Ja zaś wierzę, że to Najświętsza Panienka cuda zsyła… Takoż i ksiądz tamtejszy mniema, który już kościół zaczął budować. Jeśli panicz nie chce się w cudownej wodzie kąpać, to niech chociaż tam się pomodli, ofiarę złoży. Nie zaszkodzi spróbować, a nuż jeszcze jeden cud się stanie…

– Przestań mleć ozorem jak podlotek przy studni, pakuj kufer i idź zaprzęgać.

– Do cudownego źródła pojedziemy? – spytał Jacques z nadzieją.

– Z powrotem na trakt do Bajonny.

 

Jechali już ponad dwie godziny. Kołysanie powozu i jednostajny turkot usypiały Glenna, koła podskakujące na wybojach budziły. Gdzieś spomiędzy jawy i snu wyłoniło się olśnienie. Wszystkie elementy ułożyły się w jedną sprawną całość, jak zębate koła w zegarze.

– Jacques! Zawracaj! Szybko! – krzyknął Glenn, stukając w przednią ściankę powozu.

– Panicz co zostawił w oberży? Przeciem sprawdzał.

– Rób, co mówię! Jedź z powrotem do tej oberży, gdzieśmy nocowali.

– Jednak się panicz namyślił i będzie się kąpał w Lourdes?

Senne znudzenie minęło jak ręką odjął. Glenn siedział jak na gorących węglach, nie mogąc doczekać się powrotu do oberży. Już wiedział, skąd znał jej nazwę. Toż czytał o tym! Bożek, który potrafił leczyć i przywracać wzrok, nazywał się Dian Cecht! W księgach była również legenda, jak to pobłogosławił studnię, a potem jej woda mogła zagoić każdą ranę!

 

Targi trwały długo, oberżystka, matrona godna pióra Balzaca i pędzla Rubensa, zdarła z Glenna skórę. Ale koniec końców młodzieniec kupił stojący nad strumieniem posąg Diana Cechta, chociaż musiał wydać większość pieniędzy, które dostał od ojca na kurację.

Rzeźby nie dało się przewieźć powozem, więc musiał jeszcze wynająć chłopską furmankę. U najbliższego stolarza zamówił skrzynię. Zapakowali do niej posąg i zawieźli na dworzec kolejowy. Tam Glenn wysłał skrzynię do Marsylii, po czym zatelegrafował do domu, by ktoś pojechał odebrać przesyłkę.

 

Celtic-knot-basic-rectangular.png

Obecność. Kto?

Opiekuńczy. Pomocny. Znany. Stęskniony.

Celtic-knot-basic-rectangular.png

 

Glenn w pląsach i lansadach szedł do lekarza. Z uśmiechem wystawiał twarz na pieszczoty zefiru i lipcowego słońca. Precz z kapeluszami i kapturami! O, nie mają racji wszelkiej maści moraliści! Szczęście z ułaskawienia od okrutnego wyroku jest stokroć większe niż zadowolenie płynące z roku cnotliwego życia!

Ależ papa się gniewał, gdy się dowiedział, że Glenn za pieniądze na kurację kupił posąg bożka! Aż cały poczerwieniał i wymachiwał laseczką, nie mogąc wykrztusić ni słowa. Jaką potem spuścił lawinę wyrzutów na głowę syna marnotrawnego! Jednak wreszcie dał się ubłagać i pozwolił na postawienie nabytku w parku.

Jeszcze tego samego wieczora służba pod nadzorem Glenna wkopała w ziemię nogi posągu Diana Cechta – tak, jak stał na łące pod Lourdes. Kiedy pracownicy odeszli, młodzieniec kazał pierwszemu napotkanemu ulicznikowi złapać bezpańskiego kota. Zapłacił chłopakowi dwa su, a potem przywiązał zwierzaka do rzeźby bożka-uzdrowiciela. Niech nie kłopocze się szukaniem nowych oczu dla Machy.

I zadziałało! Zadziałało! Waterloo zmieniło się w Austerlitz! Przez noc włoska choroba uciekła niepyszna, zniknęły wszystkie symptomy. Glenn znowu miał twarz rozświetloną urokiem młodości. Znowu mógł bez wstydu odwzajemniać spojrzenia przechodniów. Znowu śmiały się do niego oczy panien. O, teraz już wiedział, że nie powinien patrzeć ani na sprzedajną Baptystynę, ani na podobnie kupczące wdziękami, lecz znacznie tańsze, dziewczęta z dzielnic biedoty. Już wiedział, jak rozsądnie dysponować kapitałem zdrowia i chłopięcej urody.

Płynął do doktora przez słodkie morze zapachów beztroskiego dzieciństwa, o którym zapomniał przez ostatnie tygodnie. Pragnął, by lekarz potwierdził to, czego Glenn był już pewien, o czym śpiewała mu gładka i miękka jak aksamit skóra na całym ciele.

Pan Chenirotti nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. On również nie znalazł u pacjenta śladów wstydliwej przypadłości. Ale potem wyrzekł słowa, których Glenn się nie spodziewał:

– Zechce pan chwilę poczekać? Napiszę liścik do pańskiego ojca i prześlę przez pana, jeśli byłby pan tak miły.

– Ależ oczywiście, jestem do pańskiej dyspozycji – odparł młody człowiek odruchowo.

Struchlał. Przypomniał sobie podsłuchaną rozmowę, kiedy to tylko atak choroby powstrzymał kompanów papy przed złożeniem Glenna w ofierze. Jednak dzieciństwo, raz zaduszone przez dorosłe troski, nigdy już nie wraca. Stał pod oknem i obserwował, jak lekarz, zasiadłszy przy biurku, wodzi piórem po papierze. Czy to wyrok?

 

Po powrocie do domu Glenn poprosił kucharkę o kawę. Bardzo gorącą. Bąknął coś, że ma dreszcze i nie czuje się dobrze. Zamknął się w swoim pokoju. Trzymał list nad filiżanką, aż wosk zmiękł.

Miał świadomość, że jego postępek należy do najszkaradniejszych, ale musiał wiedzieć, czy oddając pismo ojcu, skaże się na śmierć.

Delikatnie, wstrzymując oddech, przesunął końskim włosem po spodzie pieczęci. Udało się! Niecierpliwie przebiegł wzrokiem po kilkunastu linijkach:

 

Drogi Panie Durand!

Wczoraj rozmawialiśmy o Pańskich wątpliwościach co do wznoszenia posągu drugiego bóstwa w mieście. Wówczas podzielałem je, przynajmniej częściowo, bojąc się zazdrości Naszej Pani.

Ale dziś badałem Pańskiego syna. Z radością donoszę, że nastąpiła remisja choroby. Młody Pan Durand wygląda, jakby nigdy nic mu nie dolegało. A to oznacza, że jego decyzja była w pełni słuszna.

Pozostaję pełen podziwu dla hartu ducha i przytomności umysłu tego młodego człowieka.

Nie mogę odgadnąć, co skłoniło Pańskiego syna do przywiezienia nowej rzeźby – Opatrzność, szczęśliwy traf, wizja zesłana przez Naszą Panią? – nie sposób orzec bez indagowania chłopca. Sądzę jednakowoż, iż – bez względu na spiritus movens – byłby cennym wsparciem dla naszego tajnego stowarzyszenia. Niniejszym postuluję więc przyjęcie pana Glenna Duranda w poczet członków.

Pozostaję w głębokim szacunku,

L. Chenirotti

 

Glenn odetchnął z ulgą i otarł pot z czoła. Łydki mu drżały. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo się bał, że ledwo odzyskana wizja długich lat spokojnego życia zostanie mu na powrót odebrana.

Dopił kawę, kapnął kilka kropli wosku, by zapieczętować list, przekazał go papie i poszedł do parku, podziękować starym galijskim bogom za wyleczenie.

Kot przywiązany do posągu Diana Cechta gdzieś zniknął, chociaż nie widać było, że Macha ma nowe oczy. Nieistotne, najważniejsze, że ktoś znowu czuwa nad zdrowiem mieszkańców Mazargues.

Czy mu się wydawało, czy Dian Cecht jeszcze wczoraj nie miał ręki wyciągniętej w stronę Machy? Nie wiadomo, w jaki sposób celtyccy bogowie dokonują swoich cudów… Skoro kamienny posąg leczy, to dlaczego nie może dotknąć chorego ręką? A zresztą, to niemożliwe. Musiało mu się wydawać, wczoraj był ledwie przytomny ze strachu i niecierpliwości zarazem.

 

A jednak Glenn się nie mylił – starzy bogowie potrafili się ruszać. Ale dopiero za dwadzieścia lat ludzie dostrzegą, że brzuch Machy się powiększa. Ciąża bogini wojny miała trwać równe pół wieku.

Koniec

Komentarze

Świetne opowiadanie. Dobrze i lekko się czyta. Samo rozwiązanie problemu wydało mi się wyjątkowo pomysłowe. Od rozmowy w gabinecie obstawiałem, że Guy ostatecznie złoży siebie w ofierze za miasto, a tymczasem niczym deus ex machina pojawiło się inne rozwiązanie. Zaś ciąża kamiennego posągu celtyckiej bogini to już było zaskoczenie na maksa

:) 

 

jestem na tak 

Dziękuję, MPJ. :-)

Miło mi, że znalazłeś tyle zalet. No, nie byłabym sobą, gdybym rzuciła się na pierwsze rozwiązanie, które się nasuwa. ;-) Będę protestować przeciwko “ex machina”. Deus, owszem, objawił się, ale pozostawiłam jakieś tropy już wcześniej.

Babska logika rządzi!

Pożenić tematykę bóstw z syfilisem?

Ciekawa koncepcja. :)

I jeszcze kamienny posąg w stanie błogosławionym.

Gratuluję wyobraźni. :)

Bardzo fajny pomysł na opowiadanie. Niekonwencjonalne. Zaskakujące. Zwieńczone pomysłem (myślę o ciąży), którego w żaden sposób nie można było przewidzieć.

Wydawać by się mogło, że temat konkursu narzuca właśnie w pewien sposób przewidywalność zakończenia. Bohater powinien przecież z założenia odzyskać twarz. Tobie bardzo sprawnie udało się od tego uciec. Kończysz w sposób wielce zaskakujący.

Gratuluję.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Dziękuję, CM. :-)

Uważasz, że to niezwykły mariaż? Wszak nazwa chorób wenerycznych od Wenus pochodzi. ;-)

Miło mi, że uznałeś tekst za ciekawy, a i wyobraźni nie krytykujesz. Fajnie, że zaskoczyłam.

Guy mógł to przewidzieć. Gdyby tylko…

Ale twarz odzyskuje, i to w dwóch znaczeniach. Bo jeszcze by mnie Beryl zdyskwalifikował!

Babska logika rządzi!

Przeczytałem wczoraj, ale do teraz nie wiem, jak ocenić.

Bo pomysł przedni, napisane (jak zwykle) bez zarzutu, tylko…

Coś mi się snuje ta opowieść. Wolno, leniwie, bez “pierdyknięć”. Jakoś tak przeszła bokiem.

Znaczy – doceniam wykonanie i koncept, ale całościowo nie trafiło.

 

A gwoli uściślenia: Imienia “Guy” sie nie odmienia? (BTW, to imię jest… niespecjalne ;)).

Oraz – jeśli akcja dzieje się w roku 1864, to co stanie się za siedemdziesiąt lat? Bo ani to 1933, ani 1939?

 

Aha, i strasznie ostatnio kombinujesz z tytułami podrozdziałów. Tym razem, mimo że wiem (chyba), co się za nimi kryje, zdaje mi się, że do tej sennej akcji słabo pasują.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Może i pochodzi, ale w życiu nie wpadłbym na to, że można to w tak sprawny sposób połączyć (co swoją drogą zapowiada wyciągnięcie daleko idących konsekwencji wobec mojej leniwej wyobraźni).

Kwestia odzyskania twarzy jest oczywiście bezsporna. Ale wymyślić przy tym inną formę zakończenia opowiadania to też spora sztuka.

P.S. Masz ekspresowe tempo odpowiedzi. :)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Dziękuję, Staruchu. :-)

Fajnie, że chociaż pomysł i wykonanie dają radę. Hmmm, wydawało mi się, że jakieś pierdyknięcia zamieściłam. Ech, wszystkim nigdy nie dogodzę…

W kwestii odmiany imienia Guy trzymałam się tego. Ale dlaczego niespecjalne? Według niektórych źródeł ma pochodzenie celtyckie – właśnie tak mógłby nazwać syna wyznawca zapomnianej bogini. No i jest bardzo krótkie, a na początku pisania nie wiedziałam jeszcze, ile znaków mi wyjdzie. Lepiej przyoszczędzić, niż potem musieć skracać.

A dlaczego siedemdziesiąt lat? Trwanie ciąży liczy się od momentu poczęcia (no, mniej więcej), a nie od chwili, kiedy dowiedzą się dziadkowie albo kadrowa w robocie. Spróbuj jeszcze raz. ;-)

Staruchu, czy Ty próbujesz mnie obrazić? Czy JA w tytule stawiałabym kropkę?

Babska logika rządzi!

CM, jak widać, tempo siadło, bo jestem komentarz do tyłu.

Nieoczekiwane połączenia niekiedy dają bardzo fajne teksty. Czytałeś może coś Wybranietz? Ona potrafi takie tematy pożenić, że mucha nie siada.

Chodzenie po linii najmniejszego oporu jest takie sztampowe…

Babska logika rządzi!

Dobra, z latami się zafiksowałem na innej wojnie blush.

A kropka w tytule? Nie wiem, o co chodzi.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ta “moja” też nieźle namieszała.

Tytuły. No dobra, pytanie naprowadzające: gdzie widzisz tytuły podrozdziałów?

Babska logika rządzi!

Aha, o to chodzi. No dobra, tak mi się powiedziało o tej “odboskiej” narracji, bo nie wiem, jak ją nazwać ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Może być “odboska narracja”. Nieźle oddaje zjawisko. No i nie musi mieć nic wspólnego z poczynaniami ludzkich bohaterów w poszczególnych częściach.

Babska logika rządzi!

Imienia “Guy” sie nie odmienia?

Mówiłam: odmieniaj :P

 

I może od razu jedno dementi, żeby nie było, że nie zgłaszałam zastrzeżeń: mówiłam też, że ktoś, kto chce naśladować “wielkiego cesarza”, nie będzie strzelał do nosów rzeźb, bo to mem antynapoleoński, sfinks w Gizie nos miał odłupany już wcześniej ;)

 

Ale ogólnie pomysł jest bardzo fajny, odzyskanie twarzy podwójne, a nawet potrójne, bo Guya podwójne…

 

Nie klikam tylko dlatego, że betowałam.

http://altronapoleone.home.blog

Prawda, mówiłaś. :-) Ale jak to wygląda: Guyowi? No, jak? Że o przeczytaniu tego czegoś już nie wspomnę…

Odzyskanie twarzy wyraźne. Dzięki. :-)

Babska logika rządzi!

Zupełnie dobrze… Lepiej niż dał to Guy – bo takie nieodmienne imię wskazuje na kobietę :P

http://altronapoleone.home.blog

Bardzo udane opowiadanie, szczególnie podobało mi się realistyczne tło i szczegóły budujące nastrój. Fabuła też jest ciekawa, myślałam, że Guy lub jego ojciec będą złożeni w ofierze. Zaintrygowały mnie tytuły rozdziałów. Najpierw zastanawiam się, czy to nazwy run, dopiero później przyszło mi do głowy, że to mogą być myśli posągu. Koniec opowiadania zaskakuje. Moim zdaniem, to świetna puenta tej historii.

Marudzicie. ;-) Następnym razem nazwę kogoś Francis i dopiero będziecie mieli zagwozdkę. ;-)

Mnie się ten odmieniony Guy nie podoba. I już.

Babska logika rządzi!

Dziękuję, Ando. :-)

Cieszę się, że opowiadanie uważasz za udane.

O, zbudowałam jakiś nastrój? Dobrze…

Tak, to myśli posągu.

I owszem, koniec miał zaskakiwać. :-)

Babska logika rządzi!

Przecież Francis też się dobrze odmienia :O

http://altronapoleone.home.blog

Będę używać wyłącznie mianownika. I czasu teraźniejszego. ;-p

Babska logika rządzi!

Mnie się Guy nie podoba ;). Odmieniony czy nie.

A tyle to ładnych imion: Guillaume, Thibaut, Alcibiade :P.

 

Aha, i koniec zaskakuje. Takie połączenie syfilisu z wojną jest dość niespotykane ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

No to weź i pokaż nam, jak masz pomysł na Alcybiadesa. ;-)

Edytka: To akurat połączenie pewnie nie raz trafiało się w historii. Ciekawam, czy rycerze na wyprawie krzyżowej też gwałcili baby…

Babska logika rządzi!

To już pokazał Nizurski ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

On miał sposób. ;-)

Inna sprawa, że właśnie tak kojarzyłby mi się bohater o takim imieniu – z poczciwym i naiwnym nauczycielem historii.

Babska logika rządzi!

Stukot laseczki uderzającej o nogę krzesła powiedział Guy, że papa jest bardzo wzburzony

Jest jakiś powód, dla którego nie odmieniasz, skoro postać jest mężczyzną?

 

– Panie Durand – huczał jakiś bas – sytuacja jest poważna, a w każdej chwili może przerodzić się w śmiertelną. Należy się spodziewać zarazy.

– Ba! – odrzekł gospodarz. – Sam wiem. Właśnie dlatego zdecydowałem się na remont i wprowadzenie kanalizacji.

 

Witam koleżankę lożankę w to jakże piękne wiosenne popołudnie! Czytadło cudnej urody i na tym mógłbym w sumie zakończyć moją opinię, ale trochę tak głupio. :p

No więc udało Ci się nie zgubić mojego zainteresowania nawet przez chwilę. Nawet gdy w scenie dominowało francusko-arystokratyczno-x-wieczne pitu-pitu, jego natężenie, jak dla mnie, było w sam raz. Nie dominowało nad historią. Motyw odzyskania twarzy potraktowałaś w nieoczywisty sposób, czym myślę, że możesz zyskać parę punktów w konkursie (aczkolwiek wyroki Beryla są niezbadane; ja bym w każdym razie punktem sypnął ;).

Jedna rzecz mnie w sumie nie przekonała – restaurowanie posągu przez Guya. Nie zauważyłem informacji, by był artystycznie/rzeźbiarsko uzdolniony. A taki byle kto z ulicy to raczej nie stworzyłby repliki twarzy o walorach zadowalających bóstwo. (Wiem, że to obraz, ale pokazuje skalę koszmaru, gdy do roboty weźmie się amator. :D)

 

Dziękuję, Jaśniepanie. :-)

Jest jakiś powód, dla którego nie odmieniasz, skoro postać jest mężczyzną?

Pewnie, że jest. Primo, nie mam pojęcia, jak to później przeczytać. Secundo, w odpowiedzi na podobne pytanie Starucha wkleiłam link z Poradni, który mi na to pozwala.

Miło mi, że kolega lożownik uznał czytadło za cudnej urody.

A gdzie dominowało arystokratyczne pitu-pitu?

Motyw odzyskania twarzy traktowałam wszechstronnie. ;-) Zobaczymy, czym sypnie Beryl.

Samodzielne restaurowanie posągu. Ja tam nie wiem, jak mu wyszło, ale w noc po próbie wyrosły mu dorodne kilaki… Napisałam, że jest miłośnikiem wszelakiego piękna. Mógł uważać, że jest uzdolniony… To w przypadku młodego chłopaka wydaje mi się dość prawdopodobne. ;-)

Babska logika rządzi!

Mrr, zgrabnie. Owszem, bardzo spokojnie – może trochę zbyt spokojnie, ale nie na tym polega opowiadanie, żeby się wszyscy tłukli.

Celtów lubię (ale tej legendy o kochankach, którzy nie mogą być razem, nie znałam?), a Guy wydał mi się wiarygodnym młodym romantykiem (w sensie epoki w sztuce, naturalnie), którzy całkiem sensownie twarz traci i odzyskuje. Lubię też realizm przedstawienia, którego jest tu sporo, więc może daję Ci fory ;).

 Ciekawam, czy rycerze na wyprawie krzyżowej też gwałcili baby…

W Królestwie Jerozolimskim pewno by się nie odważyli, bo tam dzięki trądowi i Saracenom kobiety były w większości i trzęsły całym interesem :D

Co do imion – Guy'a też bym odmieniła, za to unikałabym odmiany imienia Machy w celowniku, bo to z kolei mnie nie brzmi.

Primo, nie mam pojęcia, jak to później przeczytać.

Skoro "y" robi tu za "j", to jak przez "j".

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Skoro "y" robi tu za "j", to jak przez "j".

Czyli – “ja temu wrednemu Gujowi pokażę”?

No i właśnie dlatego uważam, że Guillaume byłby lepszy ;P.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Guy niestety występuje w onomastyce francuskiej, więc nie mogłam go oprotestować :D

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję, Tarnino. :-)

No, spokojnie. Kiła się aż tak szybko nie rozwija, nawet z boskim wspomaganiem. ;-) Kombinuję, co tu zrobić, żeby Czytelnicy czuli emocje i nic.

Legendę o przeklętych kochankach wymyśliłam na potrzeby tekstu. :-)

No to mnisi-rycerze musieli żyć cnotliwie. Nie dziwota, że chrześcijanie Ziemi Świętej nie utrzymali. ;-)

Skoro "y" robi tu za "j", to jak przez "j".

No, ale chyba nie robi. Znam jednego Guy (wprawdzie Belga, ale to chyba się tak samo wymawia) i rodzina mówi o nim Gii. I to g jest bardzo twarde.

Babska logika rządzi!

Legendę o przeklętych kochankach wymyśliłam na potrzeby tekstu. :-)

Rozwiniesz? :)

No, ale chyba nie robi.

Hmm, no, to nie wiem. Drakaina?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Obstawiałabym wymowę tak jakby pierwsze “i” brzmiało jak niemieckie u umlaut, bo tak zasadniczo brzmi francuskie u. Belgowie sporo rzeczy mają inaczej (np. normalne liczebniki i toaletę w liczbie pojedynczej), ale wymowa zasadniczo się nie różni.

http://altronapoleone.home.blog

Tarnino, nie ma co rozwijać. Celtowie lubili nieszczęśliwą miłość, więc niech będą przeklęci kochankowie. Porządnie przeklęci, że wywołają koniec świata. No i wywołali…

No, czyli zapewne wymawia się “Gii”. Link, który podaję, raczej to potwierdza. I co z tym zrobić?

Babska logika rządzi!

Okej, dla mnie u umlaut nie brzmi jak “i” XD

http://altronapoleone.home.blog

Umlauty nie brzmią, jak normalne samogłoski. ;-)

Babska logika rządzi!

W każdym razie ja bym odmieniała Güja. Wygląda po turecku w sumie ;)

http://altronapoleone.home.blog

Ech, chyba poszukam jakiegoś innego celtyckiego imienia, skoro każdy się potyka.

Babska logika rządzi!

Celtyckiego? A Guy nie jest aby germański jak każdy Wilhelm? W ogóle mi nie przeszło przez myśl, że chciałaś mieć głównego bohatera o celtyckim imieniu :O

http://altronapoleone.home.blog

Niektóre źródła podają, że Guy jest pochodzenia celtyckiego. Nie mam pojęcia, w jakim stopniu można im ufać.

Ej, ale Guy to przecież nie Wilhelm. Mi się wydawało, że raczej Wojciech, ale to tylko moja kobieca intuicja.

Babska logika rządzi!

Wojciech to Adalbert.

 

Wg francuskiej wiki “Guy est d'origine germanique. Il est issu du radical Wid- « bois » ou « forêt »” – pochodzenie germańskie, pochodzi od rdzenia oznaczającego las lub bór, dalej jest jakiś niejasny dla mnie rozkmin językoznawczy o końcówkach. I nie Wilhelm (myślałam, że to pokrewne Guillaume’owi, który zresztą też jest germański), tylko Gwidon.

http://altronapoleone.home.blog

No, gdzieś tam znalazłam, że Guy jest celtyckie, więc się napaliłam jak szczerbaty na suchary. Bo Wercyngetoryks mógłby się za bardzo rzucać w oczy niewtajemniczonym… ;-)

Babska logika rządzi!

Asteriks. Tylko Asteriks :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Herve jest ładny. Głosuję na Herve’a!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nazwę gościa Yorrick. ;-)

Zastanowię się jutro.

Babska logika rządzi!

http://altronapoleone.home.blog

Yorrick, I’m your father?

Babska logika rządzi!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie, Tarnino. Nie będzie Asteriksem, Obeliksem ani Panoramiksem. ;-)

Babska logika rządzi!

Are you my father, Yorrick?

http://altronapoleone.home.blog

Może Idefiks? XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Idee fixe to ktoś tu ma… ;-)

Babska logika rządzi!

Ładne, finklowe opowiadanie, ale to o olimpijskim przedszkolu WDŻ-etu mi się bardziej podobało.

No i jeszcze jest możliwość drugiego tomu. Nie pamiętam imienia dziecięcia Rosemary, ale podsuwam pomysł na apokalipsę w Mazargues ; D

 

nie chroniły przed plądrującymi masami. -->szabrownikami

 

otworzyły Guy oczy. --? mojem skromnem zdaniem: łodmieniaj.

 

wstęgi tak ulubione przez pogan mieszkających tu niegdyś… --->tak cenione (ale tu ze słuchu własnego robię normę)

 

Bóg nie odpowiedział. Odwrócił się od Guy? --> tu niezamierzony efekt komiczny ; D

 

Któregoś wieczoru ktoś opróżnił nocnik pod drzwiami do domu, dwa dni później nieznana ręka cisnęła kamień w okno do salonu. Guy dostał nawet powóz, parę silnych koni i młodego służącego, ---> dostał od ojca; inaczej mam wrażenie, że powóz, konie i silny stangret to jeden pakiet z kamieniem i zawartością nocnika ; D

Dziękuję, Marlow(ie?). (Jak to się odmienia?) :-)

Fajnie, że ładne. Nie zamierzam Ci narzucać, co ma Ci się podobać bardziej, a co mniej.

Sequela nie przewiduję – to nie jest zbytnio ciekawy świat: zwyczajna “nasza” Francja, tylko z działającymi po kryjomu celtyckimi bóstwami. Za mało frajdy w wymyślaniu szczegółów. Ale nie mówię zdecydowanego “nie”.

Szabrownicy. Na pierwszy rzut oka brzmią świetnie, ale nie jestem pewna, kiedy to słowo powstało. I mam wrażenie, że pochodzi raczej od niemieckiego, a opowiadający o tych rzeczach staruszek może Prusaków nie lubić i nie chcieć używać ich słów. Drakaino, jak uważasz?

Odmiana Guy. No dobrze, zmienię mu imię. Ale to już nie dzisiaj. Ażebyście wszyscy, marudy, musieli kiedyś z jakimś Guy rozmawiać po polsku i odmieniać mu imię!

Wstęgi. Hmmm. “Cenione” sugerowałoby, że oni za nie płacili. A oni wrzucali je wszędzie jako motyw dekoracyjny. IMO, raczej lubili niż cenili.

Efektu komicznego nie rozumiem. Może to ślepota autorska, może nie załapałam żartu.

Z tym nocnikiem i stangretem popatrzę, jak to poprawić.

Babska logika rządzi!

U mnie się wszystko odmienia przez przypadek ; D

 

Gdyby celtyckie bóstwa nosiły żółte kamizelki…

 

Gdyby się tak czepiać, kiedy jakie słowo powstało, to można by zwariować – ale ja jestem frywolny w tych sprawach, a jak wiadomo – to nie jest takie proste. Wikipedia podaje, że z jidysz (”łom”), a mnie się zawsze kojarzyło z antyszambrami.

 

Efekt komiczny polega na tym, że Guy mówi o poważnych sprawach, ale mówi “Kali mieć, Kali chcieć.” Może to tylko dla mojego ucha i mózgu brzmi komicznie:

“Bóg nie odpowiedział. Odwrócił się od Kali?” Narrator wychodzi na wariata – potocznie rozumując, bo czy według zasad jest tak, czy inaczej, to ja nie wiem ; D

 

P S

Powiedz mi, bo Ty wiesz, czy mi wolno proponować opowiadania do biblioteki? 

Bardzo dobrze się czytało, przyjemne (choć o syfilisie :D) to było i zabawne.

ninedin.home.blog

Czy ktoś liczy, ile mamy X:1 w kwestii odmiany?

http://altronapoleone.home.blog

Marlowie, IMO, bóstwa celtyckie nie nosiły kamizelek, bo w ich czasach tego nie znano. ;-)

OK, zmienię na szabrowników.

Z komizmem Boga – marudzisz. Zresztą, zmienię imię, to będzie się odmieniać.

Tak, wolno Ci proponować. Nazbierałeś niezbędną liczbę skomentowanych tekstów.

 

Ninedin, dziękuję.

Miło, że Cię syfilis ujął. ;-)

 

Drakaino, “Lui” też byście odmieniali? “Poszedłem z Lujem na spacer”?

Babska logika rządzi!

A ty, Hubert… Ja nie jadę :) Ale serio, w polszczyźnie imiona się odmienia. Nawet Cezar i Finkla muszą się poddać regułom gramatyki.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, nie zawsze. Ile osób przeczytało link, który uparcie podaję?

Dla leniwych przytaczam podsumowanie wywodu Grzeni:

Rozważywszy problem, trzeba stwierdzić, iż w wymowie francuskiego imienia Guy nie odmieniamy, możliwa jest natomiast odmienność tego imienia w piśmie, najlepiej jednak pozostawić je w nieodmiennej formie również w tekstach pisanych.

Babska logika rządzi!

Wikisłownik istotnie podaje etymologię dla szaber/szabrownik z jidysz, więc średnio to pasuje. Na dodatek bardzo mocno kojarzy mi się dwudziestowiecznie. Ja bym nie użyła w tekście dziejącym się we Francji 1864, chyba że miałabym polskiego Żyda ;) (ostatnio nawet miałam, ale o takich sprawach mowy nie było).

 

Natomiast “lui” to jest zasadniczo zaimek, więc nie bardzo widzę powód, żeby go po polsku odmieniać :O

Nie wiem, czy tu istnieje zasada. Właśnie zauważyłam, że w napisanym dopiero co tekście nie odmieniam imienia François…

http://altronapoleone.home.blog

Dobra, to wywalę szabrowników. Też mi się to słowo dwudziestowiecznie kojarzy. Pewnie przez wojny.

OK, chodziło mi o imię Luis. Tylko Francuzi końcówki nie wymawiają…

François też jest nieodmienne.

Babska logika rządzi!

Z końcówkami to jest różnie i niestety trudno się czasem wyznać. Np. w nazwiskach nieme “s” zazwyczaj się wymawia, o czym po prawdzie przekonałam się dopiero słysząc nazwy stacji wypowiadane w metrze… Ale w imionach z kolei raczej nie :/

 

Btw Louis – dlatego wymowa “lui”, a nie umlautowa

 

PS. “Zaraz dojdziemy do wniosku, że tylko Słowianie uczciwie czytają to, co napisali”

Ekhem. Przypomina mi się znajomy Amerykanin, który pokazał mi drogowskaz z napisem “Rzeszów” i zapytał, jak to się czyta. Powiedziałam. “A co się stało z tym R?” – zapytał zdumiony.

http://altronapoleone.home.blog

Np. w nazwiskach nieme “s” zazwyczaj się wymawia,

Jaki piękny oksymoron. :-)

Oj tam, oj tam. Alfabet łaciński był zbyt ubogi dla naszego pięknego języka. Musimy się wspomagać dwuznakami. “R” schowało się w “rz”.

Babska logika rządzi!

Zajrzałam, i:

Odmiana jest natomiast możliwa (i spotykana) w piśmie, ponieważ nie zważając na wymowę, możemy dopisać polskie końcówki do formy graficznej: Guya, Guyowi itd. (bez apostrofu).

Kiedyś, to się imiona tłumaczyło i był spokój <marudzi za starymi, dobrymi czasami>.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Pisemnie odmiana jest możliwa, ale weź później czytaj na głos taki tekst. Koniec końców fachowiec twierdzi, że lepiej nie odmieniać.

Babska logika rządzi!

I tak źle, i tak niedobrze.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Oj tam, oj tam. Są w polszczyźnie imiona, których odmieniać nie należy. Wystarczy się z tym pogodzić.

Babska logika rządzi!

Odnosząc się do linku.

A Carnot (ten od silnika) to się niby nie kończy na akcentowaną samogłoskę? Powszechnie się go jednak odmienia – w przypadkach zależnych mamy wówczas Carnota, Carnotowi… ([karnota], [karnotowi]…). Po prostu na potrzeby odmiany wolno nam “uaktywnić” spółgłoskę niemą. Reguła mądra i praktyczna.

Wystarczy zatem potraktować “y” jako [j], co raczej się narzuca, i już można nazwisko “Guy” deklinować. Zarówno w mowie, jak i w piśmie…

Przyznaję, że to [j] jest dyskusyjne – ze względu na etymologię. Wiktionnaire starofrancuską wersję omawianego imienia odtwarza jako “Gui” :/ Czyli historycznie nie znajdziemy tam spółgłoski. Tylko czy podobne uzasadnianie jest w ogóle konieczne? To pewnie zależy od tego, czy ktoś woli zapewnić komfort czytelnikowi, czy lingwiście. 

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Carnot to nazwisko, Guy to imię. Nie wiem, czy to coś zmienia. W wymowie (tej, którą słyszałam od bliskich jednego znajomego Belga) nie ma j. Tylko [Gii], Drakaina mówi, że to raczej u z umlautem. Możliwe, nie znam aż tak dobrze niemieckiego.

Odmienianie tego imienia stanowiłoby wielki dyskomfort dla mnie.

Babska logika rządzi!

Nie zmienia.

<edit> Chociaż po przejrzeniu reguł w SJP PWN widzę, że poloniści rzeczywiście inaczej podchodzą do imion niż do nazwisk. Niepotrzebna komplikacja… Istotna chyba tylko dla tych, którzy uczą się prawideł z podręczników, nie z literatury i żywego języka. Tak czy inaczej, nawet dr Grzelnia w podlinkowanej przez Ciebie poradzie dopuszcza odmianę imienia Guy (przynajmniej w piśmie). </edit>

W wymowie (tej, którą słyszałam od bliskich jednego znajomego Belga) nie ma j.

Przecież właśnie o to chodzi, że nie musi być…

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Podejrzewam, że w nazwiskach będzie większa dowolność, różne oboczności… Może się ktoś nazywać “Skura”? Może i co mu zrobisz?

Przecież właśnie o to chodzi, że nie musi być…

Jak komu. Mnie chodzi o to, że w wymowie j nie ma, więc słowo nie odmienia się jak kij albo wuj.

Dr Grzenia dopuszcza odmianę, ale odradza.

Babska logika rządzi!

W oryginalnej wymowie w Carnocie też na końcu nie ma spółgłoski. Ani nie ma jej w Louisie.

No jak chcesz.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Toż już ogłosiłam, że idę na kompromis, że zmienię chłopakowi imię na jakieś inne, a wszyscy tylko o odmianie… BTW, co sądzisz o tych 99% tekstu, które nie są imieniem protagonisty?

Babska logika rządzi!

Jak przeczytam, to się wypowiem ;)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

No to czekam. ;-)

Babska logika rządzi!

Dla francuskiej wymowy czy zapis jest Gui czy Guy nie ma znaczenia, to tak w kwestii “j”. Ale z punktu widzenia odbioru po polsku to pierwsze nie robi problemu nieodmienione, drugie robi – pewnie przez to, że narzuca się angielska wymowa y jako j.

 

Carnota (pociotka tego od cyklu) odmieniałam w swoim opowiadaniu i nie miałam co do tego wątpliwości :D Bo po prostu po polsku trochę się nie da inaczej… A my i tak jesteśmy łagodni w porównaniu do takich Czechów.

 

I tak, jak już wzmiankowałam, w większości nazwisk końcowe s jest wymawiane. T rzadziej, jeśli w ogóle, w Carnot go istotnie nie ma.

http://altronapoleone.home.blog

O, nie wiedziałam, że to imię istnieje również w wersji Gui.

A co robią Czesi?

Babska logika rządzi!

Np. Brigitte Bardotovą ;)

http://altronapoleone.home.blog

Ach, jo! Też ładnie. ;-)

Babska logika rządzi!

nie wiedziałam, że to imię istnieje również w wersji Gui

Bo nie czytasz uważnie moich postów :(

Cały czas mam też wątpliwość, czy załapałaś, że Twojej mianownikowej wymowy Guya (nieważne, czy chcesz go czytać przez i, czy przez i okrągłe) wcale nie zamierzałem podważać.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Oj, przepraszam. Faktycznie, wspominasz o tym. Ale dla mnie Guy też kończy się samogłoską, więc nie widzę specjalnej różnicy.

Cóż, ja przez cały czas mam wątpliwość, po której stronie się opowiadasz. :-)

Babska logika rządzi!

W takim razie naprawdę muszę popracować nad klarownością wypowiedzi :)

 

EDIT:

 

OK, mój pomysł podpięcia się pod oficjalne reguły upada, Gu + nieme y się nie broni. Wg słowników standardowe odczytanie brzmi [gi] nie [gü] (jak zakładałem). BTW – również nie [gii] ani [güi], ale nawet [gi] uświadamia mi, że końcowe "y" jest tu czynne. Rozpędziłem się.

Dla francuskiej wymowy czy zapis jest Gui czy Guy nie ma znaczenia, to tak w kwestii “j”.

Rzeczywiście, Drakaino.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Litera zabija, duch ożywia! Zasady są bardzo dobre, ale czasem lepiej z nich zrezygnować, żeby uniknąć “dziwaczenia”. 

Czasem po prostu bohater musi ubrać ubrania, bo pochodzi z południa ; D

Jak mogę kliknąć, to klikam.

No, ale dla mnie dziwaczeniem byłaby odmiana. Uch, liczę, że kiedyś do Waszej roboty przyjdzie sympatyczny Guy z polsko-francuskiej rodziny. I zobaczymy, czy będziecie mówić do niego Gaju, Geju, Giju, Goju czy Guju…

Bohater z południa może powiedzieć, że ubrał ubranie, ale nigdy go nie ubierze. ;-p

Dzięki. :-)

Babska logika rządzi!

Mogę w marcu poprosić paru native speakerów o powiedzenie, jak by to wymawiali ;) Oczywiście w przypadku imion własnych wszystko jest możliwe i zapisowi może przeczyć uzus, zwłaszcza w przypadku zapożyczeń (to w kwestii gü vs. gi) …

 

A w kwestii ubierania ubrań to mam wrażenie, że tylko frakcja łódzka ich nie ubiera…

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino, mnie słoń na ucho już dawno nadepnął. Nie słyszę specjalnej różnicy między gü a gi. Żadnego bym nie odmieniała.

Frakcja z łódzka wzmocniona oddziałkiem językoznawców. Ale ich jest mało i co oni tam wiedzą… ;-/

Babska logika rządzi!

Tak dla poddierżania rozgowora…

 

SJP PWN poradnia językowa:

 

“Przechodząc zaś do meritum, powiem tak: ubrać buty (kurtkę, sweter) to południowopolski regionalizm, w standardowej polszczyźnie wymienione części odzieży należy włożyć. Wiele osób woli je załozyć, co słowniki poprawnej polszczyzny oceniają jako błąd, gdyż czynią subtelną i nie zawsze widoczną różnicę znaczeniową między wkładaniem czegoś na siebie a zakładaniem. Osobiście nie przywiązuję do tej różnicy większej wagi, natomiast ubieranie butów kojarzy mi się nieodparcie z ubieraniem choinki, dlatego wolę konstrukcję ogólnopolską.”

 

Ergo wg prof. Bańki konkretnie to nie jest niepoprawne, tylko regionalne, ba, w dalszym wywodzie jest o modzie na regionalizm i małe ojczyzny! Ergo możemy się powoływać na to, że bohater lub narrator, który tak mówi, jest z południa Polski i wtedy jest poprawnie!

http://altronapoleone.home.blog

Bohater z regionu może tak powiedzieć. Ale narrator nie powinien. IMO.

Babska logika rządzi!

A jak masz bardzo mocno spersonalizowaną, introwertyczną narrację z punktu widzenia bohatera?

http://altronapoleone.home.blog

Hmmm, mimo wszystko raczej nie. Chyba że pisałabym tylko dla Małopolski. Na przykład dla jakiejś lokalnej gazety. A i to z dużymi oporami.

Babska logika rządzi!

Sprawa chyba najważniejsza – imię Guy, w obecnej postaci, zupełnie mi nie przeszkadza. ;)

A jako że dramatyczne przejścia bohatera opisałaś nadzwyczaj porządnie, przy tym składnie i ze stosowną, starannie odmierzona dawką humoru, opowiadanie czytało się wręcz znakomicie.

Sporo twarzy było do odzyskania, ale ze wszystkimi poradziłaś sobie doskonale.

Kliknęłam. ;D

 

Nie miał wła­dzy na klą­twą ze­sła­ną przez Machę? –> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Reg. :-)

Nie wiem, czy to sprawa najważniejsza. Ja mam jej już trochę dosyć… Ale fajnie, że ktoś mnie popiera.

Miło mi, że dobrze się czytało.

Prawda, nie żałowałam Jurorowi odzyskiwanych twarzy. Niech ma! ;-)

Literówkę zaraz poprawię.

Wszystkim dziękuję za kliki.

Babska logika rządzi!

Bardzo proszę, Finklo. ;)

 

Tak sobie jeszcze pomyślałam – ileż twarzy byłoby do zagospodarowania, gdyby rzecz działa się w mieście, którym opiekował się Światowid…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zaiste. Aż szkoda, że na to nie wpadłam. Ale może ktoś inny…

Z drugiej strony – jeśli utraci się jedną twarz z czterech, to chyba można z tym jakoś żyć.

Albo hinduscy bogowie – dla nich dziewięć głów to żadne dziwo, też można poszaleć.

Babska logika rządzi!

No i 50 twarzy Greya

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobre! :-)

Ech, teraz takie piękne inspiracje się pojawiają. Ale tego researchu pewnie bym nie zdzierżyła.

Babska logika rządzi!

Pewnie nikt by nie dał rady. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie no, ktoś to podobno przeczytał. A przynajmniej sporo ludzi kupiło… ;-)

Babska logika rządzi!

Ale, mam nadzieję, chyba nie wezmą udziału w konkursie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na pewno nie wszyscy. ;-)

Babska logika rządzi!

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja czytałem niestety :(. I wziąłem udział.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu, napisałeś o odzyskaniu 50 twarzy???

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobra, dobra, tylko bez spojlerów. ;-)

Babska logika rządzi!

Nie, ale po przeczytaniu Greya nikt już nie jest takim człowiekiem, jak przed tą lekturą.

Wobec tego mogę śmiało powiedzieć, że echa Greya są gdzieś w moim tekście :/.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Echa jeszcze przeżyjemy…

Babska logika rządzi!

Dobrze wiedzieć. Nie czytałam i w takim razie nie przeczytam :P

http://altronapoleone.home.blog

Ciekawe wyjście bohatera – syfilis to rzadko stosowany motyw, a przecież otwiera tyle możliwości :) Generalnie podobał mi się mariaż historyczny połączony z motywami z dawnych wierzeń. Tylko z początku nie mogłem się połapać, czy aby na pewno to nasz XIX wiek czy jakaś alternatywa – głównie przez brak jakichś odnośników historycznych. Potem się już jednak połapałem :) (Dla adnotacji – na tagi nie patrzyłem, często zbyt wiele spoilerują.)

Technicznie bardzo dobrze, tempo stabilnie, jak wspomniałem sam mariaż pomysłowy. Tak więc koncert fajerwerków przyjemny :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję, NWM. :-)

Faktycznie, na ogół staramy się unikać kiły. ;-)

Odnośniki historyczne. A co masz na myśli? Bo trochę jednak do historii się odwołuję, może niezbyt nachalnie…

Zgadzam się co do tagów – też na nie nie patrzę.

Miło mi, że koncert fajerwerków się udał.

Babska logika rządzi!

Oj, lepiej nienachalnie, niż robić z opowiadania podręcznik do RPGa, który nigdy nie wyjdzie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dzięki, Tarnino. :-)

Babska logika rządzi!

Oj, tam. Mówię, jak jest XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Podobało mi się, choć w pierwszym momencie nie wiedziałam, w jakiej epoce jestem. Ale Guya odmieniaj.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuję, Irko. :-)

Miło mi.

Miałam nadzieję, że wspomnienie bohatera to wyjaśni – to ta epoka, kiedy już wymyślono pistolety, ale jeszcze nie zakazano każdemu ich posiadania. ;-)

A odmieniać nie będę. Prędzej zmienię.

Babska logika rządzi!

I tak właśnie początkowo obstawiałam. Jednak zawsze wydawało mi się, że to były czasy postępu, szukania nowych idei. A tu grupka prominentnych obywateli żąda od mera miasteczka krwawej ofiary na rzecz jakiejś starej boginii. Dlatego trochę się pogubiłam. ;-)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Postęp czy nie – fanatycy nie lubią odmawiać swoim bogom ofiar. ;-)

Weź pod uwagę, że Guy zbezcześcił posąg, że aż Macha przestała pomagać miasteczku. Co w analogicznej sytuacji zrobiłyby moherowe babcie z małego miasteczka?

Babska logika rządzi!

Babcie pewnie zaczęłyby znosić gałęzie na rynek. ;-)

To nie była krytyka, pisałam o pierwszym odczuciu w trakcie czytania tekstu. Piszesz, może nie wprost, ale jednak dajesz do zrozumienia, że przynajmniej elita miasta jest przekonana, iż zawdzięcza powodzenie bogini. Więc wszystko jest w porządku. To że w pierwszym momencie coś wydaje się zaskakujące, nie jest wcale wadą. :D

 

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Tak, elita wierzy (może nawet wie), że bardzo wiele zawdzięcza patronce. I jest gotowa na duże ofiary, żeby ten stan utrzymać. A jako cywilizowana elita – najpierw pomysł dyskutuje, potem myśli o gałęziach. ;-)

Fajnie, że jednak nie wada.

Babska logika rządzi!

No dobra, marudy jedne. Zmieniłam bohaterowi imię. Teraz to Glenn i normalnie go odmieniam. Klątwę podtrzymuję. ;-)

Drakaino, dzięki za listę. :-)

Babska logika rządzi!

No i masz ci los, kibicowałam Guy, nie zdążyłam z komentarzem ;), myślałam jedynie o tym, aby zmniejszyć inwazyjność odbioru przez używanie mianownika. 

Glenn jest też ok, dla mnie ciut szkockie, lecz to bez znaczenia.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dziękuję, Asylum. :-)

No, co zrobić, przyszły marudy i marudziły… A wersja odmieniona mi nie przejdzie przez palce.

Owszem, Glenn brzmi szkocko. Ale wzięłam go z francuskiej strony. :-)

Babska logika rządzi!

Francuz imieniem Glenn? W XIX wieku? Na południu? Nie wyobrażam sobie bez dodatkowych powodów dla nadania mu tak dziwnego imienia, którego nawet nie ma na wikipediowej liście imion frankofońskich… A że każdemu we Francji ono będzie się kojarzyć nie celtycko, ale angielsko, to dodatkowy punkt na minus dla tego imienia.

 

Edit: “Wzięłam go z francuskiej strony” – teraz dopiero zauważyłam. Jakiej? Bo jeśli współczesnej, to tam może być cokolwiek, np. przy okazji pachnidłowego opowiadania Michała Pe znalazłam, że imię Charlène jest dwudziestowieczne i zapożyczone z Ameryki.

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino, z tej Twojej. Nie wiem jakiej, ja nie znam tego narzecza, tylko internacjonalizmy jestem w stanie wyłapać.

Babska logika rządzi!

Z tej o imionach celtyckich, wikipediowej? Jeśli tak, to ja ją tak trochę dla żartu wrzuciłam, ups. I to są imiona celtyckie – nie znaczy, że używane we Francji… O imionach francuskich jest osobna wikipedia :/

W tej chwili on niestety trochę się zrobił może nie Brajanem, ale co najmniej Kewinem to już tak…

 

Z tych, co tam są, w miarę naturalne wydają mi się (w sensie kojarzę z kontekstów frankofońskich, choć niekoniecznie dziewiętnastowiecznych, i nie brzmią sztucznie) np. Cédric, Corentin, Audran, Arthur, Alain, Gaël, Hervé, Tristan, Yannick

 

http://altronapoleone.home.blog

Tak, tej. No to nie zrozumiałam ani żartu, ani większości tekstu na stronie. Trudno, marudziliście na Guy, to macie Kewina.

Babska logika rządzi!

Dopisałam Ci edyta w poprzednim komencie

http://altronapoleone.home.blog

Na A i C bohaterów już mam, nie chcę, żeby się mylili. Na umlauty i kreseczki jestem za leniwa. Tristan jednoznacznie kojarzy się z innym bohaterem, zresztą sama o nim wspominam. Yannick by się nadał. Tylko nie bardzo mi się chce znowu zmieniać. Dlaczego Claude nie mógł dać synowi na imię Glenn/ Kewin? Może miał żonę rodem ze Szkocji?

Babska logika rządzi!

Jak dla mnie coś takiego powinno być wyjaśnione w tekście.

http://altronapoleone.home.blog

Bez przesady… Wyjaśniać, dlaczego bohater ma dziwne imię? Rodzice takie nadali. Nie prowadzę narracji z punktu widzenia ojca, o matce w ogóle nie wspominam.

Zresztą, wyjaśniam w przedmowie. ;-)

Ale dobrze, dopiszę zdanie…

Babska logika rządzi!

Finklo,

zerknąłem na twoje heroiczne zmagania z “problemem pewnego imienia” i doszedłem do wniosku, że jedynym rozsądnym rozwiązaniem będzie w tej sytuacji plebiscyt.:)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Nie ma mowy. To mój tekst, ja za niego odpowiadam. Nie podporządkuję się decyzji większości. I nie tylko dlatego, że przyjaciółka mogłaby mi zrobić kęsim, gdybym tak brzydko postąpiła z imieniem jej męża.

Babska logika rządzi!

Czyli nie obawiasz się konstruktywnego wotum nieufności wobec imienia Glenn? :)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Nie obawiam się. Wybrałam zastępcze imię z dostarczonej przez publiczność francuskiej listy imion pochodzenia celtyckiego. Jeśli Wam się nie podoba, to już bijcie się między sobą. ;-p

Babska logika rządzi!

To była francuska lista tylko dlatego, że u mnie defaultowo otwiera się wikipedia francuska :/

http://altronapoleone.home.blog

Tak wyszło.

Babska logika rządzi!

Nie ma mowy. To mój tekst, ja za niego odpowiadam.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

I know. ;-)

Babska logika rządzi!

Przyjemna lektura i imponująca jakość pisania, winszuję. Historyjka natomiast, nie robi aż takiego wrażenia jak Twój warsztat, jest trochę nijaka w mojej opinii.

Dziękuję, Łosiocie. :-)

OK, przyjmuję do wiadomości – warsztat w porządku, fabuła nie porywa.

Już nie będę wprowadzać dużych zmian, ale tak na przyszłość: czego w historii zabrakło, co byś zmienił?

Babska logika rządzi!

Oj, ciężko będzie z konstruktywnym komentarzem, jak gdzieś komuś pisałem, to czasem trudniejsze od napisania opowiadania. Mogę napisać, co mnie drażni trochę w Twoim, na poziomie fabuły. Po pierwsze, wątek ojciec – Bogacz-syn nr 1-niepoprawny romantyk, syn nr 2, poprawny, racjonalny, nudziarz. Trudno o bardziej wyświechtane tło dla takiej, XIX wiecznej (chyba) historii. Do tego odchodzący w niepamięć bogowie. To takie żonglowanie znanymi motywami. Teraz druga rzecz, dla mnie trudniejsza do zdefiniowania, wybacz więc jeśli wyjdzie mi z tego bełkot. Fabuła stoi na przpypadkowosci w kluczowych dla niej momentach. Zawiazanie akcji, to przypadkowa biba i zabawa w strzelanie. Rozwiązanie, czyli wątek z tym drugim bostwem celtuckim, znów jest dziełem przypadku. Jechali do Bayonne, nie dojechali, bo w karczmie dowiedzieli się o innej opcji rozwiązania problemu. A ponieważ mieli forsę, to skorzystali i problem rozwiązany. Takie to dla mnie, kurczę, niewystarczająco kreatywne? Mało dramatyczne? Głupio mi się mądrzyć, stawiam pierwsze kroki w pisaniu, więc na koniec pozostaje mi Cię pozdrowić :P

OK, dzięki. Z różnymi synami masz rację – to jest trochę wyświechtane. Ale tak często bywa – pierwsze dziecko naśladuje rodziców, drugie jest buntownikiem i wszystko robi odwrotnie niż oni. Podstawowe strategie konkurowania o uwagę rodziców.

Przypadkowość? Rozumiem. Chociaż nie do końca się zgadzam. Glenn nie usłyszał wszystkiego w karczmie – najpierw poczytał w bibliotece na ten temat, a potem pokojarzył fakty. Ale to prawda – gdyby nocował gdzie indziej, pewnie wkrótce franca by go wykończyła.

Też pozdrawiam. :-)

Babska logika rządzi!

Bardzo fajne opowiadanie. Świetnie się czyta, no i podwójne odzyskanie twarzy – powinnaś dostać podwójną liczbę punktów w konkursie ;)

 

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet. :-)

Miło mi, że opowiadanie fajne i dobrze się czyta.

Co do punktów – nie protestowałabym, gdyby Beryl poszedł podobnym tropem. ;-)

A Drakaina doliczyła się potrójnego odzyskania. ;-)

Babska logika rządzi!

Sporo komentarzy.

 

Znalazłem tu dziwne powtórzenie, taki trochę zakamuflowane, niemniej rzuciło mi się w oczy. Być może nie jest to błąd.

 

“Jeśli pański ojciec pokryje wydatki, w każdej chwili mogę panu zapewnić tam miejsce, choć potrzebujących nie brakuje.

 

Celtic-knot-basic-rectangular.png

Maska? Obcość. Odrzucenie.

Celtic-knot-basic-rectangular.png

 

Glenn nie mógł znaleźć dla siebie miejsca.”

 

 

Zarówno w ostatnim zdaniu fragmentu, jak i w pierwszym kolejnego, pojawia się słowo “miejsce” i “miejsca”.

Dziękuję, Piotrze. :-)

No, jestem Finklą i mam dużo komentarzy pod tekstami. Nawet ogłoszenie o konkursie cieszy się popularnością. ;-)

Powtórzenie. Hmmm, w międzyczasie jest jeszcze boska wstawka, więc zostawię, jak jest. Tym bardziej, że coś mi się nie pchają synonimy dla żadnego z miejsc.

Babska logika rządzi!

Będę sobie w tym komentarzy bazgrał, aż przeczytam całość. 

Na razie jestem tu i podoba mi się:

“Ostatecznie Glenn uznał, że próba naprawienia wyrządzonych krzywd grzechem nie jest. A jeśli nawet, to najmniejszym z tych, spośród których musiał wybierać.”

Kojarzy mi się z “Mniejszym złem” Sapkowskiego – jakież to życiowe – i podoba.

 

Widzę, że w Twym repertuarze wiszą teksty zarówno bajkowe, jak i te mroczniejsze. Ten jest zdecydowanie z tych drugich. Glenn to taki trochę antybohater. Myślałem, że się nawróci, a tu proszę, zaserwowałaś czytelnikom bohatera awanturniczego, o co najmniej kilku cechach Giacomo Casanovy.

Hmmm… Wolę chyba jednak jaśniejsze tonacje.

A bazgrz sobie…

Fajnie, że się podoba. Póki co.

Taaak, piszę różne rzeczy, nawet jakieś krótkie romanse z horrorami mi się zdarzają.

Od razu antybohater. Młody, to głupi… Zaczyna się od głupoty zrobionej po pijaku.

Babska logika rządzi!

Tak, często jedna głupota pociąga drugą, jeśli człowiek nie zna słowa STOP. Człowiek bądź jakiś inny humanoid – konwencja, konwencja :P

 

W każdym razie, po przewietrzeniu myśli, dodaję nieco więcej merytorycznego komentarza.

Styl pasuje, błędów brak, ciekawa psychologia bohatera, którego można lubić lub nie, co nie znaczy od razu, że tekst jest słaby.

No i chyba tyle w temacie. Takie skromne powtórzenie ująłem wcześniej. Do fabuły też odniosłem się we wcześniejszym komentarzu.

Ciekawe zwroty akcji czy też myśli protagonisty – zamiast nawróceń, sprytne intrygi z bożkiem, zamiast pokory, roztapianie woskowej pieczęci, zamiast mądrości – spryt.

Ciekawe, do czego w końcu, w Tym świecie, doszedł “heros” :)

A czasami już pierwsza głupota wystarczy…

Cieszę się, że styl i bohater Ci przypasowali, a zwroty akcji nie zawiodły.

To nie było takie proste roztopienie pieczęci – podgrzał ją, żeby od dołu zrobiła się miękka, ale od góry nie straciła formy…

Do czego doszedł? Został przyjęty do tajnego towarzystwa, w swoim czasie się ożenił, znajomi z elit zapewnili mu jakąś synekurę, żona urodziła trójkę dzieci…

Babska logika rządzi!

Nigdy nie sądziłem, że dam się wciągnąć w opowiadanie o syfilisie ;) Bardzo mi się podobało. Pomysł na odzyskanie twarzy i wplątanie w to pogańskich bożków bardzo fajny. Zakończenie mnie pozytywnie zaskoczyło. Skubaniec niby się zmienił, ale cudze listy nadal podgląda ;)

Imię Glenn moim zdaniem super pasuje do tego bohatera. (Na Guy się nie załapałem) 

Czytało się oczywiście super. Świetny tekst :) 

Dziękuję, Leniwcze. :-)

Bezpieczniej się wciągać w teksty o syfilisie, niż złapać francę osobiście. ;-)

Miło mi, że pomysł się spodobał, a zakończenie zaskoczyło. Tak miało być.

Listy. Co zrobić. Glenn musiał sprawdzić, czy na niego nie dybią, a ja musiałam pokazać, że chłopak odzyskał twarz w oczach otoczenia.

Guy pasowało lepiej… Ale dobrze, że Glenn nie gryzie po oczach.

Babska logika rządzi!

Fajne opowiadanie. Ciekawy miks celtyckiej mitologii i nowożytnej historii, choć końcówka nieco mnie zaskoczyła. Spodziewałem się bardziej mrocznych klimatów, a tu taki swoisty happy end. Zastanawia mnie też ostatni akapit, a konkretnie efekt końcowy takiego związku – wojownik lecący z bandażami do wrogów, których przed chwilą przykładnie pociął?  

Dziękuję, Straferze. :-)

Fajnie, że fajne.

Z tym happy endem to bym nie przesadzała. OK, Glenn zdobył uznanie Machy. Ale jakim kosztem?

Efekt końcowy. Wiesz, dziecko bogini wojny i uzdrowiciela nie musi koniecznie pracować w szpitalu wojskowym. Z dziedziczeniem zawodu nie jet tak prosto jak z kolorem oczu. ;-) Ty się zastanów, kiedy ono przyjdzie na świat…

Babska logika rządzi!

Całkiem przyjemne opowiadanko. Rzeczywiście niecodzienne połączenie mitologii Celtów z chorobami wenerycznymi. 

Mnie osobiście imię Glenn odpowiada, choć po prawdzie nie brzmi zbyt francusko (ale ja się na tym niezbyt znam, więc to tylko prywatna opinia ;) ).

Jedyny problem jaki miałam z tym tekstem, to do samego końca nie mogłam się zdecydować czy on ma być poważny, czy raczej komediowy. Był trochę zbyt lekki jak na tekst poważny, a jednocześnie tematyka dość ciężka (śmiertelna choroba) jak na czystą komedię. 

Pomijając to, czytało się jednak szybko i przyjemnie, a rozwiązanie było całkiem ciekawe. 

 

Pozdrawiam C. 

Dziękuję, Cephiednomiko. :-)

Fajnie, że opowiadanie wyszło przyjemne, a imię protagonisty nie budzi zastrzeżeń.

Komediowy? Nie, znowu dopada mnie przekleństwo lekkich tekstów. Nie miał być komediowy. No, jeszcze w pierwszej scenie bohater ma fiu-bździu w głowie i pewne rzeczy go bawią, ale potem robi się poważnie.

Babska logika rządzi!

Czytane kilka dni temu na telefonie, więc krótko.

Jak zawsze lekko i przyjemnie (się czyta, bo Glennowi z syfilisem raczej przyjemnie nie było ;) ). Chłopak – spryciula, elegancko powiązał fakty i mity i doprowadził do odzyskania nawet nie jednej, ale dwóch twarzy :) 

Bardzo podobał mi się wymachujący laseczką papcio bohatera. W sumie nie wiem, dlaczego, ale od pierwszego akapitu zapałałam do niego sympatią. 

Bardzo satysfakcjonująca lektura. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki, Śniąca. :-)

Fajnie, że było przyjemnie. Mimo całego syfu.

Lubię bohaterów-spryciarzy.

Papa Ci się spodobał? Dziwne, na samym początku porównuję go do Tartuffe’a, a to nie jest pozytywna postać. Ale Twoja wola…

Babska logika rządzi!

Wiem, wiem, ale czasem właśnie potrafię polubić dziwne postaci :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Chcesz, to go sobie lub. Szczęście, że mu jakiejś krzywdy przypadkiem nie zrobiłam… ;-)

Babska logika rządzi!

E, bez przesady, nie aż tak. Przeżyłabym ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ale zawsze byłoby Ci smutniej. Szczęście, że skończyło się na rozbitym oknie do salonu.

Babska logika rządzi!

Ciekawe. Bez wartkiej i wciągającej akcji, ale siłą opowiadania jest klimat epoki oraz nawiązanie do mitologii celtyckiej. Bardzo dobry warsztat, mam wrażenie, że momentami zbyt dobry. Wyszukane zdania i zwroty zmusiły mnie do większego niż zwykle skupienia przy lekturze ;)

Dziękuję, BioHazardzie. :-)

O, udało mi się stworzyć opowiadanie z ciekawym klimatem? Niespodzianka. Nie umiem w klimaty i na ogół mi nie wychodzą.

Warsztat nie może być zbyt dobry. :-)

Babska logika rządzi!

Bardzo dobre. Zazdroszczę pomysłu z posągiem w ciąży, w połączeniu z tropem o rozdzielonych kochankach to zdecydowanie gwóźdź programu.

Dziękuję, Wojtasie. :-)

No cóż, jeśli posąg może leczyć, to niby czemu nie miałby być zdolny do miłości i zajścia w ciążę? A ludzie często gęsto koncentrują się na bezpośrednich skutkach, przegapiając długofalowe.

Babska logika rządzi!

No cóż, jeśli posąg może leczyć, to niby czemu nie miałby być zdolny do miłości i zajścia w ciążę?

Zdolność leczenia niekoniecznie przysługuje tylko osobom, a zakochania się – raczej tak :P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ale posągom zazwyczaj nie przypisuje się żadnego z tych talentów. Jak już sobie wywalczył jedno, to poszedł na całość. ;-)

Babska logika rządzi!

Fajnie, gładko się czytało, jest klimat. Pomysł nietuzinkowy, super, że “odzyskiwanie twarzy” potraktowałaś zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Może nie zostałam rzucona na kolana, ale miło spędziłam czas, a zakończenie zdecydowanie na plus. Dziękuję za rozrywkową lekturę przy obiedzie ;)

 

“Lekarz, pan Chenirotti[+,] wyprostował się, pobruździł wysokie czoło zmarszczkami.”

 

“– To wydarzyło się przed siedemdziesięcioma laty, gdy wszędzie szalała rewolucja i wybuchła Wielka Trwoga…

– Ależ od Wielkiej Trwogi minęło już siedemdziesiąt pięć lat! Mamy rok pański sześćdziesiąty czwarty!”

Eee… A więc jedna postać mówi, ze coś wydarzyło się przed siedemdziesięciu lat, a druga oponuje: Niemożliwe, przecież to było ponad siedemdziesiąt lat! Czy tylko mnie wydaje się to absolutnie pozbawione sensu?

 

“Jeden z nich, Joseph, służył u pana Listoliera, bodaj nie najbogatszego człowieka w Mazargues…”

 

“…nieznana ręka cisnęła kamień w okno do salonu…”

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki, Jose. :-)

Fajnie, że tekst wchodził gładko. Samo przenośne potraktowanie to za mało. ;-)

Przede wszystkim chciałam jakoś pokazać, w którym roku dzieje się akcja. Bibliotekarz ma sklerozę, a chłopak wszystko wie lepiej i odczuwa chęć poprawiania staruszka.

Dlaczego uważasz, że nie może występować konstrukcja “bodaj nie jakiś tam”?

Zaraz poprawię babolki, dzięki.

Babska logika rządzi!

Finkla, bo konstrukcja z bodaj występuje bez “nie” i już ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ale występuje również z nie i już. Bez problemu znalazłam przykłady w korpusie. Może brzmi to trochę archaicznie, ale w tym tekście nie przeszkadza.

Babska logika rządzi!

Przyznam, że nigdy (serio) nie spotkałam się z bodaj z “nie”, a jak weszłam z ciekawości w słownik, to wszystkie przykłady były “nie” pozbawione, nie szukałam jednak nie wiadomo jak głęboko. Pozostaje mi zatem ogólne wrażenie, że z tym “nie” zdanie brzmi nieprawidłowo ; p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

No, a ja się spotkałam. Już nie pamiętam szczegółów z pierwszej randki, ale mam silne wewnętrzne przekonanie, że nie był to blogasek.

Babska logika rządzi!

Zaskakująca tematyka i jeszcze bardziej zaskakujące rozwiązania, jakie tu przedstawiłaś. Czytałam z zaciekawieniem. Spodobała mi się naprawa sytuacji przez posąg, jak i zaintrygował pomysł na konsekwencje tego po latachsmiley.

Gratuluję zwycięstwasmiley

Dziękuję, Monique. :-)

Cieszę się, że zaskoczyłam i zaciekawiłam.

A, bo słyszał kto, żeby człowiek wyleczył boginię? ;-) Trzeba było inaczej kombinować.

Babska logika rządzi!

Podobało mi się. Odzyskanie twarzy – bezdyskusyjne:DDD

Motyw pomników piękny, uleczenia też. O jakże się ucieszyłam, że udało się sprawę syfilisu i nieszczęścia młodzieńca uleczyć – pomysłowo.

Literacko jest dla mnie ciut ciężkie, nie mogłam przez opowiadanie biec, ciągle musiałam hamować przez zakrętem. Część didaskaliów mnie zatrzymywała, niektóre objaśnienia. Nie wiem, gdyż epoka odwzorowana na cacy.

Jedno na nie, co do którego mam pewność:

Czemu w tych tytułach rozdziałów tyle słów, zamiast jedno, no góra dwa. To osłabia, przestałam na nie zwracać uwagę, a szkoda.

 

Zastanawiam się też nad tym – jak wyglądały te pomniki?

Pomysł, aby zamiast gwiazdek pojawiły się dwa bloki –  bardzo fajny.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dziękuję, Asylum. :-)

Taaak, starałam się o odzyskanie twarzy na wielu frontach. ;-)

Wiesz, młodzieniec nie nabawił się tego syfilisu, wzdychając do pięknej panny. Chciał wykorzystać za grosze, nie myślał o konsekwencjach, to ma.

Ale to wcale nie są tytuły rozdziałów. Kombinuj dalej. ;-)

Jak wyglądały pomniki? Kamienne rzeźby bogów, którzy wyglądali jak ludzie. Mniej więcej naturalnej wielkości.

Pierwotnie zamiast gwiazdek były krzyże celtyckie, ale edytor ich nie łyknął.

Babska logika rządzi!

Macha? 

Czulam, że coś mnie ominęło;),  dlatego spokoju mi nie dawały.  Gapa ze mnie, przecież w ostatnim jest dialog.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Zgadza się. :-)

Przecież nie stawiałabym kropki po tytule…

Babska logika rządzi!

Jak się w słowa wpatruję, to mi kropki z głowy umykają, a że słowa emocjonalne, to już migusiem o znakach przestankowych zapomniałam.

Dzięki :), dobre! ale fajna konstrukcja. No i wiesz, od razu bym chciała, aby więcej ze sobą  gadali. Nie mogli, przez Glenna działała – sama sobie odpowiadam.

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Znaki przestankowe potrafią nieźle podpowiedzieć, jak należy interpretować zapis. “Eats(,) shoots and leaves”. ;-)

Mam słabość do normalnej narracji przeplatanej z czymś dziwnym. :-)

Mieli ciekawsze rzeczy do roboty niż gadanie. ;-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka