- Opowiadanie: Szymon Teżewski - Tunel

Tunel

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Tunel

Kiedy wstaję rano i przeglądam gazetę, nie wierzę własnym oczom. Czym żyje Wielka Brytania? Nie muszę nawet naciągać faktów, bo sam miłościwie nie panujący książę Walii Karol namawia w Vogue'u do noszenia ubrań z naturalnych tkanin, a jakiś pseudoartysta, James Gilpin, wyprodukował whisky z moczu własnej babki, chorej na cukrzycę. I wystawia to w galerii w Londynie. Ciekawe jaki kretyn się tego zechce napić.

To jest dopiero degrengolada.

Po obejrzeniu porannych wiadomości przestaję do siebie dopuszczać myśl, że to się może dziać naprawdę. Kiedy bombardują mnie wynurzeniami astrofizyka, który twierdzi, że Bóg nie istnieje, przebiera się miarka. Jako programista nie wypowiadam się na temat fizyki kwantowej, bo w domu nauczono mnie, czym jest skromność. Ale to nie tutaj i nie dzisiaj.

Wychodząc na ulicę wcale nie czuję się lepiej. Jest tłoczno, nawet emeryci gdzieś się spieszą. Nie cierpię wydekoltowanych sześćdziesięciolatek z dużymi kolczykami. Napatrzą się w telewizorkach na to jak Trinny i Susannah ubierają Brytanię, a potem straszą na ulicach. Taka współczesna forma zombie, bo to chyba jest zaraźliwe.

A młodzież, przyszłość tej całej cywilizacji? To w dużej części zakompleksione, kompletnie wyobcowane i dziwnie ubrane kreatury. Nie mówię, że indywidualizm jest czymś złym – jest w nas wpisany. Żadne to odkrycie, że się różnimy. Jeżeli jednak zachowujesz się jak półgłówek i chcesz wszystkim pokazać, jaki to jesteś niesztampowy i przezajebisty… Wybacz, ale się nie dogadamy.

Dlatego postanowiłem coś z tym zrobić. Nie spędzę całego życia w, choćby najlepszej, firmie sektora IT. Nie mam nic przeciwko sumiennym pracownikom, pewnie w innych okolicznościach sam założyłbym nową rodzinę, wytrwale pracował i cieszył się spokojnym życiem. Tak samo jak mój ojciec i dziadek, niech Bóg ma ich w swojej opiece.

Nową rodzinę… Pewnie wróciłbym do kraju przodków, gdyby nie Jusra. Ona tak marzyła o życiu na Zachodzie, które przerażało, choć było znośne. Ktoś kto kocha, pragnie szczęścia dla swojej żony. Gdybym wiedział wtedy, co stanie się później… Na pewno byśmy opuścili ten zidiociały kraj.

Tego przeklętego dnia Jusra wracała spokojnie do domu. W torbie niosła zakupy. Pamiętam dokładnie, co kupiła, bo ciągle mam przed oczyma porozrzucaną po ulicy zawartość ekologicznej torby. Ręczniki kuchenne nasiąknięte deszczem, mąkę płynąca z wodą w rynsztoku, zgniecione samochodowymi kołami owoce, a przy paście do zębów pierwsza plama krwi.

Komisarz powiedział, że to było zabójstwo na tle rasowym. Kretyn nie wiedział nawet, że jesteśmy tej samej rasy. Jestem pewien, że gdyby nie miała burki, to ci chuligani co najwyżej by za nią zagwizdali. Bo Jusra była naprawdę piękna, zostawiliby ją w spokoju z samego szacunku dla jej szlachetnych rysów. Nawet w najgłupszym kibicu Chelsea istnieje coś takiego jak poczucie piękna.

Po jej śmierci wiele zrozumiałem.

 

Życie to jednak jest walka. Nawet najspokojniejszy pasterz, pilnujący w górach owiec, zmaga się ze sobą nieustannie. O ile tylko odkrył Boga, to walczy w swoim sercu.

A jak ja mogę walczyć? Dość już mam w sobie bólu i cierpienia. Tylko dżannah mógłby przynieść ukojenie, tam z pewnością czeka Jusra, wśród drzew o złotych pniach.

 

***

 

Miałem już wszystko czego trzeba. Okazało się, że przygotowanie ładunku wybuchowego jest dużo prostsze, niż by się wydawało. Jedna wizyta w sklepie ogrodniczym, jedna w aptece. Kilka tygodni czekania i gotowe. Spłonka z naboju jako inicjator eksplozji. To straszne, że to takie proste, nie trzeba być nawet studentem chemii. Wystarczy internet i trochę samozaparcia.

Postanowiłem działać sam. Pewnie gdybym skontaktował się z kim trzeba, to dostałbym prawdziwy dynamit. Albo wylądowałbym w więzieniu.

Stłukłem kilkanaście szklanych butelek, żeby wybrać najostrzejsze odłamki. Jeżeli już coś robić, to najlepiej jak się potrafi, tak zawsze powtarzał mi ojciec.

Skoro już miałem zginąć, to nie na darmo. W wieczornych wiadomościach dziesięciu zabitych brzmi dużo lepiej niż czterech rannych, zawsze to więcej osób przejrzy na oczy i zastanowi się nad swoim życiem.

Wiedziałem, że mogą zginąć dobrzy ludzie. Że rodziny będą płakać, że może jakiś nowożeniec popełni samobójstwo. Liczyłem się z tym jak najbardziej. Skoro jednak, wśród przypadkowych ludzi na stacji metra, znaleźli się właśnie oni, to widocznie Bóg tak chciał. Nie mi było oceniać jego plany.

 

Obok mnie siedziała starsza kobieta i uśmiechała się do dziecka naprzeciwko. Do mnie też się uśmiechnęła, kiedy tylko spostrzegła, że się jej przyglądam. Odwzajemniłem ten miły gest. Miała głębokie zmarszczki, a siwe włosy chowała pod kapeluszem.

– Wie pan – odezwała się znienacka, przysuwając bliżej. – Tu przy panu jakoś się czuję bezpieczniej. Tyle się teraz słyszy o tych zamachach!

– Czemu bezpieczniej? – spytałem zaskoczony jej nagłym zainteresowaniem.

– Pan wygląda na Araba, porządnego Araba – dodała, jakby nie chciała mnie urazić. – Taki terrorysta na pewno nie rusza swoich!

Ta cała pokrętna logika miała sens. Przynajmniej ta miła starsza kobieta nie była przedstawicielką emerytek-zombie spod znaku T&S.

– A gdybym ja był terrorystą? – spytałem, bawiąc się tą ostatnią rozmową, jaką zesłał mi Allah.

– Pan?! – zdziwiła się, aż uniosła brwi. – Panu za dobrze z oczu patrzy. Ja się znam na ludziach.

Szkoda mi się zrobiło tej starszej pani. Rzadko ktokolwiek zaczepiał mnie na ulicy. Tymczasem ona trafiła na taki moment… Też miała za chwilę zginąć, raniona tłuczonym szkłem? Postanowiłem ją ocalić przed samym sobą.

– Niech pani stąd pójdzie dla własnego dobra, tylko spokojnie – powiedział tak ponurym głosem, że aż mnie samego przeszły ciarki.

Chciałem ją okłamać, że na górze jest wyprzedaż, albo rozdają darmowe jedzenie, ale nie potrafiłem. W końcu prawda wyzwala. Ona spojrzała na mnie wystraszonym wzrokiem, mocniej złapała swoją parasolkę i pospiesznie podniosła się z ławki. Wsiadła do wagonu, który właśnie podjechał, oglądając się, czy nie idę za nią. Jej przerażona twarz mignęła mi jeszcze przed odjazdem.

Tak ocaliłem starszą kobietę.

 

Trzyletnia blondyneczka, do której wcześniej uśmiechała się babcia, pałaszowała kukurydziane chrupki. Raptem zrobiła trzy kroki w moją stronę i wyciągnęła rękę z otwartą torebką, chcąc mnie poczęstować. Jej matka podbiegła i skarciła ją:

– Trinity! Nie wolno zaczepiać obcych!

Wiem, że chodziło jej o coś innego, ale „obcych" zabrzmiało dziwnie znajomo. Przed oczyma stanęła mi twarz ukochanej Jusry. Może przed śmiercią też usłyszała to słowo – to by było nawet dobrze, bo pewnie słyszała dużo gorsze.

– Dziękuję – zwróciłem się do dziewczynki, sięgając po chrupka.

– Ja bardzo przepraszam – wtrąciła się matka. – To jeszcze dziecko.

Jakby podanie nieznajomemu torebki z przysmakami było czymś złym. Czemu Allah stawiał na mojej drodze takich ludzi? To ufne dziecko tez miało zginąć?

Spojrzałem po tłumie, niektórzy się wyróżniali. Nie mogłem przecież ocalić ich wszystkich – tej małej dziewczynki, żebraka skulonego w kącie, dziewczyny z przymkniętymi oczyma, wtulonej w ramię ukochanego.

Wyobrażałem sobie moment wybuchu. Pewnie śmierć od razu poniosłoby zaledwie kilka osób, stojących zaraz przede mną. I ja oczywiście. Tych za moimi plecami osłoniłbym własnym ciałem. Pewnie jeszcze jakichś kilkunastu rannych, bo odłamków szkła pod płaszczem miałem sporo. Możliwe też, że powstałaby panika. Ludzie rzuciliby się ku wyjściom, tratując rannych i przypadkowych pechowców. Powiedzmy, że pięć dodatkowych ofiar. No i jeszcze paraliż komunikacyjny w godzinach szczytu – duże straty finansowe.

A ja dostałbym się prosto do dżannah, do Jusry i nigdy już bym nie zmrużył oka.

 

Jednak ciężko mi było sięgnąć do kieszeni i uruchomić zapalnik. Siedziałem na ławce i obserwowałem ludzi. Tysiące myśli, wątpliwości, aż poczułem przytłaczający ból głowy. A jeśli dżannah to mit? Jeśli nigdy nie zobaczę Jusry, nie poznam zapachu raju? Wybuch, a potem czarna pustka, której bałem się od małego…

Dłużej nie mogłem wytrzymać, zrobiłem kilka kroków, żeby wejść bardziej w tłum. Przede mną twarze, na które wolałem nie patrzeć. Nawet jakieś małe dziecko w wózku, widocznie Allah tak chciał. Bez twarzy na zawsze pozostaną dla mnie tłumem.

– Allah akbar! – wykrzyknąłem i uruchomiłem zapalnik.

Wstrząs, błysk i przerażający huk. Czyjś płacz, jakieś krzyki.

Zero bólu.

 

Kiedy otworzyłem oczy, dalej stałem w miejscu. Wokół mnie ci sami ludzie, jak gdyby nic się nie stało. Jak gdyby ładunek nie wypalił. Byłem cały, bez najmniejszego zadraśnięcia, a oni chyba nawet niczego nie zauważyli. Chociaż z drugiej strony to było dziwne, że ludzie stali tylko wokół mnie, a reszta stacji była pusta.

I wtedy podeszła do mnie Jusra. Objęła mnie i przycisnęła do siebie z całych sił. Wyglądała piękniej niż kiedykolwiek, zresztą nigdy nie chodziła w takich nieskromnych sukienkach. A szkoda.

– Co ty tu robisz? – spytałem zdezorientowany. – Przecież nie żyjesz.

– No właśnie! – krzyknęła radośnie i pocałowała mnie w szyję. – Mój bohaterze!

Na stację wjechał właśnie kolejny skład, śmiesznie ozdobiony w jakieś egzotyczne kwiaty. Jusra pociągnęła mnie za rękę, wskazując otwierające się drzwi metra.

– Chodź ze mną. On jedzie do dżannah.

Miała rację. Na przedzie rzeczywiście ledowa tablica wskazywała ten właśnie cel podróży. Wszyscy pozostali oczekujący wchodzili niespiesznie do środka. Kobieta z wózkiem też.

– A jak nie wsiądę? – spytałem mimowolnie.

– Chyba nie masz wyboru – odpowiedziała Jusra z uśmiechem. – I tak jedyna droga stąd, to ten tunel.

– A chociaż na końcu jest światło? – spytałem bardziej dla żartu, bo ja swoje znalazłem już na jego początku. Nie tam żadne rajskie hurysy, a moją Jusrę.

 

***

 

Mike był ratownikiem od pięciu lat, ale takiej masakry jeszcze nie widział na własne oczy. Był jednym z pierwszych, którzy zeszli na dół po ewakuacji. Szczęśliwie sytuację udało się opanować, ale i tak tłum zadeptał kilka osób.

W oczu rzuciła się mu ogromna ciemnoczerwona plama na ścianie. To musiała być krew tego cholernego zamachowca, albo kogoś, kto stał najbliżej. Niesamowity rozprysk.

Zapach krwi był nawet przyjemny. „Przynajmniej trochę tłumi ten fetor", pomyślał Mike. Nie cierpiał tego specyficznego smrodu, od kiedy pierwszy raz spotkał się w pracy z zawartością jelit rozlaną na chodniku.

– Co za jatka! – krzyknął z tyłu Robert, przyjaciel Mike'a. – Jakiś kompletny szajbus! Te Araby to jednak mają we łbie…

Mike potknął się o czyjąś oderwaną rękę. Przed sobą miał przynajmniej kilkanaście ciał. Czy, poza kilkoma rannymi, którzy wyszli na górę o własnych siłach, ktoś mógł z tego wyjść cało?

– Słyszy mnie ktoś?! – krzyknął Mike, w nadziei, że choć jedna osoba podniesie rękę. – Jest tutaj kto?!

Wodził po podłodze światłem dużej latarki, poszukując najmniejszych oznak życia, choćby unoszącej się klatki piersiowej. Mężczyzna leżący najbliżej miał niesamowitego pecha. Stał w dużej odległości od zamachowca, ale odłamki szkła trafiły go prosto w głowę, miał zmasakrowaną twarz.

– Pewnie będą go rozpoznawać po zębach – powiedział cichutko Mike.

Szukał dalej. Kobieta, którą spostrzegli trochę dalej, nie miała żadnych widocznych ran, ale leżała na brzuchu. Miała półotwarte oczy, wyglądało jakby przeczołgała kilka metrów, bo ciągnęła się za nią smuga krwi. Może gdyby zeszli dwie, może trzy minuty wcześniej, jeszcze by żyła. Tego Mike najbardziej nie cierpiał w swoim zawodzie – walczyli z czasem i zazwyczaj byli na straconej pozycji.

Ale to było jeszcze nic.

– Ja pierdolę! – krzyknął Mike, padając na kolana i chowając twarz w dłoniach.

Jakieś pięć metrów przed nim, zaraz przy krawędzi peronu, świecił się przewrócony dziecięcy wózek. Maleństwo musiało wypaść na tory, bo obok leżało tylko ciało młodej kobiety.

Dobrze znanej Mike'owi kobiety – matki jego dziecka.

– Mike – powiedział Robert, kładąc mu rękę na ramieniu i wyrywając z odrętwienia. – Wiem, że to nie pomoże, ale pomyśl sobie, że ten jebany terrorysta właśnie jest w drodze do piekła.

– Piekła? Wolałbym, żeby ten Arab czuł to samo co ja – odpowiedział Mike beznamiętnie.

 

Koniec

Komentarze

Podoba mi się pomysł. Tym bardziej, że nawiązujesz na samym początku, do rzeczy, które rzeczywiście miały niedawno miejsce w Londynie.
Ładna kreacja głównego bohatera, wyjaśnione motywy, mieszanina uczuć. Postacie drugoplanowe również wyraziste, ładnie zarysowane. I brawa dla zakończenia. Słowa wypowiedziane przez Mike na koniec, mogę tylko gratulować świetnej puenty.
Błędów nie widziałam (w każdym razie nie takich, które przeszkadzały by podczas czytania). Mam tylko małe "ale" do zdania:
Żadne to odkrycie, że się różnimy, jest w nas wpisany. - nie bardzo rozumiem sens tego zdania. Dokładnie nie wiem, po kiego grzyba umieściłeś w nim "jest w nas wpisany".
Dałabym... 5. Dobrze mi się czytało, i nie żałuję czasu jaki mu poświęciłam.

No co jest? Zawsze takie dobre (a przynajmniej strawne) opowiadania od Ciebie, a teraz zonk...

Ani to ciekawe, ani odkrywcze. Wystarczy wejść na wykop.pl czy blog dowolnego racjonalisty/ateisty, a tekstów o tej tematyce znajdziemy mnóstwo. Ten bynajmniej nie wyróżnia się na ich tle, fabuła jest w sumie nie wiadomo po co, "myśli terrorysty" wyjątkowo absurdalne - oni są tylko fanatycznymi debilami o IQ wielbłąda, takie 'głębokie rozważania' w ich przypadku są niemożliwe (polecam obejrzeć na youtubie filmy z ich "walką" z regularnymi wojskami - po prostu kabaret...).

 

Liczyłem, że przynajmniej na końcu będzie jakiś zwrot akcji, niestandardowa pointa... a tu nic...

Z czystym sumieniem mogę napisać, że dobrze się czyta. Płynnie, bez wpadek technicznych.

Niestety od strony merytorycznej, za bardzo ułagodziłeś zarówno postawę muzułmanina-samobójcy, jak i samego opisu cywilizacji zachodniej. Nie chcę tu się wpisywać w religijno-światopoglądową dysputę, bo nie o to chodzi, ale fanatyzm - niezależnie czy islamski czy katolicki (taki który doprowadza już do ofiar śmiertelnych/niewinnych) jest znacznie bardziej radykalny.

Na tym polu opowiadanie jest zbyt lekkie, jak na ciężar podjętej tematyki. Niemniej nie żałuję czasu nań przeznaczonego, bo dobrze się czyta ;)

A ja tu występuje w obronie Autora. Nasz bohater (przynajmniej wg. mnie) nie był fanatykiem religijnym. Gdyby tak było, nie zamieszkałby w Anglii na sam kaprys żony. On to zrobił, bo chciał, by cierpieli ci, co zabili jego ukochaną. I chciał być razem z nią. To nie był fanatyzm, a chęć zemsty. Co nie jest tym samym i objawia się inaczej.

Czasami mam wrażenie, że niektóre teksty podpisywane przez Szanownego Autora piszą… dwie różne osoby. To nie jest bynajmniej jakieś oskarżenie, zarzut – raczej wolne skojarzenie wnikliwego obserwatora. Można tu wychwycić bardzo ciekawe zjawisko: jakościową przepaść pomiędzy tekstami wybitnymi a zwyczajnie słabymi, niedopracowanymi.  Nadal przypuszczam , że jest to kwestia pośpiechu przy publikowaniu świeżych opowiadań.

...always look on the bright side of life ; )

Gdyby tak było, nie zamieszkałby w Anglii na sam kaprys żony.

Polecam poznać choćby podstawy Islamu. Tam nie ma "kaprysu żony", "ukochanej" ani nic z tych rzeczy. Żona jest jak przedmiot, własność męża, który może jej zrobić wszystko, nawet oblać żrącym kwasem, obciąć nos i uszy, jeśli ośmieli się postawić albo odejść od męża/religii. Ktoś zabił JEDNĄ Z żon? Trudno się mówi. Zaraz sprawi sobie następną... 

Nie lubię bronić swoich tekstów, bo się powinny bronić same ;/ Zresztą to fajne, jak ktoś dyskutuje pod twoim opowiadaniem.

Obawiałem się, że ktoś mi właśnie wytknie "zachodnie" myślenie pana zamachowca. Dlatego właśnie (widocznie zbyt słabo) podkreślam jego asymilację - znajomość zachodniej kultury, "powrót do kraju przodków", a nie "kraju dzieciństwa".

@jacek001:

Rozumiem, że ten niestety jest słaby ;) Gdybyś mógł to napisz, które były "wybitne", a które słabe. Nie wiem, czy czytałeś te, których nie komentowałeś, a bardzo mnie to ciekawi.

Co mi więcej powiedzieć? Chciałbym, żeby to była wina pośpiechu. Boję się jednak, że zwyczajnie początkujący ze mnie pisarz i raz mi się uda, a raz nie. I fajnie, że jest takie forum, gdzie mi to ktoś wytknie.

Czytałem wszystkie. Te które mi się szczególnie spodobały, opatrzyłem stosownym komentarzem. Te, które mnie trochę zawiodły – również. Te, które były mniej więcej pośrodku skali – pozostawiłem swemu losowi. Niech inni też trochę sobie pokrytykują ;o)

 

...always look on the bright side of life ; )

Mnie się całkiem podoba. Terrorysta-nie terrorysta jest dobrze przedstawiony, jako człowiek, który wybiera najszybszą drogę do żony, nie patrząc ile zapłacą za to inni. Samo zakończenie trochę mnie zdziwiło, bo na moje to jak człowiek zabija innych ludzi to mu się raj nie należy, ale powtarzam zdziwiło, a nie zawiodło.

Thezal - wedle muzułmanów, zabijanie niewiernych jest drogą do raju ;) Ale mniejsza o szczegóły. wciąż uważam, że opowiadanie jest zbyt "ugłaskane" ;)

"Niezgodność krytyków między sobą dowodzi zgodności artysty ze sobą." Oscar Wilde. ;)

Polecam poznać choćby podstawy Islamu. Tam nie ma "kaprysu żony", "ukochanej" ani nic z tych rzeczy.
Wiem, to co napisałam odniosłam do treści opowiadania, w którym czytamy:  Ona tak marzyła o życiu na Zachodzie, które przerażało, choć było znośne. Ktoś kto kocha, pragnie szczęścia dla swojej żony. Dlatego moje wnioski są takie, a nie inne ;)

Opowiadanie jest zle. Nie, nie z powodu wpadek językowych. Obawiam się, że muszę się zgodzić z przedmówcami - "Ani to ciekawe, ani odkrywcze. Wystarczy wejść na wykop.pl czy blog dowolnego racjonalisty/ateisty, a tekstów o tej tematyce znajdziemy mnóstwo. Ten bynajmniej nie wyróżnia się na ich tle, fabuła jest w sumie nie wiadomo po co, "myśli terrorysty" wyjątkowo absurdalne".

Poza tym:
- woda zmieszana z mąką to... kleiste grudki (chyba, że starannie wymieszasz, wtedy to ciasto na naleśniki studenckie), a jak wiadomo, takie grudki nigdzie sobie nie popłyną, tylko przykleją się i wysmarują kleiście wszystko w najbliższym otoczeniu, żeby później zaschnąć w denerwujące białawe plamy, które trzeba długo i cierpliwie zdrapywać.

- "- Niech pani stąd pójdzie dla własnego dobra, tylko spokojnie - powiedział tak ponurym głosem," - znaczy się kto powiedział? Wiem, wiem, to literówka.

Stawiam dwójkę, i to tylko i wyłącznie za twoje umiejętności językowe.

PS
@Lady Madder, piszesz: "On to zrobił, bo chciał, by cierpieli ci, co zabili jego ukochaną. I chciał być razem z nią. To nie był fanatyzm, a chęć zemsty".

Gdyby tak było, to dowiedziałby się, kto to zrobił. Zrobił wszystko, żeby ludzie wiedzieli o takim zdarzeniu, żeby wiedzieli, że Jusra zginęła bez powodu, jedynie w wyniku tzw. "nienawiści", różnic rasowo-religijnych, czy coś takiego.
Następnie kupiłby nożyczki do paznokci.
Złapał dziadów i zakneblowanych związał w piwnicy.
A następnie zadziobałby ich tymi nożyczkami, bardzo powoli, posypując rany solą.
Nie sądzisz, że to o wiele ciekawsze?

Pisanie o Islamie jest zawsze ryzykowne, więc komentarze ani ocena jakoś mnie specjalnie nie dziwią.
Gdybyś napisał superpłytko o meherowych babciach i fałszywych fanatycznych katolikach miałbyś prawdopodnie lepsze noty.
Mi ten bohater na samym początku przypominał raczej siedemdziesiącioletniego dziadka na emeryturze, obrażonego na świat i ludzi a nie specjalistę IT. Uwagi o kobietach w wieku babcinym odzianych na ulicy w stroje kąpielowe są baaardzo słuszne (chociaż nie zwalałabym winy na Trinny i Suzannah, one ubierają a nie rozbierają, raczej na programy w stylu "jak dobrze wyglądać nago") W ogóle wstęp jest wciągający. Generalnie z Islamem problem jest taki, że co innego mówi Koran a co innego wiąże się z samą kulturą arabską (jako blondynkę z Polski uczelniani Arabowie bardzo mnie sobie upodobali, haha). Bywa, że to zona rozwodzi się z mężem i bywa, że - szczególnie jak mąż ja kocha - żona ma coś do powiedzenia.
Podobał mi sie opis wątpliwości w metrze. Nie wiem na ile ktoś gotowy na śmierć będzie miał takie myśli, ale akurat Twój opis jest literacko ciekawy.
Co do mąki z wodą, to polecam eksperyment, jak się solidnie rozcieczy to sie robi zawiesina. Grudki robią się jak doda się mąkę do wody (a nie odwrotnie), więc przy dużym deszczu mogło to wyglądac na spływanie. Tego bym broniła.
No dobra, może nie zachwycasz nowatorskością, ale w porównaniu z innymi tekstami jakie ludzie tu publikuja widac pomysł dopracowany od początku do końca.

Katy - celne spostrzeżenie :).
Ach, a jak się powolutku dodaje mąkę do wody, to owszem, najpierw wychodzi klajster i gips, ale późźniej łatwiej go rozcieńczyć do ciasta bez grudek ;) I mówi to osoba, która naleśnikami studenckimi karmiła wszystkożerną maszynę studencką przez kilka lat ;)

@Katy: Gdybyś napisał superpłytko o meherowych babciach i fałszywych fanatycznych katolikach miałbyś prawdopodnie lepsze noty. Na pewno nie u mnie :)

@Szymon Teżewski: Trzymaj się chłopie. Tak czy inaczej jestem Twoim fanem.

...always look on the bright side of life ; )

jacek001
U mnie też nie ...

Biorąc pod uwagę wszystko, co wydarzyło się od czasu zamieszczenia Tunelu, opowiadanie, jakkolwiek niezłe, chyba już nie robi takiego wrażenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, przemoc rodzi przemoc. Mało odkrywcza konkluzja.

Babska logika rządzi!

Dobrze się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nikogo z pierwszych komentatorów już nie ma, a szkoda. Anet, masz pw w skrzynce, bardzo stare. 

Pozdrówka.

Nowa Fantastyka