- Opowiadanie: crowy - To musi się skończyć

To musi się skończyć

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

To musi się skończyć

 

Zawsze czujesz, kiedy nadciąga kataklizm. Ja nie spałem przez dwie noce pod rząd, ale próbowałem sobie wmawiać, że to wina pogody. Zawsze byłem wrażliwy na wahania ciśnienia i fazy księżyca. Tym razem przeczucie okazało się prawdziwe.

Miałem nieustające wrażenie jakby wszystkie ściany zbiegły się wokół mnie i zamknęły w pułapce bez wyjścia. Trwałem tak latami. Naprawdę nie potrafię zliczyć tych wszystkich dni i nocy, kiedy czułem, jak płacz próbuje rozerwać mi klatkę, ale nie wydawałem z siebie nawet tchnienia, a po mojej twarzy nie spłynęła nawet jedna łza. 

Budziłem się jak co dzień punkt szósta rano. Schodziłem do kuchni i w połowie drogi docierał do mnie zapach rozgrzanego na patelni masła. Mogłem wybrać – naleśniki, jajecznica, jajko sadzone, bekon? Magda stała w kuchni uśmiechnięta, jeszcze w dresie. Zresztą, mogła w nim zostać cały dzień, byliśmy tak obrzydliwie bogaci, że prawdę mówiąc nawet nie musiałbym wychodzić z domu. Gdyby nie to, że nie wytrzymałbym w nim ani sekundy dłużej, niż to konieczne. 

 – Jajko na miękko – powiedziałem. Zawsze to mówiłem, a Magda za każdym razem unosiła brwi i ze smutkiem odkładała patelnię do zlewu.

Kiwała głową i pogrążała się w rozmyślaniach, a ja czułem jakby miało mi zaraz pęknąć serce. Każdego, cholernego dnia, aż zapach masła wżarł mi się w mózg do tego stopnia, że potrafił mnie obudzić ze snu. 

 – Wrócę za sześć minut. – Zbiegałem po schodach do piwnicy, w której mieliśmy siłownię. Wskakiwałem na bieżnię i biegłem przez te sześć długich minut, jak wściekły. Czasem zastanawiałem się, czy przypadkiem to nie dlatego nie potrafię uronić ani jednej łzy, bo każda możliwa sól wydostaje się codziennie przez moje pory wraz z potem. Z palącymi z wysiłku mięśniami podchodziłem do lustra i patrzyłem w odbicie. To nie ja. Mężczyzna przede mną nie wyglądał jak ja. Włosy sięgające prawie za uszy, szpakowata broda, głębokie zmarszczki i bruzdy wokół ust. Wpatrywałem się w swoje oczy i widziałem w nich tylko chłodną ocenę – wyrok dożywocia. Bez szans na apelację. Z człowieka sukcesu, z bohatera swojego życia, z głównej roli w swojej sztuce, zdegradowałem się do cienia. Kiedy tak patrzyłem w źrenice otoczone szarymi tęczówkami, czułem jak dopada mnie odrealnienie. Co najmniej jakbym naprawdę stanął naprzeciw siebie. Wtedy przychodziła fala nienawiści. To uczucie było tak silne, że ściana wzdłuż lustra pełna była zagłębień od uderzeń pięści. Przypływ pojawił się i tym razem, wzbierając w brzuchu, podbiegając do gardła. Przełknąłem ślinę i stłumiłem krzyk, z całych sił zaciskając palce. Dziś będzie inaczej, powiedziałem sobie w głowie. Zamknąłem oczy i policzyłem do trzech, po czym odwróciłem się i wróciłem na górę. Wiem, że obiecywałem sobie nieskończoną ilość razy, że to będzie ostatni dzień mojego cierpienia, ale czułem, że dziś to naprawdę koniec. 

Magda stała w kuchni, wszystko było już przygotowane. Zobaczyłem ją, uśmiechniętą, promienną. Lubiłem ten dres, leżał na niej idealnie. To mit, że kobieta źle wygląda w dresie. Włosy miała trochę poczochrane, ale to nic. Na stole leżał talerz z chlebem, na półmisku były sery, wędliny, a obok jajko w podstawce. Stanąłem przy stole i spojrzałem na Magdę, unikając jej wzroku. Podeszła do mnie i pogłaskała mnie wzdłuż ramion. Robiła tak zawsze i kiedyś to pomagało, ale teraz ból stawał się jeszcze większy, niemal nie do zniesienia. Przysunęła się bliżej i pocałowała mnie w policzek, a ja poczułem żal. To miało być dziś, wiem, ale znów opadłem z sił. Zatraciłem się w zapachu jej perfum. 

 – Dzień dobry, kochanie. 

 – Dzień dobry – odpowiedziałem, ignorując rosnąca w gardle kulę.  

 – Zrobiłam ci kanapki do pracy – powiedziała, kiedy siadałem przy stole. Ja wiem. Naprawdę wiem, że to miało być dziś, ale jej zapach… Jej dotyk… Działałem na autopilocie, znowu. Chwyciłem łyżeczkę i zacząłem delikatnie rozbijać skorupkę jajka.

 – Dziękuję – powiedziałem.

 – Takie jak lubisz, z majonezem i pomidorem.

 – Mam alergię na pomidory.

Odwróciła się i zrobiła zmartwioną minę.

– Nic mi nie mówiłeś. 

– Mówiłem – odpowiedziałem sucho. To był scenariusz. Ten sam każdego dnia, nie poświęcałem mu energii. Po prostu powiedziałem: – Mówiłem ci kochanie. Rok temu po wizycie u alergologa.

Magda skrzywiła się, zrobiła dziwną minę i uciekła wzrokiem. Zawsze to robiła. Kiedy odwróciła się do mnie znowu żeby przynieść mi szklankę z herbatą, była na nowo uśmiechnięta.

– To nic, zrobię ci nowe. Bez pomidora.

Kiwnąłem głową. Usiadła naprzeciwko i zjedliśmy śniadanie. 

– Mam w planach dzisiaj trochę posprzątać, kiedy będziesz w pracy, ale potem biorę się do pisania. Mam natłok zleceń – powiedziała, jedząc kanapkę i popijając ją herbatą. – Zastanawiam się, kiedy my znajdziemy czas na dzieci, Michał? Oboje jesteśmy fanatykami pracy – zaśmiała się.

Z trudem zmusiłem się do uśmiechu. Miałem czterdzieści osiem lat. Zawsze chciałem mieć dzieci. Właściwie jedno. Chciałem rzucić pracę, nie być jak ci wszyscy milionerzy, którzy do końca życia zaharowują się z trudem znajdując czas dla rodziny. Zamierzałem każdą wolną chwilę poświęcić Magdzie i naszemu dziecku. Zamierzałem…

Kiedy beznamiętnie grzebałem łyżeczką w już pustej skorupce, pogrążając się w rozmyślaniach, Magda wstała od stołu. Zabrała swój talerz i pustą szklankę. Wszystko jak w zegarku, codzienna rutyna, każdy dzień identyczny. 

 – Tak – powiedziałem cicho. – Może kiedyś znajdziemy czas. 

Magda nagle odwróciła się i spojrzała na mnie. Z wahaniem podniosłem wzrok. Coś się działo. 

 – Michał. 

Poczułem jak przyspiesza mi tętno. Magda patrzyła wprost w moje oczy, tym samym pustym spojrzeniem, ale coś takiego się nigdy wcześniej nie zdarzyło. Po wstawieniu naczyń do zmywarki, zawsze mówiła że idzie się umyć, bo wtedy lepiej jej się pracuje z domu.

 – Ta-ak? – mówię cicho, bardzo cicho. Nie słyszy mnie. Może nawet nic nie powiedziałem, a tylko mi się wydawało. 

 – Tak się cieszę, że mnie wtedy uratowałeś. Chcę żebyś wiedział. 

Zamieram. Zegar na ścianie tyka w rytm każdej sekundy, a ja czuję jakby ciało zmieniło mi się w kamień. Dłoń mi drży, więc ze szklanki, którą unosiłem do ust ulewa się na stół nieco herbaty. Odstawiam ją bardzo powoli, wciąż patrząc Magdzie prosto w oczy.

– Ale ja cię nie uratowałem. – Nie wiem czemu to mówię. Po co, do diabła, odpowiadam. Gardło mam ściśnięte i nagle przychodzi uczucie, którego niemal nie pamiętam – czuję na policzkach wilgoć. Do oczu napływają mi łzy. Pierwsze i kolejne, całe mnóstwo, choć nawet nie drgnie mi klatka piersiowa. – Nie uratowałem cię.

Magda podchodzi do stołu. Opiera się o niego ręką. 

– O czym ty mówisz?

– Dobrze wiesz, o czym mówię – odpowiadam drżącym, łkającym głosem. – To się musi skończyć. Musisz odejść, bo dłużej nie wytrzymam.

 – Ale Michał… 

 – Wołałem. Naprawdę, wołałem, ale nie odpowiadałaś. – Teraz już płaczę. Trzęsie mi się nie tylko klatka, ale całe ciało. Magda tylko patrzy, nie rozumie, a ja nie mogę na nią patrzeć, bo widzę tylko ten pusty wzrok. On mnie zabija. Nagle wszystkie wspomnienia wracają i znów tam jestem. Parkuję samochód. Zacieram lusterkiem o ścianę i syczę pod nosem. Szlag by to! Wysiadam z auta i wychodzę na zewnątrz. Jestem zły, naprawdę wkurzony, bo Magda znów nie odbiera telefonu. Wymyśliła sobie zakupy w weekend o tej porze. Przecież to było do przewidzenia, że galeria będzie zawalona ludźmi. Musiałem stanąć na wielopiętrowym parkingu obok, w dodatku zarysowałem lusterko. Nawet nie sprawdzam jak mocno, nie chcę się denerwować. Muszę jeszcze zasuwać w zimnie i śniegu do galerii, żeby ją znaleźć. W międzyczasie znów próbuję dzwonić, bez skutku. Jest ślisko, bo pod warstwą białego puchu zebrała się solidna warstwa lodu. Dobra, to już nie jest zabawne, zwalniam, bo pal sześć lusterko, nie chcę złamać nogi. Na zewnętrznym parkingu tłoczą się auta i ludzie, którzy tak jak ja, ostrożnie idą po śniegu w stronę galerii. I wtedy to się dzieje. To nie była chwila – tak jak czasem mówią. Ani zaskoczenie, czy szok. Nie miałem poczucia, że to sen, że to zbyt nierealne, by było prawdziwe. Wręcz przeciwnie – doskonale wiedziałem, co się dzieje, ale było tak jakbym przeżywał deja vu. Jakbym podświadomie czuł, że to się stanie. Huk wdarł się w moje uszy z taką siłą, że mimowolnie osunąłem się na ziemię, zasłaniając twarz rękami. Ale wiedziałem, że się nie poślizgnąłem, ani że nie uderzył we mnie samochód. Miałem pewność, że to był wybuch. Kiedy z trudem podniosłem się z ziemi, zobaczyłem dym, wielką, kłębiącą się, chmurę dymu. Tam gdzie dotychczas były jaskrawe, świecące neony i banery reklamowe sklepów, zionęła czerń i ogień. Przez głowę natychmiast przebiegła mi setka myśli. Zamach. Wybuch gazu. Osunięcie się budynku. Magda. Nie odbiera, bo nie ma jej w galerii. Albo jest. Nie odbiera, bo mierzy ubranie. Gdy się podniosłem z ziemi, nogi mi drżały. Gdy biegłem do wejścia, słyszałem tylko krzyki ludzi. Ruchome drzwi o dziwo się rozsunęły, ale ze środka buchnęło gorąco i dym. Krztusząc się i przysłaniając usta i nos wszedłem do środka. Krzyki przybrały na sile. Ktoś był blisko, tuż obok, ale było tak ciemno i gęsto od dymu, że nie potrafiłem rozpoznać miejsca, które przecież znałem. Po prawej powinien być starbucks, po lewej kiosk, a zamiast tego była zionąca pustką czerń, pełna krzyku i jęków. Poczułem się jakbym trafił do piekła. Żar buchał ze środka, a nade mną skrzypiało sklepienie. Wiedziałem, że budynek może zaraz runąć i gdy zdałem sobie z tego sprawę, usłyszałem wołanie o pomoc. Ciche, rzężące. Wtedy to zobaczyłem. Ciała. Umazane krwią i smołą, brudne, pokrzywione twarze, rozrzucone po ziemi wybuchem. Niektórzy nie mieli rąk, inni nóg, albo kawałka twarzy. Tuż obok mnie leżał fragment czegoś różowego i dostrzegłem zarys palców zaciśniętych na jakimś przedmiocie. Wyglądał jak torebka. 

 – Pomocy – sapał ktoś tuż obok mnie, co chwilę kaszląc. 

A ja stałem, nie czując nic poza koszmarnym obrzydzeniem. Przepełniało moje wnętrzności, paraliżowało mnie tak, że nie mogłem się ruszyć. To uczucie było mi tak obce, że nie potrafiłem go opisać. Miałem wrażenie, że zwymiotuję, albo zacznę krzyczeć, ale to tylko mózg podpowiadał mi, że albo jedno albo drugie. W duszy zaś czułem, jakby wszystko miało wydarzyć się naraz. Śmierć, którą widziałem, cierpienie, rozrzucone po ziemi ciała, były dla mnie tak nierealnym, tak niecodziennym widokiem, że nie znałem żadnej emocji, którą mogłoby poczuć moje ciało. Dlatego mieszał się we mnie strach, obrzydzenie, wstręt, zgorszenie i złość. Boże. Boże. Boże. Nie mogłem nic zrobić, naprawdę nic. Spojrzałem w stronę tego człowieka i nie potrafiłem nawet rozpoznać jego twarzy, słyszałem tylko stęki, krzyki i wołanie o pomoc. 

– Magda! – zawołałem. 

– Magda! – Znowu, jakby w głąb galerii handlowej. Jakby mój głos miała ponieść jakaś nieznana siła. Ogień dogasał, a dach się nie zawalał, a jednak stałem tam bez ruchu. Wciąż dochodziły do mnie krzyki i rozpaczliwe jęki. Któryś z nich mógł należeć do niej, ale nie rozpoznałem jej głosu. Wtedy właśnie odwróciłem się i wyszedłem stamtąd. Usiadłem na chodniku i zwymiotowałem, a potem wróciłem do samochodu, spojrzałem na lusterko, które miało tylko jedną, małą rysę. Odpaliłem silnik i wróciłem do domu. 

 

***

 – Kochanie, uratowałeś mnie, o czym ty mówisz? Przecież jestem tutaj.

Podnoszę wzrok. Liczę do trzech. Moje ciało nie ma już siły płakać, łzy się skończyły, a oczy Magdy pozostają puste.

– Boże, jestem potworem. Tak bardzo cię przepraszam, że nic nie zrobiłem… Przepraszam, że się bałem, ja… – Spazmy powoli ustępują. Siedzimy naprzeciw siebie, jak każdego poranka, a jednak nie przypomina już żadnego z poprzednich. Zapach masła jeszcze się nie ulotnił, a w tle cicho bzyczy ekspres do kawy. – Przepraszam, że nie poszedłem po ciebie – wykrztuszam z trudem.

 – Michał – Magda mówi cicho i spokojnie. Patrzy mi prosto w oczy. Nie jest nią. Wiem o tym. Nie zna mnie, każdego dnia jest tą Magdą, którą rano pożegnałem. Moją ukochaną, na zawsze trzydziestoletnią, piękną kobietą. Osiemnaście cholernych lat wstecz. Gdyby nie to, że w moim życiu nic się nie dzieje, nie wiedziałaby o mnie niczego. Kompletnie niczego. 

 – To nic – mówi. – Nic się nie stało.

Mam ochotę krzyczeć, płakać, uciec, ale siedzę bez ruchu. 

 – Przecież czułeś, że mnie już nie ma.

– To bez znaczenia. Powinienem był tam wejść. Do diabła, dlaczego nie potrafiłem tam wejść?

 – Miałeś przeczucie. 

– Do cholery! – Wstaję, a oczy znajdują jeszcze trochę łez, które spływają mi po policzkach. – Kto nie ma przeczucia? Zawsze jakieś jest.

Uśmiecha się do mnie, a jej dołki w policzkach i zmarszczki przy oczach, rozszarpują mi serce.

– Nie da się przeżyć życia bez umierania – mówi spokojnie. – To jedyna rzecz, przed którą nie ochronisz swoich bliskich, ani siebie.

Kiwam się bezwiednie.

 – Pozwól mi odejść.

Zamykam z całych sił oczy. Kręcę głową.

– Musisz pozwolić mi odejść. 

– Dlaczego robisz mi to dopiero teraz? Nie potrafię odpuścić, nie chcę cię stracić.

Wzdycha, patrzy na mnie z troską. 

– Wszystko, co się dzieje to sen, ale nie czuć tego dopóki się nie obudzisz. Obudź się, kochany. 

 – Przepraszam – szepczę.

 – To nic. Sam wiesz, że nie ma takiej ceny, którą można zapłacić za ludzkie życie. Nie uchronisz się przed śmiercią, ani nie zdołasz za nią odpokutować. Przyjmuję przeprosiny, słyszysz? Obudź się i żyj. Póki jest jeszcze czas.

Wstaję. Podchodzę do kuchennego blatu i patrzę na nóż. Na ostrzu są jeszcze okruchy chleba. Nie pamiętam jak go kupowałem, ale musiałem to zrobić. Odwracam się, a Magda nadal siedzi przy stole. Próbuję przełknąć ślinę, ale mam sucho w gardle. Biorę głęboki oddech i wiem, że to będzie ostatni dzień, kiedy cierpię. Ostatni przed tym, który kiedyś nastąpi, a wiem, że nastąpi, bo mam to dziwne przeczucie. Każdy je ma, bo przecież nie da się przeżyć życia bez umierania. 

Koniec

Komentarze

codzień punkt 6 rano

co dzień i szósta :). 

 

że prawdę mówiąc nawet ja nie musiałbym wychodzić

a po co to? :3

 

Zamknąłem oczy i policzyłem do trzech, po czym odwróciłem się i wróciłem na górę.

 

Cześć, crowy!

 

Przeczytałam twojego szorta :). 

Posługujesz się ładnym językiem, tutaj jest całkiem okej – czyta się lekko :). Co do fabuły – trochę przegadana.

Na początku piszesz o wewnętrznych przemyśleniach bohatera, że czuje się pusty w środku, że nieszczęśliwy, i tak dalej, ale myślę, że można by to było spokojnie pokazać za pomocą czynu, a nie słowa :). Dwa pierwsze akapity trochę nudnawe.

W dalszej części myślałam, że bohater jest po prostu nieszczęśliwy w małżeństwie i chce odejść od swojej żony. Później się zaczęłam domyślać zakończenia :). Nie za bardzo rozumiem o co chodzi z tymi kanapkami. O alergii mówił Magdzie rok temu, a umarła osiemnaście lat temu. Jakoś nie za bardzo potrafię tego rozgryźć. 

No i jeśli Magda jest martwa, to czy jest duchem, który serio potrafi zrobić śniadanie swojemu mężowi (:D) czy to jakiś wymysł jego umysłu?

Przy opisie wypadku w centrum handlowym wykładasz kawę na ławę i wyszedł z tego długaśny akapit. Ja bym jednak tę wiedzę czytelnikowi dawkowała :).

Co jeszcze? Zachowanie Magdy zmienia się diametralnie – na początku pokazujesz to tak, jakby nie wiedziała, że umarła (robi śniadanie, dziękuje Michałowi, że ją uratował), i nagle bam! Mówi, że powinien pozwolić jej odejść. Trochę to… dziwne.

Dramatyzm czuć, chociaż mam wrażenie, że przemowy Magdy na samym końcu są trochę zbyt pompatyczne :<. 

 

Pisz dalej, bo widać, że operujesz ładnie słowem. Ten szort mnie szczególnie nie porwał, ale może następny :).

 

Pozdrawiam!

Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne

Ogólnie zgadzam się z Sy, masz duży potencjał, ale wydaje mi się, że potrzebujesz trochę poćwiczyć. Zastanów się też nad całością tekstu. Poza tym – choć przypuszczam, ze to celowe – jest w nim chyba za dużo emocji, a raczej za dużo jednych i tych samych emocji ciągle powtarzanych. Tekst jest krótki, czytelnik nie zapomni. Myślę, że byłoby lepiej gdyby słowa o emocjach zastąpić opisem czynów. Nawet gdyby wspomnień i retrospekcji miało być więcej. Jeśli taki nadmiar uczuć wrzucasz w bohatera już na samym początku, to opis emocji w galerii nie robi już wrażenia (wiem, brzmi okrutnie). 

No i trochę nielogiczna jest dla mnie postać Magdy. Najpierw jest i wydaje się nie wiedzieć, ze jest duchem, potem zaczyna prosić o opuszczenie, a pompatyczne słowa o śmierci i życiu w ogóle mi już do niej nie pasują. Może gdyby było jedno. Ale nie każde zdanie. 

Znalazłam też kilka błędów stylistycznych i interpunkcyjnych, ale patrząc na całość, tekst nie jest zły, potrzebujesz tylko warsztatu. Sam pomysł może nie jest odkrywczy, ale bardzo trudny i fajnie, że postanowiłeś się z nim zmierzyć. Nie przegrałeś! 

Dużo emocji i być może za dużo zostawiłaś miejsca na spekulacje, co do odbioru tekstu, ale potencjał jest :) Oby tak dalej… i bardziej "fantastycznie" ;)

Domyślam się, że opisujesz faceta targanego wyrzutami sumienia, bo nie zdobył się na poszukiwanie żony w zrujnowanym centrum handlowym. Domyślam się też, że żonę zastąpił android, który okazał się pomyłką. Bohater cierpi, bo nie chce/ nie może/ nie potrafi zmienić sytuacji w jakiej się znalazł, a którą chyba sam sobie zafundował. W powietrzu wisi dramat.

Mogło to być całkiem niezłe opowiadanie, gdyby nie zostało tak bardzo przegadane. Zbyt wiele tu treści, które chyba nie mają wpływu na historię. No bo jakie znaczenie ma np. to, że bohater jest obrzydliwie bogaty i nie musi pracować, albo gdzie i jak mieszka i po ilu schodach wchodzi i schodzi? Zbyt rozwleczony jest też opis śniadania. Rozmyślania bohatera też wydają mi się przydługie i dość mętne.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

Za­wsze czu­jesz, kiedy nad­cią­ga ka­ta­klizm. Ja nie spa­łem przez dwie noce pod rząd, ale pró­bo­wa­łem sobie wma­wiać, że to wina po­go­dy. Za­wsze byłem czuły na wa­ha­nia ci­śnie­nia i fazy księ­ży­ca. Tym razem to było coś wię­cej. Prze­czu­cie było praw­dzi­we.

Czu­łem się… –> Czy to celowe powtórzenia? Lekka byłoza.

 

ścia­ny zbie­gły się wokół mnie i za­mknę­ły mnie w pu­łap­ce bez wyj­ścia. –> Czy oba zaimki są konieczne?

 

płacz pró­bu­je ro­ze­rwać mi klat­kę, ale nie wy­da­wa­łem z sie­bie nawet tchnie­nia, a po mojej twa­rzy… –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Scho­dzi­łem po scho­dach na­szej willi… –> Nie brzmi to najlepiej, tym bardziej że raczej oczywiste jest, że w willi nie schodzi się po np. drabinie.

Może wystarczy: Scho­dzi­łem z piętra/ do kuchni na­szej willi

 

nie wy­trzy­mał­bym w w nim ani se­kun­dy… –> Dwa grzybki w barszczyku.

 

Magda stała w kuch­ni uśmiech­nię­ta, jesz­cze w dre­sach. Zresz­tą, mogła w nich zo­stać cały dzień… –> Choć słownik dopuszcza liczbę mnogą, proponuję: Magda stała w kuch­ni uśmiech­nię­ta, jesz­cze w dresie. Zresz­tą, mogła w nim zo­stać cały dzień

Uważam, że z reguły nikt nie ubiera się w więcej niż jeden komplet rzeczonego stroju

sportowego.

 

 – Jajko na mięk­ko – od­po­wie­dzia­łem. –> Komu odpowiedział, skoro nikt go o nic nie pytał?

 

Zbie­ga­łem po ko­lej­nych scho­dach do piw­ni­cy… –> A co z poprzednimi schodami?

 

czu­łem jak przy­cho­dzi od­re­al­nie­nie. Co naj­mniej jak­bym na­praw­dę sta­nął na­prze­ciw sie­bie. Wtedy przy­cho­dzi­ła fala nie­na­wi­ści. –> Powtórzenie.

 

ścia­na wzdłuż lu­stra pełna była za­głę­bień od ude­rzeń pię­ści. –> Domyślam się, że ściana była ze styropianu?

 

Prze­łkną­łem ślinę i bez­gło­śnie krzyk­ną­łem… –> Na czy polega bezgłośny krzyk?

 

Po­de­szła do mnie i po­gła­ska­ła mnie wzdłuż ra­mion. Ro­bi­ła to za­wsze. Kła­dła mi dło­nie na bar­kach i zsu­wa­ła je w dół, jakby chcia­ła zdjąć ze mnie wszyst­kie na­pię­cia. –> Nadmiar zaimków.

 

po­ca­ło­wa­ła mnie w po­li­czek, a ja po­czu­łem, że żo­łą­dek ści­ska mi roz­pacz i złość. To miało być dziś, wiem, ale znów opa­dłem z sił. Za­tra­ci­łem się w za­pa­chu jej per­fum, wy­cią­gną­łem dło­nie i za­plo­tłem je na jej talii. –> Jak wyżej.

 

po­wie­dzia­ła, prze­gry­za­jąc ka­nap­kę i prze­pi­ja­jąc ją her­ba­tą. –> Raczej: …po­wie­dzia­ła, jedząc ka­nap­kę i popijając ją her­ba­tą.

 

Mia­łem 48 lat. –> Mia­łem czterdzieści osiem lat.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

Za­mie­rza­łem każdą wolną chwi­lę po­świę­cić dla Magdy i na­sze­go dziec­ka. –> Za­mie­rza­łem każdą wolną chwi­lę po­świę­cić Magdzie i naszemu dziecku.

 

po­grą­ża­jąc się w roz­my­śle­niach… –> …po­grą­ża­jąc się w roz­my­śla­niach

 

Ona od­wra­ca się, pa­trzy na mnie. Z wa­ha­niem pod­no­szę wzrok. –> Dlaczego nagle zmieniasz czas na teraźniejszy?

 

Żo­łą­dek za­pla­ta mi się w supeł, aż w końcu udaje mi się wy­du­sić… –> Brzmi to nie najlepiej.

 

Byłem w tak sil­nym za­strzy­ku ad­re­na­li­ny… –> Raczej: Byłem pod tak sil­nym wpływem ad­re­na­li­ny

Nie można być w zastrzyku.

 

ale ze środ­ka buch­nął gorąc i dym. –> …ale ze środ­ka buch­nęło gorąco i dym.

 

Po pra­wej po­wi­nien być star­bucks, po lewej kiosk ruchu… –> Nie wiem kiedy dzieje się to opowiadanie, ale kiosków Ruchu nie ma od prawie trzydziestu lat.

 

Ogień się do­pa­lał, a dach nie walił… –> W jaki sposób dachy walą?

Raczej: Ogień dogasał, a dach się nie walił/zawalał

 

na za­wsze 30-let­nią, pięk­ną ko­bie­tą. –> …na za­wsze trzydziestolet­nią, pięk­ną ko­bie­tą.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgadzam się z przedpiścami, że tekst przegadany. A mimo to umyka mi główna idea – duch, VR, klon, android? Nie wiadomo. Czy nad bohaterem nie powinien popracować jakiś psycholog? W końcu to nie wina faceta, że nie zdołał przeszukać płonącego centrum handlowego. Tam na spokojnie trudno znaleźć osobę nieodbierającą telefonu, a co dopiero nieprzytomną, w warunkach zagrożenia…

Czemu dawno wskazane błędy jeszcze nie są poprawione?

 

Babska logika rządzi!

Moim zdaniem, początek jest trochę za bardzo rozbudowany. W tekście jest dużo emocji, pozostawiasz niedopowiedzenia, nie wszystkie udało mi się rozszyfrować. Zastanawiałam się też, dlaczego bohater tak przeżywa, że nie uratował Magdy, a po niej zupełnie nic nie widać. A przecież to Magda była w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Może warto wspomnieć o tym w tekście.

Jestem! Z opóźnieniem, ale tekst jest poprawiony. Dużo myślałam i postaram się przy okazji kolejnego opowiadania wprowadzić w życie Wasze rady :) Przede wszystkim mniej spekulacji, więcej konkretów. Styl w jakim piszę można porównać do magicznego realizmu, przez co mam wrażenie, że jest mniej  “oczywistą” fantastyką. Zjawiska nadprzyrodzone  przenikają do rzeczywistości i mieszają się ze światem, który znamy. Liczę na to, że następnym razem uda mi się przedstawić to w bardziej zrozumiały sposób.

Jeszcze raz dzięki i mam  nadzieję, że spotkamy się pod kolejnym tekstem :)

Dodałem sobie ten tekst do kolejki, a potem nie miałem czasu do niego usiąść. Teraz nadrabiam. ;)

Tekst czytało mi się naprawdę dobrze, prawdopodobnie to w dużej mierze przez to, że jest już po poprawkach. Więc językowo bardzo mi się podobało, zdania nie kulały i nie utrudniały lektury. A to duży plus.

Sama fabuła również okej, choć nie jest raczej zaskakująca i odkrywcza. Zdziwiłem się tylko, kiedy poprzedni komentujący zaczęli rozważać androidy – dla mnie z tekstu jednoznacznie wynikało, że to omamy psychiczne albo jakiś duch. Można poznać Twój zamysł, crowy? ;)

Zabrakło mi tylko jakiejś większej akcji, smaczka na przełamanie mimo wszystko szablonowej fabuły.

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka