- Opowiadanie: Ospały Leniwiec - Łowca szpiegów

Łowca szpiegów

Szpiegowskie fantasy w realiach quasi epoki brązu. Jest trup, tajemnica, zaszyfrowany papirus i szpieg do odnalezienia.

 

 

Ogromniaste podziękowania dla super beta-ekipy: Arnubisa, Sy i Wiktora :) Wasza pomoc była nieoceniona :) 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Łowca szpiegów

Ceth wie­dział, że to, co robił, ka­ra­ne było śmier­cią. Serce wa­li­ło mu ze stra­chu, przepo­co­na tu­ni­ka le­pi­ła się do ple­ców, dło­nie kur­czo­wo za­ci­skał na lej­cach ry­dwa­nu, gdy cze­kał, aż dwóch straż­ni­ków w na­pier­śni­kach z brązu prze­pu­ści go przez bramy Gebte­rve­te­rii.

– Słoń­ce już nisko – po­wie­dział jeden z nich, po­pra­wia­jąc ro­ga­ty hełm. – Mu­sisz się spieszyć, jeśli chcesz wró­cić przed za­mknię­ciem bram.

– A jeśli się spóź­nisz i bę­dziesz za­kłó­cał nam ciszę krzy­ka­mi – wtrą­cił drugi – to poślę ci z murów strza­łę. Taką z ostrym gro­tem z brązu!

Ceth nie od­po­wie­dział. Bał się, że gdy tylko otwo­rzy usta, z jego ści­śnię­te­go stra­chem gar­dła nie wy­do­bę­dą się żadne zro­zu­mia­łe słowa. Zdo­był się je­dy­nie na lek­kie ski­nie­nie głowy, po czym poderwał konie do biegu i wy­pro­wa­dził ry­dwan z mia­sta.

Naj­trud­niej­sze było już za nim. Zmęczeni długą wartą straż­ni­cy nie za­py­ta­li go, dla­cze­go wy­jeż­dża z Geb­te­rve­te­rii tuż przed zmro­kiem, nie prze­szu­ka­li prze­wie­szo­nej przez ramię sakwy i nie znaleź­li zwi­nię­te­go w rulon pa­pi­ru­su. Boski Pra­żubr mu­siał nad nim czu­wać tego wieczoru. 

Ceth do­my­ślał się, jaki los czeka go w przy­pad­ku schwy­ta­nia. Czę­sto wi­dział zakopanych po pas nie­szczę­śni­ków ka­mie­no­wa­nych na oczach ro­dzin i dzie­ci. Codziennie mijał od­cię­te głowy szu­braw­ców za­tknię­te na włócz­niach przy pa­ła­cu impera­to­ra i od­wra­cał wzrok na widok kalek bez oka, ręki czy nogi. Twar­de, bo­skie prawo, jak gło­si­ły kliny wy­ry­te nad bramą do świą­ty­ni Pra­żu­bra.

A dla zdraj­ców prze­wi­dy­wa­ło ono tylko jedną karę – śmierć. Ceth miał tego świadomość, gdy zgo­dził się pomóc spo­tka­ne­mu w świą­ty­ni męż­czyź­nie. Wie­dział, czym ry­zy­ku­je, ale ten czło­wiek ofe­ro­wał tyle mie­dzia­nych pier­ście­ni, że Ceth nie mógł odmówić. To prze­cież tylko jedna noc poza bez­piecz­ny­mi mu­ra­mi. Jedna pełna stra­chu noc i jego nędz­ne życie w końcu się od­mie­ni. Dla ta­kiej for­tu­ny warto było za­ry­zy­ko­wać.

Mknął więc leśną drogą, zmu­sza­jąc konie do lek­kie­go ga­lo­pu. Byle prędzej, byle dalej od mia­sta i im­pe­rial­nych straż­ni­ków, byle dalej w las. Pęd ry­dwa­nu wy­wie­wał mu z głowy strach i nie­pew­ność. Śpiew pta­ków ła­go­dził spię­te nerwy.

A przy­naj­mniej do chwi­li, gdy zo­ba­czył wy­cię­ty w pniu sosny znak. Do­kład­nie taki, jak opi­sał mu czło­wiek ze świą­ty­ni. Ceth ode­tchnął głę­bo­ko, zje­chał z drogi i za­trzy­mał ry­dwan mię­dzy drze­wa­mi. Dalej mu­siał już iść pie­szo. Jazda była zbyt nie­bez­piecz­na.

Za zna­kiem sto kro­ków w lewo – przy­po­mniał sobie, wal­cząc z na­wra­ca­ją­cym strachem i ru­szył głę­biej w las. Było już ciem­no, ale nie za­pa­lał po­chod­ni. Wolał, by nikt, nawet zbłąkany myśliwy, nie do­strzegł go pod­czas tej wę­drów­ki. Skra­dał się więc w coraz więk­szych ciem­no­ściach, za prze­wod­ni­ka mając je­dy­nie nikłe świa­tło księ­ży­ca i ko­lej­ne, coraz trud­niej do­strze­gal­ne znaki na drze­wach.

I tylko dzię­ki nim od­na­lazł w końcu stary, roz­ło­ży­sty dąb z dużą dziu­plą na środ­ku. To tutaj miał zo­sta­wić pa­pi­rus. Tutaj miały na niego cze­kać mie­dzia­ne pier­ście­nie. Czu­jąc, jak serce wali mu z pod­nie­ce­nia, wsa­dził rękę do dziu­pli, do­tknął pal­ca­mi zim­ne­go drewna, po­ma­cał, za­klął. Skryt­ka była pusta!

– Szu­kasz cze­goś?

Drgnął, gdy w ciem­no­ściach roz­legł się głos. Strach po­now­nie za­wład­nął całym jego cia­łem. Ostat­kiem woli zmu­sił dy­go­czą­ce nogi do jesz­cze jed­ne­go wy­sił­ku, od­wró­cił się i za­marł. Tuż za nim, w ciem­no­ściach mię­dzy drze­wa­mi, stał wy­so­ki męż­czy­zna w płaszczu z wil­czej skóry. Na twarzy miał maskę z wizerunkiem psa, wściekle szczerzącego kły.

– Psi pysk – wy­szep­tał cicho Ceth.

I do­pie­ro teraz tak na­praw­dę po­czuł, co to strach. 

 

***

 

Sę­dzi­wy Man­thur ode­rwał wzrok od po­kry­tej kli­na­mi gli­nia­nej ta­blicz­ki, gdy tylko usły­szał skrzy­pie­nie otwie­ra­nych drzwi.

– Witaj, The­bri­sie – po­wie­dział na widok męż­czy­zny w psiej masce na twa­rzy. – Jak twoje po­lo­wa­nie?

– Pra­żubr oka­zał się ła­ska­wy. – The­bris przy­su­nął sobie zydel i usiadł po dru­giej stronie stołu. Nawet tutaj, w podziemnych korytarzach Legowiska, nie zdej­mo­wał maski. Był psim py­skiem, tro­pi­cie­lem szpie­gów i wszel­kich we­wnętrz­nych wro­gów im­pe­ra­to­ra. Jego twarz mu­sia­ła po­zo­stać nie­zna­na.

– Ale to był tylko posłaniec, zwykła płotka w wielkim jeziorze szpiegowskich powiązań. Płotka, która może mnie jednak doprowadzić do szczupaka lub innej, naprawdę groźnej ryby…

– Drugiego Zajęczego Księcia? – Manthur uśmiechnął się szeroko.

– Lepiej. – W głosie Thebrisa pojawiła się dziwna nuta. – Zajęczy Książe był szpiegiem z Pogranicza. Całkiem niezłym i cholernie niebezpiecznym, ale tylko z Pogranicza. Ten, którego teraz tropimy siedzi gdzieś tu, w stolicy, może nawet w pałacu imperatora…

– Nie musisz mi tego tłumaczyć. Przycisnąłeś już tę twoją płotkę, rybaku?

– Na razie wszystkiego się wypiera. Ja nie wiem, nie wiedziałem, to spisek i złośliwość bogów. Pognije sobie w lochu, to odzyska pamięć.

– W czym więc mogę ci pomóc?

– Miał przy sobie to. – Thebris roz­ło­żył na stole zwi­tek pa­pi­ru­su. – To abu­kh­tyckie znaki. Widziałem takich wiele na Pograniczu, ale…

– Ale te nie ukła­da­ją się w żadne sen­sow­ne zda­nia ­– do­my­ślił się Man­thur. On całe życie spę­dził ze zwo­ja­mi i ta­blicz­ka­mi. Nie­gdyś jako ka­płan Pra­żu­bra, teraz skry­ba psich py­sków.

– Tak – po­twier­dził The­bris. – Ten pa­pi­rus musi być za­szy­fro­wa­ny. Po­trze­bu­ję two­jej po­mo­cy, ka­pła­nie.

Psi pysk wie­dział, że Man­thur był praw­dzi­wym znawcą szy­frów i taj­nych szpie­gow­skich wia­do­mo­ści. Jeśli ktoś w Geb­te­rve­te­rii miał od­czy­tać ten pa­pi­rus to tylko on.

– Abu­kh­ty­ci – po­wie­dział po dłuż­szej chwi­li ka­płan, oglą­da­jąc do­kład­nie zwój. – Używa­ją pro­stej metody utaj­nia­nia. Po pro­stu za­mie­nia­ją miej­sca­mi co któ­reś znaki. Tworzy to wra­że­nie beł­ko­tli­we­go tek­stu, ale jest dość łatwe do zła­ma­nia. Wy­star­czy złapać pra­wi­dło­wość i uło­żyć to wszyst­ko we wła­ści­wej ko­lej­no­ści… No, ale po co ja ci to mówię. Jesteś przecież Wilczurem z Pogranicza. O Abukhitach wiesz więcej niż ja.

– Na kiedy bę­dzie go­to­wy? ­– zapytał Thebris, nie komentując ostatnich słów kapłana. Wiedział, że wiele osób w stolicy nazywa go Wilczurem z Pogranicza. Sam jeszcze nie zdecydował, czy lubi to określenie. Z jednej strony wyrażało podziw dla jego pościgu za Zajęczym Księciem, z drugiej podkreślało prowincjonalne pochodzenia. Thebris był w stolicy nowy i na każdym kroku przekonywał się, że nie wszystkim w Legowisku, jak powszechnie zwano główną siedzibę psich pysków, się to podobało.

– Ła­ma­nie szy­fru jest jak ba­ła­mu­ce­nie dziew­ki. – Sta­rzec wes­tchnął smut­no. – Możesz już na pierw­szej schadz­ce za­cią­gnąć ją do łóżka, ale nie­raz trze­ba się po­rząd­nie na­mę­czyć.

– Teraz nie czas na dziew­ki. – Głos The­bri­sa stward­niał. – Szpieg z Abu-Kha­ru jest wśród nas.

Man­thur wy­glą­dał, jakby chciał coś jesz­cze po­wie­dzieć, ale wtedy drzwi do kom­na­ty otwo­rzy­ły się, a w progu sta­nął zzia­ja­ny po­sła­niec.

– Szla­chet­ny panie – po­wie­dział, trwoż­li­wie spo­glą­da­jąc na psią maskę The­bri­sa. – Zna­leź­li ciało.

 

***

 

Skry­bę od­na­le­zio­no w nie­wiel­kiej izbie na pod­da­szu miej­skiej go­spo­dy. Leżał pod ścia­ną w za­krwa­wio­nym płasz­czu ze skóry dzika. Na brzu­chu pełno miał ran, poderżnięte gar­dło uśmie­cha­ło się krwa­wą raną, a roz­war­te do krzy­ku usta za­pcha­ne były po­rwa­ny­mi frag­men­ta­mi tu­ni­ki.

Ota­cza­ją­cy ciało straż­ni­cy i gapie roz­ma­wia­li ze sobą cicho, co chwi­la po­ka­zu­jąc na plamy krwi czy le­żą­cy na pod­ło­dze, uła­ma­ny szty­let z brązu. Gwar przy­ci­szo­nych rozmów wy­peł­niał izbę.

I mo­men­tal­nie się urwał, gdy w progu po­ja­wił się The­bris. Stru­chla­ły go­spo­darz otwo­rzył mu drzwi, straż­ni­cy jakby skur­czy­li się w sobie, gapie scho­dzi­li z drogi i chyłkiem wy­my­ka­li się na korytarz. Nikt nie chciał spo­tkać się z psim py­skiem twa­rzą w twarz. Lu­dzie w ma­skach bu­dzi­li po­wszech­ny strach.

Wil­czur w kom­plet­nej ciszy prze­szedł przez cia­sną izbę i sta­nął nad wci­śnię­tym w kąt cia­łem. A więc od­na­lazł się Ar­th­is, oso­bi­sty skry­ba sa­me­go im­pe­ra­to­ra. Do tej pory na dwo­rze są­dzo­no, że zdra­dził i uciekł, by sprze­dać se­kre­ty ja­kie­muś ościen­ne­mu wład­cy. Tym­cza­sem on po pro­stu nie żył. To uła­twia­ło nieco spra­wę.

The­bris po­chy­lił się nad cia­łem. Przy­czy­ną śmier­ci bez wąt­pie­nia było po­de­rżnię­te gar­dło. Rany na pier­si i brzu­chu po­ja­wi­ły się póź­niej. Wy­glą­da­ły na za­da­wa­ne chaotycznie i na oślep, jakby spraw­ca chciał wy­ła­do­wać na umie­ra­ją­cym swoją wściekłość. Po­nad­to w jed­nej z nich Wil­czur do­strzegł odłam­ki po­kru­szo­ne­go brązu. Najwi­docz­niej szty­let nie wy­trzy­mał ko­lej­ne­go ude­rze­nia. To się zda­rza­ło. Brąz był łatwiej­szy w ob­rób­ce od ka­mie­nia, ale cza­sem się kru­szył lub wy­gi­nał.

The­bris uważ­nie oglą­dał każdą, nawet naj­mniej­szą rankę. Śmierć Ar­thi­sa otwie­ra­ła nowy roz­dział w jego po­szu­ki­wa­niach. Skry­ba był prze­cież obec­ny na wszyst­kich spo­tka­niach im­pe­ra­to­ra i za­pi­sy­wał, a póź­niej prze­pi­sy­wał każde wy­po­wie­dzia­ne tam słowo. Miał do­stęp do wielu pa­ła­co­wych ta­jem­nic. Kto wie, które z nich wy­ja­wił przed śmier­cią? Wil­czur mu­siał jak naj­szyb­ciej zna­leźć mor­der­cę.

W końcu wy­pro­sto­wał się i wy­cią­gnął z ust ofia­ry po­dar­tą tu­ni­kę. Z jej fałd wy­pa­dły i po­to­czy­ły się po pod­ło­dze odłam­ki gliny. The­bris za­marł. To ewi­dent­nie były frag­men­ty ta­blicz­ki do pi­sa­nia. Mor­der­ca za­tkał skry­bie usta po­kru­szo­ną ta­blicz­ką! 

– Zbierz­ te odłam­ki i za­nie­ś do pa­ła­cu – po­wie­dział po chwi­li The­bris, wskazując pal­cem naj­bliż­sze­go straż­ni­ka. – Mają tam na mnie cze­kać, gdy wrócę.

Wy­ty­po­wa­ny straż­nik prze­łknął gło­śno ślinę i ukląkł, by ze­brać glinę. Wil­czur nawet na niego nie spoj­rzał. Wol­nym kro­kiem prze­szedł przez izbę i sta­nął przed prze­ra­żo­nym go­spo­da­rzem.

– Jest tu miej­sce, gdzie mo­że­my spo­koj­nie po­roz­ma­wiać?

 

***

 

Go­spo­darz drżą­cy­mi dłoń­mi roz­lał miodu do dwóch ro­go­wych kub­ków. Kilka kro­pel kap­nę­ło na po­pę­ka­ny blat stołu.

– Po­ja­wił się ponad cykl temu – po­wie­dział, ocie­ra­jąc spo­co­ne czoło. – Opła­cił pokój na wiele dni wprzód, aż do Nocy Wróżb. Miał dużo mie­dzia­nych pier­ście­ni. Ja nie wie­dzia­łem, kto on! Pal­cem go nawet nie tkną­łem. Przy­się­gam na rogi Pra­żu­bra!

 – Nikt go nie od­wie­dzał? – The­bris się­gnął po miód.

– Za­bro­nił ko­go­kol­wiek wpusz­czać. A też i nikt o niego nie pytał. Ale wia­do­mość taką zo­sta­wił. ­– Go­spo­darz wy­cią­gnął zza lady drew­nia­ną ta­blicz­kę do pi­sa­nia. – Kazał do pa­ła­cu za­nieść, gdyby coś mu się stało. Wiel­ką ta­jem­ni­cę z tego robił!

– Pokaż to. – The­bris za­brał ta­blicz­kę i prze­biegł kliny wzro­kiem. – Wiesz, co tu jest za­pi­sa­ne?

– Ja nie czy­ta­ty, panie.

– Do­brze. – The­bris pod­niósł się zza stołu. – Za­po­mnij, że kie­dy­kol­wiek to wi­dzia­łeś.

 

***

 

– A więc to nie skry­ba był szpie­giem, któ­re­go szu­ka­my? – zdzi­wił się sę­dzi­wy Man­thur, gdy The­bris opo­wie­dział mu o wi­zy­cie w go­spo­dzie.

– Nie skry­ba.

To krót­kie stwier­dze­nie wy­wra­ca­ło ich do­tych­cza­so­we usta­le­nia do góry no­ga­mi. Gdy kilka cykli temu psie pyski do­wie­dzia­ły się o abukhtyckim szpie­gu w pa­ła­cu im­pe­ra­to­ra, wszyst­ko wy­da­wa­ło się jasne. Ar­this znik­nął kilka dni wcze­śniej. To nie mógł być przy­pad­ko­wy zbieg oko­licz­no­ści. Im­pe­ra­tor wydał wyrok. Spusz­czo­ny ze sznu­ra Wil­czur wy­ru­szył na łowy. Nikt w Legowisku nie znał Abukhitów lepiej niż on.

– Skoro to nie skry­ba… – Ka­płan gło­śno prze­łknął ślinę. – To kto?

– Ktoś, kto miał dostęp do tajnych informacji, któ­ryś z wy­so­kich urzęd­ni­ków… – zastanawiał się na głos Thebris. – Do­wód­ca Ro­ga­tej Armii, ar­cy­ka­płan Pra­żu­bra albo mistrz brązu!

– O bo­go­wie!

– To by wy­ja­śnia­ło, dla­cze­go Ar­this uciekł z pa­ła­cu. Mu­siał od­kryć, który z nich jest zdraj­cą, ale nie miał do­wo­dów. Bał się, że szpieg go znisz­czy…

– I wiele się nie po­my­lił. Zna­la­złeś coś na miej­scu?

The­bris wy­cią­gnął z sakwy odłam­ki gli­nia­nej ta­blicz­ki i uło­żył je na stole Man­thu­ra w ści­śle okre­ślo­nym po­rząd­ku. W przeciwieństwie do papirusu, tutaj użyto powszechnie znanych w Gebterveterii, gebtyjskich klinów.

– Skry­ba miał tego w ustach wię­cej, ale tylko tyle udało mi się złożyć.

Ka­płan na­chy­lił się nad bla­tem i wolno od­czy­tał po­szcze­gól­ne kliny:

– „Mistrz”, „odlew”, „srebr­ne pier­ście­nie”, „mil­czeć”. Ech, wiele to nam nie po­mo­że.

– Nie? Przecież to oczywiste! Skry­ba musiał szan­ta­żo­wać na­sze­go zdraj­cę. Żądał srebr­nych pier­ście­ni w za­mian za mil­cze­nie. A „mistrz” i „odlew” zapewne odnoszą się do ta­jem­ni­cy, którą wy­kradł szpieg.

– To tylko przy­pusz­cze­nia – burk­nął ka­płan. – A ty nie znasz więk­szo­ści ta­jem­nic im­pe­ra­to­ra. Tej za­gad­ki sam nie roz­gry­ziesz.

– Nie do­ce­niasz mnie, star­cze. Te kliny ewi­dent­nie wska­zu­je na im­pe­rial­ną od­lew­nię i mi­strza brązu.

– Nie za­dzie­raj z mi­strzem brązu bez wy­raź­nych do­wo­dów. Do­brze ci radzę. To nie Pogranicze! Tutaj nie jesteś bogiem. Musisz się liczyć z wielką polityką…

– Na rogi Pra­żu­bra! Je­stem przecież psim py­skiem!

– Nawet my nie możemy tu wszystkiego… Jeśli nadepniesz na odcisk niewłaściwej osobie, jutro nie tylko nie będziesz już psim pyskiem, możesz w ogóle nie żyć! Nie poświęcaj życia dla jednego widmowego szpiega…

Thebris milczał chwilę. Z posępnego spojrzenia, świdrujących w otworach maski oczu nie dało się nic wyczytać.

– Byłeś kiedyś na Pograniczu, kapłanie? – odezwał się w końcu, a głos miał zimny. – Widziałeś góry tak wysokie, że nikt nigdy nie wspiął się na ich szczyt? Lasy tak rozległe, że nikt nigdy ich w pełni nie zbadał? Złote piaski pustyni po drugiej stronie? I Wąwóz Przejścia, jedyne połączenie między nami, a nimi. Wiesz, co tam się dzieje? Słyszałeś jęki rannych? Czułeś swąd śmierci? Siedzisz tu, w bezpiecznej stolicy i myślisz, że pozjadałeś wszystkie rozumy… Nic nie wiesz o Abukhitach, starcze. Nie wiesz do czego są zdolni… Ja muszę dorwać tego szpiega! I zrobię to, nawet jeśli będę musiał zajrzeć do sypialni samego imperatora!

– Aż tak nienawidzisz tych Abukhitów?

– Mój ojciec zginął pod kołami ich rydwanów – mruknął cicho Thebris. – Ale to nie ma nic do rzeczy. Moim zadaniem jest dorwanie tego szpiega. Ty masz tylko od­czy­tać ten cho­ler­ny pa­pi­rus.

– Jesz­cze nic nie mam – wes­tchnął smut­no Man­thur. – Ale przy­nio­słeś mi nie­złą pod­po­wiedź. Jeśli na pa­pi­ru­sie po­wta­rza­ją się te słowa – po­pu­kał pal­cem w odłam­ki gliny – nie­dłu­go bę­dziesz miał cały tekst.

– Le­piej się po­śpiesz – wark­nął The­bris i wy­szedł z kom­na­ty. Nie po­wie­dział Man­thu­ro­wi o zna­le­zio­nej ta­blicz­ce. Jej treść była tak szo­ku­ją­ca, że mu­sia­ła na razie po­zo­stać ta­jem­ni­cą.

 

***

 

Ceth wrza­snął, gdy opraw­ca przy­tknął pło­ną­cą po­chod­nię do jego na­giej skóry. Za­pach pa­lo­nych wło­sów zmie­szał się z wy­peł­nia­ją­cym lochy odo­rem śmier­ci. Ogień tań­czył po ciele więź­nia, łzy ka­pa­ły mu z oczu, okrzy­ki bólu na­si­la­ły się z każdą chwi­lą.

– Wiesz, kto to jest? – zapytała cicho oprawca, wskazując głową na siedzącego w kącie mężczyznę w psiej masce na twarzy. – To słynny Wilczur z Pogranicza. Tak, ten, który złapał Zajęczego Księcia.

Thebris nie zareagował. Nie od­zy­wał się, ani nawet nie pa­trzył na wi­szą­ce­go na li­nach, po­obi­ja­ne­go więź­nia. W mil­cze­niu bawił się trzy­ma­nym w dło­niach szty­le­tem i słu­chał coraz to roz­pacz­liw­szych jęków bólu.

– Powiadają – kontynuował oprawca – że w pogoni za nim, przeszedł na drugą stronę gór granicznych, do Abu-Kharu! A potem przywiózł go tutaj zamkniętego w ciasnej skrzyni. Wyobraź to sobie. Zajęczy Książę nie mógł nawet ruszyć małym palcem u nogi! A droga z Pogranicza do Gebterveterii jest długa, oj długa. Ty nie miałeś jeszcze tak źle. Przynajmniej na razie…

Oprawca uśmiechnął się paskudnie. Czuł, że jest bliski złamania więźnia. Historia Zajęczego Księcia była powszechnie znana w Gebterveterii. Miasto żyło nią przez wiele dni, a wiszące przed pałacem imperatora resztki zwłok nie pozwalały nikomu zapomnieć, jaki los czeka zdrajców. Umiejętnie podsycany strach mógł zdziałać więcej, niż ból. Oprawca dobrze o tym wiedział.

– Pamiętasz, jak to się skończyło? Na pewno byłeś wtedy na placu, widziałeś co zrobiliśmy z Zajęczym Księciem…

Ceth wydał z siebie niezrozumiały wrzask. Skóra pie­kła go bez­li­to­śnie, ból roz­le­wał się na boki, cia­sne więzy wrzy­na­ły się w ciało. Kie­dyś, w po­dob­nych oko­licz­no­ściach, mo­dlił­by się na głos, wzy­wa­jąc na pomoc Pra­żu­bra i in­nych ojców pusz­czy. Teraz, po kilku dniach spę­dzo­nych w lochu psich py­sków, po set­kach nie­wy­słu­cha­nych mo­dlitw i chwi­lach spę­dzo­nych z opraw­cą sam na sam, za­tra­cił nieco ze swo­jej re­li­gij­nej żar­li­wo­ści. Krzyk był znacz­nie lep­szym roz­wią­za­niem.

– Nie? To ci przypomnę! Najpierw przegnaliśmy go ulicami Gebterveterii w samej tylko zajęczej przepasce. Uderzeniem batów powoli zmienialiśmy jego plecy w krwawą miazgę, a potem…

– Wy­star­czy – po­wie­dział nagle Thebris, pod­no­sząc się z zydla pod ścia­ną. Opraw­ca wy­raź­nie nie­po­ciesz­ny cof­nął po­chod­nię i od­szedł na bok. Ceth gło­śno wcią­gał po­wie­trze.

– Po­zna­jesz ten szty­let? – Wilczur sta­nął obok więź­nia i zbli­żył po­kru­szo­ne ostrze do jego twa­rzy. – Tym za­bi­łeś Ar­thi­sa, praw­da?

– Ni­ko­go nie za­bi­łem – za­ję­czał Ceth. – Ja mia­łem tylko do­star­czyć ten prze­klę­ty pa­pi­rus. Przy­się­gam!

– Kto ci go dał?

– Męż­czy­zna w świą­ty­ni. Nie wiem, jak się na­zy­wał! Kap­tur miał i chu­s­tę na twa­rzy! Obie­cał dużo mie­dzia­nych pier­ście­ni. Nic wię­cej nie wiem, przy­się­gam!

– Jak był ubra­ny?

– W tu­ni­kę i płaszcz ze skóry dzika… A i pas miał! Taki wy­sa­dza­ny mie­dzia­ny­mi płyt­ka­mi!

– Pas od­lew­ni­ka – mruk­nął The­bris, cho­wa­jąc szty­let do sakwy przy pasie. – Kon­ty­nu­uj­cie. – Ski­nął ręką na opraw­cę i wy­szedł z izby tor­tur.

 

***

 

 – Chcę roz­ma­wiać z mi­strzem brązu – po­wie­dział The­bris, wcho­dząc na teren im­pe­rial­nej od­lew­ni brązu w Ge­te­rve­te­rii.

– Mistrz jest za­ję­ty. – Młody cze­lad­nik uniósł głowę znad przy­go­to­wy­wa­nej formy na odlew mie­cza. – Przyjdź­ póź­niej, panie.

The­bris mru­gnął za­sko­czo­ny. Nie ta­kiej re­ak­cji się spo­dzie­wał. Lu­dzie mieli drżeć na widok jego maski, trząść por­t­ka­mi i speł­niać każde ży­cze­nie, a nie od­sy­łać jak pierw­sze­go lep­sze­go przy­błę­dę.

Wol­nym, nie­mal fleg­ma­tycz­nym kro­kiem pod­szedł do cze­lad­ni­ka, zła­pał go za tu­ni­kę i przy­cią­gnął do sie­bie, przy­ty­ka­jąc jego twarz do psiej maski.

– Chcę roz­ma­wiać z mi­strzem brązu – po­wtó­rzył, wolno ar­ty­ku­łu­jąc każde słowo. – Teraz!

Cze­lad­nik gło­śno prze­łknął ślinę. W jego oczach The­bris do­strzegł to, czego bra­ko­wa­ło mu na po­cząt­ku: strach.

– Już po niego idę. – Chło­pak spu­ścił wzrok i gdy tylko Wil­czur go pu­ścił, po­pę­dził ile sił w no­gach na po­szu­ki­wa­nia swo­je­go mi­strza.

The­bris usiadł na ławie obok nie­do­koń­czo­ne­go od­le­wu i cze­ka­jąc, ob­ser­wo­wał pracę in­nych po­moc­ni­ków. Kilku z nich roz­pa­la­ło wła­śnie ol­brzy­mi, opa­la­ny drew­nem piec. W spe­cjal­nie przy­go­to­wa­nych ko­szach cze­ka­ły już rudy mie­dzy i cyny. Nie­dłu­go cze­lad­ni­cy prze­to­pią je w płyn­ny brąz, który wlany do ka­mien­nej formy za­sty­gnie, two­rząc nada­ny mu kształt. A póź­niej wy­star­czy tylko usu­nąć ka­mień, wy­cią­gnąć uzy­ska­ny przed­miot, na­ostrzyć to, co ma być ostre.

I mo­dlić się do Pra­żu­bra, żeby nic nie pękło, ani nie od­kształ­ci­ło się pod­czas tych wszyst­kich czyn­no­ści. Tylko bo­go­wie wie­dzie­li, dla­cze­go raz uzy­ski­wa­no ma­te­riał twar­dy i ela­stycz­ny, psu­ją­cy się do­pie­ro po ja­kimś cza­sie, a innym razem wszyst­ko tra­fiał szlag już na samym po­cząt­ku.

– Co to ma zna­czyć?! – krzyk mi­strza brązu wy­rwał Wil­czu­ra z za­du­my. – Co ty tu ro­bisz, kundlu zawszony?

The­bris pod­niósł wzrok. W jego kie­run­ku szedł wzbu­rzo­ny męż­czy­zna w płasz­czu ze skóry dzika. U pasa ko­ły­sa­ły mu się od­lew­ni­cze płyt­ki.

– To ja tu zdaję pytania – od­wark­nął Wil­czur. Nie po­do­bał mu się ton mi­strza brązu. Nikt, nigdy nie zwra­cał się w ten spo­sób do psich py­sków.

– To zadawaj je sobie gdzie in­dziej! Tu nie ma żadnego szpiega! – Od­lew­nik był wy­raź­nie pod­de­ner­wo­wa­ny. – Ludzi mi tylko stra­szysz! W pracy prze­szka­dzasz! Im­pe­ra­tor nie bę­dzie za­do­wo­lo­ny, oj nie bę­dzie. Tu masz jego oso­bi­sty de­kret, pchlarzu głupi! – Za­ma­chał trzy­ma­ną w dło­niach ta­blicz­ką. – Wi­dzisz, co tu jest na­pi­sa­ne? Macie zakaz za­kłó­ca­nia mojej pracy! Brąz jest waż­niej­szy od wa­szych uro­jo­nych po­szu­ki­wań. Sły­szysz? Wynoś się, ale już!

 The­bris prze­biegł wzro­kiem kliny i za­klął w my­ślach. Wszyst­ko wy­glą­da­ło na au­ten­tycz­ne. Bez twar­dych do­wo­dów nie bę­dzie mógł nawet prze­słu­chać mi­strza brązu. Nie mó­wiąc już o do­kład­nym prze­szu­ka­niu od­lew­ni i oko­licz­nych bu­dyn­ków.

– Jesz­cze tu wrócę – mruk­nął i ru­szył do bramy.

 

***

 

Mistrz brązu coś ukry­wał. To było jasne. Ther­bis nie mógł jed­nak ry­zy­ko­wać próby sił. Nie, jesz­cze nie teraz. Z oso­bi­stą pie­czę­cią im­pe­ra­to­ra nawet psi pysk nie po­wi­nien za­dzie­rać. Co nie ozna­cza­ło, że miał za­miar łatwo od­pu­ścić.

Wró­cił przed bramę do im­pe­rial­nej od­lew­ni kil­ka­na­ście mo­dlitw po tym, jak go z niej wy­rzu­co­no. Tym razem nie miał na sobie nie­od­łącz­nej maski ani nawet ofi­cjal­ne­go płasz­cza z wil­czej skóry. Ubra­ny był w szarą tu­ni­kę ob­fi­cie po­pla­mio­ną winem i bło­tem. W dłoni ści­skał wy­szczer­bio­ny, gli­nia­ny dzban, a u pasa ko­ły­sał mu się skó­rza­ny bu­kłak. Nikt, nawet naj­bar­dziej po­dejrz­li­wy wrogi szpieg, nie roz­po­znał­by w nim teraz Wilczura z Pogranicza, po­stra­chu Abukhitów. Przy­po­mi­nał bar­dziej odu­rzo­ne­go mio­dem i winem pi­jacz­ka.

I o to wła­śnie mu cho­dzi­ło. Łowcy szpie­gów nie­raz mu­sie­li się­gać po szpie­gow­skie me­to­dy: ob­ser­wa­cje, śle­dze­nie, pod­glą­da­nie. The­bris miał na­dzie­ję, że udało mu się na­stra­szyć mi­strza brązu. Wi­zy­ta psie­go pyska nigdy nie ozna­cza­ła ni­cze­go do­bre­go. Od­lew­nik mógł spa­ni­ko­wać, wyjść ze swo­je­go kró­le­stwa i po­peł­nić jakiś błąd.

A The­bris nie chciał tego prze­ga­pić. Sie­dział więc na ziemi, opar­ty ple­ca­mi o ścia­nę są­sied­nie­go domu i uda­jąc pi­jacz­ka ob­ser­wo­wał wej­ście na teren od­lew­ni. Nie wzbu­dzał niczyjego zainteresowania. Pijak to prze­cież tylko pijak. Jeden z wielu ja­kich można było spotkać na uli­cach Geb­te­rve­te­rii.

Dzień po­wo­li zmie­niał się w noc, z te­re­nu od­lew­ni wy­cho­dzi­li ko­lej­ni ro­bot­ni­cy, warty przy bra­mie zdą­ży­ły się dwa razy zmie­nić, a The­bris wciąż cze­kał. Tyłek mu od­ma­rzał od zim­nej gleby, nogi drę­twia­ły, żo­łą­dek skrę­cał się z głodu.

Ob­ser­wa­cja była za­ję­ciem dla naj­wy­tr­wal­szych.

 

***

 

Szla­chet­ny Vi­th­rius, główny nadzorca psich pysków westchnął, gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi. Dwa szybkie uderzenia, przerwa i jeszcze jedno. Sygnał od najlepszego informatora, jakiego Vithrius miał w Gebterveterii. To musiało być coś ważnego.

– Wejść! – krzyknął i nalał miodu do rogowego kubka.

Drzwi otworzyły się niemal bezgłośnie i do środka wślizgnęła się wątła postać w szarej tunice.

– Mam najnowsze wieści z Pogranicza.

– Mów! – Vi­th­rius sięgnął po miód. Czuł, że zaraz zrzednie mu mina. Pogranicze nigdy nie oznaczało niczego dobrego. Od stuleci trwała tam wojna. Niby Góry Graniczne skutecznie oddzielały dwa największe mocarstwa kontynentu, a jednak Gebtyjczycy i Abukhtyci zabijali się tam na przeróżne sposoby. Wszystko przez Wąwóz Przejścia, jedyną drogę łączącą pustynny wschód z leśnym zachodem. Wiodące tamtędy szlaki handlowe były łakomym kąskiem dla obu władców.

– Znowu doszło do większej bitwy. – Informator mówił szybko, niemal wypluwając z siebie słowa. – Abukhtyckie rydwany pod dowództwem księcia Bekhri uderzyły na naszą rogatą piechotę niedaleko Hagry. Moment wybrali idealny, nasi nie byli gotowi do bitwy. Przeżyła garstka…

– Na rogi Prażubra! Niedaleko Hagry? Czy to był…

– Tak. Oddział generała Dethriusa, ten który wyruszył z tajną misją na ziemie Abukhitów…

– Skąd oni wiedzieli na bogów! Przecież pozbyliśmy się Zajęczego Księcia! Ilu jeszcze szpiegów umieścili po naszej stronie! No ilu!?

– Myślę, że co najmniej tyle samo, ile my umieściliśmy po ich stronie…

Vithrius upił kolejny łyk miodu, uspokoił się.

– A jak wygląda sytuacja w odlewni?

– Nasz człowiek donosi, że wynalazek mistrza brązu jest już prawie gotowy…

– To dobrze… Niedługo losy wojny się odmienią. A wtedy dobierzemy się tym przeklętym Abukhitom do dup!

– Jest jeszcze coś… – w głosie informatora pojawiła się wątpliwość. – Thebris był wczoraj w odlewni. Ponoć pokłócił się o coś z mistrzem brązu. Chyba go podejrzewa.

– Wilczur zaczyna węszyć tam, gdzie nie powinien. – Vi­th­rius upił kolejny łyk miodu. – Ja się nim zajmę, a ty informuj mnie o wszystkim na bieżąco.

 

***

 

Mistrz brązu ostroż­nie za­mknął drzwi do izby, w któ­rej pra­co­wał. Nikt, nawet naj­wier­niej­szy cze­lad­nik, nie mógł zo­ba­czyć tego, co miał za­miar zaraz zro­bić.

Na rogi Pra­żu­bra! – wes­tchnął i po­pra­wił przy­sła­nia­ją­cą okno sar­nią skórę. W sła­bym bla­sku pa­le­ni­ska nie­wie­le było widać. Nawet jeśli ja­kimś cudem ktoś go teraz pod­glą­dał, nie bę­dzie w sta­nie nic do­strzec.

Od­lew­nik pod­szedł do stołu i spoj­rzał na le­żą­cą na bla­cie gli­nia­ną ta­blicz­kę. Zna­lazł ją w swo­jej sa­kwie le­d­wie kilka chwil temu. Skąd się tam wzię­ła? Kto mu ją pod­rzu­cił? Takie py­ta­nia z pew­no­ścią krą­ży­ły­by w gło­wie mi­strza brązu, gdyby nie treść wy­ry­tych na niej kli­nów.

O Bo­go­wie! A jeśli to praw­da? – wes­tchnął, ob­ra­ca­jąc ta­blicz­kę w dło­niach. Wi­zy­ta tego cho­ler­ne­go psiego pyska zdaje się to po­twier­dzać. Muszę być ostroż­ny. Bar­dzo ostroż­ny, ina­czej te przeklęte kundle do­bio­rą mi się do dupy!

Za­klął i ude­rzył ta­blicz­ką o kant stołu. Raz, drugi, trze­ci. Odłam­ki gliny po­sy­pa­ły się na pod­ło­gę. Mistrz stał chwi­lę, za­sta­na­wia­jąc się co dalej, a potem kuc­nął, ze­brał wszyst­kie frag­men­ty i wrzu­cił je do pa­le­ni­ska. Wia­do­mość zo­sta­ła znisz­czo­na, ale jej treść mocno wryła mu się w pa­mięć.

Już czas! – po­my­ślał, gdy za oknem roz­brzmia­ły rogi świą­ty­ni Pra­żu­bra.

Zbli­ża­ła się Noc Wróżb.

 

***

 

Zbli­ża­ła się Noc Wróżb, wiel­kie świę­to Pra­żu­bra. Ulice Geb­te­rve­te­rii po­wo­li za­peł­nia­ły się od­święt­nie ubra­ny­mi mieszkańcami. Widać było ko­bie­ty w spi­na­nych pri­bu­la­mi sza­tach, męż­czyzn w ba­weł­nia­nych tu­ni­kach i płasz­czach ze skóry dzika, czy nie­wol­ni­ków w za­ję­czych prze­pa­skach bio­dro­wych. Wszę­dzie mi­ga­ły bran­so­le­ty, pier­ście­nie i ozdo­by z wy­po­le­ro­wa­nych rogów.

Tej nocy Geb­tyj­czy­cy szyb­ko nie po­ło­żą się spać. Naj­pierw po­kło­nią się Pra­żu­bro­wi, wy­słu­cha­ją ka­płań­skich wróżb, a potem będą uczto­wać i pić do sa­me­go rana. Trud­no o lep­szy mo­ment na tajne, szpie­gow­skie spo­tka­nie.

The­bris do­sko­na­le o tym wie­dział. Każ­dej innej nocy spo­tka­ny na ulicy czło­wiek bu­dził­by po­dej­rze­nia. Ale nie w Noc Wróżb. W tłu­mie łatwo można znik­nąć, ukryć się przed nie­po­żą­da­nym wzro­kiem, odbyć krót­ką roz­mo­wę lub prze­ka­zać ta­blicz­kę na oczach roz­ra­do­wa­nych, ba­wią­cych się w naj­lep­sze ludzi.

Mistrz brązu mu­siał wyjść aku­rat tej nocy. The­bris był tego pe­wien. Wy­trwa­le cze­kał więc pod bra­ma­mi od­lew­ni, dys­kret­nie ob­ser­wu­jąc każdą wy­cho­dzą­cą stam­tąd po­stać.

I w końcu się do­cze­kał.

Było już cał­kiem ciem­no, gdy mistrz brązu wy­ło­nił się ze swo­jej kry­jów­ki. The­bris na po­cząt­ku go nie po­znał. Ubra­ny w pro­stą, ba­weł­nia­ną tu­ni­kę męż­czy­zna w ni­czym nie przy­po­mi­na­ła dum­ne­go od­lew­ni­ka. Wy­glą­dał jak prze­cięt­ny miesz­ka­niec Geb­te­rve­te­rii, co jesz­cze bar­dziej sta­rał się pod­kre­ślać, gar­biąc nieco plecy i po­chy­la­jąc ra­mio­na. Nie za­ło­żył nawet swojego cechowego pasa.

Wil­czur od­cze­kał chwi­lę i ru­szył za od­da­ją­cym się mistrzem. Był ni­czym spusz­czo­ny ze sznu­ra pies. Wy­trwa­le po­dą­żał tro­pem swo­jej ofia­ry, krył się za za­ło­ma­mi bu­dyn­ków, przy­sta­wał za stra­ga­na­mi i po­mni­ka­mi, wta­piał się w tłum. Cały czas utrzy­my­wał bez­piecz­ny dy­stans, śle­dził i ob­ser­wo­wał z ukry­cia.

Odlewnik szedł po­wo­li, czę­sto się za­trzy­mu­jąc i roz­glą­da­jąc do­oko­ła. Wy­raź­nie cze­goś się oba­wiał. Był zde­ner­wo­wa­ny i prze­stra­szo­ny. The­bris po­dą­żał za nim ni­czym cień. To­wa­rzy­szył mistrzowi, gdy ten prze­my­kał uli­ca­mi Geb­te­rve­te­rii, gdy prze­ci­skał się mię­dzy ludź­mi i gdy w końcu do­tarł na Ro­ga­ty Plac, cen­tral­ny punkt mia­sta.

Tam ze­bra­ło się naj­wię­cej miesz­kań­ców. Gęsty tłum ota­czał pod­wyż­sze­nie, gdzie roz­pię­ty na wiel­kich, od­la­nych z brązu ro­gach wi­siał roz­pła­ta­ny żubr. Siwy ka­płan gme­rał pal­ca­mi w jego wnętrz­no­ściach, raz po raz krzy­cząc do tłumu:

– Widzę po­myśl­ne za­sie­wy! Wasze mo­ty­ki nie będą się już łamać!

– Widzę szczę­ście rze­mieśl­ni­ków! Wasze dłuta nie będą pękać!

– Widzę do­bro­byt my­śli­wych! Wasza broń nie bę­dzie się wy­gi­nać!

Krew ka­pa­ła z dłoni ka­pła­na do spe­cjal­nych, ro­go­wych mis. Ofia­ra dla Pra­żu­bra zo­sta­ła zło­żo­na. Teraz bóg usta­mi swo­je­go sługi prze­po­wia­dał Geb­tyj­czy­kom po­myśl­ną przy­szłość.

– Widzę wielkie zwycięstwo naszej armii! Widzę połamane rydwany, skruszony brąz i setki wrogich trupów! Widzę tłumy Abukhitów kłaniających się Prażubrowi i przewracane posągi ich plugawych bożków!

The­bris nie słu­chał krzy­ków ka­pła­na. To były bzdu­ry dla zwy­kłych ludzi. On, psi pysk, miał waż­niej­sze rze­czy do ro­bo­ty. Za­miast żu­brzych fla­ków wolał ob­ser­wo­wać mi­strza brązu.

A ten wła­śnie wcho­dził do sto­ją­cej nie­opo­dal Po­wszech­nej Świą­ty­ni Pra­żu­bra. The­bris pod­szedł bli­żej i spoj­rzał na dwa, marmurowe po­są­gi żu­brów, pod­trzy­mu­ją­ce skle­pie­nie świą­ty­ni. Ich prze­dłu­żo­ne, po­łą­czo­ne ze sobą rogi two­rzy­ły łuk nad wej­ściem, w któ­rym przed chwi­lą znik­nął mistrz brązu.

Owca sama pcha się w wilcze łapy – po­my­ślał Thebris i wszedł do świą­ty­ni.

 

***

 

– Wiel­ki Pra­żu­brze, ojcze wszech­pusz­czy, stwo­rzy­cie­lu lasu i pa­tro­nie życia – obo­la­ły Ceth cicho mo­dlił się w swo­jej celi. – Bła­gam, prze­rwij swoim świę­tym ro­giem cien­ką nić mo­je­go życia. Po­zwól umrzeć temu mar­ne­mu ciału i wpuść mą duszę do kra­iny umar­łych.

Miał już dość. Po kilku dniach spę­dzo­nych w wię­zie­niu psich py­sków, po tor­tu­rach, biciu i gło­dze­niu, po nie­prze­spa­nych no­cach, bólu i krwi, był już na skra­ju wy­trzy­ma­ło­ści. Pod­jął de­cy­zję. Na na­stęp­nym prze­słu­cha­niu powie wszyst­ko. Wy­ja­wi to, co ten cho­ler­ny Wilczur chce usły­szeć.

A może wtedy po­zwo­lą mu w końcu umrzeć.

 

***

 

Mistrz Brązu wszedł do Po­wszech­nej Świą­ty­ni Pra­żu­bra i za­ka­słał, gdy tylko po­czuł silną woń ka­dzi­deł. Wiel­ka hy­po­sty­lo­wa sala pełna była ka­mien­nych ko­lumn, sty­li­zo­wa­nych na pnie drzew, z ka­pi­te­la­mi w kształ­cie roz­ło­ży­stych ga­łę­zi pod­trzy­mu­ją­cych sufit z ma­lo­wi­dłem nieba. Na po­sadz­ce, mię­dzy pnia­mi, stały od­la­ne z brązu po­sąż­ki zwie­rząt. To w ich py­skach pło­nę­ły ka­dzi­dła, wy­peł­nia­ją­ce wnę­trze świą­ty­ni bo­ski­mi opa­ra­mi.

Mistrz brązu za­klął pod nosem. Gdzieś tu miał na niego cze­kać czło­wiek od ta­jem­ni­czej ta­blicz­ki. Tylko, na rogi Pra­żu­bra, gdzie?! Ta świą­ty­nia była wiel­ka. On mógł być wszę­dzie!

Czu­jąc, jak serce pró­bu­je wy­rwać mu się z pier­si, ru­szył w stro­nę oł­ta­rza i wiel­kie­go menhiru z od­ci­skiem bo­skich kopyt. Tam za­wsze zbie­ra­ło się naj­wię­cej osób. Ist­nia­ła szan­sa, że…

– Wie­dzia­łem, że przyj­dziesz.

Od­lew­nik po­czuł, jak ktoś łapie go za ło­kieć i od­cią­ga w bok, mię­dzy ko­lum­ny, zwie­rzę­ta i opary ka­dzi­deł.

– To ja cię wezwałem – wy­szep­tał ta­jem­ni­czy męż­czy­zna, pro­wa­dząc go w głąb świą­tyn­ni.

– Kim je­steś?

– Kimś, kto po­mo­że ci ura­to­wać skórę. Ale naj­pierw klęk­nij. Tu, przed tym po­są­giem. Ludzie po­my­ślą, że się mo­dli­my. Bę­dzie można spo­koj­nie po­roz­ma­wiać.

Od­lew­nik po­słusz­nie opadł na ko­la­na, ukrad­kiem spo­glą­da­jąc na twarz nie­zna­jo­mego – brzyd­ką i na­zna­czo­ną sze­ro­ką bli­zną na nosie.

– Sły­sza­łeś, co mówił ka­płan przed świą­ty­nią? – za­py­tał po chwi­li nie­zna­jo­my. – Wiesz, co to ozna­cza? Dla cie­bie i two­je­go wy­na­laz­ku?

– Nie wiem, o czym mó­wisz. – Serce mi­strza wa­li­ło jak osza­la­łe. Pot kapał z czoła na dy­goczą­ce z ner­wów ręce. – Ka­pła­ni za­wsze obie­cu­ją lu­dziom cuda.

Od­lew­nik w ogóle nie po­wi­nien był tu przy­cho­dzić. Jedna krót­ka wia­do­mość to jesz­cze nie powód, by tak ry­zy­ko­wać. Ale na bogów! Ten ta­jem­ni­czy czło­wiek wie­dział o rze­czach, o któ­rych nikt nie po­wi­nien wie­dzieć. Jeśli więc to, co na­pi­sał było praw­dą? Jeśli fak­tycz­nie grozi mu nie­bez­pie­czeń­stwo? Nie­po­kój zmu­szał mi­strza brązu do wy­słu­cha­nia słów nie­zna­jo­me­go.

– Nie uda­waj. Gdy­bym nie miał racji, to byś tu nie przy­szedł. W głębi serca prze­czu­wasz, co cię czeka. Twój wy­na­la­zek zo­sta­nie przy­pi­sa­ny łasce bogów. Tak, łasce bogów! A cie­bie znisz­czą! Wiesz za dużo, by zo­sta­wić cię przy życiu. Psie pyski już szu­ka­ją spo­so­bu, jak tu do­brać ci się do skóry. My­ślisz, że ich dzi­siej­sza wi­zy­ta była przy­pad­ko­wa?

– Je­stem wier­nym sługą im­pe­ra­to­ra. Wy­peł­niam roz­ka­zy i cie­szę się jego łaską.

– Tak my­ślisz? To słu­chaj. Kundle zna­la­zły ciało skry­by, tego co dużo wie­dział o pa­ła­co­wych spra­wach. Wiem też, że poj­ma­li ja­kie­goś bied­ne­go dur­nia i zna­leź­li pa­pi­rus z wia­do­mo­ścią, jaką wy­sła­łeś do Abu-Kha­ru.

– Na rogi Pra­żu­bra! Nie wiem, kim je­steś i czego chcesz, ale to ja­kieś bzdu­ry!

– Nie krzycz. Je­ste­śmy w świą­ty­ni.

– To bzdu­ry – po­wtó­rzył już szep­tem mistrz brązu. W pierw­szym od­ru­chu chciał wstać i wyjść, ale coś go po­wstrzy­ma­ło. Czuł, że nie­zna­jo­my może mieć rację. Kundle sporo wę­szy­ły ostat­nio wokół jego od­lew­ni, a jak powszechnie wiadomo oni nie potrzebują prawdy i dowodów, by zniszczyć komuś życie… – Nigdy nic nie pi­sa­łem dla Abu­khi­tów.

– Ja to wiem. Ty to wiesz. Myślę, że nawet psie pyski to wie­dzą, ale ich to nie ob­cho­dzi. Chcą się cie­bie po­zbyć. Ten bie­dak na tor­tu­rach oskar­ży cię o za­bój­stwo skry­by, pa­pi­rus bę­dzie sta­no­wił dowód. No, a potem będzie już tylko gorzej. Im­pe­ra­tor skaże cię na śmierć. I to nie taką zwy­kłą. Nici z powszechnego kamieniowania. Ze szpie­ga­mi robi się ina­czej. Dużo gło­śniej i bardziej krwawo.

– Niby po co mie­li­by mnie za­bi­jać? Je­stem zbyt cenny…

– Byłeś cenny. Teraz inni odlewnicy po­ra­dzą już sobie bez cie­bie. A twoją wie­dzę, którą za­wsze mógł­byś sprze­dać innym, bez­piecz­niej jest wy­słać do kra­iny boga śmier­ci.

– Prze­cież to bez sensu!

– W śmier­ci nie ma więk­sze­go sensu.

Za­mil­kli, gdy tuż za ich ple­ca­mi prze­szło dwóch świą­tyn­nych straż­ni­ków. Od­lew­nik czuł jak po ple­cach sta­cza mu się ol­brzy­mia kro­pla potu.

– Po co mi to wszyst­ko mó­wisz? – za­py­tał, gdy tylko ucichł stu­kot straż­ni­czych san­da­łów. – Czego chcesz?

– Wie­dza nadal jest klu­czem do two­je­go życia. Wy­ko­rzy­staj ją mą­drze.

– Ty! Ty Je­steś z Abu-Kha­ru, tak? To wszyst­ko było tylko po to, by wcią­gnąć mnie w te wasze szpie­gow­skie gier­ki! Nigdy!

Mistrz za­czął pod­no­sić się z klę­czek, lecz dłoń nie­zna­jo­me­go osa­dzi­ła go w miej­scu.

– Świat to nie tylko Geb­tyj­czy­cy i Abu­kh­ty­ci. Są też inni, go­to­wi roz­dzie­lić Sfink­sa i Pra­żu­bra. Je­stem pod­da­nym króla Se­reu­the­sa z Dia­gor­spo­ru. Gdy się za­cznie, mogę cię wy­wieść do Dia­go­ru. Za­sta­nów się, zanim bę­dzie za późno.

 

***

 

The­bris pa­trzył, jak mistrz brązu pod­no­si się spod po­sąż­ku i szyb­kim kro­kiem opusz­cza świą­ty­nie.

Mam cię, owiecz­ko! – po­my­ślał, uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko. Już nie mu­siał ni­ko­go śle­dzić. Uzy­skał to, co chciał uzy­skać. Od­cze­kał jesz­cze tro­chę, po czym wy­szedł ze świą­ty­ni i ru­szył do sie­dzi­by psich py­sków.

Miał wie­ści do prze­ka­za­nia.

 

***

 

Mistrz brązu zatrzasnął drzwi do swojej komnaty i powoli osunął się na podłogę.

To jakiś obłęd – pomyślał, wpatrując się tępo w ścianę naprzeciwko. Diagor, nadmorskie królestwo położone na najniższym paśmie gór granicznych, od lat było niczym drzazga w oku zarówno gebtyjskiego cesarza, jak i abukhtyckiej królowej. To było drugie i jedyne poza Wąwozem Przejścia miejsce, łączące wschód z zachodem. Oba imperia bardzo chętnie zawładnęłyby tymi terenami, ale na diagorskich górach i potężnych twierdzach niejedna armia połamała już sobie zęby. Powszechnie uważano tę krainę za nie do zdobycia.

Do tej pory Diagorczycy nie angażowali się specjalnie w politykę kontynentu, zadowoleni ze swojej bezpiecznej pozycji potentata handlowego. Teraz najwyraźniej coś się zmieniło.

Odlewnik sam nie wiedział, co o tym myśleć. Niby ten Diagorczyk gadał straszne głupoty. Przecież to oczywiste, że bez osobistego nadzoru mistrza brązu nikt nie poradzi sobie z jego najnowszym odkryciem. Najważniejszym odlewnikiem w imperium nie zostaje się przecież za ładna oczy. Wiedzy i doświadczenia nie można tak łatwo zastąpić.

Ale z drugiej strony psie pyski nie były najbardziej racjonalnie myślącą formacją w imperium. Nie raz i nie dwa udowadniały, że potrafią znaleźć szpiega tam, gdzie nikt się go nie spodziewał, a jak już chcą kogoś skazać to dowody zawsze się znajdą. Odlewnik bardzo dobrze pamiętał, jak skończył Zajęczy Książę, przez wiele lat szanowany gebtyjski generał. Czy to możliwe, że i jemu kundle szykują podobny los?

 

***

 

– Czyś ty się z kozą na rozum za­mie­nił, The­bris? – ryk­nął szla­chet­ny Vi­th­rius, pierw­szy psiarz im­pe­rium i głów­ny nad­zor­ca psich py­sków. – Prze­słu­chać mi­strza brązu? Na pod­sta­wie tak szcząt­ko­wych do­wo­dów?

– Ależ, panie. – Wil­czur jesz­cze niżej po­chy­lił głowę. – Wszyst­ko wska­zu­je, że wrogi szpieg po­wią­za­ny jest z im­pe­rial­ną od­lew­nią. Frag­men­ty ta­blicz­ki zna­le­zio­nej w ustach skry­by, od­lew­ni­czy pas mi­strza brązu, tajne spo­tka­nie w świą­ty­ni…

– Któ­re­go nawet nie udało ci się pod­słu­chać!

– Miej­sce wy­bra­li ide­al­ne. – The­bris spu­ścił wzrok. – Nie dało się pod­jeść bli­żej bez wzbudza­nia po­dej­rzeń. Ale któż wy­brał­by takie miej­sce, jeśli nie szpie­dzy!

 – To wszyst­ko do­my­sły i marne po­szla­ki. Chyba nie chcesz na ich pod­sta­wie aresz­to­wać głównego odlewnika imperium? Wiesz, jaki skan­dal byś wy­wo­łał?

 – Ale jeśli on jest szpie­giem? Jeśli jego rady są fał­szy­we? Jeśli wszyst­ko, czego do­wia­du­je się w pa­ła­cu wy­sy­ła za­szy­fro­wa­nym pa­pi­ru­sem do Abu-Kha­ru?

– Nie jesteś już na Pograniczu, Therbisie. Abukhtyjscy szpiedzy nie czają się tutaj w każdym zaułku. A już na pewno nie jest nim mistrz brązu. Myślisz, że go nie sprawdzamy? Psie pyski kontrolują wszystkich! A wysokimi urzędnikami zajmują się nasi najlepsi ludzie…

– Ależ, panie. Jestem przekonany, że mistrz brązu miał swój udział w śmierci skryby Arthisa. Myślę, że próbował namówić go do współpracy. Informator mający dostęp do wszystkich zapisków z życia imperatora to skarb. Tyle, że skryba okazał się wierny i zapłacił za to głową. Skoro mistrzem brązu zajmują się lepsi ode mnie, to niech sprawdzą ten wątek. Ja wiem, jak działają szpiedzy z Abu-Kharu!

Vi­th­rius przez chwi­lę mil­czał, pa­trzył na The­bri­sa i wy­raź­nie się nad czymś za­sta­na­wiał.

– Oj, The­bri­sie, The­bri­sie – po­wie­dział w końcu, a na twa­rzy dość nie­spo­dzie­wa­nie po­ja­wił mu się uśmiech. – Nigdy nie od­pusz­czasz, co? Im­pe­ra­to­ro­wi bar­dzo to im­po­nu­je. Nikt na dworze nie spo­dzie­wał się, że od­kry­jesz aż tak dużo.

– To jego bo­skość imper…

– Tak. Do­sko­na­le zna po­stę­py two­je­go śledz­twa i dla­te­go zgo­dził się, bym cię wta­jem­ni­czył.

– Wta­jem­ni­czył?

– Wi­dzisz, jego bo­skość do­sko­na­le wie, co dzie­je się na te­re­nie od­lew­ni. Jak już mówiłem mamy tam swoje uszy i oczy.

– Na rogi Pra­żu­bra – sap­nął The­bris.

– Na po­le­ce­nie im­pe­ra­to­ra mistrz opra­co­wał nową me­to­dę prze­to­pu brązu – powiedział cicho Vi­th­rius. – Broń uzy­ski­wa­na tą me­to­dą ma się mniej kru­szyć i trud­niej wy­gi­nać. Jed­nym sło­wem ma za­pew­nić na­szej armii prze­wa­gę na polu bitwy.

The­bris po­ki­wał w mil­cze­niu głową. Wiedział, co to oznacza. Z nowym brązem rogata armia w końcu pokona Abukhitów i zdobędzie Wąwóz Przejścia! A potem pomaszeruje dalej na wschód, niosąc tym dzikusom z pustyni gebtyjską kulturę i wiarę w Prażubra.

Wilczur zda­wał sobie spra­wę z wagi wy­po­wie­dzia­nych przez Vi­th­riusa słów. Wła­śnie zo­stał do­pusz­czo­ny do jed­nej z naj­więk­szych ta­jem­nic im­pe­ra­to­ra. I to dla­cze­go? Bo oskar­żył jed­ne­go z naj­zdol­niej­szych im­pe­rial­nych wy­na­laz­ców? Coś tu było bar­dzo nie tak. To nie zwia­sto­wa­ło ni­cze­go do­bre­go.

– Nie myśl tylko, że mówię ci to wszyst­ko, bo tak za­im­po­no­wa­łeś sa­me­mu im­pe­ra­to­ro­wi – mruk­nął nad­zor­ca, jakby odgadując myśli Wilczura. – To jest obec­nie naj­pil­niej strze­żo­na im­pe­rial­na ta­jem­ni­ca. Ale ty mu­sisz ją znać, bo też bę­dziesz jej strzegł. Tak, The­bri­sie, śledz­two w spra­wie zdra­dy i śmier­ci skry­by przejmie ktoś inny. Od dzi­siaj bę­dziesz chro­nił nasz nowy brąz.

– Chro­nić brąz? – po­wtó­rzył cicho The­bris.

– Przed szpie­ga­mi, zdraj­ca­mi i wy­cie­kiem in­for­ma­cji. I przed samym mi­strzem brązu, jeśli twoje przy­pusz­cze­nia okażą się praw­dzi­we. Na razie nic nie mo­że­my mu zro­bić, ale ja ci ufam. Twój in­stynkt jesz­cze nigdy mnie nie za­wiódł. Dla­te­go za­ła­twię ci po­sa­dę straż­ni­ka w od­lew­ni…

Prze­rwa­ło im skrzy­pie­nie drzwi, zza któ­rych wyj­rza­ła głowa odźwier­ne­go.

– Wy­bacz, panie – skło­ni­ła się. – Ale przy­szedł ka­płan Man­thur i ma wie­ści. Ponoć ważne dla wa­szej roz­mo­wy.

– Niech wej­dzie.

Starzec był blady i wy­raź­nie roz­trzę­sio­ny. W spo­co­nej dłoni trzy­mał gli­nia­ną ta­blicz­kę.

– Od­czy­ta­łem treść pa­pi­ru­su – po­wie­dział, za­po­mi­na­jąc o za­sa­dach dwor­skiej ety­kie­ty. – Mam do­wo­dy na zdra­dę mi­strza brązu.

 

***

 

– Po­wiem! – wrza­snął prze­ra­żo­ny Ceth. – Wszyst­ko po­wiem!

The­bris ge­stem za­trzy­mał opraw­cę i pod­szedł do za­pła­ka­ne­go więź­nia.

– Od­czy­ta­li­śmy twój szpie­gow­ski pa­pi­rus – po­wie­dział, zbli­ża­jąc psią maskę do jego twa­rzy. – Od razu roz­po­znam kłam­stwo.

– Praw­dę… Po­wiem samą praw­dę.

– To ty za­bi­łeś skry­bę?

– Tak.

– Na po­le­ce­nie mi­strza brązu?

– Tak. On prze­ka­zy­wał mi po­le­ce­nia i pa­pi­ru­sy. Ja póź­niej za­no­si­łem je do skryt­ki. On mnie zmu­sił! Gro­ził, że…

The­bris ude­rze­niem pię­ści prze­rwał ten mo­no­log.

– Od­po­wia­daj na py­ta­nia – wark­nął. – Abu­kh­ty­ci wie­dzą o nowej me­to­dzie prze­to­pu brązu?

– Tak. Mistrz wszyst­ko im zdra­dził. Sam się do nich zgło­sił… Uwa­żał, że im­pe­ra­tor za mało go wy­na­gra­dza… Do­stał za to wiele srebr­nych pier­ście­ni…

Uczest­ni­czą­cy w prze­słu­cha­niu główny nadzorca psich pysków aż za­trzą­snął się ze zło­ści. A potem wydał roz­kaz.

 

***

 

– Otwie­rać! W imie­niu im­pe­ra­to­ra! – The­bris za­ło­mo­tał w bramy od­lew­ni. To­wa­rzy­szą­cy mu straż­ni­cy po­pra­wi­li hełmy i moc­niej chwy­ci­li trzy­ma­ne w dło­niach włócz­nie.

– Otwie­rać!

Przez chwi­lę nic się nie dzia­ło, a potem wrota drgnę­ły, za­skrzy­pia­ły i uchy­li­ły się de­li­kat­nie, prze­pusz­cza­jąc prze­ra­żo­ne­go cze­lad­ni­ka.

– Mistrz… – za­czął i wtedy do­stał drzewcem włócz­ni. Któ­ryś ze straż­ni­ków po­pra­wił kop­nia­kiem, któ­ryś ode­pchnął go na bok. Resz­ta wbie­gła na teren od­lew­ni.

Uwi­nę­li się szyb­ko. Raz, dwa spę­dzi­li wszyst­kich zna­le­zio­nych ludzi pod wiel­ki piec do wy­to­pu brązu.

– Mi­strza nie było w izbie – cicho za­mel­do­wał do­wód­ca straż­ni­ków.

The­bris kiw­nął głową. Spo­dzie­wał się tego. Wol­nym kro­kiem prze­szedł przed frontem prze­ra­żo­nych cze­lad­ni­ków i za­py­tał:

– Gdzie jest wasz mistrz?

Od­po­wie­dzia­ła mu cisza.

– Gdzie jest wasz mistrz? – po­wtó­rzył i wska­zał pal­cem naj­bliż­sze­go cze­lad­ni­ka. Straż­ni­cy zro­zu­mie­li bez słów. Do­sko­czy­li, wy­cią­gnę­li nie­szczę­śni­ka z tłumu i za­czę­li okła­dać pię­ścia­mi. Bili po gło­wie, ner­kach, brzu­chu. Bez li­to­ści.

– Prze­stań­cie! – krzyk­nął któ­ryś z od­lew­ni­ków. – Mi­strza nie ma! Do­stał jakąś wia­do­mość i znik­nął nad ranem!

The­bris kiw­nął głową.

– Prze­szu­kać teren! ­– roz­ka­zał straż­ni­kom. – Wejdź­cie do każ­dej izby! Zaj­rzyj­cie w każdy kąt. Zna­leźć mi go, ale już!

Straż­ni­cy roz­bie­gli się po od­lew­ni.

– Jeśli gdzieś go tu znaj­dzie­my – wy­sy­czał The­bris w stro­nę cze­lad­ni­ków. – Jeśli mnie oszu­ka­li­ście to bę­dzie tego ża­ło­wać bar­dziej niż ten par­szy­wy zdraj­ca.

Nikt nie mógł wi­dzieć, jak na ukry­tej za maską twa­rzy po­ja­wiał się uśmiech trium­fu.

 

***

 

Mistrz brązu na­cią­gnął głę­biej kap­tur i szyb­kim kro­kiem wy­co­fał się sprzed bram od­lew­ni.

Na rogi Pra­żu­bra!

 Wi­dział wszyst­ko. Stał w bez­piecz­nej od­le­gło­ści, prze­bra­ny za bied­ne­go rze­mieśl­ni­ka, i z ukry­cia ob­ser­wo­wał od­dział psich py­sków. Strach po­my­śleć, jaki los by go cze­kał, gdyby nie pomoc ta­jem­ni­cze­go Dia­gor­czy­ka. Pew­nie wła­śnie teraz wy­pro­wa­dza­li­by go zwią­za­ne­go z wła­snej izby. Pew­nie pro­wa­dzi­li­by na krwa­we prze­słu­cha­nia i tor­tu­ry. A tam przy­znał­by się do wszyst­kie­go. Nawet do tego, że razem z le­śny­mi de­mo­na­mi, szy­ko­wał za­mach na życie jego bo­sko­ści im­pe­ra­to­ra. W lochu psich py­sków wszy­scy mówią.

I nikt nie wy­cho­dzi stam­tąd o wła­snych si­łach.

Wzdry­gnął się na samą myśl. Teraz nie miał już wy­bo­ru. Mu­siał za­ufać ta­jem­ni­cze­mu Diagor­czy­ko­wi i ucie­kać z Geb­te­rve­te­rii. Byle dalej od tych prze­klę­tych kundli!

 

***

 

Księ­życ roz­go­ścił się na nie­bie, roz­pra­sza­jąc nieco ciem­no­ści nocy. Mistrz brązu sie­dział na ka­mie­niu po­środ­ku po­la­ny i w mil­cze­niu wpa­try­wał się w ota­cza­ją­ce go drze­wa i krze­wy. Wyso­kie sosny, dum­ne dęby i po­tęż­ne je­sio­ny ko­ły­sa­ły się, tar­ga­ne lek­kim wia­trem. Mię­dzy ich pnia­mi prze­my­ka­ły nie­wy­raź­ne kształ­ty, bły­ska­ją­ce czer­wo­ny­mi ogni­ka­mi śle­piów. Gdzieś w od­da­li wył do księ­ży­ca wilk, gdzieś ry­czał ra­nio­ny tur, gdzieś hu­cza­ła wy­ru­sza­ją­ca na łowy sowa. Geb­tyj­ska pusz­cza nie była przy­jem­nym miej­scem, a przy­naj­mniej nie w środ­ku nocy.

Mistrz wes­tchnął i po­cią­gnął łyk miodu z bu­kła­ka. Mu­siał uspo­ko­ić spię­te nerwy. Ostat­nio wszyst­ko dzia­ło się zde­cy­do­wa­nie za szyb­ko. Zde­cy­do­wa­nie za szyb­ko z sza­no­wa­ne­go odlewnika, jed­ne­go z naj­bliż­szych do­rad­ców sa­me­go im­pe­ra­to­ra, zmie­nił się w poszukiwanego zbie­ga. Boski Pra­żubr prze­stał pa­trzeć na niego przy­chyl­nym okiem…

Durna, fu­trza­sta krowa!

Cóż, przy­naj­mniej udało mu się nie­po­strze­że­nie wy­do­stać z mia­sta. Miej­sce spo­tka­nia z ta­jem­ni­czym Dia­gor­czy­kiem też od­na­lazł bez pro­ble­mu i teraz cze­kał na swo­je­go wy­ba­wi­cie­la. Już nie­dłu­go te pieprzone kundle będą go mogły po­ca­ło­wać!

Nie­opo­dal za­sze­le­ści­ły krza­ki, z po­bli­skie­go drze­wa ze­rwa­ły się, trze­po­cząc, prze­ra­żo­ne ptaki. Ktoś się zbliżał. Skrzy­pie­nie ściół­ki i trzask łamanych gałązek nie pozostawiały żadnych wątpliwości.

Borze liściasty! Mistrz brązu po­de­rwał się z ka­mie­nia, chwy­ta­jąc za szty­let.

I wtedy spo­mię­dzy drzew wy­ło­ni­ła się sa­mot­na syl­wet­ka. Od­lew­nik za­marł. Mimo ciem­no­ści do­sko­na­le wi­dział wil­czy płaszcz i psią maskę…

Cho­ler­ny kundel! Nawet tu mnie zna­lazł! – po­my­ślał, moc­niej za­ci­ska­jąc dłoń na rę­ko­je­ści szty­le­tu. Nie dam się wziąć żyw­cem!

– To ja! – po­wie­dział The­bris, ścią­ga­jąc z twa­rzy maskę. Na nosie miał brzyd­ką, sze­ro­ką bli­znę. – Mu­si­my się spie­szyć. Całe mia­sto cię szuka.

 

***

 

– Spodo­ba ci się życie w Dia­gor­spo­rze – po­wie­dział The­bris, gdy je­cha­li już bru­ko­wa­ną drogą na po­łu­dnie od Geb­te­rve­te­rii. – Nad mo­rzem jest zu­peł­nie ina­czej niż w pusz­czy, a król Se­reu­thes da ci tyle zło­tych pier­ście­ni, ile sam wa­żysz, jak tylko udo­sko­na­lisz jego od­lew­nie brązu.

– To nie jest droga nad morze – zo­rien­to­wał się od­lew­nik, lecz było już za późno. Zza za­krę­tu wy­ło­ni­ło się wła­śnie trzech śnia­dych jeźdź­ców. Pierś pierw­sze­go z nich prze­ci­nał pas ze szty­le­ta­mi we wspól­nej po­chwie ze skóry kro­ko­dy­la.

– To jest An­kheb z Akh­tu­sy. – wy­ja­śnił The­bris. – Za­bie­rze cię do Abu-Kha­ru.

– Ale prze­cież…

– Kła­ma­łem – The­bris uśmiech­nął się pa­skud­nie.

 

***

 

– Nie­źle – mruk­nął Mer­he­bi, mistrz szpie­gów z Abu-Kha­ru, od­ry­wa­jąc wzrok od za­pi­sa­ne­go rów­ny­mi zna­ka­mi pa­pi­ru­su. – Na­praw­dę nie­źle to nasz The­bri­sik ro­ze­grał.

– Mam też ra­port ustny – po­wie­dział An­kheb. – The­bris nie chciał po­wie­rzać wszyst­kie­go pa­pi­ru­so­wi.

– Mów!

– To The­bris zabił skry­bę. Wcze­śniej pró­bo­wał na­mó­wić go na współ­pra­cę z nami. Chciał uzy­skać do­stęp do ta­bli­czek z taj­nych spo­tkań im­pe­ra­to­ra.

– Co po­szło nie tak?

– Skry­ba uznał to za pro­wo­ka­cję psich py­sków i uciekł z pa­ła­cu. Póź­niej na wła­sną rękę za­czął wę­szyć, szu­kać zdraj­cy w sze­re­gach kundli, więc Wil­czur go uci­szył.

– A mistrz brązu?

– Przed śmier­cią skry­ba zdra­dził The­bri­so­wi kilka ta­jem­nic. Żal było nie sko­rzy­stać na tej śmier­ci…

– Chyba ro­zu­miem… To wtedy The­bris wro­bił Cetha?

– Tak. Okradł wędrownego odlewnika, zabrał jego pas i za­pła­cił temu dur­nemu Cethowi, by wy­wiózł pa­pi­rus za mia­sto. Oczy­wi­ście treść uło­żył tak, by jasno wska­zy­wa­ła na zdra­dę mi­strza brązu. Dla nie­po­zna­ki użył też pro­ste­go szy­fru. Nikt się nie zo­rien­to­wał.

– Do­brze… – Mer­he­bi uśmiech­nął się sze­ro­ko. – Bar­dzo do­brze.

– Resz­tę opi­sał na pa­pi­ru­sie. Zde­cy­do­wał się na wer­bu­nek pod dia­gor­ską flagą, bo wie­dział, że mistrz nas nie lubi…

– Cóż, teraz bę­dzie mu­siał po­lu­bić.

– Chyba po­go­dził się z losem. Po­ka­zał już na­szym budowniczym plany no­wych pie­ców do prze­to­pu brązu, kazał przy­go­to­wać ja­kieś gli­nia­no-oło­wia­ne formy od­lew­ni­cze, gadał coś o ide­al­nej pro­por­cji brązu i cyny.

– Na Matkę Desz­czu i Ojca Wy­le­wów! – Mer­he­bi wzniósł ręce ku su­fi­to­wi. – Taki szpieg jak Thebris to skarb! Opłacało się dla jego uwiarygodnienia poświęcić Zajęczego Księcia! Na bogów! Opłacało się!

 

***

 

W tym samym cza­sie, w da­le­kiej Geb­te­rve­te­rii The­bris ścią­gnął psią maskę i po raz pierw­szy od bar­dzo dawna ode­tchnął z ulgą. Ostat­nie wy­da­rze­nia kosz­to­wa­ły go wiele ner­wów. Przez całą swoją służ­bę nie był jesz­cze tak bli­ski zde­ma­sko­wa­nia, jak pod­czas za­mie­sza­nia ze skry­bą.

Było cho­ler­nie bli­sko – po­my­ślał, pa­trząc na drew­nia­ną ta­blicz­kę, którą na po­cząt­ku śledz­twa zna­lazł w go­spo­dzie. Pre­cy­zyj­nie wy­ry­te kliny opi­sy­wa­ły wszyst­ko, czego przed śmier­cią do­wie­dział się Ar­this.

Thebris szpiegował dla Abu-Kharu już od wielu lat. Nie mógł patrzeć, jak nieustanna wojna pustoszy jego rodzinne Pogranicze, a za wszystko obwiniał siedzącego w dalekiej Gebterveterii imperatora. W jednym ze swoich pierwszych raportów wystawił Abukhitom gebtyjski oddział, w którym służył jego własny ojciec. Dureń nie potrafił rozróżnić dobra od zła. Wilczur nie miał z tym problemu i właśnie utarł złu nosa.

– Na­zy­wam się The­bris – mruk­nął cicho, wkła­da­jąc ta­blicz­kę w żar pa­le­ni­ska. – I oszukałem was wszyst­kich. 

Koniec

Komentarze

Hmmm. A gdzie tu jest fantastyka?

OK, są nietypowi bogowie, dużo nazw własnych, nietypowych świąt itd. Ale co z tego nie mogło się zdarzyć? No, chyba tylko papirus nie powinien być tak popularny w świecie sosen…

Nie widzę żadnej magii, nadprzyrodzonych cech, cudów na drągu. Tylko szpiegowskie intrygi.

Babska logika rządzi!

Cóż, troszkę obawiałem się, że mogą pojawić się takie zarzuty. W założeniu miała to być taka delikatna fantastyka, objawiająca się raczej alternatywnie wykreowanym światem, społeczeństwem, służbami. Taka fantastyka bardziej chowająca się w krzakach, niż zajmująca cały kadr ;) Magii i nadprzyrodzonych sił nie chciałem tu na siłę wciskać, bo nieco mi nie pasowały. A cud może i by się jeden znalazł (super mocny brąz), ale raczej nie na drągu ;) Mimo wszystko uważam, że historia tego typu raczej nie mogła wydarzyć się w naszej “normalnej” epoce brązu. A co do papirusu w świecie sosen to mogę się tylko obronić tym, że był jeden i przyjechał razem ze szpiegiem zza gór, gdzie jego występowanie jest już bardziej naturalne. 

W każdym razie wielkie dzięki za komentarz i czas poświęcony na lekturę :) I przepraszam za brak magii i cudów na kijach :) 

No, na metalurgii się nie znam. Ale skoro stal może mieć różne właściwości w zależności od domieszek, to brąz chyba też?

Babska logika rządzi!

Ekspert ze mnie żaden, ale z tego co się orientuję to oczywiście masz rację i tych brązów jest mnóstwo, z tym że te wytwarzane w epoce brązu do najtrwalszych nie należały i potrafiły czasem zrobić psikusa ;) 

Ale to w zasadzie jest mało istotne, bo w kontekście zarzutu o brak fantastyki to nieco naciągany argument ;) 

Faktycznie nie ma tu za bardzo fantastyki, ale ciekawe realia trochę to nadrabiają. Mimo wszystko zdecydowanie zamieniłbym tag “Fantasy” na “Inne”

A co mogę powiedzieć poza tym? Opowiadanie przeszło sporo zmian od momentu, w którym pierwszy raz je przeczytałem. Ogólne założenia pozostały mniej więcej takie same, ale była masa polerowania szczegółów, zmiany rozwiązań fabularnych i tak dalej. Naprawdę podoba mi się znacznie rozbudowane światotwórstwo, które w końcowej wersji w końcu wygląda jak kawałek żyjącego świata, a nie tylko zbiór elementów przystrajających fabułę. Fajny starożytno-szpiegowski klimat, fajne realia, solidnie napisane. I chociaż może nie rzuca na kolana, to jednak solidna, przyjemna lektura. 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Dzięki, że znowu wpadłeś Arnubisie :) Faktycznie tych szlifów, zmian troszkę było, a wasza pomoc i uwagi bardzo mi pomogły. Cieszę, że świat i klimat Ci się spodobały. Tag zmieniłem.

Wielkie dzięki za wszystko :) 

Podoba mi się, Leniwcze, pomysł i świat, w którym odbywa się polowanie na szpiega, ale nie miałabym nic przeciw temu, aby ten świat poznać jeszcze bliżej i może odkryć w nim coś fantastycznego…

Działania psiego pyska, usilnie dążącego do wykrycia szpiega opisałeś w sposób zajmujący, miejscami nawet trzymający w napięciu, a finał tej historii, co tu dużo mówić, zaskoczył.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia, ale jeśli poprawisz usterki, kliknę Bibliotekę. ;)

 

Mknął więc bru­ko­wa­ną leśną drogą… –> Brukowana leśna droga to, jak rozumiem, element fantastyczny.

 

nawet zbła­ka­ny my­śli­wy… –> Literówka.

 

Na twa­rzy miał maskę z wi­ze­run­kiem wście­kle war­czą­ce­go psa. –> Czy dobrze rozumiem, że wizerunek psa na masce warczał?

Proponuję: Na twa­rzy miał maskę z wi­ze­run­kiem psa, wściekle szczerzącego kły/ zęby.

 

do­my­ślił się Man­thur. On całe życie spę­dził ze zwo­ja­mi i ta­blicz­ka­mi. –> On, czyli kto?

Moim zdaniem zaimek jest zbędny?

 

Po­trze­bu­je two­jej po­mo­cy, ka­pła­nie. –> Literówka.

 

Man­thur był praw­dzi­wym ar­ty­stą szy­frów i taj­nych szpie­gow­skich wia­do­mo­ści. –> Na czym polega artyzm szyfrów i tajnych wiadomości?

Proponuję: …Man­thur był praw­dzi­wym znawcą szy­frów i taj­nych szpie­gow­skich wia­do­mo­ści.

 

po­de­rżnię­te gar­dło uśmie­cha­ło się krwa­wą szra­mą… –> …po­de­rżnię­te gar­dło uśmie­cha­ło się krwa­wą raną

Szrama to ślad po zagojeniu się rany.

 

jakby spraw­ca chciał wy­ła­do­wać na umie­ra­ją­cym swoją fru­stra­cję. –> Czy frustracja to właściwe słowo w tym opowiadaniu?

 

– A więc to nie skry­ba jest szpie­giem, któ­re­go szu­ka­my? –> Skoro skryba nie żyje, to raczej: – A więc to nie skry­ba był szpie­giem, któ­re­go szu­ka­my?

 

tyle udało mi się od­czy­tać.

Ka­płan na­chy­lił się nad bla­tem i wolno od­czy­tał po­szcze­gól­ne kliny… –> Powtórzenie.

Może w pierwszym zdaniu: …tyle udało mi się odcyfrować. Lub: …tyle udało mi się złożyć.

 

Skry­ba mu­siał szan­ta­żo­wałćew” muszą od­no­sić się do tajemnicy, którą wykradł szpieg. –> Czy to ostateczne brzmienie zdania?

 

przy­tknął pło­ną­cą po­chod­nie do jego na­giej skóry. –> Literówka.

 

pod­szedł do cze­lad­ni­ka, zła­pał go za poły tu­ni­ki… –> Tunika nie ma pół. Poły to dolne części ubioru rozpinanego z przodu.

Wystarczy: …podszedł do czeladnika, złapał go za tunikę.

 

I mo­dlić się do Pra­żu­bra, żeby nic pękło… –> Chyba miało być: I mo­dlić się do Pra­żu­bra, żeby nic nie pękło

 

– To ja tu zdaje py­ta­nia… –> Literówka.

 

Nie wzbu­dzał więk­szej sen­sa­cji. –> Raczej: Nie wzbu­dzał niczyjego zainteresowania.

 

nasi nie byli go­to­wy do bitwy. –> Literówka.

 

Ulice Geb­te­rve­te­rii po­wo­li za­peł­nia­ły się od­święt­nie ubra­ny­mi Geb­tyj­czy­ka­mi. –> Czy to powtórzenie jest konieczne?

Może wystarczy: Ulice Geb­te­rve­te­rii po­wo­li za­peł­nia­ły się od­święt­nie ubra­ny­mi mieszkańcami.

 

No, a potem kicha. –> Wyrażenie też wydaje mi się zbyt współczesne, aby mogło mieć rację bytu w opowiadaniu.

 

Dużo gło­śniej i dużo krwa­wiej. –> Raczej: Dużo gło­śniej i bardziej krwawo.

 

Oba im­pe­ria bar­dzo chęt­nie za­wład­nę­ły by tymi te­re­na­mi… –> Oba im­pe­ria bar­dzo chęt­nie za­wład­nę­łyby tymi te­re­na­mi

 

Abu­kh­tyj­scy szpie­dzy nie czają się tutaj za każ­dym za­uł­kiem. –> Abu­kh­tyj­scy szpie­dzy nie czają się tutaj w każ­dym za­uł­ku.

 

jakby do­my­śla­jąc się myśli Wil­czu­ra. –> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuje: …jakby odgadując myśli Wil­czu­ra.

 

Tak, The­bri­się, śledz­two w spra­wie zdra­dy… –> Literówka.

 

W spo­co­ne dłoni trzy­mał gli­nia­ną ta­blicz­kę. –> Literówka.

 

– Mistrz… – za­czął i wtedy do­stał trzon­kiem włócz­ni. –> Raczej: – Mistrz… – za­czął i wtedy do­stał drzewcem włócz­ni.

 

któ­ryś ode­pchnął go w bok. –> …któ­ryś ode­pchnął go na bok.

 

Wol­nym kro­kiem prze­szedł przed front prze­ra­żo­nych cze­lad­ni­ków… –> Chyba miało być: Wol­nym kro­kiem prze­szedł przed frontem prze­ra­żo­nych cze­lad­ni­ków

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za komentarz i super łapankę, Reg :) Cieszę się, że Ci się podobało, że udało mi się zbudować jako takie napięcie i że końcówka zaskoczyła – tak był plan :) Za niedostatki fantastyki biję się w pierś i przepraszam. Błędy poprawiłem :) Jedynie tutaj:

domyślił się Manthur. On całe życie spędził ze zwojami i tabliczkami. –> On, czyli kto?

Moim zdaniem zaimek jest zbędny?

Zostawiłem jednak po staremu, bo bez “on” brzmiało mi to tak troszkę dziwnie. 

 

Jeszcze raz wielkie dzięki :) 

To Twoje opowiadanie, Leniwcze, i będzie napisane takimi słowami, które Ty uznasz za najlepsze.

Jednakowoż cieszę się, że pozostałe uwagi okazały się przydatne, a skoro naniosłeś poprawki, pozostaje mi tylko kliknąć. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Super :) Dzięki, Reg :)

Bardzo proszę, Leniwcze. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Świetnie się czytało. Podobał mi się zwłaszcza oryginalny, solidnie wykreowany setting; miałam poczucie, że ten świat żyje i można w nim spokojnie osadzić inne historie. Dobrym zabiegiem było tutaj na przykład wplecenie w akcję święta (Nocy Wróżb). Łatwo też sobie to wszystko zwizualizować, bo szczegółowo opisujesz każdą scenę.

Fabuła porządnie skonstruowana i poprowadzona, tempo narracji odpowiednie dla wartkiej akcji opowieści. Niezły twist pod koniec; może tylko to ostatnie zdanie wydało mi się trochę przerysowane (jak na przyjętą konwencję).

Większych błędów nie zarejestrowałam, a przy ciekawych realiach i wciągającej fabule nie odczułam niedoboru fantastyki. Ode mnie klik. ;)

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Dzięki za komentarz i klika, Black Cape :) Fajne, że Ci się podobało. Zobaczyć tyle pozytywów w jednym komentarzu jest naprawdę budujące :) Masz rację, to ostatnie zdanie troszkę nie pasuje. Będę je musiał poprawić ;)

To bardzo fajny kawałek rozrywkowej lektury. Ciekawa fabuła, wartka akcja, dobrze dopasowany do treści styl narracji. Wciągające na tyle, że nie zwracałem uwagi na usterki. Nie, żeby było ich wiele – rzecz jest napisana solidnie. Do tego interesujący, całkiem rozbudowany i logicznie skonstruowany świat, niegłupi bohaterowie… I zupełnie nie wiem, dlaczego nie ma biblioteki :-) 

(tak na marginesie – bo to w sumie nie wada, nie podpada pod jaskrawe powtórzenia bo nie zdarza się aż tak często – całe mnóstwo fragmentów zaczynasz od słów "Mistrz brązu" ;-)) 

Lubię czytać takie porządnie zrobione, interesujące i niezobowiązujące rzeczy, więc z lektury jestem zadowolony. A do zarzutu (czy to napewno musi być zarzut?) braku fantastyki odniosę się rzucając kilka ogólnych spostrzeżeń. Podkreślam – ogólnych, nie traktuj ich jako krytyki. Bo w Twoim tekście wszystko gra, myślę, że dorzucenie tam magicznych ozdobników, fajerboli, smoków, żywych bogów czy jednorożców ani nie pomogłoby tekstowi, ani nie zaszkodziło specjalnie – byłoby ozdobnikami właśnie. Ale z drugiej strony… Gdy czytam takie delikatne fantasy, gdzie za całą fantastykę robi światotwórstwo, polegające przed wszystkim na wymyślaniu nazw i tworzeniu sytuacji geopolitycznej, a cała opowieść, bohaterowie, fabuła i tak dalej mogłaby bez problemu zostać umieszczona w konkretnej epoce ziemskiej historii, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż świat został wymyślony tylko dlatego, że autorowi nie chciało się robić potężnego riserczu i dbać o zgodność historyczną realiów. 

Co innego, gdy fantastyka jest w rzeczywistości głęboko zakorzeniona, gdy po wyciągnięciu fantastycznego klocka, świat runie. Albo przynajmniej jest wszechobecna i naturalna. 

Na szczęście omijasz pułapkę posądzenia o lenistwo, bo Twój świat jest na tyle bogaty, ze sprawia wrażenie, iż pokazujesz zaledwie jego ułamek, a gdzieś tam spoczywają ogromne pokłady fantastyki, fundament Twej rzeczywistości, gotowe, by je odkryć. 

Dobra, dość ględzenia. 

Fajny tekst. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Wielki dzięki, Thargone. Za komentarz i za klika :) Super, że znalazłeś tyle pozytywów. Takie “ględzenie” strasznie miło czytać :) 

“Mistrza brązu” nie wyłapałem, zaraz się temu przyjrzę.

Co to braku fantastyki to do tej historii jakoś jednorożce (i inne takie) mi nie pasowały :P A nasza, historyczna epoka brązu też nie do końca mi odpowiadała, stad wyszło, jak wyszło ;)

Wydaje mi się też, że światy bez magii jednak wymagają mniejszego lub większego riserczu (oczywiście nie tak dokładnego, jak zgodność z konkretną epoką historyczną), żeby to wszystko jako-tako trzymało się kupy ;) 

A skoro ten tutaj wyszedł nie najgorzej, to może jeszcze powróci i pokaże swoje bardziej fantastyczne oblicze ;)

Dzięki!

Pozdrawiam 

Zapowiedź tajemnicy w przedmowie zachęciła mnie do czytania, a tekst nie zawiódł. Dobrze napisane, ciekawa tajemnica, nieźle ulokowany trup w postaci wszystko wiedzącego skryby, mylne tropy i oczywiście to nieoczekiwane zakończenie. Świat jak dla mnie bogato opisany, dobrze przemyślane profesje (m.in. psie pyski ścigające szpiegów, Mistrz brązu) oraz szczegóły opowieści. Nic tylko dać klika:)

Wielkie dzięki, Monique :) Super, że Ci się podobało :) 

Fajny thriller w fantastycznej odsłonie. Zgrabnie zawikłana akcja, do końca nie zorientowałam się kto jest kim. Duży plus za zaskoczenie na końcu. Przeczytałam na jeden raz, bez żadnych przerw i aż żałuję, że nie potrzebujesz już kliczka. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki, Irka :) Fajnie, że wpadłaś i super, że Ci się podobało :)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka