- Opowiadanie: Odysejan - Za sto milionów dolarów marsjańskich

Za sto milionów dolarów marsjańskich

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Za sto milionów dolarów marsjańskich

Kolejny senny wieczór w Nowej Philadelphii  obwieścił swój początek wybuchem feeri barw na klarownie czystym niebie. Joseph od samego początku uważał, że zachody na Marsie są bardziej magiczne niż  te na Ziemii.

Mieszkał w zapuszczonym budynku stojącym na obrzeżach miasta. Był to niewysoki wielopiętrowy pustak, idealnie pasujący do komunistycznego osiedla Starej Moskwy. Mieszkanie było ciasne. Na łóżku nieustannie zalegała sterta porzuconych niedbale ubrań, a biurko pokrywała gruba warstwa niepotrzebnych papierów i książek. Jego matka stwierdziłaby, że zdecydowanie za rzadko sprząta.

Powiększającą się z każdym dniem entropię wynagradzały mu jego ukochany drewniany stolik, tandetne krzesełko i wąski taras z widokiem na horyzont, którego podziwianiem zajmował się w tym momencie.

Sięgnął po kieliszek. Pusty.

Westchnął… Zrezygnowany spojrzał w niebo, gotowy ponownie zanurzyć się w rozkoszy rozlazłego lenistwa.

Nagle poczuł jak telefon w jego spodniach zaczyna lekko wibrować. Wyjął urządzenie i spojrzał na ekran. To była Evelyn. Nie dawała mu spokoju już od kilku dobrych dni. Była atrakcyjną, zabawną, naprawdę miłą dziewczyną, ale tamtego dnia Joseph miał ochotę na jednorazową przygodę i nie był… Cóż, najtrafniej rzecz ujmując, trzeźwy.

To był największy błąd jaki popełnił w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Dziwiło go, że ktoś wyglądający tak dobrze jak Evelyn, tak szybko i mocno przywiązuje się do ludzi.

– Iwan! – krzyknął do kolegi siedzącego przed ekranem komputera. – Pomóż mi. – jęknął, błagalnie spoglądając na swojego towarzysza.

Ukrainiec był jego współpracownikiem i przyjacielem, poznali się jeszcze na statku kosmicznym, którym opuścili swoją rodzimą planetę. Iwan był barczystym, wysokim facetem, z drobną wadą postawy. Golił się, podobnie jak Joe, nieregularnie, a ciemne włosy ścinał dopiero, kiedy zaczynały przysłaniać mu oczy.

– Mówiłem ci, że to jedna z tych much, co jak raz dziabnie, to nigdy się nie odczepi. – odpowiedział, śmiejąc się pod nosem. – Teraz to jej nie odpędzisz. Będzie wszędzie za tobą latać.

– Iwan… – jęczał dalej, coraz bardziej przerażony całą niezręcznością swoich ostatnich poczynań.

– Mówiłem ci chyba ze trzy razy, że już wystarczy, ale ty koniecznie chciałeś się rozerwać. Nie posłuchałeś mojej świetnej rady, więc idź teraz i daj jej tego czego chce. Uwierz mi, na trzeźwo będzie łatwiej, wiem co mówię. – Chichot docierający do uszu Josepha nie poprawiał jego sytuacji, ani tym bardziej humoru.

– Iwan… Wiesz co ci powiem?

– Co?

– Jesteś najgorszym przyjacielem jakiego miałem w całym moim życiu.

– Dobrze jest mieć chociaż jednego. – skwitował ze wzruszeniem ramion mężczyzna, nie odrywając nawet oczu od ekranu komputera.

Joseph zamknął na chwilę oczy i wsłuchał się w przyjemnie monotonny szum aparatury. To był jego drugi błąd popełniony na długo przed Evelyn. Nigdy nie powinien brać tej posady.

Praca przy radarach była bez pudła najgorszym zajęciem na Marsie. Miał w zwyczaju nazywać swój stan finansowy “stabilnym bankructwem”. Zarabiał dokładnie tyle, aby opłacić czynsz i nie umrzeć przy tym z głodu. Na dodatek centrala kazała trzymać im u siebie cały potrzebny sprzęt, co na początku wydawało się dość korzystnym rozwiązaniem. W ostatecznym rozrachunku musiał przechowywać u siebie całą nieporęczną aparaturę i poplątane zwoje kabli, a na dodatek jego rachunki za prąd wzrosły od tego czasu niemal dwukrotnie.

– Niedługo twoja zmiana. – mruknął ponuro Iwan, ponownie przerywając panującą między nimi ciszę. – Wypiłeś całą wódkę?

– Ta, calutką, ale Evelyn to problem na co najmniej trzy. – Tak jak się tego spodziewał, w odpowiedzi na swoje żale usłyszał jedynie niezbyt wybredne, ukraińskie przekleństwo.

Wstał i powlókł się pod prysznic, w nadziei, że odpowiedzi na dręczące go problemy znajdzie gdzieś w strumieniu bieżącej wody. Zapalił niebieskawe światło, drugą ręką włączając stary odbiornik stojący gdzieś na półce, pośród prawie pustych butelek po szamponie. “Kolejne ataki piratów na obszarze wolnego pasa górniczego.”. Zdjął ubrania i oblał ciało zimnym strumieniem. “Federacja Górniczo-Metalurgiczna Rosji i Krajów Zaprzyjaźnionych oskarża  Związek Niezależnych Górników o prowokowanie i finansowanie akcji terrorystycznych wymierzonych w statki FiedDoby.”. Poczuł jak lodowata woda orzeźwia mu umysł i zmywa uczucie dręczącego go zmęczenia. “Przewodniczący UIMu uważa rzucane przez FiedDobę oskarżenia za oszczercze i wymierzone w dobry wizerunek organizacji.”. Dokładnie wytarł całe ciało, a następnie szczotkując zęby, tępo wpatrywał się w odbicie odwzajemniające spojrzenie jego przekrwionych oczu. “W odpowiedzi na sugestie FiedDoby UIM wyznaczył nagrody za eliminowanie terrorystów popełniających zbrodnie wymierzone w którąkolwiek z organizacji zajmujących się wydobyciem minerałów z międzynarodowych regionów. Jednakże ONZ podaje w wątpliwość zastosowane przez zrzeszenie środki służące zwalczaniu coraz częstszych ataków. Rozmowy na temat legalności stosowania tego typu listów gończych oraz działalności prywatnych stróżów prawa odbędą się piętnastego grudnia w siedzibie ONZ, w kolonii Megalos, na Księżycu. Do tego czasu działania UIMu są w pełni zgodne z prawem.”.

– Joe! – krzyknął Iwan, wytrącając mężczyznę z chwilowego zamyślenia. – Mamy robotę! Rusz tyłek i chodź tutaj z łaski swojej!

Łyknął kilka czerwonych tabletek na wytrzeźwienie. “Wszystkie prognozy wskazują na to, że rozwiązanie jakie proponuje UIM spotka się z aprobatą pozostałych mocarstw górniczych. Już teraz FiedDoba, Korporacja Heckmana i Amerykańskie Stowarzyszenie Górnictwa Gwiezdnego w szczególnych przypadkach korzystają z usług instytucji zrzeszających tak zwanych łowców nagród. Pozostałe firmy wstrzymują bardziej radykalne rozwiązania, aż do zapadnięcia ostatecznej decyzji ONZ”.

– Spójrz na to. – Iwan wskazał coś na ekranie radaru, kiedy tylko zauważył, że drzwi łazienki otworzyły się, wypuszczając na zewnątrz kłęby pary.

Na neonowo zielonej mapie Nowej Philadelphii i przyległych terenów migała czerwona kropeczka oddalona o jakieś osiemdziesiąt kilometrów od granic miasta.

– Odczyty są dosyć niejasne. – ciągnął dalej Ukrainiec. – Nic z tego nie rozumiem. Nie mogę tego dostosować do żadnych standardowych kryteriów.

– Maskowanie sygnału? Po co im to w… To satelita czy jakiś złom?

– Kto to wie? Przy takiej ilości błędnych informacji, nie mogę tego stwierdzić. Wysłałem raport do centrali, za chwilę powinniśmy dostać wiadomość.

– O nie… – jęknął Joseph i rzucił się na łóżko, jak gdyby przyciągnięty siłą prywatnego pola magnetycznego obiektu. – Przecież to już prawie dystrykt Czerwonej Ferrary, mogliby się pofatygować.

Na dalsze rozkazy nie musieli długo czekać. Brzmiały one: zidentyfikować i zabezpieczyć. Nie było wyjścia, chyba, że chcieli pożegnać się ze swoimi posadami w trybie natychmiastowym.

– No to lecimy. – skwitował Iwan i rzucił kurtkę przyjacielowi. – Towarysz Dżozef, czas oczyścić Czerwoną Planetę.

– Rozgrzej silnik, zabiorę sprzęt z garażu.– westchnął Joe, niechętnie podnosząc się z pozycji leżącej.

– Weź licznik Geigera i sondę komputerową. Centrala nie odpuści, dopóki nie dowiemy się, kto paskudzi nam powierzchnię. Nie zapomnij o krótkofalówkach. Tylko błagam, sprawdź czy są naładowane, żeby nie skończyło się tak jak ostatnio. – dodał towarzysz, będąc już w połowie za drzwiami mieszkania.

– Spokojnie, wiem co mam robić… Głupi służbista, jasna cholera… – mamrotał pod nosem, zakładając niebieską kurtkę z naszywką Programu Kontroli Przestrzeni Planety Mars.

Ponownie zerknął na swoje odbicie, tym razem w oknie przeszklonych drzwi prowadzących na taras. Nie tak wyobrażał sobie spełnienie marzeń.

 

***

 

Lecieli dość powoli, by móc podziwiać rozciągające się nad ich głowami gwieździste niebo. Rdzawa tarcza Fobosa majaczyła niewyraźnie w oddali, a gdzie tylko mogli sięgnąć okiem, rozciągała się półpustynna równina. Przyjemne mruczenie silnika i ciche buczenie elektroniki wprowadzało ich w stan sennego otępienia. Joseph ułożył się wygodnie na siedzeniu drugiego pilota i oparł nogi o panel sterowania.

– Gdzie z tymi buciorami! – warknął Iwan. – Lepiej idź po sondy pomiarowe. Lądujemy za kilka minut.

Westchnął, wstając z miejsca i skierował się ociężale do niewielkiej ładowni na tyłach. Ani chwili spokoju.

Zamknął za sobą drzwi i zapalił blade lampy, które ledwo oświetlały przestrzeń hangaru.

Nagle poczuł, jak ktoś ciągnie go w bok. Zaskoczony gwałtownym szarpnięciem, stracił równowagę i upadł na twardą podłogę, przy okazji mocno uderzając w nią potylicą.

Przez chwilę leżał z zamkniętymi oczami, jedynie cicho pojękując. Głowa zaczynała natarczywie pulsować, a pod powiekami raz po raz pojawiały się chaotyczne rozbłyski kolorów i świateł. Przez chwilę skłonny był uwierzyć, że oto zbliża się koniec jego żałosnego życia.

Ból postanowił jednak ustąpić i dać mu kolejną szansę na kontynuowanie egzystencji.  Zdołał unieść powieki, a zaraz potem jego serce zatrzymało się przerażone zaistniałą sytuacją.

Dobry Boże. To była Evelyn.

Stała nad nim i patrzyła lękliwie, najwyraźniej wypatrując w jego nieruchomym ciele jakichkolwiek oznak życia. Zakrywała sobie usta dłonią, drugą co jakiś czas odgarniając z czoła czarne jak marsjańskie niebo włosy.

– N-nic ci n-nie jest? – wyjąkała, stwierdzając najwyraźniej, że jest on w stanie wystarczająco dobrym, aby odpowiadać na pytania.

– Skąd ty się tu… – przerwał nagle, olśniony prostotą całej sytuacji.

No tak… Evelyn pracowała jako sekretarka w centrali. Miała dostęp do calutkiej korespondencji, a zanim cokolwiek trafiło do zarządu musiało przedtem przejść przez jej małe rączki. Tak samo działało to w drugą stronę – każda odpowiedź, oprócz najbardziej poufnych wiadomości, najpierw trafiała do słodkiej Evelyn. Zapewne przeczytała raport Iwana, a co ważniejsze, znała kod do garażu. Tamtej nocy musiał być naprawdę rozmowny…

– Jak wlazłaś na pokład? – zapytał wstając, jednocześnie rozcierając obolałe od uderzenia plecy.

– Drzwi były otwarte. – odparła, z oszałamiającym wręcz tupetem, który na chwilę odebrał Josephowi mowę.

– Możesz mi wytłumaczyć dlaczego mnie prześladujesz? – zdołał wydusić, tłumiąc narastającą złość, zbierającą się gdzieś w okolicach żołądka.

– Prześladuję? A-ale…

– Włamałaś się do nas, ukryłaś w ładowni statku i czatowałaś na mnie przez jakąś godzinę. Nie uważasz, że trochę przesadzasz?

– Chciałam porozmawiać z tobą na osobności… – wyszeptała załamującym się głosem, a dwie łzy spłynęły po jej policzkach.

Nagłe szarpnięcie statku uniemożliwiło mężczyźnie dalsze dociekania nad genezą tej rozmowy. Światła zamigotały lekko i poczuł zmianę  ciśnienia, powoli zatykającą mu uszy. Lądowali.

– Dokończymy rozmowę w drodze powrotnej. – powiedział, na co zapłakana dziewczyna jedynie kiwnęła potwierdzająco głową.

Zabrał pudło z przyrządami i skierował się do kokpitu. Iwan  ujrzawszy tę osobliwą parę, ze zdziwienia na moment rozdziawił  usta, a po chwili wpadł w niekontrolowany chichot. Evelyn najwyraźniej nie miała z tym problemu. Wyglądało na to, że cały smutek zszedł z niej tak samo szybko, jak się pojawił.

– Zniżam lot. – poinformował ich Ukrainiec, z trudem powstrzymując śmiech. – Zaraz zobaczymy naszego Sputnika.

Po kilku minutach dotarli do celu. Na rdzawej równinie leżał nadal tlący się wrak. Nie była to satelita, a sporej wielkości statek transportowy. Ogromna konstrukcja przystosowana do podróży międzygwiezdnych miała rozerwane tylne silniki, a reszta kadłuba była pokryta sadzą.

– To straszne. – wymamrotała Evelyn, prawdopodobnie pierwszy raz w życiu będąca świadkiem katastrofy kosmicznej.

– Nie wygląda to dobrze. – stwierdził Iwan.

– Co robimy?

– Powinniśmy zejść na powierzchnię i przeszukać statek, przecież ktoś mógł przeżyć. Nie chcę mieć nikogo na sumieniu.

Wylądowali jakieś dwieście metrów od miejsca zderzenia resztek pojazdu z powierzchnią Marsa. Joseph i Iwan zeszli z pokładu,po krótkim truchcie stając przed źródłem ich przyszłych  problemów.

– Promieniowanie?

– Brak.

– Powietrze?

– Chwila… Brak zanieczyszczeń.

– Włącz krótkofalówkę i do roboty.

Płomienie już dogasały, co znacznie ułatwiło im robotę. Dzięki  temu byli w stanie wytrzymać w środku, chociaż nadal odczuwali nieprzyjemne gorąco. Najpierw sprawdzili kokpit. Przy panelu sterowania siedziały dwa, zupełnie zwęglone ciała.  Z daleka tego nie dostrzegli, ale kadłub również uległ silnym uszkodzeniom.

– Kawał starocia. – mruknął Iwan. – Widać, że mocno zmodyfikowali statek. To przecież BizonE7, transportowiec górniczy UIMu poprzedniej generacji, ale sprzęt najnowszy i to z wyższej półki. Mam nadzieję, że nie byli to przemytnicy. Pełno z nimi papierkowej roboty. – westchnął. – Zobaczę co da się wyciągnąć z komputera pokładowego. Sprawdź ładownię. – rzucił  przez ramię, kucając przy spalonej elektronice.

Joseph ruszył na tyły statku, oświetlając sobie drogę latarką. Hangar okazał się być wyjątkowo duży, wypełniony głównie zapasami żywności, wody oraz częściami zamiennymi. Jedynym wyróżniającym się przedmiotem była samotna skrzynia stojąca w kącie. W ciemności migało kilka lampek, najwyraźniej miała niezależne źródło zasilania. Podszedł bliżej, aby przyjrzeć  się dokładnie temu niecodziennemu znalezisku. Pojemnik był spory, sięgał mu prawie do pasa i napawał go dziwnym uczuciem niepokoju. Schylił się, zauważając panel umieszczony na bocznej ścianie. Znalazł tam niewielką dźwignię oznaczoną jako “USE TO OPEN IN CASE OF EMERGENCY”. Chyba mieli właśnie poważne ‘emergency’, więc, niewiele myśląc o konsekwencjach, pociągnął ją w dół..

Aparatura zaczęła ponuro buczeć, wywołując u Josepha gęsią skórkę.

Nagle wieko skrzyni drgnęło, lekko się uniosło i cofnęło, wypuszczając opary chłodnego dymu. Młody radiowiec zbliżył się do kontenera, serce biło mu niezwykle szybko. Przez głowę przemknęła mu krótka myśl skupiająca się na wytrzymałości jego organów i dziadku, który pierwszy zawał przebył w wieku trzydziestu paru lat.

W środku leżał nagi, wychudzony mężczyzna. Do jego ciała były przypięte różne rurki i kable, a jego oddech stabilizowany był przez maskę tlenową. Pod nogami leżała mu spora, metaliczna walizka. Wszystko pokrywał przezroczysty śluz wydzielający ostrą, szpitalną woń.

– Iwan, jesteś tu potrzebny.

– Co znalazłeś? – usłyszał przerywany, trzeszczący głos przyjaciela, zniekształcony przez dzielącą ich odległość.

– Nie jestem pewien, ale to chyba jedyny ocalały z… załogi.

– Przyjąłem, już idę.

Joseph zastygł, bezczynnie wpatrując się  w komunikator. Po co ktoś miałby przewozić zahibernowanego faceta na przestarzałym statku transportowym?

Z zamyślenia  wyrwało go głośne chlapnięcie, brzmiące jakby ktoś wszedł właśnie w kałużę pełną świeżego błota. Wrzasnął i odwrócił się gwałtownie, przez chwilę myśląc, że pójdzie w ślady dziadka i zejdzie przez zatrzymanie akcji serca.

– Nie masz może przy sobie zapasowych spodni?

Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą podpięty był do systemu podtrzymywania życia, chwiał się niepewnie, wsparty o swoją trumnę. Spływał z niego kleisty żel, oczy miał przekrwione i nieobecne. Spróbował zrobić krok, po czym upadł i natychmiast stracił przytomność.

– O cholera. – wydusił Iwan, który właśnie wszedł do pomieszczenia.

– Szybko, daj  apteczkę. – odpowiedział drżącym głosem Joseph.

Na szczęście pomieszczenia sanitarne nie uległy prawie żadnym uszkodzeniom. Szybko znaleźli potrzebne leki, a z jednej szafki zabrali też ręcznik, bieliznę, niezbyt modne jeansy i białą koszulkę.

– Ile czasu pociągnę na prochach? – zwrócił się  do stojących tyłem radiowców wyrwany z hibernacji mężczyzna.

– To było awaryjne przerwanie zamrożenia. – stwierdził Iwan. – Raczej nic ci nie będzie. Będziesz osłabiony i ospały przez kilka dni, jakieś zawroty głowy też mogą się trafić. Lepiej by było, gdyby zobaczył cię lekarz, panie…

– William, mówcie mi Will.

– Ja jestem Iwan, a to Joe.

– Miło poznać, jeśli mogę to powiedzieć w obecnej sytuacji. Trochę ciasne. – jęknął, zakładając przyniesione ubrania. – Wszystko mnie boli. Nie ma tam czegoś przeciwbólowego?

– Nie radziłbym mieszać jakiejkolwiek chemii z zastrzykami wzmacniającymi.

– No dobra… Weźmie któryś z was tamtą walizkę? – Wskazał metaliczny pojemnik leżący w skrzyni. –  To bardzo ważne.

– Nie ma sprawy. Iwan, pomóż mu dojść do statku, ja wezmę bagaż. – Młodszy mężczyzna podniósł pudło za niewielki uchwyt. Było ciężkie. Bardzo ciężkie.

Will wlókł się dosyć wolno, ze względu na stan skrajnego wyczerpania w jakim się znajdował, ale nie narzekał, stawiając nogę za nogą, tylko czasem opadając z sił tak, że Ukrainiec niemalże niósł go na plecach. Opuścili wrak i po dosyć długim, męczącym spacerze dotarli do statku.

Położyli Willa na łóżku w ciasnym pokoiku, gdzie został podłączony kilkoma kablami do urządzenia medycznego, które zaczęło wykonywać prostą diagnozę.

– Co z resztą załogi? – zapytał mężczyzna słabym głosem. Substancje pobudzające powoli przestawały działać.

– Niestety, znaleźliśmy ich w kokpicie… Nie żyją. – odparł strapiony Iwan, z zakłopotaniem wpatrując się w czubki swoich butów.

– Dokąd lecimy?

– Do szpitala w Nowej Philadelphii.

– Mars? A więc jestem na Marsie… Ciekawe. – Zamknął oczy. – Nie zabierajcie mnie do szpitala. Nienawidzę szpitali. – zdołał wymruczeć, zanim zasnął ciężkim snem człowieka doprowadzonego na skraj swojej wytrzymałości fizycznej.

Widząc to, para przyjaciół ostrożnie wycofała się z pokoju. Skierowali się na przód statku i zajęli miejsca w fotelach pilotów.

– Znalazłeś coś w komputerze pokładowym? – zapytał Joseph, umierając od nadmiaru pytań, które kłębiły się w jego głowie.

– Prawie nic, ale i tak zapisałem wszystkie dane na dysku. Będziemy musieli napisać raport i wysłać go do centrali. Ciekawe jak zareagują na taki numer.

– Szykuj się do wypełniania stosów dokumentów i spotkania z panem komendantem. – skwitował kwaśno, powracając powoli do rzeczywistości. Na końcu i tak czekała go papierkowa robota i użeranie się z nadętymi urzędnikami.

– Pewnie masz rację.

Na chwilę zapadła cisza. Silniki pracowały coraz głośniej, w miarę jak statek powoli odrywał się od ziemi i już po chwili mknęli przez gwieździste niebo Marsa.

– Co zrobimy z tym facetem?– Joe ponownie przerwał milczenie, niezdolny do stłumienia podniecenia jakie w nim jeszcze pozostało.

– Z Willem, o ile tak naprawdę ma na imię?

– A no.

– Nie mam pojęcia. Może poleżeć przez chwilę u mnie. Ty raczej nie masz miejsca przez te wszystkie walające się graty. – Iwan spojrzał na uproszczone wyniki badań przesłane przez komputer. – Póki co jego stan jest stabilny, wygląda na to, że dobrze zniósł wybudzenie. Skoro tak bardzo boi się szpitali to chyba nie ma potrzeby go dręczyć.

– Pewnie tak będzie najlepiej… – Kiwnięciem głowy przyznał starszemu koledze rację, powoli odpływając w niespokojny sen, który zawsze był dla niego lekarstwem na zbyt pobudzony umysł.

 

***

 

– Wstawaj gamoniu. – Iwan potrząsał ramieniem Josepha, który dawno już usnął na miejscu pasażera. – Za chwilę będziemy na miejscu.

Zostawili Willa z Evelyn w mieszkaniu Iwana, gdzie zaznajomiona już z obecną sytuacją dziewczyna obiecała się nim opiekować. Facet nadal się nie obudził, jedynie mamrotał coś przez sen zupełnie bez ładu i składu. Sami zajęli się napisaniem raportu, który wysłali do centrali, ale jak na razie nie otrzymali żadnej odpowiedzi. Czarny, porysowany samochód Ukraińca sunął leniwie przez Nową Philadelphię. Cicho i gładko, aż prosiło się o krótką drzemkę…

– Zrobili ci kontrolę w mieszkaniu? – To pytanie skutecznie postawiło Josepha na nogi. W oknach jego mieszkania paliło się światło, a nawet z ich obecnej pozycji można było dostrzec wysokie postacie rzucające cienie na zasunięte zasłony.

– Cholera. – jęknął. – Mówiłem żeby zostawić to tym z Czerwonej Ferrary.

– Pewnie policja. – stwierdził Iwan. – Przemytnicy, psie syny, uczciwym ludziom krew psują, a ci z urzędu to dopiero… – pogrążył się w bezcelowych narzekaniach, które z każdym słowem coraz bardziej traciły sens.

Wściekłą tyradę jego przyjaciela przerwał telefon, który sprawił, że Joe podskoczył na siedzeniu pasażera.

– Słucham?

– Joe? – usłyszał dobiegający z urządzenia głos Evelyn. – Will mówi, żebyście natychmiast przyjechali. Twierdzi, że to coś bardzo ważnego.

– Dobra, spokojnie. Zaraz będziemy. – Zakończył rozmowę, patrząc na Iwana. – Ten facet ze statku chce żebyśmy wracali. Pojadę z tobą.

– Jesteś pewien? Może warto sprawdzić kto to? Ostatnio okradli mojego sąsiada. Wyobrażasz sobie? W biały dzień!

Nagle usłyszeli dziwny, wytłumiony huk. Kula ze świstem przebiła szybę od strony kierowcy, zostawiając pajęczynę pęknięć wokół otworu wlotowego i utkwiła po wewnętrznej stronie drzwi pasażera.

– O cholera… – wymamrotał Iwan. – Co do jasnej…

– Jedź! Jedź! Jedź! – wrzeszczał ochryple Joseph, kuląc się na swoim siedzeniu, w ataku obezwładniającej paniki.

Po dwudziestu minutach, które jakimś cudem nie skończyły się zderzeniem z latarnią dotarli przed dom Iwana. Evelyn i Will, razem ze swoją walizką, stali na chodniku, pod latarnią. Oboje natychmiast zajęli miejsca z tyłu pojazdu, jak gdyby wyczuwając naglącą potrzebę pośpiechu.

– Will co tu się dzieje? Jakim cudem jesteś na nogach?  I dlaczego do jasnej cholery ktoś do nas strzelał? – Iwan wylewał z siebie kolejne pytania, wymachując przy tym rękoma niczym najstarsza marsjańska przekupka.

– Strzelali do was? Tego się spodziewałem. – William nachylił się w stronę mężczyzn z irytująco wszechwiedzącą miną człowieka, który jest w coś wtajemniczony. – Nie wiem kto do was strzelał, ale wiem, że teraz nie tylko mnie, ale i wam grozi niebezpieczeństwo. Kupiłem ChyrastosaFA2 i zamierzam wydostać nas z tego bajzlu.

– Chyrastosa? – wykrztusił Iwan. – One chodzą po kilkanaście milionów, jak nie więcej.

– Spokojnie. – przerwał mu Will. – Wszystko już załatwione. Tu masz adres hangaru, w którym odbierzemy statek. Musimy tam pojechać i zabierać się z tej planety jak najszybciej.

– Nie ma mowy człowieku, dzwonię na policję. – Joe nigdy nie widział, żeby Iwan z takim zapałem rwał się do kontaktu z organami ścigania.

Na twarzy coraz bardziej tajemniczego nieznajomego pojawił się uśmiech pełen politowania.

– Na pewno kontrolują kanały policyjne, zdradzisz nas i zanim przyjadą tu niebiescy ze swoimi zabawkami, będziemy trzema niezbyt wesołymi trupami w czarnym samochodzie na obrzeżach Nowej Philadelphi.

– Dlaczego mam ci wierzyć?

– Ja mu wierzę. – wyszeptała nieoczekiwanie Evelyn, o której obecności niemal zupełnie zapomniano.

– A ty Joe? – Iwan spojrzał na przyjaciela w rozpaczliwej próbie zdobycia poparcia ale ten jedynie wzruszył ramionami, co można było interpretować w dowolny sposób. – Pokaż mi to potwierdzenie zakupu jeszcze raz – Zamyślił się na chwilę i westchnął zrezygnowany – Dobra, ale rozstajemy się na komendzie w porcie kosmicznym, to moje ostatnie słowo.

Uruchomił silnik i zawrócił w stronę Dzielnicy Północnej. Dystrykt ten graniczył bezpośrednio z portem kosmicznym i zawsze kręcili się po nim mniej lub bardziej podejrzani osobnicy. Kusiła neonowymi szyldami barów całodobowych, tanich moteli i klubów nocnych, a pod ścianami rozpadających się melin stali jedynie samotnie palący papierosy mężczyźni, kilka skąpo ubranych kobiet oraz śmierdzący odorem moczu bezdomni.

Typowy gwar nocnego życia miasta, dobiegających z pełnych rozbłysków dyskotek nie pasował do napiętej atmosfery panującej w samochodzie. Nikt nie palił się do rozmowy, tylko Joseph pochrapywał cicho, zwalony z nóg przez nadmiar gwałtownych przeżyć. Iwan nerwowo uderzał palcami o kierownicę, nie mogąc opanować uczucia zaniepokojenia.

– Facet za nami mi mryga. – powiedział zdenerwowany, wskazując kiwnięciem głowy na lusterko. – Znów mi rejestracja odpadła?

– Co?! – Will obrócił się na swoim siedzeniu i spojrzał w tył. – O cholera!

Natychmiast wychylił się i szarpnął za kierownicę. Usłyszeli tylko dźwięk tłuczonego szkła, kiedy prawe lusterko trafione kulą odpadło roztrzaskane na jezdnię.

– Nie zwalniaj! Pod żadnym pozorem nie wolno ci zwolnić! – ponaglał kierowcę Will. – Jeszcze tylko kawałek!

Przed szlabanem, ustawionym na wjeździe do hangaru stało kilku żołnierzy ubranych w błękitne mundury Floty Gwiezdnej. Czarny samochód ominął zjazd do portu kosmicznego i pojechał dalej.

– Dalej, prosto do hali odlotów. Omiń tych pachołków, już im zapłaciłem.

I tym niezawodnym sposobem jakim są pieniądze, pogoń została zgubiona, a ta niecodzienna kompania znalazła się u celu swojej podróży.

 

 ***

 

Start i wyprowadzenie statku poza przestrzeń kosmiczną Marsa przebiegły nadwyraz sprawnie.

– Lecimy do siedziby FiedDoby na Kalisto. – oznajmił Will, zajmujący miejsce pierwszego pilota. – W okolicach Jowisza znajdziemy się za jakieś dwanaście dni, a skoro najgorsze już za nami, to chyba należy się wam jakieś wyjaśnienie.

Zacznę od tego, że jestem niezależnym łowcą nagród, wiecie, pilnowanie bezpieczeństwa na obszarach górniczych pasa planetoid, wykrywanie przekrętów i takie tam. Preferuję pełną swobodę działań, ale ostatnio zdarzyło mi się współpracować z kilkoma większymi organizacjami. Jedna z nich, “Świetlista Droga”, dostała bardzo pilne i ściśle tajne zlecenie od UIMu.

Chodziło o sprzątnięcie jakiegoś pirata, Martina Wilsona “Margota” i odzyskanie skradzionego sprzętu razem z tajnymi danymi naukowymi. Sprawa od początku śmierdziała, ale wziąłem kontrakt, bo nagroda była wysoka. Szybko dokopałem się do tożsamości, wyglądu i przeszłości celu lecz prawdziwym problemem okazało się wykrycie jego statku, zlokalizowanie bazy wypadowej… czegokolwiek, w czym mógłby się ukryć typ spod ciemnej gwiazdy taki jak on. Wyglądało na to, że pojawia się znikąd i grabi statek po statku zupełnie bezkarnie. Kilka tygodni poszukiwań doprowadziło mnie w końcu na pewien trop, małą grupę badawczą UIMu, a raczej naukowca, który ocalał po jednym z tajemniczych napadów. Pracował on na zlecenie niejakiego Stephana Żelaznego nad prototypem nowej technologii maskującej.

Zespół Żelaznego znalazł coś na asteroidzie. Wirusy albo bakterie. Rozumiecie? Miniaturowi kosmici, przybyli do nas z innej galaktyki jako pojedyncze komórki. Bez UFO i inwazji. Oczywiście odkrycie szybko zostało utajnione, Żelazny chciał je zachować tylko dla siebie. Z tego co zrozumiałem materiał genetyczny przybyszów z kosmosu znacząco różnił się od naszego. Naukowcy nadali mu roboczą nazwę XNA. Substancja lepiej niż nasze DNA nadaje się do zapisu informacji komputerowych i doskonale współpracuje z nanobotami. To jest klucz do technologii Żelaznego. Stworzyli żywy komputer do maskowania, informacja jest przetwarzana nie przez obwody scalone tylko przez materiał genetyczny i nanoboty. Nazwali to projekt BioShadow…

Tak się złożyło, że placówkę napadli piraci dokładnie w momencie skonstruowania sprawnie działającego prototypu. Margot szybko zrozumiał prawdziwy potencjał urządzenia. Wywiązała się strzelanina, w której prawie cały personel został zabity, a piraci nie tylko zabrali wszystko co wartościowe, ale zniszczyli także wszystkie kopie zapasowe na dyskach. UIM został z niczym, a Żelazny chciał jak najszybciej wyplątać się z krępującej sytuacji.

W dużym skrócie. Dzięki zrozumieniu tego jak działa technologia mogłem pokierować się pewnym schematem. Prototyp nie był w pełni sprawny i jego maskowanie miało subtelne, ale wykrywalne dziury. To dlatego w kilku przypadkach przed atakami Margota, załoga raportowała w dzienniku pokładowym wykrycie nietypowego obiektu.

Finalnie odnalazłem i dostałem się na statek Margota, wyeliminowałem go, rozwaliłem prototyp zamontowany na pokładzie i uciekłem z pozostałymi dwoma. Jeden z nich spłonął we wraku, z którego mnie wyciągnęliście. Teraz mam ostatni w całej Galaktyce model. – Poklepał swoją walizkę z zadowoleniem.

– Jednego nie rozumiem. – przerwał mu Joseph, nieśmiało podnosząc dłoń. – Dlaczego lecimy do siedziby FiedDoby, skoro UIM wyznaczył nagrodę?

– To bardzo proste. – odparł Will, opierając się nonszalancko o elegancki fotel. – Tamte dwa trupy, które znaleźliście na miejscu mojego niefortunnego zderzenia z Marsem, byli cholernymi agentami UIMu. Żelazny nie chciał, aby brudy firmy wyszły na jaw, więc wysłał facetów białych rękawiczkach, którzy mieli mnie sprzątnąć, żebym się nie wygadał. Jakoś udało mi się ich przekonać, że jestem w posiadaniu ważnych danych na temat ocalałego prototypu, więc zamrozili mnie w wielkiej lodówce.

– Kto w takim razie ich zestrzelił?

– Nie jestem pewien, byłem zahibernowany przez większość czasu, ale podejrzewam, że to nie była konkurencja korporacji. Porządnie zatuszowali sprawę. To pewnie jacyś inni łowcy nagród z “Świetlistej”, kto wie, może nawet kumple Margota, ale teraz to nieistotne. Jedno jest pewne, Żelazny dostanie ode mnie to, na co zasłużył.

 

***

 

Czas na pokładzie dłużył się wszystkim pasażerom. Will grzebał coś przy komputerach, natomiast Iwan spędzał czas oglądając stare filmy, które ktoś zostawił w sali telewizyjnej. Dla Josepha podróż stała się  prawdziwą udręką, a to wszystko przez Evelyn, która nie odzywała się do niego ani słowem. Ignorowała jego obecność, manifestując brutalnie swoją obojętność. Ogarniała go coraz większa frustracja. Klaustrofobiczna przestrzeń statku, a także obecność Evelyn  czasem wprawiały go w taką furię, że nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Najgorsze było to, że pozostali zdawali się przeżywać lot absolutnie normalnie. Jego myśli sprowadzały się do tego, że jeśli będzie miał spędzić jeszcze jeden dzień wewnątrz tej metalowej klatki, to z pewnością rozwali komuś łeb… Najchętniej Evelyn patrzącej tym zimnym, obojętnym wzrokiem lecz nigdy na niego, nawet kiedy siedzieli naprzeciwko siebie w kantynie.

Minęło jedenaście dni… Jedenaście dni pełnych straszliwej udręki. Ostatniej nocy nie mógł spać. Myślał tylko o wspaniałym momencie zejścia na powierzchnię, porzucenia Evelyn, statku i całej tej absurdalnej historii.

– Proszę państwa zbliżamy się do Kalisto! – odezwał się w głośnikach Will, nadający z kokpitu. – Za około dziesięć godzin będziemy mogli podejść do…

Jego monolog przerwał głośny, przenikliwy pisk alarmu. Zapaliły się czerwone światła, sygnalizujące nadchodzące niebezpieczeństwo. Joseph zerwał się z łóżka i wypadł na korytarz.

– Wyłącz to cholerstwo! – Gdzieś w oddali słyszał rozdzierający wrzask Iwana. – O co z tym chodzi?!

Nagle alarm zamilkł, a czerwone oświetlenie znów zastąpiły zwykłe, białe lampy. Joseph pobiegł do kokpitu. Byli już tam Iwan i roztrzęsiona, rozczochrana Evelyn.

– Mamy towarzystwo. – oznajmił łowca nagród. – Cholera! Zaczaili się tu na nas! Mogłem się tego spodziewać!

Wstał z siedzenia, a następnie zaczął nerwowo chodzić w tą i z powrotem. Iwan i Joseph siedli przy komputerze pokładowym, aby nie przegrać tej bitwy, zanim w ogóle się ona rozpoczęła. Will nagle, bez słowa wybiegł z pomieszczenia.

– Jak sądzisz, co on knuje? – zapytał Ukrainiec, nie dostał jednak żadnej odpowiedzi. – Potężna bestia. – mruknął patrząc na ekrany. – Zasięg radarów i czujników pierwsza klasa. Wydaje mi się, że mamy około kilku godzin zanim nas wykryją.

– Mam! – wydusił zdyszany łowca, ledwo łapiąc oddech w niesprawne jeszcze do końca płuca . Pod pachą niósł małą apteczkę, a w ręce trzymał skalpel i szczypce. – Spokojnie, jestem przygotowany na taką ewentualność. Iwan, Joseph odpalcie plik BioShadow i postępujcie zgodnie z instrukcjami. Jeden z was musi nadzorować procedurę z pomieszczenia technicznego na dolnym pokładzie. Evelyn chodź tutaj, będziesz mi potrzebna.

Joseph zgarnął swój komunikator i popędził na dół, bez wahania wykonując polecenie. Tymczasem William rozłożył na podłodze koc termiczny wyjęty z apteczki, założył opatrunek uciskowy na ramię, a następnie wyjął strzykawkę z przezroczystym płynem, który wprowadził do swoich naczyń krwionośnych. Podał Evelyn skalpel i szczypce, ignorując drżenie jej małych dłoni.

– Posłuchaj mnie. – powiedział patrząc jej prosto w oczy. – To czy wyjdziemy z tego żywi zależy od ciebie. Pod skórą wszczepiony mam chip z kodami uruchamiającymi maskowanie. Musisz go wyjąć, bo inaczej nas zabiją.

– Dlaczego ja, przecież nie jestem lekarzem. – jęknęła ze łzami w oczach dziewczyna, starając się oddać narzędzia mężczyźnie.

– No dobra. Myliłem się, mamy pół godziny do momentu wykrycia. – rzucił przez ramię Iwan.

– Ależ potrafisz. – powiedział Will, ściskając delikatnie jej nadgarstki. – To prosta operacja,  podałem sobie znieczulenie. Na pewno ci się uda.

Wraz z jego przemową, twarz Evelyn niepokojąco tężała, a usta zaciskały się w prostą, bladą kreskę, po czym nagle, bez słowa przystąpiła do pracy. Niczego nie czuł, ale wiedział, że jeżeli tylko zerknie w stronę ramienia, to zacznie się wyrywać. Czasem mózg był bardzo irytującą maszyną.

– Już. – Cały proces trwał krócej, niż się tego spodziewał.

Evelyn trzymała w szczypcach okrwawiony chip, który podała Iwanowi. Ukrainiec włożył do odpowiedniego wejścia w komputerze malutką płytkę, z której zdarł przedtem specjalną błonę chroniącą ją przed płynami ustrojowymi.

– Nic więcej nie możemy zrobić. – powiedział Will, wpatrując się w ekran. – Musimy czekać, aż program uruchomi nanoboty w żelu genetycznym i rozpocznie maskowanie. Ile mamy czasu?

– Jakieś pięć, może dziesięć minut.

– A niech to szlag.

 

***

 

– Panie Rodriguez. – Technik stojący nad panelem sterowania oderwał wzrok od ekranu, aby zwrócić się do kapitana. – Mamy jakiś sygnał.

– Co tam masz Alberto? To Black? – podniecił się smukły latynos, siedzący wygodnie w swoim fotelu, z kieliszkiem wybornego koniaku w dłoni.

– Nie jestem pewien panie Rodriguez, sygnał jest niepewny, sprawdzę go dokładniej… Zniknął. Obiekt zniknął z radarów. – wymamrotał skonfundowany.

– Cholerne kosmiczne śmieci! Szukajcie dalej, Black musi tędy przelecieć, jeżeli chce dostać się na Kalisto… Tak w każdym razie mówił Octavio.

– Może tym razem się pomylił proszę pana? – zasugerował nieśmiało Alberto.

– Wątpisz w umiejętności Octavia? To najlepszy haker po tej stronie pasa planetoid. Nie mógł się pomylić. – Wziął solidny łyk alkoholu i rozpiął kolejny guzik białej koszuli. – Poza tym to syn mojej siostry, a ja ufam mojej rodzinie. Pamiętaj o tym Alberto, rodzina nigdy cię nie zawiedzie.

– Z pewnością proszę pana.

 

***

 

Dyrektor Kamiłła Andriejewna zmierzała szybkim krokiem w stronę centrum łączności. Nie lubiła takich niespodzianek, a ta wyglądała na wyjątkowo paskudną. Kiedy wpadła do pokoju, może zbyt gwałtownie otwierając przy tym drzwi, oczy wszystkich obecnych techników spoczęły na jej osobie.

– O co chodzi tym razem? – spytała najstarszego rangą mężczyznę, kulącego się pod jej ostrym spojrzeniem.

– Jakiś łowca nagród odmówił udzielenia informacji. Twierdzi, że ma wiadomość skierowaną wyłącznie do pani, jeżeli nie odpowiemy w ciągu pięciu minut odleci razem ze swoją ofertą.

Tak. Takich właśnie sytuacji nie lubiła najbardziej, ale z wytycznymi zarządu nie mogła dyskutować.

– Załatwimy to jak najszybciej. – westchnęła. – Wywołaj go. Proszę wszystkich o opuszczenie sali!

Kiedy została już sama ze swoim zadaniem, rozsiadła się wygodnie w fotelu, poluzowała krawat i włączyła interfejs.

– Czego chcesz? – warknęła stanowczo.

– Nie mam wiele czasu. – zatrzeszczał głos w komunikatorze. – Nazywam się William Black i mam propozycję, która odmieni losy moje, pani i FiedDoby, kto wie może nawet całego Układu Słonecznego.

- Streszczaj się.

– Mam przy sobie prototyp urządzenia maskującego UIMu, nazywają go BioShadow i jest oparte na technologii bioinformatycznej. Zapewne coś o tym słyszałaś, mam rację?

– Być może, co dalej? – Kamiłła z trudem ukrywała swoją ekscytację. Jeżeli ten Black mówił prawdę… Czy to mógł być ten “specjalny projekt konkurencji”?

– Podam moje warunki. UIM oferuje sto milionów dolarów marsjańskich za znalezienie prototypu. Po pierwsze, wezmę od was tylko ćwierć sumy. – W tle dało się usłyszeć jakieś przekleństwo. – Po drugie, chcę dostać od was statek, w którym zamontujecie sprawnie działający prototyp tego urządzenia. I na koniec, natychmiast po otrzymaniu informacji technicznych o BioShadow udostępnicie je na publicznej konferencji naukowej.

– Twarde to warunki.

– Albo to, albo spadam stąd, a BioShadow dostaje ONZ. Masz wiele do stracenia. Publiczne podzielenie się technologią wyrobi wam opinię uczciwej firmy, której zależy na rozwoju ludzkości, a przy okazji zupełnie zdyskredytujecie UIM. Przy okazji, ci na górze będą zadowoleni.

– Dużo ryzykuję, Black.

– Duże ryzyko, duży zysk.

Na chwilę zapadła cisza. Kamiłła przygryzła dolną wargę, rozważając wszystkie za i przeciw. Z jednej strony, jeżeli Black mówił prawdę, to mogła liczyć na spektakularny awans. Stopień admiralski i dowództwo nad krążownikiem w pasie planetoid było kuszącą perspektywą. Z drugiej strony, nie może dać się wciągnąć w jakiś brudny przekręt.

Chociaż… Wszystko jest lepsze od siedzenia w nudnym biurze na Kalisto.

– Dobra Black. Masz pozwolenie na lądowanie. Tylko bez żadnych sztuczek.

 

***

 

Evelyn, Will, Iwan i Joseph stali na tarasie widokowym portu kosmicznego w placówce FiedDoby, a w niewielkim telewizorze umieszczonym na ścianie leciały wiadomości.

“Rywalizacja pomiędzy dwoma górniczymi imperiami skończyła się kontrowersyjnym skandalem. Przed sądem ONZ na Ceres stanie dyrektor UIMu Stephen Żelazny i profesor Bernard Delacroix. Są oskarżeni o prowadzenie nielegalnych badań naukowych nad sprzętem wojskowym i zatajenie odkrycia obcych bakterii znalezionych na asteroidzie. Przedstawiciel zarządu UIMu oświadczył, że Żelazny działał samodzielnie, bez wiedzy i autoryzacji ze strony firmy. Dowodów dostarczył niezależny łowca nagród, który zgłosił się do zarządu FiedDoby z obciążającym materiałem. Firma górnicza zaplanowała konferencję naukową, na której przedstawi i u dostępni środowisku naukowemu utajnione przez Żelaznego wyniki badań nad obcymi formami życia i sprzętem maskującym BioShadow.”

Telefon Willa zaczął lekko wibrować. Sięgnął po urządzenie i odebrał połączenie, uśmiechając się pod nosem, widząc nazwisko wyświetlone na ekranie.

– Black, to ty? – usłyszał nerwowe pytanie Rodrigueza. – Jestem na Kalisto! Słuchaj ty zasrany sukinkocie, mam cię! Lepiej zacznij biec, bo kiedy tylko cię znajdę, to tak dostaniesz po dupie, że…

Rozłączył się i schował uprzednio wyciszony telefon z powrotem do kieszeni i spojrzał na twarze swojej niedoszłej załogi.

– Naprawdę miło było was poznać. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się zobaczymy.

– Szkoda, że nie spotkaliśmy się w bardziej sprzyjających okolicznościach. – odparł Iwan ściskając mu dłoń

– No cóż, mam moją nagrodę i prawdopodobnie jeden z najdroższych statków w Układzie Słonecznym. Chyba wezmę jeszcze jedną robótkę, a potem zamieszkam na Marsie. Zawsze miałem słabość do Czerwonej Ferrary. – Odwrócił się na pięcie. – No, to do zobaczenia.

– Mogę lecieć z tobą? – pisnęła lekko zmieszana Evelyn, nerwowo bawiąc się kosmykiem swoich kruczoczarnych włosów.

Will zastygł, zdumiony pytaniem jakie właśnie mu zadano. – Nie obiecuję największych wygód, ale na statku jest dużo miejsca, a ja nie pogardzę miłym towarzystwem.

Joseph poczuł coś dziwnego. Tak, był zazdrosny. Zazdrościł Willowi Evelyn, tej samej dziewczyny, która przez dwanaście dni doprowadzała go samą obecnością do granic wytrzymałości psychicznej.

– Nie wiesz czego chcesz… – mruknął pod nosem, patrząc jak przyczyna jego obecnych rozterek, z ognikami w oczach podąża za swoim nowym towarzyszem prosto na spotkanie nowego, obiecującego życia.

– To co? – usłyszał pytanie przyjaciela. – Co zrobisz ze swoją dolą?

– Jeszcze nie wiem. – odparł zamyślony. – A ty?

– Zawsze chciałem założyć swoją firmę. Myślałem, że to nierealne marzenie, ale chyba jednak zaryzykuję. Nigdy nie wiadomo kiedy kolejny wariat porwie mnie sprzed własnego mieszkania.

– Kiedy wrócę na Marsa, pierwszą rzeczą jaką zrobię będzie sprawdzenie czy ci się udało.

– Czyli nie wracasz ze mną?

– Nie.

I tak rozeszli się dwaj mężczyźni, połączeni niegdyś własnym zagubieniem w tak wielkiej Galaktyce.

 

***

 

Joseph spojrzał przez szybę, za którą rozpościerał się widok na morze gwiazd, częściowo przysłonięte przez ogromnego, gazowego olbrzyma. Jedna gwiazda, osiem planet, dziesiątki księżyców, niezliczona ilość planetoid i osiem milionów dolarów w kieszeni.

Cały kosmos otworzył się przed nim otworem.

To było jak spełnienie jego największych snów.

 

Koniec

Komentarze

Pierwszy! :D

 

Przeczytałem do końca, lecz zdecydowanie nie na mój gust. Takie tam bieganie i latanie, bez zaskoczeń i tego „czegoś”.

 

Sporo błędów w zapisach dialogów. Zerknij na niezły poradnik, który tu jest na stronie.

Zaraz, zaraz (szuka), gdzieś tu mi go położył NoWhereMan… jest:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

 

Irytujące drobiazgi jak:

„jego ukochany drewniany stolik”, „telefon w jego spodniach” – bez „jego”. Wiadomo, że to punkt widzenia bohatera. Poza tym raczej nie czułby wibrowania w cudzych spodniach ;)

„tak dobrze jak Evelyn, tak szybko” – powtórzenia „tak”, poza tym to zanieczyszczenie językowe przejęte z reklam.

 

Można by z tego zrobić odcinek jakiegoś serialu kosmicznego, gdyby dać dobre efekty ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Przeczytane :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Jakież to uroczo oldskulowe :)! Choć i trochę “Expanse’a” w tym jest.

Ale poza tym, że nostalgię we mnie wzbudziła prosta jak drut fabuła sensacyjna, to już na dziury logiczne oka przymknąć nie mogę. Co z pracą obu panów, czemu obraziła się Evelyn, przechytrzenie korporacji – to jednak nie przejdzie.

No i wykonawstwu do średniego nawet sporo brakuje. Bo to i dialogi niespecjalnie poprawnie zapisane, i babolków trochę.

By nie być gołosłownym:

– “Ziemii” – nie nastrajasz dobrze czytelnika, zaraz na początku sadząc takiego babola;

– “wielopiętrowy pustak” – pustak to jednak nie blok;

– “którym opuścili swoją rodzimą planetę” – po co tu “swoją”?;

– “to problem na co najmniej trzy” – trzy co?;

– “wypuszczając na zewnątrz kłęby pary” – skąd ta para? w zimnej wodzie się przecież kąpał;

– “Towarysz” – czy to miało być “towariszcz”?;

– “przewozić zahibernowanego faceta na przestarzałym statku transportowym” – raczej “przewozić statkiem”;

– “I tym niezawodnym sposobem jakim są pieniądze” – a to po jakiemu napisane?;

– “przebiegły nadwyraz” – nad wyraz;

– “Tamte dwa trupy (…) byli” – skoro “trupy”, to “były”;

– “wysłał facetów białych rękawiczkach” – zabrakło “w”;

– “chodzić w tą i z powrotem” – to wyrażenie tak nie brzmi;

– “Zasięg radarów i czujników pierwsza klasa. Wydaje mi się, że mamy około kilku godzin zanim nas wykryją” – kurcze, co to za krypa? takie słabe sensory ma? nielogiczne to dosyć, że bohaterowie ich wykrywają, a tamci – nie;

– “smukły latynos” – Latynos.

 

Ubawiłem się przy tym opku, ale czasem zbyt blisko zbliża się do granic grafomanii. Niestety, pomysł niespecjalnie oryginalny, a i wykonanie nie pomaga!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Jest jakiś pomysł na kontakt z kosmitami. Nawet interesujący.

Reszta opowieści mnie nie urzekła. Bohaterowie niewiele robią – głównie wykonują czyjeś polecenia, nic od nich nie zależy. Są przypadkowymi osobami. Pierwsze skrzypce gra Will, ale o nim z kolei prawie nic nie wiemy.

Jak dla mnie, za dużo intryg i rozgrywek, za mało SF. Gdyby zamiast walizki z nano wstawić kuferek ze złotem/ plany nowej broni/ cokolwiek wartościowego, opowieść się mocno nie zmieni.

Zapis dialogów leży i kwiczy. Interpunkcja niedomaga, inne usterki też się trafiają.

Nie była to satelita,

Satelita jest rodzaju męskiego.

Joseph ruszył na tyły statku, oświetlając sobie drogę latarką. Hangar okazał się być wyjątkowo duży,

Hangar na statku?

Wstał z siedzenia, a następnie zaczął nerwowo chodzić w tą i z powrotem.

W tę.

Cały kosmos otworzył się przed nim otworem.

Słabo to wygląda.

Babska logika rządzi!

Kolejny senny wieczór w Nowej Philadelphii obwieścił swój początek wybuchem feeri barw na klarownie czystym niebie.

Rozbierzmy to zdanie na czynniki: wieczór jest senny – ale wybucha, co prawda feerią barw. Czy to jest spójne? Chyba nie. Ponadto – niebo nie może być czyste "klarownie". A nawet, gdyby mogło – w jaki sposób taka czystość byłaby lepsza od tej zwyczajnej, bezprzymiotnikowej? Poza tym – można spolszczyć nazwę na Filadelfia.

 na Ziemii

Na Ziemi.

 w zapuszczonym budynku stojącym na obrzeżach

Wystarczy: w zapuszczonym budynku na obrzeżach…

 Był to niewysoki wielopiętrowy pustak,

Niewysoki, ale wielopiętrowy? Pustaki służą do budowania domów, ale nie są domami.

osiedla Starej Moskwy

To gdzie Joseph w końcu mieszka?

 nieustannie zalegała sterta porzuconych niedbale ubrań

Coś tu jest rytmicznie nie tak. Zaleganie jest z definicji nieustanne.

 Powiększającą się z każdym dniem entropię

To definicja entropii.

 wynagradzały mu jego ukochany drewniany stolik, tandetne krzesełko

W jaki sposób?

 Zrezygnowany spojrzał w niebo, gotowy

Hmm. Może trochę przesadzasz z tymi określnikami.

 rozkoszy rozlazłego

Powtórzenie nawet na miejscu, bo słychać w nim tę rozlazłość.

 poczuł jak telefon w jego spodniach

Poczuł, jak. Telefon lepiej mieć w kieszeni…

 Wyjął urządzenie i spojrzał na ekran. To była Evelyn.

Nie wiem, po co nam to tłumaczysz. I ekran na pewno nie był Evelyn.

 od kilku dobrych dni

Idiom: od dobrych kilku dni. [citation needed]

Cóż, najtrafniej rzecz ujmując, trzeźwy

Przed "trzeźwy" dałabym jednak czasownik.

 największy błąd jaki popełnił

Największy błąd, jaki popełnił.

 Dziwiło go, że ktoś wyglądający tak dobrze jak Evelyn, tak szybko i mocno przywiązuje się do ludzi.

Dlaczego? "Wyglądający tak dobrze" to anglicyzm (good looking) – u nas mówi się raczej "taka ładna dziewczyna".

 krzyknął do kolegi siedzącego przed ekranem komputera

A skąd nagle kolega na wąskim balkonie?

 błagalnie spoglądając na swojego towarzysza

To bym wycięła – nie wnosi żadnej nowej informacji (już wiemy, że Joseph nie jest sam i że mu zależy).

 Ukrainiec był (…) Iwan był

Dwa zdania o tym samym schemacie zwykle uważa się za błąd stylistyczny [citation needed].

 swoją rodzimą planetę

Rodzinną (ojczystą) planetę. "Swoją" jest zbędne – czyją ojczystą planetę mogli opuścić, jak nie swoją?

 z drobną wadą postawy

To mało konkretne. I czy potrzebne?

 Będzie wszędzie

Powtórzony dźwięk (jazz!).

 jęczał dalej, coraz bardziej przerażony całą niezręcznością swoich ostatnich poczynań.

Kto jęczał? I dlaczego tak teatralnie?

 daj jej tego czego chce

Daj jej to, czego chce – seks jest niepoliczalny [citation needed].

 Chichot docierający do uszu Josepha

Bardzo dziwny opis.

 najgorszym przyjacielem jakiego

Najgorszym przyjacielem, jakiego.

 skwitował ze wzruszeniem ramion mężczyzna, nie odrywając nawet oczu od ekranu komputera.

Wielozadaniowy facet. Ja osobiście mam wrażenie natłoku.

 zamknął na chwilę oczy

Powtórzone "oczy".

 jego drugi błąd popełniony na długo przed Evelyn

Poplątane to. Drugi błąd, ale popełniony przed pierwszym?

 Nigdy nie powinien brać tej posady.

Chyba jednak: Nie powinien był. Albo współcześnie: Nie trzeba było. "Nigdy" trąci mi tu angielszczyzną.

 Miał w zwyczaju

Mars?

 centrala kazała trzymać im u siebie

Naturalniejszy szyk: centrala kazała im trzymać u siebie. Po orzeczeniu spodziewamy się dopełnienia.

 rozrachunku (…) rachunki

Tuż obok siebie bardzo podobne słowa.

 ponownie przerywając panującą między nimi ciszę.

Aliteracja. I co to wnosi?

 niezbyt wybredne, ukraińskie przekleństwo

Nie dałabym tu przecinka (grupa nominalna).

 górniczego.”.

Ta druga kropka chyba jest zbędna.

zimnym strumieniem

"Strumień" był już przed chwilą.

 Poczuł jak

Poczuł, jak.

 uczucie dręczącego go zmęczenia

Zwykle mówi się: dręczące (go) uczucie zmęczenia. [citation needed]

a następnie szczotkując zęby

A następnie, szczotkując zęby – bez przecinka wychodzi, że szczotkował następnie, cokolwiek miałoby to znaczyć.

 odbicie odwzajemniające spojrzenie jego przekrwionych oczu

Doznałam oczopląsu, próbując to sobie wyobrazić.

 Do tego czasu działania UIMu są w pełni zgodne z prawem.

Jakoś w to wątpię, ale nie jestem prawnikiem. Może oni faktycznie praktykują takie rzeczy – znajdź konsultanta.

 wytrącając mężczyznę z chwilowego zamyślenia

Nie wiem, po co zaznaczasz, że chwilowego.

 Łyknął kilka

Kto?

 rozwiązanie jakie proponuje

Rozwiązanie, które. Chodzi o konkretne rozwiązanie.

 wstrzymują bardziej radykalne rozwiązania

A nie: wstrzymują wdrożenie? Albo wstrzymują się z zastosowaniem?

 Iwan wskazał coś na ekranie radaru, kiedy tylko zauważył, że drzwi łazienki otworzyły się, wypuszczając na zewnątrz kłęby pary.

Twój narrator biega po całym pomieszczeniu – wybierz jedną postać i patrz jej przez ramię, będzie spójniej.

 ciągnął dalej

Masło maślane (nr. 9).

 Przy takiej ilości błędnych informacji, nie mogę

Przecinek niepotrzebny.

 O nie

O, nie.

 rzucił się na łóżko, jak gdyby przyciągnięty siłą prywatnego pola magnetycznego obiektu

Rzucił się czynnie – ale przyciągany byłby biernie. Hmm? I jak łóżko, które nie jest osobą, może mieć coś prywatnego?

 Brzmiały one

Zaimek zbędny, wiadomo, co brzmiało.

 No to lecimy

No, to lecimy.

 niechętnie podnosząc się z pozycji leżącej.

Bardzo to formalne, ta pozycja leżąca.

 dopóki nie dowiemy się

Nie trzeba stawiać "się" po czasownikach – to rosyjska maniera, w polszczyźnie nienaturalna.

 paskudzi nam powierzchnię

"Nam" też dałabym na początek. I – aliteracja.

 dodał towarzysz

Widzę, że próbujesz uniknąć powtórzeń, ale to już trochę śmiesznie brzmi.

 wiem co mam

Wiem, co mam.

 Rdzawa tarcza Fobosa majaczyła niewyraźnie w oddali, a gdzie tylko mogli sięgnąć okiem, rozciągała się półpustynna równina.

Tylko pół? I – za łączenie dwóch osobnych rzeczy moja polonistka by Cię objechała ;)

 Przyjemne mruczenie silnika i ciche buczenie elektroniki wprowadzało ich w stan sennego otępienia.

Za dużo określników – poza tym to zdanie jest mało ewokatywne.

 skierował się ociężale

Jakoś mi się to nie łączy.

 blade lampy, które ledwo oświetlały przestrzeń hangaru.

Co wnosi ta "bladość"?

 poczuł, jak ktoś ciągnie go w bok. Zaskoczony gwałtownym szarpnięciem

Ciągnie – czy szarpie? Rozwlekasz.

 przy okazji mocno uderzając w nią potylicą.

Ciągle rozwlekasz – zwłaszcza to "przy okazji" spowalnia akcję.

jedynie cicho pojękując

"Jedynie" wydaje mi się trochę zbyt wydumane.

 Głowa zaczynała natarczywie pulsować

I w jaki sposób to było rozciągnięte w czasie?

 Ból postanowił jednak…

To zdanie jest dziwne. Czemu antropomorfizujesz ból? Wydaje mi się, że miało być ironicznie, ale nie wyszło.

 serce zatrzymało się przerażone zaistniałą sytuacją.

To już nie tylko purpura, ale purpura zaprawiona językiem biurokratycznym ("zaistniała sytuacja"?) – jakby nie było jasne, czym jest przerażony.

To była Evelyn

O, struktura. Ładnie.

 patrzyła lękliwie

Czyli?

 wypatrując w jego nieruchomym ciele jakichkolwiek oznak życia

Purpura. Zresztą właśnie otworzył oczy, więc widać, że żyje.

 co jakiś czas odgarniając

To ile to trwało?

 czarne jak marsjańskie niebo

https://en.wikipedia.org/wiki/File:Mars_violet_sky.jpg

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/2/23/Mars_pathfinder_panorama_large.jpg

 stwierdzając najwyraźniej, że jest on w stanie wystarczająco dobrym, aby odpowiadać na pytania.

Bardzo niezręczne i niepotrzebne. Jąkanie (niepewne) zderza się ze stwierdzaniem (autorytatywnym). "On" odnosi się nie wiadomo, do czego – lepiej po prostu dać imię.

 olśniony prostotą całej sytuacji

Co jest prostego w tej sytuacji?

 musiał być naprawdę rozmowny…

Anglicyzm (must have been really talkative). Ja bym napisała: widocznie nieźle się rozgadał.

 wstając, jednocześnie rozcierając

Powtórzony dźwięk.

 odparła, z oszałamiającym wręcz tupetem

Nie przesadzasz trochę? I może mógłbyś to pokazać?

 wytłumaczyć dlaczego

Wytłumaczyć, dlaczego.

 narastającą złość, zbierającą

Znowu dwa imiesłowy.

 wyszeptała załamującym się głosem, a dwie łzy spłynęły po jej policzkach.

Trochę to jednak melodramat.

dalsze dociekania nad genezą tej rozmowy

Genezą rozmowy? To tak nienaturalne, że nie jestem nawet pewna, co chcesz powiedzieć.

 poczuł zmianę ciśnienia, powoli zatykającą

Nie ożywiałabym zmiany ciśnienia.

 na co zapłakana dziewczyna jedynie kiwnęła potwierdzająco głową.

Skróciłabym: na co zapłakana dziewczyna tylko przytaknęła.

 Iwan ujrzawszy tę osobliwą parę

Iwan, ujrzawszy. Co w niej osobliwego? Poza tym, że parę stanowią najwyraźniej Joe i pudło z narzędziami?

 Evelyn najwyraźniej nie miała z tym problemu.

Anglicyzm, a może już kolokwializm? W każdym razie potknęłam się.

 cały smutek zszedł z niej

Smutek schodzi?

 Ogromna konstrukcja (…) miała rozerwane tylne silniki

Nie jestem przekonana do konstrukcji z silnikami.

 prawdopodobnie pierwszy raz w życiu będąca świadkiem katastrofy kosmicznej.

Nie jest świadkiem katastrofy, tylko widzi jej skutki.

zeszli z pokładu,po krótkim truchcie stając

To nie są czynności równoczesne, nie możesz tu dawać imiesłowu współczesnego.

 Dzięki temu byli w stanie wytrzymać w środku, chociaż nadal odczuwali nieprzyjemne gorąco

Nie jestem specem od termodynamiki, ale nie wydaje mi się to wiarygodne. Stygnięcie zawsze trwa. [citation needed]

siedziały dwa, zupełnie zwęglone ciała

Bez przecinka. Liczebnik nie jest przymiotnikiem.

 uległ silnym uszkodzeniom

Raczej poważnym. 

 Kawał starocia. (…) ale sprzęt najnowszy

Nie od razu jest oczywiste, że "sprzęt" odnosi się do czegoś innego, niż do statku. To daje wrażenie sprzeczności.

 Zobaczę co da się

Zobaczę, co się da.

 okazał się być wyjątkowo duży

"Być" jest kalką z angielskiego (turned out to be) – w polszczyźnie jest zbędne.

 W ciemności migało kilka lampek, najwyraźniej miała niezależne źródło zasilania.

Ciemność miała źródło zasilania? I nie podsuwaj nam tej skrzyni tak od razu.

 lekko się uniosło

"Lekko" w sensie "nieznacznie" jest kolokwializmem.

 zbliżył się do kontenera, serce biło mu niezwykle szybko

Skróciłabym to.

 krótka myśl skupiająca się na wytrzymałości jego organów

Nienaturalne. Może przytocz tę myśl?

 oddech stabilizowany był przez maskę tlenową

Ale tego nie widać, nie? Pokaż to, co bohater widzi.

 spora, metaliczna walizka

Spora metalowa walizka.

 zniekształcony przez dzielącą ich odległość.

Albo przez krótkofalówkę.

zastygł, bezczynnie

Dublujesz informację.

 brzmiące jakby

Wycięłabym "brzmiące", nic nie wnosi.

 przez chwilę myśląc, że pójdzie w ślady dziadka i zejdzie przez zatrzymanie akcji serca.

I miał czas na tę myśl?

chwiał się niepewnie

Czy można się chwiać pewnie?

 oczy miał przekrwione i nieobecne

Dwa poziomy abstrakcji. Nieobecne miał spojrzenie.

 po czym

To bym wycięła, bo przecież upadł, próbując zrobić krok. Nie?

 wydusił Iwan

A nie "wykrztusił"?

 niezbyt modne jeansy

To najważniejszy problem w tej chwili ;)

zwrócił się do stojących tyłem radiowców wyrwany z hibernacji mężczyzna.

Długie i niezgrabne, poza tym – kiedy on się obudził? Taki nagły przeskok dezorientuje.

 zobaczył cię lekarz, panie

To są na pan, czy na ty?

 mieszać jakiejkolwiek chemii z zastrzykami wzmacniającymi

Wiesz, wszystko jest chemią.

 Wskazał metaliczny pojemnik leżący w skrzyni.

To dość oczywiste.

 ze względu na stan skrajnego wyczerpania w jakim się znajdował

To też. Nie musisz nam wszystkiego tłumaczyć jak krowie.

 Ukrainiec niemalże niósł go na plecach

Jak można kogoś prawie nieść na plecach?

 w ciasnym pokoiku

Pokoik na statku nazywa się kabina.

 zaczęło wykonywać prostą diagnozę

Diagnozę się stawia [citation needed]. Można wykonać, albo lepiej przeprowadzić badanie (żeby postawić diagnozę).

odparł strapiony Iwan, z zakłopotaniem wpatrując się w czubki swoich butów.

Skoro już pokazujesz, że jest zakłopotany, nie musisz tego dodatkowo nazywać.

 Nienawidzę szpitali.

I to nie wydało im się podejrzane?

zapytał Joseph, umierając

Nawet metaforycznie wzięte nie brzmi to poważnie.

 Prawie nic, ale i tak zapisałem wszystkie dane na dysku. Będziemy musieli napisać

Czyli prawie nic, ale coś? I powtarza się "pisać".

 Ciekawe jak

Ciekawe, jak.

 skwitował kwaśno, powracając powoli

Dwa powtórzone dźwięki.

 użeranie się z nadętymi urzędnikami

I jeszcze jeden.

 Na chwilę zapadła cisza. Silniki pracowały coraz głośniej,

To się wyklucza. Milczeli przez chwilę, tak.

 w miarę jak

W miarę, jak.

 odrywał się od ziemi

Są na Marsie.

 ponownie przerwał milczenie, niezdolny do stłumienia podniecenia jakie w nim jeszcze pozostało.

To jest bardzo sztuczne i zupełnie niepotrzebne, bo tylko nazywasz to, co już pokazałeś.

 A no

Łącznie.

 przesłane przez komputer

Przesłane skąd dokąd?

 Skoro tak bardzo boi się szpitali to

Skoro tak bardzo boi się szpitali, to. Nie powiedział, że się boli.

niespokojny sen, który zawsze był dla niego lekarstwem na zbyt pobudzony umysł.

To raczej utrudnia zaśnięcie… [citation needed]

 Wstawaj gamoniu

Wstawaj, gamoniu.

 pytanie skutecznie postawiło Josepha na nogi

W samochodzie?

 z ich obecnej pozycji

Okien?

 wysokie postacie rzucające cienie na zasunięte zasłony

A nie same cienie?

 pogrążył się w bezcelowych narzekaniach, które z każdym słowem coraz bardziej traciły sens.

No, nie wiem. Co to wnosi?

 przerwał telefon, który sprawił, że Joe podskoczył na siedzeniu pasażera.

Kopnął go prądem?

 usłyszał dobiegający z urządzenia głos

Wiemy, jak działa telefon.

 chce żebyśmy

Chce, żebyśmy.

 Pojadę z tobą.

A dlaczego miałby jechać osobno, skoro już są razem?

 Może warto sprawdzić kto to?

Sprawdzić, kto to. Ta wypowiedź nie wiąże się logicznie z otoczeniem. Przecież już gościa wpuścili do domu?

 dziwny, wytłumiony huk.

To znaczy?

 Kula ze świstem przebiła szybę…

I stąd ten huk? Coś nie potrafię w to uwierzyć.

 Co do jasnej

Co, do jasnej.

 kuląc się na swoim siedzeniu, w ataku obezwładniającej paniki.

Bez przecinka. I w takim stanie się nie wrzeszczy. [citation not bloody needed, been through that]

 Po dwudziestu minutach, które jakimś cudem nie skończyły się zderzeniem z latarnią

No, nie wiem.

 , jak gdyby wyczuwając naglącą potrzebę pośpiechu.

Teatralne. Znów powtarzasz informację.

 Will co tu się dzieje

Will, co tu się dzieje.

 irytująco wszechwiedzącą miną

Powtórzone dźwięki, i antropomorfizujesz minę.

 Nie ma mowy człowieku

Nie ma mowy, człowieku.

 z takim zapałem rwał się

Masło maślane.

A ty Joe?

 A ty, Joe?

 co można było interpretować w dowolny sposób.

To w sumie oczywiste.

 Dystrykt ten (…) Kusiła neonowymi szyldami

Podmiot domyślny przechodzi z poprzedniego zdania i musi się zgadzać rodzajem.

 stali jedynie

To "jedynie" mi zgrzyta, bo następuje po nim dość długa lista.

 śmierdzący odorem

Masło maślane.

 gwar nocnego życia miasta, dobiegających z pełnych rozbłysków dyskotek

Coś tu się rozsypało w związkach zgody.

 nie pasował do napiętej atmosfery panującej w samochodzie

Nie mów nam tego, tylko pokaż jedno i drugie i pozwól wywnioskować.

 opanować uczucia zaniepokojenia.

"Uczucie" wycięłabym, bo nic nie wnosi, a spowalnia akcję.

 prawe lusterko trafione kulą odpadło roztrzaskane na jezdnię

Bardzo to powolne. Spróbuj sobie wyobrazić, że siedzisz tam z nimi, i opisać, co oni by zobaczyli.

 Pod żadnym pozorem nie wolno ci zwolnić!

To też spowalnia akcję – w gorączce ucieczki nie ma czasu na takie okrągłe zdania.

 Czarny samochód ominął zjazd do portu kosmicznego i pojechał dalej.

Jak wyżej. Poza tym powtarzasz (w następnym zdaniu) "dalej" i "ominąć".

 I tym niezawodnym sposobem jakim są pieniądze, pogoń została zgubiona

Pieniądze nie są sposobem. Poza tym starałeś się budować napięcie, a teraz nagle je przekłuwasz. To nie robi dobrego wrażenia.

 nadwyraz

Nad wyraz.

 należy się wam jakieś wyjaśnienie

To jest infodump. Nawet nie zażądali tego wyjaśnienia, on im po prostu zdradza, tajne chyba, informacje?

 Preferuję pełną swobodę działań

Nienaturalne.

 sprzątnięcie jakiegoś pirata

Skoro dajesz mu nazwisko, to konkretnego pirata.

 przeszłości celu lecz

Przecinek przed "lecz".

 prawdziwym problemem

Powtórzony dźwięk.

 na pewien trop, małą grupę

"Pewien" tylko przedłuża wypowiedź – i grupa nie jest tropem.

 ocalał po jednym z tajemniczych napadów

Ocalał, albo uratował się, z jednego z napadów.

 Stephana Żelaznego

Angielska pisownia imienia ma jakieś uzasadnienie?

 Z tego co zrozumiałem materiał

Z tego, co zrozumiałem, materiał.

 Substancja lepiej

Tu powinien być zaimek: Ta substancja…

 nie przez obwody scalone tylko

Nie przez obwody (układy?) scalone, tylko. A co z interfejsem?

 placówkę napadli piraci dokładnie w momencie skonstruowania

Placówkę napadli piraci, dokładnie w momencie… To faktycznie niewiarygodny zbieg okoliczności. Will nawet nie podejrzewa, że ktoś był wtyką?

 szybko zrozumiał prawdziwy potencjał urządzenia

Przecież konstruktorzy dopiero co odłożyli śrubokręty. Tak wynika z poprzedniego zdania.

 wszystko co wartościowe

Wszystko, co wartościowe.

 zrozumieniu tego jak działa technologia

Zrozumieniu, jak działa ta technologia.

 pokierować się pewnym schematem

Nie rozumiem. Schematem?

 jego maskowanie miało subtelne, ale wykrywalne dziury

Dziury mogą być w osłonie, ale nie w maskowaniu, które jest abstrakcją, nie przedmiotem materialnym.

 Finalnie odnalazłem

Bardzo nienaturalne. Czemu nie "W końcu"?

 ostatni w całej Galaktyce model

Model w sensie nie to prawdziwe urządzenie, czy miałeś na myśli egzemplarz

 nonszalancko o elegancki

Powtórzony dźwięk.

 wysłał facetów białych rękawiczkach,

Zgubiło się "w".

 zamrozili mnie w wielkiej lodówce

… tak, ot?

 konkurencja korporacji

Powtórzony dźwięk.

 Will grzebał coś przy komputerach

Kolokwializm, chyba, że mieli na pokładzie mysz i zdechła.

 Ignorowała jego obecność, manifestując brutalnie swoją obojętność.

Powtórzony dźwięk i zbytnia abstrakcja. Pokaż to.

 Klaustrofobiczna przestrzeń statku, a także obecność Evelyn czasem wprawiały go w taką furię, że nie wiedział co ma ze sobą zrobić.

To też pokaż. I powtarza się "obecność".

 Evelyn patrzącej

Evelyn, patrzącej.

 wzrokiem lecz

Wzrokiem, lecz. W tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz.

 Jedenaście dni pełnych straszliwej udręki.

Tak, już mnie o tym zapewniłeś. Nie to, że Ci nie wierzę, ale chciałabym to sama zobaczyć.

 Proszę państwa zbliżamy

Proszę państwa, zbliżamy. Powtarzasz "się".

 około dziesięć godzin

Około dziesięciu godzin.

 sygnalizujące nadchodzące niebezpieczeństwo

Powtórzony dźwięk. Każde niebezpieczeństwo?

 rozdzierający wrzask Iwana

Myślę, że to lekka przesada – co zrobisz, kiedy faceta, powiedzmy, rozerwie na pół?

 Wstał z siedzenia, a następnie zaczął nerwowo chodzić

Spróbuj szybciej i intensywniej. Skróć zdania, usuń informację, którą można wywnioskować.

 nie przegrać tej bitwy, zanim w ogóle się ona rozpoczęła.

Nie przegrać tej bitwy, zanim się w ogóle zacznie. Teatralne.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Skończył mi się limit znaków :(

 , nie dostał jednak żadnej odpowiedzi.

Skoro nie ma linii dialogowej, nie ma odpowiedzi. Zaufaj nam, wpadniemy na to.

 mruknął patrząc

Mruknął, patrząc.

 zdyszany łowca, ledwo łapiąc oddech w niesprawne jeszcze do końca płuca .

Dublujesz informacje i dźwięki. Kropkę trzeba dokleić do ostatniego wyrazu, o, tak.

 w ręce trzymał skalpel i szczypce.

Duże ręce.

 Iwan, Joseph odpalcie

Iwan, Joseph, odpalcie.

 Evelyn chodź

Evelyn, chodź.

 bez wahania wykonując polecenie

Nie musisz tłumaczyć, że wykonuje polecenie, kiedy pokazujesz, że to właśnie robi.

 założył opatrunek uciskowy na ramię

Sam sobie? Kozak.

 płynem, który wprowadził do swoich naczyń krwionośnych

Bardzo formalny sposób powiedzenia, że zrobił sobie zastrzyk.

 Podał Evelyn skalpel i szczypce, ignorując drżenie jej małych dłoni.

Staraj się używać jak najmniej słów. Na przykład: Skalpel i szczypce wcisnął Evelyn w trzęsące się ręce.

powiedział patrząc

Powiedział, patrząc.

 To czy wyjdziemy z tego żywi zależy od ciebie.

To, czy wyjdziemy z tego żywi, zależy od ciebie.

 Musisz go wyjąć, bo inaczej nas zabiją.

Dlaczego?

 starając się oddać narzędzia mężczyźnie.

Przedłużasz.

 No dobra.

No, dobra.

 Wraz z jego przemową, twarz Evelyn niepokojąco tężała

Jego przemowa nie tężała. Twarz Evelyn zmienia się, kiedy on mówi.

 bez słowa przystąpiła do pracy

Twarz?

 Niczego nie czuł, ale wiedział, że jeżeli tylko zerknie w stronę ramienia, to zacznie się wyrywać.

Nie wskakuj nagle do głowy jednej z postaci, to dezorientuje. Przy takim znieczuleniu raczej nie będzie się nadawał do użytku przez dłuższy czas – choć ja się na tym nie znam, mówię, jak mi się wydaje.

mózg był bardzo irytującą maszyną

Był – czy bywa?

 malutką płytkę

Potknęłam się – chipy to raczej kostki, niż płytki. I jak facet wszczepił sobie cokolwiek sam (czy dał sobie wszczepić? ale kiedy?), i to bez śladu? Nie prościej byłoby chip połknąć? (Jasne, mniej dramatycznie się go potem odzyskuje, ale co tam).

 nanoboty w żelu genetycznym

A gdzie one są? Na statku? W walizce Willa? Jeśli w walizce, to jak osłonią statek z zewnątrz?

Co tam masz Alberto?

Co tam masz, Alberto?

 podniecił się smukły latynos

To wywołuje u mnie skojarzenia pasujące wprawdzie do kapitania Kirka, ale nie w godzinach pracy.

 z kieliszkiem wybornego koniaku w dłoni.

Na mostku? Nawet kapitan piratów nie powinien pić za sterami.

 Nie jestem pewien panie

Nie jestem pewien, panie. Tak się mówi do kapitana?

 sygnał jest niepewny

Powtórzone "pewny".

wymamrotał skonfundowany

Niepotrzebny anglicyzm. Czemu nie "zdezorientowany"?

 Może tym razem się pomylił proszę pana

Pomylił, proszę pana.

 Nie mógł się pomylić.

Pride comes before fall.

 syn mojej siostry,

"Mój siostrzeniec" nie wystarczy?

ja ufam mojej rodzinie

Nie chodzi o zaufanie, tylko o możliwość popełnienia błędu. Którą ma każdy. Jeśli budujesz kapitana jako aroganta – ten detal pasuje.

 Pamiętaj o tym Alberto

Pamiętaj o tym, Alberto.

Z pewnością proszę pana

Z pewnością, proszę pana.

 oczy wszystkich obecnych techników spoczęły na jej osobie.

Wyleciały z oczodołów? Hmm?

mężczyznę, kulącego się pod jej ostrym spojrzeniem

Nie brzmi zbyt męsko.

 Jakiś łowca nagród odmówił udzielenia informacji.

Coś tu jest nie tak.

 wiadomość skierowaną wyłącznie do pani

Zwykle mówi się raczej: wiadomość przeznaczoną wyłącznie dla pani.

 kto wie może

Kto wie, może.

 mam rację? (…) swoją ekscytację.

Powtórzony dźwięk.

 ćwierć sumy

Tej sumy.

 chcę dostać od was statek

Wystarczy: chcę statek.

 sprawnie działający prototyp

Wątpię, czy to zrobią.

 Twarde to warunki.

Jakieś to archaiczne w brzmieniu.

 Stopień admiralski i dowództwo nad krążownikiem w pasie planetoid było kuszącą perspektywą.

Związki zgody: Stopień i dowództwo były. Szybko się zdecydowała.

 Dobra Black

Dobra, Black.

 kontrowersyjnym skandalem

Kontrowersyjny znaczy "sporny". Sporny skandal?

 u dostępni

Łącznie.

 Sięgnął po urządzenie i odebrał połączenie,

Rym.

 uśmiechając się pod nosem, widząc

Dwa imiesłowy nie dają wrażenia jednoczesności, a tym bardziej wynikania. Może: uśmiechając się pod nosem, kiedy zobaczył.

 uprzednio wyciszony telefon

To jasne, że uprzednio. Schemat zdania: Xnął i ynął i znął – nie jest zgrabny.

 niedoszłej załogi

Czemu niedoszłej? Przecież z nim lecieli?

 lekko zmieszana

To jest niepotrzebne, skoro zaraz pokazujesz jej zmieszanie.

 pytaniem jakie właśnie mu zadano

Wiadomo, co go zdumiało. Nie tłumacz nam jak krowie.

 Nie wiesz czego chcesz

Nie wiesz, czego chcesz. Owszem.

 patrząc jak

Patrząc, jak.

 obecnych rozterek

Znowu ma rozterki?

 założyć swoją firmę

Raczej własną firmę – swoja będzie, kiedy już ją będzie miał.

 nie wiadomo kiedy

Nie wiadomo, kiedy.

 I tak rozeszli się…

Teatralne – nie wiem, co to zdanie ma wnieść. Może chciałeś to pokazać wcześniej, tylko Ci się nie udało?

 otworzył się przed nim otworem

No, doprawdy.

 To było jak spełnienie jego największych snów.

Ładnie, ale nic przedtem na to nie wskazuje. Joe nie tęsknił za kosmosem, tylko za Evelyn lub jej brakiem, wymiennie.

 

Przegadane, ale nie do bólu. Opisy mogłyby być bardziej obrazowe – to przyjdzie z praktyką. Na razie nie porwałeś mnie: bohaterowie szybko przestają być interesujący, a fabuła zaczyna gnać do przodu, chociaż sposób, w jaki ją opisujesz, daje wrażenie wleczenia się. Twoje postacie mają bardzo mało do roboty, wszystkie przeszkody usuwasz im spod nóg bez większych trudności praktycznych, czy emocjonalnych – scena wycinania chipa mogłaby być emocjonalną trudnością dla Evelyn, ale my tego nie odczuwamy, bo po pierwsze, nie pokazujesz tego, a po drugie nie dałeś nam specjalnego powodu, żeby z dziewczyną sympatyzować. Psychologia mało wiarygodna – nikt nikogo o nic nie podejrzewa, niczego nie kwestionuje. O ile Evelyn mogłaby się zaprzyjaźnić z Willem “za kulisami”, lepiej by było to pokazać.

Nie skreślałabym Cię, ale musisz pisać staranniej, jeśli coś ma z tego wyjść.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Rzeczywiście nieco trąci myszką, choć nie w złym znaczeniu. To trochę coś jak akcyjniak z początku lat dziewięćdziesiątych, wzbogacony o nowoczesne efekty specjalne. Niby kręcisz korporacyjnymi intrygami i coś tam na końcu nawet zaskoczyć może, ale ogólnie fabuła prosta, a nad ewentualnymi dziurami logicznymi przelatujesz i gnasz dalej. Postaci równie proste i raczej jednowymiarowe. To wszystko nie stanowiłoby wady, bo czegóż więcej wymagać od rozrywkowej przygodówki, ale niestety zawodzi wykonanie. To znaczy nie jest tragicznie (błędy i zgrzyty dokładnie Ci już wypisano, nie będę powtarzał), jednak sensacyjna, fajna opowiastka wymaga bardzo lekkiego stylu, sprawnej narracji, umiejętności opowiadania z jajem i ze swadą. U Ciebie to po prostu jeszcze nie ten poziom. Jednak nie popełniasz grzechów, których nie oczysciłby trening i odrobina doświadczenia – z każdym kolejnym tekstem będziesz nabierał pewnego "opisania". I styl i pomysły będą coraz lepsze. Proponuję nie rezygnować z tego świata i tych bohaterów – możesz w przyszłości dużo na tym polu zwojować! 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Gdyby nie wykonanie, pozostawiające wiele do życzenia, mogłabym powiedzieć, że, mimo niezbyt zaskakującego pomysłu, czytałam bez przykrości, ale niestety, to nie była satysfakcjonująca lektura.

 

“Kolejne ataki piratów na obszarze wolnego pasa górniczego.”. –> “Kolejne ataki piratów na obszarze wolnego pasa górniczego”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu. Ten błąd pojawia się kilkakrotnie.

 

Jo­seph i Iwan ze­szli z po­kła­du,po krót­kim… –> Brak spacji po przecinku.

 

nie­wie­le my­śląc o kon­se­kwen­cjach, po­cią­gnął ją w dół.. –> Jeśli na końcu zdania miała być kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

ści­śle tajne zle­cenie od UIMu. –> …ści­śle tajne zle­cenie od UIM-u.

Ten błąd pojawia się kilkakrotnie.

 

Tamte dwa trupy, które zna­leź­li­ście na miej­scu mo­je­go nie­for­tun­ne­go zde­rze­nia z Mar­sem, byli cho­ler­ny­mi agen­ta­mi UIMu. –> Piszesz o trupach, a te są rodzaju męskozwierzęcego, więc: …były cho­ler­ny­mi agen­ta­mi UIM-u.

 

To pew­nie jacyś inni łowcy na­gród z “Świe­tli­stej”… –> To pew­nie jacyś inni łowcy na­gród ze “Świe­tli­stej”

 

w nie­spraw­ne jesz­cze do końca płuca . –> Zbędna spacja przed kropką.

 

Wziął so­lid­ny łyk al­ko­ho­lu… –> Upił so­lid­ny łyk al­ko­ho­lu

Łyków się nie bierze.

 

Pro­szę wszyst­kich o opusz­cze­nie Sali. –> Dlaczego wielka litera?

 

i sprzę­tem ma­sku­ją­cym Bio­Sha­dow.” –> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, bez rewelacji, ale tragedii nie ma ;)

Przynoszę radość :)

Melduję przeczytanie.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Fabuła: Typowy „akcyjniak”, moim zdaniem całość ma nieco raypunkowy klimat. Zabrakło mi odpowiedniej dynamiki i większej ilości zaskakujących plot-twistów.

 

Oryginalność: Jest UFO, ale nie ma ufoludków, więc za to plus. Kosmici mają postać mikrobów i zostali wykorzystani do produkcji komputera opartego na trochę podrasowanym DNA – ogółem nie jest to wybitnie oryginalny motyw. Postaci raczej się nie wyróżniają, kilka zastosowanych pomysłów na historię, choćby pasażer na gapę, też jest już dobrze znana.

 

Język: Spore pole do poprawy. Tekst ogółem ma sporo defektów. „Nowej Philadelphii obwieścił swój początek” – dwie spacje po Philadelphii, przy okazji w języku polskim formalnie funkcjonuje pisownia spolszczona z f zamiast ph. Błędnie zapisane dialogi, kropki przed didaskaliami zaczynanymi od czasowników. Pojawiają się zgrzytające konstrukcje i usterki interpunkcyjne.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka