Słyszał to już z daleka. Jęki, płacz i krzyki przestraszonego tłumu. Próbował odciągnąć Nassirę, na bogów, naprawdę próbował. Jednak kiedy gwałtownie obróciła głowę, a jasny pukiel włosów musnął policzek Feliksa, mężczyzna wiedział już, że nie da rady jej zatrzymać.
– Słyszałeś to?
– Nie – skłamał.
Nassira zmarszczyła nos jak naburmuszone dziecko. Ruszyła w stronę rynku, nim Felix zdążył choćby westchnąć.
– Nas.
Szła dalej, nie zatrzymując się. Przebiegła pod kołyszącym się szyldem gospody „Pod Baranami”.
– Nas.
Odepchnęła grubą mieszczkę, która sklęła ją, upadając w kałużę.
Zatrzymała się, by posłuchać. Odbiła w bok, w wąską uliczkę między dwoma podcienionymi kamienicami.
– Nas, proszę.
Nie zareagowała. Rzuciła się w stronę wylotu zaułka, rozpryskując atłasowymi pantofelkami nieczystości wylane na ulicę.
Felix złapał ją za rękaw sukni tak mocno, że rozpruł szew i w jego pięści pozostał kawałek udartego złotogłowu.
Zamknęły mu się powieki.
***
Wysokie drzewa otaczały polanę, stwarzając poczucie bezpieczeństwa i odcięcia od świata. Popołudniowe słońce przeświecało przez drżące liście, migocząc na soczystej zieleni trawy. Pośrodku polanki zachęcająco trzaskało ognisko, znad którego unosił się szary dym, tworząc w powietrzu zawijasy.
Było idealnie.
– Och… Felix, czy ty to widzisz? Jak ciepło! Jak miło! A tam? Zobacz, to zające! Patrz, jak prędko czmychają!
Nassira uśmiechała się pogodnie. Jej włosy splecione były w dwa zwinięte nad uszami warkocze. Felix patrzył, chłonąc piękno.
– Tak. Prędko.
Złapała go za rękę. Skórę miała gładką i gorącą.
– Chodź, zobaczmy, co jest tam przy ognisku… Wełniany pled, doprawdy! Jaki miękki! Sprawdź, połóż się!
Położył się. Sprawdził.
– Posłuchaj, jak tu spokojnie. – Odchyliła głowę ku niebu. – Wiatr szumi… O! To chyba gil, słyszysz?
– Słyszę.
Opuściła głowę, spojrzała na niego zielonymi, błyszczącymi oczami.
– Moglibyśmy tu zostać, wiesz? Leżeć na tym pledzie, grzać się przy ognisku i… i wzajemnie. – Zarumieniła się. – Patrzylibyśmy w gwiazdy, wygrzewali w słońcu, orzeźwiali wiatrem. Nie uważasz? Moglibyśmy… Moglibyśmy tu zostać. Na zawsze.
Odetchnął, dopiero teraz zdając sobie sprawę, czego mu brakuje: zapachu lasu, ziemi, sosnowego dymu. Jakiegokolwiek zapachu.
– Nassira… To iluzja. To nie jest prawdziwe. Ciebie tu nie ma.
Spuściła zielone oczy, w których wezbrały żałosne łzy.
– Tak – wyszeptała ze ściśniętym gardłem. – Wiem – dodała. – Ale może jakaś część mnie…
Cichy, przesycony pragnieniami szept utonął w szumie zawodzącego wiatru i nierzeczywistym trzasku płonących polan.
– Chodźmy stąd. Zaprowadź mnie z powrotem – powiedział Felix po chwili, gdy zrobiło się nieco chłodniej. Podniósł się i wyciągnął ku niej dłoń.
Nassira bez słowa złapała go za rękę i tylko raz pociągnęła nosem. Na więcej nie pozwalała jej godność.
A potem odeszli stamtąd i wrócili do rzeczywistości.
***
Ocknął się i zobaczył, jak Nassira przedziera się przez wypełnione zbitą ciżbą obrzeża rynku. Wszyscy stali wycofani pod kamieniczkami, najwyraźniej bojąc się zarówno uciec, jak i zostać. Ponad barkami ludzi Felix dostrzegł środek placu, na którym nie było nikogo prócz Dareusa. Nikogo żywego.
Dogonił Nassirę, rozgarniając tłum ramionami.
– Znowu to zrobiłaś…
Zamilkł, gdy nagle ludzie stojący na przedzie cofnęli się jeszcze o krok i dostrzegł przedmiot leżący na kocich łbach. Wiedział, że Nassira też go dostrzega.
Wtedy zrozumiał, że jest już za późno.
Że było za późno, gdy ruszyła w stronę rynku, a nawet wtedy, gdy wjechali do miasta. Było już za późno, gdy po raz pierwszy nieświadomie użyła swych mocy do stworzenia iluzji, a może i w chwili, gdy uratowała się z miasta, które wymordował Dareus. Przez moment się zastanawiał: kiedy to się dzieje, kiedy dokładnie nad człowiekiem zawisa fatum, całun, klątwa rychłej śmierci? Nie znał odpowiedzi na to pytanie. Może w kołysce, może w ostatniej chwili, a może jednak dopiero w momencie, gdy czyjś wzrok pada na porzucony miecz na zalanym krwią rynku.
Coś ścisnęło go w środku, coś, co miało nie odejść.
– Na wszystkich bogów, Nas, błagam cię, nie rób tego.
Był pewien, że go zignoruje. Że tak jak wcześniej odejdzie, szeleszcząc suknią w kolorze indygo. Wspaniałą, misternie zdobioną suknią, teraz poplamioną błotem i nieczystościami. Zamiast tego zwróciła ku niemu gniewne, piękne oblicze. Potrząsnęła głową.
– A co mam niby zrobić? – sarknęła.
– Nic. Po prostu nic.
– Ale ja…
– Jeśli podniesiesz ten miecz – przerwał jej, powoli wypowiadając słowa. – Jeśli podniesiesz ten miecz, zginiesz. Zważ moje słowa.
Zacisnęła usta i spuściła oczy, jak dama z dobrego domu, którą przez tyle lat była. Dareus coś krzyczał. Ludzie szeptali. Krew płynęła między kamieniami. Czas nie miał znaczenia, bo na wszystko było za późno już dawno, dawno temu. Teraz był tego pewien. Widział to w odgarnięciu pukla i wzruszeniu ramion. Fatum, klątwa, całun, a może po prostu głupia brawura, przewrotny los.
– No cóż. Trudno – odparła.
I podniosła miecz.
Felix zrozumiał swój błąd. Było już za późno, to prawda.
Było za późno dla niego od momentu, w którym zaczęło mu zależeć. Jednak nawet gdyby potrafił cofnąć czas i to naprawić, musiałby przebyć naprawdę długą drogę.
Zrozumiał to i westchnął. Zaklął, złorzecząc, na czym świat stoi. A potem wyjął miecz z drobnych, drżących dłoni, przyciskając udarty kawałek złotogłowu do jelca.
Czasem parszywy los po prostu jest i ktoś, ktokolwiek musi go wziąć na swoje barki, pomyślał, wkraczając na śliskie od krwi kocie łby. Ktoś, kto pojawi się akurat na czas.
Całe ciało zdawało się Feliksowi ciążyć ku ziemi, kiedy szedł, by zginąć z rąk Dareusa.
Gra z losem była krótka. Miecz uderzył o bruk.
Bezwonna krew powoli plamiła złotogłów, a Nassira krzyczała tak rozpaczliwie, jak gdyby cały świat miał spłonąć w jej bólu.
Potem zapadła cisza.