- Opowiadanie: blacken - Lucjan, historia rozpaczy

Lucjan, historia rozpaczy

Hej.

W autobusie przypadkiem zobaczyłem, że dziś imieniny Lucjana.  To chyba odpowiedni moment na publikację.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Lucjan, historia rozpaczy

Jan czytał artykuł o rytuałach społecznych w ulubionym miesięczniku popularnonaukowym. Z każdym łykiem mrożonej kawy coraz głębiej mościł się w fotelu. Wypoczynek z literaturą… cóż może być bardziej rozkosznego?

Wtem usłyszał nerwowe pukanie. Natarczywe. Nieustępliwe.

Westchnął. Nieprędko wróci do lektury, wiedział kto się dobija. Oczytani ludzie są przewidujący. Zdjął szklane okulary i podszedł do drzwi.

Wystarczył szczęk zamka, by wepchnął się do środka niezapowiedziany gość.

Lucjan.

– Pokusa… abominacja… fascynacja… – bełkotał od wejścia.

– Cóż znowu…

– Tss! Przestań, przestań. – Wydawało się, że łka. – Poproszę ociupinkę wódki, słabo mi.

– Wiesz, że nie możesz pić. Bierzesz leki, do diabła!

– Dręczycielu, zaraz ci wszystko opowiem, musisz zrozumieć, musisz pomóc, ty jeden mi pozostałeś.

– Czy bierzesz leki, pytam się? – powiedział z wyrzutem, idąc do kuchni. Nie potrafił odrzucić starego przyjaciela, czuł, że bez jego pomocy stoczy się bezpowrotnie w otchłań szaleństwa. Lucjan miał, co prawda, nieliczne grono znajomych, lecz tylko Janowi zwierzał się ze wszystkiego.

– Pojmij, te tabletki to dziadostwo. Nie biorę już tego gówna!

– No pięknie… – westchnął odliczając krople z buteleczki. Łudził się, że herbata z walerianą pomoże mu się choć trochę uspokoić.

– Oceany czasu przebyłem, by ją odnaleźć! – wypalił nad uchem Jana, aż ten napiął się jak struna. – Ileż wychodzenia z ciała mnie to kosztowało. W pewnym momencie sam siebie nie poznawałem. Znasz jednak mój upór – uśmiechnął się. – Przemierzałem wymiary, wszechświaty, śniłem sny innych, byleby tylko znaleźć ukochaną. Myślałem: a jeśli jakiś demon paskudny, o mordzie szkaradnej, ukradł ją i trzyma w plugawych czeluściach swego umysłu? Plugastwo, wszędzie plugastwo. Lovecraft miał rację! Jednak udało mi się! Poniekąd…

Jan postawił szklankę przed gościem i opadł ciężko na sofę.

– Muszę zabić swą doskonałość! Wrażliwość! Wiesz, co jest ze mną nie tak? Dlaczego tak cierpię? Ja, który poniósłbym miliony? Imię moje czterdzieści i cztery… co najmniej razy dwa! Chcę wyniszczyć mój umysł – tak wrażliwy – by stać się tobą. Zabić paskudne neurony tworzące cudowne połączenia! Odrzucam to, odrzucam! Przeklęty jestem ze swoją wrażliwością. Jedno krzywe spojrzenie ekspedientki łamie mi serce. Każda puszka rzucona na trawnik sprawia ból. W wieżowcach smoki widzę, w samochodach rycerzy na rączych koniach. Wyśniłem najpiękniejszą kobietę, najwspanialszą, najwrażliwszą, najdelikatniejszą… JA! Którą kocham do szaleństwa!

Jan wypił herbatkę zaprawioną walerianą.

Izabela. Tajemnicze dziewczę z krainy marzeń i snów, które wypełniło pustkę po odejściu Doroty. Lucjan oszalał na jej punkcie, goni za nią nadwerężając do granic swój psychiczny stan przez dziwaczne praktyki wychodzenia z ciała, świadomego śnienia i różnych specyfików wytwarzanych w piwnicy.

– Tak, biedaku, wiem. Wiem, że ci ciężko, ale… – urwał, nie wiedząc właściwie co powiedzieć. Nie był przygotowany do tego spotkania.

Milczenie.

Pies szczeknął za oknem.

– Jest pełno wrażliwych kobiet. Wszędzie. Realnych, prawdziwych. Po prostu spójrz na zewnątrz, na świat, choć na jeden dzień wyjdź ze swoich myśli.

Ktoś gwizdnął.

Znów cisza.

Skrzypnęła podłoga.

– Nie, ty nie zrozumiesz – burknął.

– Chcę ci pomóc. Naprawdę. Spróbuj choć jeden dzień. Zróbmy coś razem, jak kiedyś…

– Idę.

– Poczekaj… – Jan był rozsądnym człowiekiem. Nie chciał, by przyjaciel wyszedł w tym stanie.

– Wesoła świnia tak, smutny Sokrates nie. Pamiętasz?

– Pamiętam. Oczywiście, że pamiętam. Wesoła świnia dobrze, smutny Sokrates źle.

– Trzymaj się tego. Coś pękło. Żegnaj. – Wychodząc nagle przystanął spoglądając na buty. – I przepraszam. Wiem, że nie lubisz, gdy ich nie zdejmuję.

Przez chwilę słychać było powolne kroki na klatce schodowej.

Lucek…

Za małolata chodzili do jednej klasy, na te same podwórka i coniedzielne msze o jedenastej. Lata pokornego życia odbili sobie później, pijąc w krzakach wina za cztery złote, puszczając z radiomagnetofonu Hell is living without you Alice Coopera i wrzeszcząc razem z nim, doprowadzając sąsiadów do grzesznych myśli. Raz, pełni zapału, założyli zespół pod ambitną nazwą „Hoia Baciu demonaz”, którego utwory można było podziwiać tylko na Guitar Pro, gdyż, poza akustykiem kupionym na pchlim targu, na nic więcej nie mieli forsy.

Dobre stare czasy.

Czasy i ludzie, jak to mówią, się zmieniają, choć są tacy, którzy stawiają wszelkim zmianom zaciekły opór, a niekiedy zbaczają w osobliwe formy egzystencji. Stary przyjaciel wydawał się najlepszym tego przykładem.

 

 

Lucjan wszedł do skromnego, ale własnego mieszkania. Dostał je w spadku po babci i choć miała kilkoro wnucząt, stwierdziła, że to Lucek najbardziej potrzebuje wsparcia. Nie spotkała się z uznaniem rodziny, ale jak coś postanowiła, to tak być musiało. Babuleńka z pewnością nie przeraziłaby się, gdyby znów zobaczyła swoją kawalerkę. Parę koszulek i znoszone dżinsy rzucone na krzesło, pootwierane książki leżące tu i ówdzie, zupełnie jakby czytelnik tylko na chwilę oderwał się od lektury, były jedynymi oznakami nieporządku. Nawet w zlewozmywaku nie roiło się od brudnych naczyń. Talerze z reguły wyściełał plastikowymi siatkami, w których mama przynosiła mu zakupy (i przy okazji pieniądze), by biedak nie zmarniał. Renta socjalna nie jest wysoka.

 Babcia co najwyżej burknęłaby pod nosem za zdjęcie monumentalnego obrazu Maryi w pozłacanej oprawie i poobklejanie ścian wydrukowanymi cytatami z książek.

 

Spod biurka wyjrzała mała wróżka z niebieskawymi skrzydełkami.

Miał to w dupie.

Rzucił się z płaczem na łóżko.

 

 

Stała w tłumie na ulicy, daleko, hen daleko; koniec świata wydawał się bliższy. Piękna i smukła jak kariatyda podtrzymująca sklepienie boskiej świątyni. Jej wygląd wyrył mu się w pamięci lepiej niż własna twarz.

– Izabelo…

Zaczął biec.

– Lucjanie… – pochwyciła jego spojrzenie. – Lucjanie! – łkała przedzierając się przez niemrawe ludzkie kukły.

Nagle rzeczywistość zaczęła się rozpływać, kontury traciły wyrazistość, materia zlewała się w kolorową breję. Niewdzięczny los! Nagle biały królik wskoczył mu na ramiona.

 

Świtało.

Blask poranka przebijał się przez cienkie zasłony. Przestraszony futrzak odbiegł w kąt pokoju kryjąc się za torbą. Królik stał się kolejną pamiątką z magicznej rzeczywistości, w której żyła ukochana.

Pieprzyć go. W końcu zniknie, jak wszystko, co wyciągnął ze snów.

Rozpaczliwie pragnął, by Izabela zobaczyła jego świat i w nim pozostała. Zacząłby wtedy nowy rozdział w życiu, szczęśliwy i udany… a tu tyle porażek, wszystko na marne.

Naszły go mdłości. Organizm postanowił odpłacić za wypitą w solidnej dawce miksturę własnej roboty. Otumaniony stoczył się z łóżka i na czworakach polazł do łazienki. Wylewał cierpienia i żale w porcelanowy tron. Z warg spływał mu nadmiar śliny, która na dnie muszli tworzyła fantazyjne parafraktale.

Upodlenie. Zawód. Smutek. Często żałował samego siebie. Co gorsza, przypomniał sobie, że za tydzień zaczyna pracę w korporacji, którą załatwił mu ojciec. Prosta robota typu wprowadzanie danych, trochę archiwizacji, bieganie z dokumentami tam i z powrotem, ale Lucjana to nie ucieszyło. Nigdy w życiu nie przepracował ani godziny, nie widział siebie w pracy i na dodatek tak przyziemnej, zbędnej i nudnej. Siedzieć w norze pełnej szczurów?

– Tylko nie to … – wyszeptał.

Wtedy przyszło olśnienie.

 

 

Jan otworzył drzwi, nie kłopotał się pukaniem. Minęło parę dni, coś musiało się stać. Co prawda, zdarzały się już takie sytuacje, ale… strzeżonego Pan Bóg strzeże.

Zamknięte okna wychodzące na południe stworzyły istną szklarnię. Zaduch niewietrzonego mieszkania i intensywny zapach zepsutej lazanii, którą Lucjan uwielbiał nawet gdy była syfiastym garmażem z marketu, bił po nozdrzach od progu. Kątem oka dostrzegł jakieś eteryczne białe cholerstwo. Ogromny dmuchawiec? Uznał to za powidok (wróżka przypominała już Predatora w kamuflażu, więc nie miał szans jej dostrzec).

 Na biurku, obok stalowego świecznika, leżała koperta.

 Zaniepokoił się.

 Na początku liceum Lucjan poznał Dorotę, jedyną dziewczynę z krwi i kości, z którą się związał. Na walentynki podarowała mu plik perfumowanych kopert, prosząc, by pisał do niej listy; pełne wierszy, wyznań miłosnych i głębokich przemyśleń. Szalenie ucieszył go ten pomysł, już pierwszego wieczoru zabrał się do pracy. Niestety, wykorzystał tylko dwie koperty zanim się rozstali. Resztę trzymał przez te wszystkie lata na pamiątkę, zarzekając się, że nigdy ich nie użyje.

Jana naszły złe przeczucia i nie mylił się. Nadpalony ogniem list nie przekazywał dobrych wieści.

 

„Grób mój niechaj będzie na uboczu, w zapuszczonym kącie cmentarza, pomiędzy dębem a lipą. Mały i skromny. Najlepiej, by wyglądał na tknięty zębem czasu.

 

Żegnaj, przyjacielu.”

 

 

– Nasza miłość…

– … jest nieskończona.

– Jak wieczność, kochanie. I potężna i niewyobrażalna jak wieczność.

– Wieczność to pył przy naszej miłości, mój miły.

– Setki, tysiące wieczności nie są wystarczające, by ktokolwiek mógł zrozumieć, jak cię kocham…

– Teraz już nic nas nie rozdzieli. – Przywarła do niego.

– Bo miłość nasza silniejsza niż śmierć.

Złączeni w miłosnym uścisku, spełnieni i szczęśliwi, nie spostrzegli, jak ich postaci powoli rozpływają się w niebycie.

Płomień życia przygasł, w końcu przeszedł w żar, a w żadnym ze światów nie było istoty zdolnej rozniecić go na nowo.

 

 

Lucjan odszedł.

Później mówiono, że jakieś zakochane małolaty znalazły na leśnej polanie, skąpanej w blasku księżyca, zwinięte w kłębek ciało.

Niekiedy powiadano, że tak odszedł ostatni romantyk, którego zrodziła przepełniona bólem Ziemia.

 

 

Jakieś pięćdziesiąt lat później.

 

Jan zapalił fajkę, usiadł w bujanym fotelu, wyciągnął nogi i jęknął. Fotel skrzypiał, stojący zegar tykał dostojnie. Kilka ksiąg w marokinowych oprawach kurzyły się na wypaczonej półce. Pozbył się większości swego zbioru. Tyle przeczytanych woluminów, tyle mądrości i tyle lat… straconych, gdy marniał pochylony nad poszukiwaniem sensu.

Bujał się i bujał, a uważny obserwator dostrzegłby, w kłębach tytoniowego dymu, uśmiech. Uśmiech, który mógł znaczyć tylko jedno. Posiadł ów starzec coś, czego nikt inny nie zdołał.

Spojrzał na navaja, które dostał od Jorgego, farmera z którym walczył ramię w ramię o wyzwolenie Katalonii. Napis na głowni wciąż był widoczny.

Trafiam prosto w serce.”

Uśmiechnął się do wspomnień.

Pomyślał też o Jovance, którą poznał lata temu w Macedonii. Zmysłowa, inteligentna, figlarna. Tamtego dnia siedział z nią w kawiarni w Strudze nad Jeziorem Ochrydzkim. Jak zwykle przyszła ubrana w czerń i tylko żółte kolczyki w kształcie piór, które kupił, były jedynym jaskrawym akcentem jej wizerunku.

 Tego dnia patrzył jednak na swój prezent ze smutkiem.  Zastanawiał się, czy kiedykolwiek je jeszcze założy? Czy mógł na to liczyć odchodząc z jej życia tamtego wrześniowego wieczoru?

Od czasów studenckich zgłębiał księgi, szukając mądrości. Znajdował tylko więcej pytań, niż odpowiedzi. Wiele czasu upłynęło, nim zrozumiał, że prawda leży zupełnie gdzie indziej.

Lucjan był do niej kluczem. Był chwilą światła w życiu Jana, nim znów zapadła noc, ciemna noc.

Po tym odkryciu zrezygnował z kariery na uniwersytecie i zaczął żyć.

– Dziękuję ci, Lucjanie – szepnął w przestrzeń.

Pozostała tylko jedna rzecz do zrobienia. Zerknął z przyzwyczajenia na okulary. Nie mógł uwierzyć, że ich nie potrzebuje. Widział doskonale, jak nigdy wcześniej.

 Otworzył ręcznie zdobiony pamiętnik i zaczął pisać.

 

„Lucjan, historia rozpaczy. O tym jak żył i umarł ostatni romantyk tego świata.

Spisane przez Jana, przyjaciela, który nie rozumiał.

Wybacz, druhu.

Niechaj ma opowieść będzie twym epitafium.”

 

Westchnął, odłożył pióro i spojrzał przez brudne, niemyte od lat okno. Sąsiadka z krzykiem podbiegła do synka zrywającego przydomowe kwiaty.

– Ale skoro zrozumiałem jego myśli, jego uczucia, jego filozofię i wszystko to pokochałem, to czy mogę tak pisać? Czy to uczciwe? – Dumał. – Poza tym, po co mam o tym opowiadać, nie chcę zacząć tęsknić.

Wyrwał stronicę i umoczył pióro w kałamarzu.

 

„Jan. Historia człowieka, który zrozumiał niezrozumiane. Skromne zapiski ostatniego romantyka.”

 

– Nie obawiaj się drogi przyjacielu. Wspomnienia zadedykuję tobie. Masz moje słowo!

Koniec

Komentarze

Blackenie, 12k to już nie szort :) I zlikwiduj kropkę na końcu tytułu

http://altronapoleone.home.blog

No tak… w wordzie, troszku ponad 10k wyszło, ale tu dużo więcej. Zaraz zmienię.

Hmmm. Jak dla mnie – za mało fantastyki. Niby Lucjan widzi jakieś dziwne byty, ale nie wypływają one specjalnie na fabułę. Całość wygląda mocno, jakby Lucjan jednak powinien brać te lekarstwa. A ktoś powinien pilnować, czy tak się dzieje.

Nie mogę się połapać, ile lat mają bohaterowie na początku. Jan już zachowuje się jak całkiem dorosły facet (własne mieszkanie, w nim uspokajająca waleriana, facet ma jakieś przemyślenia), a Lucjan jeszcze nie miał żadnej pracy, mama się nim ciągle opiekuje. Czy oni nie byli rówieśnikami?

Za co właściwie Lucjan dostaje rentę? Ona nie uniemożliwia podjęcia pracy w korpo?

Interpunkcja kuleje.

– Czy bierzesz leki, pytam się? – powiedział z wyrzutem, idąc do kuchni. Nie potrafił odrzucić starego przyjaciela, czuł, że bez jego pomocy stoczy się bezpowrotnie w otchłań szaleństwa. Miał, co prawda, skromne grono znajomych, lecz tylko Janowi zwierzał się ze wszystkiego.

Coś tu się zadziało dziwnego z podmiotem.

Babska logika rządzi!

hej, dzięki za komentarz i lekturę.

 

“Nie mogę się połapać, ile lat mają bohaterowie na początku. Jan już zachowuje się jak całkiem dorosły facet (własne mieszkanie, w nim uspokajająca waleriana, facet ma jakieś przemyślenia), a Lucjan jeszcze nie miał żadnej pracy, mama się nim ciągle opiekuje. Czy oni nie byli rówieśnikami?”

 

Kiedyś w pracy przyszła do nas osoba koło trzydziestki. Nigdy nie pracowała (nie, to nie kobieta, która musiała wychowywać dzieci od młodości), pracę dostała po znajomości. Może i zadziwiające, ale czy takie niezwykłe to nie wiem. O większej ilości takich przypadków słyszałem, choć na oczy widziałem tylko tą jedną.

 

“Za co właściwie Lucjan dostaje rentę? Ona nie uniemożliwia podjęcia pracy w korpo?”

 

Za niezdolność do pracy ;) Z rentą socjalną jak najbardziej można podjąć pracę, kiedyś z taką osobą pracowałem nawet. Do progu X nie potrącają z renty ani grosza, w przedziale zarobków Y potrącają jakąś kwotę z renty, a powyżej progu Z zawieszają.

 

“Interpunkcja kuleje.”

 

Ech :( miałem nieśmiałą nadzieję, że jest lepiej ze mną w tej kwestii, ale się przeliczyłem widać.

 

“Miał, co prawda, skromne grono znajomych, lecz tylko Janowi zwierzał się ze wszystkiego.” – tutaj brakuje podmiotu?

W tym całym fragmencie dziwnie wygląda z podmiotem. Najpierw ewidentnie jest nim jeden kumpel, przez cały czas podmiot domyślny (czyli bez zmian), a na końcu już ewidentnie drugi kumpel.

Babska logika rządzi!

No w sumie tak, pamiętam, że nawet przy pisaniu się zastanawiałem nad tym fragmentem, czy to aby nie zgrzyta? Teraz naprawiłem błąd :)

Tekst opierający się mocno na interpretacji rzeczy widzianych przez postać. Czy Lucjan ma zwidy, czy nie? Czy to choroba, czy jednak coś więcej? Stąd koniec końców tekst mnie ni ziębił, ni grzał. Bohater i jego stan też mnie raczej nie ruszył.

Przy czytaniu co niektóre fragmenty chrobotały, ale przeszedłem przez całość bez przykrości.

Podsumowując: nieźle, ale dla mnie bez fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

ekst opierający się mocno na interpretacji rzeczy widzianych przez postać. Czy Lucjan ma zwidy, czy nie? Czy to choroba, czy jednak coś więcej?

 

Coś więcej, Jan też mógł je zobaczyć : “Kątem oka dostrzegł jakieś eteryczne białe cholerstwo. Ogromny dmuchawiec? Uznał to za powidok (wróżka, przypominała już Predatora w kamuflażu, więc nie miał szans jej dostrzec).”

 

Bohater i jego stan też mnie raczej nie ruszył.

 

Tekst miał być trochę satyryczny, nie chciałem wzbudać w czytelniku litości czy współczucia.

 

Dzięki za komentarz i lekturę ! Pozdrawiam

Z każdym łykiem mrożonej kawy coraz głębiej mościł się w fotelu.

Trochę to nie pasuje. Jakbyś zderzył dwie osobne rzeczy, z dużym hukiem.

 Wypoczynek z literaturą

Pisma popularnonaukowe nie publikują literatury. Można wprawdzie mówić o literaturze fachowej (którą też nie są)…

 Wtem

No, wiesz?

 nerwowe pukanie. Natarczywe. Nieustępliwe.

Kurczę, to staccatto nawet dobrze gra. Onomatopeja.

 Nieprędko wróci do lektury, wiedział kto się dobija.

To skakanie po czasach trochę dezorientuje. Może tak: Wiedział, kto się dobija, i że nieprędko pozwoli mu wrócić do lektury.

 Zdjął szklane okulary

Nikt już nie używa szkła, za ciężkie i tłukące. I właściwie po co Ci to zastrzeżenie?

 Wystarczył szczęk zamka, by wepchnął się do środka niezapowiedziany gość.

Hmm. No, nie wiem. Chyba to jednak nie dzięki szczękowi.

 pytam się

Nie się, a Lucjana.

 Nie potrafił odrzucić starego przyjaciela

Anglicyzm. Lepiej: odmówić, w ostateczności odtrącić (które z tych znaczeń masz na myśli?).

 bez jego pomocy stoczy się bezpowrotnie w otchłań szaleństwa

Niejednoznaczność – kto się stoczy?

 skromne grono znajomych

Czyli grono było nieśmiałe i nie miało dużych dochodów?

 westchnął odliczając

Westchnął, odliczając.

 Łudził się, że herbata z walerianą pomoże mu się choć trochę uspokoić.

Znów niejednoznaczność. Kto ma się uspokoić? I czy waleriana nie ma interakcji z psychotropami? No i czy Lucjan jej nie wywącha? (Musiałby być nieźle nakręcony, waleriana śmierdzi ohydnie).

 wypalił nad uchem Jana

Jednak przydałby się podmiot.

aż ten napiął się jak struna.

Hmm.

 dziewczę z krainy marzeń i snów, która wypełniła

Dziewczę wypełniło.

 nadwerężając do granic swój psychiczny stan

Nienaturalne. Stan psychiczny – i czy stan można nadwyrężyć?

 poprzez dziwaczne praktyki

Jednak "przez".

 specyfików tworzonych w piwnicy

Wytwarzanych. Przecież nie wyczarowuje ich z głowy.

 nie wiedząc właściwie co powiedzieć

Nie wiedząc właściwie, co powiedzieć. Ale można to wyciąć.

 choć na jeden dzień wyjdź ze swoich myśli

[OT] Rada dobra, choć niewykonalna [/OT]

 Jan był rozsądnym człowiekiem. Nie chciał, by przyjaciel wyszedł w tym stanie.

Nie jestem pewna, czy to się łączy.

 Wesoła świnia tak, smutny Arystoteles nie.

To nie był Sokrates?

Trzymaj się tego. Coś pękło. Żegnaj.

Mam poczucie, że coś się tu zgubiło. Trochę się gubię w tym dialogu, bo nie zawsze jest jasne, kto co mówi – Lucjan jest łatwo odróżnialny, kiedy monologuje, ale tu masz pojedyncze słowa.

 Wychodząc nagle przystanął spoglądając

Wychodząc, nagle przystanął i spojrzał. Dwa imiesłowy w jednym zdaniu po pierwsze się rymują, a po drugie dają wrażenie, że bohater ma niespotykaną liczbę rąk i nóg.

 Za małolata

Kolokwializm – chyba może być w takiej narracji, ale zaznaczam dla porządku.

 Lata pokornego życia

Jakie życie jest pokorne?

 doprowadzając sąsiadów do grzesznych myśli

Aż się boję spytać, jak…

 stwierdziła

Na pewno?

 Nie wzbudziła tym uznania rodziny

Czy uznanie się wzbudza? Można się z nim spotkać.

 jeno na chwilę

Nagle bardzo wysokie słowo. Dlaczego?

 były jedynymi oznakami nieporządku

Nie. Oznaka to coś, z czego się wnioskuje o istnieniu czegoś innego. Porozrzucane ciuchy i książki są elementami nieporządku.

 Nawet w zlewozmywaku nie roiło się od brudnych naczyń.

Lepiej opisz, jak zlew wyglądał, a nie jak nie wyglądał (np. był pusty i świecił czystością – no, może bez przesady).

 zmartwiona, by biedak nie zmarniał

Coś tu jest nie tak. Powtarza się dźwięk, ale poza tym – nie można być zmartwioną, żeby. Można być zmartwioną czymś, albo martwić się, żeby.

 Babcia co najwyżej burknęłaby…

Przeorganizowałabym: Może tylko zdjęcie olbrzymiego obrazu Maryi w pozłacanych ramach i wyklejenie ścian wydrukowanymi cytatami z książek wywołałoby dezaprobatę babci.

 Spod biurka wyjrzała mała wróżka z niebieskawymi skrzydełkami. Miał to w dupie.

… whaat?

 przedzierając się przez niemrawe ludzkie kukły

Może jednak przez tłum kukieł.

 odbiegł w kąt pokoju kryjąc się

Czy to na pewno zdarzenia jednoczesne? I w którym właściwie momencie przeskakujesz do Lucjana? Przy wróżce?

 mdłości. Organizm postanowił odpłacić za spożyty w solidnej ilości

Ości-ości. SPożyty SPecyfik. Całe zdanie ciut pretensjonalne, ale głównie za sprawą powtórzonych dźwięków.

 własnoręcznej roboty

Własnej roboty (idiom!).

 Wylewał cierpienia i żale w porcelanowy tron.

Nie wiem, czy Ci przyklasnąć, czy się odwrócić…

 Nadmiar śliny spływał mu z warg, która na dnie muszli tworzyła fantazyjne parafraktale.

Anglicyzm składniowy! W polszczyźnie nie wciskamy niczego między słowo, a jego określenie. Przeorganizuj: Z warg spływał mu nadmiar śliny która na dnie muszli tworzyła fantazyjne parafraktale.

 Co gorsza, przypomniał sobie, że za tydzień zaczyna pracę w korporacji, którą załatwił mu ojciec.

Troszkę przeskok, ale bohater jest wyraźnie niezdrów na umyśle, więc to zasadne.

 Lucjan nie był ucieszony

Może jednak: ale Lucjana to nie ucieszyło?

 nie przepracował choć godziny

Ani godziny.

użył zapasowego klucza

Anglicyzm. Otworzył drzwi zapasowym kluczem. Albo własnym kluczem, bo skąd miał zapasowy?

 Co prawda zdarzały

Co prawda, zdarzały.

 okna skierowane na południe

Okna nie są skierowane, a wychodzą na południe.

 zepsutej lazanii, którą Lucjan uwielbiał nawet gdy była syfiastym garmażem z marketu

Zepsutą? :P Ja napisałabym: lazanii, którą Lucjan uwielbiał niezależnie od jakości. Nawet tę najbardziej syfiastą z supermarketowej garmażerii.

 bił po nozdrzach od progu

To bym wycięła. Nie bój się równoważników zdań.

 Kątem oka dostrzegł…

Zaduch?

 wróżka, przypominała

Żadnych przecinków między podmiotem, a orzeczeniem. Nigdy, przenigdy, fu.

 koperty nim

Koperty, nim. Czemu nie "zanim"?

 Jana naszły złe przeczucia i nie mylił się.

Przeczucia to nie sądy. Ja opisałabym, jak gorączkowo rozrywa tę kopertę.

 list, nie przekazywał

Przecinek. Podmiot. Orzeczenie. Wrr.

 Żegnaj przyjacielu

Żegnaj, przyjacielu. Chociaż czy Lucjan zwracałby uwagę na takie drobiazgi…

jak ciebie kocham

"Ciebie" psuje rytm i jest wątpliwe gramatycznie – "cię".

 postacie powoli rozpływają się w niebycie

Postacie? Postacie to kształty, a Ty chyba masz na myśli coś więcej?

 Płomień życia karlał, w końcu przeszedł w żar

Płomień raczej przygasa.

 Niekiedy powiadano

Nie jest to jasne. Może lepiej: niektórzy twierdzili?

 Nieliczne księgi oprawione w marokin

To sugeruje, że pośród wielu ksiąg tylko nieliczne były oprawione w marokin. Nie chodziło Ci o: Kilka ksiąg w marokinowych oprawach?

 przeczytanych woluminów

Sama nie wiem. Woluminów?

 Posiadł ów starzec coś, czego nikt inny nie zdołał.

Nierówność stylu. Czemu nagle tak wymyślnie?

czerń przełamaną jedynie żółtymi kolczykami w kształcie piór

Coś w tym opisie nie kontaktuje. Czerń może być przełamana żółcią, ale nie kolczykami.

 Zastanawiał się czy kiedykolwiek je jeszcze założy?

Zastanawiał się, czy. Jan nosi kolczyki? Bo to wynika ze struktury zdania.

 zgłębiał księgi szukając

Przecinek przed imiesłów.

 więcej pytań niż odpowiedzi

Więcej pytań, niż odpowiedzi.

 upłynęło nim zrozumiał,

Upłynęło, nim.

 Po tym odkryciu zrezygnował z kariery na uniwersytecie

A kiedy ją miał? Myślałam, że doznał olśnienia zaraz po śmierci kumpla?

 Dziękuję ci Lucjanie

Dziękuję ci, Lucjanie.

 Poza tym, po co mam o tym opowiadać, nie chcę zacząć tęsknić.

Nierówność stylu – wahnąłeś w drugą stronę.

 zadedykuję tobie me dzieło

Jak już, to: tobie zadedykuję moje dzieło.

 

Większość ludzi używa za dużo słów – Ty za mało. Uważaj na podmioty zdań. Format dialogów – ktoś na pewno wrzuci link do poradnika, ja powiem tylko – na to też uważaj.

Co do fabuły – mam wrażenie niedopowiedzenia, niedokończenia, jakbyś chciał jak najszybciej wysłać tekst, który jest Twoją impresją po pierwsze, a po drugie… no, właśnie. Nie mogę uchwycić, o czym on jest. Jakby wątki uciekały mi z palców. Jakbyś musnął temat i nie zdążył się w niego zagłębić.

Nie ma tu klasycznego konfliktu. W pierwszej części Lucjan coś obiecuje, ale rozwiązuje go – i co dalej? To jako takie nie zawsze jest wadą, ale tutaj nie ma też za dużo fantastyki – zatrzymałeś ją raczej w tle.

Ale wiesz co – myślę, że może być lepiej. Pracuj dalej.

 Za co właściwie Lucjan dostaje rentę?

Ja dostawałam kolejową, ale tylko do pełnoletniości (za członka rodziny, który pracował nominalnie na kolei). Renty są dziwne.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wow, Tarnina, no naprawdę uznanie za tak wnikliwą recenzję. Doceniam. Na razie odniosę się do paru kwestii, ale wrócę później, bo żona goni :

 

Nikt już nie używa szkła, za ciężkie i tłukące. I właściwie po co Ci to zastrzeżenie?

Używa się (chyba, że ktoś ma naprawdę dużą wadę, to nie warto, bo ciężkie). Są bardziej odporne na zarysowania chociażby. Zresztą głównie chodziło mi o nawiązanie do “mędrca szkiełko i oko”

 

Nie się, a Lucjana.

chciałem, by dialogi były dość, hm… “swobodne” i naturalne, dodać mowy potocznej.

 

 

Znów niejednoznaczność. Kto ma się uspokoić? I czy waleriana nie ma interakcji z psychotropami? No i czy Lucjan jej nie wywącha? (Musiałby być nieźle nakręcony, waleriana śmierdzi ohydnie).

Waleriana jest na tyle słaba, że w interakcje nie wejdzie. Takie miksy leków się robi, że waleriana to pikuś. Co do wywąchania… no fakt, czuć ją, ale ostatecznie i tak jej nie wziął… Stwierdziłem, że Lucjan był tak nakręcony, że wcale by się nie zorientował

 

 

Wesoła świnia tak, smutny Arystoteles nie.

Prawda… I co zabawne, powtarzam ten błąd od lat :D Nie mam pojęcia dlaczego ta świnia mi się z Arystotelesem uparcie kojarzy.

 

Jakie życie jest pokorne?

Tak trochę kolokwialnie chodziło mi o życie grzecznego dziecka – niesprawiającego problemów.

 

 

Co do fabuły – mam wrażenie niedopowiedzenia, niedokończenia, jakbyś chciał jak najszybciej wysłać tekst

 

Co to by było, gdybym wysłał jak najszybciej tekst, tragedia jakaś i facepalm :) Zacząłem go pisać z rok temu. Oczywiście zaglądałem do niego z przerwami, czasem przebudowywałem to i owo… Ostatnie szlify robiłem na przestrzeni miesiąca – dwóch.

 

W pewnym momencie wychodził mi dłuższy tekst, stwierdziłem jednak, że nie warto. Jakoś nie najlepiej wychodzi mi pisanie, więc większa szansa na komentarz czytelnika przy krótkim tekście.

 

Dzięki jeszcze raz!

Używa się (chyba, że ktoś ma naprawdę dużą wadę, to nie warto, bo ciężkie).

No, popatrz, a mnie mówili, że już nie…

 Waleriana jest na tyle słaba, że w interakcje nie wejdzie.

To nie od słabości zależy – zagadnienie jest skomplikowane, ale zasadniczo chodzi o to, że leki mogą oddziaływać na te same biochemiczne mechanizmy albo reagować ze sobą nawzajem. Skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.

 Tak trochę kolokwialnie chodziło mi o życie grzecznego dziecka

No, troszkę za bardzo kolokwialnie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No cóż, fantastyki nie zauważyłam, bo wróżki i króliki wyglądają mi raczej na wytwory nie do końca zrównoważonej wyobraźni Lucjana. Nie dostrzegłam też nic szczególnie romantycznego ani w postaci Lucjana, ani Jana. Ot, dwóch samotnych facetów i nic poza tym.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia, jako że sporo w nim różnych usterek. Szkoda że nie wprowadziłeś poprawek sugerowanych przez Tarninę – czytałoby się znacznie lepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za przeczytanie regulatorzy. Co do uwag Tarniny, pamiętam o nich. Niestety, czasu mało i nie byłem w stanie zrobić wszystkiego na już

Nie urzekło. Oparłeś cały tekst na postaci Lucjana, a ona, wbrew temu co sądził Jan, nie okazała się na tyle ciekawa, by ten tekst udźwignąć. 

Szkoda. Dzięki, że wpadłeś :)

Coś w tym tekście jest… Jeszcze nie wiem do końca, co, ale ma swój urok.

Fabuła może nie porywa, postaci może nie przykuwają do monitora, ale hmm… No dla mnie coś tutaj tkwi, chociaż chyba sprytnie to ukryłeś, skoro nie potrafię zdefiniować :D

Podobał mi się Lucjan – romantyk, który żyje trochę tu, trochę tam, rozpaczliwie szukając drogi do Izabelli. I jego przyjaciel, Jan, który pod koniec życia zrozumiał… I końcówka, gdy zmienia treść listu…

 

Dziwne, trochę zakręcone opowiadanie i nie do końca rozumiem przesłanie. Ale jakimś cudem mi się nawet podoba.

Hej, fajnie, że zechciałaś przeczytać i miło mi, że coś pozytywnego się w tekście znalazło :) Chciałem ukazać romantyzm bez pompy, tajemniczości, podniosłości… trochę satyrycznie podejść do tego. Jednocześnie zachować wewnętrzny dramat bohatera. W pierwotnej wersji opka, miało być poważnie, ponuro i smutno, ale to wymagałoby więcej kilogramów znaków, a nie chciałem pisać dłuższego tekstu.

Nie porwało mnie, ale czytało się przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

no proszę, kto tu zajrzał :) dzięki

Ej, ja dawno zajrzałam, zobacz, jak dawno Ciebie tu nie było ;)

Przynoszę radość :)

Anet, oj prawda, prawda. Teraz dopiero widzę Twój ostatni komentarz (oj wstyd!), nie było mnie jeszcze dłużej. Trzeba będzie wrócić na dobre w końcu…

Kilka ksiąg w marokinowych oprawach kurzyły się na wypaczonej półce. ← kurzyło

Kilku przecinków brak. Fantastyki mało. Czytało się. Nie porwało. Sorry.

 

 

Nowa Fantastyka