- Opowiadanie: madalenee - Statki na horyzoncie

Statki na horyzoncie

Oceny

Statki na horyzoncie

Szybka strzała przemknęła koło płotu kowala, świsnęła niedaleko konia Nithesa, odbiła się z jazgotem od jakiegoś wiadra i wbiła się w niską sosnę koło drogi. Daan zmrużył oczy i wykrzywił usta, patrząc na tor jej lotu. Spociły mu się ręce, wytarł je szybko o spodnie i czekał już tylko na krzyk.

– Baranie! Chcesz zabić Gwidona!? – wrzasnął Nithes, biegnąc do swojego konia.

– Gwidon! Nic Ci nie jest? – zapytał zmartwiony, dotykając delikatnie głowy zwierzęcia opuszkami palców. Sprawdził dokładnie, czy koń nie ucierpiał i znów zaczął krzyczeć i kląć.

– Daan, cholera! Ile razy mam powtarzać!? Strzelanie z łuku wymaga obu rąk! Tę wyprostuj – ciągnął, uderzając Daana w rękę – złap łęczysko tutaj. – Daan chwycił łuk wyżej. – Nie! Tutaj! – Nithesowi ni stąd, ni zowąd przeszła ochota na tłumaczenie po raz setny tego samego. Pokręcił głową, zwątpił i wyrwał łuk z rąk młodszego brata. Obrócił się i szybkim krokiem ruszył w stronę domu.

– Ale… – zaczął Daan, wyciągając rękę w stronę Nithesa. Nie dokończył jednak. Nie wiedział, co powiedzieć. Był bardzo zdenerwowany i już zmęczony ćwiczeniami od rana. Ze zwieszoną głową poszedł w stronę lasu, mijając po drodze swoją strzałę. Zatrzymał się po chwili, zawrócił i wyrwał ją oburącz z drzewa.

Las znajdował się bardzo blisko domu Daana, tuż za pagórkiem, na którym dzieci często ćwiczyły zaklęcia podmuchów wiatru. Sosny zdawały się sięgać nieba, jakby chciały bawić się z chmurami. Między drzewami było sporo krzaków jagód pokaźnych rozmiarów, które służyły Nisom do wytwarzania przeróżnych konfitur, ale przede wszystkim wyśmienitych krwistoczerwonych trunków, znanych we wszystkich pięciu krainach. Jagody szkarłatne, jak brzmiała ich nazwa, w przeciwieństwie do innych jagód i borówek, dawały owoce wiosną. Organizowano wtedy wspólne zbiory, podczas których mieszkańcy całego Kanis zarzucali kosze na plecy i słoneczne dni spędzali wśród drzew, wygwizdując tęskne melodie. Las ciągnął się od południa do północy Kanis, otaczając miasto Yova od zachodu, tuląc góry na północy i sięgał aż do miasta Severon nad Morzem Północnym. Lud Nisów czerpał z niego owoce leśne, grzyby, zwierzynę, ale gąszcz drzew był nie tylko kopalnią zasobów. Odbywały się tam zawody, gry i coroczna Wyprawa Siły. Kanis było krainą łowców i zielarzy, gdzie ludzie ponad wszystko kochali las. Był on dla nich największym darem, a nauczanie młodszych pokoleń szacunku do niego stanowiło istotny punkt wychowania. Nisowie nazywali go po prostu lasem, nie miał szczególnej nazwy, ale mimo to był dla nich niezwykle ważny.

Daan biegł w stronę jeziora, sprytnie omijając drzewa i przeskakując niskie krzewy. Ściskał strzałę, której czerwone lotki powykrzywiały się i połamały. W końcu zatrzymał się zdyszany, rozejrzał się dookoła, wypatrując jakichkolwiek piór. Pozbierał kilka błyszczących, szarych lotek, przyciął je za pomocą noża i przymocował do strzały. Zaczął szukać swojego cisowego łuku, który schował niedaleko korzeni zwalonej sosny. Dostał go od Larsa – kowala, który przestał się nim posługiwać, kiedy kupił sobie wymarzoną kuszę. Stary łuk był porządnie wykonany i wciąż nadawał się do strzelania. Łęczysko miało na końcach wyrzeźbione kanciaste wilcze łby – ze ślepiami, które, wydawałoby się, chcą namierzyć zwierzynę. Daan przychodził tutaj czasami, by w ciszy i bez zbędnej widowni ćwiczyć strzelanie. Po krótkim odpoczynku chwycił strzałę, naciągnął cięciwę, wyprostował rękę trzymającą łęczysko, i z przymkniętym okiem, wydychając powoli powietrze – wycelował w starą brzozę i strzelił. Trafił dokładnie tam, gdzie chciał. Ale po paru próbach osłabły mu ręce, drżały przy napinaniu łuku i zaczął pudłować. Usiadł na chwilę i opierając się plecami o drzewo, spoglądał w górę.

– Mam za słabe ręce – szepnął. Podniósł się, wziął głęboki wdech, zostawił za sobą łuk i zaczął powoli wracać do domu. Zaburczało mu w żołądku, złapał się za brzuch i pomyślał o niebiańsko pachnącym obiedzie. Miał nadzieję, że Nithes nie zapomniał czegoś ugotować .

Daan miał rację, komentując swoje ręce. Były chude, wątłe, nie utrzymałyby miecza. Nogi wyglądały jak para patyków, plecy były proste, ale słabe. Sylwetka zaś smukła, a wręcz wychudzona, mimo że pochłaniał dużo jedzenia. Według Nithesa żarł jak świnia. Ale w końcu miał tylko czternaście lat, więc musiałoby minąć jeszcze sporo czasu, by wyglądał jak każdy postawny Nis. Prezentował się mizernie, chociaż uwagę zwracały jego oczy o intensywnie szafirowej barwie. Włosy miał lśniące – orzechowe, cerę porcelanową, twarz pogodną, a w brodzie dołeczek, zupełnie taki sam jak jego starszy brat.

 

Daan szybkim krokiem maszerował w stronę domu, dotykając co jakiś czas pni drzew. Młode listki wychylały się obudzone wiosennym słońcem. Po drodze zebrał trochę pędów gajowca i wziął dwie wypełnione butelki soku brzozowego, który zbierał, nacinając głęboko korę drzew rosnących na skraju lasu. Wiosną wiele osób przytwierdzało do nich butelki odmiennych kolorów, gromadzące słodki sok. Dzwoniły one w powiewach wiatru, stykając się ze sobą, co dawało tęczowe widowisko.

– Nithy! – krzyknął Daan, wchodząc do domu. Przed wejściem ściągnął skórzane buty i wszedł do dużego salonu. Butelki i zioła położył na okrągłym dębowym stole.

– Nithes!? – wołał brata, wchodząc do kuchni. Na kuchennym stole stały dwa talerze wypełnione jeszcze ciepłym gulaszem z sarniny i ziemniakami.

– Ooo, postarałeś się dziś z obiadem, braciszku! – Zatarł ręce i nie odrywając wzroku od jedzenia i oblizując usta, usiadł do stołu. Chwycił łyżkę i jeszcze raz zawołał brata, ale ten nie odpowiadał. Daan spojrzał znów na jedzenie, odłożył łyżkę na stół, szybko wstał i popędził na górę kręconymi schodami.

– Hej! Jesteś? – pytał, rozglądając się po pokojach i ciemnym poddaszu. Wybiegł zdziwiony na drogę, zastanawiając się, dlaczego Nithes przygotował obiad dla nich obu i gdzieś wyszedł. Obrzucił wzrokiem okolicę domu, mrużąc oczy przed jaskrawym słońcem. Usłyszał stukot w kuźni sąsiada, podbiegł w jej stronę. Gdy wchodził do środka, nagrzane powietrze buchnęło mu w twarz. Na moment osłonił ją ramieniem. Spojrzał w górę. Od czasu do czasu można było tu zobaczyć przelatujące nad głową atramentowe jaskółki.

– Dzień dobry – rzekł do mężczyzny zajętego wykuwaniem żelaznych podków. Kowal nie odpowiedział, pracował szybko, wydawał się bardzo skupiony.

– Nie widział pan może Nithesa? – spytał głośno Daan.

– Mów mi po imieniu, ile razy mam powtarzać? – powiedział prędko Lars, nie patrząc na chłopaka. – Nithes jest na spotkaniu z Ravenem, biegli w stronę wieży. Ktoś zauważył statki na horyzoncie – wytłumaczył pośpiesznie, nie przerywając pracy.

– Statki? – wypowiedział prawie bezgłośnie chłopak. Chciał dopytać, o co dokładnie chodzi, ale kowal ciągnął:

– Nie wydaje mi się, żeby było to coś poważnego, pewnie fałszywy alarm. Z tego, co wiem, to Taluarowie nie mają powodu, żeby nas atakować. Od osiemdziesięciu lat… – ciąg słów leciał szybko, ale Daan nie czekał końca. Wybiegł z kuźni i pospieszył na południe. Przez głowę przebiegł mu potok myśli. Mnóstwo pytań zaczęło wybuchać mu w głowie. „Raven przyszedł po Nithesa? Jest dowódcą wojska w Yovie. Dlaczego nie mógł kogoś po niego wysłać?” – zastanawiał się, zaskoczony.

Minął wiele domów, po drodze łypnął na wysoką wieżę zachodnią, a przebiegając wąską uliczką – potrącił kogoś, jednak gnał dalej. Biegł szybko, potknął się o wystający kamień na drodze w środku miasta, ale nie wytrąciło go to z równowagi. Gdy dotarł do celu, zwolnił. Zmęczony, otarł pot z czoła. Przy wejściu do wieży nie było strażnika. Pokaźne drzwi były uchylone. Pociągnął je do siebie, rozglądając się, czy nikt nie śledzi go wzrokiem. Nie zamykając ciężkich drzwi za sobą, zaczął wspinać się ukradkiem, stopień po stopniu. Ciało Daana zadrżało z zimna – w środku było dużo chłodniej niż na zewnątrz. Wchodząc coraz wyżej, stopniowo zasłuchiwał zaciekłą dyskusję. Męskie głosy przekrzykiwały się wzajemnie, ale chłopak jeszcze nie mógł nic zrozumieć. Wspinał się więc dalej, jego serce kołatało intensywnie. Gdy zbliżał się do komnaty położonej prawie na samym szczycie wieży, zaczął pojmować odbijające się echem słowa. Usiadł na lodowatych, twardych schodach, oparł plecy o kamienną ścianę i słuchał.

– Musimy użyć wszelkich tablic i ampułek, jakie ktokolwiek posiada. Rozumiem, że wojsko ma ich sporo na wypadek walki, ale pamiętajmy o tym, jak wyglądała ostatnia bitwa z Taluarami. Magia to nasz jedyny ratunek! – rozległ się potężny głos.

– Tego akurat nikt z nas nie pamięta. – Daan rozpoznał głos brata. – To po pierwsze. A po drugie nie możemy pozbawiać nikogo czarów, każdy ma prawo obronić siebie i…

– Może my nie pamiętamy – przerwał mu ten sam niski głos – ale nasze rodziny…

– Tu nie chodzi o wspomnienia czy tablice i ampułki! Rozmawiamy o bezpieczeństwie nie tylko ludzi, ale całego Kanis! Naszego lasu! – warknął ktoś inny. Daan przypuszczał, że to Raven. – Musimy pośpieszyć do Moonnau! Jesteśmy zmuszeni wspomóc się ich czarami!

– Tak! Jak już zbierzemy tablice i ampułki od wszystkich z miasta…

– Nie będziemy nikomu niczego odbierać! Raven?! – huknął Nithes.

– Parę tablic od zwykłych ludzi nie pomoże w wojnie – zgodził się Raven.

– Chwileczkę, moment – odezwał się spokojny głos. – Nikt nas nie atakuje i nie jesteśmy pewni, co to za statki. Bez paniki. Od razu zakładacie najgorsze.

Na chwilę zapadła cisza, Daan, wystraszony, zaczął zastanawiać się, czy już w tak młodym wieku będzie musiał dźwigać miecz, patrzeć na konających przyjaciół i być może zginąć samemu. Przypomniał sobie opowieści o przejmującej Bitwie Morskiej z Taluarami. Chciał odpędzić przykre myśli, ale coraz gorsze sceny odgrywały się w jego umyśle. Po raz pierwszy w życiu poczuł tak wielki strach, był cały spocony. Wstał, złapał się za głowę i potargał włosy, jakby powarkując. Po krótkim momencie odezwał się Raven:

– Muszę jeszcze sam nad tym posiedzieć, żeby coś zadecydować. Wezmę oczywiście pod uwagę wasze propozycje. – Rozległ się zgrzyt odsuwanego krzesła.

– Chwileczkę! To tyle?! – ryknął ktoś.

– Spokojnie, to nie koniec naszej rozmowy. Mam teraz parę spraw na głowie. Będziemy w kontakcie – odparł Raven spokojnie i po sekundzie słychać już było odgłosy kolejnych krzeseł i szeptów mężczyzn.

Dann usłyszał kroki, wzdrygnął się i gorączkowo zaczął zbiegać w dół. Zwolnił, dobiegając do drzwi, wyszedł powoli i marszem udał się w stronę domu. Zatrzymał się niedaleko, by poczekać na Nithesa. W jego głowie wciąż panował harmider wyobrażeń o walce z Ludźmi Miecza. Gdy zobaczył zbliżającego się brata, podbiegł do niego i z przejęciem w głosie spytał:

– Co teraz? Ile mamy czasu na przygotowanie się do walki?

– Już wiesz? – spytał mało zdziwiony Nithes.

– Ee… Lars mi powiedział. – odparł szybko Daan.

– Jeszcze nie możemy być niczego pewni. Statki wydają się przebywać cały czas w jednym miejscu. Ale ja jestem przekonany co do jednego, braciszku – powiedział z powagą, spoglądając błyszczącymi oczami na Daana. – Od jutra bierzemy się poważnie za treningi. – Daan nie odpowiedział. Szedł rytmicznie, patrząc pod nogi.

– I nie będę już usprawiedliwiać twoich nieobecności u Berera – rzekł Nithes, lekko uderzając pięścią młodszego brata w ramię. Daan spojrzał na niego ponuro. Do samego domu szli wolnym krokiem i bez słowa. Lekki wiatr dmuchał w ich twarze, z domów dobiegało dużo rozmów i donośnych dyskusji, wokoło nie można było dostrzec prawie nikogo. Każdy w Yovie rozważał obecną sytuację, choć prawie nikt nie wiedział, co dokładnie się dzieje. Jedyne, co było oczywiste, to chmara statków na horyzoncie. Daan utonął w nieprzyjemnych myślach, które nie pozwoliły mu zasnąć tej nocy.

Koniec

Komentarze

Dość dobrze napisane pod względem technicznym (przecinki, dialogi itd.), choć to tylko moja amatorska opinia, bo nie jestem w tym mocny akurat

 

“Daan miał rację, komentując swoje ręce.” – trochę dziwnie to brzmi.

 

Z Twoim fragmentem jest ten problem, że… cóż, nie porwał mnie. Za krótki, za mało się działo, nic, co zapamiętam na dłużej.

 

Do czego służą tablice i ampułki, bo z tekstu to nie wynika ?

Teraz na portalu modne jest słowo “infodump”, czyli w tym przypadku encyklopedyczny opis lasu. Chyba dobrze by było rozrzucić te informacje po całym tekście, ewentualnie niektóre pominąć. 

Niby to nie jest źle napisane, ale w opowiadaniu nic się tak naprawdę nie dzieje. Pojawiły się za to jakieś światotwórcze wątki, które jednak nie znalazły rozwinięcia. Lepiej publikować skończone opowiadania, bo z fragmentów zazwyczaj nic nie wynika i w sumie mało kto je czyta. 

 

I po co to było?

Dziękuję za komentarze!

Opisałaś sielski las, potem nastąpił nagły zwrot i na horyzoncie pojawiły się statki, co przestraszyło miejscową ludność i na tym fragment się skończył. Nie wiem, Madalenee, o co tu chodzi, w dodatku nie bardzo chce mi się wierzyć w duży salon w wielskiej chacie i w ziemniaki podane na obiad…

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka