- Opowiadanie: Agiks - Teksańska masakra na trasie autostrady nr 83 (cz.II)

Teksańska masakra na trasie autostrady nr 83 (cz.II)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Teksańska masakra na trasie autostrady nr 83 (cz.II)

W pokoju hotelowym – niedużej dwójce z osobnymi łóżkami – Cain i River posilali się w ciszy. Eleonor w tym czasie przebrała się i po raz kolejny sprawdziła, co porabiają oraz gdzie się znajdują ścigane przez nich potwory.

– Nie uwierzycie! – Wpadła do pokoju mężczyzn dziewczyna. W rękach trzymała rozłożoną papierową mapę, a oczy błyszczały jej z podniecenia. Dwójka Zabójców spojrzała pytająco, a gdy rzuciła na stojący przed nimi stolik mapę wpatrzyli się w nią z zaciekawieniem. – To jest po prostu… – Przerwała, by wybuchnąć delikatnym śmiechem. – Właśnie odkryłam, że sto mil stąd znajduje się miasto o nazwie, uwaga… Eden.

Cain skrzywił się z niechęcią, a River dopadł mapy. Po chwili znalazł zakreślone przez nią miejsce.

– Ona nie żartuje – zwrócił się do swojego partnera. Po czym dodał: – Z twojego zachowania wnoszę, że to nie koniec rewelacji. Proszę, nie mów, że…

Eleonor pokiwała głową ledwie powstrzymując się od parsknięcia.

– Ale banał. – Westchnął młodzieniec.

– Mylisz się… – zagadnęła nieco poważniejąc – klasyk. Tylko pomyślcie… Wielka rzeźnia w Edenie, zorganizowana przed bandę Aniołów. Nie ma siły, żeby się temu oparły. Zjadą się całą grupą. – Klasnęła w dłonie. – A myślałam, że będzie ciężko. Że rozjadą się po całym Teksasie.

– Nie chcę, żeby to zabrzmiało, jakbym się wymądrzał – przemówił River rozsiadając się w swoim fotelu – ale dlaczego miałoby mieć dla nich znaczenie to, że nazwa miasta ma tak silne, religijne konotacje.

– Bo to nas, ludzi, zaboli jeszcze bardziej – odezwał się w końcu Cain. – A dla Nich to będzie bardzo makabryczny żart.

– Tak – potwierdziła Eleonor. – Z Ich punktu widzenia, to miasto aż się prosi żeby urządzić w nim masakrę.

Cain wstał i skierował się do łazienki.

– Idę się odświeżyć – rzucił. – Jak tylko Marcus wróci od szeryfa ruszamy w drogę, prawda? – Nie czekając na odpowiedź zniknął za drzwiami.

Eleonor w milczeniu spojrzała na Rivera, który odwzajemnił spojrzenie. W jej oczach czaiła się ciekawość, natomiast on miał minę pokerzysty.

– Nie wiem, jak to się stało, że trafiliśmy na ten sam ślad – przemówił po chwili – ale cieszę się, że mogę pracować razem z tobą. Dotąd nie mieliśmy okazji porozmawiać. – Uśmiechnął się lekko i wstał. Podszedł do niej i wyciągnął rękę.

Eleonor chwilę się zawahała, po czym uścisnęła mu dłoń.

– Już dawno chciałem cię poznać – kontynuował mężczyzna patrząc jej intensywnie w oczy. – Zastanawiałem się czy chociaż połowa z tego, co o tobie mówią, jest prawdą.

– Zapewniam cię, że cokolwiek o mnie słyszałeś… Nawet nie ociera się o prawdę.

– Zabrzmiało to bardzo złowieszczo. – Uśmiechnął się ponownie, udowadniając jej, że żadne z plotek na jego temat nie były przesadzone. – Ale jeżeli sądzisz, że się ciebie przestraszę, to jesteś w błędzie. Niebezpieczeństwa mnie pociągają, a nie odrzucają.

– W to akurat nie wątpię – mruknęła Eleonor unosząc brew.

Pomyślała, że Marcus mógł mieć co do niego rację. Ktoś taki jak River powinien wdzięczyć się do obiektywu aparatu bądź kamery, a nie trudnić ściganiem i zabijaniem śmiertelnie niebezpiecznych potworów.

– Prysznic twój. – Rozległ się nagle głos Caina. River kiwnął głową i poszedł się umyć.

Eleonor usiadła na jednym z łóżek i wpatrzyła w swojego przyjaciela, który energicznie wycierał sobie głowę.

– Jak ci się z nim współpracuje? – zagadnęła zdawkowym głosem.

– Lepiej niż się spodziewałem… – odparł bioroid w podobnym tonie. – Wiesz, gdy go pierwszy raz zobaczyłem, jak go Ebbing przyprowadził, pomyślałem, że to jakiś żart. Zresztą, chyba każdy tak reaguje. Widziałem wcześniej jego wyniki i nijak nie mogłem przypasować ich to tej ślicznej buźki. Ale powiem ci, że nigdy się tak bardzo nie pomyliłem. – Rudzielec pokręcił głową. – To, co on potrafi… Gdybym nie wiedział, pomyślałbym, że to nie człowiek, tylko jeden z nas.

– Nie wiem tylko czy Gordon nie odeśle go po tej akcji – rzuciła dziewczyna. – Nie był zachwycony tym, co się stało.

Cain skrzywił się i machnął ręką.

– Wzięli nas z zaskoczenia. – Rzucił ręcznik na łóżko i usiadł na nim. – Poza tym, Teksas to jednak specyficzne miejsce.

– Kowboje i Indianie? – zażartowała Eleonor. – Tego się właśnie boję. – Zamilkła na moment i wpatrzyła się w drzwi. – Gdzie ten Marcus…?

– Spokojnie, z jego wyglądem i aurą na pewno udało mu się wybić szeryfowi z głowy pomysł polowania na Anioły.

– Robi wrażenie, co? – Zaśmiała się dziewczyna. – Gdyby jeszcze nie był uparty jak osioł. I wyobraź sobie, że ma czelność mi się przeciwstawiać.

– Straszne… – poparł ją przyjaciel z rozbawieniem. – A za to chłoptaś ma tę wkurzającą właściwość, że na najbardziej jadowitą ironię potrafi odpowiedzieć, wyglądającym całkowicie szczerze, rozbrajającym uśmiechem. Ty wiesz, jakie reakcje wywołuje jego uśmiech u babek w bazie?

– Gwałt w oczach… – mruknęła Eleonor potakując.

Ich śmiech potoczył się po pokoju.

 

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. A po chwili wszedł przez nie Marcus. Mężczyzna był przebrany w cywilne ciuchy. Zabójcy wymienili się informacjami i po kilku minutach, gdy River wyłonił się z łazienki, pozbierali swoje rzeczy i udali do samochodów.

 

* * *

 

Eden, populacja dwa tysiące – informował napis umieszczony na tablicy wjazdowej. Mieścina położona była na przecięciu dwóch autostrad północ-południe: osiemdziesiątej trzeciej i siódmej. Poza swoją szczególną nazwą, niczym się nie wyróżniała spośród innych małych miasteczek w Teksasie. Mnóstwo niskich, drewnianych domów i co najwyżej cztery ulice na krzyż.

Ponieważ mieścina położona była w pobliżu autostrady, nie mieli większego problemu ze znalezieniem miejsca do spania. Co prawda nie planowali noclegu. Zabójcy Aniołów przyjechali do Edenu na nocne łowy. Na łóżkach leżały walizki wypełnione po brzegi różnego rodzaju bronią – pistoletami, nożami, granatami – zamiast odzieżą czy, w przypadku Eleonor, kosmetykami. Do tego gogle-noktowizory i kamizelki kuloodporne. Marcus i River przygotowali swoje ochronne maski, które w przypadku większej ilości Aniołów były praktycznie najważniejszym elementem wyposażenia. Miały postać kominiarek z wbudowaną, na wysokości nosa i ust, częścią z tworzywa sztucznego. W ten sposób chroniły ich przed ewentualną próbą pocałowania przez któregoś ze stworów. Co w starciach takich, jak to było wysoce prawdopodobne.

Ich cele miały przyjechać z tego samego kierunku, czyli autostradą numer osiemdziesiąt trzy. Eleonor i Cain stwierdzili, że Anioły zachowywały się jak młodociani przestępcy pod wpływem środków odurzających. Zabijanie ludzi traktowali jak zabawę. Nie chodziło o powiększenie populacji ich gatunku, ale o sam fakt odbierania życia. To Eleonor rozzłościło. Nienawidziła bezsensownej przemocy. Co prawda sens, jaki krył się za istnieniem i powodem zabijania ludzi przez Anioły był niewiele lepszy, ale jednak… W ostateczności chęć zwiększenia populacji i wyniszczenia ludzkości, jako niższej formy życia, można było uznać za ideę. Homo sapiens w swojej historii często kierowali się równie mało szczytnymi i sensownymi motywami, gdy mordowali całe narody.

Przygotowując się do akcji Zabójcy wyszukali w miasteczku stary, wyglądający, jakby zaraz miał się rozlecieć samochód. Stał samotnie w jednej z bocznych uliczek, zapraszając do tego, by go pożyczyć. Po odpaleniu okazało się, że wbrew temu jak się prezentował, rzęch był całkiem sprawny. Cain ustawił go w odległości mili od granic Edenu. On i Eleonor mieli udawać parę, której zepsuł się samochód i w ten sposób rozbić grupę Aniołów. River z Marcusem zasadzili się na potwory w samym miasteczku.

Było już dawno po zmierzchu i ulice coraz bardziej pustoszały. Duszne ciepło dnia ustępowało miejsca orzeźwiającej nocnej bryzie. Odgłosy życia ludzkiego słabły, a na niebie mnożyły się gwiazdy. Księżyc w pełni wisiał na nieboskłonie, jak srebrzysty balon, tajemniczo się uśmiechając. Cykady stawały się coraz głośniejsze. W miejscu, w którym czekały bioroidy wydawało się, że obecność ludzi jest czymś nie na miejscu. Tak głośne były odgłosy okolicznej fauny. Świerszcze, żaby, ptasie trele; gdzieś w oddali Eleonor dojrzała świetliste punkciki. Sceneria jakby wykrojona z sielskiego obrazka. Tym bardziej miała wrażenie, że to, co robią jedynie jej się śni, tak bardzo kłóciło się z rzeczywistością.

Dziewczyna pomyślała, że jej życie za bardzo przypominało surrealistyczny film. Gdy znajdowała się w tak zwyczajnym miejscu – małym sennym miasteczku, gdzie wszyscy mieszkańcy świetnie się znali i witali uśmiechem – miała nieustanne wrażenie, że to nie jej bajka. Jakby na co dzień znajdowała się w równoległym wymiarze, mrocznym, zakrzywionym. Gdzie króluje przemoc i ciągła walka o przeżycie. I czasami, w wyniku jakiegoś strasznego wypadku, te dwie odmienne rzeczywistości się ze sobą zderzały. Jej, wypełniona koszmarami, z tą drugą, w której wszystko upływało, jak przed dziesiątkami lat. Zanim na świecie zjawiły się Anioły.

– Hej. – Do rzeczywistości przywrócił ją głos Caina. – Nie odpływaj. Przedstawienie czas zacząć.

To mówiąc mężczyzna wsunął się na siedzenie kierowcy, włączył światła awaryjne samochodu, radio i otworzył maskę. Gdy wysiadł, zdjął kurtkę i rzucił w stronę dziewczyny latarkę.

W eter popłynęła melodia jakiejś smętnej piosenki country i w tej samej chwili melancholijny nastrój Eleonor uleciał, jak ucięty nożem. Na chwilę zamknęła oczy, żeby sprawdzić, jak daleko znajdowały się ich cele. Jednak było to zbyteczne. Po chwili do jej uszu dotarły odgłosy zbliżających się samochodów połączone z wrzaskami Aniołów. Było ich już dwanaścioro, podróżowali trzema autami i trzema motocyklami.

Kobieta odetchnęła głęboko i weszła w rolę, kierując strumień światła na miejsce, w którym Cain właśnie macał przewody.

Zaczęła cicho nucić w takt piosenki i kołysać się.

– Trzymaj równo! – warknął na to rudzielec. – Jak mam niby cokolwiek zobaczyć w tych warunkach? – Przyjaciel również wczuł się w postać, którą miał odgrywać.

– Hm! – fuknęła Eleonor. – Grzebiesz w tym już od dobrych dwudziestu minut… Zaraz mi ręka uschnie – zamarudziła dziewczyna protekcjonalnym głosem. – Mówiłam ci, żeby nie brać tego rzęcha! – Zrobiła zamach nogą i kopnęła w zderzak. Cain momentalnie wysunął się spod klapy, która zamknęła się z trzaskiem, ratując swoją głowę. Spojrzał na Eleonor morderczym wzrokiem. – Uuups… – Zaśmiała się głupiutko dziewczyna.

– Chyba cię trochę ponosi, co? – rzucił i wykonał ruch w stronę latarki. W tym momencie na drodze za nimi odezwały się hamulce samochodów i motocykli.

– A już myślałem, że te światła, to jakaś miejscowa potańcówka – przemówił bezczelny głos. Do Zabójców podjechał jeden z jednośladów. – Jakiś problem?

Cain odwrócił się wolno i uraczył kierowcę wrogim spojrzeniem.

– Wszystko mam pod kontrolą – mruknął.

– A to ciekawe – wtrąciła się na to Eleonor i uraczyła Anioła uśmiechem. – Czyli tak naprawdę nie stoimy pośród tej pustki od pół godziny, bo twoja limuzyna wysiadła, tylko pewnie podziwiamy gwiazdy i wsłuchujemy się w odgłosy przyrody?

– Gdybyś porządnie świeciła mi latarką – odparł przez zęby odwracając się z powrotem do dziewczyny i odebrał jej przedmiot. – I nie zwalała mi co chwilę na głowę tego cholernego żelastwa… – dodał kierując się w stronę drzwi; sięgnął w kierunku dźwigni otwierającej maskę. – Już dawno bylibyśmy w mieście.

– Zmierzacie do Edenu? – podchwycił kierowca pierwszego wozu, szarego Forda. – Co za zbieg okoliczności…

– Raczej pech – poprawił Cain blokując klapę i oświetlając sobie silnik.

Eleonor westchnęła teatralnie patrząc na rudzielca, po czym przerzuciła spojrzenie na kierowcę.

– Mielibyście miejsce dla dwóch osób? – odezwała się przymilnie.

Wysunęła się zza samochodu i ruszyła w kierunku pojazdu Aniołów. Oparła dłonie na otwartym oknie i zajrzała do środka. Wewnątrz siedziały trzy stworzenia. Poczuła ich skoncentrowaną wolę. Istoty patrzyły na nią zachłannie, ale na twarzy utrzymywały spokój. Cała grupa wglądała jak zgraja znudzonych dzieciaków, które stwierdziły, że w tym zwariowanym świecie oddanie się szaleństwu mordowania było idealną weekendową rozrywką.

Dziewczyna ponownie spojrzała na kierowcę i uśmiechnęła się prezentując swoje idealne uzębienie. Anioł rozciągnął lekko usta i machnął głową w stronę jednego z osobników siedzących z tyłu.

– Grzechem by było zostawić taką uroczą kobietę pośród tej pustki – rzucił i w tej chwili otworzyły się drzwi.

Eleonor zwróciła się w stronę swojego przyjaciela, który z zawziętą miną grzebał pod maską. W momencie, gdy dziewczyna zbliżyła się do niego, z ust wypadła mu latarka.

– Kurwa rzesz, no! – warknął rudzielec.

Eleonor cicho podeszła do mężczyzny i położyła mu dłonie na ramionach.

– Mamy transport – szepnęła uwodzicielsko. – Dajmy sobie już z tym spokój… I tak jest za ciemno, żebyś cokolwiek zobaczył. – Zaczęła go delikatnie masować. Cain mruknął zadowolony i odwrócił się do niej. Spojrzał ponad jej ramieniem na samochód, następnie nachylił się lekko i musnął czule ustami czoło dziewczyny.

– Niech ci będzie – przemówił spokojnie. – Jeżeli się zgodzą, to nawet pozwolę ci wsiąść na motor. Czy moja dama mogłaby się załapać na podwózkę motorem? – dodał bardzo wyraźnie w stronę kierowców obu maszyn stojących na czele. – Wiem, że o tym marzy…

– Piękne kobiety są od tego, żeby mieć zachcianki – odezwał się na to motocyklista. – A my od tego, by je spełniać. Zapraszam – rzucił klepiąc miejsce na siedzeniu za sobą.

Pozostałe pojazdy już ich wymijały. Eleonor rzuciła jeszcze porozumiewawcze spojrzenie swojemu koledze i wzięła do rąk kask, który podał jej Anioł. Cain sięgnął do „swojej limuzyny” po kurtkę, zatrzasnął drzwi i ruszył do samochodu. Siedzące w nim stworzenia znacznie się ożywiły.

Gdy za bioroidem zamknęły się drzwi, wszystko potoczyło się w ekspresowym tempie. Eleonor sięgnęła do buta i wyjęła ze schowanego w nim pokrowca swój ukochany nóż. Po czym zamaszystym ruchem wbiła go w szyję siedzącego przed nią Anioła. W tej samej chwili Cain wyciągnął spomiędzy połów kurtki pistolet z tłumikiem i zlikwidował towarzystwo siedzące wewnątrz szarego Forda dwoma szybkimi niczym myśl strzałami. Zanim głowa kierowcy opadła na klakson, mężczyzna uchwycił jego kołnierz i pchnął ciało w bok. Na moment się skoncentrował. Żaden z pozostałych członków grupy nie wyczuł tego ataku.

– Dalej – przemówiła Eleonor niecierpliwym głosem ponaglając przyjaciela, aby wsiadł na motocykl – ruszamy.

– Uwielbiam, kiedy jesteś taka władcza – mruknął uśmiechając się.

 

Silnik warknął i po chwili pędzili w stronę Edenu.

 

 

* * *

 

River siedział na masce zaparkowanego na poboczu samochodu i pogwizdywał zasłyszany gdzieś kawałek country.

Gdy w uchu zabrzmiał mu dialog, jaki rozegrał się pomiędzy Eleonor a Cainem młodzian uśmiechnął się delikatnie. A na dźwięk niewinnego „Uuups” dziewczyny szczerze pożałował, że nie widzi w tej chwili miny swojego partnera. Zaraz jednak rozegrał się finał tej krótkiej scenki i nastrój młodego Zabójcy zmienił się w jednej chwili na bardziej bojowy. Chwycił poniewierającą się obok maskę i nałożył ją. Co prawda miał do niej stosunek lekceważący, przeszedł przez kilka bezpośrednich starć z potworami i żaden z nich nie mógł nawet marzyć o tym, że byłby w stanie złożyć pocałunek, jednak przyjął radę Caina. Bioroid ostrzegł go, że bardziej pewni siebie niż on ludzie skończyli jako żywiciele przez jeden moment nieuwagi. Potworów nie należało lekceważyć. Mogło się to okazać ostatnią pomyłką, jaką się w życiu popełniło.

Zabójca zsunął się z maski samochodu i wziął z siedzenia kierowcy resztę sprzętu – gogle, które w kilka sekund wyregulował oraz karabin o krótkiej lufie, wyposażony w tłumik.

Gdy w nocnej ciszy rozbrzmiał odgłos zbliżających się pojazdów dostroił sprzęt jeszcze odrobinę i po chwili zobaczył sunący na czele motocykl.

– O.K. – odezwał się na głos, kierując słowa do Marcusa, który zainstalował się na dachu pobliskiego domu z karabinem snajperskim. – Myślę, że najpierw zestrzelę tę kaczkę na przedzie i zobaczymy, co zrobi reszta. – Ustawił się i wymierzył w motocykl. – Powinno być ciekawie… – rzucił i w momencie, gdy Anioły znalazły się odpowiednio blisko, oddał strzał.

Jednoślad zrobił krótki zygzak, po czym wykonał koziołka, uciekając spod martwego kierowcy. Reszta Aniołów nie od razu zareagowała. W dodatku znajdowały się na tyle daleko od mężczyzny, że nie były w stanie dojrzeć go wśród panującej wokół czerni. Ubrany na ciemno River zupełnie zlewał się z otoczeniem. Po chwili samochody zatrzymały się. A Zabójca oddał kolejny strzał, likwidując kierowcę pierwszego wozu. W tym momencie nastąpiła reakcja ze strony potworów. Drugi motocykl wykonał zwrot, a prowadzący ostatnie auto osobnik wrzucił wsteczny. Ani jeden ani drugi pojazd nie ujechały jednak daleko, ponieważ na miejsce już dotarli Eleonor i Cain. Podczas gdy bioroidy zlikwidowały kierowców obu maszyn, River był w ruchu.

– Uważaj – odezwał się Marcus w jego uchu – wygląda na to, że są uzbrojeni.

Młodzieniec w biegu wskoczył na maskę samochodu i strzelając przez dach, zlikwidował marudera, który nadal siedział w środku, nie bardzo chyba wiedząc, co ze sobą zrobić. Zanim drugi ze stworów zdążył go zaatakować mężczyzna wykonał salto, lądując Aniołowi za plecami i szybkim ruchem skręcił mu kark.

– Cholera – warknął Marcus. – Jeden się wymknął.

– To co ty tam robisz? – odezwała się zimno Eleonor. – Gwiazdy podziwiasz?

– Spokojnie – zagadnął River, odpinając kaburę. Włożył w nią swój pistolet i odłożył na bagażnik wozu. – To nie problem.

Zanim Eleonor zdążyła cokolwiek odpowiedzieć mężczyzna już gnał przez wysoką trawę. Dziewczyna spojrzała krótko na Caina, który uśmiechnął się typowym dla siebie, cwaniackim uśmiechem.

– Tylko zostaw mi swój nóż – zagadnął uprzejmie, wyciągając rękę w jej kierunku.

 

Eleonor bez słowa podała mu przedmiot i ruszyła za Riverem.

 

* * *

 

Wokół panowała cisza. Zabójca zatrzymał się, ale poza cykaniem świerszczy żaden odgłos nie zakłócał tej ciepłej nocy. Zaczął regulować gogle, ustawiając je na odbiór ciepła i ruszył wolno przed siebie.

Anioł nie był głupi, nie ryzykował użycia skrzydeł. Gdyby wzleciał w górę bez trudu by go zlikwidowali. Liczył na to, że zgubi ich w gąszczu trawy, przeczeka. Jednak River się tym nie przejął.

Zagwizdał jak na psa i przemówił na głos.

– Słuchaj, maleńki, jestem tutaj sam – zaczął, postępując przed siebie i rozglądając uważnie na boki. – Nie mam żadnej broni. Chcieliście zabawy, więc zabawmy się… Ale nie w chowanego. – Nie odpowiedział mu nawet najlżejszy szelest. – Hej, nawet zdejmę to świństwo z głowy. Za ładny jestem, żeby ukrywać twarz pod maską. – To mówiąc zdjął ochraniacz i wetknął sobie za spodnie.

Przez moment widział niewiele, wzrok musiał się przystosować do ciemności, ale zabrało mu to tylko chwilkę. I nagle poczuł przystawiony do głowy pistolet, a delikatne palce Anioła dotknęły jego policzka. Uśmiechnął się drapieżnie pod nosem. Jednak pokusa była zbyt wielka. I one się uważały za istoty wyższe? Wystarczyła taka nędzna zaczepka i ptaszek wylądował prosto na jego otwartej łapie. A on musiał w tej chwili jedynie zacisnąć szpony.

River odwrócił się powoli przodem do potwora. W oczach Anioła błysnęło zadowolenie. Reakcja skądinąd typowa, skonstatował w duchu mężczyzna. Podczas gdy stwór chłonął go wzrokiem, Zabójca sięgnął do paska, gdzie tkwiła cienka metalowa linka, którą zawsze ze sobą nosił.

Takie sytuacje kojarzyły mu się z likwidowaniem napalonego osobnika, który w pośpiechu zaczął zdejmować spodnie, ponieważ ponętna blondyna zgodziła się na szybki numerek i już rozchyliła nogi. Zanim Anioł nawet pomyślał o przystąpieniu do składania pocałunku na kształtnych ustach chłopaka, ten szybkim, wyćwiczonym ruchem zarzucił mu linkę na rękę, w której tkwił pistolet i zaciągnął ją. Przeciągły wrzask przeciął powietrze, po czym przeszedł w chrzęst i gulgotanie, gdy River drugi koniec linki zacisnął wokół szyi stwora i przystąpił do duszenia go.

Równie szybko, jak się pojawiły, wszelkie odgłosy ucichły i żaden dźwięk poza cykaniem świerszczy oraz kumkaniem żab nie zakłócał już tej ciepłej, lipcowej nocy. A wiatr dalej spokojnie szumiał wysoką trawą.

– Głupie, jak zwierzęta – mruknął River odwijając swój przyrząd do duszenia z członków martwego stwora. – Prawda, Eleonor…?

Przez moment poza cichym szelestem nic nie było słychać, jednak po chwili dziewczyna wysunęła się spomiędzy chaszczy z uśmiechem na ustach.

– Blefowałeś – stwierdziła zatrzymując się dwa kroki od niego.

River był zupełnie nieporuszony całą akcją. Jakby właśnie nie postawił na szali swojego życia. Eleonor stwierdziła, że dla niego zabijanie było czynnością naturalną, do której wykorzystywał wszystkie dostępne środki. Bez namysłu, kalkulacji, pewny wyniku. I idealnie rozumiał motywację Aniołów, którym wystarczyło odrobinę zagrać na ego, żeby same, z uśmiechem na ustach, wlazły w pułapkę.

– Nie doceniasz mnie. – Pokręcił głową chłopak. – Wiedziałem, że nie będziesz w stanie oprzeć się pokusie i ruszysz za mną.

– Może zakładałam, że sobie nie poradzisz? – odparła dziewczyna z przekorą.

– To Cain nie mówił ci, jaki jestem zdolny? – W głosie mężczyzny pobrzmiewała duma z domieszką kpiny, a wszystko okraszone delikatnym uśmiechem, który, Eleonor musiała przyznać, bardzo mu pasował.

– Zapomniał tylko dodać, że jesteś niesamowicie pewny siebie. Uważaj, pycha może cię zgubić.

– On też mi to powtarza… Ale chyba sama przyznasz, że naprawdę jestem za ładny na to, żeby chować się pod maską – dodał bezczelnie.

– Ostatnie wypadki z pewnością to potwierdziły. – Roześmiała się Eleonor.

Mężczyzna chwycił nogę Anioła i zaczął go ciągnąć za sobą.

Gdy dotarli na drogę, powitał ich makabryczny widok. Anioły, z wystawionymi i obwisłymi skrzydłami, poniewierały się wokół samochodów. Były paskudnie wypatroszone i juz zaczynały podlegać rozkładowi. Cain od razu wyraził swoje ubolewanie nad tym faktem. Tak bardzo się starał, żeby wszystko wyglądało, jak plan zdjęciowy wyjątkowo krwawego horroru. Ale niestety, proces degradacji ciał potworów postępował bardzo szybko. Do rana zwłoki jeszcze wytrzymają, jednak wieczorem zaczną się rozpadać.

– Może powinniśmy zostać do rana i porobić trochę fotek? – przemówił Marcus patrząc z obrzydzeniem na dzieło bioroida. – Póki zwłoki są w miarę świeże?

Eleonor chwilę się zastanowiła.

– Możemy sami zamieścić to w Sieci – podsunął River spokojnie. Jak każdy z nich, on też miał określony stosunek do prasy. – Po co czekać aż sępy się wezmą za ten temat? Wrócimy do motelu, przeszukamy lokalne fora i wrzucimy fotki z odpowiednim komentarzem. Wydaje mi się, że o sprawie zrobiło się już głośno.

– Tylko lokalnie, na razie – odparł z westchnieniem Marcus. – Teksas jest duży, a wszystko odbyło się na zadupiu.

– Teksańska masakra na trasie A-83 – rzucił Cain złowieszczym głosem. – Grupa żądnych krwi Aniołów, przemierzając autostradę numer osiemdziesiąt trzy, zostawiła za sobą szlak z ciał niewinnych mieszkańców okolicznych miasteczek. Po dotarciu do miejscowości o nazwie Eden, wszystkie potwory zostały zlikwidowane i pozostawione w makabrycznym stanie na drodze, jakby ku przestrodze dla ich pobratymców. Jak donoszą źródła, bohaterskich Teksańczyków, którzy unieszkodliwili stwory, nie zidentyfikowano, jednak społeczność odetchnęła z ulgą. Koszmar zakończył się.

– Mi się podoba – mruknęła z uznaniem Eleonor. – Kto to zamieści?

– Daily News – poinformował rudzielec z uśmiechem. – Mają tak cienkie osłony, że aż się proszą o zhakowanie. Dorzucę jeszcze kilka kąśliwych komentarzy o bezsilności miejscowych przedstawicieli władzy i stróżów prawa.

– Khem! – wtrącił Marcus. – Jesteście pewni, że to dobry pomysł? Szef chyba nie będzie tym zachwycony…

 

– A nasza ciężka praca ma przejść bez echa? – obruszył się Cain. – Spokojnie, włamię się przez komputer ich redaktora, Barryego Patrick-cośtam. Nienawidzę sukinsyna, cholerny faszysta. Ale jest tak zakochany w sobie, że w życiu się nie przyzna do tego, że to nie on to zamieścił.

 

 

* * *

 

– Pamiętaj, żeby oddać uprzejmość władzom Menardu – rzucił River, pakując sprzęt z powrotem do walizek.

Cain był całkowicie pochłonięty tworzeniem artykułu o ostatnich wydarzeniach. Na jego twarzy co chwilę pojawiał się złośliwy uśmieszek i jego partner wiedział, że nic dobrego on gospodarzom, którzy ich tak troskliwie ugościli na tę jedną noc, nie wróży. Gdy Marcus zjawił się po jakimś czasie ze zdjęciami z miejsca zbrodni, tekst był gotowy. Wszyscy uznali, iż jest wystarczająco soczysty.

– W takim razie – przemówił River patrząc na Eleonor i Marcusa – chyba się pożegnamy. – Wyciągnął rękę do dziewczyny. – Naprawdę miło mi było.

Eleonor lekko się uśmiechnęła i wymieniła z nim uścisk.

– Na przyszłość może nie powinieneś wchodzić do barów i podrywać wszystkich znajdujących się tam kobiet.

– Nawet się nie starałem – odparł chłopak poważnie. – Takie niedomyte i nieogolone wieprze, to dla mnie naprawdę żadna konkurencja.

– Co do tego nie ma dwóch zdań, ty amancie – wtrącił się na to Cain. Ścisnął twarz Rivera i zaczął tłamsić jego policzki. – Skaranie będę miał z tą twoją buźką.

– Jak nie będziesz miał przeze mnie wzięcia, to zawsze możesz pójść na dziwki – mruknął wyrywając mu się młodzieniec.

Eleonor uśmiechnęła się lekko pod nosem. Zanosiło się na to, że River wniesie lekki powiew świeżości do ich nudnego, skostniałego życia Zabójców.

Koniec

Komentarze

Dobrze napisane opowiadanie. Podoba mi się to, że w roli potworów występują nie standardowo anioły, a nie wampiry lub wilkołaki. Wyraźnie da się wyczuć kobiecą rękę autorki, w fabule i dialogach bohaterów. Jestem ciekaw, czy dzielni pogromcy aniołów będą mieć jakieś dalsze przygody.

Dziękuję bardzo za pozytywny komentarz. Tak się składa, że jest to tylko wycinek historii, którą udostępniam na moim blogu (tu). Jeżeli Ci się spodobał styl i tematyka, to zapraszam do czytania i komentowania :)

A wilkołaki i wampiry to nie mój klimat. Anioły za to sama wymyśliłam.

Pozdrawiam

Nowa Fantastyka