- Opowiadanie: Fosken - Zgroza nad miastem Takato

Zgroza nad miastem Takato

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Zgroza nad miastem Takato

1.

 

Wiatr uderzał o chude drzewa i łamał niektóre z nich. Deszcz zacinał ostro tej nocy wsiąkając w wilgotną już glebę. Zachmurzone niebo na dobre zasłoniło księżyc. Było tam coś jeszcze. I tylko przypominało gwiazdę.

Błysnęło w oddali. Na tle niewielkiego lasu powietrze nagle zrobiło się gęste. Wysoka i mokra od deszczu trawa obojętnie powitała stopy przybysza, który wyglądem nie przypominał człowieka. Nie miał na sobie ubrania, a jego skóra była pokryta śluzem.

Przybysz rozejrzał się dookoła i powąchał wilgotne powietrze, a już po chwili ruszył w kierunku świateł widocznych nad miasteczka Takato.

 

2.

 

Viktor Treman wrócił do domu późnym wieczorem. A ponieważ wypił kilka kieliszków szampana, alkohol delikatnie szumiał mu w głowie.

Zaraz po wejściu do mieszkania usłyszał szczekanie małej czarnej kulki machającej ogonem przy jego nogach. Przywitał się z psem drapiąc go po grzbiecie i brzuchu, po czym przeszedł w butach do kuchni. Zachłannie napił się wody smakowej, a następnie zapiął psu smycz i wyszli z mieszkania.

Kwadrans później zmoczeni wracali w kierunku klatki schodowej.

Niespodziewanie pies zaczął zaciekle ujadać zwrócony w stronę budynku, w pobliżu którego przed chwilą uderzył piorun. Warczał, cofał się i spoglądał na pana, jak jeszcze nigdy zaczął lizać mu buty. Viktor jednak nie zwracał na to uwagi, ponieważ błądził myślami fantazjując o dziewczynie z przyjęcia. Szarpnął jednak smycz, chcąc nieco uspokoić pupila.

Po niespełna minucie przekomarzania się z Bikim – przeszli na drugą stronę ulicy.

Nagle Viktor niemal podskoczył. Dobiegający z oddali ryk sprawił, że w sekundzie wytrzeźwiał powracając do chwili obecnej. Oblał go pot. Adrenalina wypełniła żyły. Mięśnie napięły się nieco, a serce zaczęło bić szybciej. I doprawdy sam nie wiedząc czemu postanowił to sprawdzić.

Ruszył pomiędzy bloki, ciągnąc za sobą psa.

Deszcz uderzał o chodnik, w kilku oknach wciąż paliło się światło. Młoda kobieta wyszła na balkon z butelką wina w ręce i zaniepokojona wyjrzała w dół. Parking zapełniony po brzegi samochodami, grupka dzieciaków w klatce schodowej wpatrzona w smartphony, nie zwracająca na nic więcej uwagi. Na rogu mężczyzna z psem, który podobnie jak ona wydawał się być poruszony przerażającym odgłosem.

Kobieta postała tam jeszcze przez chwilę rozglądając się dookoła z balkonu, po czym wróciła do środka. Tymczasem Viktor powoli, ale jednak, zmierzał w stronę wąskiej uliczki między blokami. Odnosił przy tym wrażenie, że powietrze niespodziewanie stało się znacznie ostrzejszy, na tyle, że drapało go w gardło. Poza tym poczuł tę cholerną woń, czegoś, jakby padliny.

Przełknął ślinę i wszedł za róg.

 Miejsce to było słabo oświetlone rzucanymi z okien snopami światła i wyglądało jak ślepy zaułek – na końcu znajdował się jedynie kontener na śmieci i wysoki płot.

Pies nagle zaczął się trząść i zsikał się Viktorowi na buty. Mężczyzna jednak zignorował zachowanie psa i ostrożnie zrobił kilka kroków przed siebie. Nieoczekiwanie zza rogu usłyszał szloch jakiejś kobiety. Zdezorientowany obrócił się i skierował w tamtą stronę.

Nie dostrzegł jak roztrzęsiony pies przegryza skórzaną smycz a następnie ucieka.

Po kilku sekundach ujrzał łkającą i skrywającą się w cieniu kobietę. Wytężając wzrok dostrzegł zakrwawioną bluzkę i ręce. Nie myśląc za wiele ruszył i dopadł do niej. Delikatnie uchwycił ramiona, a następnie zaczął nimi potrząsać, zapewne chcąc, aby otumaniona kobieta ocknęła się i wytłumaczyła co też się stało.

Dziewczyna o włosach blond i bliznach na twarzy była jak w transie. Niby płakała, ale jednocześnie też wypowiadała słowa w dziwnym języku, którego Viktor jak dotąd jeszcze nigdy nie słyszał.

Charczała przez około minutę przeciskając przez gardło niemożliwe do wypowiedzenia dźwięki.

A to, co stało się później trwało mniej więcej trzydzieści sekund.

Ciało tajemniczej kobiety zaczęło się zmieniać; kręgosłup pękł jak wyschnięta kość, oczy wywróciły się do góry chowając źrenice, ręce wykręciły wbrew prawom fizyki zrywając ścięgna i łamiąc stawy i kości, ramiona bezwładnie opadły wzdłuż ciała, na głowie poczęły pulsować przeźroczyste bąble.

Viktor przestał oddychać i przerażony obrócił się, a następnie czym prędzej zaczął uciekać. A przynajmniej taki miał zamiar. Ponieważ po kilku nienaturalnie ciężkich krokach jakie wykonał, w końcu zrozumiał, że to co właśnie spotkał, nie pozwala mu odejść, trzymając go w miejscu jakąś niewidzialną siłą.

 Przełknął nerwowo ślinę i spojrzał w stronę jeszcze do niedawna młodej kobiety. Wtem ze dziwieniem ujrzał, że to coś po raz kolejny zmieniło formę, tym razem przypominając kogoś, o kim zdążył już dawno zapomnieć.

Ciotka Bercue – przywołał w głowie niechciane wspomnienia z dzieciństwa. Przygarbiona staruszka dwa razy do roku podcinająca ludziom gardła w trakcie ich snu. Słyszał o niej i jej krwawych rytuałach w wieku dwunastu lat. Ale jak większość dzieciaków już wtedy uważał te wszystkie historie z dołączonym zdjęciem staruszki za zwyczajne brednie mające na celu jedynie wystraszenie najmłodszych przez ich starszych kolegów.

Teraz już wiedział jak bardzo się mylił. Albowiem stał właśnie przed zgarbioną kobietą z wypłowiałego zdjęcia.

Nawet nie próbował tego zrozumieć. Pośpiesznie uznał rzeczywistość za nagłą halucynację, po czym zebrał się w sobie i zaczął krzyczeć najmocniej jak tylko potrafił, nieustannie przy tym mimo wszystko wciąż próbując się ruszyć: Pomocy! Ludzie pomóżcie! Ratunku!

Po chwili zrozumiał, że sam siebie nie słyszy.

Wlepiony w koszmar z dzieciństwa, dostrzegł kolejną, ale niewielką zmianę. Coś poruszyło się na ramieniu staruszki szybko wędrując na plecy. Wyglądało jak włochaty pająk wielkości dłoni dorosłego mężczyzny.

Latarnia oświetlająca ślepy zaułek nagle zaczęła przygasać.

I w czasie kilku urywanych oddechów zaczęło się znowu.

Viktor bezradnie patrzył na pulsujące bąble na głowie, pękające kończyny, śluz ociekający na ziemię. 

Tym razem tajemnicza istota przybrała postać młodego mężczyzny siedzącego na wózku inwalidzkim. Miał na sobie czarny garnitur i kapelusz na głowie. Po chwili nieoczekiwanie zaczął zanikać. Jego postać dematerializowała się na ułamek sekundy, tylko po to, aby pojawić się znowu jako większa niż przedtem. Wózek piął się z właścicielem przybierając nienormalne kształty. Był i go nie było, migał, co chwilę zwiększając swoje rozmiary. Przypominał niematerialną istotę, zjawę na wózku, naprzemiennie rozciągającą się i kurczącą w nieludzkim ciele.

Kalekę na wózku także rozpoznał. Wiedział kim był i co też zrobił jego rodzinie.

Oszołomiony i przepełniony odrazą poczuł nagły przypływ energii. Nie zdążył jednak z niego skorzystać ponieważ młody mężczyzna na wózku w mgnieniu okna znalazł się przy nim i wyciągnął rękę.

Viktor zemdlał zanim zdążył cokolwiek więcej pomyśleć.

Rzeczywistość zgasła dla niego w tym samym momencie co światła w całej dzielnicy.

 

3.

 

Obcy parsknął wypuszczając kłęby powietrza z pyska i ruszył przed siebie w stronę niewielkiego placu. Nie zwracał już więcej uwagi na nieprzytomnego człowieka, leżącego na ziemi.

Wyszedł z ciemnego zaułka i wrócił do swojej pierwotnej formy. Wysoki na nie więcej jak pięć stóp. Zdeformowane ciało pokryte lepką substancją, czaszka, nieco większa niż u dorosłego człowieka, a pośrodku niej jedno jedyne i wielkie oko; pulsujące rytmicznie i nie mające źrenicy tylko czarno-białą spiralę.

W dzielnicy było nad wyraz ciemno. Wyglądało na to, że nie tylko latarnie pogasły, albowiem w mieszkaniach także nie paliło się żadne światło. Gdzieniegdzie można było jedynie dostrzec jak ktoś pośpiesznie zapala świeczkę.

Dotarł do niedziałającej fontanny i nagle coś poczuł. Coś szarpało go za obślizgłą nogę.

Nie odczuł bólu a jedynie pogardę do tego zwierzęcia. Złapał je więc i ścisnął tak mocno jak tylko potrafił. Młody terier nie wydawał się już być taki odważny; wierzgał łapami, szczerzył zęby i przez chwilę też szczekał. Potem zawył z bólu i szybko ucichł, słychać było pękanie kości.

Przybysz obrócił w łapach swą zdobycz i wgryzł się w podbrzusze ostrymi jak myśliwskie noże zębami, po czym wyssał wnętrzności zwierzęcia. Przeżuł je i wypluł z pogardą na twarzy, a resztą z tego co trzymał w łapach cisnął o ziemię.

Krew wciąż ściekała Obcemu z wąskiej szpary będącej ustami, kiedy opuszczał łapy wzdłuż ciała, a następnie zamykał pulsujące czerwienią oko. Po upływie zaledwie chwili wzdłuż odsłoniętych ramion pojawiły się nabrzmiałe bąble, a w środku nich coś zaczynało się ruszać. W końcu skóra jeszcze bardziej nabrzmiała i poczęła pękać ,otwierając się niczym jątrząca się rana.

 Z kilkunastu miejsc na jego ciele nagle wyskoczyły drobne istoty.

Włochate stworzenia przypominały pająki o ośmiu odnóżach i podobnie jak on były pokryte kleistą substancją.

Przypominały pająki. Tyle ze wcale nimi nie były.

I błyskawicznie rozeszły się dosłownie wszędzie, w każdym kierunku.

Głębokie dziury, które do niedawna były siedziskiem tego, co właśnie wypełzło, zaczęły szybko się zasklepiać. Przybysz opuścił plac i powoli ruszył z powrotem w stronę pobliskiego lasu.

 

*

Weszły przez niedomknięte okna i szczeliny w drzwiach. Kilka z nich padło ofiarą czujnego psa albo i kota. Reszta skutecznie wczepiła się w pierwsze napotkane żywe stworzenia.

Parzyły skórę, wędrując po ciele. Wywoływały drgawki i dreszcze, a kiedy w końcu wybudzały swoją ofiarę z sennego letargu, pośpiesznie dopadały do karku, a stamtąd było już blisko, tak bardzo blisko do uszu czy nosa.

 Będąc na miejscu rozpoczynały wędrówkę prostu do mózgu.

y

4.

 

Viktor ocknął się cały przemoczony nad ranem. Otrzepał ubranie z błota i piasku, a następnie ruszył do domu jednocześnie próbując sobie cokolwiek przypomnieć. „Pamiętam, że byłem na tamtej imprezie – rozmyślał skupiony, wchodząc do klatki schodowej. – Wyszedłem nie później jak o dwudziestej trzeciej…”.

Przekręcił klucz w drzwiach i i wszedł do mieszkania. Zdziwił się trochę, że Biki tym razem nie skacze uradowany u nóg swojego pana. Zawsze przecież to robił. Nie było wyjątku. Zawołał raz jeszcze myśląc, że tym razem do niego przybiegnie merdając ogonem.

– Już jestem. Gdzie się schowałeś ty mały wariacie…?

Zaskoczony brakiem jakiegokolwiek odzewu przeszukał dokładnie wszystkie zakamarki w domu. Psa jednak nigdzie nie było.

Zdenerwowany trzasnął drzwiami i wyszedł. Zrobił kilka rund dookoła pobliskich bloków, po czym przystanął zmęczony w pobliżu przystanku. Kurwa, co też wczoraj się stało – rzucił ze złością pod nosem. Po chwili dostrzegł sąsiada wyrzucającego śmieci po drugiej stronie ulicy. Dopadł do niego i zaczął pośpiesznie zadawać pytania. Czy widział Bikiego? Czy nie zaobserwował przypadkiem w nocy czegoś dziwnego? Dlaczego na osiedlu od samego rana nie ma prądu?

Sąsiad niewiele wiedział. Niewiele słyszał. Odprawił go z kwitkiem oświadczając, że dopiero co wrócił od syna z miejscowości Samantu.

Viktor zaszedł w miejsce, w którym prawdopodobnie przespał pół nocy i uważnie zaczął rozglądać się dookoła. Miał nadzieję, że w pobliżu znajdzie jakieś wskazówki, coś, cokolwiek, co pomoże mu zrozumieć wczorajszą amnezję.

Nie minęło pięć minut jak koło ławki na placu znalazł przegryzioną brązową smycz. Od razu ją rozpoznał. Wiedział, że należała do małego Bikiego. Sam mu ją kupił a później na niej go wyprowadzał. Zmarszczył czoło zdezorientowany i włożył to, co z niej zostało do kieszeni kurtki. A kiedy się schylał do jego nozdrzy niespodziewanie wdarł się ostry zapach zgnilizny. Wstał czym prędzej i zakrywając twarz dłonią przeszedł na koniec ścieżki, skąd jak sądził dochodził smród.

Poszperał przez chwilę, po czym nagle przystanął i zaczął kiwać głową na boki.

Nie…Nie… rzucił roztrzęsiony pod nosem. To nie może być on

Za koszem na śmieci leżały poszarpane zwłoki teriera. Miał rozpruty brzuch, nadgryziony ogon, a także łapy i pysk. Dwa spasione szczury łaziły tam i z powrotem po przemoczonej i wymieszanej z błotem sierści, szukając zapewne miejsca, w które jeszcze mogłyby wbić swe drobniutkie, ale i ostre zębiska.

Ręce Viktora opadły przy ciele. Kolana ugięły się same.

Łzy spadły na ziemię, wspomnienia jednak nie powróciły.

 

5.

 

W mieście Takato pojawiła się infekcja nowego rodzaju grypy. Tak przynajmniej jednomyślnie ustaliło grono lekarskie opierając swoją decyzję na podstawie objawów wcześniej przebadanych pacjentów.

Miejscami puste jak dotąd ośrodki zdrowia nagle zaczęły wypełniać się coraz większą liczbą ludzi skarżących się na te same objawy; najpierw wysoka gorączka, bóle gardła, głowy i nóg, po kilku dniach całodniowe uczucie sytości, lęk i przeróżne stany depresji, a także, co w tym wszystkim było dla lekarzy nie do przyjęcia – chwilowe zaniki pamięci i utrata wspomnień.

Z początku wypisywano pacjentom tabletki na normalną grypę, leki przeciw nerwicy, a nawet sterydy uśmierzające ból. Szybko jednak przyjęto do wiadomości, że nic z tego nie pomagało. Pacjenci wracali zazwyczaj po kilku dniach skarżąc się na dodatkowe objawy choroby i brak jakiejkolwiek poprawy zdrowy.

Po przeszło dwóch tygodniach nietrafnych diagnoz i prób leczenia w oparciu o brak definicji choroby, do miasta Takato niespodziewanie wkroczyło wojsko.

W pierwszej kolejności zapukano do domów osób zgłaszających jakiekolwiek z objawów tajemniczej zarazy. Ludziom tym pośpiesznie wstrzyknięto jeden z leków wcześniej już przygotowanych przez specjalne służby, a następnie poproszono ich – tłumiąc w zarodku wszelakie przejawy odmowy – aby założyli skafandry i wyszli na zewnątrz do wojskiego auta, skąd zostaną przewiezieni na dalsze badania.

Miasto szybko opustoszało. Pozamykano sklepy i stacje, ośrodki zdrowia przestały być czynne. Ulice patrolowało wojsko. Gdzieniegdzie jeszcze komuś udało się uciec, pośpiesznie wrzucając bagaże do auta i jadąc na zachód, gdzie jeszcze nie postawiono blokady.

I tylko nieliczne jednostki, takie jak Viktor, wciąż siedziały ukryte w domu, z niecierpliwością czekając aż cały ten koszmar w końcu przeminie. 

 

Sześć dni później

 

6.

 

Viktor wstał i przeszedł do kuchni, otworzył lodówkę i pośpiesznie zaczął zjadać wszystko to, co wpadło mu w ręce; surowe warzywa, zepsuta wędlina, otwarty jogurt i ser. Pogrzebał w szafkach, wsypał do ust resztki płatków i ciastek, a na końcu także przeżuł i kartonowe pudełka.

Sięgnął do szuflady i wyciągnął nóż, delikatnie przeciął nim skórę na dłoni. Odczekał chwilę, po czym zaczął zlizywać cieknącą strużkę krwi. Ruszył do salonu nie zwracając uwagi na kapiącą na podłogę krew, a następnie spojrzał na wiszący na ścianie w odległości kilku metrów od niego telewizor.

Włączył go nie używając pilota.

Kanały zaczęły same się zmieniać. Obraz falował, migał i skakał. Zrobił się nieco ostrzejszy, kiedy na ekranie pojawiła się relacja z morskiej edycji National Geographic. Rzadkie okazy ryb pierzchały spłoszone przed człowiekiem z kamerą. Damski głos w tle opowiadał o poszczególnych gatunkach.

Podszedł do zasłoniętego okna i zamknął oczy. Wyczuł w pobliżu dwóch żołnierzy patrolujących okolicę. Z niezadowoleniem oblizał resztkę krwi z dłoni i wrócił do przedpokoju. Słysząc bzyczenie muchy wystrzelił zranioną dłonią po muchę, a następnie ją przeżuł, po czym wskoczył na ścianę i na czworakach przebiegł pod sufit, gdzie zaczął doganiać przerażonego pająka.

 

7.

 

Obcy zerknął za siebie, po czym wszedł głęboko w las.

Na planecie, z której przybył na Ziemię panował nieustanny harmider, dlatego cisza jaka teraz mu towarzyszyła była nieznana i obca. Słyszał jedynie odgłosy nocnej zwierzyny, którą chętnie najpierw by sobie obejrzał, a później z całą zmasakrował i zjadł.

Nie chciał jeszcze wracać. Na swój sposób ta planeta przypadła mu do gustu. Polubił obserwację tych wszystkich dotąd nieznanych mu istot. Pragnął zbadać je nieco dokładniej, poczuć i zrozumieć jak żyją. Nie on jednak podejmował decyzję. Nie on miał prawo wyboru.

Został wysłany z jednym tylko zadaniem – zainfekować i wrócić, zostawić wśród ludzi inteligentną zarazę.

Stanął pod wyschniętym drzewem. Wysoko nad jego głową przysiadła sowa. Obrócił łeb w jej kierunku i bacznie patrzył w wielkie lekko pożółkłe ślepia. Sowa z kolei – jako jedyny z gatunków, które do tej pory spotkał na Ziemi – nie okazała żadnego strachu. Zaczęła jedynie głośno pohukiwać, a po chwili uciekła.

Obcy głęboko poruszony intrygującym gatunkiem, który z góry na niego patrzył, chciał początkowo to złapać i spróbować zrozumieć, ale po chwili namysłu najwyraźniej stwierdził, że może to przełożyć na później.

Zrobił kilka kroków wstępując na wydeptaną ścieżkę i przymknął oko, ponownie opuścił ramiona. Po kilku minutach nieliczne ze stworzeń, które dzień wcześniej wypuścił, wskoczyły do głębokich i wciąż otwartych ran. Wierciły się w nich przez krótką chwilę, aż skóra w końcu się zrosła nie pozostawiając żadnego śladu na ciele.

Te włochate istoty kilka godzin wcześniej – wszystkie, jakby za sprawą jakiegoś sygnału – zaczęły odłączać się od swoich ofiar, nadgryzając wszelakie połączenie nerwowe, które stały im na przeszkodzie, a następnie przebiły skórę wydostając się tym samym na zewnątrz, skąd też od razu, instynktownie czmychnęły w stronę lasu.

Niektórym nie udało się wrócić; wpadły pod auto albo zostały po drodze zjedzone. Tyle że te pozostałe, które na powrót stopiły się z nieludzkim ciałem, wystarczyły aby rozpętać piekło na Ziemi.

Niedługo po tym ogłoszono stan epidemii w Takato.

 

*

Laboratorium, w którym w ciągu zaledwie dwóch dni zamknięto z powodu tajemniczej choroby przeszło sześćdziesiąt pięć osób, pękało w szwach od naukowców sprowadzonych do zamkniętego z każdej strony niewielkiego miasta. W trybie pilnym zaczęły przylatywać do Takoty największe umysły z całego świata. Japonia, Niemcy, Włochy, a także Brazylia, wyrażali największe obawy i chęć uczestniczenia w badaniach nad nieznanym jak dotąd śmiertelnie groźnym wirusem.

W sterylnie odizolowanych pomieszczeniach kilkuosobowe grupy między innymi specjalistów od mutacji wirusów i chorób zakaźnych, wykonywało szczegółowe badania co chwilę nachodząc chorych; pobierali im krew, szukali dziwnych znamion na ciele, uważnie studiowali drobne zmiany w siatkówce oka, co pewien czas wypytywali o samopoczucie a także apetyt.

Dwa dni później u jednego z pacjentów o nasilonych objawach – dodatkowo odizolowanym od reszty chorych z powodu przejawów agresji – odkryto niewielką narośl w obszarze czołowym. Prześwietlenie tej części głowy pokazywało na zdjęciu coś na kształt małego guza o włochatej fakturze. Tyle że dla pewności zrobiono kolejne. A na każdym z nich ten rzekomy guz wyglądał nieco inaczej. Poza tym wyglądało na to, że się przemieszczał. I tak jakby oddychał.

Z samego rana gwałtownie zbudzono pozostałych chorych – każdego z nich wyciągając pośpiesznie z odizolowanych pokoi – a następnie rozkazano im ustawić się w długie kolejce do ważnego badania.

Przeszło trzy godziny później na biurku leżały zdjęcia przedstawiające niewielkie zmiany w płacie czołowym. Konsylium naukowe, które właśnie dobiegało końca, uznało zgodnie, że z dużym prawdopodobieństwem znaleziono źródło choroby.

Tyle że, nikt wciąż jeszcze nie miał bladego pojęcia jakim cudem u chorych pojawiła się ta dziwna narośl, a także – co chyba gorsze – do czego jeszcze mogła się przyczynić w niedalekiej przyszłości.

Byli na tropie, ale nie wiedzieli z czym walczą.

Powinni uciekać, czy może próbować znaleźć lekarstwo?

 

*

Dzień powoli przeistaczał się w noc. Wiszący na ścianie zegar wskazywał już północ. Odprowadzeni do kilku sterylnych pomieszczeń pacjenci kładli się do szpitalnych łóżek i zmęczeni szybko zapadli w sen.

Niedługo potem rozpoczął się koszmar.

Chorzy nagle zaczęli wstawać z łóżek i jakby za sprawą jakiegoś zbiorowego umysłu, który wydaje okropne komendy – bez zastanowienia wieszali się na klamkach od drzwi, brali długopisy i wbijali je sobie do krtani – krwawili przy tym niemiłosiernie – dłubali tez paznokciami w oczach, po czym na oślep próbowali podcinać czym popadnie żyły, walili głowami o białe ściany zostawiając na nich czerwone kleksy. A wielka i plastikowa szyba, przez którą za dnia obserwowało ich grono lekarskie zaledwie po niespełna kwadransie była już całkowicie poznaczona krwią.

 Ten makabryczny obraz, który wyłaniał się spod zaschniętej brunatnej zasłony, jako pierwszy zobaczył młody lekarz zaczynający najwcześniej badania – specjalista od genetyki – John Roytan.

Roztrzęsiony mężczyzna niedługo po tym powiadomił o tragedii resztę. Później jednak pomimo usilnych próśb i nalegań wyjechał jak najszybciej z miasteczka Takato. I z tego, co mówił, wynikało jasno, że nie zamierzał już do niego wracać.

 

*

Masowa sekcja zwłok wykazała kolejną cechę wspólną nieznanej zarazy.

Przytwierdzona do serca niewielka narośl na tyle przypominała nietypowy guz który dzień wcześniej znaleźli w płacie czołowym, że szybko poczęli otwierać kolejne głowy zmarłych już osób. Po dziwnej narośli nie było już śladu, ale zamiast tego uwagę lekarzy przykuły nadgryzione zwoje nerwowy, a po późniejszej autopsji także i poszarpane ścięgna wzdłuż całego ciała oraz nieludzko poszerzone żyły.

Czymkolwiek to było najwyraźniej utorowało sobie niezwykle bolesną dla nosiciela drogę z głowy do serca, po czym zmusiło go do targnięcia się na własne życie. Można też dopatrywać się w tym głębszego sensu. Otóż być mogło również i tak, że przybysz z odległej planety wyczuł, iż lekarze znaleźli przyczynę choroby, więc postanowił zakończyć misję siłą perswazji zabijając wszystkie te ze swoich dzieci, które ludziom jakoś udało się złapać.

 Być mogło również i tak, że wiele z nich na dobre zamieszkało na Ziemi.

 

8.

 

Viktor podszedł do okna i wyjrzał. Słońce świeciło na błękitnym niebie. Na jednym z drzew przysiadł skowronek i zaczął śpiewać. Dwójka maluchów bawiła się z psem, młody mężczyzna jadąc rowerem wrzucał gazety do skrzynek pocztowych.

Tej nocy nie śnił o niczym. Obudził się wypoczęty i pełen energii. Wstał z łóżka i wyjrzał przez okno. Sklepy powoli zaczynano otwierać. Do pobliskiego przystanku zajechał autobus. Starszy mężczyzna siedział na ławce i palił cygaro przeglądając jakąś gazetę.

Ubrał się i wyszedł z mieszkania. Przeszedł przez plac, na którym tryskała marmurowa fontanna, po czym skierował się w stronę pobliskiego parku. Chód miał nieco koślawy, jakby utykał na nogę.

 W pobliżu niewielkiego antykwariatu napotkał kota. Zwierzę uważnie go obserwowało przez krótką chwilę, po czym pośpiesznie czmychnęło na drzewo. Niedługo potem przerośnięty rottweiler – trzymany na smyczy przez chłopaka w kapturze – zaczął mocno ujadać i za wszelką cenę chciał się na niego rzucić. Viktor jednak nie robiąc sobie nic z tego przeszedł na drugą stronę ulicy i przysiadł na ławce w parku.

Przymknął oczy i wyjął komórkę z kieszeni długiego płaszcza. Przez ułamek sekundy można było odnieść wrażenie, że zarówno dłonie jak i powieki miał pokryte przeźroczystą i lepką substancją. Poza tym w ogóle nie było widać, żeby w jakikolwiek sposób oddychał.

Po dziesięciu minutach przysiadły się do niego trzy osoby. Były to dwie młode kobiety i starszy mężczyzna. Cała trójka także miała na sobie ciemne nakrycia głowy i długie czarne płaszcze zakrywające ciało.

Wstali i ruszyli w stronę obskurnej knajpy na obrzeżach miasta. W godzinach porannych zazwyczaj nikogo poza nimi tam nie widywano. Starszy mężczyzna niedawno kupił opuszczoną fabrykę, na którą teraz patrzyli we czwórkę w milczeniu nie zwracając w ogóle uwagi na zamówione wcześniej potrawy.

Potrzebowali miejsca ustronnego, leżącego z dala od zgiełku miasta, ponieważ pragnęli spotykać się w nim bez żadnych obaw z resztą swoich braci i sióstr, a następnie wspólnie zastanawiać się nad tym co przyniesie im przyszłość na Ziemi.

Wstali i każdy z nich ruszył w przeciwnym kierunku.

Idąc, cała czwórka powłóczyła nogami. Idąc, cała czwórka wyglądała tak samo.

Z kolei wieczorem zobaczyli się znowu. Tym razem jednak już w niedawno wykupionej fabryce. Na miejscu powitała ich ciemność. Ale w niej potrafili już widzieć bez żadnych przeszkód.

W opuszczonej fabryce spotkało się co najmniej czterdzieści osób.

Koniec

Komentarze

Można przeczytać bez bólu, więc jest w miarę okej. Jednocześnie nad wieloma rzeczami musisz jeszcze popracować.

W czym tkwi problem? Tekst jest w zasadzie suchym opisem wydarzeń następujących w Takato. O przewijającym się Viktorze nie wiemy nic i tak też pozostaje po zakończeniu opowiadania. Atmosfera jest żadna, bo bardzo szybko rozkręcasz jatkę i ta w zasadzie już się nie kończy. A to niedobrze, bo jeśli nie dajesz czytelnikowi chwili na złapanie oddechu, to kolejne krwawe epizody nie robią już wrażenia. 

Co więcej, brak zwrotów akcji, konfliktu czy choćby momentu kulminacyjnego to kolejne mankamenty, które sprawiają, że podczas lektury można zadawać sobie pytanie: dokąd zmierzamy? W efekcie, to co nam serwujesz jest na razie tłem ewentualnej fabuły. Powiedziałbym więc, że tekst jest nawet nie tyle zły, co niekompletny. Brakuje nam tu konkretnego kawałka mięcha, czyli bohatera (albo i kilku) i ich zmagań z tym co się dzieje.

Walczymy dalej. ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Nie doczytałam do końca, ale pozwolę sobie nie zgodzić się z przedpiścą, że “można przeczytać bez bólu”:

“rozpierzchnięta trawa”;

“grupka wlepiona w smartphony”;

“zdawkowo oświetlone”;

pies odgryzający [swoją] obrożę (jak? może smycz?);

“Każdy z pacjentów jak jeden mąż znalazł sposób”;

“tętnice żylne” (!?);

“wbijali je sobie nawzajem do krtani”.

Chyba mam niższy próg bólu. Przepraszam, nie chcę urazić Autora, ale moim zdaniem rzecz jest do gruntownego liftingu.

Pozdrawiam smiley 

Elenar – Zgodzę się z tym, że tekst kuleje pod kątem fabuły tj. brak mu zaplecza, tego ‘konkretnego kawałku mięcha’ jak to ująłeś. Kiedy go pisałem myślałem sobie jednak, że dynamiczna historia sama w sobie obroni się na tyle, że jakiekolwiek utożsamianie się z bohaterem nie będzie konieczne. Dzięki za przeczytanie i opinię. Postaram się przy następnym teksie poprawić to i owo :)

Facies_Hippocratica – Błędy poprawiona. Smutna prawda natomiast jest taka, że gdyby nie Ty, z pewnością nigdy bym ich nie dostrzegł. No nic następnym razem spróbuję nie rzucać tyloma nie logicznymi zwrotami. Dzięki za wytknięcie błędów. I nie urażony, ale bardzo wdzięczny za pomoc jestem ! :) 

 

No cóż, Foskenie, mnie także opowiadanie nie przypadło do gustu. Zdało się nudne i, mimo Twoich wysiłków, aby ubarwić je krwią, dość monotonne ― zapowiedziałeś horror, więc spodziewałam się stosownego klimatu grozy, która powinna narastać, jakiegoś tajemniczego i ponurego nastroju, czegoś co buduje właściwą aurę i każe się bać. Bać coraz bardziej.

A co otrzymałam ― krwawe opisy rozrywania zwierząt, trochę trzasku łamanych kości, osobliwy wizerunek przeistaczania się pewnej kobiety, zbiorowe szaleństwo w szpitalu… To, niestety, dla mnie trochę za mało, aby opowiadanie nazwać horrorem.

Całości nie najlepszego wrażenia dopełniło fatalne wykonanie. Mam nadzieję, Foskenie, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawsze i znacznie lepiej napisane.

 

Deszcz za­ci­nał ostro tej nocy wsią­ka­jąc w wil­got­ną już glebę. Wy­so­ko na nie­bie księ­życ mie­nił się w pełni. ―> Skoro padało, niebo musiało być zachmurzone i księżyc nie powinien być widoczny.

 

a po chwi­li ru­szył już w kie­run­ku świa­teł po­cho­dzą­cych z nie­wiel­kie­go mia­stecz­ka Ta­ka­to. ―> Masło maślane ― miasteczko jest niewielkie z definicji.

Dlaczego nazwa miasteczka jest napisana kursywą?

Proponuję: … już po chwi­li ru­szył w kie­run­ku świa­teł widocznych nad miasteczkiem Ta­ka­to.

 

Al­ko­hol de­li­kat­nie szu­miał mu w gło­wie po kilku wy­pi­tych kie­lisz­ka szam­pa­na. ―> Raczej: A ponieważ wypił kilka kieliszków szampana, alkohol delikatnie szumiał mu w głowie.

 

a na­stęp­nie za­piął psu smycz i wy­szedł z miesz­ka­nia. ―> Zrozumiałam, że Viktor zapiął psu smycz i sam gdzieś wyszedlł?

A może miało być: …a na­stęp­nie za­piął psu smycz i wy­szli z miesz­ka­nia.

 

Vik­tor jed­nak nie­spe­cjal­nie za­re­ago­wał na co­kol­wiek z tego, ponieważ… ―> Raczej: Vik­tor jed­nak nie zwracał na to uwagi, ponieważ

 

Szarp­nął jed­nak za smycz chcąc nieco uspo­ko­ić pu­pi­la. ―> Szarp­nął jed­nak smycz, chcąc nieco uspo­ko­ić pu­pi­la.

 

Po nie­speł­na mi­nu­cie prze­ko­ma­rza­nia się z psem prze­szli na drugą stro­nę ulicy. ―> Czy dobrze rozumiem, że Viktor i pupil przekomarzali się z jakimś psem, a potem poszli?

 

Nie­ocze­ki­wa­nie zza roku usły­szał szloch ja­kiejś ko­bie­ty. ―> Literówka.

 

Nie do­strzegł jak roz­trzę­sio­ny pies prze­gry­za ma­te­ria­ło­wą smycz a na­stęp­nie ucie­ka. ―> Materiałowa smycz to jaka? Bo zdaje mi się że dobrym materiałem na smycz może być skóra, rzemień, plastikowa plecionka, linka, łańcuszek a nawet zwykły sznurek.

 

Po kilku se­kun­dach ude­rzy­ła go tra­ge­dia łka­ją­cej i skry­wa­ją­cej się w cie­niu la­tar­ni ko­bie­ty. ―> W jaki sposób uderza tragedia? Jak można skryć się w cieniu latarni???

 

trwa­ło mniej wię­cej trzy od­bi­cia serca. ―> Co to są odbicia serca?

 

oczy wy­wró­ci­ły się do góry no­ga­mi cho­wa­jąc źre­ni­ce… ―> Od kiedy oczy mają nogi?

 

ręce wy­krę­ci­ły wbrew pra­wom fi­zy­ki –zry­wa­jąc ścię­gna i ła­miąc stawy i kości – opa­dły bez­wład­nie wzdłuż ra­mion… ―> Brak spacji po półpauzie.

W jaki sposób ręce mogą opaść wzdłuż ramion?

 

nie­chcia­ne wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa –. Przy­gar­bio­na… ―> Co tu robi półpauza?

 

isto­ta przy­bra­ła po­stać mło­de­go męż­czy­znę… ―> Literówka.

 

Wózek piął się z wła­ści­cie­lem do góry… ―> Masło maślane ― czy mógł piąć się do dołu?

 

roz­cią­ga­ją­cą się i kur­czą­cą w nie ludz­kim ciele. ―> …roz­cią­ga­ją­cą się i kur­czą­cą w nieludz­kim ciele.

 

na czło­wie­ka nie­przy­tom­nie le­żą­ce­go na ziemi. ―> …na nieprzytomnego czło­wie­ka, le­żą­ce­go na ziemi.

 

Wy­szedł z ciem­ne­go za­uł­ku i wró­cił… ―> Wy­szedł z ciem­ne­go za­uł­ka i wró­cił

 

wiel­kie oko; pul­su­ją­ce ryt­micz­nie i nie ma­ją­ce źre­nic… ―> …wiel­kie oko; pul­su­ją­ce ryt­micz­nie i niema­ją­ce źre­nicy

Czy jedno oko może mieć więcej niż jedną źrenicę?

 

Gdzie nie gdzie można było je­dy­nie do­strzec… ―> Gdzieniegdzie można było je­dy­nie do­strzec

 

kiedy wy­rzu­cał gwał­tow­nie łapy wzdłuż ciała… ―> Jak wyrzuca się łapy wzdłuż ciała?

 

po­czę­ła pękać otwie­ra­jąc się ni­czym roz­ja­rzo­na rana. ―> Chyba miało być: …po­czę­ła pękać, otwie­ra­jąc się ni­czym roz­jąt­rzo­na/ jątrząca się rana.

Poznaj znaczenie słowa rozjarzony.

 

Z kil­ku­na­stu miejsc na jego ciele coś nagle wy­sko­czy­ło na zie­mię. ―> Czy dobrze rozumiem, że z kilku miejsc wyskoczyło jedno coś?

 

a kiedy w końcu wy­bu­dza­ły z sen­ne­go le­tar­gu… ―> Kogo/ co wybudzały z letargu?

 

Pa­mię­tam, że byłem na tam­tej im­pre­zie, roz­my­ślał sku­pio­ny, wcho­dząc do klat­ki scho­do­wej. Wy­sze­dłem nie póź­niej jak o dwu­dzie­stej trze­ciej… ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

Prze­krę­cił klucz w drzwiach i i ścią­gnął kurt­kę. ―> Dwa grzybki w barszczyku.

Czy dobrze rozumiem, że ściągnął kurtkę nim otworzył drzwi i szedł do mieszkania?

 

Już je­stem. Gdzie się scho­wa­łeś ty mały wa­ria­cie…? ―> Dlaczego kursywa?

 

Kurwa, co też wczo­raj się stało, rzu­cił ze zło­ścią pod nosem. ―> – Kurwa, co też wczo­raj się stało – rzu­cił ze zło­ścią pod nosem.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

Dla­cze­go na osie­dlu od sa­me­go rana nie ma już prądu? ―> Dlaczego już? Czy spodziewał się, że prądu nie będzie później?

 

wró­cił od syna z miej­sco­wo­ści Sa­man­tu. ―> Dlaczego kursywa?

 

wło­żył to co z niej zo­sta­ło do kurt­ki. ―> Raczej: …wło­żył to, co z niej zo­sta­ło do kieszeni kurt­ki.

 

Łzy spa­dły na zie­mie… ―> Literówka.

 

usta­li­ło grono le­kar­stwie opie­ra­jąc swoją de­cy­zję… ―> Literówki.

 

coraz więk­szą ilo­ścią ludzi skar­żą­cą się… ―> …coraz więk­szą liczbą ludzi, skar­żą­cych się

 

Lu­dziom tym po­śpiesz­nie wstrzyk­nię­to jeden z za­strzy­ków… ―> Brzmi to fatalnie.

Proponuję: Lu­dziom tym po­śpiesz­nie wstrzyk­nię­to jeden z leków

 

przy­go­to­wa­nych prze spe­cjal­ne służ­by… ―> Literówka.

 

a na­stęp­nie po­pro­szo­ny ich… ―> Literówka.

 

aby ubra­li ska­fan­dry i wy­szli na ze­wnątrz… ―> W co mieli ubrać skafandry???

Skafandrów, tak jak żadnej odzieży, nie ubiera się! Skafander można włożyć, założyć, przywdziać go, odziać się weń, ubrać się weń, ale nigdy, przenigdy nie można ubrać skafandra!

Za ubieranie skafandrów grozi sroga kara ― trzy godziny klęczenia na grochu, w kącie, z twarzą zwróconą ku ścianie i z rękami w górze!

 

Gdzie nie gdzie jesz­cze komuś udało się uciec… ―> Gdzieniegdzie jesz­cze komuś udało się uciec

 

su­ro­we wa­rzy­wa, ze­psu­ta wę­dli­nę… ―> Literówka.

 

wsy­pał do buzi reszt­ki płat­ków i cia­stek… ―> …wsy­pał do ust reszt­ki płat­ków i cia­stek…

Buzie mają dzieci, dorośli maja usta.

 

nie zwra­ca­jąc uwagi na ka­pią­cą na zie­mię krew… ―> Rzecz dzieje się w mieszkaniu, więc: …nie zwra­ca­jąc uwagi na ka­pią­cą na podłogę krew

 

Rzad­kie okazy pły­wa­ją­cych ryb pierz­cha­ły spło­szo­ne przed prze­wod­ni­kiem. ―> Masło maślane – czy bywają ryby, które nie pływają?

Czy za przewodnikiem ryby nie były spłoszone? Kim jest przewodnik ryb?

 

Wy­czuł w po­bli­żu dwóch żoł­nie­rzy pa­tro­lu­ją­cych oko­li­ce. ―> Literówka.

 

Sły­sząc trze­po­ta­nie skrzy­deł wy­strze­lił zra­nio­ną dło­nią po muchę… ―> Słyszał trzepot skrzydeł muchy, czy może raczej jej bzyczenie.

 

a póź­niej z całą pew­no­ścią wy­ssał do szpi­ku. ―> Można wyssać szpik z kości, ale nie można kogoś wyssać do szpiku.

Można natomiast zmarznąć do szpiku kości.

 

za­in­fe­ko­wać i wró­cić, zo­sta­wić wśród ludzi

in­te­li­gent­ną za­ra­zę. ―> Zbędny enter.

 

Sta­nął pod wy­so­kim i wy­schnię­tym drze­wem. Wy­so­ko nad jego głową… ―> Powrórzenie.

 

Za­czę­ła je­dy­nie gło­śno po­hu­ki­wać w stro­nę przy­by­sza. ―> Nie wydaje mi się, aby sowy celowo pohukiwały w jakąś stronę?

 

Zro­bił kilka kro­ków wstę­pu­jąc na wy­dep­ta­ną ścież­kę do lasu… ―> Wcześniej napisałeś: Obcy zer­k­nął za sie­bie, po czym wszedł głę­bo­ko w las. –> Kiedy Obcy wyszedł z lasu, by wejść do niego ponownie?

 

Tyle że ta po­zo­sta­ła ilość, która na po­wrót sto­pi­ła się z nie­ludz­kim cia­łem wystarczyło… ―> Raczej: Tyle że te po­zo­sta­łe, które na po­wrót sto­pi­ły się z nie­ludz­kim cia­łem, wystarczyły

 

La­bo­ra­to­rium, w któ­rych w ciągu za­le­d­wie dwóch dni… ―> Literówki.

 

W try­bie pil­nym za­czę­ły przy­la­ty­wać do Ta­ko­ty―> Literówki.

 

Ja­po­nia, Niem­cy, Wło­chy, a także Bra­zy­lia, wy­ra­ża­li naj­więk­sze obawy… ―> Literówki.

 

W ste­ryl­nie od­izo­lo­wa­nych po­miesz­cze­niach kilku oso­bo­we grupy… ―> W ste­ryl­nie od­izo­lo­wa­nych po­miesz­cze­niach kilkuoso­bo­we grupy

 

a na­stęp­nie ka­za­ło im usta­wić się… ―> Literówka?

 

Dzień po­wo­li do­bie­gał końca. Wska­zów­ka ze­ga­ra wska­zy­wa­ła już pół­noc. ―> Powtórzenie.

Czy jedna wskazówka pokazywała północ? Czy dobrze rozumiem, że dzień kończył się w nocy?

 

zbio­ro­we­go umy­słu, który wy­da­je okrop­ne ko­men­dy – bez na­my­słu… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Przy­kle­jo­na do serca nie­wiel­ka na­rośl… ―> Narośl chyba nie jest przyklejona.

 

szyb­ko po­czę­li otwie­rać głowy po­le­głych. ―> Ci ludzie nie polegli.

 

Po­trze­bo­wa­li miej­sca ustron­ne­go, le­zą­ce­go z dala… ―> Literówka.

 

Idąc cała czwór­ka włó­czy­ła no­ga­mi. ―> Idąc, cała czwór­ka powłó­czy­ła no­ga­mi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy - Dziękuje za przeczytanie i wytknięcie aż tylu błędów. Wszystkie oczywiście poprawiłem, w niektórych tylko nieznacznie zmieniając treść zdania. Następnym razem pisząc w klimacie grozy, zrobię co mogę, aby lepiej zbudować napięcie i uknuć jakąś ‘przerażającą’ intrygę. I być może wtedy opowiadanie nieco bardziej przypadnie Tobie i innym czytelnikom do gustu.

Jeżeli zaś chodzi o stronę językową… Cóż… nad nią też najwyraźniej wciąż czeka mnie sporo pracy. Jakkolwiek po profesjonalnej ocenie tekstu definitywnie czuję się zmotywowany do dalszego działania!

 

Cieszę się, Foskenie, że mogłam pomóc. :)

No i pozostaję z nadzieją, że Twoja zapowiedź tworzenia lepszych opowiadań, niebawem się ziści. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Szczerze mówiąc nie przypadło mi do gustu. Już sam pomysł nie jest nowy, obcy, którzy przybywają na Ziemię i inwekują jej mieszkańców jakimś wirusem to temat już wiele razy wykorzystywany. Na dodatek mocno skomplikowałeś tę procedurę infekcji, aż w którymś momencie się pogubiłam. Ponadto za dużo w tym opku niepotrzebnej brutalności, a za mało klimatu grozy i dawkowania napięcia. Dla przykładu, scena z rozszarpaniem psa wydaje mi się zupełnie niepotrzebna. Krew lejąca się strumieniami sama w sobie nie buduje nastroju.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Elanar napisał:

Tekst jest w zasadzie suchym opisem wydarzeń następujących w Takato. O przewijającym się Viktorze nie wiemy nic i tak też pozostaje po zakończeniu opowiadania. Atmosfera jest żadna, bo bardzo szybko rozkręcasz jatkę i ta w zasadzie już się nie kończy. A to niedobrze, bo jeśli nie dajesz czytelnikowi chwili na złapanie oddechu, to kolejne krwawe epizody nie robią już wrażenia. 

I ja mogę tylko się pod tym podpisać. W Twoim tekście jest jakaś historia, nawet jeśli niekoniecznie oryginalna, są jacyś bohaterowie. Mimo to wszystko czyta się jak pospieszną relację, w której nie ma miejsca na napięcie, stopniowanie grozy, jakiekolwiek emocje – a bez tego opowiadanie, a już na pewno horror, nie istnieje.

Jednak jest w tym Twoim pisaniu coś takiego, co nie pozwala na potraktowanie go zwykłym wzruszeniem ramion. Tylko pracy przed Tobą multum, bo wszystko jest niedopracowane i po łebkach.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka