- Opowiadanie: Bellatrix - Niezwykłe zjawisko na niebie

Niezwykłe zjawisko na niebie

Serdecznie dziękuję Chrościsko za motywację! :)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Niezwykłe zjawisko na niebie

Siedemnastego lutego Władymir i ja wstaliśmy o szóstej rano, aby przygotować śniadanie dla wszystkich. Roznieciliśmy ogień i czekaliśmy. Niebo było zasnute. Nie chmurami, tylko lekką mgiełką, która zwykle rozprasza się wraz ze wschodem słońca. Siedziałem zwrócony twarzą w kierunku północy i gdy przypadkowo odwróciłem głowę na wschód, ujrzałem mlecznobiały, zamazany obszar, składający się z serii koncentrycznych okręgów rozpostartych na niebie. Kształt przypominał halo wokół księżyca w przejrzystą mroźną pogodę. Zawołałem towarzysza, mówiąc, żeby zobaczył przepiękną aureolę wokół naszego satelity. Podszedł do mnie, popatrzył, pomyślał chwilę i powiedział, że przecież księżyc zaszedł trzy godziny temu i powinien być po drugiej stronie.

fragment z protokołu przesłuchania świadka,

podpisano: prokurator miasta Iwdel

 

trzy tygodnie wcześniej

 

Sunęli na nartach przez cichy las. Ich dziesiątka, plus Dziadzia, który nieśpiesznie kolebał się z tyłu. Jurij najchętniej człapałby wraz z nim, ale nie chciał okazać słabości przed przyjaciółmi, zwłaszcza przed Ludą. Kolano bolało coraz bardziej, kaszel dokuczał. Trzy godziny jazdy na pace zdezelowanej ciężarówki dały mu się we znaki znacznie bardziej niż pozostałym. Myśli, że z taką formą będzie tylko przeszkadzał, nachodziły go coraz częściej. Zaplanowana przez Igora trasa wiodła przez ponad trzysta kilometrów uralskiej tajgi. Ambitny plan. Według leśnika z sektora czterdziestego pierwszego, który udostępnił im swoje mapy, nazbyt ambitny. Jurijowi wciąż dźwięczały w uszach słowa: „te szczyty zimą są niebezpieczne, nie idźcie tam”. Lecz cóż leśnik mógł wiedzieć, skoro sam nie uczestniczył w wyprawach, a Igor zaliczył ich kilkanaście. Dziś po raz ostatni nocowali pod dachem, w opuszczonej wiosce, pozostałości po Iwdelłagu. Od jutra przez następne dwa tygodnie czekało ich spanie na gałęziach, kocach i ubraniach. Pod namiotem, przy minus trzydziestu na zewnątrz. Jurij się wzdrygnął. Na samą myśl wszystkie stawy zaczynały go boleć. Dlatego nie mógł o tym myśleć. Zacisnął mocniej dłonie na kijkach. Da radę, nie pozwoli, by choroba pokrzyżowała plany. Odetchnął głęboko, kończąc wydech serią kaszlnięć. Odwrócił głowę i splunął. Na bielusieńkim śniegu wykwitła krzycząca czerwienią plama.

 

 

W miesiącach zimowych na Północnym Uralu występują silne wiatry, a nawet tornada. Byłem kilka razy świadkiem, choć zawsze wtedy znajdowałem się na dole, w lesie. Podczas wichury w górach można usłyszeć różne dźwięki. Przejmujące. Straszne. Wycie bestii, zawodzenie, jęki ludzi. A kiedy tam jesteś i słyszysz to wszystko, włosy stają ci dęba. Choć to tylko wiatr grający w szczelinach zwietrzałych skał.

fragment wypowiedzi Dyrektora Muzeum Iwdel

 

 

Walczył z przeszywającym bólem nogi i ze samym sobą przez całą noc. W starej drewnianej chatce, z wystającymi ze ścian gwoździami, która była pałacem w porównaniu z tym, co czekało ich od jutra. Piękna Zina i Luda, jedyne dziewczyny w ich zespole nie narzekały na niewygody. Wręcz przeciwnie, jak przystało na członkinie młodzieży Komsomolskiej, z całego serca wierzyły w wyższy cel ich wyprawy. Wejście zimą na Otorten na cześć odbywającego się właśnie w Moskwie dwudziestego pierwszego Zjazdu Partii. Igor walczył o jeszcze więcej, miał ambicje, by zdobyć tytuł Mistrza Sportu ZSRR. Podekscytowani, szczęśliwi, rozmawiali o wszystkim i o niczym. O wyprawie, o studiach, o pracy, o miłości. Gieorgij wyciągnął mandolinę, Aleks fajkę. Rozsiedli się wokół rozgrzanego pieca i śpiewali. Tak ich zapamiętał.

Czerwień na bieli. Biała szyja przecięta czerwoną kreską. Jurij nie mógł oderwać od niej spojrzenia, a oczy wbrew woli zasnuwały się łzami. Musiał podjąć tę decyzję. Jego prywatne pragnienia nie mogły przesłonić celu dziewiątki pozostałych. Gdy rankiem oznajmił, że nie da rady i wraca razem z Dziadzią do Wiżaju, dostał na pocieszenie białego misia z szyją owiniętą czerwoną wstążeczką. Luda wyściskała go serdecznie na pożegnanie i powiedziała, że maskotka przyniesie mu szczęście. Ściskał ją w dłoni, odprowadzając wzrokiem całą grupę, aż zniknęli gdzieś pomiędzy nienaturalnie ciemnymi drzewami. Nie wierzył dziewczynie, przecież szczęście miało zapach wiatru gwiżdżącego na szczytach, a nie żelazisty posmak krwi. Szczęście poszło z jego przyjaciółmi na wyprawę życia.

A potem ich opuściło.

 

 

Karelin szybko wyskoczył ze swojego śpiwora i wybiegł przed namiot w samych wełnianych skarpetach. Udało mu się zobaczyć dysk, który tracił kształt i jasną plamę rozpościerającą się po niebie. Rozmawiałem później z innymi naocznymi świadkami i większość opisywała ten incydent w taki sam sposób. Światło było tak silne, że ludzie w domach obudzili się ze snu.

fragment z protokołu przesłuchania świadka,

podpisano: prokurator miasta Iwdel

 

 

Miesiąc później

 

Halas wewnątrz helikoptera ledwie pozwalał słyszeć własne myśli. Może to i lepiej. Nie napawały optymizmem. Konstanty Sokołow schował gazetę za pazuchę i obserwował przez okno, jak pilot podchodzi do lądowania, wzbijając z łagodnego, ośnieżonego zbocza tumany skrzącego się srebrem puchu.

Czerń lasu wgryzała się w nieskażoną biel dolnych partii uralskich stoków. Surowe piękno niemal dziewiczej przyrody. Widok zmuszałby do zastygnięcia w niemym podziwie, gdyby nie okoliczności, które ich tu przywiodły. Lodowaty wiatr znad Syberii niósł drobiny zmrożonego śniegu i ulotną woń śmierci. Choć to drugie odczuwał wyłącznie Kostia. Reszta ekipy wciąż się łudziła, że poszukiwania zwieńczy sukces na miarę bohaterów Związku Radzieckiego. Że znajdą ich żywych. Po niemal miesiącu spędzonym na lodowatym pustkowiu, gdzie nocą zamarzał nawet oddech. Gdzie w zimie nie zapuszczał się nikt, poza grupą nazbyt ambitnych młodych ludzi.

Nie mieli szans. Minęły już prawie dwa tygodnie od spodziewanej daty powrotu. Jeśli jakimś cudem przetrwaliby zimno, z pewnością nie wzięli tyle prowiantu. Nie wzięli nawet cholernego radia, bo za dużo ważyło.

Kostia nie miał serca powiedzieć tego głośno, ale w głębi duszy wiedział, że to wcale nie jest wyprawa ratunkowa. Jednak przysiągł zrobić wszystko, by ich odnaleźć. Dlatego powoli posuwał się w głębokim śniegu, wypatrując śladów, przedmiotów czy ciemniejszych plam na wszechobecnej bieli. Mozolnie, kawałek po kawałku przeczesywali szczyt Otorten tylko po to, by stwierdzić, że grupa Igora nigdy tu nie dotarła.

 

 

Jak to wyglądało pierwotnie? Nie wiem. W samym środku tego miejsca błysnęła gwiazdka, która po chwili gwałtownie zaczęła powiększać rozmiary i poruszać się w kierunku zachodnim. W ciągu kilku sekund urosła do rozmiarów księżyca, a następnie pojawił się ogromny ognisty dysk o mlecznym kolorze i średnicy kilkukrotnie większej, otoczony pierścieniami o jasnych barwach. Dysk ten zaczął zanikać, aż połączył się z aureolą. Wszystko powoli rozmyło się po niebie. Nastał świt. Zegar wskazywał szóstą pięćdziesiąt siedem, zjawisko trwało nie dłużej niż parę minut i wywołało bardzo nieprzyjemne wrażenie. Jakby jakieś ciało niebieskie leciało w naszym kierunku. Błysnęła mi myśl, że inna planeta weszła w kontakt z Ziemią, że teraz nastąpi kolizja i koniec świata.

fragment z protokołu przesłuchania świadka,

podpisano: prokurator miasta Iwdel

 

 

Wieczorem wrócili do Iwdel. Na stołówce przygotowano dla nich ciepły posiłek. Gorąca herbata z dodatkiem odrobiny czegoś mocniejszego smakowałaby wybornie, gdyby nie gorzki posmak rozczarowania. Nikt z ratowników nie odnalazł śladu zaginionych. Część ekip nocowała w górach, ale radiowe meldunki od nich nie wniosły niczego nowego.

– Ostatni raz widzieliśmy ich w Wiżaju. – Młody chłopak, chyba student, przysiadł się do Konstantego. – Jechaliśmy tym samym pociągiem ze Swierdłowska. Na stacji przesiadkowej zgarnęła ich milicja. Gieorgij grał na mandolinie, nakrzyczeli na niego i grozili mu więzieniem. Bo ludzie rano wstają i normę muszą wyrobić, a on zakłócał porządek. Odwilż miała być, lepsze czasy. Swołocz, nawet nie powiedzą, gdzie ich szukać. Przecież Igor musiał złożyć mapę razem z planem w Sekcji Turystycznej, bo bez dokumentacji by im nie przyznali trzeciej kategorii. W ogóle nie dostaliby zezwolenia na wyprawę – wyrzucił z siebie niemal jednym tchem. – Zapaliłbym – dodał, zerkając na wystającą z kieszeni paczkę biełomorkanałów. Kostia wyciągnął opakowanie z wyrysowanymi rzekami i granicami ZSRR. Trzecia kategoria. Z nią zaginieni mogliby przekroczyć te granice i przy odrobinie szczęścia, nigdy już nie wrócić. Nie podejrzewał, żeby mieli takie plany, większość z nich była idealistami, zupełnie jak ten chłopak. Ale Nikołaj, po tym, co zrobili z jego ojcem, wujem, po latach spędzonych w łagrze i po katastrofie w Majaku, pewnie by się nie wahał.

– Odwilż odwilżą, ale o pewnych rzeczach lepiej nie mówić głośno – odparł, częstując studenta papierosem. Ten zastygł z szeroko rozwartymi oczami i ustnikiem w zębach. Jakby dopiero teraz sobie uświadomił, że w poszukiwaniach mogą też brać udział donosiciele i agenci. Powoli sięgnął po ogień i szepnął:

– Nie powiedziałem nieprawdy.

– Spójrz. – Kostia wyjął zza pazuchy wymiętą gazetę sprzed tygodnia. Rozłożył przed studentem i wskazał palcem krótki artykuł, w zasadzie notkę prasową. – Przeczytaj.

– Niezwykłe zjawisko na niebie… – zaczął na głos, ale pomny nauk sprzed chwili urwał i resztę tekstu przeleciał tylko wzrokiem. Gdy skończył, zbladł jeszcze bardziej.

– Za publikację tego, redaktor został zwolniony – wyjaśnił Kostia, obserwując chłopaka zza dymnej zasłony. – A na drugi dzień zniknął. Bo głosił prawdę. Kto by pomyślał, że wspomnienie o zjawisku na niebie może być dla kogoś tak niewygodne.

Student zaciągnął się głęboko i pokręcił głową.

– To…

– Niemożliwe? Możliwe. Nie znasz dnia ani godziny.

– Nie. Treść. Ja… my… to widzieliśmy.

Teraz Kostia zmarszczył brwi.

– Co widzieliście?

– Światła nad szczytami, na początku lutego. Myśleliśmy, że to Igor i jego grupa, że odpalili flary z radości, że zdobyli Otorten. A może oni wołali o pomoc? – Wyraz twarzy chłopaka nagle się zmienił. – Ty… ty wiesz, co to było? Co to za światła?

Kostia wypuścił powoli dym nosem.

– Nie mam pojęcia – skłamał.

 

 

Niezwykłe zjawisko na niebie

Wczoraj o godzinie 6:55 czasu lokalnego na południowym wschodzie, na wysokości 20 stopni od horyzontu, pojawiła się świetlista kula o wielkości pozornej średnicy księżyca. Obiekt poruszał się w kierunku północno-wschodnim. Około godziny siódmej nastąpił błysk. Jądro obiektu zaczęło świecić intensywniej, a dookoła niego pojawiła się chmura. Rozlewała się po całej wschodniej części firmamentu. Krótko po tym nastąpił drugi błysk. W centrum chmury wciąż lśniła świetlista kula o zmiennym blasku. Przesunęła się w kierunku północno wschodnim. Najwyższą wysokość nad horyzontem 30 stopni osiągnęła około godziny 7:05. Następnie, kontynuując ruch, to niezwykłe zjawisko na niebie osłabło i uległo rozproszeniu.

Artykuł opublikowany w gazecie „Tagilski Robotnik” z dnia 18 II 1959r.

 

Ciemną plamę na wschodnim zboczu góry o numerze katalogowym 1079 jako pierwszy dostrzegł pilot. Ekipy znajdujące się w pobliżu natychmiast podążyły w to miejsce. Niemal czarny trójkąt odcinał się pośród zamieci niczym znak ostrzegawczy. Bez wątpliwości, znaleźli namiot zaginionych turystów. Stał solidnie wkopany i rozpostarty na nartach, opierając się wiatrom.

Chłopcy z Politechniki Uralskiej dotarli w jego pobliże najszybciej.

– Igor! Zina! – zawołali, sunąc po pas w zaspach. – Ludmiła! Nikołaj! Gieorgij!

Nikt nie odpowiedział na wołania. Zasapani i spoceni podeszli bliżej. Wtedy zauważyli, że namiot pośrodku długości jest rozcięty. Początkowe podekscytowanie tym, że ich znaleźli, zastąpiła nagła groza. Nienaturalną ciszę zakłócał tylko łopoczący na wietrze fragment brezentu.

Popatrzyli po sobie, naraz zrozumiawszy, że w środku, za rozciętą płachtą prawdopodobnie nie znajdą żywych kolegów, lecz zamarznięte na śmierć ciała. Któryś nie wytrzymał, w przypływie paniki chwycił kij od nart i zaczął szturchać materiał, wołając imiona zaginionych.

Najstarszy i najbardziej doświadczony z ich grupy wziął głęboki wdech, aż mroźne powietrze zdało się dosięgnąć żołądka i tam utkwić. Podszedł dwa kroki bliżej, rozsunął rozdarte fragmenty i zajrzał do wewnątrz. Z jego gardła wydobył się krótki i zduszony krzyk.

– Ki czort!

W środku nie było nikogo. Nie to jednak sprawiło, że krzyknął. Przy wejściu do namiotu wisiała kurtka, kolejne wystawały spod skleconych posłań. Pomiędzy posłaniami walało się kilka par ciężkich butów, swetry, czapki. Chłopak patrzył i nie wierzył w to, co widzi. Doświadczeni turyści wyszli na uralski mróz praktycznie bez ubrań.

I zniknęli.

 

 

Około połowy lutego tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego dziewiątego roku byłem w swoim mieszkaniu, na wsi Karaul, w obszarze nowolalińskim. Rano moja żona wyszła przed dom, zastukała w okno i krzyknęła do mnie: „Zobacz, kula światła leci po niebie i się obraca!”

Wyskoczyłem na ganek i zobaczyłem obiekt, przypominający zamglone słońce. Poruszał się po linii prostej, bardzo daleko od nas. Po chwili dostrzegłem, że kula w środku zmienia regularnie kolor z czerwonego na zielony i jest jakby otoczona białą aureolą. To leciało bezgłośnie z południa na północ, nad grzbietami Uralu i zniknęło za horyzontem w ciągu paru sekund. Nie potrafię powiedzieć nic więcej, wszystko zdarzyło się tak nagle, a ja dopiero co zerwałem się z łóżka.

Fragment protokołu z przesłuchania świadka,

podpisano: prokurator okręgu nowolalińskiego

 

 

Dnia dwudziestego siódmego lutego zamieć jeszcze się wzmogła, utrudniając poszukiwania. Wszystkie grupy zostały skierowane w stronę, gdzie odnaleziono namiot. Podczas gdy inni sprawdzali wnętrze i okolicę, Kostia spoglądał w kierunku ciemnego lasu, rosnącego w dole zbocza. Oględziny namiotu nie przyniosły wskazówek, dokąd turyści pod wodzą Igora mogli się udać. Jednak dokądkolwiek się wybrali, uczynili to w pośpiechu. W głębokim śniegu ktoś dostrzegł ślady. Po bliższym przyjrzeniu się nienaturalne, jakby niektórzy mieli obuwie nie do pary, a inni nie mieli wcale. Rozbiegały się i na powrót zbiegały w nieregularny sposób. Osiem czy dziewięć par nóg wydeptało chaotyczny szlak, prowadzący w dół łagodnego zbocza. Im dalej od namiotu, tym bardziej z chaotycznego stawał się uporządkowany, sprawiając wrażenie, że po początkowej panice turyści opracowali plan działania. Szli jeden za drugim, blisko siebie. Po kilkudziesięciu metrach wypatrzenie kolejnych śladów zaczęło sprawiać trudności. Tam, gdzie stok się wypłaszczał, wiatr i zamieć wyrównały zagłębienia, utworzyły nowe zaspy. Kilkudziesięciu ludzi sunęło na nartach w kierunku linii lasu, przeczesując mozolnie teren. Kilka psów próbowało pochwycić jakikolwiek trop. Tylko Kostia, gdy nikt na niego nie zwracał uwagi, zamiast patrzeć w dół, zerkał ukradkiem na wierzchołki drzew. I rozmyślał. Spotkał dziś studenta, z którym rozmawiał przedwczoraj, ale ten zdawał się go nie pamiętać. Może i faktycznie nie pamiętał, a może po prostu się bał.

Najszybsi poszukiwacze zapuścili się pomiędzy stare, ogromne sosny. Tu zamieć tak nie szalała, jakby odbijając się od niewidzialnej ściany. W lesie zdawało się być wręcz przytulnie, po godzinach spędzonych na otwartym stoku. Ciszę zakłócał tylko szelest sunących nart. I nagle rozdarł ją krzyk. Stary, dostojny cedr na skraju lasu wyróżniał się nie tylko wysokością oraz pięknie zbudowaną koroną. Dolne gałęzie do wysokości paru metrów zostały niedawno odłamane, a u podnóża zgromadzono chrust. Okrzyki i spazmatyczny szloch wydarły się z kilku gardeł, ktoś ściągnął czapkę z głowy, ktoś polecił powiadomić przez radio prokuratora. Parę kroków dalej, ani resztki dawno wygasłego ogniska, ani cienki koc nie zdołały ocalić dwóch turystów ubranych jedynie w bieliznę, przed uralskim mrozem. Płonna nadzieja, że odnajdą ich żywych, właśnie skonała obok zamarzniętych na śmierć ciał. Gdzieś w tle zabrzmiało ujadanie psów, niechybny znak, że znaleziono kogoś jeszcze.

Kostia dyskretnie spoglądał w górę.

Wierzchołki kilku najwyższych drzew były nadpalone.

 

 

Zwłoki ułożone w następującej pozycji: kończyny górne zgięte w łokciach, a także stawach palców, uniesione w kierunku głowy. Głowa zwrócona w lewo. Kończyny dolne wyciągnięte. […] W obszarze nosa i górnej wargi ślady zakrzepłej krwi. Górna warga obrzęknięta. […] Obrzęk płuc. Wnętrza jam ustnej i nosowej są pokryte pienistą wydzieliną o szarym kolorze. Wydzielina znajduje się także w płucach. […] Odmrożenia kończyn III i IV stopnia. Obecność plam Wiszniewskiego w błonie śluzowej żołądka. […] Nie stwierdzono obecności alkoholu. […]

Biorąc pod uwagę okoliczności, śmierć nastąpiła w wyniku działania niskiej temperatury.

Fragmenty protokołu autopsji przeprowadzonej przez ekspertów kryminalistycznych Medycyny Sądowej w Swierdłowsku na polecenie prokuratury regionalnej.

 

 

Kostia odprowadził wzrokiem studenta. Wiedział, że prawdopodobnie więcej go nie spotka. Chłopak, podobnie jak kilkunastu jego kolegów, przeżył głęboki wstrząs. Widok zwłok przyjaciół z politechniki, przeciąganie ich na stok, by helikopter mógł je przetransportować, niewytłumaczalne okoliczności śmierci, to wszystko dla niektórych było przeżyciem zbyt mocno odciskającym się na psychice. „Naprawdę mieli nadzieję, że odnajdą ich żywych” – pomyślał Kostia, sięgając po papierosa. Odnaleźli jak na razie pięć ciał. Poza dwoma przy ognisku nieopodal cedru, jeszcze Rustema, Zinę i samego kierownika wyprawy, Igora. Ta trójka stoczyła heroiczną walkę z żywiołem, by powrócić do namiotu. Pewnie po piec i cieplejsze rzeczy, ubrania na nich nadawały się na wiosenny poranek, nie na syberyjski mróz. Zinie zabrakło jakichś trzystu metrów. Dlaczego w ogóle wyszli z namiotu? Na to pytanie nikt nie znał odpowiedzi, wisiało ono między poszukiwaczami niczym złowrogi cień. Podobnie jak pytania, gdzie są Ludmiła, Siemion, Aleksiej i Nikołaj, czemu nie trzymali się z resztą grupy. Oraz czemu wojskowi piloci, którzy mieli zabrać odnalezione zwłoki, panicznie bali się podejścia do nich na odległość mniejszą niż kilka metrów.

 

 

Mówił, że coś go tam przyciągało. W powietrzu często widywał świecące kule, a wtedy samolotem zaczynało trząść, przyrządy odmawiały posłuszeństwa, a głowa zaczynała potwornie boleć. Wtedy zmieniał kurs i wszystko wracało do normy. Później znowu tam wracał. Mówił mi, że niczego się nie boi. Ale niedługo przed śmiercią kazał mi o wszystkim zapomnieć, uważać na siebie i na naszą córkę.

Wypowiedź wdowy po wojskowym pilocie z bazy w Iwdel.

 

– Towarzyszu, proszę jeszcze, abyście podpisali zeznanie i to już wszystko.

Jurij pokręcił głową, próbując nie rozpłakać się w obecności prokuratora.

– Dlaczego? Byliśmy dobrze przygotowani, doświadczeni. Nie pierwszy raz szliśmy na Ural zimą.

– Trwa śledztwo. Postaramy się odpowiedzieć na to pytanie.

Ukrył twarz w dłoniach. Nie potrafił pogodzić się z tragedią, która spotkała jego przyjaciół. Pomyślał, że do końca życia się z tym nie pogodzi.

– Powinienem tam być. Powinienem pójść z nimi – wyrzucił z siebie tonem, w którym pobrzmiewała wyjątkowa gorycz. I wina. Czuł się winny, bo gdyby nie zawrócił do Wiżaju, wszystko potoczyłoby się inaczej. Czuł się winny, bo gdyby poszedł na Otorten, zrobiłby coś, by ich uratować. Prokurator popatrzył współczująco, niemal serdecznie. Poklepał go po ramieniu i powiedział, jakoś tak ciepło:

– Nie zadręczaj się. Gdybyś tam był i tak byś im nie pomógł. Byłbyś dziesiąty.

Jurij chciał zapytać, „skąd pan może to wiedzieć?!”, ale zdusił słowa w sobie. Spojrzał jeszcze na zdjęcie z aparatu znalezionego w namiocie. Przedstawiało jego pożegnanie z Ludą, to wtedy dała mu białego misia z czerwoną kokardką. Teraz miś spoczywał w jego kieszeni, a Luda gdzieś głęboko pod śniegiem.

Nie umiał dłużej powstrzymywać łez.

 

O godzinie 6:50 zaobserwowano nienaturalne zjawisko. W polu widzenia pojawiła się gwiazda z ogonem. Ogon przypominał gęste chmury typu cirrus. Po chwili gwiazda została uwolniona z ogona, zwiększyła znacząco jasność i poleciała. Stopniowo zaczęła puchnąć, powstała wielka kula, spowita mgłą. Następnie w tej kuli zapłonęła gwiazda, z której najpierw powstał półksiężyc, a potem mała kula, już nie tak jasna. Wielka kula stopniowo zaczęła zanikać, stała się rozmyta, aż o godzinie 7:05 zniknęła całkowicie. Poruszała się z południa na północny wschód.

Fragment raportu technika meteorologicznego

 

Poszukiwania trwały, choć w okrojonym składzie. Grupy pracowały na zmianę. Ustawiono też duże, wojskowe namioty, by nie musieć wracać do Iwdel. Niektórzy nie potrafili spędzić nocy w miejscu, gdzie wydarzyła się tragedia. Pozostali zdawali się to rozumieć. Wojsko przyniosło sprzęt, lecz mimo to, nie natrafiono na ślady czwórki pozostałych. Za to, po przeciwnej stronie, w dolinie Auspii, odkryto rzeczy pozostawione przez turystów. Zapewne zostawili je, aby lżej było podchodzić pod szczyt i planowali zabrać zapasy podczas drogi powrotnej. Czemu nie uciekli tutaj, gdzie mieli dodatkowe ubrania i prowiant? W nocy i w śnieżycy pomylili kierunki? Wiatr uniemożliwił wędrówkę wzdłuż zbocza? Pytań było wiele. Odpowiedzi żadnej. Tylko plotki. Głosiły, że ta góra w języku tubylczego plemienia Mansów nazywa się Cholat Sjakl – „Martwa Góra”. Że to zemsta duchów dziewięciu wojowników z tego plemienia. Że…

Kostia nie wierzył w żadne duchy. Wierzył za to w plotkę, że poszukiwania wkrótce zostaną przerwane i wznowione dopiero, gdy mróz zelżeje. Niemal od miesiąca dnie wyglądały tak samo: przedzieranie się w śniegu po pas, bez żadnych rezultatów. Zabrnęli w ślepy zaułek.

Wieczorem przyszła decyzja o zawieszeniu poszukiwań od piątku na miesiąc. Czekało ich tylko kilka dni nadziei, że może w ostatniej chwili uda się rozwikłać zagadkę. I kilka ostatnich nocy na stoku Martwej Góry.

 

31 marca o godzinie 4:00 dyżurny zauważył nad płd.-wsch. horyzontem duże ogniste koło. Zbliżyło się, potem skryło za wzniesieniem 880. Przed zniknięciem w środku koła pojawił się obiekt w kształcie gwiazdy. Zwiększył się do rozmiarów Księżyca, później zaczął opadać i oddzielać się od koła. Prosimy o wytłumaczenie tego niezwykłego zjawiska. Czy jest niebezpieczne? Jesteśmy zaniepokojeni”.

Telegram grupy poszukiwawczej do Komitetu Miejskiego Partii w Swierdłowsku

 

 

Brezent wojskowego namiotu zapłonął jaskrawym światłem. Kostia gwałtownie otworzył oczy i zerwał się z posłania. Wyrwany w środku snu, półprzytomny, wyskoczył na zewnątrz, byle prędzej, byle dalej. Serce łomotało, jakby za chwilę miało wypaść z piersi. Przed namiotem, stojąc boso na śniegu w towarzystwie kilku równie zdezorientowanych i niekompletnie ubranych chłopaków patrzył, jak ognista kula na czystym, mroźnym niebie przesuwa się w stronę gór. Nienaturalny, niezwykle intensywny, choć zamazany blask przypominał chore słońce we mgle. Kostia dygotał z zimna i z atawistycznego lęku, choć według stanu posiadanej wiedzy, powinien być tu bezpieczny. W środku obiektu pojawiła się jakby gwiazda. Kula rozbłysła jeszcze bardziej i rozpadła się na dwie części. Mniejsza poleciała w dół i po chwili zgasła. Większa skryła się za górami.

– Job jego mać, co to było? – wyszeptał ktoś. Kostia milczał.

– Cokolwiek by się działo, nie uciekajmy daleko od namiotu – dodał ktoś inny.

Popatrzyli po sobie, po kolegach w cienkich koszulkach i filcowych walonkach przy minus dwudziestu. Chyba wszyscy pomyśleli o tym samym. W ciszy dało się słyszeć nieregularne oddechy całej ekipy. Czekali w napięciu na to, co nastąpi. Czy ten obiekt wyłoni się po drugiej stronie? Czy przyleci… tutaj? Czy poznają odpowiedź na pytanie, co stało się tamtej nocy z grupą Igora? Czy ceną za to będą ich własne życia?

Zjawisko na niebie zgasło bezgłośnie, pozostawiając po sobie rozmyty, mglisty ślad.

Stali tak jeszcze kilka minut. Emocje powoli opadały. Mgła powoli zanikała na tle ciemnego już nieba.

– Wracajmy do środka – zaproponował Kostia i wszedł jako pierwszy.

Nic więcej tej nocy się nie wydarzyło.

 

 

Zwłoki leżące na stole sekcyjnym są w stanie zaawansowanego rozkładu. Brak tkanek miękkich na twarzy, podniebieniu. Brak języka. Brak gałek ocznych. […] W jamie opłucnej około półtora litra ciemnej krwi. Serce ma rozmiary 12x4x5. W prawej komorze serca duży ubytek, spowodowany raną kłutą. […] Wykonano nacięcie tkanki płucnej. Jej wewnętrzna strona ma ciemnoczerwony kolor. Pod naciskiem spieniona ciecz zabarwiona krwią wypływa obficie w miejscu nacięcia. […] Po usunięciu organów z klatki piersiowej i jamy brzusznej stwierdzono wielokrotne obustronne złamanie żeber. W miejscach złamania żeber występują rozlane krwotoki w mięśniach międzyżebrowych. Nie zaobserwowano śladów na skórze, które mogłyby odpowiadać za te obrażenia. […]

Na podstawie badania zwłok, ustala się, że przyczyną śmierci były rozległy krwotok, uszkodzenie komory serca i wielokrotne złamanie żeber. Obrażenia tego typu są wynikiem narażenia na działanie ogromnej siły, jak zderzenie z rozpędzonym pojazdem bądź efekt fali uderzeniowej.

Fragmenty protokołu autopsji przeprowadzonej przez ekspertów kryminalistycznych Medycyny Sądowej w Swierdłowsku na polecenie prokuratury regionalnej.

 

 

Na początku maja, gdy zaczęły się roztopy, a tajga zdawała się powoli budzić do życia, odnaleziono ciała pozostałej czwórki. Leżały w jarze, jakieś sto metrów od linii lasu. Pochowane przez naturę w głębokim śniegu, choć teraz pod wpływem ciepła, lód zamienił się w strumień. Kostia pomyślał, że całe szczęście, że co wrażliwsi zaprzestali udziału w poszukiwaniach. Zwłoki pozbawione oczu, fragmentów twarzy, za to z długim, jasnym warkoczem sprawiały makabryczne wrażenie. Na ciało Nikołaja nie chciał patrzeć, wolał go zapamiętać takim, jak widzieli się ostatni raz w łagrze, lata temu.

– Byłeś z nami od początku do końca – zagadnął ktoś Kostię. – Znałeś ich?

– Nie – odparł bez wahania.

– Zaangażowałeś się. Społecznie. To budujące. Skąd jesteś?

– Ze Swierdłowska. I z Kazachstanu.

W odpowiedzi gwizdnął przeciągle.

– Kawał drogi.

– Mam urlop. Zapalisz? – Wyciągnął paczkę biełomorkanałów i poczęstował rozmówcę. Nie prostował, że jego udział w tej akcji niewiele miał wspólnego z czynem społecznym. I nie miał ochoty na rozmowę. Dręczyło go poczucie winy, choć przecież bezpośrednio nie odpowiadał za to, co się stało.

Miesiąc później, gdy pochowano już ich wszystkich w zamkniętych trumnach, gdy zakończono śledztwo, wrócił do Toretam i zdał raport przed szefostwem. Nikt nie wie, nikt nie ma dowodów. Niektórzy może podejrzewają, ale miną dziesiątki lat, zanim poznają prawdę.

Następnego dnia Konstanty Sokołow został znaleziony we własnym domu, martwy, z pistoletem w dłoni.

 

Uczestnicy spełnili wymogi przewidziane dla wyprawy tej kategorii. Byli prawidłowo przygotowani oraz zaopatrzeni. Kierownik wyprawy popełnił dwa błędy, które przyczyniły się do tragedii. Pomimo trudnych warunków atmosferycznych 1 lutego 1959 roku zarządził wspinaczkę w kierunku Otorten, a następnie zboczył z wytyczonego kierunku. Ekspedycja powinna zmierzać do doliny rzeki Łozwy, lecz znalazła się około 600 metrów na lewo, na przełęczy pod szczytem „1079”. Rozbili namiot na zboczu, by następnego dnia nie tracąc wysokości przejść na szczyt Otorten. Położenie i stan znalezionego przez ekspedycję poszukiwawczą namiotu wskazywały, że grupa pozostawiła go nagle, w pośpiechu.

Śmierć pięciu turystów nastąpiła w wyniku hipotermii. Śmierć pozostałych była wynikiem wielu obrażeń: licznych złamań żeber, rozległego krwawienia w sercu, złamania kości czaszki. Dochodzenie nie wykazało obecności osób trzecich w chwili zdarzenia.

Ze względu na brak oznak zewnętrznych urazów i śladów walki, a także biorąc pod uwagę ekspertyzę patologa o przyczynach zgonu turystów, musimy założyć, że za ich śmierć odpowiada nieznana siła, której nie byli w stanie przezwyciężyć.

Sprawa zostaje zamknięta.

Fragment protokołu umorzenia sprawy

podpisano: prokurator rejonowy okręgu swierdłowskiego

 

***

 

Pamięci ofiar z Przełęczy Diatłowa w sześćdziesiątą rocznicę ich tragicznej i niewyjaśnionej śmierci.

 

Przerywniki między akapitami pochodzą z udostępnionych oryginalnych akt sprawy:

https://sites.google.com/site/hibinaud/home

 

 

Koniec

Komentarze

Cudne zakończenie. Przez całe opowiadanie człowiek zachodzi w głowę co to takiego, denerwuje się, że musi tak długo czekać na wyjaśnienie, a potem następuje koniec i wyjaśnienia nadal brak. Czuję się jakby autor napluł mi w twarz i naśmiewał się do rozpuku. Rewelacja :)

Co do moich domniemań, to po przeczytaniu pierwszej połowy stawiałem na meteor, ale gdy to wykluczyłaś, byłem nieco skonfundowany. Jakieś próby nuklearne chodziły mi po głowie… po fragmencie z raportem obserwatorium meteorologicznego stawiałem na małą lodową kometę, która roztopiła się w atmosferze.

Podsumowując, opowiadanie super (choć z tytułem nie powinnaś zwlekać do ostatniej chwili, bo delikatnie mówiąc jakościowo nie nadąża za resztą ).

Nie jestem pewien czy opowiadanie zwojuje konkurs UFO, bo jednak tej fantastyki w nim mało. Niby horror, ale troszkę mało horrorowaty. To jest właściwie główna wada tego tekstu, bo napisany jest świetnie.

Podobnie z piórkiem. Nominowałbym je bez wahania, gdyby właśnie nie ta problematyczna fantastyka.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Dziękuję za wyczekanie i przeczytanie ‘od ręki’ :) Przepraszam za naplucie, ale możesz już guglać i pewnie się dowiesz co to ;) Resztę dopowiem na priv :)

Oj, Bello, Bello. Twój komentarz brzmi interesująco, jednak nie skłamię pisząc, że skończywszy to opowiadanie poczułem się zawiedziony. Powymyślałaś z tymi objawami (rana kłuta w sercu bez zewnętrznych cech urazu? No, ciekawe…), a na koniec nie dałaś czytelnikowi żadnej konkretnej odpowiedzi.

Fanem Twej prozy jestem wielki, ale w tym miejscu trochę mnie jednak zawiodłaś ;(

 

Cóż jeszcze mogę Ci powiedzieć? Na plus z pewnością klimat i te wstawki – utrzymywały napięcie i zagadkowy nastrój opowiadania. Na plus oczywiście warsztat, no i początek. Budzi zainteresowanie.

Bohaterowie, hmm. Dużo ich. Najlepiej wypadli Jurij i Kostia, pozostali dość blado.

 

Reasumując, czytało się przyjemnie, ale trochę się zawiodłem.

Na razie kończę, ale pewnie wrócę, gdy bardziej przemyślę opowiadanie – jako skowronek w bojowym nastroju, czuję się jednak przytłoczony tę porą XD

 

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dziękuję Councie za wizytę :) I nie, nie powymyślałam – to jest prawdziwa historia, z prawdziwymi raportami (wybór fragmentów, tłumaczenie i redakcja moje). Rana kłuta w sercu była od złamanego żebra. Wymyślony tu jest tylko Kostia, reszta oparta na przekopaniu się przez rosyjskie akta sprawy (w sumie, oni mogli powymyślać tam różne rzeczy, choć akurat patomorfologów nie posądzam ;)).

Ale ja to znam :-O.

Czytałem kiedyś sporo o Przełęczy Diatłowickiej, to większość rozpoznałem. Nie pamiętam tylko, czy rzeczywiście jakieś UFO im się wtedy objawiło. No i teorii, jak to wszyystko naprawdę tam zaszło, było naście.

Co do technikaliów – widać, że kończyłaś w pośpiechu, bo gdzieś tam mignął zagubiony przecinek, raporty czasem kończą się kropkami, czasem nie.

I jeszcze parę wątpliwości:

– “Niebo było zasnute.” – wiem, że w następnym zdaniu wspominasz o mgle; ale takie zdanie pojedyncze brzmi dziwnie, moim zdaniem;

– “ przejrzystą mroźną pogodę” – czy pogoda może być przejrzysta?;

– “młodzieży Komsomolskiej” – wydaje mi się, że “Młodzieży” wielką literą;

 – “jasną plamę rozpościerającą się po niebie” – na niebie;

– “Z nią zaginieni mogliby przekroczyć te granice” – tu się chyba trochę zagalopowałaś? z Północnego Uralu do jakiejkolwiek granicy ZSRR jest… dalej niż daleko;

– “w kierunku północno wschodnim” – północno-wschodnim;

_ Pochowane przez naturę w głębokim śniegu, choć teraz pod wpływem ciepła, lód zamienił się w strumień” – tu się z lekka zagubiłem: zbyt szybkie skróty myślowe – śnieg, lód, woda.

 

Ponieważ historię znałem, nie byłem pod takim wrażeniem, jak zwykle!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Historia o uszy nawet się obiła, choć raczej w zarysie – raportów nie znałem.

Rana kłuta od złamanego żebra? Przyznam, że nawet nie rozważałem takiej opcji, wydaje mi się zbyt… abstrakcyjna? Może specem w tej działce nie jestem, ale krawędzie byłyby inne, no i żebro pewnie by w tymże sercu zostało.

Przez ten brak wiary pomyślałem, że później wyskoczysz z jakimś niezwykłem mechanizmem działania UFO ;)

 

Niemniej, bardzo się cieszę, że zdążyłaś z napisaniem. Konkurs bez Ciebie w stawce zawsze jest uboższy :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Tak się zastanawiałam, kiedy pojawi się opko nawiązujące do tragedii na Przełęczy Diatłowa, i oto jest w ostatnim dodanym przed północą! :D

 

Bello, ładnie napisane! Czytało się płynnie, bez problemu dotarłam do słowa “koniec”. Wstawki ciekawe, z funkcją retardacji, pomysł na plus.

Jednak dla mnie temat jest już mocno wyeksploatowany :(. Miałam kiedyś świra na punkcie teorii spiskowych, o Przełęczy Diatłowa czytałam dużo i często, dlatego nie było dla mnie tu dużego zaskoczenia. Na dodatek w zakończeniu niczego nie wyjaśniasz :D.

Parę usterek by się znalazło, ale wiadomo, opowiadanie pisane na szybko :). Zresztą nie zepsuły mi jego odbioru.

Mam podobne odczucie, co Staruch – tekst dobry, ale ze względu na znajomość tematu, nie porwał mnie szczególnie :).

 

Pozdrawiam!

Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne

Staruchu, wszak mówiłam – że pewnie znasz, tylko to nie to, o czym pomyślałeś za 1 razem :) Poprawiać nie mogę (sama się tak ustawiłam), ale z większością uwag się zgadzam, pośpiech jest wskazany przy łapaniu pcheł a nie przecinków, zaimków i myślników :) Odniosę się tylko do: “– “Z nią zaginieni mogliby przekroczyć te granice” – tu się chyba trochę zagalopowałaś? z Północnego Uralu do jakiejkolwiek granicy ZSRR jest… dalej niż daleko;” – pewnie zastosowałam zbyt duży skrót myślowy, ale chodziło o to, że mając w papierach trzecią kategorię turystyczną, były szanse na dostanie paszportu i zwiedzanie czegoś innego niż ZSSR.

 

Councie, tak stało w protokole autopsji. Jeśli chcesz gmerać i znasz rosyjski/umiesz zmusić translator do współpracy, to mogę Ci zalinkować, który dokładnie to był :)

 

Sy, po prostu musiałam o tym napisać, zwłaszcza, że za dwa tygodnie minie równo 60 lat a dalej mamy tylko mniej lub bardziej prawdopodobne teorie. Ciekawa też byłam, jak odbiorą tekst osoby, które historię znają a jak te, które nie znały :) A że pisane na szybko, to mea culpa. Prawdę mówiąc, straszną ilość czasu pochłonął mi research.

chodziło o to, że mając w papierach trzecią kategorię turystyczną, były szanse na dostanie paszportu i zwiedzanie czegoś innego niż ZSSR.

Aha, no to tego nie załapałem. Mea culpa!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Sy, po prostu musiałam o tym napisać, zwłaszcza, że za dwa tygodnie minie równo 60 lat a dalej mamy tylko mniej lub bardziej prawdopodobne teorie.

ale ja wcale nie twierdzę, że to źle :D. Byłam ciekawa, kto podejmie się tego tematu, i cieszę się, że to byłaś ty :).

 

A że pisane na szybko, to mea culpa. Prawdę mówiąc, straszną ilość czasu pochłonął mi research.

A tam culpa, opowiadanie wyszło przecież nie najgorsze :). Znam to. U mnie 80% pracy nad tekstem to risercz. 

Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne

Przeokropecznie się cieszę, że zabrałaś się za Przełęcz Diatłowa. To jedna z moich ulubionych "strasznych" historii, choć odkąd sprawę wyjaśniono, straciła trochę uroku. No, ale fajnie było się znów trochę wystraszyć :>

 

Opowiadanie jest napisane w sposób wciągający, przykuwa uwagę od początku i trzyma do samego końca. Płynność jest niesamowita, miałam wrażenie, że frunę lekko nad literkami. Ogólnie, lektura sprawiła mi dużo przyjemności. Zresztą, wiedziałam, że tak będzie, bo lubię twoje pisanie i lubię historię, za którą się zabrałaś. Aha, czapki z głów za solidny research. Co prawda sprawą interesowałam się lata temu, ale nie dostrzegłam żadnych nieścisłości czy odlatywania od faktów.

 

Jeśli chodzi o uwagi, zasadniczo mam dwie. Po pierwsze, bohaterów jest za dużo, by zżyć się z kimkolwiek i przeżywać jego tragedię jak swoją. Szczególnie szkoda tu Kostii, bo jego samobójstwo mogło rezonować w czytelniku na długo. Druga sprawa to zakończenie. Nie nazwałabym tego złym zakończeniem, ale przy takiej tematyce liczyłam na – nomen omen – fajerwerki na niebie. Zakończenie było spokojne, wygaszające historię i ładne.

(Choć lubię jak zakończenia zostawiają mnie ze szczęką na dywanie.)

Bałam się trochę tego, jak to zakończysz, i cieszę się, że nie próbowałaś dorabiać do tego większej historii i bardziej skomplikowanych wyjaśnień. Aż ma się ochotę powiedzieć, no ufo jak ufo, na ch… drążyć temat ;)

 

Piękna Zina i Luda, jedyne dziewczyny

Czy nie piękne? Zwłaszcza że akapit wyżej Jurij zachwyca się Ludą

członkinie młodzieży Komsomolskiej

Ogólnie po studiach ligwistycznych, po zapoznaniu się z regułami zapisu wielkich/małych liter w trzech językach zgłupiałam na amen i nie będę sugerować żadnych zmian, ale to jest rosyjski zapis. W polskim powinny być, zdaje się, oba słowa wielką lub oba małą – choć po głowie kołacze mi się reguła z przymiotnikami utworzonymi od nazw własnych – niech to ktoś wyjaśni, bo umrę z ciekawości.

Halas wewnątrz helikoptera

hałas

Czerń lasu wgryzała się w nieskażoną biel dolnych partii uralskich stoków.

A to zdanie jest prześliczne <3

Gieorgij grał na mandolinie

Chwila, parę linijek wyżej piszesz, że nie wzięli radia, bo za ciężkie, a tu mandolina?

– Za publikację tego, redaktor został zwolniony – wyjaśnił Kostia, obserwując chłopaka zza dymnej zasłony. – A na drugi dzień zniknął. Bo głosił prawdę. Kto by pomyślał, że wspomnienie o zjawisku na niebie może być dla kogoś tak niewygodne.

Bo to były manewry wojskowe :P Ale aż dziw, że nikt nawet nie zasugerował, że to Amerykanie czy inni Chińczycy testują nową broń – bo z tego co wiem to było przez lata jedną z silniejszych hipotez.

Bez wątpliwości, znaleźli namiot zaginionych turystów.

Nie podoba mi się to, jak wielokrotnie nazywasz ich turystami. To tak jakby ktoś nazwał Bieleckiego i Urubko turystami w Himalajach.

Niby tak, ale jakby nie do końca.

Nie potrafił pogodzić się z tragedią, która spotkała jego przyjaciół. Pomyślał, że do końca życia się z tym nie pogodzi.

powtórzenie

 

 

To tak na koniec, dzięki za lekturę. Naprawdę dobrze się bawiłam. Uściski! <3

www.facebook.com/mika.modrzynska

Dziękuję, Kam i bardzo się cieszę, że mimo iż historię znałaś, to opowiadanie Ci się spodobało. Zaintrygowałaś mnie tym “odkąd sprawę wyjaśniono”, możesz przybliżyć coś na ten temat? :) Bo im głębiej kopałam, tym więcej zagadek zamiast odpowiedzi.

Co do “pięknych dziewczyn” – wg źródeł to Zina była pięknością, w której się podkochiwali wszyscy faceci, Luda nie, stąd “piękna” nie “piękne”. Ale “między wierszami” wynikało, że Jurij bardziej zaprzyjaźniony był z mniej “popularną” Ludmiłą.

Jeśli chodzi o “turystów” – tak ich nazywali w aktach sprawy. Do tego Komisja Turystyki, Sekcja Turystyki Politechniki Uralskiej, no wszędzie mają tę turystykę :) Szczyty Uralu są stosunkowo niskie, do Himalajów im daleko, trudność polega na zimnie, wietrze, odległości i odludziu. Sama wspinaczka nie jest wymagająca.

Może powinnam wyraźniej zaznaczyć kwestię radia i mandoliny. Więc tak: rok 1959, Diatłow posiadał radionadajnik własnej konstrukcji. Ważył ponad 20kg :) i tak by go nie zabrali wchodząc na szczyty, zostałby w “magazynie” z zapasami (tam też została mandolina jak coś:).

Z Amerykanami akurat w tych latach mieli układ o zawieszeniu testów broni, amerykańska rakieta nad Rosją to by chyba wojna była :) Chiny wtedy chyba się nie liczyły w kwestiach technologicznych, choć może się mylę – tego nie sprawdzałam.

Literówki i zakończenie – cóż, znów muszę przepraszać za kiepskie rozplanowanie czasu :) Pisałam dosłownie do ostatniej minuty, a regulamin zabrania poprawek o tej porze :(

Jak na pisane do ostatniej minuty, to tylko pozazdrościć, bo stylistycznie bardzo ładnie ;3

 

Historii nie znałam wcześniej, wierzę na słowo Kam, że research solidny ;>

 

Tylko, horroru w tym nie poczułam – wstawki z akt są bardzo zgrabnym zabiegiem, jak dla mnie fajnie dodawały napięcia, ale w efekcie powstała opowieść o śledztwie, z którego w gruncie rzeczy nic nie wynikło – spokojne zakończenie z jednej strony było fajne, bo nie dorabiasz na siłę szarych ludzików, bo pewnie żadne inne nie pasowałoby do takiej narracji, a z drugiej – jednak mimo wszystko czegoś mi brakuje.

 

Ale, bardzo fajnie, że wzięłaś historię opartą na faktach – ja się tam boję pisać o prawdziwych ludziach.

 

Fajne ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Zaintrygowałaś mnie tym “odkąd sprawę wyjaśniono”, możesz przybliżyć coś na ten temat? :) Bo im głębiej kopałam, tym więcej zagadek zamiast odpowiedzi.

O przepraszam, czytałam lata temu artykuł, który bardzo konkretnie i szczegółowo wyjaśniał (z dobrze rozrysowanymi schematami), jak obrażenia i ucieczka z namiotu były skutkiem zejścia jakiejś mini lawiny. Przyjęłam, że to oficjalne rozwiązanie sprawy, choć teraz widzę, że to tylko jedna z hipotez.

 

Może powinnam wyraźniej zaznaczyć kwestię radia i mandoliny. Więc tak: rok 1959, Diatłow posiadał radionadajnik własnej konstrukcji. Ważył ponad 20kg :)

Ano, nie powiem, to brzmi całkiem logicznie ;P

 

Z Amerykanami akurat w tych latach mieli układ o zawieszeniu testów broni, amerykańska rakieta nad Rosją to by chyba wojna była :) Chiny wtedy chyba się nie liczyły w kwestiach technologicznych, choć może się mylę – tego nie sprawdzałam.

Jeszcze mogły być rosyjskie, wszak Rosja kreowała się na wszechpotęgę w oczach Rosjan ;)

 

 

 

Tylko… Bella, czy mi się wydaje, biorąc pod uwagę, że wszystkie fragmenty o błyskających światłach są tekstami źródłowymi, czy w tym opowiadaniu nie ma fantastyki? 

 

 

Edycja.

ZNALAZŁAM! Śledztwo Jewgenija Bujanowowa – śmierć w wyniku zsunięcia się deski śnieżnej.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Wybranietz, bardzo dziękuję i cieszę się, że Ci się spodobało. Sama pierwszy raz pisałam opowiadanie tak mocno oparte na faktach i jest to ciekawe, choć koszmarnie pracochłonne zajęcie. Z tekstu tak naprawdę można (chyba:) dojść, co tam według autora mogło się wydarzyć ;) ale jest to mocno zaszyte w tekście, żeby nie narzucać interpretacji.

 

Kam, hipoteza Bujanowa jest niezgodna z wieloma faktami. Po pierwsze – namiot stał, śnieg na nim był nawiany, nie było śladu lawiny. Dwa – podobno tam lawiny się nie zdarzają, niskie szczyty i niskie nachylenie zbocza. Trzy – ślady wskazywały, że uciekali wszyscy pieszo i nikt nie był niesiony, a obrażenia znalezionej na końcu czwórki są takie, że zgon musiał nastąpić w ciągu parunastu minut, nie daliby rady samodzielnie iść. Do tego podobno Bujanow nigdy tam nie był zimą. Za to ta teoria jest popierana przez rosyjskie władze, bo mogą umyć ręce ;)

Z tą fantastyką – ech, no. Tu mnie masz :)

edit: no i oni byli doświadczeni, gdyby faktycznie zeszła na nich lawina i gdyby bali się ponownej lawiny na tyle, żeby porzucić namiot, na pewno nie uciekaliby prosto w dół zbocza (lawina idzie prosto) tylko skosem. I kijki i narty wbite przy namiocie stały nienaruszone.

Uhu, ciekawe. Dzięki za wyjaśnienia :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Tam jest dużo ciekawych rzeczy, temu mi research zeżarł tyle czasu :) Np. zwłoki Siemiona Zołotariowa miały tatuaże (wskazujące na to, że był więźniem łagru) i koronki na zębach a według rodziny i Jurija, nic takiego nie miał ani w łagrze nie był. Żeby było ciekawiej, zrobili niedawno ekshumację i testy DNA – wg laboratorium rządowego – to on. Wg laboratorium niezależnego – to nie on :)

Nawet nie wiesz, Bello, jak bardzo chciałabym więcej pamiętać i wiedzieć, by móc z tobą swobodnie o tym porozmawiać – w paru źródłach znalazłam informacje, którymi mogłabym zacząć zbijać twoje argumenty, które ty zapewne zbiłabyś z bellową gracją ;) Natomiast nie brałabym dokumentacji z tamtych czasów za pewnik (to a propos obrażeń, które musiały spowodować szybki zgon).

A ciekawostka o zwłokach Siemiona – fantastyczna. Gdzieś znalazłam hipotezę, że studenci byli agentami KGB i trzeba było się ich pozbyć. Ach, Rosja <3

www.facebook.com/mika.modrzynska

No właśnie, Rosja ;) rzeczy które się tam działy bywają bardziej nieprawdopodobne niż fantastyka ;)

Od razu zdradzę puentę – podobało mi się, dałem klika i poważnie zastanawiam się nad zgłoszeniem do piórka.

Historia obiła mi się o uszy. Ale Ty, jak widzę, przeryłaś archiwa i solidnie przygotowałaś się do pracy nad tekstem od strony merytorycznej. Wielki plus za własne tłumaczenie fragmentów raportu. Domyśliłem się, że są to autentyczne wstawki i tym bardziej doceniam robotę jaką robią partie literackie. Obie ścieżki fabuły świetnie się uzupełniają. Dzięki temu opowiadanie przypomina na kilku płaszczyznach paradokumentalny materiał albo bardziej fabularyzowany dokument. Biorąc pod uwagę tematykę i niewyjaśnione tajemnice opisywanej historii, obrana forma sprawdza się bardzo dobrze.

Zwłaszcza że części fabularne są znakomicie napisane. Ja widzę pośpiech i dostrzegam kilka potknięć i nierówności w tekście, ale to nie psuje obrazu całości – warsztatowo jest świetnie. Lepiej niż w Twoim najbardziej znanym opowiadaniu. Po obniżce formy w tekście na legendę, teraz pokazujesz, że potrafisz pisać na najwyższym portalowym poziomie. Drobna redakcja i opowiadanie można drukować.

Były momenty, gdy lekko się gubiłem w czasach, bohaterach itd. Być może to wina czytania w podróży na telefonie.

Narracja chłodna jak zima na Uralu. Niepokój wydarzeń zawieszony w mroźnym powietrzu i srogi klimat sowieckich czasów oddane bardzo umiejętnie.

Nie zbliżyłem się do żadnego z bohaterów, ale oni byli tylko tłem. Główną "postacią" jest tutaj tajemnica. I dlatego podoba mi się "urwane" zakończenie. Bez snucia domysłów. Bez szukania własnych, fantastycznych wyjaśnień zagadki. Czytelnik sam musi sobie odpowiedzieć na pytanie, co tak naprawdę wydarzyło się tamtej zimy. W sumie takie ujęcie tematu świetnie wpisuje się w tematykę konkursu.

A ja lubię takie tajemnice i po lekturze pozostałem z podobnymi wrażeniami, jakie zastawił przed laty "Pilnik pod Wiszącą Skałą".

 

Ps. Ale tytuł rzeczywiście jak z wypracowania szkolnego.

Po przeczytaniu spalić monitor.

No, rzeczywiście, nie dajesz odpowiedzi, ale mnie to nie przeszkadza. Opowiadanie trzyma napięcie do końca. W ogóle lubię takie historie, więc łatwo było mnie kupić. A że napisane świetnie – to tym łatwiej.

Mam tylko wątpliwości, czy w głębokim śniegu, i to takim leżącym w dużym mrozie, więc puchatym, dałoby się zauważyć, że ktoś szedł w butach nie do pary.

Bella, o Przełęczy Diatłowa słyszałam, a może raczej czytałam, ale Twoje opowiadanie przeczytałam z ogromną przyjemnością i zainteresowaniem. Jestem pod wrażeniem “researchu” i nie przeszkadza mi brak wyjaśnienia zagadki. Hm… chyba nawet odbieram to na plus, bo dodaje to całej historii wiarygodności i czyni ją bardziej przerażającą… Nie mogę już kliknąć biblioteki i… zgłaszam nominację do piórka :) Powodzenia w konkursie. 

Marasie, Ocho i Katiu, rozpieszczacie mnie takimi komentarzami. Dziękuję :) Moja legenda, prawdę mówiąc, to stary tekst po lekkim liftingu, czasem się zastanawiam, czy wykopywać rzeczy ze starej szuflady i odpowiedź chyba jednak brzmi: nie :). Co do śladów w śniegu – w zeznaniach jednego ze świadków natrafiłam na coś takiego (że jedna stopa była w bucie a druga nie), podobno na kawałku zbocza te ślady były dobrze zachowane i widoczne.

Serdecznie dziękuję wszystkim, co kliknęli bibliotekę a Katii jeszcze serdeczniej za nominację :)

 

PS. Beznadziejności tytułu jestem boleśnie świadoma. Jakoś w okolicach godziny 23:52 podczas wklejania tekstu uświadomiłam sobie, że nie mam tytułu. Mogłam pozostałą minutę wykorzystać na wymyślenie czegoś bardziej kreatywnego ;/

Nie rozpieszczamy, tylko piszemy prawdę. ;)

Akurat całkiem niedawno lazłam po takim śniegu, zapadając się po pas, i cóż, owszem, była jakaś różnica między śladami mojego buta o rozmiarze 36, a buta mojego męża – 46. ;) I to tyle, co by się dało zauważyć. Ale skoro to oparte na faktach, to pewnie rzeczywiście dało się wypatrzyć.

Z jednej strony opowiadanie jest atrakcyjnie napisane, mix różnych sposobów narracji pozwala na zbudowanie nastroju autentyczności i napięcia, z drugiej jednak – z historią zapoznałem się już wcześniej, więc fabuła była dla mnie nieco rozczarowująca :) Liczyłem na początku, że wątek historyczny będzie punktem wyjścia dla jakichś ciekawych fikcyjnych wydarzeń, podczas gdy okazało się, że opowiadanie w zasadzie nie wychodzi poza historyczne ramy.

 

Z drugiej strony – w ramach ciekawostki – dodam, że przeczytałem sporo literatury sądowo-lekarskiej i odniosłem wrażenie, że tematyka wpływu ekstremalnie niskich temperatur na ciało ludzkie nie jest zbyt dobrze opisana. W dostępnych u nas opracowaniach (Raszeja, diMaio) temat raczej nie istnieje.

Zapoznałem się przykładowo z chińskim artykułem naukowym, opublikowanym w jakimś rumuńskim periodyku poświęconym medycynie sądowej [:)))], z którego wynikało, że w Chinach z uwagi na długie czasy oczekiwania na sekcje ciała ludzkie mrozi się do temperatur przechowywania mięsa (bodaj -18 do -24), to zaś skutkowało późniejszym ujawnianiem pęknięć kości czaszki, których wg opisów zdarzeń (np. sugerowanej śmierci z powodu zawału serca), zwyczajnie być nie powinno. W rezultacie ustalono, że długotrwała ekspozycja na ekstremalnie niskie temperatury, skutkująca pełnym zamrożeniem tkanek, może prowadzić do powstawania pęknięć kości. 

To zaś poniekąd tłumaczyłoby patomechanizm powstania obrażeń, które ujawniono na zwłokach tych Rosjan. 

W ramach drugiej ciekawostki warto jeszcze zwrócić uwagę na występowanie w przebiegu hipotermii zjawiska halucynacji i zaburzeń odczuwania temperatury, które powodują, że osoby umierające z wychłodzenia niekiedy, doczytałem że do ¼ przypadków, rozbierają się, wychodzą nago ze schronienia etc. 

I po co to było?

Dziękuję, Syfie, za przeczytanie, komentarz i ciekawostki :) Chiński artykuł w rumuńskim periodyku… jak Ty to wykopałeś? :) Też mi się wydawało, że mało jest literatury na ten temat, bo z kolei próbowałam ustalić i podeprzeć się jakimiś badaniami naukowymi, czy to prawda, że po zamrożeniu a potem rozmrożeniu krwi, skóra przybiera pomarańczowo-brązowy kolor i w sumie nic konkretnego w rzeczach ‘guglodostępnych’ nie znalazłam. Ale zaciekawiłeś mnie, nie powiem. Pisali, po jakim mniej-więcej czasie te kości pękają? I czy tylko kości czaszki, czy inne też? Jedna rzecz tylko nie do końca by mi się zgadzała – w takiej ekstremalnie niskiej temperaturze trudno mi sobie wyobrazić, jak żebro mogłoby przebić serce (i jeszcze się ‘cofnąć’ i nie pozostać w nim). Imo to mocno sugeruje, że rana powstała gdy ofiara się poruszała, ale ja z medycyną nie mam nic wspólnego, więc mogę się mylić.

O drugiej ciekawostce słyszałam :)

Przeczytane :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

czy to prawda, że po zamrożeniu a potem rozmrożeniu krwi, skóra przybiera pomarańczowo-brązowy kolor

Pytanie, co miałoby zmienić kolor – skóra czy plamy opadowe :) 

Reguła jest taka przy śmierci z wyziębienia, że plamy opadowe przybierają kolor “jasnomalinowy” jak przy śmierci z zaczadzenia. A plamy opadowe pojawiają się tam, gdzie pozwoli grawitacja. 

Pytanie, w jakim miejscu ten kolor się zmieniał. Zasadniczo wydaje mi się, że może chodzić raczej o zmiany związane z wysychaniem zwłok w częściach odsłoniętych, wystawionych na wiatr i słońce.

Znalazłem taką treść u Jankowskiego: “Odmrożone dystalne części kończyn, najczęściej paliczki bądź całe palce mogą ulegać mumifikacji z następową demarkacją i ich oddzieleniem (22).”

 

Kości pękały z uwagi na zwiększenie się objętości płynów zalegających w czaszce, więc w tracie mrożenia. 

 

Jeżeli chodzi o tę ranę serca – a możesz wkleić bezpośredni link do protokołu? 

I po co to było?

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Syfie, po prostu świadkowie (rodzina) na pogrzebie ofiar zeznali (jest to w aktach też), że twarze i dłonie miały nienaturalny pomarańczowy kolor, jakby mocno opalone. I tłumaczyli to później, że to spowodował mróz.

Jeśli pękanie kości następowało w czasie mrożenia, to czemu nie u wszystkich ofiar? U piątki, którą znaleziono wcześniej, tylko jedna osoba miała lekkie pęknięcie czaszki (opisane jako niezagrażające życiu), a leżeli tam trzy tygodnie. Natomiast obrażenia czwórki znalezionej po paru miesiącach były poważne i prawdopodobnie były przyczyną śmierci. Tu link do oryginału, protokół autopsji Ludmiły Dubininy (zwłoki z przebitym sercem):

https://sites.google.com/site/hibinaud/home/akt-issledovania-trupa-dubininoj

 

Anet, dziękuję za przeczytanie i zostawienie śladu :)

Hmm :) 

A może oni się po prostu opalili od górskiego słońca? :)

 

Przeczytałem ten protokół i mam pewną wątpliwość. W opowiadaniu napisałaś o ranie kłutej serca. A – o ile dobrze zrozumiałem treść protokołu – ta zmarła kobieta miała wylew krwawy (taki jakby siniak) w obrębie mięśnia prawej komory serca, worek osierdziowy był nienaruszony (obecność płynu), w komorach serca obecność krwi, więc w ogóle nie ma mowy o ranie kłutej.

Jak rozumiem, ta rana to już Twoja inwencja? :) 

 

Przejrzałem nieco staranniej te akta i tak:

– W protokole ujawnienia zwłok jest napisane, że 4 ciała znaleziono pod warstwą śniegu 2-2.5 metra.

– W sprawozdaniu z badań histopatologicznych napisano (Dubinina, Zolotariev): “Krwotoki w skórze (w skórze właściwej), krwotoki w miejscu złamania żeber bez reakcji komórkowej, drobne krwotoki w mięśniu sercowym.”

 

Z tego płynie wniosek, że urazy żeber mają charakter pośmiertny i raczej wynikają z przysypania zwłok śniegiem. Ogólnie rzecz biorąc, Ruscy protokół sekcyjny napisali sobie 9 maja, a histologię zrobili 29 maja, stąd błędne wnioskowanie o przyczynach ran. Tak samo jest w przypadku Zolotarieva. 

Dzisiaj się robi tak, że protokół posekcyjny jest wydawany po pozyskaniu wszystkich badań, czemu Ruscy zrobili na opak – nie wiem :D

 

Można jeszcze nadmienić, że na skutek niskich temperatur dochodzi do uszkodzenia naczyń krwionośnych w obrębie mózgu, co powoduje zaburzenie pracy ośrodka odpowiedzialnego za odczuwanie temperatury. Wychłodzenie powoduje również halucynacje. Stąd wynikają dziwne zachowania, jak rozbieranie się i bieganie na golasa po śniegu. 

 

 

Znalazłem ten chiński artykuł:

https://pdfs.semanticscholar.org/7c64/b8236bb6e3be19ffaadce1be3db75a7f1809.pdf 

Jeżeli chodzi o te pękające od mrozu czaszki, to jest to tak raczej ciekawostka, może nastąpić, ale nie musi. Natomiast nie widziałem żadnych informacji o pękaniu innych kości na skutek mrożenia. Stąd na potrzeby naszej dyskusji ten wątek możemy jednak pominąć :P 

I po co to było?

Ej, a gdzie jest zakończenie? Gdzie wyjaśnienie? ;) Tak mnie wciągnąć w opowieść, trzymać w napięciu i zostawić samego z własnymi domysłami? Nieładnie ;) 

Super tekst :) Historii z Przełęczy Diatłowa nie znałem wcześniej więc opowiadanie przeczytałem z zainteresowaniem. Bardzo fajny pomysł z tymi wstawkami z akt. Research robi wrażenie.

Napisane bombowo :) 

 

Syfie, dziękuję za dogłębne spojrzenie medycznym okiem. Jeśli znów się porwę na wykorzystywanie akt medycznych do opowiadania, to będę Cię molestować o betę :) Co do “dziwnych” dat – możliwe, że ktoś tam z jakichś powodów mieszał. Na tytułowej stronie akt widnieje data rozpoczęcia śledztwa (i jednocześnie data pierwszego przesłuchania świadka): 6 lutego. Na ponad tydzień przed tym, zanim ktokolwiek zaczął się o losy Diatłowców martwić (mieli wrócić około 15). Jedne teorie mówią, że ktoś zrobił literówkę, i to przesłuchanie było szóstego marca, inne – że to dowód na to, że ktoś wiedział dużo wcześniej, że oni nie wrócą. Dojście po 60 latach jak to było naprawdę, jest trudne.

 

Leniwcze, serdecznie dziękuję za przeczytanie i miłe słowa :) Wyjaśnień nie ma, jeśli kiedykolwiek się pojawią, dam znać ;)

Bardzo dobre opowiadanie i świetnie napisane. Przeczytałem za jednych tchem. Tematyka Przełęczy Diatłowa, jeszcze nie wyeksploatowana w literaturze. Ogólnie, gratuluję tekstu.

Mitrze, bardzo dziękuję za przeczytanie i cieszę się, że tekst Ci się podobał :)

Takie tam drobiazgi:

 

“…jasną plamę rozpościerającą się po niebie.” – Rozpościerającą się na, a nie po

 

“W powietrzu często widywał świecące kule, a wtedy samolotem zaczynało trząść, przyrządy odmawiały posłuszeństwa, a głowa zaczynała potwornie boleć.”

 

“…odkryto rzeczy pozostawione przez turystów. Zapewne zostawili je…”

 

“Przed namiotem, stojąc boso na śniegu w towarzystwie kilku równie zdezorientowanych i niekompletnie ubranych chłopaków…”

Ale że serio? Oni śpią w namiocie, na zewnątrz jest przynajmniej kilkanaście stopni mrozu, a oni kładą się w tak zdekompletowanych ubraniach? Boso i w samych koszulkach? Nie znam się na nocowaniu na zewnątrz zimą, ale jednak wydaje mi się to nieprawdopodobne…

 

“Na ciało Nikołaja nie chciał patrzeć, wolał go zapamiętać takim, jak widzieli się ostatni raz w łagrze, lata temu.” – Skrót myślowy. Co to znaczy: “takim, jak widzieli się ostatni raz”? Takim, jakim był, gdy widzieli się ostatni raz.

 

“W odpowiedzi gwizdnął przeciągle.” – Brak dookreślenia podmiotu. Ostatnim był Kostia, a to nie on gwizdnął.

 

Podobało mi się. Zaciekawiłaś mnie, jest atmosfera, jest lekki nastrój grozy i niepewności. Na koniec poczułam rozczarowanie, że nie ma wyjaśnienia zagadki, ale w obliczu faktu, że hm, to jest oparte na faktach, historia zmienia wydźwięk i ten brak wytłumaczenia już tak nie boli. Pozostawia lekki niedosyt, owszem, ale też stosowne ukłucie niepokoju… Dobra robota ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jose, bardzo dziękuję za łapankę (i jeszcze bardziej, za nominację :)). Poprawię po zakończeniu konkursu. Jeśli chodzi o nocowanie w namiocie przy srogim mrozie na zewnątrz, to najczęściej w tych namiotach mieli piecyki, które dawały takie ciepło, że ciężko było spać tym, którzy znajdowali się najbliżej. Zależało to oczywiście też od wielkości/jakości namiotu. Mogłam o tym wspomnieć w tekście, niedopatrzenie.

Dzięki za wyjaśnienie, nie przyszło mi takie do głowy ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Bellatrix – bardzo, naprawdę bardzo dobrze napisane, i w ogóle – świetna pozycja dla Czytelników, którzy o tragedii na Przełęczy Diatłowa (nie Diatłowickiej, jak ktoś błędnie powyżej napisał) – nie wiedzą nic.

Ale… No właśnie. Ale ja o tym i już czytałem, i kilka filmów już w TV obejrzałem (od dokumentalnego bodajże w Discovery, po jakieś nędzne, przyznaję, horrory) – a w efekcie odebrałem twoje opowiadanie – powtarzam – i sprawnie napisane, i interesujące, i na dobrym literacko poziomie – jako, przepraszam za te słowa – wierną dokumentalną powtórkę z owych już zaabsorbowanych treści. Nie bez powodu użyłem słowa dokumentalną – bo także w filmie z (chyba) Discovery rozważano hipotezę UFO.

No, przykro mi :( , ale wiele w tym nowego (jeśli chodzi o fantastykę) nie znalazłem.

 

tragedii na Przełęczy Diatłowa (nie Diatłowickiej, jak ktoś błędnie powyżej napisał)

To ja blush. Mea culpa! Nie wiem, skąd mi się to wzięło.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dziękuję, Rybaku za przeczytanie i podzielenie się przemyśleniami :) I tak, zgadzam się z Tobą, w kwestii “dokumentalnej powtórki” – starałam się możliwie wiernie przedstawić fakty. Historia, moim zdaniem, jest na tyle niesamowita, że wystarczy jej “delikatny makijaż aby podkreślić niektóre elementy”, natomiast większość filmów i gra (polskiego studia nawet, chwilę pograłam w ramach researchu:)) robi “kilo tapety”. Ja zetknęłam się z tą historią jakiś miesiąc po ogłoszeniu konkursu UFO (całkowitym przypadkiem i akurat w materiale, na który trafiłam, sugerowano teorię “deski śnieżnej”) i po prostu poczułam, że MUSZĘ bo się uduszę :)

Potężne opowiadanie!

Miałem trochę pomarudzić o tę zmianę narratora we fragmentach fabularnych, ale potem Jurij na szczęście wrócił i to przywróciło harmonię. Ale i bez tego tekst klimatem stoi, a ten jest naprawdę porażający. Te aluzje, niedopowiedzenia, urwane historie, opracowane przez Ciebie i zestawione z archiwaliami, tworzą spójną, coraz bardziej niepokojącą całość. A dowodem na Twoją dojrzałość (po prawdzie nie wątpiłem w nią, ale czasem człowiek błądzi) jest zakończenie. Trzeba naprawdę czuć grozę, żeby nie pójść na łatwiznę i nie błysnąć czymś fikuśnym po oczach, tylko dograć tę melodię do końca na jednym tonie.

Dnia dwudziestego siódmego lutego zamieć jeszcze się wzmogła, utrudniając poszukiwania. (…) W głębokim śniegu ktoś dostrzegł ślady.

Tu się coś kupy nie trzyma, z tymi śladami (dość dokładnymi, po je policzono i zauważono, że buty nie do pary) oszczędzonymi przez zamieć.

Dziękuję, Coboldzie i bardzo mnie cieszy, że klimat Cię wciągnął :) W kwestii śladów – jakimś cudem w okolicach namiotu przetrwały przez ponad trzy tygodnie, przynajmniej tak zeznali świadkowie. A może to kolejny spisek i ktoś te ślady zostawił później? Nie wiem :)

Hmmm. Nie znałam wcześniej tej historii. OK, przyjemnie się czytało, widać research i oparcie w faktach. Dobry pomysł ze wstawkami z akt. Ale. Za mało tu wartości dodanej.

Nie znałam historii wcześniej, a w komentarzach wspominasz, że można szukać dalej, no to poszukałam i okazuje się, że niewiele z tej historii pochodzi od Ciebie. Bo naprawdę studenci wyruszyli, naprawdę zginęli, naprawdę nie wiadomo, z jakiego powodu… I im dokładniej się patrzy, tym mniej fantastyki.

Pod tym względem zakończenie mnie rozczarowało – nic nie wyjaśniasz. Co ich skłoniło do wyjścia z namiotu w takim pośpiechu, że nawet ubrań nie wzięli? Dlaczego nie normalnym wejściem? Dlaczego tak późno próbowali wrócić? Pozostawiasz nas z niejasną sugestią, że to UFO, prawdopodobnie podpuszczone przez KGB. Ale jak ono to zrobiło? Stanęło z kałachem i kazało biec?

Ogółem – nie widzę tu pomysłu na opowiadanie, na rozwiązanie zagadki…

Babska logika rządzi!

I tu nam się, Finklo, drastycznie rozchodzą gusta. Bo ja czytam – i mam ciary. I trzymam kciuki, żeby się na końcu nie popsuło banalnym rozwiązaniem z zielonymi ludzikami albo nawet ruskim latającym czołgiem. I zostaje mi to opowiadanie na dłużej w głowie, właśnie dlatego, że jest tajemnicą.

OK, to jest artystycznie przetworzona relacja, nie historia wymyślona od podstaw. Ale za to z jakim czuciem przetworzona.

Czy “Z zimną krwią” Capote to nie jest literatura?

Ano rozchodzą.

Dla mnie to nie jest tajemnica, nad którą będę się długo zastanawiać. Nie mam danych i tyle.

No, są punkty widzenia Jurija i Kostii, ale więcej dodatków nie widzę. Przynajmniej nie takich, które by wnosiły nowe informacje.

A nie wiem, nie czytałam.

Babska logika rządzi!

świetlista kula o wielkości pozornej średnicy księżyca.

Czym się różni pozorna średnica księżyca od rzeczywistej? Jeśli chodzi o to, że kula była większa/mniejsza od księżyca, czemu by nie ująć tego wprost?

 

Przesunęła się w kierunku północno wschodnim.

Tutaj z krechą.

 

Najwyższą wysokość

Wysoka wysokość? A nie największa?

 

kończyny górne zgięte w łokciach, a także stawach palców

Skoro to autopsja, to po medycznemu byłoby: kończyny górne zgięte w stawach łokciowych, ręce zaciśnięte.

 

W obszarze nosa i górnej wargi ślady zakrzepłej krwi.

A tu: w okolicy nosa i górnej wargi.

 

góra w języku tubylczego plemienia Mansów nazywa się Cholat Sjakl – „Martwa Góra”.

A to ciekawe! Powstała gra o wydarzeniach w Przełęczy Diałtowa o tytule “Kholat”.

 

Co tu się wydarzyło? Solidny research zaowocował dogrzebaniem się do bardzo interesujących faktów, jednak mam wrażenie, że zabrakło Ci czasu, by przekuć je na satysfakcjonującą fabułę.

Chciałem pochwalić reportersko-sprawozdaniowe wstawki, jednak pod koniec znajduje się informacja, iż są to autentyczne dokumenty, zatem plus się należy co najwyżej za tłumaczenie. Są to też, niestety, fragmenty, które w moim odczuciu były najciekawsze i cała dodana treść o panu Kostii i bodaj jakimś studencie, nie zaciekawiły mnie.

Historia przełęczy jest mi znana i spodziewałem się, że pokusisz się rzucić odpowiedziami lub chociaż hipotezami na temat tego, co mogło tam zajść. Tymczasem dostałem klimatyczne, prawie jak w Encephalodusie przestrzenie, jednak latały po nich tylko świetliste kule i nic z tego nie wynikło. W finale, gdy bohater strzelił sobie w głowę, wzruszyłem tylko ramionami, gdyż nie potrafiłem przejąć się jego losem przez całą lekturę.

Krótko: udowadniasz po raz kolejny, że klimat potrafisz stworzyć przedni. Ale sam klimat to jeszcze nie opowiadanie. Pozostaję z niedosytem.

Sprawę znam, czytałam o niej już dość dawno temu, ale minęło wiele lat i to zdarzenie zupełnie wyleciało mi z głowy. Dlatego, kiedy zaczęłam czytać opowiadanie, pamięć ocknęła się i dość szybko zorientowałam się, że przecież wiem o czym napisałaś. Nie zepsuło mi to jednak lektury. Znakomicie utrzymany klimat tajemnicy sprawił, że byłabym mocno zawiedziona, gdybyś pod koniec usiłowała cokolwiek tłumaczyć.

Dodam jeszcze, że wiele dały mi do myślenia nadpalone wierzchołki najwyższych drzew, co zauważył Kostia. Nie mogę też pozbyć się wrażenia, że Kostia, mimo że znaleziony z bronią w ręce, nie popełnił samobójstwa.

Bello, szkoda że brakło Ci czasu na wygładzenie tekstu, ale i tak uważam lekturę za szalenie satysfakcjonującą. :)

 

Na sto­łów­ce przy­go­to­wa­no dla nich cie­pły po­si­łek. –> W sto­łów­ce przy­go­to­wa­no dla nich cie­pły po­si­łek

 

Czy ceną za to będą ich wła­sne życia? –> Czy ceną za to będzie ich wła­sne życie?

Życie nie ma liczby mnogiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za przeczytanie i komentarze :)

Finklo, zarzut “mało fantastyki” biorę na klatę. Wiem i zrobiłam to z premedytacją.

MrBrighside – pozorna średnica od rzeczywistej różni się wielkością i jednostkami. Pozorna wyrażona jest jako rozmiar kątowy (około 30 minut kątowych), rzeczywista to jakieś 1700km. Kulę na niebie wszyscy mogli porównywać co najwyżej do pozornej (kątowej) średnicy księżyca, bo nie mieli danych żeby ją porównać z rzeczywistą, w wypowiedziach potocznych nie precyzowałam, bo nikt tak nie mówi, natomiast w artykule w gazecie wypadało użyć precyzyjnego sformułowania. W kwestiach medycznych niestety nie jestem ‘oblatana’ w terminologii, więc uwagi odnośnie autopsji przyjmuję z pokorą. Techniczne również, tekst jest niestety nieszlifowany (przepraszam, Reg :( ). W “Kholat” chwilę grałam w ramach researchu, ale poszli tam w dość przedziwne wyjaśnienia i twardo obstaję przy tym, że wyjaśnienie każdy powinien wypracować sobie sam, na podstawie podanych faktów (dziękuję, Reg :)). Część z Was uważa, że powinnam wyłożyć kawę na ławę. Ale imo tekst straciłby wtedy całą swoją moc. Wiem po sobie, gdybym dostała na tacy wyjaśnienie tej historii, nie zrobiłaby na mnie takiego wrażenia.

Zdziwiłam się tym, że “życie” nie ma liczby mnogiej. Zawsze używałam “życia” l.m. w przeróżnych grach komputerowych :)

A taki kot ma siedem żyć… Tfu. Dziewięć.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Zdziwiłam się tym, że “życie” nie ma liczby mnogiej. Zawsze używałam “życia” l.m. w przeróżnych grach komputerowych :)

Bello, mogę Cię pocieszyć, że używając wielu żyć w grach komputerowych, nie popełniałaś błędu. ;)

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ludzie-o-roznym-zyciu;16756.html

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No proszę. Nie wiedziałem, że istnieje taki rodzaj średnicy – zwracam honor. Co nie zmienia faktu, że gdybym natknął się na taki termin w gazecie, nadal nie wiedziałbym, o co chodzi.

Nie uważam też, że wykładanie kawy na ławę jest tutaj potrzebne. Ale zgodzę się z Finklą, że brakuje danych, by poskładać z nich satysfakcjonującą całość. Być może rozbijam się teraz tylko o własne gusta, ale odniosłem wrażenie, że fabuła jest tutaj mocno pretekstowa dla pokazania wycinków raportów i jeśli zna się historię przełęczy, niczego nowego się tutaj nie doświadcza. Moc, o której mówisz, przeszła gdzieś obok mnie. :<

Może masz za mały poziom midichlorianów, JasnaStrono ;) ale nie będę oszukiwać – masz rację w kwestii oszczędności fabuły. Tak, mogłam ją rozbudować, ale w mojej wizji bohaterami są zaginieni i ich tragedia. Rozumiem, że nie każdemu taka wizja odpowiada.

 

Siedem to kot spełniał życzeń ;)

 

A język polski chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać :)

Bardzo ładnie napisane, ale paradoksalnie miałam problem z tym, że stosunkowo niedawno czytałam kilka tekstów o Przełęczy Diatłowa i już w drugim kawałku narracji miałam 90% pewności, że to ta historia, a zaraz później 100%. Zasadniczo uwielbiam takie gry z autentycznymi wydarzeniami, sama je namiętnie uprawiam, ale mam wrażenie, że tu minimalnie za blisko trzymałaś się reportażowych faktów, w związku z czym fabuła nie była mnie w stanie zaskoczyć – dodanie do niej ufa niewiele pomogło.

Bardzo sprawnie kreujesz nastrój, dobrze skonstruowałaś bohaterów, kulturalnie wykorzystałaś wiedzę o prawdziwych zdarzeniach, zgrabnie dodałaś wątek czegoś niezidentyfikowanego (o co ta historia aż się prosi), ale to wszystko sprawia na mnie wrażenie elegancko złożonej układanki, w której zabrakło oryginalnego elementu zdolnego sprawić, że mi szczęka z wrażenia opadnie.

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję za przeczytanie i komentarz równiutko w 60 rocznicę wydarzeń.  

Dzięki za linka :) Ciekawe, czy tym razem śledztwo zostanie przeprowadzone rzetelnie, choć nie bardzo chce mi się wierzyć w rzetelność rosyjskiej prokuratury ;) Jak coś, to dopiszę epilog.

Niesamowite jest dla mnie, że wymyślasz tytuł na samym końcu. Dla mnie tytuł jest pierwszy, określa historię, choć potem może się zmienić, kiedy dowiem się od samej siebie, o co tak naprawdę mi chodzi. Tu, zdeczko rozumiem gdyż opowieść z przełęczy Diatlowa – porusza.

To drugie Twoje opowiadanie, które przeczytałam na NF. Wiem, że mogę liczyć na dobrze opowiedzianą historię osnutą na faktach lecz ich nie naciągającą. Wiem też, że będą dobrze opisane postaci, ich relacje oraz tajemnicę w postaci znaków zapytania. Piękny klarowny język i przemyślany (w znaczeniu uporządkowany – co i jak zaprezentować), a sposób przedstawienia przyciąga mnie do tekstu. Chyba nęci. Zarzucasz przynętę, a ja za nią popłynęłam.

 

Przeczytałam komentarze, że „wszystko wiadomo, sporne sprawy wyjaśnione”, że „w zasadzie dziennik wyprawy i brak fabuły”. Dla mnie, to co zdarzyło się tam, nie jest jasne – nie wiem, a Ty rzetelnie przedstawiasz to, co jest wiadome, bez fantazjowania, i równocześnie  stawiasz szereg znaków zapytania. Dla mnie to dobre, takie rzeczy chciałabym czytać. 

Pracę i „rozkminianie” tej historii cholernie doceniam. Trochę wiem, jak to z tym jest. 

Wybrany sposób opowiadania, narracja – plus, podobnie jak nadzwyczajnie łatwe/przyjemne czytanie – samo się robi – hough.

 

Wśród spraw, które mnie zastanowiły są;

‚kwestia zapisu. Pierwszy fragment jest kursywą. Proszę, wyjaśnijcie mi, dlaczego nie można napisać tego w cudzysłowie z podaniem źródeł, chociaż całość jest z dziennika. Czy to reguły, czy kwestia smaku. U mnie daje się we znaki niechęć do kursywy. Nie lubię zmiany czcionek, aczkolwiek w tym przypadku – w pełni uzasadniona i rozumiem, gdyż to odniesienie do osobnego, innego tekstu, przytoczeni), lecz czemu zaznaczenie, że to fragment i kto podpisał jest normalną czcionką i dlaczego tytuł (niejako podrozdziału jest też pisany kursywą?). To są zawirowania techniczne, których nie rozumiem? Gdybym miała na logikę, to rozbierać, to chciałbym – jako czytelnik (naturalnie) mieć zapis jednoznaczny tj. kursywa = dziennik lub inne materiały źródłowe i reszta – normalnie. Przytoczenia z dziennika byłyby kursywą, włącznie z podaniem źródeł. 

.cel ich wyprawy – niepotrzebne chyba „ich”

‚samych wełnianych skarpetach – skasowałabym „samych’

 

A tak w ogóle to gratuluję opowiadania! Jest dobre :D, i trzyma poziom – jak to powiadają na NF.

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Z tytułami miewam różnie. Czasem przychodzi szybko i definiuje historię a samo patrzenie nań jest źródłem natchnienia, czasem o nim na śmierć zapominam a tekst funkcjonuje pod hasłem roboczym, jak w tym przypadku :)

Szczerze przyznam, że nie wiem jak dokładnie brzmią zasady stosowania cudzysłowu i kursywy. Imo, krótsze cytaty (jedno-dwuzdaniowe) lepiej w cudzysłów a dłuższe kursywą, bo kursywa wizualnie lepiej się odcina od reszty tekstu. Podpisy ze źródłem może i faktycznie powinnam też dać kursywą, wizję miałam taką, że “oddawałam” kursywą głos świadkom, a podpis to podpis, nie należał już do relacji.

Bardzo się cieszę, że złapałaś “przynętę” i popłynęłaś z tekstem, po takich komentarzach aż chce się brać do pracy nad następnym tekstem :) Dziękuję!

Ja teraz raczej krótko bo już czwarty, a mierzę w 100% dyżuru (potem i tak wrócę z piórkowym komentarzem):

Jestem pod wrażeniem riserczu i dbałości o szczegóły. A próbowałem Cię na czymś złapać, sprawdzałem nawet kiedy zaczęto produkować Biełomorkanały :-) Styl jest spokojny, oszczędny, powiedziałbym – precyzyjny – bez szaleństw i słowotrysków, nie przysłaniający treści. To sztuka, stworzyć konkretny klimat bez stylistycznych sztuczek i zabawy słowem, operując jeno chłodnym opisem. Sposób, w jaki opowiedziałaś tę historię znakomicie pasuje do samej fabuły. 

No właśnie, fabuła. Należę do tych, którym mocno brakuje tu fantastyki. Niekoniecznie musiałyby być zielone ludziki, czy Coboldowy radziecki latający czołg, chodzi mi o fakt pociągnięcia historii, pofantazjowania, pozmyślania, dorobienia własnej teorii, nawet bardzo odjechanej, do autentycznych, niewyjaśnionych wydarzeń. Stworzenia pełnokrwistego opowiadania fantastycznego, a nie fabularyzowanego dokumentu. Nawet tak znakomicie klimatycznego.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że taki a nie inny był Twój zamiar i to, co zaplanowałaś udało się znakomicie. Co więcej wielu osobom podobało się owa fabularna powściągliwość. Dlatego mam z twoim tekstem podobny problem, co z opowiadaniem Ik – czy to, że nie odpowiada mi fabularnie (przy świetności innych elementów), że nie oferuje tego, czego w literaturze, a zwłaszcza w fantastyce szukam, że niezupełnie do mnie trafia, oznacza że jest mniej wartościowy? Że w jakiś sposób niedomaga? 

Jeszcze nie wiem. Ale do piętnastego zdążę się zastanowić :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Ok, rozumiem to oddawanie głosu świadkom – kursywą, tak budowane są opowieści w opowieściach i dzięki temu historie się odróżniają, łatwo je “uchwycić” czytelnikowi, poza tym taki zabieg porządkuje tekst. Natomiast nie wiem, co zrobić z podpisem ze źródłem. Cholipciuś, to chyba po prostu zawsze jest decyzja i nie ma sztywnych reguł. 

Przekonuje mnie Twoje wyjaśnienie (myślałam w tę stronę), a w notkach okładkowych jest tak, jak zapisałaś/napisałaś. Z kolei w książkach, lecz nie tych “fantastycznych” – jest kursywa, jednak to coś innego, ponieważ domyślnie, bez przytaczania źródeł.

 

Pisz Bellatrix, bowiem dla mnie ma to sens – duży :DDD

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

O żesz, nie znałam tej historii. I cieszę się, że poznałam ją od Ciebie, bo nie wierzę, żeby ktoś inny opowiedział mi ją równie świetnie.

Przyznam, że miałam nieco problemu z Kostią – trochę uwierała mnie jego niejasna tożsamość i motywy uczestniczenia w poszukiwaniach, ale generalnie nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo, bo jak napisał ktoś wyżej, to wcale nie on był głównym bohaterem. On tylko użyczył swoich zmysłów, abyś mogła wykreować genialny klimat opowieści, a to udało Ci się doskonale.

 

Thargone, nieskromnie przyznam, że nie jest łatwo mnie złapać na błędzie riserczowym, jeśli tylko osadzam tekst w jakiejś konkretnej rzeczywistości to sprawdzam wszystko, co się da. Łącznie z godziną zachodu księżyca nad Uralem dnia 17 lutego 1959 ;) Cieszę się, że doceniłeś styl i klimat – pracowałam nad tym, by ten klimat oddać możliwie najlepiej. Na brak wyjaśnień i brak fantastyki w fantastyce niestety nie poradzę, jak pisałam we wcześniejszym komentarzu, tajemnica intryguje, dopóki jest tajemnicą, a dorabianie fantastycznych wyjaśnień do realnej tragedii budzi mój wewnętrzny sprzeciw. Może w następnym tekście bardziej trafię w to, co lubisz w fantastyce :)

Werweno, bardzo dziękuję za ciepłe słowa i nominację.

I idę pisać. Czy z sensem, czy bez, to się okaże ;)

dorabianie fantastycznych wyjaśnień do realnej tragedii budzi mój wewnętrzny sprzeciw

Podpisuję się obiema ręcyma.

Fascynujący temat! Mnie samego zaintrygowały wydarzenia na Przełęczy Diatłowa, od kiedy tylko przeczytałem o nich w magazynie “Ale historia”, zdaje się w 2013 roku. Wydaje mi się jednak, że są ciekawsze próby wyjaśnienia tej tragedii niż UFO, na przykład eksperymenty prowadzone przez wojsko.

sprawdzam wszystko, co się da. Łącznie z godziną zachodu księżyca nad Uralem dnia 17 lutego 1959 ;)

Och, siostro sowo… Na szczęście istnieją takie dane na daleko wstecz, bo ostatnio do dwóch opowiadań (w tym piórkowego) sprawdzałam dziewiętnastowieczne wschody i zachody słońca oraz zmierzchy, o fazach księżyca już nie mówiąc…

 

dorabianie fantastycznych wyjaśnień do realnej tragedii budzi mój wewnętrzny sprzeciw

Też mam z tym moralny problem. I temat na offtop, a jeszcze lepiej: wątek na HP, bo wielokrotnie to rozkminiałam w kameralnym gronie. Jak to działa – w kwestii odległości czasowej czy tożsamości osób zaangażowanych. Czy tak samo będzie, powiedzmy, z zagładą Pompejów i Herkulanum? O Therze już nie wspominając? Czy jeśli nie znamy “indywidualnie” ofiar, ich nazwisk, wyglądu itp., jest inaczej?

 

Skądinąd mój problem z tym opowiadaniem – że tu jest reportaż z małym naddatkiem, a nie opowiadanie pełną gębą, zapewne w takim razie z tym się łączy. Twoją niechęcią do mocniej fikcyjnego rozwiązania zagadki i moim dyskomfortem na myśl o takim rozwiązaniu…

http://altronapoleone.home.blog

Przeczytane :) Podpisuję się pod tym, co stwierdziła Drakaina. Wprawnie, bardzo zgrabnie, ale jak na mój gust za mało wartości dodanej.

W dodatku trudno mi się przejąć losem grupy, kiedy bohaterowie opowiadania są w tejże grupie prawie anonimowi. Jak kiedyś tam przeglądałem akta tej sprawy, to byłem poruszony, bo to jak z Kurskiem – komuś się przytrafiło. Opowiadanie zaś już nie wzbudziło we mnie żadnych emocji.

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Wracam z komentarzem piórkowym. To nie była łatwa decyzja, bo opowiadanie jest naprawdę świetnie napisane i czytało mi się je dobrze, co więcej – trafiało w różne skojarzenia, pytania i pomysły, które nasuwały mi się, gdy wcześniej czytałam o wypadku na Przełęczy Diatłowa. Niemniej przeważa tu argument, który już wcześniej podałam – za mało literatury, za mało Bellatrix i jej oryginalnego pomysłu. Całkowicie rozumiem i pochwalam powody, dla których tak się stało, ale odebrało to znakomitej opowieści sporo z literackiego pazura. Dlatego koniec końców decyzja była na NIE.

http://altronapoleone.home.blog

Zajęłam się brydżem i przez parę dni tu nie było, więc tylko zbiorczo podziękuję wszystkim za przeczytanie i zostawienie śladu (a Drakainie za komentarz lożowy:)).

No to wpadam z komentarzem recenzenckim i piórkowym :)

Pozytywy są widoczne od razu – bardzo dobr risercz, ciekawe wplecenie faktów historycznych i raportów ze śledztwa w treść. Choć postacie nie są jakoś mocno dla mnie zarysowane, paradoksalnie wybija się Juri – właśnie emocjonalnym połączeniem ze sprawą. Wykonanie także jest dobre, nie potykałem się o nic.

Trochę gorzej miałem z fabułą. Problemem jest tu fakt, że kiedyś chwyciłem wydarzenia z Przełęczy Diatłowa do swojej sesji rpg i w małym palcu miałem, co się z kim stało. A że sesja z Nowego Świata Mroku, toteż i użycie fantastyczne mnie nie zaskoczyło. Rzekłbym, że UFO jest wręcz najoczywistsze z oczywistych przy użyciu tych faktów w sposób fantastyczny. Stąd tekst mnie mocno nie chwycił, a otwarte zakończenie – jedyny moment, który mógłby mnie na koniec zahaczyć – niestety także nie chwyciło. 

Nie mogę jednak odmówić i zakończeniu i samemu wątkowi kunsztu, bo od strony technicznej (jak i od strony innych użytkowników) jest on poprowadzony bardzo dobrze. Skupiasz atencję na odpowiednich elementach, na pierwszy plan dajesz tajemnicę, którą jak w odcinku “Z Archiwum X” pozostawiasz niedopowiedzianą. Jednemu się spodoba, drugiemu nie – to niestety ryzyka w wyborze takiego a nie innego rozwiązania twórczego.

Stąd właśnie jestem na TAK, bo od strony technicznej widzę mocne zalety tekstu oraz ryzyka, na które się zdecydowałaś w trakcie pisania i ustawienie reflektora w taki, a nie inny sposób. Technicznie tekst jest dla mnie wart piórka. Fabularnie nie chwycił z powodu mego przeszłego badania danej sprawy, więc i zaskoczyć i wstrząsnąć nie miał po prostu jak.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Sorry, Winnetou, jestem na nie.

Wynika to z tego, że – jak już wspominałam w pierwszym komentarzu – widzę tu za mało wartości dodanej. Tę historię napisało życie, a Ty ją praktycznie tylko zrelacjonowałaś.

Co za tym idzie – fantastyka też mogłaby wyraźniej się pojawić. A tu tylko insynuacje, że to UFO wywołało tę dziwną sytuację. A i te domysły wynikają bardziej z tematu konkursu niż z tekstu. Zabrakło mi Twojego pomysłu na wyjaśnienie tajemnicy. No, jak ich UFO mogło namówić do panicznej ucieczki z namiotu? Na bosaka niekiedy?

Gdybym lubiła kulinarne porównania, napisałabym, że podałaś na obiad surowe jarzyny. OK, surówki są fajne i zdrowe, ale ziemniaczki prosto spod krzaka to już nie to samo.

Szacun za research, za tłumaczenia zeznań. Fajnie, że znalazłaś taką historię i się podzieliłaś. Bo w sumie jest ciekawa.

Owszem, tekst napisany ładnie, ale to wiadomo. Na pewnym etapie już nie wypada używać niepoprawnych zdań i słów.

Babska logika rządzi!

Bardzo dziękuję NWM za “tak” i Finkli za “nie” :) I oczywiście, za komentarze :)

Z tym tekstem miałem największy problem. Spodobał mi się styl, zachwycił klimat, na kolana powalił risercz i dbałość o szczegóły. Ale to już pisałem. Jednak jeśli chodzi o fabułę, to mam trochę jak Drakaina i Finkla. Rozumiem to, co chciałaś osiągnąć, ale mimo wszystko brakuje mi tam oryginalnego pomysłu, ciekawego rozwiązania, czegoś, co Drakaina ładnie nazwała "literackim pazurem". Fantazjowania, po prostu. Jest natomiast właściwie fabularyzowany dokument z elementami fikcji. 

Rzecz w tym, że taka a nie inna perspektywa, takie a nie inne rozwiązanie było efektem świadomej, dojrzałej pisarskiej decyzji, nie tego, że tak po prostu wyszło, albo zabrakło Ci pomysłu na zakończenie. Czy takie posunięcie, które niektórzy uważają zresztą zaletę, można karać (no dobra, karać to chyba niewłaściwe słowo) brakiem piórka? 

Stąd problemu, stąd dylemat. Cień miał trochę racji mówiąc, że to nie banan z masłem te lożowe głosowania. Byłem blisko taka, ale gdzieś tam ciągle siedział mi w głowie zarys potencjalnego opowiadania, w którym pozwoliłaś sobie pofantazjować i wymyślić wyjaśnienie tego, co przytrafiło się tym nieszczęsnym turystom… I które byłoby po prostu totalnie znakomite.

Dlatego, niestety, nie. Nie mógłbym z czystym sumieniem przyznać taka. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Przeczytane.

Dziękuje, thargone, za obszerne uzasadnienie i Tobie, Szandeku, – za przeczytanie :)

Masz szczęście bądź pecha – zależnie od interpretacji – bo będę pisał raczej krótko. Raz dlatego, że jestem mocno niedysponowany i każdy komentarz muszę pisać na kilka rat, bo zwyczajnie się wyłączam, a przy tym nie mam pewności, czy nie okażą się one zwykłym majaczeniem (zasadniczo, to mam co do tego jakieś 38,6 uzasadnionych obaw, a pewnie już i więcej;), a dwa – i to kwestia o wiele tutaj istotniejsza – nie za bardzo jest o czym pisać, ponieważ opowiadanie byłoby piórkowe, i to chyba pod każdym względem, gdyby nie to, że to nie Twoja historia.

Przyznaję uczciwie, że nigdy wcześniej nie słyszałem o tej feralnej wyprawie i tajemniczych obiektach napastujących niebo Bogu ducha winnej Rosji Radzie… A, nie czekaj.

Tak czy inaczej przypis kończący opowieść w pierwszej chwili wbił mnie w fotel, i to z kilku powodów – “życie pisze najlepsze scenariusze”, a ty odwaliłaś kawał genialnej roboty, zbierając to wszystko w kupę – ale zaraz potem przyszła refleksja, że to na swój sposób jednak strasznie słabe. Już tłumaczę, dlaczego.

Co prawda nie wgłębiałem się w temat i nie weryfikowałem dokładnie, co w opowiadaniu jest fabularyzacją faktów, a co wartością przez Ciebie dodaną, ale to dlatego, że – no cóż – nie musiałem. Wystarczyło, że poskładałem sobie do kupy wszystkie fragmenty będące zapiskami autentycznych zeznań – co swoją drogą nie wymagało żadnego wysiłku intelektualnego, za co masz kolejne propsy u mnie – i wyszło mi, że wiernie trzymałaś się prawdy historycznej – wyprawa, zaginięcie, poszukiwania, UFO – od siebie dodając tak naprawdę tylko Kostię i jego misję, jako próbę wyjaśnienia całej historii. Do tego dochodzi oczywiście budowa całej opowieści niejako od zera, ale wszystko, zasadniczo, zdaje się nie wychylać poza fakty, autentyczne czy nie. Tak więc zostaje ten Kostia jako jedyny naprawdę oryginalny element opowieści, a to, moim zdaniem, zdecydowanie za mało, szczególnie że finalnie ten motyw do mnie nie przemówił zupełnie. To znaczy sam bohater fajny, widać, że wykreowany z wyczuciem i rozmysłem, ale cel jego bytności w tekście to już inna sprawa. Mówiąc wprost i krótko, bo chyba znów trzeba się wyłączyć – czy to możliwe, że właśnie górny płat lewego płuca posmyrał mnie po migdałkach? – Twój pomysł na rozwiązanie zagadki wydaje mi się bardzo enigmatyczny i upchany jakby na siłę; byle w tekście było coś naprawdę Twojego, i byle nie był on po prostu kolejną fabularną wariacją (moja mówi, że były już różne interpretacje – literackie i filmowe – opisanych przez Ciebie zdarzeń) na temat tej historii. Nie mogę też przy tym powiedzieć, że jest to wyjaśnienie w jakikolwiek sposób przemawiające do wyobraźni czy satysfakcjonujące.

Dobra, jak krótko, to krótko: opowiadanie jest napisane świetnie – się czytało, no – a przy tym widać, że włożyłaś w nie sporo pracy, i że dało to konkretny efekt, niemniej jednak w historii jako takiej jest zdecydowanie zbyt mało samej Ciebie (a tam, gdzie jesteś, jesteś jakby od niechcenia), bym mógł powiedzieć, że jestem opowiadaniem usatysfakcjonowany.

 

Peace!

 

P.S.

Z zasady nie czytam cudzych komentarzy przed napisaniem własnego, żeby nie mieć żadnych “naleciałości” w swojej opinii – chyba, że uznam taką lekturę za pomocną w uczciwej ocenie tekstu – ale coś mi mówi, że tym razem zwyczajnie powieliłem i niepotrzebnie przegadałem opinię, którą przeczytałaś tu już co najmniej kilka razy. Mam rację?

 

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Pecha – liczyłam na komentarz dorównujący długością opowiadaniu i jakieś wydmuszki czy coś ;)

Nurtuje mnie czemu – choć w pierwszej chwili przypis Cię wbił w fotel – uznałeś za “słabe” to, że opisałam prawdziwą historię, jedynie lekko ją podkoloryzowując. Czy gdybym napisała historię o wymyślonych turystach i stworzyła fikcyjne raporty, byłoby to w czymś lepsze? (na pewno byłoby z tym mniej pracy ;P). Oczywiście, nie podważam Twojego prawa do takiej opinii, po prostu jestem ciekawa.

Swoją drogą, *jak* Twoim zdaniem, wygląda mój pomysł na rozwiązanie zagadki? Bo jest w sumie dość konkretny, ale nie opisany wprost, żeby nie narzucać interpretacji :)

I tak, część wcześniejszych czytelników miała podobne zastrzeżenia, co Ty :)

Melduję przeczytanie.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Melduję przeczytanie, że przeczytane :)

Fabuła: W zasadzie trudno mi określić, czy ten tekst w dostatecznym stopniu spełnia warunek brzytwy Lema, opisywane na niebie zjawiska nie zostały bowiem moim zdaniem w jednoznaczny sposób przedstawione jako nadnaturalne. Historia tragedii na Przełęczy Diatłowa została oddana w bardzo wierny sposób, fabularyzacja znanych faktów wyszła sprawnie… lecz problem polega na tym, że są to właśnie fakty znane, więc nie poczułem się w żaden sposób zaskoczony tą opowieścią. Postać Kostii chyba została wprowadzona jako nowość, bo nie mogę znaleźć nic na jego temat w sieci, ale ostatecznie jego rola sprowadziła się do tego, że wiedział, czym było tytułowe niezwykłe zjawisko na niebie, lecz nam tego nie powiedział i w końcu popełnił samobójstwo, więc równie dobrze jako czytelnik mógłbym uznać, że po prostu miał urojenia. Do samego końca spodziewałem się jakiejś intrygującego wytłumaczenia, która rzuciłaby nowe światło na znaną z kart historii tajemnicę, lecz tak się nie stało. Moim zdaniem nadmiar niedopowiedzeń w tym przypadku zadziałał na niekorzyść dla tekstu.

 

Oryginalność: Na moje oko tu w zasadzie jej niewiele, to raczej odtwórcza historia. Osobiście uważam, że tragedia na Przełęczy Diatłowa mogła zostać wykorzystana w znacznie lepszy sposób jako podkład pod fantastyczną opowieść. Wystarczyło delikatnie zmienić bieg historii, na przykład zaserwować czytelnikowi wizję tego, co by było, gdyby Jurij Judin nie uległ chorobie i nie opuścił wyprawy.

 

Język: Ładny i sprawny, fragmenty raportów brzmią bardzo naturalnie. Kilka rzeczy, które mi nie pasowały: „Siedziałem zwrócony twarzą w kierunku północy i gdy przypadkowo odwróciłem głowę na wschód” – powtórzenie. „Piękna Zina i Luda, jedyne dziewczyny w ich zespole[+,] nie narzekały na niewygody” – zabrakło przecinka kończącego wtrącenie. „Halas wewnątrz helikoptera ledwie pozwalał słyszeć własne myśli” – literówka, l zamiast ł w „hałasie”. „Gdybyś tam był[+,] i tak byś im nie pomógł” – tutaj mogę się mylić, ale według mnie tutaj składowe części zdania nie są równorzędne wobec siebie.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Bellatrix bardzo fajnie się czytało. Majstersztyk. Wciągające, ciekawe. Super sprawa :)

 

Pozdrawiam.

Jestem niepełnosprawny...

Bello, widziałaś?:) Anna Matwiejewa napisała książkę “Przełęcz Diatłowa. Tajemnica dziewięciorga”.

Kiedy zobaczyłam, musiała Ci od razu napisać.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć Bella! Pięknie operujesz słowem pisanym. Aż chce się to czytać! Dlatego też zastanawiam się, co by było, gdybyś nie przerywała ciągu narracyjnego cytowaniem oraz podawaniem źródeł? Czy to by było lepsze czy też gorsze dla tekstu rozwiązanie? Sam nie wiem, ale się nad tym zastanawiam. No i co by było, gdybyś zdecydowała się jednak na dopisanie tego, czego nie wiemy, a co stało za śmiercią pechowej ekipy (tak krok po kroku)? Zrozum, proszę, jestem fanem Twojego pisarstwa. I dlatego odczuwam niedosyt, bo dałem się wciągnąć, a chciałoby się więcej, o wiele więcej. Pozdrawiam, Maciek. :)

Bardzo Ci dziękuję, Maćku za miłe słowa i przepraszam, za ten niedosyt ;)

Cześć, Bella!

 

Przyjemnie napisane, a do tego jakiś czas temu sam robiłem research o tragedii, więc sporo rzeczy wydało się znajomych :) Z tym że u Ciebie widać ogrom pracy włożony w ten reaserch – przerywniki między kolejnymi fragmentami części fabularnej robią robotę – czuć, że to napisane w hołdzie ofiarom i ku ich pamięci.

Ciekawe hmm… wyjaśnienie wydarzeń, czy też ich ucięcie – wyszło całkiem spoko, imo.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Kwiatku :)

Bardzo mi miło, że zajrzałeś i że doceniłeś research – fakt, siedziałam nad nim długo i intensywnie ;)

pozdrawiam również :)

Miś złamał swoją zasadę, że nie czyta horrorów. Może info, że ufo, a może autorka, może intuicja, że warto zajrzeć, spowodowały czytanie. I jest bardzo zadowolony. Nie znał tej historii. Jak się okazuje prawdziwej. Pięknie przez Ciebie opisanej. Czytał ‘z zapartym tchem’. Potem przeczytał jeszcze komentarze i zrozumiał, dlaczego tak mu się podobało niezależnie od wrażeń językowo-warsztatowych. 

Cieszę się niezmiernie, że Miś zrobił wyjątek od zasady i że się podobało <3

Zwabił mnie tutaj komentarz Misia. Nie żałuję, świetny tekst. Czuć zimno i tajemnicę. Zwykle lubię historie domknięte, ale tutaj pozostawienie otwartego zakończenia dodało smaku, podanie rozwiązania zagadki na tacy zepsułoby efekt.

Pozdrawiam :)

Dziękuję, MaLeeNo :) i pozdrawiam również :)

Nowa Fantastyka