- Opowiadanie: zygfryd89 - Zbyt bliskie spotkanie

Zbyt bliskie spotkanie

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Zbyt bliskie spotkanie

I

Pęknięcie

Daria klęczała na łóżku i obserwowała dziwny taniec na nocnym niebie. Niebieskie i zielone punkciki przypominały klejnoty, które jaśniały ożywione tajemniczą mocą.

Najpierw pomyślała, że to samolot. Ale one nie zatrzymują się w miejscu. Może helikopter? Uchyliła okno, lecz nie usłyszała hałasu wirnika. Odrzucała kolejne pomysły, aż został tylko jeden.

Obiekt przyspieszył, pokonał spory kawał nieba, a następnie zaczął podrygiwać. Jakby w rytm muzyki, którą Daria słyszała z dołu. Disco-polo. On chciał jej dać cały świat, ona nie chciała brać. Czy jakoś tak. Dochodziła północ, więc urodziny taty z pewnością nie zbliżały się jeszcze do końca.

Świętowała z rodziną prawie do jedenastej. Objadła się pysznych rzeczy i nawet kilka razy zatańczyła, porwana przez wujka czy tatę. W końcu wysłali ją na górę. Śpij i miej oko na brata ‒ brzmiało zarządzenie mamy, ale jak Daria miała to robić jednocześnie, tego się nie dowiedziała.

Gdy się położyła, przespała niecałą godzinę i chyba coś jej się śniło, bo obudziła się z szybko bijącym sercem, a potem przez chwilę spoglądała na miejsce obok łóżka. Nie było tam jednak nic ciekawego. Wtedy zauważyła światełka.

Czy powinna zejść i powiedzieć o nich rodzicom? Postanowiła, że jeśli ma to zrobić, pobiegnie od razu, bo dziwne coś na niebie w każdej chwili może odlecieć.

Gdy szła po schodach, jej uszy zaatakował opis anatomiczno-geograficznych szczegółów wyglądu pewnej kobiety ‒ oczy miała jak pustynia, a usta niczym morze. Muzyka grała tak głośno, że Daria musiała wkroczyć na środek pokoju, by zwrócić na siebie uwagę.

Powietrze było tu gęste od zapachu potraw i smrodu wódki. W najmniej zagraconym kącie, który służył za parkiet, kończyli właśnie tańczyć rodzice i dziadkowie Darii. Krokiem o zróżnicowanej chwiejności ruszyli ku stołowi, przy którym siedzieli wujek i ciocia.

‒ Hej, a ty czemu nie śpisz? ‒ zapytała mama. Nie była jeszcze pijana, choć oczka świeciły jej się podejrzanie.

‒ Po niebie leci UFO! ‒ Daria wystrzeliła bez owijania w bawełnę.

‒ Idź spać! ‒ rozkazał tata. Wyglądał na wojownika, który toczy dzielny bój z grawitacją i na razie wygrywa. Ale to nie mogło trwać wiecznie.

‒ Naprawdę! Chodźcie i sami zobaczcie, bo odleci!

‒ No to pokaż ‒ zaciekawił się wujek. Był potężny, więc i głowę miał mocną. Przypominał wieżę z klocków, która wciąż stoi stabilnie, lecz po dołożeniu jednego czy dwóch elementów może zacząć się niebezpiecznie chwiać.

Na piętro poszli we troje. Dołączyła do nich babcia ‒ jedyna dorosła trzeźwa. Nie piła, gdyż wciąż brała jakieś leki. Darii wydało się to dziwne, w końcu dziadek też łykał je całymi garściami, a w tej chwili wyglądał na nieskażonego kontaktem z rzeczywistością.

Gdy spojrzeli przez okno, światełka wciąż tam były. Daria odetchnęła z ulgą.

‒ Dziwne. Ciekawe ‒ stwierdził wujek.

Babcia milczała.

‒ Lata to po całym niebie w tę i nazad ‒ zrelacjonowała Daria.

‒ Pamiętasz, co nam kiedyś opowiedziałaś? ‒ wujek zapytał babcię. ‒ Wtedy wyglądało tak samo?

‒ Wtedy? ‒ zaintrygowała się dziewczynka.

‒ Twoja babcia już kiedyś widziała tu UFO.

‒ Naprawdę?

‒ Oj tam ‒ parsknęła poirytowana staruszka.

‒ Opowiedz! Jak wyglądało?

‒ A czy ja pamiętam? To było jeszcze w czasie wojny. Jednego wieczoru po niebie krążyły dziwne światła. Wielu wyszło przed chałupy, każdy był pewien, że to wojskowi. Aż w pewnej chwili… przyspieszyło. Bardzo. A potem zmieniło kierunek, nie nawróciło, po prostu zaczęło lecieć do tyłu. Zniknęło nam z oczu i już więcej nikt tego nie widział. Choć przez jakiś czas ludzie bali się, że to Niemiec nową broń próbował, taką, że już nie będzie dla nas ratunku.

‒ Nikogo nie porwali?

‒ Skąd taki pomysł? Nie. Nikogo nie ubyło.

‒ A ta nasza sąsiadka, ta co jej całkiem odbiło? ‒ wtrącił się wujek. ‒ Mówili, że to wtedy zaczęła opowiadać dziwne rzeczy.

‒ Straciła syna, więc nie dziwota.

‒ Zginął rok wcześniej!

‒ Co za dziwne rzeczy? ‒ zaciekawiła się Daria.

Wówczas część świateł zgasła i obiekt jakby się przechylił. Tkwił tak niczym podniebny Titanic, a potem zaczął spadać. Huknął potężnie w zbocze góry, pochłonięty przez porastający je las.

‒ O w mordę ‒ jęknął wujek.

Daria coś poczuła w momencie uderzenia. Jakby cała otaczająca ją rzeczywistość była szklaną kulą, w którą ktoś stuknął młotkiem. Aż popatrzyła we wszystkie strony, jednak pokój wyglądał normalnie.

‒ To będzie ze dwa kilometry ‒ oszacował wujek. ‒ Jeśli to samolot, ktoś może być ranny. Chyba trza to sprawdzić.

‒ Chcesz tam iść w nocy? ‒ zapytała nerwowo babcia. ‒ Pijany?

‒ A kto inny?

Chyba nikt. Dom Darii stał na samym końcu wioski. Najbliższy sąsiad mieszkał dobre sto metrów dalej i był nim właśnie wujek. Dodając do tego późną godzinę, Daria mogła się założyć o najcenniejszą karteczkę ze swojego segregatora, że tylko oni widzieli wypadek.

Wujek podreptał na dół, opowiedzieć o zdarzeniu. Babcia tymczasem poszła zajrzeć do Michasia.

Braciszek Darii miał półtora roku i właśnie słodko drzemał w sąsiednim pokoju. Łóżeczko stało w takim miejscu, że dziewczynka cały czas miała na niego oko.

Babcia wróciła po chwili i wyszeptała:

‒ Śpi. Zostań tu i też się kładź.

‒ Nie dokończyłaś tamtej historii. Co to były za dziwne rzeczy?

‒ To nie pora. Śpij. ‒ Po czym udała się na dół.

Nic z tego. Daria zaczęła się skradać, a w skradaniu była naprawdę dobra. Pomyślała, że gdyby jakiś szpieg albo inny ninja zobaczyłby ją w tej chwili, z pewnością uczyniłby wspólnikiem. Ale i tak by nie zobaczył, bo taka była dobra.

Stanęła na szczycie schodów, skąd wszystko doskonale słyszała. Ściszyli muzykę.

Wśród orędowników wycieczki do lasu przodował dziadek, którego głos grzmiał najczęściej. Przed wyruszeniem w drogę próbował zebrać drużynę, namawiając tatę i wujka. Ci zgodzili się od razu. Dziadek był w tej rodzinie kimś w rodzaju superbohatera, dysponował bowiem mocą spadku. Gdy tylko coś mówił ‒ choćby największą głupotę ‒ młodsze pokolenie jedynie kiwało głowami.

Babci natomiast pomysł, by trzech pijanych mężczyzn udało się nocą do lasu, jakoś nie do końca się spodobał.

‒ Jaki stary, taki głupi! Pogubicie się tam ‒ prorokowała.

Mama również nie była zachwycona, przekonywała jednak swojego ojca o wiele łagodniejszymi słowami. Ciocia również coś tam wybełkotała, ale Daria była widocznie za młoda, by zrozumieć to dziwaczne pijackie narzecze składające się głównie z „o” i „e”.

Dziadek uparty był jak osioł, więc Darii nie zdziwiło, że po chlapnięciu jednego na drogę zebrali się do wyjścia. Później obserwowała ich przez okno, trzy sylwetki ciągnące się na końcu wyspy światła latarek, zagłębiające się w las. Jasność oddalała się, kurczyła pod zasłoną drzew, aż w końcu zniknęła.

Bardzo chciała zaczekać na ich powrót, lecz powieki kleiły jej się coraz mocniej, aż w końcu usnęła. Sen, który nadszedł, dobrze znała.

Leżała w łóżku, a obok w ciemności stały dwie sylwetki. Przypominały dzieci, lecz żadne dziecko nie jest tak chude ani nie ma tak wielkiej głowy. Olbrzymie oczy, czarne jak kosmos, w którym zgasły wszystkie gwiazdy, patrzyły w stronę dziewczynki.

Chciała krzyknąć, lecz nie mogła. Zdołała za to unieść się nieco i spojrzeć do pokoju brata. Wiedziała, że go tam nie zobaczy, że w ciemności stoi tylko puste łóżeczko.

Nagle znalazła się w piwnicy. Stara szafa stojąca w rogu przypominała trumnę. Ojciec zawsze zamykał ją na klucz. Na jawie Daria nigdy się do niej nie zbliżała, zbytnio się bała. We śnie zawsze zaglądała do środka, gdyż drzwiczki były lekko uchylone.

Jak przez mgłę pamiętała inne, wcześniejsze wersje snu. Zawsze znajdowała tam coś przerażającego. Coś martwego. Przykryte larwami ciało babci. Truchło ‒ nie wiedzieć czemu ‒ kangura. Odciętą głowę w złotej koronie.

Powoli zbliżała się do szafy. Już widziała zarys tego czegoś w środku. Było niewielkie…

Duży, metalowy dysk ściął stuletnie drzewa i wbił się w ziemię pod sporym kątem. Zielone i niebieskie światła zgasły, jakby zdmuchnięte przez olbrzyma.

Tata, dziadek i wujek świecili latarkami, wyłaniając z mroków nocy kolejne fragmenty zniszczonego pojazdu. Daria widziała ich, choć klęczała na swoim łóżku. Krzyczała, lecz nie słyszeli. Byli tak blisko, tuż pod jej oknem, a jednocześnie głęboko w lesie.

Obudziła się ze łzami w oczach. Ta ostatnia część snu była nowa, Daria zorientowała się, nim sceny zaczęły ulatywać z jej pamięci.

Leżała w kompletnej ciszy. A więc jeszcze nie wrócili. Wstała i zakradła się do pokoju brata, jak zawsze po złym śnie.

Nie zapaliła światła ani w swoim, ani w jego pokoju, poruszała się więc niemal po omacku. Nadepnęła na jakąś zabawkę, na szczęście nie robiąc dużego hałasu, a krok dalej wymacała przed sobą łóżeczko. I małą piąstkę.

Chłopczyk stał w rogu, dłońmi ściskał szczebelki i wpatrywał się w swoją siostrę. Daria tak się zlękła, że wydała z siebie przeciągły pisk. Chwilę zajęło jej zorientowanie się, co zrobiła ‒ przestraszyła się własnego brata. Aż zrobiło jej się wstyd.

‒ Czemu nie śpisz?

‒ Yyy.

Przeraziła ją myśl, że jej mały braciszek stoi nocami sam w ciemnym pokoju i wpatruje się… właściwie w co? Nigdy wcześniej nie przyłapała go na czymś takim.

‒ Zobaczyłeś coś?

‒ Yee ‒ potwierdził, a może zaprzeczył.

‒ Masz spać. Opowiedzieć ci bajkę?

‒ Yaa.

Daria zastanowiła się, którą wybrać. Ostatnio babcia opowiedziała jej całkiem niezłą, o królu, który dał się oszukać swojemu siostrzeńcowi, przez co stracił głowę. Nie, zbyt brutalna. Daria próbowała sobie przypomnieć, które historie Michaś już zna i jakoś nie potrafiła zebrać myśli.

Głosy na dole świadczyły, że poszukiwacze zaginionego UFO właśnie powrócili. A krzyki babci ‒ że stało się coś złego.

Nie było czasu na bajki. Położyła brata i kazała mu zasnąć. Na szczęście się nie rozpłakał, więc mogła zakraść się i podsłuchać dorosłych.

‒ Zabierz to i zawieź na komisariat! ‒ gorączkowała się staruszka.

To?

‒ I myślisz, że co zrobią? ‒ zapytał dziadek. Wycieczka musiała zadziałać na niego otrzeźwiająco, bo brzmiał mniej bełkotliwie. ‒ Zabiorą nam go, zawołają wojsko i figa z tego będzie. A nas uciszą albo, nie daj Bóg, zaaresztują. Nie. Zadzwonimy od razu do telewizji, pokażą to wszystkim, a my zarobimy.

‒ Ten dziennikarz z długimi włosami od reportaży ‒ cisnął pomysłem wujek ‒ zawsze podaje numer na końcu programu.

‒ Zadzwonicie i powiecie, co właściwie? ‒ zapytała babcia. ‒ Przecież nie uwierzą.

‒ Można wysłać faks ze zdjęciami ‒ zaproponował tata. ‒ Albo je zawieźć do redakcji.

‒ Ustalicie to potem ‒ wtrąciła się mama. ‒ Na moim dywanie leży martwy kosmita, weźcie go gdzieś przenieście, do cholery!

Martwy kosmita. Daria na rodzinnych imprezach widziała już różne cuda, ale tym razem przesadzili. Czuła się jak w jakimś dziwnym śnie.

Chciała zobaczyć tego kosmitę.

Usłyszała, że ktoś otwiera i zamyka szafkę z kluczami, a potem kieruje się chyba do piwnicy. Pewnie tata.

Kiedy wrócił, muzyka znów zaczęła grać, choć niezbyt głośno. Najwidoczniej jak gdyby nigdy nic jej rodzina postanowiła kontynuować imprezę, zresztą chyba i tak nie mieli nic lepszego do roboty. Nie było jednak już tańców ani wesołych okrzyków. Dyskutowali o znalezionym kosmicie, o dziwacznym pojeździe i o drzewach, które ściął niczym kosa pszenicę. Kieliszki stukały dość często, co oznaczyło, że doszli do jakiegoś tam porozumienia.

Mama ze dwa razy przyszła zajrzeć do Michasia, a wtedy Daria czmychała do łóżka i udawała, że śpi.

Wpół do czwartej wujek i ciocia pożegnali się, co znaczyło, że nadszedł koniec imprezy. Dziadek był zbyt pijany, by doczłapać się do swojego domu, lecz wciąż kontaktował na tyle, że awanturował się z tymi, którzy go zatrzymywali. W końcu dał za wygraną albo po prostu usnął. Babcia również została. Mama zaniosła talerze i miski do kuchni, a niedługo potem zapadła cisza. Nie licząc chrapania.

Serce Darii biło jak oszalałe, lecz wiedziała, że musi to zrobić. Oni nigdy go jej nie pokażą, a jutro może być za późno. W końcu co może jej zrobić? Jest martwy, prawda?

Zeszła na parter powoli, dokładnie nasłuchując odgłosów z sypialni rodziców i z pokoju, gdzie spali dziadkowie. Słyszała trzy rodzaje chrapania. Czy któreś z nich nie spało?

Dotarła do szafki, na drzwiczkach której wisiały klucze. Nim w jej dłoni wylądował właściwy ‒ długi i srebrny ‒ narobiła tyle hałasu co tuzin dzwonników w samo południe. Ale chyba nikogo nie obudziła.

Kiedy stanęła na szczycie schodów prowadzących w czeluść pod domem, uświadomiła sobie, że bardzo się boi. Czekała na nią stara szafa, przerażające serce piwnicy pompujące strach i ciemność. Daria zapaliła światło i wówczas ją zobaczyła. Drzwi były uchylone.

Tata jest pijany, pomyślała. Pewnie otworzył szafę, ale zapomniał zamknąć. I tak dziwne, że nie zabił się na tych schodach.

Ruszyła w dół. Piwnica była cmentarzyskiem starych sprzętów (przeznaczenie niektórych było dla Darii tajemnicą), skarbnicą kartonów (a nuż przydadzą się do reklamacji), zapisaną historią wszystkich remontów (farby, tapety i zapasowe kafelki ustawione niczym na najbrzydszej wystawie świata). Minęła swój pierwszy rower i łóżeczko, w którym spała, gdy była mała. Mebel obudził w niej coś dziwnego, lecz nie miała czasu i chęci, żeby się nad tym zastanawiać.

Stanęła przed szafą.

No cóż, sama tego chciała. Ściskając w dłoni nieprzydatny srebrny klucz, otworzyła szeroko drzwiczki. W środku znalazła kilka niepodpisanych kaset VHS, czasopisma z paniami na okładkach, kajdanki i dziwne fioletowe coś, co wyglądało jak gumowy wąż. Żadnego kosmity. Sprawdziła dokładniej, w końcu mógł być bardzo mały.

Nic.

Czy tata ulokował go w innym miejscu? Może. W takim razie po co zabrał klucz?

Oczywiście obcy mógł gdzieś sobie pójść, gdyż wcale nie był martwy. Kiedy umarła prababcia, musiał potwierdzić to lekarz. A rodzina Darii, choć na pewno wszechstronnie utalentowana, w medycynie kosmitów raczej się nie specjalizowała.

Kątem oka wychwyciła jakiś ruch. Na górze schodów, w ciemności, jakby mignęła niewysoka sylwetka.

Daria ukryła się za starą wersalką i czekała. Serce biło jej jak oszalałe. Teraz już wiedziała na pewno, że on tu jest, żyje, zaraz zejdzie po tych schodach… Zagryzła zęby tak, że poraniła sobie wargę. Na razie nic nie słyszała.

Perspektywa opuszczenia jasnej piwnicy, by udać się na skąpany w ciemnościach parter, wydała jej się tak przerażająca, że rozważała zostanie tu do rana. A później pomyślała o rodzicach i dziadkach. Musiała ich ostrzec. Pobiegnie. Do babci. Ona uwierzy.

I jako jedyna pewnie da się dobudzić.

Policzyła do trzech i ruszyła, nie patrząc na nic. To nie mogło się dobrze skończyć, na czwartym stopniu wyłożyła się tak, że gotowa była liczyć powybijane zęby. Zaskoczyło ją, że wszystkie wciąż tkwiły na swoich miejscach.

Biegnąc dalej, patrzyła pod nogi.

Dotarłszy do pokoju, otwarła cicho drzwi i zajrzała do środka.

Dziadek, rozwalony na łóżku, wyglądał tak, że gdyby zamiast Darii odwiedził go zbieracz zwłok, to staruszek z pewnością wylądowałby w dole z wapnem. Za to babcia najwidoczniej pogniewała się na Morfeusza, bo siedziała w fotelu, pogrążona w lekturze. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do Darii, jakoś tak dziwnie.

‒ Nie możesz spać? ‒ zapytała wnuczkę.

Daria podeszła bliżej. W świetle lampki nocnej dostrzegła, że staruszka wcale nie czyta, tylko przegląda jeden z rodzinnych albumów.

‒ Nie. A ty? Czemu oglądasz zdjęcia w środku nocy?

‒ Próbuję przypomnieć sobie ważne rzeczy. Czasem wydaje mi się, że mój łeb jest dziurawy jak ser. Ale tak bywa w tym wieku. Na przykład nie potrafię sobie przypomnieć, jak świętowaliśmy roczek Michasia. Ty pamiętasz?

Darię tak zaskoczyło to pytanie, że w głowie miała jedynie pustkę.

‒ Tak… ‒ wydukała po chwili. ‒ Był tort. I prezenty. ‒ W chwili, gdy kosmita mógł mordować jej rodziców, Daria jakoś nie miała ochoty wspominać dawnej rodzinnej imprezy. Prawdę mówiąc, było ich tyle, że nic dziwnego, że staruszka nie pamiętała. Dziewczynka przeszła więc do tego, co ważne: ‒ Babciu, co oni przynieśli z lasu? Mama mówiła coś o kosmicie…

‒ Kosmicie?

‒ Tak. A potem tata gdzieś go zaniósł. Chyba do szafy w piwnicy. Ale tam nic nie ma, tylko jakieś głupoty. Mógł wcale nie być martwy?

‒ Nie przynieśli żadnego kosmity ‒ oznajmiła babcia. ‒ Wzięli coś ze statku. ‒ Zastanowiła się mocniej. ‒ Tak. Urządzenie ze statku. Pamiętasz, jak Michaś się urodził?

Daria nabrała podejrzeń, że starowinka jednak przytuliła kilka głębszych, co całkowicie pomieszało jej w głowie.

‒ Nie ma ‒ staruszka wyszeptała łamiącym się głosem, wlepiając wzrok w album. ‒ Nie ma.

Daria ewakuowała się powoli, mając już nowy plan działania. Rodziców zamknie na klucz, a potem czmychnie na piętro, zabierze brata i schowają się gdzieś, gdzie kosmita ich nie dorwie. Może w łazience. A dziadek i babcia? Niech się sami o siebie martwią.

W przedpokoju doskoczyła natychmiast do włącznika światła i wydarła połowę parteru z objęć ciemności. Nie miała zamiaru się kryć i przemykać jak złodziej, musiała ratować rodzinę.

Brata spotkała niedaleko kuchni. Ten widok był tak absurdalny, że długo nie dowierzała własnym oczom. Przecież nie wydostałby się sam z łóżeczka, a i pokonanie schodów to nie było coś, czego dokona półtoraroczne dziecko. Samo. W ciemności.

‒ Aa? ‒ zapytał mocno zdezorientowany.

Daria podbiegła i przytuliła go.

‒ Kto cię tu przyniósł?

Nie odpowiedział, za to chwycił ją za rękę i zaczął prowadzić, jak zawsze to robił, gdy chciał dotrzeć na miejsce zabawy. Daria poszła za nim.

Dotarli do niewielkiego, gościnnego pokoju. Rodzice wciąż odkładali jego remont, więc stał niemal pusty, nie licząc starego łóżka. Michaś zatrzymał się i czekał.

Daria drżącą dłonią zapaliła światło.

Na łóżku leżał martwy kosmita.

Wspomnienie pojawiło się nagle, jakby w pokoju, gdzie mieszkała całe życie, odkryła niewielkie okno, przez które nigdy wcześniej nie zaglądała. Noc i paraliżujący strach. Dwie małe, szare postacie stojące przy jej łóżku. Scena ze snu, którą zawsze zapominała zaraz po przebudzeniu. Ale i coś więcej. Pamiętała. To wydarzyło się naprawdę.

Czy na łóżku leżał jeden z nich? I jak Michaś go znalazł? Czy obcy naprawdę nie żył? Co kosmici robili w jej pokoju i kiedy ją odwiedzili? Tak wiele pytań…

Zrobiła krok do przodu.

Ciało nie wyglądało dobrze. Zapadłe powieki, olbrzymia rana na głowie, ręce wykręcone, jakby doświadczyły bliskiego spotkania z wirującą maszyną. Z pewnością nie żył. To tutaj ojciec musiał go przynieść, zrozumiała.

Spojrzała na braciszka i domyśliła się, co powinna teraz zrobić.

By nie patrzeć na te przerażające zapadnięte powieki, włożyła ciało do poszewki na poduszkę. Zmieściło się bez problemu. Było lekkie. Może ma puste kości, jak ptak, pomyślała, albo nie ma ich w ogóle.

‒ Będę musiała pójść do lasu ‒ powiedziała do brata. ‒ Muszę oddać ciało. Tak należy. ‒ Gdzieś w głębi umysłu coś do niej krzyczało, zszokowane, że wpadła na tak idiotyczny pomysł. Ale to drugie uczucie, pchające ją w tamtą stronę, było tak silne, że przyćmiewało resztki zdrowego rozsądku.

‒ Yhy ‒ zgodził się malec.

Zrobili ledwo kilka kroków, gdy dopadła do nich babcia, wyglądająca niczym wcielenie furii na emeryturze.

‒ A ty dokąd się wybierasz, moja panno? ‒ zapytała Darię.

„Moja panno” oznaczało, że Daria ma poważne kłopoty.

‒ Na spacer.

‒ Do lasu?

‒ Może.

Staruszka podniosła Michasia niczym worek kartofli i zaczęła nim trząść, jakby chciała usłyszeć, co ma w środku.

‒ Zostaw go! ‒ ryknęła Daria. ‒ Zostaw mojego brata!

‒ Ty nie masz brata ‒ odpowiedziała jej babcia, a Daria skamieniała.

Jak ona mogła coś takiego powiedzieć? Czy całkiem jej odbiło?

I wtedy Michaś wypowiedział swoje pierwsze słowo. Skierował je do Darii.

 

II

Szczelina

Piłka poleciała wysoko, przecięła niebo niczym statek kosmiczny i zanurkowała w ogródku.

Mietek wiedział, że prędzej czy później to nastąpi. Nie powinni byli grać przy tym płocie. Ale jak zawsze nikt go nie słuchał.

Oczywiście, to po jego wybiciu piłka musiała tam wpaść. No cóż, zasady to zasady, kto wykopał, ten przynosi, choćby przyszło mu udać się do samego piekła. Albo do tego ogródka, co było chyba jeszcze gorsze.

Miejsce wyglądało tak, że można by tu nakręcić film grozy bez pomocy scenografa. Mietek prześlizgnął się przez jedną z dziur w płocie i połknęły go zarośla sięgające szyi. Jak miał znaleźć tę piłkę? A co jeśli poleciała pod dom?

Chałupa zawsze kojarzyła się chłopcu z gnijącym owocem. Wybite okno szczerzyło się do świata, a drzwi wyglądały, jakby miały rozlecieć się, gdy tylko ktoś dotknie klamki. Pod jedną ze ścian stała drewniana ławka, a na niej siedziała wiedźma. Mietek zauważył ją dopiero, gdy był pośrodku ogrodu.

A ona zauważyła jego.

Nie wiedział, czy krzyczeć, uciekać, czy się ukryć. Natychmiast przypomniał sobie wszystkie okropne historie o najdziwniejszej mieszkance wsi.

‒ Powiedzieli, że przepraszają ‒ wybełkotała. ‒ Że chcieli tylko popatrzeć. I że byli ciekawi. Moja głowa. Pomieszali mi w głowie. On wrócił czy nie? Widziałeś go, chłopcze? Oni nie chcieli. Powiedzieli, że dopiero próbują. Przepraszali. I następnym razem wyjdzie im lepiej. Mój syn wrócił, a oni go zabrali, choć to oni mi go dali, bo nie żył.

Na szczęście w trakcie tego obłąkanego monologu dostrzegł piłkę. Doskoczył do niej, wyrzucił za ogrodzenie i pobiegł.

Otworzył oczy. Powoli docierało do niego, że nie jest już dzieckiem, a tamta starucha dawno nie żyje. Dziwny sen. To wydarzyło się naprawdę, pamiętał, jak wtedy do niego przemówiła. Nie podlegało dyskusji, że była ostro walnięta.

Spojrzał na zegarek. Dochodziła siódma. Spał jedynie trzy godziny. Ewa drzemała obok, obejmując miskę, swojego strażnika czystości łóżka.

Za dużo wypił, to wiedział na pewno. I jeszcze tamto szwendanie się po lesie. Po co? Ano tak, statek. I martwy kosmita.

Wszystko sobie przypomniał, choć miał wrażenie, że to tylko urojenia zatrutego alkoholem umysłu.

Smok żyjący w jego ciele znów się odezwał, więc Mietek udał się na balkon, by go nakarmić. Papieros smakował wybornie, pozwalał uporządkować myśli. Widok z balkonu również uspokajał. Można mieszkać tu całe życie, a zalesione wzgórza wcale się nie znudzą.

Odszukał wzrokiem miejsce, gdzie rozbił się statek. Czyste wariactwo. Szukali go ponad godzinę, choć był naprawdę duży. W pewnej chwili wraz ze szwagrem, zrezygnowani, chcieli wrócić do domu, ale ojciec kazał im przeczesywać las do skutku. A niedługo potem natrafili na ścięte drzewa, które zaprowadziły ich na miejsce katastrofy.

Gdyby nie dziura powstała przy uderzeniu, pewnie do teraz głowiliby się, jak wejść do środka.

A tam było… sterylnie. Minimalistycznie. To stary postanowił zabrać trupa, który, prawdę mówiąc, był jedynym „wyposażeniem”, jakie dało się wynieść. Wewnątrz wszystko stanowiło jednolitą, gładką strukturę, bez wystających czy luźnych części. Brak kokpitu, żadnych drążków ani kierownicy. Ciekawe, jak to wznosiło się w powietrze.

To Mietek niósł ciało całą drogę. Było zadziwiająco lekkie. Wtedy właśnie ogarnęło go dziwne uczucie, jakby coś próbowało mieszać mu w głowie. Co jeszcze ciekawsze, wcześniej, w momencie katastrofy, poczuł coś odwrotnego ‒ wydawało mu się, że ktoś zdjął mu z mózgu kajdany.

Spojrzał na dom siostry, zastanawiając się, co jego rodzina zrobi, gdy w końcu wytrzeźwieją. To znaczy, co postanowi ojciec, a głupich pomysłów na pewno mu nie zabraknie. Ta sprawa była delikatna, musieli działać z głową. Inaczej…

Jego uwagę przykuł dziwny kształt obok drzwi wejściowych. Skoczył po lornetkę. I zobaczył.

Najpierw zadzwonił na pogotowie. Całe szczęście, że jako jeden z nielicznych w wiosce posiadał telefon.

Sto metrów dzielące go od domu siostry pokonał tak szybko, że mógłby zawstydzić medalistów olimpijskich.

‒ Mamo! Mamo!

Staruszka leżała skulona, przytomna, lecz mocno zamroczona. Dostała w głowę figurką kangura, która, od kiedy Mietek pamiętał, witała gości z szafki na buty. Zwierzę tkwiło teraz w trawie, spoglądając w niebo ze zdziwioną miną.

Wniósł matkę do domu i położył na sofie w pokoju gościnnym. Znalazł czysty ręcznik i przyłożył go do rany. Staruszka długo spoglądała na syna nieprzytomnym wzrokiem, aż w końcu jakieś trybiki w jej głowie zdołały się poruszyć, gdyż wymamrotała:

‒ Biegnij za nią.

‒ Za kim?

‒ Ile dzieci ma Zosia?

Pomyślał, że jest z nią naprawdę źle. Po co pyta o coś takiego? Przecież jego siostra…

Zszokowało go, że nie potrafi odpowiedzieć.

Miała córkę, tego był pewien. A co z chłopcem? Pamiętał go, ale… to były wspomnienia nie starsze niż kilka dni. Jakby ktoś go dokleił. Jakby wcześniej w ogóle nie istniał. Jakim cudem dopiero teraz to zrozumiał?

‒ Co się dzieje? ‒ zapytał, przerażony. ‒ Michaś nie jest prawdziwy?

‒ Oni to zrobili. Namieszali nam w głowach. Jeden z nich zamieszkał tutaj, a my myśleliśmy, że jest z naszej rodziny.

‒ Michaś jest…? ‒ nie chciało mu to przejść przez gardło.

‒ Gdy statek się rozbił, ten czar, czy jak to nazwać, musiał osłabnąć. Dlatego przejrzeliśmy na oczy. Może to ten martwy go rzucał.

‒ O ja pierdolę.

Gdzieś w oddali słyszał już syrenę karetki.

‒ Idź po nią ‒ nakazała staruszka.

‒ Za kim? Kto cię uderzył?

‒ Idź po Darię. Ją czar wciąż trzyma mocno. Wzięła trupa i poszli razem z kosmitą.

‒ Dokąd? ‒ Przyszło mu do głowy jedno miejsce. ‒ Do statku?

‒ Tak myślę. Gdzieżby indziej?

Pobiegł do piwnicy, gdyż na misję ratunkową nie zamierzał ruszyć nieuzbrojony.

Kiedyś, gdy był jeszcze małym chłopcem, często kłusował w pobliskich lasach. Ojciec, który miał na tym punkcie prawdziwego hopla, nauczył go wówczas strzelać z łuku. Z biegiem lat Mietkowi coraz mniej uśmiechało się ganiać nocą po odludziu za jedzeniem, które mógł kupić w sklepie, toteż pierwszym kłusownikiem młodszego pokolenia został mianowany jego szwagier. Szło mu tak marnie, że miał szansę stać się pierwszym człowiekiem, który postrzeli się z łuku w plecy, za to sprzęt posiadał naprawdę dobry.

W piwnicznej szafie rzeczywiście nie było ciała, choć to tutaj szwagier miał je złożyć.

Mietek zdjął luźną deskę, odsłaniając kryjówkę, w której schowany był łuk. Oraz kołczan. I strzały. Dwanaście powinno wystarczyć. W końcu zamierza zapolować na coś niedużego.

W drzwiach minął się z ratownikami, których w biegu poinstruował, komu mają udzielić pomocy, po czym uciekł, zostawiając ich z rozdziawionymi ustami.

Pędził wzdłuż wyschniętego o tej porze roku strumienia, cały czas pod górę. A że nie miał już dwudziestu lat, za to piwny brzuch, zasapał się bardzo szybko. Jeśli znów będzie musiał szukać statku godzinę, chyba padnie na zawał.

Pozwól nam odlecieć ‒ odezwał się głos w jego głowie. Spokojny, melodyjny i bardzo przekonujący. Mietek o mało nie zaczął krzyczeć. Zastanowił się, czy to nie pierwsze oznaki szaleństwa. Nie, pierwsze na pewno nie.

Byliśmy ciekawi. To zwykła obserwacja. Rodzina i bardzo młody osobnik. Chcieliśmy zbadać relacje.

‒ Wynoś się z mojej głowy! ‒ krzyknął do drzew. Gdyby ktoś go teraz zobaczył ‒ wielkiego, wciąż nietrzeźwego mężczyznę biegnącego przez las w pidżamie i z łukiem na plecach, wrzeszczącego do osoby kryjącej się w jego umyśle ‒ z pewnością zredefiniowałby słowo „nieufność” w sposób, który zaskoczyłby najwybitniejszych językoznawców.

To był tylko tydzień. Tydzień temu przylecieliśmy. Ja zostałem. Drugi odleciał. Wracał po mnie. Rozbił się. Ale to ja zostałem rozbitkiem.

‒ Co zrobiliście z moją siostrzenicą?!

Dziewczynka jest bezpieczna. Służy za ręce. Nie doniósłbym drugiego na miejsce. Za mało siły. Zbyt wątłe ciało. Ledwo wytargałem z piwnicy. Potrzebowałem pomocy.

To, że kosmita do atletów nie należy, Mietka akurat nie smuciło.

Kiedy odlecimy, zapomnicie. Nie bój się. Wiem, że wiesz o tamtej. Nieżyjącej staruszce. To był nasz błąd. Umysły są skomplikowane. Nawet te ludzkie. Ale już umiemy więcej. Zgasimy w was ostatni tydzień.

Mietek nie przejawiał zbytniego entuzjazmu na myśl, że zostanie tym, który odkrył pozaziemską cywilizację, po czym o wszystkim zapomniał. Nie da sobie ukraść sławy, forsy i miejsca w historii. Zresztą, nikt nie ma prawa grzebać mu w głowie i dodawać nieistniejących krewnych.

Jeśli będzie musiał zastrzelić kosmitę, zrobi to bez wahania. Zasłużył.

Biegł, choć nie czuł już nóg, a oddychanie przychodziło mu z takim trudem, jakby ktoś włożył mu do ust kilo piasku. Musiał dotrzeć do statku pierwszy. Jeśli Daria doniesie ciało na miejsce, przestanie być użyteczna, a wtedy… Wyobraził sobie siostrzenicę, jak siedzi w zarośniętym ogrodzie i z szalonym wzrokiem bełkocze o kosmitach i swoim bracie.

Proszę. Nie wiesz, jak potężni jesteśmy. Jeśli przeszkodzisz, pożałujesz.

Mietek zaczął czuć irytację. A że bolała go już każda część ciała, nie mówiąc o rodzącym się kacu, wpadł w naprawdę złośliwy nastrój.

‒ Potężni? Duże słowa jak na karzełka, który potrzebuje pomocy dziecka.

Potrafimy wiele. Niszczymy na wielką skalę. Twoja wioska nie będzie problemem.

‒ Jeśli wszystkie wasze statki działają jak ten, co leży w lesie, chyba nie ma się czego bać.

Być może wkurzanie kosmity, którego rasa pewnie potrafi unicestwić całą planetę, było najgłupszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobił Ziemianin, ale Mietek miał to gdzieś. Liczył, że jak go zagada, obcy będzie szedł wolniej.

Dotarł do pierwszych ściętych drzew. Wyjął strzałę, założył na cięciwę i ruszył w stronę, gdzie kikuty pni były niższe.

Zza nich wyłonił się statek. Okazał się jaśniejszy niż wydawało się to w nocy.

Daria szła w jego stronę, niosąc poszewkę na poduszkę. Tuż przy jej boku dreptał szary, czarnooki kurdupel, machając śmiesznie wielką głową.

To z pewnością nie był jego siostrzeniec.

 

III

Wyrwa

Statek wyglądał dokładnie jak w jej śnie. Olbrzymi talerz wbity pod kątem w ziemię. Jego uniesiona część opierała się na przynajmniej trzech pniach, a dokoła wypiętrzył się grunt, przypominający zastygłe fale. Dotarli tu bez problemu, zupełnie jakby Daria znała drogę.

Spieszyli się, gdyż wiedziała, że wujek idzie ich śladem. Wcześniej zostali zaatakowani przez zupełnie oszalałą babcię. Twierdziła, że Michaś nie jest bratem Darii. Wujek pewnie myśli tak samo.

Jedno mogła stwierdzić z pewnością ‒ gdyby to ona była kosmitą i chciała porwać małego chłopca, wmówienie jego rodzinie, że nigdy nie istniał, rozwiązywałoby wiele problemów.

Michaś szedł dzielnie u jej boku. Nie mogła go zostawić w tamtym domu pełnym szaleńców, więc zabrała ze sobą.

Stanęli kilka kroków przed pojazdem. Gdzieś musiało być wejście, skoro jej krewnym udało się wykraść ciało.

‒ Daria!

Wujek wyszedł zza drzewa, co przypominało kiczowaty zwrot akcji z filmu klasy D. O tym, jak wyglądał, wolała nie myśleć, bo parsknęłaby śmiechem. A nie powinno się śmiać z kogoś, kto mierzy do ciebie z łuku.

‒ Musimy go oddać statkowi, wujku! ‒ zawołała.

‒ Zostaw ich i chodź ze mną ‒ odpowiedział głosem tak zasapanym, że ledwo go rozumiała.

‒ Ich? Dlaczego mam zostawić Michasia?

‒ Nie ma żadnego…

‒ Kazali ci tak myśleć! ‒ krzyknęła. ‒ On jest prawdziwy!

Michaś zabrał jej z rąk poszewkę niczym zabawkę, na którą nagle nabrał ochoty. Ledwo to zarejestrowała.

‒ Namieszali nam w głowach. Ty się jeszcze nie otrząsnęłaś.

‒ A może to wam namieszali? I ja mam rację?

Przez chwilę wyglądał na mocno zdezorientowanego, a potem, bardzo powoli, jakby w zwolnionym tempie, zaczął opuszczać łuk.

‒ Oczywiście, że zabiorę was oboje. Lepszy żywy niż martwy.

Wtedy jej mały braciszek ruszył żwawo w kierunku dziury w kadłubie statku. Jakby coś tam zobaczył. Jakby chciał się tam pobawić.

Daria kątem oka zauważyła, że wujek napina cięciwę.

Michaś obrócił się do nich plecami. Parł przed siebie, nieświadomy zagrożenia.

Daria rzuciła się w kierunku braciszka. Poczuła ukłucie tak bolesne, że świat się rozmył i zawirował, a potem pociemniał.

 

IV

Wyłom

Rzucił łuk i doskoczył do siostrzenicy.

Przed nim statek ożył zielenią i błękitem, odezwał się cichym warkotem, lecz jego to nie interesowało.

Olbrzymi talerz wzniósł się ponad drzewa i wystrzelił ku niebiosom, lecz on na niego nie patrzył.

Bo niósł dziewczynkę najszybciej, jak potrafił.

Była zadziwiająco lekka.

 

V

Zasklepienie

Dochodziła północ, więc urodziny taty z pewnością zbliżały się już do końca.

Daria klęczała na łóżku i obserwowała nocne niebo. Do jej uszu dobiegały dźwięki cichej muzyki i niezrozumiałe rozmowy. Wujek odzywał się rzadko i, przynajmniej kiedy była na dole, nie tknął kieliszka.

Ucieszyła się, gdy zobaczyła go dziś po raz pierwszy od tak długiego czasu. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego, ale Daria nie miała do niego żadnych pretensji. Pozostali też nie. W końcu trudno mieć żal o coś, czego w ogóle się nie pamięta.

Dotknęła miejsca, gdzie jej skórę szpeciła dziwna blizna. Czasami lekko bolało, szczególnie nocą, gdy Daria budziła się przerażona i rozglądała po pustym pokoju.

To wujek, podobno, pijany zabrał ją na polowanie i zranił z łuku. Wcześniej uderzył babcię tak, że wylądowała w szpitalu. Dziwne. Powinna to pamiętać, prawda?

Dostał trzy lata. Wyszedł po dwóch.

Usłyszała, że wujek i ciocia się żegnają. Chwilę po nich wyszli dziadkowie.

Daria nie lubiła, gdy w domu robiło się pusto. Budziło się w niej wówczas dziwne uczucie, jakby kogoś jej brakowało. Nie miała pojęcia, kogo. Czasem wpatrywała się w kąt w drugim pokoju i ogarniał ją dziwny smutek. Nie miała pojęcia, dlaczego.

Może coś się jej kiedyś przyśniło.

Spadająca gwiazda przecięła czerń, przypominając świetlistą łzę nieba. Daria nie zastanawiała się długo nad życzeniem. Chciałaby mieć braciszka.

Koniec

Komentarze

No proszę! Trochę obyczajówki, trochę horroru i czyta się znakomicie!

Wciągnęła mnie ta opowieść. Świetny materiał na kameralny film SF.

Ale żeby nie było tak słodko ;):

– “tylko oni widzieli wypadek” – hm, jak to UFO tak huknęło w zbocze, to chyba cała wieś wyległaby przed domy? chyba, że alieni trochę tu pomanipulowali?;

– “inny ninja zobaczyłby ją w tej chwili, z pewnością uczyniłby wspólnikiem” – to akurat może i poprawnie, ale jak dla mnie przed “wspólnikiem” brakuje “dziewczynkę” czy “Darię”;

– “W śnie” – wg mnie: “we śnie”;

– “skąpany w ciemnościach” – tu też pewien nie jestem, ale w ciemnościach to można być np. “zatopionym”, a “skąpanym” – w świetle;

– “stała drewniana ławka, a niej siedziała wiedźma” – zabrakło “na”;

– “A tam było… sterylne” – “sterylnie” raczej;

– “nieprzytomnym wzorkiem” – literówka;

– “nie mówiąc o rodzącym się kacu” – bazując na wieloletnich doświadczeniach ;), z kacem człowiek się już budzi, a nie rodzi się on stopniowo;

– “że jako go zagada, obcy będzie szedł wolniej” – jak go zagada.

 

Zadowolonym z lektury bardzo! Jeden z moich faworytów w konkursie właśnie się objawił :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dzięki za opinię i łapankę :)

O swoich faworytach wspominał nie będę, bo przeczytałem na razie niewiele konkursowych opowiadań (choć Twoje bardzo dobre), ale spróbuję to nadrobić.

Przeczytane :) Ja się nie umiałem wciągnąć, ale pewnie po prostu nie mój klimat. Trudno mi się czyta coś z punktu widzenia dziecka.

 

Z drobnego czepiactwa:

“…Darię nie zdziwiło, że po chlapnięciu jednego na drogę zebrali się do wyjścia”. – Darii nie zdziwiło.

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Przyszedłem skuszony staruszą nominacją i musze przyznać, że się nie zawiodłem. Oczywiście po tobie zawsze można się spodziewać dobrej roboty, pytanie tylko, jak dobrej :-) 

 

"Nic z tego. Daria zaczęła się skradać, a w skradaniu była naprawdę dobra. Pomyślała, że gdyby jakiś szpieg albo inny ninja zobaczyłby ją w tej chwili, z pewnością uczyniłby wspólnikiem. Ale i tak by nie zobaczył, bo taka była dobra. 

Stanęła na szczycie schodów, skąd wszystko dobrze słyszała."

 

Dwa pierwsze" dobra" są w porządku, dopiero trzecie zwraca uwagę. Nie jest to żadne rażące powtórzenie, ale można usunąć.

 

Rzeczy technicznych czepiał się nie będę, bo tekst jest napisany gładko, sprawnie i wprawnie. Prosta i lekka narracja dobrze pasuje do punktu widzenia dziecka. Do tego nieco obyczajowego humoru… (spadkowa supermoc dziadka :-))… No właśnie, tutaj sam nie wiem. 

Z jednej strony ów humor w połączeniu z klasycznymi, horrorowymi chwytami nadaje tekstowi świeżości i pewnej naturalności, z drugiej – rozwadnia atmosferę i odbiera emocjonalnej końcówce nieco mocy. Z trzeciej strony – nie jestem w stanie powiedzieć, czy konsekwentne utrzymywanie ciężkiego, mrocznego, horrorowego klimatu wyszłoby tekstowi na dobre. Cóż, będę miał jeszcze czas na zastanowienie się, bo zakładam, że tekst nominację dostanie :-) 

Tak czy owak gratuluję tego, że wykorzystując zdałoby się do cna zgrane motywy, udało Ci się stworzyć interesującą, wciągającą opowieść. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Przeczytane :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Interesująca koncepcja. OK, pewnie te motywy w filmach już nieraz się pojawiały (”Moja macocha jest kosmitką” to coś podobnego?), ale ładnie je podałeś. No i imprezka swojska, z parteru leci disco z pola… ;-)

Mnie elementy humoru nigdy nie przeszkadzają, więc nie narzekam.

Zastanawiałeś się może nad rozbiciem pierwszej części na sceny? Chociaż puste linijki dodaj, bo na razie to jest jednym ciągiem, a zajmuje 2/3 tekstu.

Babska logika rządzi!

Dziękuję wszystkim za dzisiejsze wizyty i opinie.

Finkla – zastanowię się :)

(”Moja macocha jest kosmitką” to coś podobnego?),

Nie, Finklo, bardzo nie :-) Ale w sumie to fajnie, że znasz jakieś tytuły filmów o kosmitach, to zawsze coś ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Jeszcze byli “Faceci w czerni” – to nawet kiedyś obejrzałam. Zaskoczony? ;-)

Babska logika rządzi!

Oj, zaskoczony. Zapewne dla Ciebie było to tak dziwne przeżycie, jak dla mnie przeczytanie klasyka rosyjskiej literatury w oryginale :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Nie no, rodzice mają telewizor, czasem można się odmóżdżyć. Byle nie za często.

Przepraszamy za offtop. :-)

Babska logika rządzi!

Eee, z telewizora płynie mnóstwo mądrych rzeczy. Kwestia wyboru programu/półki, jak w bibliotece. A filmy bywaj lepsze od książek. Ale to dyskusja na jakiś hydeparkowy wątek :-) I tez sorki za offtop. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Przeczytane. Technicznie bez zarzutu. Jest klimat. Początek się spodobał. Końcówka (od telepatycznej “rozmowy“ z kosmitą) znacznie słabsza. Ogólnie na plus.

Anetko, Piotrze, dzięki za przeczytanie :)

Doskonałe. Pełna profeska. I świetnie wyważone, a przy tym klasyczne. Wiem, że w opowiadaniu o to trudno, ale jedna rzecz mi nieco nie pasowała: to łopatologiczne telepatyczne przekonywanie wuja o potędze ufoków. Że mogą zniszczyć wioskę etc. No pewnie że mogą, to mógłby już niewielki śmigłowiec bojowy. Spróbował bym to jakoś pominąć albo zamienić na grozę wynikającą z dziania się. Akcji .

Poza tym jednak chyba jedno z lepszych opowiadań na tym portalu w ostatnim czasie.

A propos – zauważyliście, jak dobrze czyta się stare dobre, oldskulowe motywy i konwencje?

Zygfryd, jak to zwykle u Ciebie przeczytałam z przyjemnością. Tekst od początku mnie wciągnął i nawet się nie spostrzegłam, a już był koniec :) Świetnie łączysz fantastykę z elementami humorystycznymi i horrorem. Biblioteki już kliknąć nie mogę, ale jak najbardziej popieram piórko :)

Rybak, Katia, dziękuję za przeczytanie.

Zgodzę się z Twoim ostatnim zdaniem. Jeśli mam wybrać pomiędzy dziwacznym opowiadaniem silącym się na oryginalność a klasyczną historią, którą opowiedziano już sto razy, to wolę tę drugą.

Termin się zakończył i już koniec poprawek. To dobrze, nie będzie kusić :)

Przeczytane z ogromną przyjemnością. Czytało się płynnie, bez żadnych zgrzytów. Dzięki za świetny tekst:)

Bardzo ładna mieszanka SF, horroru i obyczajówki. Ta pierwsza standardowa, części horrorwe trzymają bardzo ładny klimat oraz napięcie, a obyczajowe – jeśli mi się podobają, znaczy, że muszą być bardzo dobre, bo normalnie wysiadam przy takich częściach :)

Technicznie bardzo dobrze – czyta się lekko.

Podsumowując: porządny koncert fajerwerków wyszedł z tej mieszanki :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Fosken, NoWhereMan, dziękuję za przeczytanie :)

Fajne i dobrze się czyta. Najbardziej podobał mi się ten moment, kiedy zmieniając perspektywę narratora pokazałeś, że możliwe są alternatywne wyjaśnienia historii. Ładna klamra na zamknięcie.

Jestem uczulony na pijackie klimaty, troszkę tych żartów dla mnie za dużo w pierwszej części.

 

że gdyby jakiś szpieg albo inny ninja zobaczyłby

o jedno “by” za dużo

 

pokój gościnny

niby słowniki podają dwa znaczenia, dla mnie jednak to w pierwszej kolejności duży pokój, salon. Może raczej “pokój dla gości”?

Niby nic nowego pod słońcem, a zaciekawiło od początku.

Choć jasne było, że po tym, co Daria dostrzegła na nocnym niebie, urodziny taty nie potoczą się w typowy sposób, że musi się coś wydarzyć, to jak już się zaczęło wydarzać, wiadomo było, że obficie zakrapiane rodzinne spotkanie przerodzi się w niezły horror. I tu, rzecz jasna, nie zawiodłeś. :)

Niezwykle przypadło mi do gustu, że w opowieści uwzględniłeś obecność całej rodziny, że pokazałeś wydarzenia widziane oczami różnych bohaterów, dzięki czemu opowiadanie zyskało na atrakcyjności, a lektura okazała się szalenia satysfakcjonująca. ;D

 

Kie­lisz­ki stu­ka­ły dość czę­sto, co ozna­czy­ło, że… –> Literówka.

 

Za­gry­zła zęby tak, że po­ra­ni­ła sobie wargę. –> Czy można zagryźć zęby? Moim zdaniem można je zacisnąć, ale chyba trudno poranić sobie przy tym wargę.

 

Wspo­mnie­nie po­ja­wi­ło się nagle, jakby w po­ko­ju, gdzie miesz­ka­ła całe życie, od­kry­ła nie­wiel­kie okno, przez które nigdy wcze­śniej nie za­glą­da­ła. –> Przez okno w pokoju, w którym się mieszka, można wyglądać, ale nie przez nie zaglądać.

 

wy­da­wa­ło mu się, że ktoś zdjął mu z mózgu kaj­da­ny. –> Czy oba zaimki są konieczne?

Może: …miał wrażenie, że ktoś zdjął mu z mózgu kaj­da­ny.

 

a od­dy­cha­nie przy­cho­dzi­ło mu z takim tru­dem, jakby ktoś wło­żył mu do ust kilo pia­sku. –> Jak wyżej.

Może: …a od­dy­cha­nie przy­cho­dzi­ło z takim tru­dem, jakby ktoś wło­żył mu do ust kilo pia­sku. Lub: a od­dy­cha­ł z takim tru­dem, jakby ktoś wło­żył mu do ust kilo pia­sku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cobold, Regulatorzy, dzięki za opinie :)

Początkowo planowałem, że całe opowiadanie będzie oczami Darii, ale w pewnym momencie zaciąłem się z fabułą i w końcu wprowadzenie drugiego narratora pozwoliło mi ruszyć naprzód.

Dobrze, Zygfrydzie, że się zaciąłeś, bo kiedy znów ruszyłeś, poszło Ci świetnie. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czasami trzeba się zatrzymać, żeby ruszyć naprzód” – zygfryd89, Mądrości ponadczasowe, portal NF, styczeń 2019. 

Myśl w sam raz na sygnaturkę. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No i co ja mam napisać? Że dobre tempo, że fajnie ustawiona narracja, że humorek był… Nie. Napiszę, że brakowało mi dna tej historia. Czegoś więcej niż to, co było pokazane – słabości człowieka, jako gatunku w obliczu nieznanego. Wiem, ten tekst takich ambicji nie ma, ale zawsze szukam czegoś głębiej… Dobra robota :) Czwartkowy Dyżurny

Podobała mi się pierwsza część. Interesujące opisy, humor na przyzwoitym poziomie (choć mieszanina wesołości i horroru nie przypadła mi do gustu), jeszcze nie całkiem wiadomo o co chodzi, byłem naprawdę ciekaw, jak wydarzenia potoczą się dalej.

Potem niestety zrobiło się nudnawo. Kosmici zbyt ludzcy i zwyczajni, by naprawdę zaciekawić, wyjaśnienie zagadki, choć z początku nieoczywiste, ostatecznie okazuje się być umiarkowanie interesujące. Ostatecznie mam mieszane uczucia.

 

Do technikaliów nie mam wielu zarzutów. Fabuła starannie rozplanowana i elegancko domknięta, wydarzenia mają swoje tempo, struktura jak najbardziej poprawna. Jedyny drobiazg, do którego mógłbym mieć zastrzeżenia, to poboczny wątek szafy, który jest, ale równie dobrze mogłoby go nie być, bo nic w zasadzie nie wnosi.

Ile lat ma babcia, że nazywasz ją cały czas staruszką?

Fajnie się czytało, chociaż na początku fajniej niż pod koniec. Ale Twoje teksty chyba zawsze dobrze mi się czyta. Zgadzam się z Rybakiem, że łopatologia telepatycznej rozmowy to słaby punkt. Nie podzielam zachwytu znacznej części czytelników, ale satysfakcja na pewno jest.

Blacktom, None, Ocha, dzięki za odwiedziny.

 

Ile lat ma babcia, że nazywasz ją cały czas staruszką?

Osadziłem akcję w latach 90., a skoro babcia dobrze pamięta pierwszą połowę lat 40., to stawiam na sześćdziesiąt kilka. Ale precyzyjnego wieku postaci nie określałem, żeby mieć większą swobodę.

Tak właśnie myślałam. Pokolenie moich rodziców, wujków i cioć to osoby 65-70-letnie. Nazwiesz którekolwiek z nich staruszką lub staruszkiem, to odgryzą Ci głowę. Wydaje mi się, że staruszkami to osoby w tym wieku były może ze sto lat temu. I to nie zawsze.

Ocho, a to zależy. Trzydzieści lat temu, do tego na wsi – myślę, że jak najbardziej.

Jak ktoś całe życie ciężko pracował fizycznie, to spokojnie w wieku lat 65 może “robić” za staruszkę.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Lata 90 to 20 lat temu. ;) Ewentualnie z kawałkiem. I akurat od 5 lat mieszkam na wsi i wśród sąsiadów za staruszkę “robi” jedna pani, tak koło dziewięćdziesiątki. Sześciesięcioparolatki sprzedały krowy, pola oddały dzieciom i jeżdżą do kina, na basen, w Tatry i na wieczory panieńskie. ;)

I całe szczęście. 

Ale upierać się nie mam zamiaru. Niech się Zygfryd rozgląda wokół siebie. ;)

Prawie 30, niech Ci będzie :).

Sześciesięcioparolatki sprzedały krowy, pola oddały dzieciom i jeżdżą do kina, na basen, w Tatry i na wieczory panieńskie. ;)

I tak było w latach 60-tych, 70-tych i 80-tych, kiedy zygfrydowa “staruszka” była “zajęta” dorosłym życiem? Zdaje się, że poziom życia i jego standard znacznie się od tego czasu poprawił. Ludzie nie starzeją się TERAZ tak szybko.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Jak opowiadała moja mama, kiedyś na wiosce już czterdziestoparoletnie kobiety chodziły w chustach i babcinych ciuchach, więc w oczach dziecka wydawały się bardzo stare. Dzisiejsi staruszkowie bardzo wymłodnieli, ale wydaje mi się, że 25 lat temu, na wiosce, kobieta w wieku 65 mogła uchodzić za staruszkę.

Jeśli się mylę, to już widzę te stada krwiożerczych sta… ludzi w dojrzałym wieku polujące na mnie po zmroku :) Aż mi przed oczami stanęło (autoreklama nie hańbi) moje pierwsze opublikowane tu opowiadanie Bimber mamy. Ciary.

Dobre, choć dostrzegam w tym opowiadaniu pewien działający na jego niekorzyść dysonans.

Przede wszystkim, w ogóle nie poczułem atmosfery horroru. Potrafisz to robić wybornie, w tym jednak tekście, być może przez dziecięcą perspektywę, może ze względu na “pozytywny” wizerunek kosmitów, zabrakło mi prawdziwej grozy.

W Twoim kosmicie więcej było E.T. niż Aliena.

Z jednej strony to nie jest wada – w końcu E.T. też był spoko, ale z drugiej… osłabia wizję. Bo obraz Darii bawiącej się niewinnie z jakimś dziwolągiem mógłby zdziałać więcej niż telepatyczne jojczenie “zoooostaw nas, proooszę”.

Balans zdał mi się nieco zaburzony – za dużo “pijackiego” początku, za mało fabularnego mięcha w drugiej części (po tym, jak martwy kosmita trafił do domu). Za mało szafy.

No i akcja z łukiem… Serio, Zygfrydzie? To było dość dziwne – chłopina od dawna nie strzelał, ale skacowany, przerażony i zdezorientowany sięga właśnie po tę broń. Bardziej rozsądny byłby bejsbol albo, ekhm, siekiera. Co prawda atak z dystansu przeciwko obcemu dysponującymi nieznanymi zdolnościami jest całkiem logiczny, to jednak… poszli do lasu. A łuk w lesie to już gorszy pomysł.

Na dodatek konkluzja w zakończeniu, że “wujek postrzelił bratanicę i przywalił babci, ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze” jest nie dość że infantylny, to jeszcze sugeruje, że Mietek z tego łuku jednak tak dobrze nie strzelał XD

 

Wybacz, że tak bardzo przelewam czarę goryczy – jest to o tyle dziwne, że opowiadanie uważam w gruncie rzeczy za naprawdę dobre, przeczytałem je szybko i z przyjemnością :|

Dobra, to może trochę o zaletach.

 

Świetnie wypadła dziecięca narracja, ale do tego już przyzwyczaiłeś. Umiesz zrobić to tak, by wyszło lekko naiwnie, ale i szczerze. Jedynie w dialogach się momentami zagalopowałeś – która mała dziewczynka mówi “w tę i nazad”?

Dobrze wypadają też zawiązanie akcji, immersja, zmiany perspektywy, konfrontacja rzeczywistości → Michaś istnieje czy nie istnieje? Kto uległ iluzji? Super.

No i naturalnie klasowy warsztat. Czyta się to-to świetnie.

 

UFO nieszczególnie odkrywcze, ale przedstawienie nienowego pomysłu w świeżej, atrakcyjnej formie, to niewątpliwie duży atut. Nie każdy to potrafi.

Życzę powodzenia w konkursie i sorry za to “plucie się” na początku – niby pierdoły, ale trochę mi popsuły opowiadanie.

 

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Co­unt­Pri­ma­gen, dziękuję za opinię :)

Przybyłam oczywiście z powodów nominacyjnych, ale niestety nie dołączę do powszechnych zachwytów. Pomysł ograny, oprócz wymienionych to przecież x-fajle, co samo w sobie nie byłoby problemem. Niestety jednak nie porwał mnie klimat, ani przez chwilę nie poczułam się jak w horrorze, nie czułam nic do bohaterów, których jest dużo i mają mało osobowości. Fabularnie – po nieoryginalnym, ale intrygującym początku rozłazi się. Brakło mi też naprawdę fajnego elementu oryginalnego. Doceniam wykonanie zaplątania wspomnień (bardzo dobra scena z babcią i albumem – niestety bez konsekwencji), ale utopienie tego w pijacko-demencyjno-neurotycznym sosie sprawia, że zastanawiam się, czy w ogóle nie jest to sen wariatów śniony nieprzytomnie.

Wykonanie poprawne, choć styl i narracja nie rzuciły mnie na kolana.

http://altronapoleone.home.blog

Przeczytane.

Za trudne tematy bierzesz się, Zygfrydzie. Stąd też krytycznie podchodzę do Twoich opowiadań. Często bowiem motywy i postępowania bohaterów są dla mnie mało wiarygodne. 

Tu jest trochę lepiej pod tym względem. Bowiem wszystko, co wydaje się być niewiarygodne, nieuzasadnione, czy też dziwne w postępowaniu bohaterów, łatwo można wytłumaczyć “inwazją” obcych w umysły ludzi. Sprytne to, nie mogę teraz powiedzieć, że ten czy tamten bohater tak by nie zrobił. Zawsze może być pod wpływem obcego. Sprytne, ale ma też swoją wadę, osłabia emocje. Jeśli bowiem ludzie nie mają wpływu na to, co się z nimi dzieje, wybór nie jest ich wyborem, to znacznie mniej ciekawie (mi) się to czyta. Z drugiej strony bardziej rozwinięta cywilizacja mogłaby tak zrobić, to znaczy manipulować.

Zwróciłem uwagę na dwa fragmenty:

Odrzucała kolejne pomysły, aż został tylko jeden.

Zastanawiam się, ile osób na tysiąc pomyślałoby o UFO, gdyby nie potrafiło sobie wyjaśnić tego, co widzi. Wydaje mi się, że niewiele, raczej przestaliby się nad tym zastanawiać, ale to moje zdanie. 

Gdy szła po schodach, jej uszy zaatakował opis anatomiczno-geograficznych szczegółów wyglądu pewnej kobiety ‒ oczy miała jak pustynia, a usta niczym morze.

Dlaczego uszy, a nie oczy? To jakaś metafora?

 

Najbardziej podobają mi się dialogi dorosłych z dziewczynką, brzmią naturalnie. Co do całości, świetnie się wpisujesz w ramy konkursu, ale fabularnie mnie nie przekonałeś.

Pozdrawiam.

 

Wracam z komentarzem piórkowym. Moja decyzja na NIE nie oznacza, że uważam ten tekst za niedobry, raczej – za nie dość dobry. Jest w nim potencjał na oryginalne ujęcie bardzo mocno wyeksploatowanego tematu, ale moim zdaniem nie zostało ono w pełni zrealizowane. Oryginalny jest właściwie głównie sztafaż prowincjonalnej Polski, ale zarówno bohaterowie, jeśli odrzeć ich z charakterystycznego języka czy części zachowań, jak i sytuacja są zbyt blisko tego, co znamy. Wydaje mi się, że najbardziej zmarnowany został potencjał tego, co mogło być zarówno mocną, jak i bardzo słabą stroną – mieszania przez obcych ludziom w głowach. Jest tego dużo, ale raczej mnie znużyło niż przekonało. Może gdyby ten tekst poszedł bardziej w weird, a nie próby realizmu, byłoby lepiej? Trudno powiedzieć. W każdym razie dość sporo mi tu brakło do piórka, niestety.

http://altronapoleone.home.blog

Wracam z komentarzem piórkowym.

Pisałem, że to ładna mieszanka trzech stylów, takiego SF, horroru i obyczajówki. Gdzie nawet ten ostatni gatunek, dla mnie nudnawy, tutaj wypadł interesująco. Tekst więc bez dwóch zdań biblioteczny.

Czy jednak piórkowy? Tu miałem zagłostkę. Bo jednak czegoś mi w tekście zabrakło do piórka. Tym czymś było pełne wykorzystanie potencjału elementów składowych. Jak się pijaczą, to trochę po komediowemu, ale gdy przychodzi co do czego – to już wujek do kosmity łukiem. Mało też wykorzystania mieszania kosmitów w głowach.

To w większości drobnostki, ale raz do raza z lekka przechyliły wagę w stronę NIE. Niewiele jednak zabrakło.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję za wszystkie komentarze.

Szczerze mówiąc, pewnie sam bym głosował na NIE. Zgadzam się zwłaszcza, ze postacie wyszły mi tak sobie. 

 

Gdy szła po schodach, jej uszy zaatakował opis anatomiczno-geograficznych szczegółów wyglądu pewnej kobiety ‒ oczy miała jak pustynia, a usta niczym morze.

Dlaczego uszy, a nie oczy? To jakaś metafora?

Uszy, bo to piosenka.

 

Piosenka? Myślałam, że to raczej pijackie wyznania :D

http://altronapoleone.home.blog

Taki trochę odgrzewany kotlet to opowiadanie. :p

Z dziecięcą perspektywą w Twoim wykonaniu miałem już do czynienia kilkukrotnie, bo i w “Nocnym radiu” jej użyłeś i, zdaje się, w którejś części “Opowieści z martwego miasta” i w “Domu na końcu ulicy”, który choć czytałem ładnych parę lat temu, to dobrze zapadł mi w pamięć i do dziś pamiętam parę elementów tamtej historii. Pamiętam na przykład, że tytułowy dom był brzydki, zarośnięty i dzieci się go bały, a tymczasem w “Zbyt bliskim spotkaniu” fundujesz identyczną chałupę w identycznym celu. Odniosłem wrażenie, że zagrałeś bezpiecznie na znanych sobie motywach, czego efektem stało się opowiadanie dobre, lecz nie zachwycające.

Są tutaj elementy bardzo dobrze zrealizowane, jak garść celnych komentarzy w warstwie obyczajowej, czy zagranie na motywie małego dziecka, który przez swą werbalną “niekompatybilność” z dorosłymi i większymi dziećmi jawi się jako byt niepokojący. Takie zagranie przywiodło mi na myśl skojarzenie z leciwymi już serialami typu “Gęsia skórka” czy “Czy boisz się ciemności?”, które swego czasu (skutecznie) straszyły dzieciaki.

Mam zastrzeżenia co do wątku kosmitów. Trochę mi się nie mieści w głowie, by cywilizacja zdolna podróżować po kosmosie i de facto badać inne gatunki bez ich cienia podejrzeń, że coś jest w ogóle nie tak, błaga o litość, na zmianę z grożeniem destrukcją planety. Infantylizacja tego motywu pasowałaby może do narracji z perspektywy Darii, lecz pojawia się ona, gdy ciężar snucia historii przerzucony jest na dorosłego już wujka. Takie pójście po linii najmniejszego oporu trochę.

Mam nadzieję, że przekazałem, co chciałem. Późno się zrobiło. :p

Trzymaj się!

Wracam i wyjaśniam dlaczego "Nie". 

Z pewnością jest to bardzo dobry tekst, zresztą trudno po Tobie spodziewać się kiepskiego. Po namyśle stwierdzam też, że podoba mi się to połączenie obyczajowego humoru i horroru, zwłaszcza, że jedno i drugie stonowane i w granicach dobrego smaku. Właściwie jest to znakomita opowieść dla młodzieży, jednak sprawne poruszanie się po znanych, bezpiecznych motywach to odrobinę za mało na piórko. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Obiecywałem sobie, że dwóch rzeczy więcej już nie zrobię: nie będę czytał opowiadania z nominacji i odkładał komentarza na potem i nie dam się wyruchać cholernej technologii.

No cóż – przegrywam dwa zero, a na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że “Zbyt bliskie spotkanie” – generalnie fajny tytuł – czytałem wyłącznie dla własnej przyjemności, jeszcze w czasach, kiedy komentowanie niniejszego tekstu nie było moim lożowiązkiem, a jedynie perspektywą na bliżej nieokreśloną przyszłość. Fak ten może mieć – i pewnie będzie miał – jakiś wpływ na jakość niniejszej opinii, jednak myślę, że w ostatecznym rozrachunku nie zmieni nic. Wszak nie nominowałem tego opowiadania, kiedy jeszcze mogłem

Co do technologii natomiast, nie wiem, nie wiem, nie rozumiem nic…

 

Okey, to skoro krótki wstęp mamy za sobą, to… można do niego spokojnie wrócić. A ściślej, to do fragmentu, cytuję (sam siebie, ja je… ;): “czytałem wyłącznie dla własnej przyjemności”, bo to całkiem niezły punkt wyjścia do dalszych dywagacji.

No więc sięgnąłem po ten tekst dla własnej, nieprzymuszonej satysfakcji i tę satysfakcję otrzymałem, co chciałbym podkreślić, byśmy lepiej się później zrozumieli.

Jakkolwiek nie mogę powiedzieć, że nie lubię tekstów z drugimi i trzecimi dnami i/lub takich, które pozostawiają czytelnika z masą pytań i niedopowiedzeń, zmuszając go tym samym do wyciągania własnych wniosków i snucia własnej interpretacji, a potem do się z tą interpretacją mierzenia, bo lubię – aerobik mózgu zawsze na propsie – to jednak historie proste, wręcz liniowe, również mają dla mnie swój nieodparty urok. Czasem większy, niż “konkurencja”. A Twoje opowiadania, jakkolwiek to zabrzmi, z reguły wpisują się w ten właśnie nurt, dostarczając mi niewymagającej, ale przez to ani na jotę gorszej jakościowo rozrywki. Nie zawiodłem się i tym razem (wreszcie – coś o tekście ;).

Z tego co kojarzę, ludziowie narzekają na klimat, że niby słaby i w ogóle, ale mnie się on, na przykład, podobał. Momentami jest naprawdę gęsto i duszno (szafa, las), momentami mocno rozpalasz ciekawość czytelnika (motyw z braciszkiem), ale przez to wszystko i tak przebija jakieś takie ciepło – kupiłeś mnie już choćby tym, że imprezowi dorośli nie olali gadającego o ufo dzieciaka (nie wszyscy w każdym razie) i historia nie potoczyła się wyrobioną do pęknięć w asfalcie koleiną (zlany dzieciak samotnie stawia czoła inwazji obcych, podczas gdy starzy przepijają całą akcję) – które, koniec końców, okazuje się motywem w opowiadaniu dominującym. I za to ode mnie masz ogromny plus. Inna rzecz, że ten plus zasadniczo nie wychodzi poza klimat, bo samej opowieści jej infantylność nie do końca posłużyła. Mówiąc wprost, to opowiadanie zdaje się być skierowane do młodszych i mniej wymagających czytelników i jednak nie do końca się sprawdza jako lektura dla tych już starszych i bardziej upierdliwych. Nie wiem tylko, czy to zarzut jako taki, bo podczas lektury ni jak mi to nie przeszkadzało. Z drugiej jednak strony wrażenie już po lekturze jest dokuczliwie jednoznaczne w tej kwestii: chciałoby się czegoś bardziej… soczystego albo chociaż realistycznego.

Jakoś tak nie zagrała mi na przykład scena, kiedy Daria dyskutowała z babcią i wujkiem, a kosmitom spadł statek. Cała trójka była właśnie świadkami czegoś tak – było nie było – niesamowitego, i to w dwójnasób, a zamiast jakiejkolwiek emocjonalnej reakcji (podniecenia, strachu czy wręcz paniki), zasadniczo dalej gapią się w okno i wspominają jakieś – w tym konkretnym momencie – niespecjalnie istotne historie, co aż razi sztucznością.

Nie bardzo zagrali mi też kosmici jako tacy. Jakkolwiek motyw z mieszaniem ludziom w głowach i wciskaniu im małego szpiega w zestawie z fałszywymi wspomnieniami w pewnym momencie zrobiło naprawdę mocną robotę, szczególnie, że bardzo fajnie to rozegrałeś, to jednak gdybym miał określić Twoich kosmitów jednym słowem, bez namysłu użyłbym rzeczownika “dzieci”. Bo tak ich właśnie postrzegam – nie jako rozwiniętą i potencjalnie śmiertelnie niebezpieczną cywilizację, nie jako przedstawicieli wyższego szczebla ewolucji, nie jako badaczy, naukowców i odkrywców, a właśnie jako dzieci – jakichś nieporadnych gówniaków, którzy trafili na Ziemię wyłącznie przypadkiem, czy może w rezultacie jakiejś psoty (kradzież statku, na przykład), którą chcieli zrobić starszym i bardziej kosmicznym kosmitom, a której ofiarami zostali sami i teraz nie potrafią sobie poradzić z jej skutkami. Niby wiem, że to nieprawda, ale co z tego? Akceptacji rzeczywistego stanu rzeczy nie ułatwia również brak wyjaśnienia, dlaczego statek w ogóle spadł, skoro nie został zestrzelony ani nic w tym stylu, a gdy zmienił się pilot, jak gdyby nigdy nic wzbił się w powietrze i poszeeeeedł! Wszystko to zdaje się prowadzić do jednego tylko wniosku: pilot-dupa był dupa, a nie pilot, i nie potrafił sterować.

Dobra, krótko, bo już późno (czternasta, wiem, ale czas mi w drogę), zamarzam (to akurat ze zmęczenia) i chce mi się spać:

Opowiadaniu, mimo że bardzo przyjemne – zarówno fabularnie jak i warsztatowo – i dostarcza sporo frajdy; ot, czystej radości z czytania, nie mógłbym z czystym sumieniem przyklepać piórka, choć przyznaję, że wiele w sumie nie brakło, a powody, które mnie wstrzymują, są średnio przekonujące nawet dla mnie. Generalnie wszystko sprowadza się chyba do tego, że zabrakło mi tu… sam nie wiem, czegoś głębszego, bardziej prawdziwego.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

skierowane do młodszych i mniej wymagających czytelników

No i mam jasność co do swojej osoby :P.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Fajna historia. Ciekawa, z twistami, coś się dzieje, jest się o kogo martwić. To dla mnie wystarcza.

Fakt, nie ma tu jakichś porywających rzeczy. Czytałam już bardziej piórkowe teksty, również spod Twoich palców.

Ale wizja podrzucenia agenta tak, żeby rodzina uznała za własne dziecko… To robi wrażenie. Fajnie pokazujesz, stopniowe otrząsanie się z tej hipnozy.

Prawda, kosmici, którzy potrafią odwalać takie numery, nie powinni mieć problemów z rozbitymi statkami.

Podoba mi się, w jaki sposób prowadzisz narrację z punktu widzenia dziecka.

Humor zawsze na plus.

Aha, tytuł do luftu, zwłaszcza w kontekście konkursu o UFO. W ogóle nie pamiętałam, o czym jest tekst tylko na jego podstawie.

Byłam na TAK, czyli.

Babska logika rządzi!

Dzięki za komentarze smiley

Melduję przeczytanie :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Naz, Tęcza, fajnie, że wpadłyście :)

Tekst mi się podobał. Fajnie przedstawione spotkanie z kosmitami. Początek mi się nieco dłużył, ale po przeczytaniu całości wypada dobrze i wiadomo dlaczego jest ważny. Bardzo podobała mi się akcja z babcią powaloną na ziemię. ;> Przeczytałam z przyjemnością. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dzięki, Morgiano.

Fabuła: Początek rozwijał się mało dynamicznie, potem zrobiło się ciekawiej, a akcja parę razy nieźle zakręciła. Zakończenie wpisuje się w konwencję utworu, aczkolwiek mogłoby być bardziej dobitne. Tekst według mnie sam w sobie nie przekazuje też zbyt głębokiej treści. Prowadzenie historii z dwóch perspektyw wyszło na duży plus, choć podrozdziały na końcu utworu są dość krótkie, co nieco psuje harmonię.

 

Oryginalność: Najsłabszy punkt opowiadania, jest w zasadzie ono jedynie wariacją na temat motywów implementacji fałszywych wspomnień i obcych żyjących wśród ludzi. Kosmici zostali ukazani w kompletnie stereotypowy sposób, ale w zasadzie według mnie nie spełniło to żadnej funkcji – ani humorystycznej, ani komentarza kulturowego. No i w końcu wszystkie nadnaturalne wydarzenia ostatecznie zostają zrzucone na karb użycia psychoaktywnej.

 

Język: Duża dbałość o poprawność, ładnie ukazany tok myślenia małej dziewczynki, z Mietkiem jest trochę gorzej, jak dla mnie trochę zbyt górnolotnie jak na lubiącego wypić wujka. Mam uwagi do kilku rzeczy: „Kiedy wrócił, muzyka znów zaczęła grać, choć niezbyt głośno. Najwidoczniej jak gdyby nigdy nic jej rodzina postanowiła kontynuować imprezę, zresztą chyba i tak nie mieli nic lepszego do roboty.” – rodzina muzyki?, kilka mniej estetycznych konstrukcji, jak na przykład dwukrotne otworzenie następujących po sobie zdań imiesłowem: „Biegnąc dalej, patrzyła pod nogi. Dotarłszy do pokoju, otwarła cicho drzwi i zajrzała do środka.”, raz nie za bardzo spodobał mi się też użyty szyk zdania: „To wujek, podobno, pijany zabrał ją na polowanie i zranił z łuku.” – „podobno” z reguły w swobodnej, potocznej mowie otwiera zadanie, a nie jest używane jako wtrącenie.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka