- Opowiadanie: maciekzolnowski - Porcje Beskidów

Porcje Beskidów

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Porcje Beskidów

Moje Beskidy, niczym dziecięce puzzle, rozsypują się tu i tam i tak trudno jest je odnaleźć, złączyć w jedną całość. Odkryłem dziś w Górkach coś naprawdę interesującego. Przeszedłem trasę, której nie znałem, ha, ja nie znałem! Naprawdę trudno jest mi w to uwierzyć. Do tej pory sądziłem, że przemierzyłem każdy metr wsi, w której mieszkam. I nagle okazało się, że się myliłem. Przypomniałem sobie przy okazji fakt, iż tę dzisiejszą drogę raz już pokonałem, zaraz po tym, jak parę lat temu wprowadziłem się do Górek Wielkich. Zaliczyłem ją wtedy z kolegą, z którym nadal się kumpluję. Czyżbym odkrył jakiś Wspomnień Szlak? Może?

Najpierw szedłem trawersem myśliwskim, który do niedawna wydawał mi się ślepą ścieżką i wiódł do polanki, o której wiedziałem tyle tylko, że jest, że istnieje. Hm, bardzo ciekawa historia z tą polanką, muszę wyznać. Przez dłuższy czas nie potrafiłem powtórnie za Chiny na nią trafić, a dziś się udało. To niesłychane! Trawers doprowadził ostatecznie do zupełnie egzotycznej części miejscowości. Jakież to dziwne znaleźć się tak nagle i niespodziewanie w zupełnie innym świecie!

Z początku wałęsałem się po lesie, dopiero potem pojawiły się pierwsze stare domostwa o sypiącym się, zszarzałym tynku, o których można by było powiedzieć, że są biedne, że prezentują się mizernie. Szedłem i zastanawiałem się, kto mieszka w starych, opuszczonych – na pierwszy rzut oka – chałupach. Kim są tubylcy? Zbieraczami runa? Przybyszami z przeszłości, z pradziejów? Bezwstydnymi dzikusami? Dlaczego na Boga w oknach ich domostw żarzą się krwistoczerwone lampiony? I czy nie powinienem się już może czegoś obawiać? Dlaczego u licha w powietrzu unosi się zapach juchy zaszlachtowanych – dałbym głowę, że czarnych – kogutów?

W jednej z chałup duchy siedziały przy stole i grały w karty, w drugim – podejrzałem przez okno – kanibale rozwalili się przed starodawnym teleodbiornikiem. Wcinali płaty soczystego mięsa, dudląc bimber prosto z gwinta. Ech, ten miejscowy folklor, folk-horror!

Ile jest Beskidów w Beskidach? Dziesięć procent, trzy, a może tylko dwa? Beskidy to klimat, który ginie w cywilizacji mozaikowej, gdzie nowe miesza się ze starym, piękne z brzydkim, biedne z bogatym, tradycyjne z nowoczesnym, niepowtarzalne z tym, co szablonowe, ludowe z napływowym, swojskie z obcym. A ta szczególna atmosfera? Czymże ona jest? Wydaje się, że klimat tutejszy tworzą starzy ludzie, stare drzewa i stare domy.

Tak więc z początku brnąłem w swoisty ekstrakt góralsko-ludowy, w polskość, słowiańskość, w południce, chochliki i chochoły. Potem gdy skończył się las, minąć mogłem wrota miejscowości, stare zabudowania minąć mogłem i przejść przez góreckie gospodarskie opłotki. I tak wdepnąłem w śmierdzącą kupę nowoczesności i nijakość, a wycieczka dobiegła końca. Dorwali mnie kanibale? Gonili, ścigali, aż wreszcie capnęli i bęc? Nic podobnego! Ech, te wredne bestie! Ech, ci paskudni krewcy ludożercy! To dzięki nim właśnie mam teraz o czym pisać.

Co dziś zapamiętałem? Hm, dwie, może trzy drewniane chatki ze stromymi dachami krytymi strzechą, tych parę limb na zakręcie ścieżyny, którą szedłem, tę kapliczkę na rozstaju wijącej się uroczo dróżki, ten pofałdowany teren, te zdziczałe sady, parę tych tarasów widokowych, na których kiedyś znajdował się jakiś być może ogród albo jakieś poletko. Zapamiętałem zabudowę kaskadową, ślepe wjazdy na tarasiki widokowe, upstrzone drzewami i chaszczami, które potęgują wrażenie głębi, intymności, swojskości. Wryły się w pamięć stare drzewka owocowe z kropelkami wody na poskręcanych jak garbate staruszki gałązkach. Weszła do głowy, wpłynęła, wślizgnęła się mgła – mgła jako widomy znak tego, że las i łąka oddychają i żyją. Weszły drabinki, oparte o ściany szop niczym łęki przyporowe o mury średniowiecznych katedr. Wlazł wysoki na metr albo dwa kamienny pas w miejscu podmurówki – element bardzo starego murowanego domu góreckiego. Do tego wparowała mi jeszcze do łba samotna limba rosnąca na krańcu wąwozu – krańcu świata. Utrwalić się dały różne oblicza ciszy, co w uszy grzmoci i trzaska po twarzy, pac, pac, wiele ciszy inkarnacji i wcieleń, bo zimą w lesie jest wyjątkowo cichutko tak, spokojnie tak. Wreszcie na sam koniec zarejestrowało się beznadziejną szarówkę, błoto i mokry topiący się śnieg, mgłę i grudniową abnegację kolorów, brak konturów i mnóstwo zapomnianych zakamarków, które urzekają właśnie tym, że zostały zapomniane i nikt o nich już nie myśli, nie zajmuje się nimi, nie dba o nie. Ech, moje Beskidy rozsypują się jak te puzzle i trudno jest je złożyć w jakąś koherentną prajednię.

Koniec

Komentarze

Oj, Maćku, nie udało się, nie tym razem.

Masz dobry styl, ale czasami zapędzasz się i przedobrzasz. Potrafisz namalować słowami obraz tego, co chcesz pokazać. Natomiast akurat tutaj nic poza obrazem nie umieściłeś.

Historia donikąd nie dąży, wydarzenia nie mają ciągłości, struktury. Po przeczytaniu w ogóle nie rozumiem sensu choćby akapitu o legendzie. Po co wspominałeś o Adamie, tylko po to, by zaraz w ogóle o nim zapomnieć? Naturalnie spodziewałem się, że historia jakoś do niego wróci, a tu nic.

Przedostatni akapit to ściana tekstu, w której serwujesz czytelnikom kolejny obrazek – zamiast jakiegoś zakończenia. 

 

Moje Beskidy, niczym dziecięce puzzle, rozsypują się tu i tam i tak trudno jest je odnaleźć i scalić w całość.

Zdanie ciężko zrozumieć ze względu na nagromadzenie “i”. Sugeruję zastąpić drugie “i” przecinkiem bądź kropką. No i “scalić w całość”? Brzydki pleonazm. Sugeruję “złączyć w całość”. Masz też ten sam błąd na samym końcu tekstu.

 

Do tej pory sądziłem, że spenetrowałem każdy metr kwadratowy wsi, w której mieszkam.

Słowo kłóci się ze stylizacją. Sugeruję “odkryłem”, albo “przemierzyłem”, ale z tym drugim musisz zmienić metr kwadratowy na metr.

 

Stworzyłem także, przy tej sposobności, pewną legendę, która nie wydaje się być prawdziwa,

To, co następuje później, nie jest legendą. Poza tym “stworzyłem” od razu sprawia, że czytelnik mocno skłania się ku temu, że historia nie jest prawdziwa. Sugeruję “przypomniałem sobie historię”, zachowana będzie dwuznaczność, bo pamięć ludzka nie jest idealna, więc historia może być prawdziwa, bądź nie, tak jak piszesz w dalszej części zdania.

 

ale, no cóż…

Po “ale” rozpoczynającym zdanie (składowe) nie stawia się przecinka.

 

że mianowicie dzisiejszą trasę pokonałem już raz, zaraz po tym, jak po raz pierwszy, wiele lat temu, sprowadziłem się do Górek Wielkich.

to, o czym tu piszę,

“Tu” można wywalić.

 

A więc, tego dnia, szedłem trawersem myśliwskim, który, jeszcze do niedawna, wydawał mi się „ślepą dróżką” i wiódł mnie do polanki, o której wiedziałem wcześniej, że istnieje, a do której nie potrafiłem za Chiny Ludowe przez dłuższy czas trafić.

Po pierwsze, nie jestem pewien, o jaki dzień ci chodzi w pierwszej części zdania. Albo powinno tam być “dzisiejszego dnia”, jeśli piszesz o samotnej wycieczce, albo “tamtego dnia”, jeśli cofasz się w narracji do wydarzeń z “legendy”. Po drugie, przekombinowane zdanie. Po trzecie, nie widzę powodu umieszczenia “ślepej dróżki” w cudzysłowie.

 

I dlaczego w powietrzu unosi się zapach juchy zaszlachtowanych czarnych kogutów?

Czy narrator potrafi po zapachu rozpoznać kolor koguta? Sugeruję:

I dlaczego w powietrzu unosi się zapach juchy zaszlachtowanych – dałbym głowę, że czarnych – kogutów?

 

chrupali płaty soczystego mięcha

Skoro “chrupali”, to nie “soczystego”. Soczyste mięso jest miękkie. Sugeruję “wcinali płaty soczystego mięcha”.

 

Beskidy to klimat, który ginie w cywilizacji mozaikowej, gdzie nowe miesza się ze starym, ładne z brzydkim, biedne z bogatym, tradycyjne z nowoczesnym, niepowtarzalne z szablonowym, ludowe z napływowym, swojskie z obcym, i tak dalej.

To zdanie naprawdę mi się podobało! Na koniec trochę je skrzywdziłeś i odebrałeś mu uroku. Sugeruję usunięcie końcówki, ale przyznaję od razu, że tutaj to tylko kwestia gustu.

 

No więc, z początku, szedłem,

Tutaj pierwsze dwa przecinki nie są konieczne, sugeruję je opuścić, bo masz ich spore nagromadzenie.

 

Może, bo: i co, i jak kiedyś było – któż to wie?

Brak konsekwencji interpunkcyjnej. Wtrącenie powinieneś z dwóch stron oddzielić myślnikami.

 

poletka-tarasiki widokowe, zarośnięte drzewami i krzaczorami,

Co to za tarasy widokowe, które są zarośnięte ograniczającą widoczność roślinnością? Możesz zamienić “zarośnięte” na przykład na “upstrzone”, bo to pierwsze słowo ma inny wydźwięk, oznacza pełniejsze pokrycie.

ironiczny podpis

Dzięki za cenne uwagi, Issander. Napracowałeś się bardziej ode mnie zdaje się. ;)

Maćku, pamiętam Twoją Sieczkarkozadę (czy jakoś tak) i liczyłam, że tutaj będzie choć trochę podobnie.

Niestety, jak na obrazek, to szorcik jest trochę za mało dopieszczony. Pojawiają się powtórzenia, niektóre zdania nie są zbyt zgrabne, ale to już wypunktował Issander. 

 

Trzy części tekstu są według mnie zbyt “ulotnie” powiązane, bo tak naprawdę scala je tylko główny bohater i Beskidy, a to trochę mało.

 

Według mnie, jeśli w szorcie niezbyt wiele się dzieje, to przynajmniej warsztatowo powinien być na tip-top. Tutaj odrobinkę do cudmiodowności zabrakło.

 

Tym razem mnie nie urzekłeś, ale może następnym… kto wie :)?

“Tym razem mnie nie urzekłeś”. Muszę się bardziej postarać, wiem, wiem; dzięki i pozdrawiam serdecznie już w Nowym Roku.  :-)

Czyżbym przeczytała inny tekst, nie ten o którym piszą Issander i Iluzja?

Mnie się spodobało opisanie wrażeń z grudniowego spaceru po dawno niewidzianej okolicy i porównanie tego, co zapamiętane i zapomniane, z tym co widzi się po latach.

 

Wci­na­li płaty so­czy­ste­go mię­cha, dud­niąc bim­ber z gwin­ta. –> Czy na pewno dudniąc, czy aby nie miało być: …dudląc bim­ber z gwin­ta.

 

Dwie, trzy drew­nia­ne chat­ki ze stro­mym da­chem, po­kry­te strze­chą… –> Dwie, trzy chatki z jednym dachem?

Może: Dwie, trzy drew­nia­ne chat­ki ze stro­mymi da­chami, ­kry­tymi strze­chą

 

We­szła mi do głowy mgła, wpły­nę­ła, wśli­zgnę­ła się… mgła – jako wid­mo­wy znak tego, że i las, i łąka od­dy­cha­ją i żyją sobie. –> Mam wrażenie, że rzeczona mgła nie była widmowym znakiem, a chyba widomym znakiem.

 

sa­mot­ną limbę, ro­sną­cą na po­bo­czu dróż­ki… –> Dróżki nie mają poboczy.

Proponuję: …sa­mot­ną limbę, ro­sną­cą na skraju dróż­ki

 

bo zimą w lasie – to fakt znany – jest wy­jąt­ko­wo spo­koj­nie. –> Czy to literówka, czy celowy zapis?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za Twą czujność, Droga Reg. Poprawiłem literówki, naprawiłem usterki. Cieszę się, że mój ostatni spacer przypadł Ci do gustu. Ze względów rodzinnych, osobistych, jest to moje pożegnanie z Górkami, ale nie – z górami. O, nie! I tak, masz rację, Issander komentował inny nieco tekst. 

Skoro to Twoje rozstanie z Górkami Wielkimi, to musze przyznać, że pożegnałeś się z nimi bardzo ładnie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

;D

No, przynajmniej uprzedzasz o braku fantastyki.

Dlaczego właściwie zarzucasz mieszkańcom kanibalizm? Są kogutami czy istnieją jakieś inne przesłanki?

Babska logika rządzi!

Niezdrowo pobudzona wyobraźnia daje o sobie znać. Znowu. Ale mogłoby być nawet tak od biedy, że to mieszkańcy są kogutami. Ludzie poumierali, a zwierzęta same o siebie się troszczą. Zresztą, prawdę mówiąc, właśnie tak zapamiętałem ten obraz nędzy i rozpaczy, tę część mojej wioski, na swój sposób, beznadziejną. Dzięki za wizytę i komentarz! :-) 

Nowa Fantastyka