- Opowiadanie: Shawarkar100 - Dokąd odeszli Psiogłowcy?

Dokąd odeszli Psiogłowcy?

Hej!

Powracam po dłuższej przerwie z nową propozycją.

Miłego czytania

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Dokąd odeszli Psiogłowcy?

Noce na Nerri były wyjątkowo ciepłe tego roku.

Barry McJoe, wnuk kolonistów z Ziemi, wyciągnął stare kości na bujanym fotelu, wytargowanym od Arabów na bazarze jeszcze przez jego ojca. Spojrzał dumnie na pole modyfikowanej fasoli, dorobek całego życia i pomyślał, że gdyby ktoś pozwolił mu cofnąć się w czasie i jeszcze raz dokonać życiowych wyborów, to zrobiłby dokładnie to samo. Pozostał kawalerem, hodował modyfikowaną fasolę i walczył z insektoidalnymi worfami o skrawek pola, do końca swoich dni.

Sięgnął po stojący na ziemi kufel z piwem, ale natrafił tylko na zgrubiałą skórę i szorstką sierść.

– Rufli, miałeś iść wywabiać worfy! – krzyknął na leżącego u jego stóp psa. – Poszedł, ale już!

Barry lubił myśleć, że Rufliego wyrzucili z Instytutu Badań Genetycznych w New-England bo za bardzo zmutował, a każdy, kto tylko spojrzał na psa, musiał mu przyznać rację. Kilka dodatkowych par kończyn oraz trzecie oko. McJoe odnalazł zwierzę, gdy przestraszone starało się ukryć w gąszczu fasoli. To wtedy stracił dwa palce, a w porywie szału odstrzelił psu ogon ze swojej dubeltówki.

I tak zaczęła się ich przyjaźń.

Barry pociągnął spory łyk fasolowego i poczekał, aż chmielowa gorycz przyjemnie wypełni kubki smakowe. Odetchnął. Może właśnie tak powinien wyglądać szczyt i granica ludzkich dążeń – pomyślał. Po co iść dalej, skoro jest się szczęśliwym?

Przymknął oczy i pozwolił, aby kapelusz opadł mu na czoło. Pośród ciszy przerywanej tylko cykaniem nachalnych świerszczy zanucił starą piosenkę, którą koloniści Nerri śpiewali swoim dzieciom, gdy te nie rozumiały dlaczego nie wolno zapuszczać się na bagna.

Stary McDonald farmę miał, ija ija o!

Na tej farmie fasolę siał, ija ija o!

Przyszedł z bagien worf

Odgryzł rękę, odgryzł nogę

McDonald prosi o zapomogę

Lecz nikt nie da muuuuu…

Wtem do jego zawodzenia dołączył się nieznajomy dźwięk, który przerwał idylliczne rozmyślania starego farmera. Był niczym gwizd wydobywający się z maszynerii promów kosmicznych, ostry i mimowolnie nakazujący chronić uszy. Barry zerwał się z fotela i pochwycił dubeltówkę. Rufli zaczął skomleć i miotać się pod nogami farmera, po czym prysnął na swoich sześciu nogach pomiędzy zagony fasoli.

– Zaczekaj! Stój! – wrzasnął farmer, chcąc przebić się przez zagłuszający wszystko świst. Wyciągnął rękę w kierunku psa, ale o jego dawnej obecności świadczył już tylko korytarz stratowanych łodyg.

Farmer zaczął gorączkowo szukać wzrokiem nadchodzących worfów. Chociaż zwykle nie wydawały żadnego dźwięku, a już na pewno nie tak przeraźliwego jak ten, który wisiał w powietrzu, to nigdy nie wiadomo, jakie piekielne sztuczki szykują tym razem te diabły. Lecz im dłużej McJoe przysłuchiwał się narastającemu hałasowi, tym bardziej docierała do niego niewygodna prawda. Odgłos dobiegał z góry, wprost z nieba.

Zerwał z głowy kapelusz, spojrzał ponad siebie i dostrzegł krwawą smugę biegnącą przez niebo, a na jej końcu czerwoną kropkę. Zanim zdążył wykonać dwa kroki, kula żywego ognia uderzyła wprost w jego pole, zalewając wszystko oślepiającym blaskiem i ciskając farmerem o ziemię. Poczuł jak języki ognia liżą jego skórę i zwęglają siwe włosy. Powietrze parzyło, mięśnie parzyły, wszystko parzyło.

Dźwięk umilkł i pozostały tylko przyjemne trzaski ognia, który w zastraszającym tempie pożerał suche strąki fasoli. I krzyk. Ludzki.

– Cholera mać! Jasna cholera! Psia…! – chrypiał i piał na ziemi McJoe, ale narastająca sucha kula w gardle nie pozwoliła mu już krzyczeć. Ogień wysuszył też nagle wzbierające łzy. Nie pozwalał skupić myśli choćby na chwilę. Stary farmer opuścił głowę na ziemię.

Noce na Nerri były wyjątkowo ciepłe tego roku.

 

***

 

Podobno na początku było słowo.

Jak widać wszystko się pozmieniało. Bo ta historia zaczęła się od obrazu.

Komunikacja międzyplanetarna była miejscem w którym zazwyczaj przychodziły mi do głowy genialne pomysły. Ileż można wpatrywać się w mgławice i gwiazdy za oknem, nawet nieskończenie piękne? Trzeba uciec myślami gdzie indziej, a te, chociaż zazwyczaj są ślepe, czasami biegną w dobrą stronę.

Było zimno. Kosmiczny chłód wdzierał się do środka międzygwiezdnego busa, wciskał pod ubranie i przenikał syntetyczną skórę. Zapiąłem czarną kurtkę i ustawiłem jej temperaturę na trzydzieści siedem stopni. Receptory, wszczepione w moją nowoczesną powłokę, zarejestrowały przyjemne ciepło i nagrodziły mnie dawką dopaminy, w zamian za prawidłowe utrzymanie funkcji życiowych. Tak zwany zastrzyk radości z życia. Bardzo wielu musiało się do tej radości zmuszać. Jedynie resztka moich organicznych narządów uświadamiała mi czasem bólem, jak wielką groteską się stałem.

– Ty sukinsynu, nie masz serca! – pamiętam jak kiedyś powiedział MobZin, mój jedyny przyjaciel, a zarazem technik wszczepiania implantów. Był starszy ode mnie o jakieś sto kilkanaście lat. Przez pewien czas traktowałem go nawet jak ojca, co po części zgadzało się z prawdą. Byłem niemal w całości jego dziełem. Składałem się z mieszaniny wszczepionych przez niego implantów i organicznego chłamu, którą on starał się jakoś utrzymywać przy życiu. Kiedy jego podmiejski warsztat spłonął doszczętnie, MobZin przeżył załamanie nerwowe i przeszedł do życia w sieci. Ale utrzymujemy ze sobą kontakt.

– Tak, to prawda – odpowiedziałem. – Ale mam pompę z wszczepionym automatycznym podgrzewaniem krwi.

– Wiesz, że nie o to mi chodziło. Jesteś zimnym skurczybykiem.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Z daleka widać już było Nerri. Błękitna poświata i setki małych, zielonych piegów, które w rzeczywistości były wyspami. Dzięki swojemu klimatowi stała się jedną z rolniczych kolonii.

Jednak to nie planeta przykuła moją uwagę, a chłopak siedzący kilka rzędów przede mną. Wyróżniał się z tłumu, a mimo to aż do tej pory nie zwracałem na niego uwagi. Zamiast inteligentnej kurtki, na ciało zarzuconą miał zwykłą bawełnianą koszulę, lekko poplamioną. Jego spodnie wykonane były z tego samego archaicznego materiału, którego wciąż używali rolnicy na bagiennych plantacjach wschodnich rubieży. Radar nie wykrył żadnych nakładek, ani wirtualnych masek nałożonych na twarz. Mały trzymał coś w dłoni.

Uruchomiłem skaner, ale ujrzałem tylko czarny obraz, przełączyłem więc na filtr cząstek organicznych i aż zaniemówiłem. Nie miał w sobie nic metalowego, ani jednego implantu, ulepszacza. W dłoniach trzymał kartkę na której coś szkicował. Użyłem zooma i czekałem.

Najpierw pojawił się okrąg, niemal idealny, chociaż narysowany od ręki. Później kwadrat, lekko przesunięty w dół. Po chwili szkicowania, w rysowanym przez chłopaka kształcie zdołałem rozpoznać nogę. Ludzką nogę, którą tamten zaczął powielać z innej perspektywy. Później dodał muskularne ciało i ręce rozpięte na planie kwadratu. Mężczyzna sprawiał wrażenie jeńca płaszczyzny, na której został naszkicowany. Uwięziony w harmonii przecinającego się koła i kwadratu. Idealny, choć nieszczęśliwy. Związany przez proporcje.

Brakowało mu tylko jednego elementu. Głowy.

Pojawiła się po chwili, zręcznie narysowana przez chłopaka. Jednak nie taka, jaką spodziewałem się ujrzeć. Zamiast ludzkich rysów, twarzy mężczyzny, dostrzegłem psi pysk okolony skołtunioną, czarną sierścią, lekko przerzedzoną, jak u starego, bezdomnego kundla. I te oczy. Miałem wrażenie, jakby wpatrywały się wprost we mnie.

Chłopak obrócił się, jednak nie zdążyłem zobaczyć jego twarzy, bo na linii wzroku znalazła się staruszka, która postanowiła zająć wolne miejsce. Ale ja wcale nie chciałem widzieć tej twarzy. Bałem się tego, co mogę ujrzeć.

Wstałem, przytrzymując się poręczy. Przystanąłem na chwilę, przeczekując rwącą i podcinającą nogi turbulencję, a później pewnym krokiem ruszyłem w stronę sąsiedniego wagonu. Przepychałem się między śmierdzącymi rolnikami, zmierzającymi na rodzinną planetę, nie zważając na obelgi rzucane w moją stronę, kiedy popychałem któregoś metalowym łokciem. Nie oglądałem się za siebie. Odetchnąłem głębiej dopiero po dotarciu do wagonu jadalnego. Zamówiłem whisky z dwoma kostkami lodu, dla orzeźwienia, a jednak nachalne myśli pochłonęły mnie do tego stopnia, że kiedy się ocknąłem, po lodzie nie pozostało nawet wspomnienie.

Godzinę później lądowaliśmy na Nerri

 

***

 

Od wejścia powitał mnie zapach ostrych przypraw, smażonego kurczaka oraz pary przesiąkniętej ludzkim potem. Większość stolików była zajęta, albo zalana sosem dodawanym do ryżu. Opary, wydobywające się z kuchni, powodowały, że strach było głębiej nabrać powietrza w płuca. Od czasu do czasu, gdy do sali wjeżdżał android porządkujący, wraz z nim wpadała dodatkowa kula zbitego dymu, pachnąca złocistym kurczakiem albo czymś, co się pod niego podszywało. Na środku pomieszczenia stała na wpół zwiędła palma, mająca wnosić trochę egzotyki. Jej liście pokryte były drobnymi kropelkami lśniącymi w mdłym blasku hologramowej lampy, wyglądającej jak zawieszony pod sufitem krążek sera.

Nałożyłem na siebie wygenerowaną maskę tępego osiłka, dodając podłużną szramę pod lewym policzkiem i poszarpane uszy zapaśnika. Starałem zbytnio się nie wyróżniać, a przy okazji nie oberwać w szczękę.

Dojrzałem pośród tłumu dwójkę moich rozmówców. Siedzieli przy stoliku stojącym jak najdalej od drzwi.

Naukowcy Zrzeszenia Trójplanety mieli spory problem, aby odszukać kogoś, kto nie tylko zainteresuje się sprawą znaleziska obcego pochodzenia, lecz także będzie miał na ten temat wiedzę i aktualne informacje. Jeszcze na początku dwudziestego drugiego wieku kierunek „Kontakty z Innymi Rasami” był niezwykle przyszłościowy i oblegany, jednak w miarę upływu czasu i odkrywania nowych planet, na których nie było choćby śladu inteligentnego życia chętnego do kontaktu, branża zaczęła się wykruszać. Gdy dwa tygodnie temu, jeden z rolników na wyspie New-England odnalazł na swoim polu modyfikowanej fasoli lekko zwęglony wrak czegoś, co wyglądało na sondę nieznanego pochodzenia, rozpoczęły się poszukiwania fachowców. Do moich drzwi zapukali, kiedy pod prysznicem zastanawiałem się nad sensem istnienia. Przyjąłem robotę, choćby z ciekawości, może z nudów, a może dlatego, że już powoli zaczynałem myśleć nad podjęciem pracy w podobnej do tej chińskiej restauracji, mieszczącej się pod moim astrolabium sennym.

Zacząłem powolny marsz pomiędzy stolikami. Wreszcie dobrnąłem do portu, a tam przywitał mnie ciepły głos rudzielca o podłużnej twarzy, ubranego w rażąco źle skrojoną marynarkę.

– Dzień dobry, pan MobZin jak sądzę? – zapytał akcentując ostatnie sylaby.

Muszę się w końcu do czegoś przyznać. Tak, nie mam żadnych przyjaciół. Tak, sam wszczepiałem sobie niemal wszystkie implanty przy użyciu komputera. I tak, lubię gadać sam ze sobą.

– Tak – odpowiedziałem.

– Doskonale. Proszę mi mówić Taizai. W takim razie jesteśmy w komplecie. Poznaj proszę pannę Magnum.

Jej błękitne oczy spiorunowały mnie zza tandetnego wachlarza, kupionego zapewne przy wejściu do lokalu. Czarne loki spadały na nagie ramiona i dalej na sukienkę w cyfrowe neonowe wzorki, zmieniające co chwilę położenie. Biała karnacja błyszczała pośród czerwonego półmroku. Lekko zadarty nos był jak na mój gust nieco za duży, a usta za wąskie. Mimo wszystko wyglądała jak bogini, wsadzona na siłę do tego groteskowego koszmaru.

– Usiądźmy – zaproponował Taizai. – Pan MobZin specjalizuje się w kontaktach z obcymi tworami. Panna Magnum jest antropologiem.

Spojrzałem na niego z niekrytym zdziwieniem, unosząc jedną brew.

– Antropolog? Przy takiej sprawie?

– Jeżeli mamy nie tylko odczytać ich wiadomość, lecz także próbować zrozumieć co chcieli nam przekazać i dać ewentualną odpowiedź, to musimy wierzyć, że są choć trochę podobni do nas. A my choć trochę podobni do nich – wyjaśnił.

Nastała chwila ciszy, którą wypełniały dźwięki obijających się o siebie talerzy i buchającego z palnika ognia.

– Nie będę tracił swojego i waszego czasu na zbędne dywagacje. Wiemy dobrze, co się stało i mam nadzieję, że po zbadaniu materiału uda się nam wspólnie rozszyfrować informację, którą chcieli nam przekazać obcy.

– Czy jesteście pewni, że sonda została wykonana przez nieznane nam istoty? – zapytałem, obserwując kątem oka pannę Magnum.

Przesuwała paznokieć po gładkiej skórze przedramienia. Włączyłem skaner, który wykrył niemal niezauważalną stacyjkę kontroli awatara. Po chwili na twarz panny Magnum wystąpiły kropelki potu, który zalewał wszystkich na sali. Dostrzegłem, że nie niosą one ze sobą ani grama makijażu. Mimo wszystko nie była absolutnie naturalna.

Uśmiechnęła się do mnie, a ja uśmiech odwzajemniłem. Nasze uśmiechy były bardzo nieszczere.

– To wynika z chłodnej logiki, panie MobZin. Chociaż faktycznie sondę wykonano ze stali takiej, jakiej używamy na co dzień, to co nas najbardziej interesuje, czyli zapis wiadomości, nie jest dekodowany przez żaden z odtwarzaczy wykorzystywanych na zasiedlonych planetach. Wydaliśmy fortunę, aby sprowadzić tutaj najbardziej udziwnione modele, zarówno z centrum jak i z rubieży. Nawet pseudomaterialny odczytywacz z mgławicy zen, o wielkości organów kościelnych.

Zaległa chwilowa cisza, w trakcie której kelner podał nam rozmoknięte noodle. Nikt z nas ich nie tknął. Zamówiłem jeszcze kawę. Panna Magnum poszła w moje ślady.

– Czy to prawda, że materiał ma kształt dyskietki? – Po raz pierwszy usłyszałem jej głos.

– Raczej czegoś, co przypomina wycinek koła o niewielkiej średnicy – odrzekł Taizai. – Możemy się tylko domyślać, jaki ten przedmiot miał pierwotnie kształt.

Ja jednak nie patrzyłem wcale w jego stronę. Teraz już byłem prawie pewien. Na wdzięk panny Magnum dałby się nabrać niemal każdy mężczyzna. No chyba, że miałby wcześniej na pieńku z właścicielem firmy tworzącej aparaturę dla awatarów i pamiętał czasy, gdy każdego wieczora można było się spodziewać śmierci z rąk nasłanej przez niego podobnej piękności i zasypiało się z rewolwerem magnum-44 w dłoni. Bałem się tej przypadkowej zbieżności słów. Bałem się, że jej przypadkowość istnieje tylko w sferze moich pragnień.

Co wcale nie oznaczało, że i ja nie mógłbym się dać nabrać.

– Panie MobZin. – Z chwilowego transu wyrwał mnie głos Taizaia.

– Przepraszam – powiedziałem, łapiąc się za ciężką głowę.

– Rozumiem. Każdy z nas potrzebuje odpoczynku. Damy wam tydzień na zaaklimatyzowanie się, a później oczekuję was w instytucie badawczym w New-England. Będę czekał z herbatą.

Wziął leżące na bambusowym stoliku okulary i już miał wychodzić, ale dodał jeszcze:

– Aha, poznajcie się lepiej, pogadajcie. Będzie wam się łatwiej pracować. Wypadacie drętwo, nawet w porównaniu ze mną. – Ukłonił się i odjechał powoli na dwóch metalowych gąsienicach.

 

***

 

Poznaliśmy się lepiej.

Było to uczucie zgoła inne od tego, o którym śniłem niegdyś, mając więcej wiary w świat. To uczucie rodziło się powoli, w zaciszu myśli, między kolejnymi chwilami pod prysznicem a moim odbiciem w szybie miejskiego V-mu, którym dojeżdżałem do chińskiej części miasteczka, by się z nią zobaczyć. Nie mogłem się pozbyć wrażenia, że było to wszystko wymuszone, ale piękne. Każdego dnia piękniejsze, tak samo jak codziennie piękniejsza stawała się dla mnie panna Magnum. Chociaż najpiękniejsza była wieczorem, kiedy śniłem o niej, nie widząc tak naprawdę jej twarzy. Panna Magnum…

Jej awatar.

To tylko kolejny z bardzo wielu sposobów na uniknięcie śmierci. Alicja Magnum leżała teraz w kabinie kriogenicznej, spowolniającej czas starzenia się komórek nawet kilkadziesiąt razy i sterowała postacią, w której się powoli zakochiwałem, za pomocą baz danych połączonych z jej neuronami. Wyobrażałem sobie, jak śmieje się ze mnie i mojej głupoty, spoczywając w swoim zacisznym sarkofagu, gdzieś na innej planecie.

Mimo wszystko to musiał być piękny śmiech.

W nocy, sześć dni po naszym przyjeździe, wzięliśmy służbowy V-m i wyjechaliśmy poza miasto. To był pomysł Alicji, a ja nie pytałem, po co to robimy. Mijaliśmy uśpione pola i ich strażników, ludzi, dla których ta ziemia stanowiła wszystko. Kawałek ziemi na jednej z dwustu osiemnastu planet zamieszkanych przez człowieka.

Jeszcze z daleka dojrzałem wysoką konstrukcję, skleconą z metalowych słupów. Na jej szczycie kręciła się fluorescencyjna dioda, do której podłączono grube kable, wędrujące w dół, splecione z metalem, tworzące jeden wielki organizm. Jego cztery monumentalne stopy wbijały się w miękki dywan, złożony z traw i ziół.

– Jedź tam – powiedziała, wskazując na budowlę.

– Byłaś tu już kiedyś? Wiesz co to jest? – zapytałem jednocześnie wstukując współrzędne do systemu naprowadzającego V-ma.

– Spędziłam kiedyś kilka lat na Nerri, gdy znudziło mi się życie na Starej Ziemi. Tylko, no wiesz… Byłam wtedy jeszcze jakby inną osobą…

– Nie musisz mówić. Rozumiem.

V-m zatrzymał się kilka minut później i zaczęliśmy wędrówkę po staromodnych schodach. Gdy dotarliśmy na szczyt, oparłem się o murek, oddzielający nas od przepaści. Urządzenie wydawało dziwne dźwięki, przypominające miauczenie kota. Alicja stanęła koło mnie, pozwalając, aby wiatr rozczesywał powoli jej włosy. Ale on uparcie odmawiał wykonywania fryzjerskiego fachu.

– Ta stacja pogodowa to jedno z wielkich osiągnięć ludzkości. Człowiek od zawsze chciał okiełznać pogodę, której nie rozumiał do końca.

– Interesujesz się takimi sprawami? – zapytałem patrząc na jej łagodną twarz.

– To znaczy jakimi?

– Pragnieniami ludzi. Filozofią.

– Każdy z nas powinien się tym interesować.

Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem hologram fajki z generatorem dymu. Kupowałem tylko jednorazowe, aby choć trochę przypominały mi papierosy palone z bratem po kryjomu, w piwnicy, jeszcze na Starej Ziemi.

– Wiesz, ta cała sprawa do której zostaliśmy wezwani. Tak nagła wiadomość od obcych, która w sercach wielu ludzi wyzwoliła radość, zainspirowała mnie do rozmyślań i sięgnięcia do historycznych zapisków. I trafiłam na właściwy trop.

Mówiła jak pieprzona pani profesor, miała swoją klasę, którą mi imponowała. Zaciągnąłem się, i wstrząsnąłem fajką, udając że strzepuję popiół.

– Ludzie od zawsze pragnęli wierzyć, że gdzieś tam daleko za pagórkiem, morzem, horyzontem lub krańcem układu planetarnego istnieje ktoś jeszcze – kontynuowała. – Ktoś nowy i niezbadany. Ta wiara jest zaszczepiona w nas. Warto choćby przytoczyć psiogłowców, wykreowanych przez ludzi z Ziemi.

Wzdrygnąłem się na myśl o chłopcu z autobusu i jego rysunku, który zdążyłem już wymazać z pamięci. Za dużo zbiegów okoliczności.

– Zastanawiałeś się kiedyś, co mogło się stać z psiogłowcami, gdy nagle ziemia stała się dla ludzi kulą? – Zadawała bardzo wiele pytań. Dziwnych pytań.

– Pewnie są gdzieś wśród nas. Zaaklimatyzowali się.

– Zauważylibyśmy ich.

– W takim razie musieli się gdzieś ukryć.

– Gdzie, Mob?

Milczałem.

– Wierzysz, że oni naprawdę istnieją? Że to nie jest tylko jakaś śmieszna gra? Że naprawdę będziemy mogli poznać obcych?

Wyrzuciłem resztki hologramowej fajki w gwiazdy, a one poleciały kilka metrów do góry i zdematerializowały się.

– Myślę, że nawet jeżeli ich poznamy, to zawsze pozostaną dla nas obcymi – odparłem.

Nie wytrzymałem już dłużej. Objąłem ją delikatnie w pasie i, nie znajdując sprzeciwu, posunąłem się krok dalej. W ciemności odnalazłem jej usta, ale były zimne, niedostępne dla mnie. Całowałem ją krótko, jakbym sam się wstydził tego co robię. Jak pieprzony młokos, który robi to pierwszy raz.

Odsunąłem ją trochę od siebie, wciąż obejmując w pasie. Fluorescencyjna dioda zmieniła swoje położenie rzucając fioletowy blask na bladą twarz panny Magnum. Nie Alicji…

Jej wielkie oczy patrzyły na jedną z moich masek, a twarz była pozbawiona jakiegokolwiek uczucia, które mógłbym odczytać.

 

***

 

Pierwszą moją myślą po przebudzeniu dnia następnego było: „przepraszam”, więc wyrzuciłem je z siebie, będąc jeszcze połowicznie w świecie sennych mar. Kiedy otrzeźwiałem, zdałem sobie sprawę, że jestem w pokoju sam i nikt nie usłyszał mojego wyznania.

– Przepraszam – powtórzyłem ciszej, gapiąc się tępym wzrokiem w ścianę, po czym zacząłem przygotowywać się do wyjścia.

Ustawiając w łazience zarost na poziom minimalny, a fryzurę na styl oficjalny, nie mogłem pozbyć się wspomnienia naszej drogi powrotnej ze stacji pogodowej. Nienawistnej ciszy, będącej żywym efektem mojej emocjonalnej porażki, mówiąc językiem panny Magnum, a mówiąc językiem ludzkim, pieprzonej chwili mojej słabości. To tak, jakbym przyszedł do sądu jako oskarżony i wpadł na salę rozpraw mówiąc: dobrzy ludzie, oszczędźmy sobie czasu, przecież wszyscy wiemy, że to ja jestem winny i przegram. Możecie mnie już zamknąć.

Instytut badawczy w New-England nie robił specjalnego wrażenia. Gdyby nie dokładne współrzędne, przesłane mi dzień wcześniej przez Taizaia, mógłbym nie odnaleźć go w gąszczu wieżowców, kłębiących się w najbogatszej i najstarszej dzielnicy. Instytut wyglądał niczym dobudówka do sławnej „Białej Róży” – jednej z niewielu restauracji w stolicy Nerri, gdzie można było zjeść coś innego niż chińskie żarcie i napić się szampana, zamiast marnej podróbki sake ze Starej Ziemi.

Wszedłem do środka.

Na samym początku nadziałem się na komisję złożoną z kilku milczących osób. Ominąłem ich i pomknąłem przed siebie. Intuicyjnie pokonałem niewielki labirynt korytarzy i odnalazłem Wydział Mutacji Genetycznych Roślin Strączkowych. Niezła przykrywka dla badań nad kontaktem z Obcymi.

Pierwszym, co zobaczyłem po wejściu, była panna Magnum. Założyła na siebie niebieską koronkową sukienkę, jedną z tego rodzaju, która sprawia, że kobiety zyskują dużą dawkę dziewczęcej niewinności, a dziewczyny nieco kobiecości. Obok niej, w kanciastych i niemodnych garniturach, podobnych do tego noszonego przez Taizaia, stało dwóch mężczyzn. Od razu rozpoznałem w nich androidy starego typu.

Znowu zwróciłem uwagę na Alicję. Dodałem jej w myślach masę urody, a po błysku w jej oku wiedziałem, że to zauważyła. Pozwoliła mi stworzyć się na nowo, w ciągu kilku sekund, z obrazów, które mam w głowie, gdy jej nie widzę. Chciałem jej powiedzieć wszystko, zamienić proste „przepraszam” w coś bardziej dystyngowanego, wytknąć swoje błędy, a później wyrzucić jej, że tak brutalnie potraktowała moje uczucia. Dlaczego, cholera, wyhodowała taką ciszę między nami poprzedniego wieczora. Dlaczego!?

– Dzień dobry, panno Magnum – powiedziałem. – Dzień dobry, panowie.

Ty pieprzony tchórzu.

– Witamy, panie MobZin – usłyszałem w odpowiedzi głos androida podobny do odgłosu łamania suchego drewna. – Proszę usiąść.

Zastosowałem się do polecenia.

– Pan Taizai przeprasza, ale przez wzgląd na niedyspozycję, nie może sam wprowadzić was w temat. Postaramy się go zastąpić – wydukała druga z maszyn, podając mi prostopadłościan Kramarsa z fragmentem słynnej dyskietki w środku. – Proszę obejrzeć także sondę.

Jeden z androidów podszedł do panelu umieszczonego na ścianie i wstukał kod. Po kilku chwilach, z gęstej mgły materii wyłonił się klasyczny talerz sondy i metalowe pudełko sklecone jakby z lśniących łusek. Wyobraziłem sobie, jak pięknie musiały one odbijać promienie gwiazdy w momencie lotu obok. Antena została zerwana w połowie długości. Niemal wszystkie części uległy uszkodzeniu w starciu z atmosferą.

– Cudeńko – powiedziałem.

– Proszę się jej przyjrzeć z bliska.

– Nie ma opcji. Zabieram ją do hotelu. Nie będę tutaj pracować o suchym pysku.

– To wykluczone, panie MobZin. Pan Taizai zabroni…

– Och, zamknij się – powiedziałem pakując sondę do podręcznego zmniejszacza i wyłączając przy okazji androidy.

Spojrzałem na Alicję. Łowiłem choćby najmniejsze drgnienie warg, krztynę pozytywnej emocji.

Uśmiechnęła się.

 

***

 

Prześwietlałem sondę różnymi skanerami przez ponad osiem godzin. Wreszcie przyszedł mi do głowy dziwny pomysł. Albo kosmici sądzą, że jesteśmy kompletnymi idiotami, albo to oni posługują się intelektem przeciętnej kury domowej. Jedno nie wyklucza drugiego. Może jesteśmy siebie warci.

Wyłączyłem wszelką aparaturę i zacząłem grzebać ręcznie, szukając schowka, skrzyneczki… Sam do końca nie byłem pewien czego.

Natrafiłem palcami na niewielkie zgrubienie. Gdy patrzyłem na nie wydawało mi się jakbym za pomocą lunety obserwował żółty księżyc w ostatnich dniach przed nowiem. Mechanizm nosił wyraźne ślady uszkodzenia. Jakby ktoś nieporadnie i topornie próbował rozgryźć jego działanie i nie mogąc, otworzył skrytkę używając siły. Ja posłużyłem się precyzyjnymi szczypcami zamontowanymi w mojej półmechanicznej dłoni. Dopasowałem je do profilu księżyca i pociągnąłem w moją stronę. Coś strzeliło, jakbym przekręcał klucz w zamku i wraz z uchwytem wysunęła się półka. Zajrzałem do jej środka i wyjąłem drugą połowę dyskietki. Ostatnie promienie jednego ze słońc Nerri zamieniały się na jej powierzchni w biegnące donikąd paski tęczy.

 

***

 

Znowu byliśmy w Chinatown. Lampiony o kolorze i wyglądzie dojrzałej dyni wisiały kilka metrów nad naszymi głowami, starając się zastępować dwa słońca Nerri ukryte za warstwą chmur. Chyba nieskutecznie, bo moja syntetyczna skóra prosiła o zwiększenie poziomu temperatury. Po wielkich, starodawnych, elektronicznych banerach reklamowych ścigały się kropelki deszczu. Po ulicy, ponaglane wiatrem, przesuwały się co jakiś czas mokre reklamówki. Jakaś babcia chciała nam wcisnąć tandetny, plastikowy parasol. Odmówiłem.

Nie wiem, po co wyszliśmy na zewnątrz.

Spojrzałem na Alicję. Była wciąż nienaturalnie piękna. Deszcz nie rozszarpał jej włosów na pojedyncze pasemka i nie wplótł w nie niepożądanych, zbłąkanych liści. Na jej twarzy nie odnalazłem choćby kropelki, a sukienka wciąż była w nienaruszonym stanie. Po prostu ustawienia na to nie pozwalały.

Chwyciłem ją za dłoń. Spojrzała na mnie niepewnie. Skinąłem łagodnie głową i przesunąłem palcem po panelu kontroli awatara. Deszcz zaczął osadzać się na jej śniadej skórze i zlepiać włosy koloru węgla. Teraz była jeszcze piękniejsza. Naturalna. Prawie jak…

Zawahałem się, ale ona wiedziała co robić. Objęła dłonią moją szyję i wyłączyła wybraną przeze mnie wcześniej maskę. Zniknęła syntetyczna, lekko opalona skóra, kasztanowe, kręcone włosy i błękitne oczy. Łowiłem wzrokiem jej reakcję. Szukałem odrazy na widok kabli i metalu oraz czerwonych, ośmiobocznych skanerów. Odnalazłem tylko niemal niezauważalny grymas.

Przysunąłem ją do siebie. Delikatniej niż ostatnio. W moim uścisku nie było nic zaborczego. Pomyślałem, że musimy być szczęśliwi, choćbyśmy mieli sobie to szczęście sami wygenerować.

 

***

 

Wyszedłem na balkon zapalić. Gapiłem się bezmyślnie na świecące miasto, pełne tandety i kiczu, w którym zakochałem się, chociaż znałem jedynie jego powierzchnię. Mogłem tylko przyglądać się wysokim budynkom i małym straganikom, które przycupnęły przy ich korzeniach, niczym grzyby będące w symbiozie z drzewami. Byłem niespokojny. Gdzieś na dole szumiało morze ludzi, małych kropek. Wpatrywałem się nachalnie w jedną, śledząc każdy jej ruch. Czymże jednak jest miasto, jak nie żywym zbiorowiskiem małych punkcików, obserwowanych z balkonu mieszkania na dziewiętnastym piętrze? Każdy z nich ma swoją historię i problemy, my jednak zauważamy tylko kolorową kropeczkę, sunącą ze śmiesznym uporem po ulicy.

Jak można zauważyć czyjeś problemy, kiedy nawet nie potrafi się nazwać swoich? Będę mówił, nazywał wszystko po imieniu, choćby bolało mnie serce.

I bolało.

Zaciągnąłem się, starając przywołać cały poprzedni dzień i te kilka wcześniejszych, które zachwiały moim stabilnie nudnym życiem. Ale nie potrafiłem. Więc pieprznąłem tym wszystkim i myślałem o pannie Magnum. O Alicji.

– Zakochałem się w wyobrażeniach o niej. – Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to powiedziałem. Brnąłem dalej. – Ona jest psiogłowcem z tego rysunku. Uwięziona w pięknych proporcjach, doskonała, ale obca dla mnie. I ja też jestem dla niej psiogłowcem.

Czułem się, jak pęknięty worek na zboże. Z dziury, którą sam rozprułem, na ziemię sączył się strumień ziarna. Coraz szerszy i szerszy.

Kochałem i szanowałem Alicję na tyle, że wiedziałem, iż muszę zniszczyć tę siłę, która w sposób niedbały i ślepy połączyła dwa twory, nieprzeznaczone do tego połączenia. Tak samo, jak niszczy się genetycznie zmodyfikowaną mysz, kiedy doświadczenie się nie powiedzie.

Już niemal cała podłoga była zasypana złotym ziarnem.

– Jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi, nie znamy się ani trochę. Nasza miłość jest oszustwem, a każde oszustwo skazane jest na zagładę.

Zdematerializowałem niedopałek fajki i westchnąłem. Worek był pusty.

– Ale przecież każda miłość rodzi się między obcymi osobami – myślałem głośno. – Zawsze tak jest.

– W takim wypadku, każda miłość zawiera pierwiastek oszustwa i powinna być skazana na porażkę.

Wygrał. Milczałem.

 

***

 

Byłem pieprzonym tchórzem. Znowu.

Leżeliśmy na łóżku, w sypialni, w mieszkaniu, na którego balkonie około dwadzieścia godzin temu przegrałem sam ze sobą. Teraz bezwstydnie gapiłem się na to, czego umyślnie nie zasłoniła kocem.

– Mob, będziesz kochał mnie zawsze? – zapytała cicho.

– Co masz na myśli, mówiąc zawsze? – odpowiedziałem pytaniem.

– Chodzi mi o te wszystkie lata, które są przed nami. Ten cały czas, który będzie nam dany.

– Pamiętaj, że czas jest pojęciem względnym. I to bardzo delikatnym. Nie wiem, czy mój umysł rozumie go dostatecznie dobrze, abym mógł dawać ci tak poważne obietnice.

Popatrzyła na mnie z wyrzutem, jakby chciała przyszpilić do ściany za nami, niczym obraz na wystawie.

– O czym ty pieprzysz?

Chyba miałem na nią zły wpływ. Uśmiechnąłem się.

 

***

 

Dwa dni później otrzymałem wiadomość, pod którą podpisał się Taizai. Były na niej współrzędne, które wystarczyło wklepać do stacji V-ma. Zaskoczył mnie, ponieważ od czasu naszego spotkania w restauracji nie dawał znaku życia. Nie pojawił się nawet w Instytucie Badawczym, chociaż sam wcześniej zapowiadał, że będzie czekał z herbatą. Nie odczytał żadnej z wysłanych mu przeze mnie wiadomości.

Nie to jednak było najdziwniejsze. Pod danymi znalazłem dopisek.

„Weź ze sobą płytę. Obie połówki. Sondę możesz zachować”.

Chwilę później jechałem już V-mem. Wiedziałem, że ten robot bawi się ze mną w jakąś grę. Jak pies ze wścieklizną, który najpierw łasi się do nóg, żeby za chwilę ugryźć.

Obserwowałem, jak miasto ustępuje polom uprawnym, pola lasowi, a las bagnom. Na miejsce dotarłem po około dwudziestu minutach. To była jakby stara, zaniedbana winnica. Przypomniałem sobie podobny obrazek, który widziałem kiedyś w albumie zatytułowanym „Stara Ziemia”. Pnące się nieśpiesznie, teraz już wolne i dzikie rośliny i słodki zapach przyszłego wina. Odrapany szyld i przyjemny odgłos wibrującego pod naciskiem pszczelich skrzydeł powietrza powitał mnie na dziedzińcu. Było ciepło, a wiatr znad południa odgonił chwilowo większość mgły, zalegającej zwykle na bagnach. Przeskoczyłem przez zamkniętą bramkę i wszedłem po schodach. Drzwi były lekko uchylone.

Stojąc w środku, miałem wrażenie, że ściany ułożono z brył lodowych, jak w jakimś monumentalnym igloo. Spiralne schody, ustawione z dwóch stron głównego pokoju, przyklejone do grubych, białych murów, pięły się w stronę kolejnych pięter, spotykając się co jakiś czas, niczym para w dziwacznym tańcu. Widziane z różnych perspektyw, za każdym razem były inne, nabierały nowych kształtów i kolorów dzięki słońcu wpadającemu przez wyrwę w murze.

Na środku przestronnego pokoju stał niewielki, gustowny stoliczek z trzema filiżankami herbaty. Dookoła niego ustawiono trzy fotele. Jeden był już zajęty przez pannę Magnum.

Kątem oka zauważyłem jak Taizai zaczął na swoich gąsienicach zjeżdżać na dół, po stopniach schodów.

– Co to za gra, Taizai? – zapytałem.

– Tylko taka, na której możecie się bardzo wzbogacić – odparł.

Na znak, dany przez robota, dwa znajome nam androidy wniosły do sali coś, co przypominało odtwarzacz hologramów oraz podpiętą do niego skrzyneczkę. Alicja wyglądała na spokojną jak zawsze.

Taizai wyciągnął w moim kierunku dłoń.

– Poproszę o płytkę.

Chciałem mu ją oddać, ale zawahałem się w połowie ruchu.

– Musisz mi najpierw odpowiedzieć na jedno pytanie.

– Słucham?

– Nie wydawało ci się to wszystko trochę za łatwe? To odnalezienie płyty, z niemal dziecinną łatwością?

– Jasne, że to było proste. Takie miało być.

Zabrał ode mnie materiał i oddał go jednemu z androidów, który za pomocą lutownicy materii, zespawał dwie części płyty i włożył je do skrzyneczki. Po ekranie zaczęły przemykać białe i czarne punkciki, nachodząc na siebie i przepychając się wzajemnie.

– To nie my tak naprawdę odnaleźliśmy drugą część płytki. To tylko miało tak wyglądać – powiedziałem.

– Masz rację. Zapewne rozpoznałeś to po uszkodzeniu zamka oraz po tym, że płytka była już kiedyś łamana i sklejana.

Skinąłem głową. Usiadłem i napiłem się gorącej herbaty. Robot nie był niebezpieczny.

– Sam rozwiązałem zagadkę sondy, jeszcze przed waszym przyjazdem. Znałem prawdę i rozmawiałem z wami o pytaniach, znając już od dawna na nie odpowiedzi. Zależało mi, abyście jak najdłużej sądzili, że sami rozwiązujecie tę sprawę. Abyście związali się z nią emocjonalnie.

Sam zajął miejsce obok nas w ostatnim z wolnych foteli, podczas gdy androidy wklepywały do urządzenia potrzebne ustawienia.

– Dlaczego nie pojawił się pan w Instytucie? – zapytała Alicja.

– Złożyło się na to kilka czynników. – odpowiedział Taizai po odchrząknięciu. – Ale wy o niczym nie wiecie. Chyba muszę zacząć od początku…

– Nie musi pan – przerwałem mu z kamienną twarzą. – To jasne, że ma pan na pieńku z Instytutem. Będąc tam, w budynku, wpadłem na komisję badawczą. Pewnie pana poszukiwali, coś węszyli. Przypuszczam, że nie wyrazili zgody na prowadzenie badań, więc musiał pan robić to tutaj. A później, gdy poznał pan już prawdę, pojawił się kolejny problem. Nikt nie przeczyta tych wyników, ponieważ nie ma pan pozwolenia na publikację, choćby była bardzo przełomowa. Ma pan założoną blokadę tematyczną w oprogramowaniu, która skutecznie to uniemożliwia. Ot, ciężar życia androidów…

Spojrzał na mnie z lekko ukrywanym szacunkiem.

– Jest pan bardziej przenikliwy, aniżeli sądziłem po naszym pierwszym spotkaniu – odrzekł. – Potrzebowałem kogoś, kto uwierzy, że to on rozwiązał sprawę, aby teraz mógł opublikować wyniki i wziąć pieniądze.

– Chyba nie robi pan tego z dobrego serca, prawda? – zapytała Alicja.

– Ja nie mam serca. Mam pompę. Jedyne czego wymagam, to połowy kwoty, jaką otrzymacie.

Dokończyłem herbatę i odstawiłem filiżankę na stolik. Androidy chyba zakończyły pracę i podały Taizaiowi pilot sterujący.

– Dlaczego Instytut Badawczy nie zgodził się, żeby to pan prowadził badania?

– Nie rozumieli wagi sprawy. To banda bezmózgich synów farmerów dla których jedyną świętością jest fasola i setki sposobów jak ją zmutować i uczynić jeszcze większą. I jak na ironię, jeden z najbardziej przełomowych naukowych precedensów ostatniego stulecia ląduje na tym zadupiu wszechświata, z którym jestem nierozłącznie związany. To była moja życiowa szansa. Gdyby nie to, że Instytut Badań w New-England ostatecznie nie zdecydował się sprzedać sondy Uniwersytetowi w Brnaście za śmieszne pieniądze, w ogóle byśmy się nie spotkali. Placówka w Brnaście ma kilkanaście razy większe fundusze od naszych i najlepszych specjalistów na Wschodnich Rubieżach. Rozgryźliby sprawę w czasie krótszym ode mnie. Dlatego rozpocząłem walkę z tykającym nieubłaganie zegarem i rozwiązałem ją tutaj, w tej starej winnicy. A teraz potrzebuję was.

Nie znajdując w nas współczucia, ani oddania sprawie, kontynuował.

– Potrzebuję tych pieniędzy nie dla siebie, lecz aby rozbudować Instytut i położyć kres jego problemom. Wreszcie pokonamy Brnast i staniemy się kluczową placówką w tym układzie słonecznym!

Spojrzałem na niego podobnie jak patrzy się na karalucha, którego za chwilę ma się rozdeptać.

– Czy ta cała sytuacja nie wydaje się panu śmieszna? Przypomina nieco walkę dwóch zdziczałych kundli o porządnie obgryzioną kość. Ten, który zwycięży, wróci do domu zakrwawiony i będzie uważał się za króla życia. Bo ta sprawa była dla niego szalenie ważna. A wszechświat dalej istniałby dokładnie w ten sam sposób, gdyby kość wygrał ten drugi.

– Ma pan bardzo nietrafione porównania i bardzo cięty język, panie MobZin. Co do jednego ma pan jednak rację. To odkrycie niczego nie zmieni.

Zbił mnie z tropu.

– Okazuje się, że nasi obcy nie są wcale tacy obcy.

Mówiąc to wcisnął sekwencję przycisków na pilocie. Zabrzmiała muzyka, zgoła inna od neo-kawałków. Bardzo ładna muzyka.

– To Bach. – skomentował Taizai. – Za chwilę będzie Mozart, później Beethoven. Nie znacie?

Pokręciliśmy przecząco głowami.

– No tak… – zmieszał się robot. Jednocześnie na wyświetlaczu zaczęły pojawiać się obrazy.

Była tylko czerń i biel tworząca sylwetki ludzi, chyba domów i zwierząt. Wszystko to wyglądało jak zwykła gra cieni w cyrku świateł na Starej Ziemi. Jakby te postacie nie istniały naprawdę, a były jedynie sztuczką kuglarzy. Mimo wszystko rozpoznałem w nich ludzi. Niemal wszyscy uśmiechali się do mnie wykonując codzienne czynności, w których teraz zastąpiły ich roboty. Spoglądałem na ten wyprany z kolorów świat, rysujący się przede mną w kolejnych przeskakujących nagle ujęciach i nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wcale nie brakuje mu piękna. Był stonowany, ale nie smutny. Prymitywny, ale nie ubogi. Szukałem jakichś mutacji genetycznych, śladów kuracji Polluksa, androidów, mechów, awatarów, ale widziałem tylko człowieka, którego już dawno w sobie zgubiłem, gdzieś po drodze. Został na Starej Ziemi, gdzie jego miejsce, skazany na wymarcie. W miarę przesuwania się obrazów poczułem pragnienie. Chciałem wrócić na Ziemię, choć nie wiedziałem po co. Było to łaknienie podobne do tego, które odczuwa maratończyk po wyczerpującym biegu. Kiedy wszystkie jego myśli koncentrują się tak trywialnym przedmiocie jak butelka wody. Nikt nie pyta go wtedy: „Dlaczego pijesz?”.

– Natrafiliśmy na zagubioną sondę wysłaną przez ludzi dawno temu, kiedy jeszcze nie zasiedlili prawdopodobnie żadnej innej planety oprócz Starej Ziemi. Umieścili w niej nagrania dla obcych, aby ci mogli je odczytać i ich poznać, zrozumieć. Sonda posługiwała się prymitywnym napędem więc dotarła do układu Nerri w chwili, gdy ludzie już od dawna go zamieszkiwali. Można powiedzieć, że wyprzedziliśmy własną wiadomość i przechwyciliśmy ją. Nie ma żadnych obcych.

Spojrzałem na siebie, swój metalowy pancerz i aparaturę podtrzymującą życie. Rzuciłem okiem na Alicję, idealną w swoich proporcjach, wykonaną z pietyzmem i niezwykłą dokładnością, będącą ucieleśnieniem snu dziwnego artysty z autobusu. I wreszcie moje oczy przeniosły się na Taizaia. Androida z ponadludzką inteligencją, który rozgryzał problemy i sprawy ludzi, szybciej niż oni sami.

– Myli się pan – odpowiedziałem wskazując na ekran. – Proszę spojrzeć uważnie.

Koniec

Komentarze

Co mi się podoba? Zakończenie. Choć dosyć oczywiste, ładnie wybrzmiewa.

Co mi się nie podoba? Romans, bohater-twardziel. Czasem język, bo mimo, że zdania konstruujesz poprawnie, to czasem zgrzyta gdzieś znaczenie, czasem – przeskok myślowy.

I uwagi szczegółowe:

– “pole syntetycznej fasoli” – “syntetyczna” to jak dla mnie, gdzieś wyprodukowana; a skoro rośnie, to może być najwyżej “modyfikowana”;

– “leżący na ziemi kufel z piwem” – gdyby leżał, to piwo by się wylało ;);

– “bo za bardzo się zmutował” – niepotrzebne “się”;

– “ostry i nakazujący mimowolnie chronić uszy” – to “mimowolnie” mi tu zgrzyta, i jego kolejność w zdaniu;

– “Komunikacja międzyplanetarna była miejscem” – komunikacja jest miejscem? pewnie jakieś “centrum komunikacji” albo coś w tym stylu;

– “mieszaniny wszczepionych (…), które on starał” – skoro “mieszaniny”, to “którą”;

– “setki małych, zielonych piegów, które w rzeczywistości były wyspami wielkości ziemskich kontynentów” – skoro na planecie są setki kontynentów, to i planeta musi być typu jowiszowego, a na takiej planecie grawitacja nie pozwala żyć i ludziom, i fasoli;

– “na plecy zarzuconą miał zwykłą bawełnianą koszulę” – na plecy? a na tors już nie? “na ciało zarzuconą miał…”, “odziany był w…” czy coś;

– “zmierzającymi do rodzinnej planety” – raczej “na planetę”;

– “po dotarciu do wagonu jadalnego” – w pojeździe kosmicznym są wagony?;

– “obszerną szramę” – czy szrama może być obszerna?;

– “pod moim astrolabium sennym” – tu poległem – astrolabium to taki przyrząd, a senny? i jak tu coś może “pod nim” być?;

– “rozmoknięte noodle” – fuj – noodle; a makaron albo kluski nie łaska napisać?;

– “W noc, sześć dni po” – “w nocy”;

– “Objąłem ją delikatnie w pasie i, nie znajdując sprzeciwu, poszedłem krok dalej” – to niby poprawne, ale wyobraziłem sobie ten krok i… jak spadają z tej wieży; “posunąłem się dalej” czy coś;

– “w momencie lotu obok” – tu też coś nie gra – “w momencie lotu”?:

– “filtrowałem sondę różnymi skanerami” – skanery filtrują?

Gdzieś tam zabrakło kropki pod koniec zdania.

 

Czyli – potencjał ma, ale wykonanie (moim zdaniem) szwankuje niestety.

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Hej. Dzięki za komentarz, wszystkie uwagi były bardzo pomocne. Pozostałem jednak przy komunikacji międzyplanetarnej, ponieważ wyobrażałem sobie ten pojazd kosmiczny jako swego rodzaju pociąg, może tramwaj kursujący pomiędzy oddalonymi o miliony kilometrów punktami. Stąd też wagon jadalny. Zostawiłem także noodle, ponieważ dla mnie ta nazwa lepiej komponuje się z tłocznym Chinatown, niż swojsko brzmiące kluski.

Pozdrawiam 

Twój tekst :). Ja tylko sugeruję, ty rządzisz!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Interesujący pomysł na UFO.

Romans bohaterów mniej mi przypadł do gustu. Czego właściwie można było oczekiwać.

Jak dla mnie – za mało tu akcji, a za dużo romantycznego pitu-pitu i całowania. Mam wrażenie, że fabuła bez panny Magnum miałaby się doskonale. To mężczyźni (czy tam androidy) mają przygody, badają sondę i dochodzą do jakichś wniosków. Ona tylko ślicznie wygląda.

Nie bardzo rozumiem, czemu służyła rozmowa z wyimaginowanym przyjacielem. Zmyleniu przeciwnika?

Fajne przemyślenia na temat psiogłowców. :-)

Patrząc na nie wydawało mi się jakbym za pomocą lunety obserwował żółty księżyc w ostatnich dniach przed nowiem.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu. Za to przecinek jest niezbędny. BTW, “ostatnie dni przed nowiem” to może być cała kwadra…

Babska logika rządzi!

Może gdyby opowiadanie było lepiej napisane, mogłabym skupić się na treści i usiłować zrozumieć, o czym jest ta historia, ale rozpraszały mnie dość liczne usterki, więc wolałabym nie wypowiadać się w kwestii treści opowiadania, które niespecjalnie przypadło mi do gustu, bo, co tu dużo mówić, nie najlepiej czuję się w świecie androidów, hologramów i ludzi z wszczepami. Po prostu nie nadążam za tym wszystkim.

 

Się­gnął po le­żą­cy na ziemi kufel z piwem… –> Się­gnął po stojący na ziemi kufel z piwem

Po leżący kufel nie ma co sięgać – jeśli było w nim piwo, to już się wylało. ;)

 

Barry ze­rwał się z fo­te­la i po­rwał du­bel­tów­kę z ziemi. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

i prze­ni­kał syn­te­tycz­ną skórę. Za­pią­łem skó­rza­ną kurt­kę… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

na­gro­dzi­ły mnie dawką do­pa­mi­ny, w na­gro­dę za pra­wi­dło­we… –> Brzmi to fatalnie.

 

Był star­szy ode mnie o ja­kieś sto kil­ka­na­ście lat. Przez pe­wien czas trak­to­wa­łem go nawet jak ojca, co było po czę­ści zgod­ne z praw­dą. Byłem nie­mal… –> Objaw byłozy.

 

chło­pak sie­dzą­cy kilka rzę­dów ode mnie. –> Raczej: …chło­pak sie­dzą­cy kilka rzę­dów przede mną.

 

Radar nie wy­krył żad­nych na­kła­dek, ani wir­tu­al­nych masek na­ło­żo­nych na twarz. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

śmier­dzą­cy­mi rol­ni­ka­mi, zmie­rza­ją­cy­mi do ro­dzin­nej pla­ne­ty… –> Chyba: …śmier­dzą­cy­mi rol­ni­ka­mi, zmie­rza­ją­cy­mi na rodzinną planetę

 

Na­ło­ży­łem na sie­bie wy­ge­ne­ro­wa­ną maskę tę­pe­go osił­ka, do­da­jąc sobie ob­szer­ną szra­mę… –> Czy te zaimki są konieczne?

Nałożył maskę na siebie, czy na twarz?

Szrama może być np.: duża, podłużna, rozległa, ale nie wydaje mi się, aby mogła być obszerna.

 

aby zna­leźć kogoś, kto nie tylko za­in­te­re­su­je się spra­wą zna­le­zi­ska ob­ce­go po­cho­dze­nia… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Spoj­rza­łem na niego z nie­kry­tym zdzi­wie­niem, pod­no­sząc jedną brew do góry. –> Masło maślane. Czy można podnieść coś do dołu?

 

Po chwi­li na twarz panny Ma­gnum wy­stą­pi­ły kro­pel­ki potu, który za­le­wał wszyst­kich na sali.

–> Czy to znaczy, że wszystkich zalewał ten sam pot?

 

i za­sy­pia­ło się z re­wol­we­rem Ma­gnum-44 w dłoni. –> …i za­sy­pia­ło się z re­wol­we­rem ma­gnum-44 w dłoni.

Nazwy broni piszemy małymi literami. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

dla któ­rych ta zie­mia sta­no­wi­ła wszyst­ko. Ka­wa­łek ziemi na… –> Czy to celowe powtórzenie?

 

two­rzą­ce jeden wiel­ki or­ga­nizm. Jego czte­ry wiel­kie stopy… –> Jak wyżej.

 

w gąsz­czu wie­żow­ców, kłę­bią­cych się w naj­bo­gat­szej i naj­star­szej dziel­ni­cy. –> Jak kłębią się wieżowce?

 

ma­lut­ką krzty­nę po­zy­tyw­nej emo­cji. –> Masło maślane. Krztyna jest malutka z definicji.

 

„Weź ze sobą płytę. Obie po­łów­ki. Sondę mo­żesz za­cho­wać.” –> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Pew­nie pana po­szu­ki­wa­li, coś wę­szy­li. Oni pew­nie nie wy­ra­zi­li zgody… –> Czy to celowe powtórzenie?

 

gdy po­znał pan już praw­dę, po­ja­wił się ko­lej­ny pro­blem. Nikt nie pozna tych wy­ni­ków… –> Jak wyżej.

 

Do­koń­czy­łem her­ba­tę i odło­ży­łem fi­li­żan­kę na sto­lik. –> Do­koń­czy­łem her­ba­tę i odstawiłem fi­li­żan­kę na sto­lik.

 

uczy­nić jesz­cze więk­szą. I jak na iro­nię, jeden z naj­więk­szych na­uko­wych… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Roz­gryź­li­by spra­węcza­sie krót­szym ode mnie. Dla­te­go roz­po­czą­łem walkę z cza­sem i roz­wią­za­łem spra­wę tutaj… –> Powtórzenia.

 

po­czu­łem pra­gnie­nie. Chcia­łem wró­cić na Zie­mię, choć nie wie­dzia­łem po co. Było to pra­gnie­nie po­dob­ne do pra­gnie­nia wody przez ma­ra­toń­czy­ka. –> Czy to celowe powtórzenia?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Finkla, regulatorzy – dziękuję za wyłapanie usterek i podpowiedzi. Z większości z nich skorzystałem.

Myślę, że to dosyć popularne połączenie – kwestia relacji damsko-męskich na tle cyberpunkowej scenerii. Szkoda, że nie spasowało.

Romanse w ogóle są popularne. Tylko ja ich nie lubię. To nic osobistego, Shawarkar. ;-)

Babska logika rządzi!

I ja żałuję, Shawarkarze, że tym razem nie porwało, ale mam nadzieje, że już następne opowiadanie sprawi wyłącznie dobre wrażenie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Gdy zacząłem czytać, wpadły mi w oko drobne potknięcia, więc pomyślałem, że będę je wypisywał na bieżąco podczas lektury.

Spojrzał dumnie na pole modyfikowanej fasoli, dorobek całego życia i pomyślał, że gdyby ktoś pozwolił mu cofnąć się w czasie i jeszcze raz dokonać życiowych wyborów, to zrobiłby dokładnie to samo. Pozostał kawalerem, hodował modyfikowaną fasolę i walczył z insektoidalnymi worfami o skrawek pola, do końca swoich dni.

Barry lubił myśleć, że Rufliego wyrzucili z Instytutu Badań Genetycznych w New-England bo za bardzo zmutował, a każdy, kto tylko spojrzał na psa, musiał mu przyznać rację. Kilka dodatkowych kończyn oraz trzecie oko. McJoe odnalazł zwierzę, gdy przestraszone starało się ukryć w gąszczu fasoli.

Coś tu się zgubiło? I owszem, dwie to już teoretycznie kilka, ale tak naprawdę chyba od trzech myślimy kilka, jeśli pies miał sześć nóg, lepiej było napisać o dodatkowej parze.

W wyniku tego spotkania (To wtedy) stracił dwa palce, a w porywie szału odstrzelił psu ogon ze swojej dubeltówki.

Unikaj takich sformułowań, brzmią jak z raportu policyjnego mało elokwentnego policjanta.

Receptory, wszczepione w moją nowoczesną powłokę, zarejestrowały przyjemne ciepło i nagrodziły mnie dawką dopaminy, w zamian za prawidłowe utrzymanie funkcji życiowych.

Nie zrozumiałem, po co jest wytłuszczona część zdania.

Zamówiłem whisky z dwoma kostkami lodu, dla orzeźwienia, a jednak nachalne myśli pochłonęły mnie do tego stopnia, że kiedy się ocknąłem z transu, po lodzie nie pozostało nawet wspomnienie.

Wreszcie dobrnąłem do portu, a tam przywitał mnie ciepły głos rudzielca o podłużnej twarzy, ubranego w bardzo źle skrojoną marynarkę.

Spojrzałem na niego z niekrytym zdziwieniem, podnosząc jedną brew.

Unosząc.

– Jeżeli mamy nie tylko odczytać ich wiadomość, lecz także próbować ich zrozumieć

Po chwili na twarz panny Magnum wystąpiły kropelki potu, który zalewał wszystkich na sali. Dostrzegłem, że nie niosą ze sobą ani grama makijażu. Mimo wszystko nie była absolutnie naturalna.

Pot panny Magnum zalewał wszystkich na sali? Ludzie na sali nie niosą ze sobą makijażu? Kto nie był naturalny? Panna Magnum, kropelka potu, czy sala?

Uśmiechnęła się do mnie, a ja uśmiech odwzajemniłem. Nasze uśmiechy były bardzo nieszczere.

Dwa pierwsze uśmiechy fajne, trzeci już mniej.

Wydaliśmy fortunę, aby sprowadzić tutaj nawet najbardziej udziwnione modele, zarówno z centrum jak i z rubieży. Nawet pseudomaterialny odczytywacz z mgławicy zen, o wielkości organów kościelnych.

Z daleka jeszcze dojrzałem wysoką konstrukcję, skleconą z metalowych słupów.

Jeszcze z daleka.

Alicja stanęła koło mnie, pozwalając, aby wiatr rozczesywał powoli jej włosy. Ale on nie chciał tego robić.

Z tą metaforą i nie chcącym wiatrem chyba przestrzeliłeś.

– Wiesz, ta cała sprawa do której zostaliśmy wezwani. Tak nagła wiadomość od obcych, która w sercach wielu ludzi wyzwoliła radość, zainspirowała mnie do rozmyślań i sięgnięcia do historycznych zapisków ludzi. I trafiłam na właściwy trop.

Coś sztampowo brzmi ten dialog. Wezwanie, nagła wiadomość, która wyzwala w sercach wielu ludzi i jeszcze inspiracja. Trochę tego dużo, jak na trzy zdania.

Odsunąłem ją trochę od siebie, wciąż trzymając w pasie.

Powtórzenie, może “wciąż obejmując”.

Wreszcie do mojej głowy przyszedł dziwny pomysł.

Wreszcie przyszedł mi do głowy dziwny pomysł.

 

To jednak nic specjalnego, trochę drobiazgów na początku, ale dalej już znacznie mniej. Znaczy rozkręciłeś się podczas pisania, wielu tak ma. Co do treści, cóż, niedaleko pada jabłko od jabłoni… Bardzo mi się podobało. Ładnie rozbudowany pomysł, wiele ciekawych gadżetów i drobiazgów, podanych nienachalnie, naturalnie wręcz. Czyta się jak obyczajowego Mad Maxa, i muszę przyznać, że jak na szesnaście lat robi wrażenie. Fajny świat, a raczej wszechświat. Przemyciłeś dużo rzeczy ze “starego świata”, naszych rzeczy, które człowiek zna. Fasolę, psa, rolników, nawet autobus. :) Przez to czytelnik czuję się obyty i bezpieczny. Cwane to. ;)

Zabrakło mi jakiś szerszych informacji o bohaterze, albo mi umknęły, albo nie rozumiałem dlaczego akurat MobZin miał zająć się tą sprawą. Romans mi pasuje, ale sam powód zauroczenia Magnum już mniej. Wychodzi mi, że Mob widział głównie fizyczność, tym się przede wszystkim zachwycał. Chyba niezbyt mocno zauroczyła go elokwencją lub tym, co robi. To trochę obniża wartość samego związku i zakochania, ale ogólnie wyszło całkiem dobrze.

Punktami do biblioteki się nie przejmuj, tu się trzeba nieźle narobić i nagadać pod innymi, żeby cię w końcu zauważyli.

Ogólnie, świetna robota.

Pozdrawiam.

 

A, i jeszcze jedno. Jeśli dalej będziesz tak pisał, to możesz być lepszy niż stary.

Dobre. 

I chyba w podejściu do tematu UFO jak na razie najambitniejsze. Podoba mi się podwójny twist: najpierw, że nie ma obcych; potem, że jednak są, choć kiedyś nie było. Podoba mi się też pochylenie nad tematem obcości międzyludzkiej (relacja kobieta – mężczyzna) i obcości międzyepokowej. Starsi od Ciebie powinni brać przykład i powiesić poprzeczkę tak wysoko. Może sam spróbuję… ;)

Na poziomie zdania też bardzo mi przypadło do gustu. Piszesz obrazowo, czujesz rytm narracji, kombinujesz z równoważnikami, sztuczkami (ja jestem MobZin). Bardzo się to chwali. 

Najbardziej podobały mi się dwie pierwsze sceny. Czuć to piwo, klimat farmy. A potem ten fragment z rysowaniem psiogłowca – mega. 

Gorzej trochę z prowadzeniem fabuły. Rzeczywiście romansu nieco za dużo. Momentami opko się dłużyło, a filozofowanie nie zawsze przekonywało. 

Generalnie widzę duży postęp. Pisz, czytaj, a przede wszystkim po prostu żyj :D Domyślam się, że chciałbyś pisać świetnie już teraz, ale talent po prostu musi dojrzeć. Idziesz w dobrym kierunku, oby tak dalej. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Darcon – dzięki za wyłapanie usterek i fragmentów, które nie najlepiej zagrały. Fajnie, że pomimo początku z licznymi błędami chciało ci się kontynuować lekturę i dobrnąłeś do końca. Brak szerszych informacji o świecie i bohaterze podyktowany był wąskim limitem konkursu. I tak przed publikacją musiałem ostro ciąć, co zapewne wpłynęło na treść i wymowę tekstu. No ale co począć, zasady to zasady. 

Rzeczywiście proporcje właściwej fabuły i wątku romantycznego nie zostały odpowiednio zachowane. Postaram się to skorygować w następnych opowiadaniach.

A żeby doścignąć starego to zostało mi jeszcze dużo ciężkiej pracy i wiele nieprzespanych nocy spędzonych nad klawiaturą :)

Fun – Przede wszystkim chciałem ci podziękować, że zostawiasz komentarze pod niemal każdym moim tekstem. I dzięki za ciepłe słowa, dawno nic tak mnie nie podbudowało i zachęciło do dalszej pracy. Cieszę się, że wyłapałeś wszystkie nawiązania do UFO i obcych, które starałem się przemycić do tekstu. Bałem się, że nie zaakcentowałem ich odpowiednio, bo nikt wcześniej o tym nie wspominał. No tak, zbędne filozofowanie, zazwyczaj mało odkrywcze, to moja przypadłość, którą staram się leczyć wplatając nieco więcej wartkiej akcji.

No cóż, będę stosował się do twoich rad. Idę więc pisać, czytać i żyć :)

Fajnie, że pomimo początku z licznymi błędami chciało ci się kontynuować lekturę i dobrnąłeś do końca.

To błędne myślenie, nominowałem opko do piórka, więc nie mogłem się męczyć.

Bardzo się cieszę, że uznajesz ciężką pracę. Bez tego nigdzie się nie dojdzie. Posłuchaj w tm zakresie wypowiedzi Arnolda, choć w pierwszej chwili jego osoba i pierwsze słowa mogą wywołać uśmiech zdziwienia, to posłuchaj do końca.

Piszesz zajebiście i musisz być tego świadomy, widzenie przede wszystkim błędów we własnym pisaniu wyhamuje Twój rozwój, to wiara w siebie popchnie Cię dalej, wiara, nie pycha, ale myślę, że doskonale rozróżniasz te pojęcia.

 

Pomysł może i dobry, ale mi się nie podobało. Najwidoczniej to nie jest mój styl, w połowie już odechciewało mi się czytać i z trudem skończyłem. Za bardzo się to wszystko ciągnęło, nie znalazłem niczego, co by zarzuciło haczyk i zachęciłoby mnie do zostania.

Osobiście nie lubię wątków romansowych, więc to tym bardziej osłabia mój odbiór.

W każdym razie pozdrawiam.

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

No tak, lekarz, nie dziwota, że kończyny umie policzyć zawsze tylko do czterech. ;)

To jest pies idealny, niezmutowany.

Idealny. :))))

Padłem. :)

Mamy jednak różne poczucie ideału i piękna. :)

Ale fajny tekst napisałeś Shawarkarze100. :)

Jutro napiszę słówko więcej o tym, co mi się spodobało, bo teraz niestety już muszę wylogować się.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć.

Biorąc poprawkę na Twój wiek, napisałeś bardzo dobre opowiadanie. Jeśli chodzi o pomysł i warsztat – ukłony.

Natomiast nie biorąc poprawki na Twój wiek – sam pomysł, choć nienowy, fajnie wykorzystałeś. Zakończenie, choć niby oczywiste, jest ładnie zagrane. To zdecydowanie na plus. Tyle tylko, że położyłeś totalnie wątek romantyczny. Bo jest on skonstruowany tak jakby, hm, napisał go szesnastolatek ;) Mało tego, jest on absolutnie zbędny dla fabuły. Całą pannę Magnum można by wyciąć i nic by to nie zmieniło. Wróć, zmieniłoby tekst na lepsze. Bo bohater, kreowany na takiego twardego, który zupełnie nie wiadomo dlaczego nagle się zakochuje (no bo dlaczego? bierzesz to znikąd) i to tak czule, delikatnie i wrażliwie, jest po prostu niestrawny ;(

Do tego deczko zdziwił mnie ten twist z badaniami. Znaczy trudno to twistem nazwać. To jest takie… zwyczajne. Od takiego tekstu oczekuje się jednak czegoś więcej, rozwiązania jakiejś zagadki, przygody, a nie “nie mogę opublikować wyników badań, więc zamiast komuś powiedzieć, o co chodzi, stworzę spisek”.

Tak czy owak przeczytałam z zaciekawieniem i z zakończenia jestem zadowolona. Sądzę, że jeśli tylko będziesz regularnie czytał, pisał i uważnie obserwował otaczający Cię świat, możesz już niedługo pisać naprawdę świetnie ;)

 

„Spojrzał dumnie na pole modyfikowanej fasoli, dorobek całego życia i pomyślał, że gdyby ktoś pozwolił mu cofnąć się w czasie i jeszcze raz dokonać życiowych wyborów, to zrobiłby dokładnie to samo. Pozostał kawalerem, hodował modyfikowaną fasolę i walczył z…” – Ta druga modyfikowana zbędna, generuje powtórzenie, a czytelnik już wie, że jest modyfikowana.

 

„Wyciągnął rękę w kierunku psa, ale o jego dawnej obecności świadczył już tylko korytarz stratowanych łodyg.” – Niedawnej raczej, a nie dawnej, dopiero co tam był ;)

 

„– Ty sukinsynu, nie masz serca! – pamiętam jak kiedyś powiedział MobZin…”

Raz, że zapis dialogu nie jest tu prawidłowy. Teoretycznie „Pamiętam” powinno być od wielkiej litery, ale wtedy zdanie po kwestii dialogowej nie ma sensu. Należałoby je nieco przekształcić.

Dwa – uwaga po lekturze reszty – o co chodzi z tym udawaniem, że MobZin to przyjaciel? To jest absolutnie bez sensu, niczego nie wnosi, tylko miesza…

 

„Przez pewien czas traktowałem go nawet jak ojca, co po części zgadzało się z prawdą.” – Raz, że w obliczu, że MobZin jest jeden, nie może być własnym ojcem. Dwa, że wydaje mi się, że zwrot, że „coś zgadza się z prawdą” nie jest poprawnie skonstruowany. Coś albo jest prawdą, albo nie.

 

„…którą on starał się jakoś utrzymywać przy życiu. Kiedy jego podmiejski warsztat spłonął doszczętnie, MobZin przeżył załamanie nerwowe i przeszedł do życia w sieci.”

 

„Radar nie wykrył żadnych nakładek[-,] ani wirtualnych masek nałożonych na twarz.”

 

„Zamiast ludzkich rysów, twarzy mężczyzny, dostrzegłem psi pysk okolony skołtunioną, czarną sierścią, lekko przerzedzoną, jak u starego, bezdomnego kundla. I te oczy. Miałem wrażenie, jakby wpatrywały się wprost we mnie.

Chłopak obrócił się, jednak nie zdążyłem zobaczyć jego twarzy, bo na linii wzroku znalazła się staruszka, która postanowiła zająć wolne miejsce. Ale ja wcale nie chciałem widzieć tej twarzy. Bałem się tego, co mogę ujrzeć.”

 

Przepychałem się między śmierdzącymi rolnikami, zmierzającymi na rodzinną planetę, nie zważając na obelgi rzucane w moją stronę, kiedy popychałem któregoś metalowym łokciem.”

 

„Godzinę później lądowaliśmy na Nerri[+.]

 

„Większość stolików była zajęta[-,] albo zalana sosem dodawanym do ryżu.”

 

„Starałem zbytnio się nie wyróżniać, a przy okazji nie oberwać w szczękę.” – Wydaje mi się, że jednak pominięcie jednego zaimka zwrotnego jest tu błędem.

 

„Dojrzałem pośród tłumu dwójkę moich rozmówców.” – Przedwczesny wniosek. Oni jeszcze nie byli jego rozmówcami ;)

 

„Siedzieli przy stoliku stojącym jak najdalej od drzwi.”

 

„Gdy dwa tygodnie temu[-,] jeden z rolników na wyspie New-England odnalazł…”

 

„Wreszcie dobrnąłem do portu” – do portu? Czy to miała być metafora?

 

„– Dzień dobry, pan MobZin[+,] jak sądzę?”

 

„Biała karnacja błyszczała pośród czerwonego półmroku.” – Coś może być w półmroku, ale nie pośród niego.

 

Z daleka jeszcze dojrzałem wysoką konstrukcję, skleconą z metalowych słupów. Na jej szczycie kręciła się fluorescencyjna dioda, do której podłączono grube kable, wędrujące w dół, splecione z metalem, tworzące jeden wielki organizm.

 

„Mówiła jak pieprzona pani profesor…” – Nie, prawdę mówiąc to wcale tak nie mówi ;)

 

„Zaciągnąłem się[-,] i wstrząsnąłem fajką…”

 

„Wzdrygnąłem się na myśl o chłopcu z autobusu i jego rysunku, który zdążyłem już wymazać z pamięci.” – Nie wymazał go z pamięci, skoro o nim pamięta ;)

 

„…a mówiąc językiem ludzkim, pieprzonej chwili mojej słabości.” – Na krótkim odcinku trzykrotnie używasz słowa „pieprzone”. Za dużo, to zwraca uwagę jako powtórzenie. Jakiś synonim by załatwił sprawę.

 

„gdzie można było zjeść coś innego niż chińskie żarcie i napić się szampana, zamiast marnej podróbki sake ze Starej Ziemi.” – Czemu japońska sake do chińskiego żarcia?

 

„Założyła na siebie niebieską koronkową sukienkę, jedną z tego rodzaju, która sprawia, że kobiety zyskują dużą dawkę dziewczęcej niewinności…” – Niezgrabnie z tym jednym rodzajem. Jedną z tych, które sprawiają, że…

 

„Po wielkich, starodawnych, elektronicznych banerach reklamowych ścigały się kropelki deszczu. Po ulicy, ponaglane wiatrem, przesuwały się co jakiś czas mokre reklamówki.”

 

„Zaciągnąłem się, starając przywołać cały poprzedni dzień i te kilka wcześniejszych…’ – ponownie wydaje mi się, że usunięcie drugiego zaimka zwrotnego jest tu błędem.

 

„Czułem się[-,] jak pęknięty worek na zboże.”

 

„Popatrzyła na mnie z wyrzutem, jakby chciała przyszpilić do ściany za nami, niczym obraz na wystawie.” – I znowu, jednak brakuje tego drugiego „mnie”. Ewentualnie można go nie zastosować na początku: Popatrzyła z wyrzutem, jakby chciała przyszpilić mnie…

 

Jak pies ze wścieklizną, który najpierw łasi się do nóg, żeby za chwilę ugryźć.

Obserwowałem, jak miasto ustępuje polom uprawnym, pola lasowi, a las bagnom. Na miejsce dotarłem po około dwudziestu minutach. To była jakby stara…”

 

„Było ciepło, a wiatr znad południa odgonił…” Wiatr z południa, może od południa, ale na pewno nie znad.

 

„Stojąc w środku[-,] miałem wrażenie, że ściany ułożono z brył lodowych…”

 

„Na znak, dany przez robota, dwa znajome nam androidy…” – Niezgrabne. Na dany przez robota znak…

 

„…jednemu z androidów, który za pomocą lutownicy materii[-,] zespawał dwie części płyty i włożył je do skrzyneczki…” – Lutownica materii…?

 

„– Złożyło się na to kilka czynników[-.] – odpowiedział Taizai po odchrząknięciu.”

 

„Nie znajdując w nas współczucia[-,] ani oddania sprawie, kontynuował[-.+:]

 

„– To Bach[-.] – skomentował Taizai.”

 

„Kiedy wszystkie jego myśli koncentrują się tak trywialnym przedmiocie jak butelka wody.” koncentrują się na

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Cześć.

Twoje opowiadanie jest dla mnie jak pianka, lody, czekolada lub marchewka do pogryzania (wybierz ulubione). Ja najbardziej lubię chrupać marchewkę, siedząc w fotelu, przy herbacie i czytać. I zaznaczam, że nie jest to żaden posiłek typu obiadek, kolacyjka, czy śniadanko. Wprawiło mnie w dobry nastrój, bo…

 

Po pierwsze imiona bardzo dobrze dobrane, to są ich imiona, tak po prostu. Twoich bohaterów, a przez upublicznienie tekstu – już i moich: MobZin, Magnum (świetne), no i Barry McJoe oraz pozostałych postaci.

Po drugie Ty kochasz swoich bohaterów, niezależnie od tego jakimi są. Czułość. Sądzę, lecz to moja subiektywna opinia, że autor powinien dbać o swoich bohaterów, któż jeśli nie on? Jeśli Ciebie obchodzą to i ja – czytelnik zaczynam o nich myśleć na poważnie i bawię się jak dziecko.

 

Może spróbuję zrezygnować z tego – pewnie brzydkiego – nawyku numerowania. Łatwy do „ogarniania” swoich myśli, lecz przy pisaniu wielka wada. Wiele rzeczy zwróciło moją uwagę – stop, znowu zaczynam wyliczankę.

 

Najlepiej zbudowaną sceną jest dla mnie pierwsza – ta z farmerem. Doskonała. Bardzo dobra jest też ta z obserwacją rysującego chłopca. Zaskoczyła mnie wiarygodność w przedstawianiu uczuć MobZina i reakcji (Magnum). Jej reakcje były kapitalne i sprawiły, że zaufałam autorowi. Nie ześlizgnąłeś się w banał, a to trudne. Wyszedłeś z tarczą ze scen miłosnych.:) Obawiałam się cały czas, że pokusisz się o zmianę POV na Magnum i odetchnęłam z ulgą, że tak się nie stało. Ich miłość była przejmująca, scena zdjęcia maski i odsłonięcia kabli przez MobZina oraz życie życiem swojego Avatara. Nawet pytanie Magnum – „Czy będziesz mnie kochał do świata” – tylko lekko zazgrzytało. Natomiast zauroczyło mnie to zdanie:

‚Pomyślałem, że musimy być szczęśliwi, choćbyśmy mieli sobie to szczęście sami wygenerować.

 

Czy proporcje pomiędzy wątkiem miłosnym, relacją z przyjacielem, rozwiązywaniem sprawy atrefaktu i nazwijmy to ogólnospołecznym są zaburzone? Tak. Jednak, moim zdaniem, wyjścia nie miałeś. Jeśli chciałeś ściąć tekst do odpowiedniej długości to któryś z wątków musiał stać się dominującym, a ja chyba też wybrałabym miłość, ponieważ daje dużo możliwości i to niekończąca się historia/motyw/potrzeba. Fajny chłopak z tego MobZina, a Magnum wystrzałowa panna, zwłaszcza w niebieskiej sukience. :)

 

Żonglowałeś w naturalny sposób przedmiotami z naszego i przyszłego świata, opierałeś się o to, co jest, obecnie raczkuje, myśli się, że będzie i rozpasałeś swoją wyobraźnię. Czemu by tego nie robić?  Ja jestem za. Wprowadzałeś przedmioty, które mnie rozśmieszały – dematerializujące się fajki, gdy rzuci się je w górę, metafory, które przepełniały smutkiem jak pęknięty worek na zboże, czy wszystko w jednym jak zachowanie właściciela firmy produkującej awatary.

 

Filozofia. W przypadku farmera dla mnie ok, potem było różnie. Jednak to dobrze, ze MobZin się zastanawiał. Refleksyjny w końcu z niego młodzieniec. 

 

Zauważyłam jedną literówkę. 

mgławicy zen – chyba Zen

Słowem jest dobrze. Gratuluję!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Wczoraj klik, dzisiaj komentarz.

Bardzo ciekawy pomysł, uderzający w moje ulubione tony. Sam tekst, choć bywa chropowaty, także jest przyjemny w czytaniu. Jedynie pewne kwestie konstrukcyjne przeszkadzają.

Od początku. Sam pomysł, idee przedstawione w tekście czy pierwszy fragment-haczyk – są dobre. Drugi człowiek czasem bardziej obcy od przedziwnych istot czy ukazanie nieznanego w symbolu psiogłowych to rzeczy, które zapadły mi najbardziej w pamięć. Podobnie pierwsza scena na plus – i za klimat i za realizację pozwalającą przykuć mnie, czytelnika do monitora i przeczytania tekstu do końca. Bardzo sobie cenię także smaczki pokroju rzeczywistego stanu panny Magnum.

Główny bohater jest całkiem-całkiem. Pierwszoosobowa narracja pomaga uwypuklić jego cechy, podoba mi się zwłaszcza motyw tak mocnego zaznaczenia gadania do siebie. Niestety, drugoplanowi wychodzą gorzej, na czym cierpi zwłaszcza wątek romantyczny. Taki to bowiem ambaras, że oboje muszą na raz – że tak sparafrazuję Boya-Żelińskiego. O Alicji zaś znacznie więcej wiemy ze słów narratora niż jej własnych czynów. W śledztwie na temat sondy właściwie nic nie robi, dla bohatera stanowi raczej cel westchnień niż osobę, z którą musi się dogadać, poznać. Przez to główny motyw, zajmujący solidnie około połowy tekstu, nie domaga. Wiemy o bohaterze i jego rozterkach, o Alicji znacznie mniej. Pomogłoby więcej więcej scen takich jak ta z pytaniem “Mob, będziesz mnie kochał zawsze?” (co przy znanym stanie tej postaci rodzi wiele ciekawych implikacji) niż ogólnej filozofii na temat obcych z pierwszego wypadu pary.

Choć zajmuje też sporą część, wątek sondy jest jednak dużo bardziej w tle – przez to, że bohater poświęca mu znacznie mniej miejsca. A to też sprawiło, że wyjaśnienia Taizaia z końca wyszły z lekka nie wiadomo skąd. Niby zostawiłeś ślady jego statusu w tekście, ale są zajmują są one mniej uwypuklone niż wątek romantyczny. Bohater zwraca na nie mało uwagi w pokazanych fragmentach (w stosunku choćby do Alicji), więc nagłe sypanie przez niego wnioskami w końcówce wyszło dla mnie nienaturalnie. Jednak sam motyw śledztwa, infamii androida i jego planu jest jednak ciekawy – po prostu zabrakło większego uwypuklenia.

Całość czytało się płynnie, bez większych problemów. Zwłaszcza pierwszy fragment – to naprawdę dobry haczyk.

Podsumowując: dobry tekst, z przemyślanym pomysłem, jednak szwankujący na poziomie konstrukcji i wyważenia obu dominujących wątków. Definitywnie wart klika.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Tekst, jak zauważył NoWhereMan, interesujący koncepcyjnie, ale szwankujący konstrukcyjnie. Wątek śledztwa, nota bene z interesującą, jeżeli nawet nie oryginalną, puentą, jest bardzo wątły, niemal zupełnie nie przyciąga uwagi. A szkoda, bo można by z tego zrobić naprawdę dobre neo-noir. 

Wątek romantyczny prezentuje się bardziej interesująco, ale również nie powala – trochę zbyt mało tu emocji, całość jest zbyt jednostronna, zbyt zimna. Ale sam koncept, miłość dwóch osób kryjących się za maskami noszonymi tak długo, że niemal zrośniętymi z twarzą, jest najjaśniejszym chyba punktem tego tekstu.

No i świat. Drugi mocny punkt. Niby nic szczególnie oryginalnego, ale plastyczne opisy i bogactwo szczegółów cieszą. Gdyby nie trochę niepewny styl, nieco zbyt poplątane zdania itd., byłby to estetycznie bardzo przyjemny tekst.

Ogólnie – za dużo grzybków w barszczu. Gdyby z tych trzech elementów jeden (a jeszcze lepiej półtora) wyciąć, a bardziej rozbudować pozostałe, moglibyśmy uzyskać lepszy tekst, o silniej zaakcentowanych elementach kluczowych, bardziej uwypuklonych mocnych stronach. A tak – nie skupiasz się ani na intrydze, ani na emocjach, ani na świecie i wszystko wychodzi takie na pół gwizdka. Szkoda, bo każdy z tych elementów ma potencjał, by błyszczeć.

Przeczytane :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

 – Wiesz, ta cała sprawa[+,] do której zostaliśmy wezwani

To banda bezmózgich synów farmerów[+,] dla których jedyną świętością jest fasola i setki sposobów jak ją zmutować i uczynić jeszcze większą.

Dobrze mi się czytało :)

Przynoszę radość :)

Przeczytane.

Jak dla mnie to bardzo fajnie się zaczęło [od razu wciąga] i całkiem fajnie skończyło. W środku trochę nuda ;) Wątek romantyczny ani tu specjalnie fabularnie potrzebny, ani ciekawy, poza tym akcja robi się przewidywalna. Mimo to przyjemnie się czyta dzięki drobnym smaczkom, takim migającym w tle elementom świata.

Podobało mi się.

Z chęcią poczytałbym dalsze przygody (albo prequel) tego farmera od fasoli i jego psa ;)

 

EDIT: Właśnie zauważyłem. Ty serio masz 16 lat?! Jeśli tak, to masz też niesamowity potencjał.

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Bardzo dobry pomysł na pochodzenie UFO. Spodobał mi się styl i opisy świata. Mniej podeszła mi kompozycja, wydaje mi się, że wątek relacji bohatera z Magnum za bardzo przytłacza całą zagadkę z tajemniczym obiektem. Przez co samo zakończenie i wyjaśnienie odebrałem jako nagłe, bo przez długie rozwinięcie wątku romansowego wyleciało mi z głowy, że jest tam jeszcze jakieś UFO. Dialogi miejscami wyszły dosyć sztucznie, na przykład tutaj:

– Czy ta cała sytuacja nie wydaje się panu śmieszna? Przypomina nieco walkę dwóch zdziczałych kundli o porządnie obgryzioną kość. Ten, który zwycięży, wróci do domu zakrwawiony i będzie uważał się za króla życia.

Nie brzmiało mi to zbyt naturalnie.

Natomiast bardzo spodobał mi się twist z nieprawdziwym przyjacielem. Super pomysł, lubię, gdy narrator okazuje się kłamczuchem. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Melduję przeczytanie.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

 Fabuła: Bardzo refleksyjny utwór. Zakończenie wybiło mnie z butów. Niby powinienem coś podejrzewać przez tego człowieka wirtuwiańskiego na rysunku chłopca, ale jednak poczułem się kompletnie zaskoczony takim rozwiązaniem fabularnym. Przewijający się w tekście motyw psów nadaje mu wyjątkowy charakter. Wątek romansu z awatarem i obcości ludzkości wyszedł bardzo dobrze.

 

Oryginalność: Niby znane motywy sci-fi – skolonizowana planeta, cyborgi, inżynieria genetyczna, androidy – ale dzięki dopracowanym detalom całość okazała się na swój sposób wyjątkowa. Najciekawszy dla mnie był pomysł na przedstawienie ludzi jako obcych.

 

Język: To niestety najsłabszy element utworu. Przydługawe akapity. Zdarzają się niezręcznie skonstruowane zdania. Bardzo dużo błędów interpunkcyjnych, brakuje przecinków w zdaniach złożonych, a w jednym miejscu nawet kropki. Czasem nie grała mi też merytoryka – Układ Słoneczny jest tylko jeden, są natomiast inne układy planetarne.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

No, tagi bez wątpienia intrygujące. :P

Dużo jest tu ciekawych pomysłów i rozwiązań – od bardzo falloutowego intro z farmerem i zmutowanym psem, przez szczegółową cyberpunkową wizję świata, po nietypowo i przewrotnie zakończone śledztwo. Sprytne podejście do konkursowego UFO – zwłaszcza w uniwersum, w którym podróże międzyplanetarne są na porządku dziennym. Podobały mi się też takie smaczki jak człowiek witruwiański z psią głową czy lampa porównana do krążka sera. <3

Wątek futurystycznego romansu miał potencjał, jednak w pewnym momencie za bardzo zdominował tekst. W moim odczuciu rozwijał się zbyt szybko i jednostronnie – zabrakło mi tu bardziej czynnego udziału panny Magnum, jej inicjatywy i perspektywy.

W opowiadaniu pojawiło się trochę błędów językowych, które wprawdzie nieco utrudniały lekturę, ale nie przysłoniły inteligentnie prowadzonej narracji.

Gratuluję wyróżnienia w konkursie!

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Wicher G – refleksyjność utworów jest moim konikiem, przez co tracą one często na wartkości akcji i stają się nudnawe, ale skoro zakończenie wybiło z butów to może tym razem jakoś udało mi się zachować odpowiednie proporcje. Język to cały czas kwestia rozwojowa, ale obiecuję poprawę. Dzięki za odwiedziny

black_cape – grunt to zaintrygować tagami. Starałem się wcisnąć kilka pomysłów, a uniwersum sci-fi jest pod tym względem niezwykle plastycznym materiałem do pracy. Cieszę się, że wyłapałaś je, bo to też dla autora nigdy nie jest oczywiste, czy odpowiednio je zaakcentował. Cóż, teraz wypada mi tylko wziąć twoje opowiadanie na celownik i skonstruować jakiś komentarz :) Dzięki za odwiedziny

Momentami trochę raziło groteską i sztucznością, ogólnie jest trochę rzeczy do zredagowania, ale pomysł, wstęp i zakończenie – super. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wiek autora ;)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Nowa Fantastyka