- Opowiadanie: SzyszkowyDziadek - Modlitwa do kogokolwiek

Modlitwa do kogokolwiek

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Modlitwa do kogokolwiek

Myślę, że mój znajomy robi mnie w wała.

Powiedział mi kiedyś, że uwielbia podróżować po świecie i poznawać nowe miejsca. I że opracował specjalny system wybierania kolejnych celów podróży. No właśnie… celów. Ponoć wywiesił na ścianie wielką mapę, w którą z zawiązanymi oczami ciska rzutkami. A potem wyjeżdża na wakacje do miejsca wybranego przez Fatum. Ale jestem niemal pewien, że wciska mi kit. Gdyby grał uczciwie, musiałby prędzej czy później spędzić wczasy pośrodku oceanu.

W dniu, w którym postanowiłem wylosować swój sens życia, grałem nawet zbyt uczciwie.

Nigdy nie zapomnę widoku przekłutego rzutką sowiego oka.

 

*

 

Produkty przesuwały się po taśmie zdecydowanie za wolno. Młoda kasjerka ślamazarnie wbijała do komputera kod na bułki. A ja czekałem. Czekałem niecierpliwie, aż zrealizuję swoje największe marzenie. Nie musiałem nawet angażować oczu wyobraźni, by ujrzeć moją muzę.

Leżała pod krzesłem kasjerki, nieopodal butelki z wodą. Łypała na mnie swym wielkim niebieskim okiem, przywodzącym na myśl bohaterki mang. Nie wiem, czemu nie była w pudle razem z kolegami lisem Luckiem i bobrem Borysem. Może to dla niej zbyt plebejskie towarzystwo. Serce biło mi coraz szybciej, gdy wpatrywałem się w mojego pluszowego Świętego Graala. Sowę Zosię.

Ale zegar tykał. Nie jestem żadnym Rain Manem, ale, nie chwaląc się, wszystko sobie dokładnie przeliczyłem. Ekran wskazał dokładnie czterdzieści złotych i pięćdziesiąt pięć groszy. Wystarczająco na ostatnią naklejkę.

– Czterdzieści pięćdziesiąt pięć – powiedziała kasjerka wyraźnie znudzonym tonem. Poprawiła się na krześle, szturchając nogą moją świętą zabawkę.

– Zaraz… – zacząłem, czując narastający we mnie niepokój. – Nie zapyta mnie pani, czy zbieram naklejki na pluszaki?

– Żeby dostać naklejkę, musi pan zrobić zakupy za minimum czterdzieści złotych…

– Nie jestem żadnym Rain Manem, ale przecież…

– Za minimum czterdzieści złotych, ale odliczając alkohol – wyjaśniła kobieta i wskazała zdradziecką puszkę piwa.

Czułem się świdrowany wzrokiem przez coraz bardziej zniecierpliwionych klientów. Ale nie mogłem ustąpić. Sowa mnie wzywała. Już wolę świdrowanie wzrokiem od wydziobywania oczu.

– A jak wezmę coś jeszcze?

– W porządku. – Kasjerka wzruszyła ramionami.

Kupiłem jeszcze dwie paczki gum do żucia i w końcu dostałem upragnioną naklejkę.

– No to którego pan bierze? – spytała kobieta. Po jej twarzy poznałem, że toczy wewnętrzną walkę między znudzeniem a irytacją. – Zostały bobry i lisy.

– Sowę.

– Nie ma już sów – odparła kobieta, próbując wkopać pluszaka pod ladę.

– Proszę pani, przecież ma ją pani na podłodze. Widziałem!

Świdry ludzi w kolejce wwiercały się coraz głębiej.

– Odłożyłam dla znajomej… – zaczęła niepewnie kobieta. Nabrała śmiałości dopiero, gdy zauważyła zbliżającego się ochroniarza. – Niech pan weźmie bobra i tyle. Co za różnica?

To brzmiało jak bluźnierstwo. Co za różnica?! Jak w ogóle można porównywać sowę, boginię nocy, do jakiegoś prostackiego bobra z wystającymi jedynkami?! Poczułem się, jakby ktoś splunął mi w twarz swoją ignorancją.

– W takim razie wezmę tego bobra – odparłem. I przyjąłem zgarbioną sylwetkę, jak na zbitego psa przystało.

Wkrótce oblepił mnie dużo gorszy wzrok niż zniecierpliwione spojrzenia klientów, zirytowane spojrzenie kasjerki czy zażenowane spojrzenie ochroniarza.

Sowopodobna istota wpatrywała się we mnie z działu wędlin. Z rozczarowaniem pokręciła głową.

O trzysta sześćdziesiąt stopni.

 

*

 

Świeca omiatała czerwonym blaskiem twarze lisa, zająca, rysia, jeża oraz bobra. Przykucnąłem przy ołtarzyku, zastanawiając się, gdzie położyć drugiego gryzonia, by nie zaburzyć kompozycji.

Lis, zając, ryś, jeż oraz dwa bobry. Czyli sześć na sześć. Może nie zauważy duplikatu…

Czekałem przy otwartym oknie na przybycie istoty. Drżałem z zimna. W końcu usłyszałem trzepot wielkich skrzydeł i ujrzałem na niebie ogromną sylwetkę błękitnej sowy.

Monstrum wylądowało na parapecie i przekręciło łeb w stronę ołtarzyka.

– Zebrałem wszystkie – powiedziałem, starając się zapanować nad drżeniem głosu. – Cały gang. Wszystkie sześć.

– Wszystkie? – spytało to coś. – Czy aby na pewno? Jestem sowa mądra głowa, nie dam się robić w wała. Gdzie jest Zosia? Bo nie widzę.

Istota podleciała do ołtarzyka i jednym płynnym ruchem pożarła duplikat bobra Borysa.

– Gdzie jest Zosia? – powtórzyła, strosząc niebieskie pióra. Z jej dzioba sypały się pluszowe wnętrzności zabawki. – Co się stało przy kasie?

– Czym ty jesteś? – zapytałem. Chyba bardziej niż na poznaniu odpowiedzi zależało mi na zmianie tematu. – Czego ode mnie chcesz?

– Zebrania całego Gangu Słodziaków.

– Ale po co? Dlaczego?

– Bo mnie o to prosiłeś – wyjaśniła istota, tym razem przekręcając głowę w stronę gazetki z supermarketu. Na ostatniej stronie znajdowała się reklama pluszaków, które można było dostać po zebraniu odpowiedniej liczby naklejek za zakupy. Rzutka nadal tkwiła w błękitnym oku sowy Zosi.

– Po prostu chciałem wylosować sobie sens życia. Nie wiedziałem, że to coś niebezpiecznego…

– Nie? To tak, jakby dzieciak bawił się tabliczką Ouija, a potem był wielce zdziwiony, że odwiedza go demon o koźlej głowie. Albo gdy ktoś dla zabawy rysuje pentagramy na murach, a potem nie spodziewa się spółkowania z inkubem. Trochę logiki. No i jeszcze ta twoja modlitwa…

Przez długi czas wpatrywałem się w ołtarzyk. Nie przypominałem sobie, żebym tamtego dnia się modlił. Ale też niewiele pamiętałem z największego kryzysu w swoim życiu. Wyrzucili mnie wtedy z pracy. Wszystko waliło mi się na głowę. Tak bardzo potrzebowałem jakiegoś znaczenia, jakiejś ramki, w którą mógłbym wcisnąć ten cały życiowy bałagan. Jakiejś teorii w chaosie. Jakiegoś sensu. Jakiegokolwiek sensu.

W międzyczasie sowopodobny twór kręcił głową młynka. Nie jestem żadnym ornitologiem, ale chyba prawdziwe sowy tak nie potrafią. Wirujący łeb skojarzył mi się z jedną sceną z filmu Egzorcysta. Czułem, że jest w tym porównaniu coś bardzo trafnego. Tyle że to ja byłem tutaj opętany.

Ptasia głowa zaczęła hamować, a ja sobie przypomniałem.

Ten moment, kiedy zupełnie zagubiony i zdesperowany zamknąłem oczy, chwyciłem rzutkę i zacząłem obracać się wokół własnej osi w zagraconym pokoju. Błagając w myślach o jakąś pomoc.

– Kogo błagałeś? – dopytała istota.

– Kogokolwiek…

– Kogokolwiek, czyli byle kogo – skarciła mnie sowa i omiotła złowrogim spojrzeniem mangowych oczu. – Nie można się tak asekurancko modlić. Powtarzać w myślach “Boże, jeśli istniejesz, pomóż mi”, albo “Jeśli ktoś mnie słyszy, niech mnie wysłucha”. To podobne do “Jeśli poczułeś się urażony, to przepraszam”. Co mi po twoich przeprosinach, skoro nawet nie wiesz, że poczułam się urażona?

– Więc tym jesteś? Byle kim? Pierwszym z brzegu czymś, co usłyszało modlitwę?

– Poniekąd. Powiedzmy, że, gdy modlisz się do kogokolwiek, to tak, jakbyś zamiast podpisywać cyrograf, rozesłał CV swojej duszy po wszystkich diabłach w okolicy…

Wtedy sowopodobny twór pokręcił głową ze złością. Musiał się w końcu zorientować, że celowo zmieniłem temat, żeby wrobić go w monolog jak pierwszego lepszego złoczyńcę z filmów o superbohaterach. Bestia podleciała i zbliżyła dziób niebezpiecznie blisko mojej twarzy.

– Przynieś mi sowę. Wróć tam. Jeszcze dzisiaj! Bo jak nie… Doskonale wiesz, że mogę cię skrzywdzić – istota powoli wycedziła groźbę, którą słyszałem już od niej pięć razy. Ale, kiedy objawiała się jeszcze pod postacią wielkiego kolczastego jeża Jerzyka, brzmiało to zdecydowanie straszniej.

– Co mi zrobisz? – spytałem, po czym głośno przełknąłem ślinę.

– Przecież wiesz. W końcu jestem członkiem gangu.

– Niby tak. Ale Gangu Słodziaków. Małych leśnych rozrabiaków.

– Niby tak. Ale gangu niemniej jednak. Więc nie zdziw się, gdy dostaniesz kosę pod żebra albo obudzisz się rano z głową konia Krzysztofa pod kołdrą.

 

*

 

Gdy modlisz się o sens, czart daje ci obsesję.

Przecież mogłem spróbować w innym markecie. Albo nawet kupić pluszaka na Allegro. Ale nie, bestia uparła się na tę jedną konkretną inkarnację mej bogini. Nie byłem w stanie zadowolić się byle jakim złotym cielcem.

Zacząłem nawet sobie racjonalizować, dlaczego nie ma niczego podejrzanego w obserwowaniu supermarketu przez lornetkę. Dlaczego nie zrobiłem niczego złego, śledząc te kobiety nocną porą. Dlaczego było moralnie uzasadnione, gdy wyjąłem pistolet i skierowałem lufę w stronę kasjerki i jej znajomej.

Bo przecież zasłużyłem na tego pluszaka. Zebrałem wszystkie naklejki. Należał do mnie niczym Kanaan do Izraelitów. Kasjerka nie miała prawa mi go odebrać. Jestem niemal pewien, że złamała nie tylko wiekuiste prawo moralne, ale także regulamin marketu.

Oczywiście zawahałem się, widząc przerażenie w ich oczach. Koleżanka kasjerki zaczęła pospiesznie grzebać w torebce i drżącą ręką wyjęła portfel.

– Nie chcę pieniędzy – powiedziałem, starając się wydobyć z siebie najbardziej groźny głos. – Chcę sowę Zosię…

Niestety choćbym nie wiem, jak się starał, dwa ostatnie słowa nie mogły zabrzmieć groźnie.

Zduszony chichot. A potem śmiech.

Zbliżyłem pistolet do czoła kasjerki.

– Dajcie mi ją! Ja nie żartuję…

I wtedy się zawahałem, to była jakaś mikrosekunda, kiedy napadły mnie wątpliwości. I one też to spostrzegły. Tę krótką, zdradziecką chwilę niepewności.

– Przecież ten pistolet to atrapa – zauważyła kasjerka. – Pewnie nawet kupiłeś go u nas w promocji po śmigusie-dyngusie. Pamiętam cię, świrze. Skoro tak bardzo ci na niej zależy, to masz!

I wtedy wyjęła moją boginię i rzuciła prosto w najbliższą kałużę. Z refleksem plażowego ratownika skoczyłem sowie na ratunek. Opatuliłem ją swoją kurtką, by się nie przeziębiła.

Kobiety odeszły, mrucząc pod nosem chyba wszystkie synonimy słowa “wariat”.

I wtedy spadło na mnie.

Spadło na mnie straszne poczucie pustki. Chyba jeszcze cięższe niż w dniu, kiedy w zupełnej desperacji chciałem wylosować sens życia. Wyobraziłem sobie, co się stanie, gdy skończę swój ołtarzyk, gdy uzbieram już cały gang. Czy poczuję się spełniony? A może wręcz przeciwnie? No bo, co będzie dalej? Dokąd udać się, gdy zdobyło się już Mount Everest?

Podreptałem na przystanek autobusowy i, zdruzgotany perspektywą braku perspektyw, zasnąłem na ławce.

Tuląc do piersi moją sówkę.

 

*

 

Obudziły mnie słowa.

– Ale, mamo, on ma sowę Zosię! Też taką chcę! – krzyczała jakaś dziewczynka.

– Spokojnie, dziecko, bo jeszcze go zbudzisz. To jakiś menel. Spójrz tylko na niego. Właśnie tak skończysz, gdy nie będziesz przynosić świadectw z czerwonym paskiem.

– Obiecuję, że poprawię tę jedynkę. Tylko kup mi sowę! – dziecko krzyknęło tak głośno, że nie mogłem już nawet udawać śpiącego.

Podniosłem się z ławki, o mały włos nie wypadła mi z kieszeni atrapa pistoletu.

Jakaś pulchna kobieta obserwowała mnie z wyraźnym niesmakiem, jakby bała się, że z ust meneli wydostają się trujące opary. Tuż obok jej córka wpatrywała się wręcz z czcią w mojego pluszaka. Doskonale ją rozumiałem.

– Weź ją – powiedziałem cicho, prawie na granicy słyszalności. Kątem oka widziałem, jak na parapecie jednej z kamienic siada sowopodobna istota i coraz szybciej kręci swym łbem. Przypominała mi tym razem złowrogiego gargulca.

– Weź ją – powtórzyłem już wyraźniej i podałem sowę dziewczynce.

Odwdzięczyła mi się uśmiechem. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczułem ukłucie radości. Może jest jednak jakieś ziarno prawdy w tym hasełku, że dużo lepiej jest dawać niż brać.

Łeb nikczemnego rzygacza wirował coraz szybciej.

 

*

 

Świeca omiatała czerwonym blaskiem ściany i podłogę. Ołtarzyk na cześć pustki.

Chciałem wmówić sobie, że jestem silny, ale są jakieś granice samooszukiwania się. Pozamykałem szczelnie wszystkie okna, nawet lufcik zatrzasnąłem. Jednak nie łudziłem się, że bestia mnie nie znajdzie.

Huknęło i wielka istota zmaterializowała się na stole. Wyglądała na wściekłą, nastroszyła niebieskie pióra, upodabniając się do napęczniałej najeżki.

– Co zrobiłeś?! Gdzie jest sowa Zosia?!

Przełknąłem ślinę, raz i drugi, i spojrzałem prosto w wielkie oczy potwora.

– Oddałem. Tak samo jak resztę.

Kolejny uwłaczający wszelkiej anatomii obrót głowy potwora. Prosto w stronę ograbionego ołtarzyka.

– Co z nimi zrobiłeś?!

– Wiesz, mam takiego znajomego…

– No i…

– I okazało się, że ma chorą cór…

Bestia wydała z siebie jakby mieszankę jęku, ryku, jazgotu i świstu. Najeżyła się kolcami jeża Jerzyka. Syknęła sykiem rysia Rysia. Bębniła w podłogę wielkimi skokami zajęczycy Zuzi. Zamiatała dywan łopatowatym ogonem bobra Borysa. A w oczach dostrzegłem chytrość, z której słynął sam lis Lucek.

Chimera zlepiona ze słodziaków była zupełnym przeciwieństwem słodkości.

– Odzyskaj je! Bo inaczej wyrządzę ci krzywdę! – ryknęła istota, ale przez pewien ułamek ułamka sekundy dosłyszałem zawahanie.

– To atrapa – stwierdziłem.

– Zniszczymy cię!

– Blefujesz – powiedziałem i spróbowałem złapać potwora za dziób. Ale moja ręka tylko przeleciała przez miraż. Tak jak się spodziewałem, gdy po powrocie do mieszkania zauważyłem, że duplikat bobra jest cały i zdrowy. Że to była tylko sztuczka. – Jesteś tylko moją wyobraźnią, nic nie możesz mi zrobić.

Zlepek sześciu istot zaczął szeptem nad czymś debatować. Pewnie hydry równie długo podejmują decyzje.

Kolejny huk. Zniknęły.

 

*

 

Mój znajomy na pewno robi mnie w wała.

Przecież musiała kiedyś omsknąć mu się ręka. A jakoś nie słyszałem, by udał się w podróż w przestrzeń kosmiczną.

Tym razem postanowiłem przeprowadzić wszystko dużo rozsądniej. Kupiłem tablicę korkową i wywiesiłem na niej karteczki z zupełnie sensownymi sensami życia jak “prowadzenie ogródka”, “szydełkowanie”, “szachy”, “brydż”, “gra na trąbce”, “zbieranie znaczków” czy “jazda konna”. Żadnych promocji z marketu.

Zamknąłem oczy, zamachnąłem się i rzuciłem.

Nigdy nie zapomnę przebitej rzutką ściany. Ale muszę przyznać, że to szalenie pociągający widok. Bo czyż ściany nie są fascynujące?

Ostatnio mam nieodparte wrażenie, że mają nie tylko uszy, ale i duszę…

Koniec

Komentarze

Hmm. Jest jakiś pomysł. Jest kawałek absurdu (u Szyszkowego tego towaru nie mogło braknąć ;-) ). Ale nie widzę jakiegoś porządnego motywu. Ot, nudził się facet, rzucił strzałką, a potem musiał zbierać gang… I nawet nie był jakoś przesadnie konsekwentny w tym dążeniu. Wychodzi, że tekst był w znacznej części o robieniu zakupów.

Ochrona go nie zatrzymała, kiedy celował z pistoletu do kasjerki? Wiem, że poza sklepem, skoro była tam kałuża, ale jednak w pobliżu, skoro koleżanka się znalazła. Trochę cud, że jednak miała przy sobie tę sowę.

Dlaczego sowa nie ma imienia na s? Miałam nadzieję, że to jakoś wyjaśnisz.

Babska logika rządzi!

To było tak, że ta koleżanka kasjerki przychodzi do marketu gdzieś w godzinach, gdy kasjerka kończy pracę. Wychodzą razem ze sklepu (z tą sową), a bohater wszystko obserwuje przez lornetkę i potem je śledzi. Czyli ta scena z pistoletem była gdzieś daleko od marketu, w jakimś parku bądź ciemnej alejce. Nie opisywałem szczegółów, bo wydawało mi się to nieistotne.

O to, dlaczego sowa Zosia nie ma imienia na s należy pytać ludzi z Biedronki, którzy te nazwy wymyślali. :)

Dzięki za wizytę. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

OK, to jest jakieś wyjaśnienie. Ale jaka baba będzie wracać z roboty wieczorem (biedrę aż tak późno zamykają?) przez ciemne parki i alejki? No i musiałby śledzić szatnię przez lornetkę…

Babska logika rządzi!

Może taka odważna, może się nie bała bo była z koleżanką. W sumie wystarczy, żeby było jakieś miejsce po drodze, gdzie były same i gdzieś tam była kałuża. Nie rozkminiałem tego jakoś bardzo.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Łee, Finklo:

Ochrona go nie zatrzymała, kiedy celował z pistoletu do kasjerki? Wiem, że poza sklepem, skoro była tam kałuża, ale jednak w pobliżu, skoro koleżanka się znalazła. Trochę cud, że jednak miała przy sobie tę sowę.

OK, to jest jakieś wyjaśnienie. Ale jaka baba będzie wracać z roboty wieczorem (biedrę aż tak późno zamykają?) przez ciemne parki i alejki? No i musiałby śledzić szatnię przez lornetkę…

Przecież to zwykłe czepialstwo z Twojej strony. Bo to jedna kobieta wraca sama z pracy (Biedronki są do 21 lub 22 otwarte, o ile wiem) wieczorem? Może miały do przejścia 800 metrów, a może 200. Co za różnica, to przecież nic niezwykłego. Koleżanka przyszła się z nią przespacerować, to i odłożoną tego dnia sowę dostała.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Może trochę czepialstwo, ale trochę mi się nie zgadza. Nie odniosłam wrażenia, że bohater tego samego dnia robił zakupy i napadał – w międzyczasie gadał z sową, a one raczej wolą noc. No i palił świeczkę, a to też sugeruje zmrok. Czyli miał farta, że akurat trafił na dzień wynoszenia sowy. Jakie miał podstawy, żeby sądzić, że kasjerka będzie miała sowę przy sobie? Przez lornetkę tego nie mógł zobaczyć. A grożenie pistoletem to IMO nie jest coś, co robi się codziennie. Jak się raz spłoszy ofiarę, to pozamiatane.

Znane mi Biedronki raczej są usytuowane albo na osiedlach, albo w centrum, gdzie jest łatwy dojazd. W pierwszym wypadku – sporo ludzi wyprowadzających psy, w drugim – trudno o dobre miejsce na napad. OK, można przyjąć, że ta kasjerka akurat mieszka niedaleko sklepu i ma do przejścia park, ale to już sprzyjający zbieg okoliczności. I skąd bohater o tym wie? W kobietę, która ma ochotę na spacery w nocy, po ośmiu godzinach pracy przy kasie, nie chce mi się wierzyć.

To wszystko nie są ewidentne błędy, tylko im dłużej się nad tymi rzeczami zastanawiam, tym więcej mam wątpliwości.

Babska logika rządzi!

Hej, hej, u mnie koło Lidla jest park! To znaczy może nie park, ale taka ścieżka między drzewami, gdzie raczej nie ma ludzi, i jak przechodzę po ciemku, to jednak się cieszę, że mam gaz w kieszeni. Tekstu jeszcze nie czytałam, postaram się nadrobić.

Nie odniosłam wrażenia, że bohater tego samego dnia robił zakupy i napadał – w międzyczasie gadał z sową, a one raczej wolą noc. No i palił świeczkę, a to też sugeruje zmrok.

To miało być tego samego dnia, ok, mogłem to bardziej zaznaczyć. Ta sowa to nie była normalna sowa (tylko jakiś demon czy inny diaboł) i nie musiała się objawiać tylko w nocy. A świeca pełniła rolę dekoracyjną jako element ołtarzyka, niekoniecznie musiał ją zapalać po zmroku. Ten pistolet to była tylko jakaś zabawka, więc nie musiał tego wcześniej planować.

Znam supermarkety umiejscowione tuż obok parku. Bohater nie wie o zwyczajach kasjerki i ten cały napad nie jest zbyt przemyślany, zaplanowany, bo główną motywację stanowi ta demoniczna obsesja.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Nadrobiłam. Nie mogę powiedzieć, żeby mi się jakoś szczególnie podobało, bo nie do końca wiem, czym to opowiadanie miało być. Jeżeli chodziło głównie o humor, to raczej do mnie nie trafił. Może temat Słodziaków już mi się przejadł, a może po prostu nie bardzo pasował do tej formy. Za to ściany na końcu rozbawiły :) Na plus też tytuł – jest ładny, właściwie wolałabym go do jakiegoś poważniejszego opowidania. No i ogólnie ten motyw, że może usłyszeć ktokolwiek, też sam w sobie fajny. Całościowo jednak tym razem nie porwało.

Cóż, szkoda. Fajnie, że chociaż jakieś składowe się podobały.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Podobało mi się :). Życiowe takie, a koń Krzysztof rozwalił mnie dokumentnie!

Jakież to dylematy życiowe mogą kryć się w zwyczajnych zakupach :D!

Parę uwag:

– “przekutego rzutką sowiego oka” – przekłutego;

– “myśl bohaterki mangi” – to jest jedna manga tylko? wydawało mi się, ze powinno być “bohaterki mang”?;

– “Świdry ludzi w kolejce” – za daleko chyba zabrnąłeś – “świdry” to jednak całkiem coś innego, niż karcące spojrzenia;

– “spółkowania z inkubem” – a gość był, hm, innej orientacji? bo inkub to facet, a kobietą jest sukkub;

– “smród bobrzego truchła” – czyli smrodem pluszu i piankowego wypełnienia ;)?;

– “Ale gangu niemniej jednak” – coś tu nie bardzo; “jednak gangu” albo “niemniej gangu”, ale nie oba naraz;

– “Pewnie hydry równie długo podejmują decyzje” – pewny jesteś, że hydry a nie chimery?;

– “sensowymi sensami życia” – nie dość, że brakuje “n”, to nie brzmi; “racjonalnymi sensami życia” może?

 

 Przyjemnie się czytało, acz pojutrze zapomnę!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dzięki, fajnie, że się podobało. Ten tekst to taka głupotka, przerywnik, więc raczej nie z tych zapadających w pamięć. :)

– “spółkowania z inkubem” – a gość był, hm, innej orientacji? bo inkub to facet, a kobietą jest sukkub;

Ale tutaj ten demon nie wypowiada się o bohaterze, tylko o kimś, kto maluje pentagramy na murach, nie precyzuje płci tego kogoś.

– “Pewnie hydry równie długo podejmują decyzje” – pewny jesteś, że hydry a nie chimery?;

Tak, chodziło mi tu o hydry. Mają wiele głów, to się długo zastanawiają.

– “sensowymi sensami życia” – nie dość, że brakuje “n”, to nie brzmi; “racjonalnymi sensami życia” może?

To też tak celowo. To znaczy powtórzenie, nie zjedzone “n”. 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Cóż, Finklo, dla mnie było oczywiste, że akcja dzieje się tego samego dnia, a więc oczywiste również było że skoro kasjerka odłożyła sowę, to raczej jej tam pod kasą dwa tygodnie trzymać nie będzie, tylko weźmie po końcu pracy. A co do usytuowana sklepów – mogę tylko rozłożyć ręce z niedowierzaniem. W Polsce jest kilka tysięcy Biedronek i położone są w skrajnie różnych okolicach, a ruch po 22 raczej duży na ulicach nie jest. Więc pozostaje mi się zgodzić, że nie dość, że to nie są oczywiste błędy, to nawet trudno tutaj o jakichkolwiek błędach mówić.

Ale nie będę robił za adwokata diabła ;) Po prostu zdziwiły mnie Twoje zarzuty. Zmywam się.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

No, dla mnie w pierwszej chwili równie oczywiste było, że to co najmniej następny dzień. Później sprawdziłam, a to wcale nie wynikało z tekstu.

Babska logika rządzi!

Ok, dodałem w jednym miejscu, że diaboł każe mu wrócić do sklepu “jeszcze dzisiaj”, żeby to wyklarować.

Aha, i dzięki za obronę, Berylu. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Według mnie jak na razie wygrywasz ten ostatni rzut na taśmę tuż przed upływem limitu. Lekki tekst, ciężko coś o nim więcej powiedzieć, ale czytało się przyjemnie go przyjemnie i miejscami rozbawił.

 

I, że opracował specjalny system wybierania kolejnych celów podróży.

Niepotrzebny przecinek.

 

gdy wpatrywałem się w mojego pluszowego świętego Graala.

Święty Graal to całość i oba słowa pisze się wielką literą.

 

Kupiłem jeszcze dwie paczki gumy do żucia

Paczki gum, a nie gumy, bo w paczkach masz policzalne gumy, a nie niepoliczalną gumę.

 

Chyba bardziej niż na poznaniu odpowiedzi, zależało mi na zmianie tematu.

Niepotrzebny przecinek.

 

Albo, gdy ktoś dla zabawy rysuje pentagramy na murach

Niepotrzebny przecinek.

 

Tyle, że to ja byłem tutaj opętany.

Niepotrzebny przecinek.

 

Kogokolwiek(+,) czyli byle kogo

A tu brakuje przecinka.

 

Niestety, choćbym nie wiem, jak się starał

A tu znowu niepotrzebny.

 

I one też to zauważyły. Tę krótką, zdradziecką chwilę niepewności.

– Przecież ten pistolet to atrapa – zauważyła kasjerka.

 

dziecko krzyknęło tak głośno, że nie mogłem już nawet udawać, że śpię.

 

Chciałem wmówić sobie, ze jestem silny,

Literówka.

 

są jakieś granice samooszukiwania się.

Wystarczy jedno.

 

– Wiesz, mam takiego znajomego…

– No i…

– I okazało się, że ma chorą cór…

Jeśli miałem jeszcze jakieś wątpliwości, czy dać klika, to po tym fragmencie wszystkie uleciały :)

 

Tak, jak się spodziewałem

Niepotrzebny przecinek.

 

wywiesiłem na niej karteczki z zupełnie sensownymi sensami życia jak “Prowadzenie ogródka”, “Szydełkowanie”, “Szachy”, “Brydż”, “Gra na trąbce”, “Zbieranie znaczków” czy “Jazda konna”.

Wcześniej cytowałeś zdania, więc było uzasadnienie dla wielkich liter. Tutaj to wszystko jest częścią jednego zdania, więc nie ma.

ironiczny podpis

Opowiadanie mnie zauroczyło i rozbawiło, i jest w tym momencie moim faworytem w tym konkursie. Jak uzasadniałam na becie, absurd twardo zakorzeniony w znajomej rzeczywistości jest ciekawszy – w bajkowych światach może się dziać wszystko. Ale jak “wszystko” dzieje się pod osiedlową Biedronką, to bardziej zaskakuje.

 

Posiadam dziecko w rodzinie, więc boje o sowę Zosię są mi znane i… no, ludzie potrafią się tak zafiksować na tych naklejkach, że ja już nie wiem, zbiorowa hipnoza czy ki diabeł.

 

Przeczytałam zarzuty Finkli, ale mnie nie gryzło nic z tego, co wymieniła. Też założyłam, że odebranie bobra i atak z bronią stały się jednego dnia. A Biedronka… w mojej wsi na dwa tysiące osób stoi biedronka w starej hali meblowej na obrzeżach zabudowań. No nie wiem, logicznie mi wszystko pasowało i brzmiało znajomo.

 

Plus za śliczną klamrę.

 

Nowy gatunek? Copypaste fantasy? :D

 

Nie znam pasty o świeżakach, ktoś coś?

Ale to opowiadanie mogłoby służyć za podstawę do filmu Fanatyk 2, z maskotkami zamiast szczupaków :) “Mój stary to fanatyk świeżaków. Całe mieszkanie zajebane naklejkami najgorsze…”

www.facebook.com/mika.modrzynska

Szyszkowyyy… Ja przepraszam, że się czepiam, ale w komentarz z 16:30 nieładny byk Ci się wkradł :p

Issanderze, dzięki. Tak, ten tekst to taki w sumie lekki, nieskomplikowany króciak. No i też chciałem napisać coś głupiego w ramach oddechu, detoksu po pisaniu tekstu o myślach samobójczych. ;)

Kam, dzięki za powtórzenie i rozwinięcie komentarza z bety. Co do tej copypasty, to też żadnej nie znam. Ale temat świeżaków jest na tyle nośny i memogenny, że pewnie jakieś są. :P

Dzięki za kliki.

 

Teyami, ciiii, nikt nie widział. ;)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Jako, że kam_mod zacytowała tutaj kawałek mojego posta z bety, którego większość nie może widzieć, więc mniej więcej go tutaj wrzucę: 

“Naprawdę fajny tekst, bardzo przyjemnie się czytało. W sumie mocno pastowy klimat. Nowy gatunek? Copypaste fantasy? :D

Tak naprawdę jedyny aspekt nad którym możesz się zastanowić, to faktycznie trochę mało fantastyki. Z drugiej strony przy takiej dozie absurdu większość może na ten brak przymknąć oko.

Bardzo fajny zabieg z atrapą, podoba mi się. No i to, że w gruncie rzeczy tekst jest czymś więcej niż tylko abstrakcyjną zabawą o niczym, ale pod tym absurdem jest opowieść o zrujnowanym człowieku który nie wytrzymuje i pęka (w kolorowy, pluszowy sposób :D)”

No i nie chodziło mi o żadną konkretną copypaste, tylko hmmm, ogólną atmosferę panującą w tekście :D Po drobnych zmianach spokojnie by się na pastę nadał – w sumie prawie nawet wygląda na opowiadanie na podstawie pasty :D

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

O! Umknęło mi, że to na becie było.

No mówię, nic tylko film z tego robić. :3

www.facebook.com/mika.modrzynska

są jakieś granice samooszukiwania się.

Wystarczy jedno.

Tu nie jestem pewien. W korpusie są przykłady zwrotu “samooszukiwanie się”. 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Zaskoczyła mnie sowa bardzo nietypowa, bo nie spodziewałam się pluszowej, ale skoro taki pomysł zrodził się w Twojej głowie, Szyszkowy, to fajnie się stało, bo opowiadanie okazało się tyleż zabawne, co absurdalne, a i czytało się całkiem dobrze. ;)

 

I one też to za­uwa­żyły. Tę krót­ką, zdra­dziec­ką chwi­lę nie­pew­no­ści.

– Prze­cież ten pi­sto­let to atra­pa – za­uwa­ży­ła ka­sjer­ka. –> Powtórzenie.

Może w pierwszym zdaniu: I one też to dostrzegły.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Reg. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Bardzo proszę. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Właśnie ostatnio szukałam Sowy Zosi, więc temat jest mi bliski. Niestety, w sklepach rzeczywiście zostały same bobry i rysie. Podobała mi się ironia w ujęciu tematu. Nie bardzo zrozumiałam, dlaczego sowie tak bardzo zależało na zebraniu gangu.

Dzięki, ANDO. Zebranie całego gangu było tym sensem, który główny bohater sobie wylosował. I sowopodobny potwór miał tego dopilnować.

W sumie, to skupiłem się na sowie, bo taki był temat konkursu. Nie wiedziałem, czy naprawdę akurat pluszowe sowy są takie rozchwytywane. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Głowa konia Krzysztofa :D 

Bardzo sympatyczny ten absurd, a pomysł by tematykę konkursu ugryźć świeżakami bombowy. Mnie się podobało ;) 

Dzięki, Leniwcu. Też lubię ten fragment z koniem Krzysztofem. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Głowa konia Krzysztofa jest fajna. Dopóki nie znajdzie się jej w łóżku… ;-)

Babska logika rządzi!

“W łóżku z koniem Krzysztofem”?

Ktoś napisze nowego Greya :D?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

To już gorsze od inkubów. :D

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Oj tam, oj tam. Carycy Katarzynie pomysł mógłby się spodobać. ;-)

Babska logika rządzi!

Fajne, lekkie, dobrze się czyta :)

Nie rozumiem tych zarzutów dotyczących lokalizacji Biedronki i tego, że nie wiadomo, czy wszystko się działo jednego dnia, dla mnie wszystko było jasne.

Myślę, że dziwnie by było, gdyby sowa nie chciała sowy tylko inne zwierzę. Po co jej? Może się czuła samotna?

W sumie znalazłam jeszcze dodatkowy element fantastyczny. Kasjerka mówi, że ma zabawkę, ale schowała ją dla znajomej i nikt z kolejki nie urządza awantury, że tak nie można, a on potrzebuje natychmiast właśnie tego pluszaka?

Trochę absurdalne, ale nie za bardzo, dobrze mi się czytało :)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki za wizytę i klika, Anet. :) Ten cały demon pod postacią sowy chciał sowy, a wcześniej, gdy objawiał się pod postacią jeża chciał jeża, itd. Ludziom bardziej zależało na zrobieniu zakupów niż awanturowaniu się z kasjerką. Akurat w tej kolejce zdarzył się tylko jeden słodziakowy fanatyk. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Też mam w domu Gang Słodziaków. :) I też sowa jest pierwsza w stadzie. ;)

Tak sobie myślę, że szkoda Twojego częstego brodzenia po totalnym absurdzie. Nie mówię, żebyś nie pisał, ale po powyższym tekście widać wyraźnie, że pisanie nie sprawia Ci żadnego problemu. Gładko mieszasz opisy z dialogami, wszystko czyta się naturalnie, jak słowo drukowane. Prawdopodobnie było tak już przy poprzednich opowiadaniach, tylko warstwa absurdu przytłaczała mnie zbyt mocno, żeby to zauważyć. No chyba, że Flaming.

Kręcenie głową młynka to dobry punkt charakterystyczny. Chociaż, jak to u mnie przy Twoich opowiadaniach, powód powstania utworu zupełnie mi umknął. :) Historia krótka, całkiem ciekawa, bohaterowie wyraziści, a to lubię. Chociaż zabrakło mi końcówki, niby jest ok, ale po przeczytaniu moja pierwsza myśl – to już koniec?

To jest słowo drukowane, więc warto się zastanowić, czy warto brnąć w te absurdy, czy napisać jakiś hit.

Daję punkcik, choć być może ktoś mnie ubiegnie.

 

I oto odkryłeś przede mną prawdę o celu tego dziwnego gangu z Biedronki ;)

Jest w tym absurdzie ciekawy pomysł, jest tu i wyraźny bohater z dziwnym kłopotem. Tekst napisany gładko, absurd nie przytłacza jakoś szczególnie mocno. Aż faktycznie szkoda, że wszystko tak nagle się kończy. Ale i tak od siebie daję klika za ten koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Tego się nie spodziewałem. Bardzo się tego nie spodziewałem. A zrobiło mi dzień. Pewnie zapadnie mi w pamięć i za każdym razem sobie o tym przypomnę, gdy pójdę do sklepu.

A promocyjne maskotki będę omijał jeszcze szerszym łukiem niż dotychczas.

Dzięki, Darconie. Za punkcik dziękuję, choć NWM Cię ubiegł. ;) Szkoda, że utraciłeś moce klikacza, ale, cóż, Twoja decyzja.

. Chociaż, jak to u mnie przy Twoich opowiadaniach, powód powstania utworu zupełnie mi umknął. :)

A to zawsze musi być jakiś powód? Taki tam lekki tekścik chciałem napisać. :)

To jest słowo drukowane, więc warto się zastanowić, czy warto brnąć w te absurdy, czy napisać jakiś hit.

Jakoś tak po prostu lepiej czuję się w absurdzie. Pisanie rzeczy bardziej kolorowych, ekscentrycznych, szalonych odpowiada mi też na poziomie estetycznym. Lubię pisać takie rzeczy. Można oczywiście się zastanawiać, czy takie tematy są bardziej niszowe, ale też nie za bardzo wiem, co innego miałbym pisać. Prawie wszystkie moje pomysły mają jakiś mniejszy bądź większy pierwiastek absurdu.

 

NWM, Kordylianie, dzięki za komentarze. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Wkrótce oblepił mnie dużo gorszy wzrok niż zniecierpliwione spojrzenia klientów, zirytowane spojrzenie kasjerki czy zażenowane spojrzenie ochroniarza.

Wydaje mi się, że ilość spojrzeń można w tym zdaniu zredukować. ;)

W moich oczach rośniesz na faworyta jeżeli chodzi o pomysły na opowiadania. Absurd nie tyle co mi nie przeszkadzał, co zwyczajnie bawił i niezbyt go zauważałem w trakcie. Czyta się sprawnie, płynnie przechodzi przez kolejne fragmenty. Niezła wyszła Ci ta narracja z pierwszej osoby. Bardzo sympatyczny tekst. Tak aby poprawić sobie humor lekką historyjką z przewrotnym motywem.

A i sam wstęp wyszedł Ci cudowny.

Dzięki, ac. Ja w zasadzie mam same porypane pomysły. Tak, to właśnie miała być lekka historyjka poprawiająca humor. Ze wstępu też jestem zadowolony. Fajnie, że zwróciłeś na niego uwagę. To nagromadzenie spojrzeń jest celowe. :)

 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Pomysł interesujący, ale doprawdy szkoda, że nie w pełni wykorzystany.

Z początku czytałem z entuzjazmem, bo to dokładnie taki rodzaj absurdu, jaki lubię – bazujący na rzeczywistości, ale lekki, a przy tym przyjemnie dziwny.

Potem nagle okazuje się, że owa sowa-niesowa to nie prawdziwy demon, a wyobraźnia bohatera. W tym momencie jak dla mnie czar prysł – o ile pomysł demona słodziaków wydawał mi się jednocześnie oryginalny, absurdalny i zabawny, tak zwyczajna w sumie obsesja wydała mi się krokiem w tył. Wolałbym, by w finiszu bohater odesłał demona do piekieł paląc kupony rabatowe lub odczytując wspak książeczkę z bajkami dostępną za naklejki albo może trafił do biedronkowego kręgu piekła (czyli na kasę) – czyli, byś był w owym absurdzie konsekwentny. Obecny finał niestety trochę rozczarował. 

Jeżeli pominąć ten mankament, nie jest źle. Narracja w porządku, napięcie było, humor mi odpowiadał (zazwyczaj), językowo nic mnie szczególnie nie uwierało. Czasu poświęconego na lekturę nie żałuję. 

Dzięki za komentarz. Z tym demonem to chciałem, żeby to było trochę mniej jednoznaczne. To, że ten potwór działał w wyobraźni i uświadomienie sobie tego okazało się sposobem na jego pokonanie (choć zakończenie wskazuje, ze nie do końca) jeszcze nie oznacza, że nie był prawdziwy. Coś jak anioł, który działałby tylko poprzez wizje i objawienia. Dwa fragmenty miały to sugerować: ta cała mitologia modlitwy do kogokolwiek (wysłanie CV po wszystkich diabłach w okolicy) oraz samo zakończenie ze ścianą.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

To, że ten potwór działał w wyobraźni i uświadomienie sobie tego okazało się sposobem na jego pokonanie (choć zakończenie wskazuje, ze nie do końca) jeszcze nie oznacza, że nie był prawdziwy.

Nie uchwyciłem, ale faktycznie jest to w tekście zasugerowane – niemniej wciąż nie jest to śmieszno-straszny fajerwerk absurdu, na który liczyłbym pod koniec tego utworu. Niemniej, jak mówiłem, tekst przyjemny.

Podobało mi się. Bardzo dobrze się czytało, gładko i zajmująco. Podobał mi się też motyw “modlitwy do kogokolwiek” i wynikających z niej nadprzyrodzonych zdarzeń i postaci. :)

Również zabrakło mi jakiegoś bardziej wyrazistego zakończenia, a także szerszego tła opowieści.

 

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

Dzięki. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

http://altronapoleone.home.blog

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

To jest tak uroczo absurdalne, że nie bardzo wiem, jak to skomentować ;D

Dobrze się czytało, niezły wyluzowywacz ;)

 

Ach, i zakończenie nasunęło mi skojarzenia z: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/20884 

 

 

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Dzięki za komentarz. Taki właśnie miał być wyluzowywacz z tego tekstu. ;)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

To jedno z tych opowiadań, które na pewno dostałoby ode mnie wyróżnienie, gdybyśmy ich miały kilka do rozdania :) Zabawne, choć momentami lekko przerażające, absurdalne – właściwie czego chcieć więcej. Ogólnie poziom w tym konkursie był tak wysoki, że trudno było być jurorem. Niemniej od strony czysto konkursowej, tematycznej musiałam położyć to opowiadanie na półce pt. “pretekstowe, bardzo dobre”, bo w sumie gdyby sowę zastąpić dowolnym innym pluszakiem, to wiele by się tu nie zmieniło w sensie fabularnym.

http://altronapoleone.home.blog

Super, dzięki za jurorski komentarz. Miło, że tekst miał szansę na wyróżnienie. A co do pretekstowości tematu konkursu, to cóż… prawda. Bóbr Borys mógłby tu bez problemu zastąpić Sowę Zosię. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Z tym opowiadaniem, to idealnie wstrzeliłeś mi się w życie. Moja mama ganiała po biedronkach po całej Warszawie i okolicach, żeby dorwać liska Lucka dla wnusia (bo sowę to moje dziecię wybrało sobie samo jako pierwszą). A wszędzie same bobry były, albo i w ogóle puste kosze. Wczucie się w Twojego bohatera: 10/10. Podobał mi się humor (głowa konia Krzysztofa rulez :D a przy napadzie z tekstem "chcę sowę Zosię" parsknęłam równo z kobietami:) wplecenie "chorej córki" też niezłe). Niestety, w konkursie czułam się zobowiązana do jakiegoś obiektywizmu i z żalem stwierdzam, że do zrozumienia Twojego opowiadania trzeba znać się na dyskontowych promocjach no i nie ma tu fantastyki a jedynie urojenia bohatera. Co nie zmienia faktu, że świetnie mi się czytało.

PS. Brydż jako sens życia jest niegłupi :P I nawet znam parę osób z takowym ;)

Ale nie zawsze dobrze wychodzi. Wzywam Korwina-Mikkego na świadka. Podobno brydżysta doskonały.

Babska logika rządzi!

Gdyby Korwin-Mikke został przy brydżu to byłoby świetnie. Pisał rewelacyjne książki brydżowe i felietony. Niestety, wziął się za politykę. Ostatni raz na turnieju widziałam go z 10 lat temu a i tak to był tylko gościnny występ na zaproszenie organizatora :(

Nie tylko brydż i polityka. W “Fantastyce” też opowiadanie umieścił :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Mam nadzieję, że nikt nie będzie tu robić testów, czy próba wrzucenia komentarza o 4 w nocy naprawdę rozwala portal. ;)

 

Dzięki, Bellatrix, fajnie, że tekst wyszedł taki życiowy. ;) Z fragmentu z głową konia Krzysztofa też jestem zadowolony. Co do tego braku fantastyki, to ja to widziałem tak, że słodziakowy demon był prawdziwy, tylko jego działanie ograniczało się do wyobraźni bohatera. Coś jak anioł, który działałby tylko poprzez objawienia. I ten opis skutków modlitwy do kogokolwiek i ostatni fragment ze ścianą miał sugerować, że to nie tylko wyobraźnia bohatera. Wydawało mi się, że tekst można zrozumieć, nawet nie znając się na dyskontowych promocjach. Choć faktycznie umyka wtedy kilka żartów, jak ten z chorą córką. ;)

 

Korwin niestety ma swój protokół 4% i gdy tylko zbliża się na moment w sondażach do progu wyborczego musi odpieprzyć coś jak rzucanie petardami w psa. :\ Zgadzam się, że byłoby lepiej, gdyby został przy brydżu i zdobywaniu złotych piórek.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Korwin napisał też książkę o wychowywaniu dzieci, co nie czyni go ekspertem w tej dziedzinie :P

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Tiaa, też się brydżowo wychowałam po części na jego książkach… Ale dawno nie miałam do czynienia z brydżem. Niemniej zgadzam się co do ograniczenia JKM do brydża.

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka