- Opowiadanie: wonsz - Bardzo głodny pies

Bardzo głodny pies

Policja, naleśniki i śmietana dwunastka.

Do betowania chętnych nie było, więc publikuję w obecnej formie.

No i nie karmić proszę swoich psów byle czym.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Bardzo głodny pies

Na parkingu obok pubu na Ciesielskiej stały dwa policyjne busy. Światło z migających kogutów malowało na niebiesko twarze gapiów zebranych aby pooglądać tradycyjną, wieczorną bitkę. Zadyma zwykle zaczynała się niezależnie od rodzaju sportu, akurat oglądanego przez bywalców lokalu. Nikt nie wiedział co bardziej uruchamia agresywnych obrońców swoich faworytów. Perfekcyjny rożny w wykonaniu napastnika Floty Świnoujście, czy spartaczony rzut karny Milika. Nie wiadomo dlaczego, ale zdarzało się, że w Zielonej Górze ni stąd ni zowąd, pojawiali się specjaliści od curlingu oraz chuliganka skoków konnych przez przeszkody. Pewnym było jednak to, że mordobicie rozpoczynało się mniej więcej po trzech piwach i pięćdziesiątce wódki. Także wśród kibiców tych samych drużyn.

Retro lubił tam chodzić. Mimo tego, że zwykle kończyło się to pustym portfelem oraz teleportacją. W sensie, po którymś porterze albo apie nagle okazywało się, że jest już południe, niedziela, a on leży w wyrze w samej bluzie i bez gaci. Odcięcie brało go z zaskoczenia. A teraz stał przy jednym z busów, obok którego siedział skuty jeden z wojowników. Ratownik medyczny opatrywał rannemu rozcięty łuk brwiowy, ale delikwent tak obficie krwawił, że dłonie w rękawiczkach ślizgały się po całym czole. Poszkodowany co jakiś czas wierzgał jak świnia w za ciasnej zagrodzie, więc Retro dbał, aby w razie czego, nakarmić głodnego awantury draba kopniakami.

– Nachlany i nawciągany! – stwierdził człowiek w pomarańczowym kubraku. – Nic nie zrobię, łeb mu tylko obwiążę i też trzeba zabrać, bo jucha nie chce krzepnąć. Inaczej rozleje się wam w aucie, a do aresztu to go we wiadrze wniesiecie. Jak chcecie z nim gadać to teraz. – Po tych słowach ratownik wyciągnął z torby jakąś puszkę i prysnął z niej w głowę delikwenta.

– Aua, mordo, co robisz, mordo? – Uliczny zapaśnik zaczął się szamotać. Krew, oprócz dresu owego jegomościa, ochlapała również medyka, busa oraz bardzo ciekawskiego psa, który kręcił się wokół całego zamieszania, prawdopodobnie w nadziei, że ktoś zwymiotuje kebabem. Niedelikatny kopniak w udo wymierzony przez policjanta, uspokoił zatrzymanego.

– W sumie gadać nie trzeba. Pobili się i tyle. A temu jeszcze klepniemy posiadanie.

– Przecież ja nic nie miałem! – Dresowy karateka znów zaczął się szamotać. Umiarkowanie delikatne uderzenie dłonią w potylicę, doprowadziło do porządku uczestnika bójki.

– Jak nie miałeś? A ta torba z białkiem w twoich portkach jak się tam znalazła?

– Ktoś podłożył. Ja nic nie wiem, to nie moje. Pewnie mi wrzucił ten co karetką pojechał.

– No na pewno. Zamek w spodniach zapiął, buty zawiązał i stówę pożyczył, he?

– Jego pytajcie, ja nic nie wiem…

I na tym polowe przesłuchanie by się zakończyło, gdyby do grupki nie podszedł funkcjonariusz, który wcześniej wybrał się do lokalu na gadkę z kierownikiem. Relacja pracownika oraz zapis z monitoringu, rzuciły na zwykłą bójkę kibiców nowe światło. Otóż okazało się, że delikwent z rozciętym łukiem, od razu po wejściu do pubu, rzucił się na swojego przeciwnika – podbiegł do niego i przyłożył mu w twarz. Pojedynek został przeniesiony na parking chwilę później, gdy na uczestnikach draki została wymuszona niepisana zasada barowego savoir vivre’u – „jak chcesz się napierdalać, to na zewnętrznym”. Wcześniej nikt napastnika nie widział, co znaczyłoby, że celowo wpadł do knajpy, a ofiara nie była przypadkowa. No i na parkingu odbył się bardzo nieprofesjonalny pokaz MMA.

Część bokserska polegała głównie na nietrafianiu w przeciwnika. Oponenci zorientowali się po chwili, że żaden z nich w ten sposób za wiele nie ugra i poszli na kontakt. Tarmosili się po kostce brukowej, turlając się od forda do subaru.

Tu również nie było najlepiej.

Zamiast stosowania chwytów, wojownicy woleli pluć na siebie i ciągnąć za dresy. Finał w postaci rozciętego łuku oraz rozsmarowanego po twarzy nosa, był przypadkowy. Wstając z ziemi, jeden z dżentelmenów potknął się o psa i aby nie gruchnąć na kostkę, złapał za bluzę przeciwnika. W taki oto cudowny sposób, obaj polecieli głowami na krawężnik. Wszystko było już jasne. No, prawie wszystko.

Choć nie było to do niczego potrzebne – Retro był ciekaw, dlaczego w ogóle delikwent zaatakował swoją ofiarę. Wiedział, że skuty raczej chętnie z nim nie będzie gadał, więc poprosił innego funkcjonariusza – Pedra – aby ten wyciągnął odpowiednie informacje z zatrzymanego.

Pedro był istnym czarownikiem jeśli chodzi o przesłuchania. Ludzie mówili mu wszystko, nie tylko to, co chciał usłyszeć. Retro uważał, że gdyby świnie gadały, wyśpiewałyby mu w jakim sosie dusić karkówkę. Zagadką pozostawało jak to robi, ponieważ zamykał się zwykle sam z przesłuchiwanym w busie. Krążyły plotki, że odtwarzał swoje filmiki na youtubie z komentarzem na żywo, jak grał w gry wideo, i zatrzymani pękali, nie mogąc wytrzymać z żenady. Niektórzy twierdzili, że wyświetlał zdjęcia z wakacji, a niektórzy, że pokazywał dupę, ale w to Retro nie wierzył, bo widział kiedyś dupę Pedra i była normalna.

Kilkanaście minut później, funkcjonariusz wyszedł z busa i pozwolił pogotowiu zabrać delikwenta na szycie. Razem z nim pojechało dwóch policjantów, na wypadek gdyby napastnikowi trzeba było kontrolować pałką ilość mądrych pomysłów, które przychodziłyby mu do głowy.

Pedro z głupim uśmiechem na twarzy przedstawił relację z polowego przesłuchania. Okazało się, że istotnie – pobicie nie było przypadkowe. Przesłuchiwany na początku nie chciał wyjawić zleceniodawcy mordobicia. Próbował nawet wręczenia korzyści majątkowej w postaci dwóch pomiętych papierosów marki Chesterfield, zużytego biletu MZK oraz sporej sumy gotówki w ilości pięciu złotych i pięćdziesięciu groszy. Pedro był jednak twardy. Pieniądze wziął, bo miał ochotę na hot-doga ze stacji, ale pytał dalej – kto i dlaczego?

W końcu przesłuchiwany wszystko wyśpiewał. Oczywiście, policjant na początku nie chciał mu uwierzyć. Relacja była zbyt absurdalna. Funkcjonariusz uznał jednak, że absurdalność tego zeznania jednocześnie może świadczyć o jego prawdziwości. Po pierwsze – parkingowy „fajter” był za głupi, aby samemu zmyślić taką historię. Po drugie – Pedro miał wysoką skuteczność w wyciąganiu pieniędzy oraz informacji z tego typu frajerów. Po trzecie – liście wymierzane w policzki skutego gagatka, miały przypomnieć mu dom rodzinny, podpitego ojca i wzbudzić zaufanie do przesłuchującego.

Otóż przesłuchiwany zeznał, że zleceniodawcą tego bałaganu była postać, która wylądowała latającym spodkiem na zarośniętym perzem nieużytku pod Przylepem. Było to dość ciekawe, ponieważ w tej miejscowości znajduje się kosmodrom, w którym lądują statki wykonujące kursy po całym układzie słonecznym. Ciekawe, bo skoro spodek wylądował w polu – nie miał licencji. Skoro nie miał licencji – był narzędziem przemytników lub rasy obcej. To drugie odpadało. Wszyscy wiedzieli, że kosmici nie istnieją, a jeśli istnieją – nie chcą mieć z nami nic wspólnego. Poza tym, Amerykanie dokładnie zbadali cały układ i doszli do wniosku, że jesteśmy tu jedyną cywilizacją – a jeśli kiedyś mieliśmy sąsiadów, to dawno się przeprowadzili, bo byliśmy za głośni.

Według zleceniobiorcy, postać ubrana była w żółto-niebieski kombinezon, a hełm posiadał wizjer, przez który nie można było rozpoznać twarzy. Sam spodek wyglądał na nieco przypalony i czuć było od niego naleśnikiem. Przesłuchiwany na widok lądującego statku chciał uciekać, ale zaplątał się w druciany płot, przecięty przez niego chwilę wcześniej, w celu sprywatyzowania aluminium leżącego na terenie przedsiębiorstwa handlowo usługowego „Rompol – Złom i naprawa samochodów Roman Polański”. Tajemnicza postać wyciągnęła złodzieja z siatki i zaproponowała interes.

Zleceniobiorca miał spuścić łomot pewnej osobie oraz znaleźć busa z ładunkiem. Tym ładunkiem miała być partia śmietany dwunastki. Dlaczego akurat dwunastka? Przesłuchiwany nie wiedział. Zapłatą miał być karton podrabianych papierosów oraz czteropak żubra. Przy okazji, Pedro dowiedział się również kto skupuje kradzione telefony, gdzie można dostać dopalacze oraz w której parafii ksiądz bezproblemowo udziela dzieciom chrztu, gdy rodzice nie mają ślubu. A spodek ponoć dalej jest w tym samym miejscu, bo tam złodziej miał dostarczyć auto ze śmietaną.

Policjanci mieli dylemat. Z jednej strony nie chciało im się nigdzie jechać, a tym bardziej szukać latających spodków za złomowiskiem pod Przylepem. Z drugiej – temat był tak absurdalny, że z czystej ciekawości wypadałoby bujnąć się na miejsce i poszukać typka w kombinezonie, który zleca pobicie, kradzież śmietany i płaci za akcję fajkami z czteropakiem piwa. Przekrój możliwości jakie przychodziły do głowy, rozpoczynał się od szurniętego amatora zupy pomidorowej, a kończył na obcokrajowcu, który niezbyt zna język i zamiast chemię do wzbogacania metaamfetaminy, zamówił u złodzieja nabiał, z krótkim terminem przydatności do spożycia.

Ciekawość wygrała.

Mundurowi zapakowali się do busów i wybrali na wycieczkę, w poszukiwaniu tajemniczego, latającego spodka. Razem z nimi, schowany obok silnika, pojechał także bardzo głodny pies – pełen nadziei na jakikolwiek posiłek, będący czymś innym niż papierowe opakowania po wędlinie i mokry chleb podbierany gołębiom. Niestety, wypadł z auta w pobliżu ulicy Ptasiej, gdy te wjechało w koleinę. Fafik poturlał się po asfalcie i zatrzymał na kratce kanalizacji burzowej. Siedział tak chwilę zdezorientowany i smutny, ale w pewnym momencie jego nos wyłapał interesujący zapach. Nieznany zapach – ale wcale nie jest powiedziane, że cokolwiek wydziela tę woń, nie będzie do zjedzenia. Bardzo głodny pies pobiegł w kierunku źródła – amfiteatru.

***

– Słuchaj Agatko, deadline jest na czwartek. Spokojnie zdążysz z zestawieniem… – powiedział Tomeczek i przeskoczył nad większym korzeniem, przecinającym ścieżkę Parku Piastowskiego. – No wiem. Środa jest, to masz jeszcze z piętnaście godzin. Pamiętaj, zaciśnij pięść i po prostu walcz! Nie poddawaj się! Jesteś zwycięzcą! Cześć! – wykrzyczał ostatnie słowa i nacisnął na słuchawce bluetooth guzik odcinający połączenie.

Tomeczek jak każdy mówca motywacyjny, marketingowiec MLM, trener osobisty i w ogóle człowiek sukcesu, biegał koło zmroku po parku i ćwiczył przed kolejnym runmageddonem. Zatrzymywał się, aby robić zdjęcia podczas rozciągania, wykonywania przysiadów, zawiązywania sznurowadeł, i raz jak zboczył z trasy, aby odlać się pod akacją. Gdy już uznał, że materiał na Instagrama jest przygotowany i będzie miał co wrzucać przez dwa dni, zawrócił na ścieżce, w ciemnym już lesie i potruchtał drogą w kierunku parkingu przy amfiteatrze.

Wybiegając na ostatnią prostą, z której powinien widzieć swój samochód, zauważył że przed mercedesem klasy A, wcale nieufundowanym z piramidy finansowej, wisi czarna dziura. W zasadzie nawet nie dziura, tylko ciemny słup wysoki na trzy, a szeroki może na metr. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew ograniczeniom umysłu, wbrew ograniczeniom narzucanym przez społeczeństwo oraz absolutnie wbrew logice, Tomeczek uznał, że będzie zwycięzcą, a dziwny, tajemniczy kształt może być okazją, którą da się wykorzystać i przekuć w sukces. Mężczyzna przyspieszył i z okrzykiem na ustach „co mnie nie zabije, to wzmocni” wbiegł w gęstniejącą ciemność. Słup wydał z siebie dźwięk „flp”, po czym zniknął. A Tomeczek zginął. Na śmierć.

Gdyby pan Mieczysław, wyciągający mniej więcej o tej porze puszki z koszy przy amfiteatrze, przybył na miejsce zdarzenia chwilę wcześniej, znalazłby stopę bez właściciela, w bardzo drogim, sportowym bucie, leżącą obok mercedesa klasy A, wcale nieufundowanego z piramidy finansowej.

Ale nie znalazł.

Wyprzedził go jakiś bardzo głodny pies.

Po tym wydarzeniu, można wyciągnąć cztery wnioski.

Pierwszy – motywacyjne teksty są bzdurą. Drugi – Agatka nie musi już robić zestawienia. Trzeci – marketingowca MLM nikt nie będzie szukał. Czwarty, najważniejszy – bieganie wieczorami po parku bywa niebezpieczne.

***

Policjanci wjechali na teren za złomowiskiem jak na pole minowe – po cichutku, z ogromną ostrożnością. Nie chcieli przestraszyć dziwnego przybysza. O ile on rzeczywiście istniał. Normalnie takie akcje odstawiali z pełną dyskoteką, czyli syreny, koguty, awantura – tak, aby z daleka było ich słychać, a potencjalni sprawcy jakiegokolwiek zdarzenia zdążyli się ulotnić. Oszczędzało to mnóstwo czasu, prądu, papieru A4 oraz miejsca w więzieniach, które niezależnie od władzy, zawsze były przepełnione.

Ku zaskoczeniu funkcjonariuszy, w pewnym oddaleniu od drogi, między złomowiskiem a lasem sosnowym stał pojazd na dwóch płozach. Od razu wywołał dyskusję, czy jest latającym spodkiem, talerzem, czy raczej naleśnikiem. Ze względu na to, że czuć było od niego spalenizną, na poszyciu miał przebarwienia i sprawiał wrażenie że składa się z kilku warstw, Retro zdecydował, iż jest to pojazd o charakterze mącznym. Zdecydowanie naleśnik. Natomiast po przeprowadzeniu przez mundurowych czynności w postaci przeszukania latającego posiłku oraz zarośniętego perzem nieużytku, okazało się, że pojazd jest prawie pusty. Znaleziono w nim pół kartonu podrabianych papierosów oraz trzy piwa i jedną pustą puszkę. Zaś pod płotem złomowiska, udało się zlokalizować tajemniczą istotę. Przykryta była dziurawą dachówką z azbestu i połamaną leszczyną, co znakomicie spasowało się z żółto-niebieską panterką kamuflującą. Mistrz maskowania stawiał niewielki opór przy wyciąganiu z kryjówki. Rzucił w policjantów dwoma ogryzkami i zgniecioną paczką po papierosach, i dał za wygraną. Wtedy to ostatecznie okazało się, że z kosmity nie jest żaden kosmita, a z naleśnika niekoniecznie naleśnik. W kombinezonie siedział Ukrainiec Żenia, natomiast statek – z racji pochodzenia właściciela – był latającym blinem. Pedro przystąpił do przesłuchania. Nie musiał się nawet wysilać, bo Żenia śpiewał jak pop na nokturnie.

Okazało się, że przybysz zza granicy dotarł pod Zieloną Górę w poszukiwaniu anomalii, jaką zarejestrował stary, radziecki satelita, ale niestety trafił na pole obok złomowiska – z dwóch powodów.

Pierwszym był brak uprawnień do prowadzenia pojazdów latających oraz brak karty identyfikacyjnej spodka, czy jak kto woli – blina. Technicznie więc, spodek, czy jak kto woli – blin, stał się niezidentyfikowanym obiektem latającym. Chociaż w obecnej chwili nieco uziemionym. Dlatego Żenia nie mógł lądować na placu kosmodromu, oddalonego o kilka kilometrów na północ.

Drugim powodem posadzenia pojazdu na perzowej łączce, był brak paliwa. I tutaj wraca temat śmietany dwunastki. Ukraiński łowca anomalii wyjaśnił, że latające bliny można napędzać śmietaną albo cukrem. Ten ostatni w jego wypadku odpadał, bo motor był starego typu oraz z dużym przebiegiem, a jak wiadomo cukier jest bardzo kaloryczny, więc podczas spalania, eksplozja mogłaby uszkodzić blok silnika.

Powód kradzieży kursu ze śmietaną był już oczywisty, natomiast pozostawała kwestia pobicia – otóż przesłuchiwany zeznał, że kilka lat temu, poszkodowany w bójce, sezonowo zatrudniał pracowników ze wschodu, do rozbiórki starych samochodów ciężarowych. Po tajemniczym zaginięciu wału napędowego od iveco daily, zwolnił Ukraińców pod zarzutem kradzieży i nie wypłacił im wypracowanych pieniędzy. Okazało się, że brakujący element podebrał znany miejscowej policji “puszkarz” Mieczysław, który trzymetrowy kawał żelastwa złożył w trójkąt i schował pod kurtkę. Ale krzywda została wyrządzona, a pracownicy pieniędzy nie odzyskali. Dlatego Żenia korzystając z okazji, że jest w pobliżu, chciał wyrównać rachunki ze starym pracodawcą.

Na koniec Ukrainiec wyjaśnił po co w ogóle tu przyleciał.

Anomalia, o której wspomniał, została wyłapana przez jeden ze sputników, wysłanych na orbitę jeszcze za czasów Związku Radzieckiego. Urządzenia te były częścią programu „Bajkał”, który zajmował się zdarzeniami o charakterze nie z tego świata oraz pochodzenia kosmicznego. W sumie na jedno wychodziło.

Żenia zatrudnił się u opiekunów spuścizny tego programu, bo obiecywali pakiet medyczny, kartę multisport oraz umowę-zlecenie. Praca miała być łatwa, przyjemna oraz generalnie miało w niej chodzić o szwendanie się po starych instalacjach radzieckich na terenie państw byłego Układu Warszawskiego, cykanie fotek zardzewiałym traktorom, od czasu do czasu chodzenie po bunkrach z licznikiem Geigera. Anomalia pod Zieloną Górą była całkowicie innym przypadkiem, ponieważ w momencie zarejestrowania jej, wszystkie lampki w centrali zarządzania programem rozpaliły się na czerwono. Nikt nie był pewien dlaczego, lecz jeden z naukowców przypomniał sobie, że kiedyś miała miejsce podobna sytuacja. Wtedy satelity wskazywały jakąś wysepkę na Oceanie Arktycznym. Wysłano tam podobno dwa uzbrojone po zęby zespoły, ale żaden nie wrócił. Mówiło się, że jakimś cudem zwerbowali ich Amerykanie. Potem wysoko postawieni wojskowi uznali wysepkę za bardzo dobry poligon doświadczalny i wyparowali ją wyjątkowo silną bombą atomową.

Tym razem – ze względu na cięcia budżetowe – zamiast dwóch doborowych oddziałów szturmowych oraz ze względu na to, że teren operacji nie znajduje się już w strefie wpływów Rosji, ani tym bardziej Związku Radzieckiego, na miejsce akcji został wysłany Żenia, w naleśniku napędzanym śmietaną. Dostał karton fajek, trzy dychy deputatu na piwo oraz dwa kilo śrubek i czujnik z antenką – wykrywacze anomalii. Po przybyciu na miejsce, a w zasadzie po lądowaniu w Przylepie, część fajek spalił, pieniądze przepił, a śrubki pogubił. Został mu czujnik. Jego działanie objaśnił Pedrowi i w zasadzie nic więcej nie miał już do powiedzenia.

Zagadka rozwiązała się. Część policjantów dla zabicia nudy grało w zośkę puszką gazu pieprzowego, a część stała oparta o samochody i paliła papierosy. Retro ze swym specjalistą od przesłuchań, stali nad urządzeniem położonym na masce samochodu i rozczytywali dane na wyświetlaczu czujnika. Dzięki instrukcjom udzielanym przez Żenię, dowiedzieli się, że ostatnia anomalia wystąpiła pół godziny temu w Parku Piastowskim i trwała dwie minuty. W tej chwili coś działo się za klubem przy Westerplatte, a słaby sygnał w innym miejscu zwiastował, że następna anomalia pojawi się wkrótce w parku przy stadionie uniwersyteckim.

Retro wydał rozkaz.

W minutę wszyscy zapakowali się do busów. Nie było powodu aby jechać pod lokal w centrum miasta – anomalia zaraz zniknie. Szanse natomiast były w lasku przy obiekcie sportowym.

Auta nie ruszyły z miejsca z piskiem opon, ponieważ stały na drodze gruntowej, utwardzonej. Ruszyły natomiast z krótkim „szur, szur”, co błędnie nie zwiastowało nic złowrogiego ani dynamicznego.

***

Bardzo głodny pies powoli zaczynał być także bardzo zły. Tajemniczy zapach zniknął w momencie, gdy był najmocniejszy, a w miejscu, gdzie nagle trop się urywał, leżał but ze stopą w środku. Kundel od kilkunastu minut siedział z nim w krzakach i zębami próbował zrobić dziurę w sportowym trzewiku. Potem starał się zerwać sznurowadła. Niestety bezskutecznie. Tworzywo nie chciało puścić. Na domiar złego, stopa okrutnie śmierdziała – gdyby czworonóg się znał, zapewne podejrzewałby grzybicę. W takim wypadku, nie zostało mu nic innego jak zlizać krew, nadszarpnąć tyle mięsa, ile mógł i udać się w miasto. Tym bardziej, że tajemniczy zapach znowu się pojawił.

Bardzo głodny pies zostawił resztki Tomeczka i popędził za tropem.

***

To już drugi klub tego wieczoru, z którego wyrzucali Łukasza. W pierwszym, rzekomo łapał za tyłek kelnerki i pokazywał klientkom tatuaż skorpiona na udzie, ale ochronie żyłka pękła dopiero, jak wyciągnął na wierzch penisa i zaczął wywracać nim drinki na barze. Ponoć krzyczał coś, że jest wielki jak rakieta. Niestety, nie pamiętał tego. Wszystko zrelacjonował mu jego uczeń – Karolek – z którym przyszedł do klubu. Młody łapał doświadczenie jako drugi kierowca ciągnika siodłowego. Łukaszek często wykorzystywał małolata dając mu prowadzić na swojej zmianie, ale nie zmieniając karty na tachografie i przyczepiając do niego magnes. Wychodziło na to, że Karolek robił za starego idiotę i jeszcze za to dziękował. Tak jak dzisiejszego wieczoru – łaził za nim wszędzie, uważał za swojego mistrza, oraz relacjonował jego pijackie wybryki. Łukasz zastępował mu ojca, którego nie miał, a z pewnością na którego nie zasłużył.

Z tego lokalu został wyrzucony za błahostkę. Nie takie rzeczy przecież robił i uchodziły mu one na sucho. No i przecież to normalne jak się do zlewu szcza, przecież wszyscy tak robią. Na dodatek odkręcił przy tym kran, a przecież po to są umywalki. I ten Karolek… Dupy mu się zachciało – gapi się na tę Andżelę od godziny i stawia jej drinki. Nieważne, że ona tam pracuje za barem i cały hajs bierze w kieszeń. Ale niech ma młody… W poniedziałek mu pokaże. Całą dobę będzie jechał, a niech tylko spróbuje zasnąć za kierownicą!

Ochrona wytargała Łukasza na zewnątrz i zostawiła go kilka metrów od wejścia do lokalu. Byli bardzo kulturalni – wykręcili tylko jedną rękę i uderzyli dwa razy w potylicę, nie za mocno, aby krzywdy nie zrobić. Mordę Łukaszek poharatał sobie sam. Gdy mężczyźni go puścili, poleciał twarzą na elewację budynku, zostawiając na niej trochę skóry z czoła, policzka oraz czubka nosa. Opierał się teraz plecami o agresywną ścianę – napastniczkę i szukał w kieszeniach marynarki papierosów. Szukał, szukał, ale znaleźć nie mógł. Musiały mu wypaść w lokalu. Zrezygnowany postanowił poszukać taksówki, która zawiozłaby go najpierw do monopolowego, a potem do kolejnego klubu, w którym mógłby chwalić się przyrodzeniem albo nasikać komuś na kurtkę.

Ruszył w głąb podwórza. Mijał kontenery na śmieci, gdy kątem oka zauważył ruch. Nogi poplątały mu się same. Poleciał twarzą na kostkę brukową, zupełnie jakby jego facjacie mało było tego wieczora kontaktów z powierzchniami chropowatymi. Zdenerwowany wstał, oparł się o śmietnik i zaczął rzucać obelgi w kierunku jakiegoś kształtu za kontenerem na gruz.

– Choś tu gnoju! Choś tu poedziałem!

W wyniku braku reakcji, Łukaszek zmienił taktykę.

– Kolego por… poratuj papieros…

Smutna facjata i alkoholowa wada wymowy również nie przyniosły rezultatu. Pijaczek spróbował wykorzystać asa schowanego w rękawie i przekonany o swojej ogromnej sile, zwinności oraz niezawodności – pójść na pełen kontakt.

– Ty gnoju! Zaraz ci dupy z nogi powyrywam! – krzyknął Łukaszek i rzucił się na przeciwnika.

Ciemny słup wchłonął napastnika wydając przy tym odgłos „flp”, po czym zniknął jak rozum i godność klubowiczów w sobotnie wieczory.

Chwilę później z imprezowni wybiegł Karolek, któremu przypomniało się o swoim mistrzu. Próbował dzwonić na komórkę, ale abonent był nieosiągalny. Nawoływał go przez chwilę, jednak to też nie przyniosło żadnego rezultatu, oprócz zniesmaczonych spojrzeń dziuń w miniówkach, stojących przed lokalem i palących papierosy.

Karolek skierował swoje kroki w kierunku postoju taksówek. Przechodząc obok śmietników, spostrzegł leżący na ziemi przedmiot. Był to portfel szefa z dwoma stówami w środku. Nie zastanawiając się, schował go do kieszeni i wrócił do Andżeli.

Gdyby Karolek spojrzał w kierunku kontenera na gruz, znalazłby dłoń Łukasza, która nie została pochłonięta przez tajemniczy, ciemny słup.

Ale nie spojrzał.

Znalazł ją za to bardzo głodny pies.

***

Kundel spóźnił się o sekundy. Gdy wpadł zdyszany za śmietniki pod klubem, tajemniczy zapach akurat zanikał. Nagrodą pocieszenia dla czworonoga okazała się dłoń jakiegoś grubasa, ale nie dość, że nie dało się jej ugryźć, to jeszcze śmierdziała nikotyną. Pies dał sobie spokój. Za ten maraton, który wykonał z Parku Piastowskiego, wolałby dostać dyplom, niż żuć gumowe paluchy chorego grubasa – oczywiście gdyby wiedział czym jest dyplom, kto go daje, i czy rozdają przy tym paróweczki.

Mimo kolejnej porażki, nie chciał się poddać. Atrakcyjny zapach ponownie się pojawił. Był niewyraźny, co znaczyłoby, że źródło jest daleko.

Bardzo głodny pies od razu ruszył biegiem.

Nie chciał się znowu spóźnić.

***

Policjanci wpadli do parku przy stadionie jak burza. Nie byli pewni na co trafią, więc zdecydowanie i poważnie podeszli do ewentualnego kontaktu z nieznanym. Podjechali na pełnej dyskotece – sygnały świetlne, dźwiękowe, pisk opon i awantura.

Mundurowi wbiegli do ciemnego lasku. Przepałowali trzy brzózki, dwie akacje, jedną oponę od opla corsy, drzwi z akademika, spryskali gazem zabłąkaną kurę, a jeden nadgorliwiec zatrzymał nawet zdezorientowanego borsuka. Gdy zadyma rozeszła się po kościach i policjanci się uspokoili, Retro pogratulował zespołowi sprawnie zrealizowanej akcji bojowej, następnie wydał nowe rozkazy. Rozlokował podkomendnych za przeszkodami terenowymi w pobliżu punktu, który wskazywał czujnik. Starał się zrobić to głową i w taki sposób, aby w razie konieczności użycia broni palnej, mundurowi nie powystrzelali siebie nawzajem. Funkcjonariusze pochowali się więc wśród akacji, obok starego śmietnika, za gnijącym konarem kasztana oraz jeden nadgorliwiec, postanowił zakopać się w liściach i udawać partyzanta. Borsuk został pouczony i wypuszczony do domu.

Po kilkunastu minutach w punkcie wskazanym przez aparaturę, zaczął formować się słup. Zachowywał się trochę jak patyk trzymany przez operatora szaszłyków do waty cukrowej. Nawijał na niego białe nitki, dopóki rozmiar nie był odpowiedni, aby sprzedać go klientowi. Oczywiście w lasku nie było handlarza białą śmiercią, kolor nitek był czarny, kupującym nie było dziecko z wyjątkowo klejącymi dłońmi, tylko policjanci trzymający wyjątkowo twarde pałki.

Ciemność zwijała się wokół słupa.

Funkcjonariusze czekali na rozkaz. Jeden z nich syknął nagle z bólu, bo ze stresu przypalił palce papierosem.

Retro przypomniał sobie, że przecież z Przylepu zabrali specjalistę od zdarzeń paranormalnych. Może i wykształcenia w tym zawodzie nie odebrał, ale ważne, że w nim pracował. Znaczyło to, że doświadczenie miał większe niż wszyscy policjanci na akcji razem wzięci.

Żenia został w trymiga obwiązany liną holowniczą i wypchnięty w kierunku słupa.

Początkowo zgłaszał pewne roszczenia, ale po dwóch ukłuciach tonfą w nerki, skierował swoje kroki w kierunku anomalii. Zbliżył się do niej. Nie bardzo wiedział, co ma robić, więc rzucił w nią śrubką, która ostała mu się z firmowej wyprawki. Zniknęła przy akompaniamencie dźwięku „flp”.

Nic więcej się nie stało. Policjanci popatrzyli po sobie i po chwili zaczęli rzucać w anomalię szyszkami, patykami, a Retro pożałował, że wypuścili borsuka. Żenia stał obok, uchylał się przed latającą ściółką i obserwował ciemne „coś”, które teraz cały czas robiło „flp, flp, flp, flp”.

Zabawa była przednia. Aż do momentu, w którym czarny słup zniknął, a w jego miejscu, na ziemi pojawiła się czarna maź. Wyglądała jak budyń czekoladowy i było jej mniej więcej tyle, ile mieści się w kubku. Na tym podobieństwa czarnej glajdy z kulinariami się kończyły.

Zdrowy rozsądek oraz instynkt samozachowawczy Żeni działał dziwnie oraz niespecjalnie logicznie. Można to było już wywnioskować po zatrudnieniu się w poradzieckiej firmie na umowę-zlecenie, locie pojazdem blinowym o napędzie śmietanowo-spalinowym, namawianiu do pobicia oraz kradzieży, bierności przy obwiązywaniu liną, na koniec wypchnięciu przez policjantów w kierunku zagrożenia. Natomiast teraz, instynkt ten przeszedł sam siebie – wskoczył do wrzątku, strzelił w stopę, ogłosił się królem podczas rewolucji francuskiej.

Żenia podniósł nogę i nieznaną formę z kosmosu lub innego wymiaru, zadeptał swoim trepem.

Jak peta.

Czarna maź rozzłościła się.

Pochłonęła Ukraińca jak stary tapczan grubego kota. Wchłonęła go całkowicie – rozciągnęła się jak guma, okleiła ofiarę, po czym wróciła do swojej podstawowej formy, choć trudno było potwierdzić, że dokładnie ta forma czarnej glajdy jest tą pierwotną.

Policjanci stali sparaliżowani. Żaden nie mógł się ruszyć.

Nie to, że ogarnął ich strach. Z nim mają kontakt codziennie, bez niego nie wychodzą z domu – tak jak bez drugiego śniadania.

Nie mogli nic zrobić.

 – WY KONDOMY, WY PSIE PĘDZLE, POKRAKI, MAŁPY, BANANY, KUTAFONY, CO JA WAM ZROBIŁEM? – krzyczało coś w umysłach wszystkich zgromadzonych w lasku. Najwyraźniej budyń potrafił władać umysłami. Retro później stwierdził, iż Żenia nie mógł wybrać groźniejszej istoty do zadeptania. Stepowanie na polu minowym byłoby mniej niebezpieczne.

– Spokojnie zerkam na wasz świat, chowam przy lasach, śmietnikach, aby nikomu nie przeszkadzać, a tu wlezie we mnie jeden kołcz, od którego rzygać mi się chce, albo inny spocony tirowiec, który nawet szlugów swoich nie ma! Ale dobra, myślę sobie, może mam pecha! Zdarza się, każdy miewa zły dzień. Ostatni raz spróbuję! – Retro miał wrażenie, jakby słyszał, że stwór odpala papierosa, zaciąga się i czeka chwilę, aby uspokoić nerwy.

– No i pojawiam się trzeci raz. Próbuję złapać sygnał. Finał Tańca z Gwiazdami chcę obejrzeć. Wiecie jak trudno nastawić u mnie satelitę? A za kablówkę nie będę przecież płacić. Za jeden program? Jeszcze nie zgłupiałem! Wiecie w ogóle, ile kosztuje kablówka na Wzbbxxc?! No! Nie wiecie! W waszym świecie wszystko jest tańsze. Może zarabiam tę średnią, ale dzieci do szkoły przecież chodzą, żona robi na pół etatu, rodzice mają niską emeryturę i pomóc im trzeba, a wy we mnie kołczami, tirowcami i szyszkami rzucacie! Jeszcze tylko borsuka brakuje! Tak to zniszczyłbym wam ten świat i w dupie miał ten Taniec … Macie szczęście. Pożrę tylko was i wracam do domu, bo zaraz muszę jechać na nockę do roboty!

Głos w głowach zniknął, ale paraliż pozostał. Czarny glut miał zamiar zrealizować swoje groźby. Podczas swojej przemowy dryfował w powietrzu, niczym tajemniczy artefakt z gry wideo, ale teraz albo się zmęczył, albo nie potrafił zbyt dobrze latać, bo pacnął o ziemię. Zaczął sunąć nieśpiesznie po ściółce leśnej, rozgarniając sobą patyki i gnijące liście. Trzymał mentalnymi kleszczami cały oddział  i wiedział, że nikt mu nie ucieknie. Przynajmniej nikt myślący, bo nad umysłami tego typu istot potrafił zapanować. Zwierzęce to zupełnie inna bajka. Raz próbował opętać wróbla. Na krótko – ale i tak przez tydzień wracając z pracy zbierał gałęzie, sierść i budował gniazdo w garażu. No i ta nieodparta chęć jedzenia słonecznika…

Pełzał w kierunku najbliższego funkcjonariusza niczym nie niepokojony, lecz wciąż trochę zły, że nie zdąży na odcinek ulubionego show. Ale z racji tego, że pochłonął wcześniej mówcę motywacyjnego – czuł się zwycięzcą. I trochę grubasem – temu akurat winny był kierowca ciągnika siodłowego.

Parł naprzód, będąc powolnym zwiastunem zagłady policjantów. Parł przed siebie i zatracony w myślach o swej wielkości, nie zorientował się, że ktoś za nim stoi. Stoi i obwąchuje.

Bardzo głodny pies miał już dość biegania, a przed nim ruszał się budyń, za którego zapachem ganiał cały wieczór po mieście.

Czarny glut został pożarty.

***

Retro z Pedrem po zakończeniu służby podjechali do sklepu całodobowego zaopatrzyć się w mocny alkohol. Wydarzeń z ubiegłej nocy nie mogli pozbyć się z pamięci, więc przynajmniej spróbują pozbyć się na parę godzin świadomości. Wyjeżdżali z parkingu, gdy pod słupem oświetleniowym zauważyli wymiotującego psa. Blade światło z lampy padało na upodlonego czworonoga, który zwracał czarną maź na chodnik z namalowanym znakiem poziomym drogi dla rowerów.

Policjanci rozpoznali kundla. Jeśli mówi się, że coś wygląda na siedem nieszczęść, to ten pies wyglądał na czternaście. Ocalił im dupę kilka godzin wcześniej i najwidoczniej kosmiczny glut był wyjątkowo ciężkostrawny. Chcieli złapać go na miejscu, ale mieszaniec, trzymając zdobycz w pysku, jak ujrzał policjantów, zaczął ją szybciej przeżuwać. Gdy podszedł do niego funkcjonariusz, uciekł z podkulonym ogonem – najwidoczniej w obawie, że ktoś ukradnie mu posiłek, na który tak ciężko przecież, tej nocy pracował. Teraz cierpiał niedaleko całodobowego. Bolały go łapy, zęby i był znowu głodny, bo zwrócił całą zawartość żołądka. Żadna nowość u psów. Normalnie wciągnąłby to jeszcze raz, ale budyń jednak nie nadawał się do jedzenia. Glut na szczęście, nie wykazywał żadnych oznak życia. Nie ruszał się, ani nie próbował przejąć władzy nad czyimś umysłem, a tym bardziej nie próbował ustawić satelity na odbiór Tańca z Gwiazdami.

Pedro wysiadł z auta, podniósł kundla i położył go na tylnej kanapie. Retro wiedział co trzeba zrobić.

Podjechali za miasto, do Przylepu. Zatrzymali się na polu zarośniętym perzem, zaraz za złomowiskiem. Wciąż stał tam bardzo duży, latający blin. Nie wiedzieli, czy psia dieta obejmuje naleśniki. Wiedzieli natomiast, że kundlowi należy się nagroda. Poza tym – zjadł wcześniej budyń z kosmosu i żyje. Jeśli zaszkodzi mu hit kuchni śniadaniowej, to najwyżej go wyrzyga.

Policjant otworzył drzwi. Mieszaniec poczuł, że gdzieś w pobliżu znajduje się jedzenie. Czuł je już wcześniej, ale zapach czarnego budyniu był wtedy bardziej atrakcyjny, niż smażona mąka z jajkiem. Otworzył oczka, postawił uszy, zamerdał ogonem i wyleciał z samochodu jak z wystrzelony z procy.

Miał zamiar jeść aż nie pęknie.

Szkoda tylko, że brakło śmietany…  

 

Koniec

Komentarze

Pewnie wszystkich zdziwię, ale powiem tak: w swoim pokrętnym gatunku całkiem DOBRE!

Ale. Mnóstwo niedoróbek stylistycznych, interpunkcyjnych, gramatyka siedzi i wyje, widać, że tekst jest zwyczajnie (z lenistwa, niewiedzy, dezynwoltury?)puszczony. A to z kolei NIEDOBRZE.

A już szczególnie niedobrze, że czasy Ci się kompletnie pomieszały. Na początku Djokowic (czasy obecne a nawet lekko przeszłe), a tuż obok czynne lądowisko talerzy (bliżej niesprecyzowana acz zdecydowanie odległa przyszłość, kiedy najprawdopodobniej Djokowic już dawno w proch się obróci.).

Powinieneś to zdecydowanie wyprostować.

Ja bym najzwyczajniej w świecie wywalił cały ten kompletnie podważający wiarygodność tekstu wątek z owym lądowiskiem. Latający blin i tak można przecież wytłumaczyć twórczymi ukraińskimi przekształceniami przejętej jeszcze przez ZSRR pohitlerowskiej technologii latającego DZWONA :D, czyli Vrila, Haunebu etc.

Nie wiadomo dlaczego, ale zdarzało się, że w Zielonej Górze ni stąd ni zowąd, pojawiali się specjaliści od curlingu oraz chuliganka skoków konnych przez przeszkody.

Przypomina mi to opowieść znajomego z Torunia, który twierdził, że z braku alternatyw kibice lokalnej drużyny piłkarskiej tłukli się z kibicami lokalnej drużyny żużlowej. Nie mam pojęcia czy to prawda, nigdy w Toruniu nie byłem, ale opowieść do tej pory jest jedną moich ulubionych.

– Ała[+,] mordo, co robisz[+,] mordo?

blacha wymierzona w potylicę

Chyba już zbyt slangowo, albo nie moje rejony. Co to jest blacha wymierzona w potylicę? W sensie plaskacz?

Potem wysoko postawienie wojskowi

Literówka.

Nagrodą pocieszenia dla fafika

Czemu z małej? Myślałem, że to imię.

Podjechali na pełnej dyskotece

To określenie daje mi dużo radości. xD

 

Szyderometr poza skalą. Doceniam, bo ciśnięcie takiej beki jest już sztuką. Fragment z Tomeczkiem, to zdecydowanie mój faworyt.

Masz papiery, żeby pisać zupełnie poważne (nie mówię nieśmieszne) opowiadania, bo pomysły i poczucie humoru są na poziomie. Jednak styl jest nieco… fanfikowy. Używasz mnóstwa słów slangowo-potocznych, które zaniżają całe opowiadanie.

Nie wiem, czy traktujesz ten tekst jako pełnoprawne opowiadanie, bo na tym polu sprawdza się przeciętnie. Jest za to świetną szyderą i poprawiaczem humoru.

Napisane chaotycznie i trochę niedbale. Sporo dobrych żartów, zabawnych i celnych porównań, pomysł na kosmitę jest całkiem niezły, ale to w sumie tyle. Motyw z głodnym psem też jest na plus. Ciężko mi coś poważniej napisać na ten temat, bo odnoszę wrażenie, że sam raczej tekstu poważnie nie traktujesz. :)

Ale co się pośmiałem to moje.

Zgodzę się z Rybakiem – ma potencjał! Parę razy potężnie uśmiechnęło. Ale zdarzają się i nietrafione dowcipy.

Na początku wydaje się, że Retro jest bywalcem baru, a potem okazuje się, że policjantem. To powiedziałbyś wcześniej. Interpunkcję ktoś ci pewnie wyliczy, a ja tylko wypunktuję, co mi nie gra:

– “weczorową bitkę” – wieczorowa to może być suknia, a bitka – wieczorna;

– “skoków konnych przez przeszkody” – a znasz inne skoki przez przeszkody?;

– “albo citrze” – co to za słowo, bo nie znam?;

– “Ratownik medyczny opatrywał mu rozcięty łuk brwiowy” – kto to jest “mu”? bo w poprzednim zdaniu podmiotem jest Retro;

– “łeb mu tylko obwiążę i też trzeba zabrać, bo nie chce krzepnąć” – łeb mu nie chce krzepnąć?;

– “blacha wymierzona w potylicę ogarnęła uczestnika” – blacha go ogarnęła?;

– “wciśniętego do czaszki nosa” – a to nie jest uraz śmiertelny?;

– “gruchnąć w kostkę” – z kontekstu wnoszę, że raczej “na kostkę”;

– “Krążą plotki” – tu czasy nie grają; w poprzednim zdaniu był czas przeszły;

– “schowany obok silnika” – co? widziałeś, żeby tam było miejsce dla psa?;

– “skąpanym w mroku lesie” – skąpanym to można być w świetle, a czy w mroku? hm;

– “puszkarz Mieczysław” – puszkarz to nie jest gość, który zbiera puszki;

– “wyłapana przez jednego ze sputników” – przez “jeden”;

– “zwerbowali ich amerykanie” – Amerykanie;

– “rozczytywali dane” – co to jest “rozczytywać”?;

– “parku pod stadionem uniwersyteckim” – w piwnicach?;

– “jechać na Westerplatte” – do Gdańska?;

– “normalne jak się do zlewu szcza” – zlew to raczej w kuchni;

– “niż rzuć gumowe paluchy” – brrr, ort;

– “zadyma opadła” – zadyma to chyba awantura, i ona raczej nie opada?;

– “czarnej glajdy” – tego słowa nie znam – co to jest glajda?;

– “Wiece jak ciężko” – literówka.

 

W każdym razie – niezłe! Latające bliny napędzane śmietaną rządzą :D! I jakby jeszcze tylko język był lepszy…

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Rybak

Dlatego wrzuciłem na betę – chętnych jednak nie było.

Stylistyka, interpunkcja – zawsze miałem z nimi problemy. I tak jest coraz lepiej moim zdaniem ;)

Gramatyka – o widzisz, tu bym prosił przykład, bo nawet nie wiem gdzie szukać.

Czas w opowiadaniu – alternatywna współczesność :) Choć przyznaję rację i zmieniam tenisistę na klub piłki nożnej w klasie okręgowej.

ac

Kibicowskie przypadłości są uniwersalne. Przecież wiadomo, że największa “kosa” jest zawsze z sąsiadem ;)

blacha/lepa/liść/ojcowski – jeden pies. Ale wymieniłem, aby nie było wątpliwości.

Fafik to chyba imię, ale u mnie na każdego zbłąkanego kundla woła się Fafik, więc dlatego pisałem z małej :)

Staruch

Skoki – chciałem być dokładny, tak w pełni nazywa się dyscyplina sportowa.

Citra – rodzaj chmielu i nazwa piwa stosowana przez kilka browarów. Faktycznie, mało znana, więc zmieniłem. Polecam spróbować, najlepiej z browaru Birbant – dobrze smakuje i czesze garnek.

Kundel spokojnie zmieści się między silnikiem a nadkolem. Oczywiście zależy od samochodu, ale kocie rodziny oraz kunie eskapady pod maskami, są w zwierzęcym półświatku na porządku dziennym. U mnie nawet trzyletnie dziecko się zmieści, jeszcze będzie miało czysto, bo osłona pod motorem nie ochlapana!

Glajda – błoto, breja, głupie dziewczę. Serio, dalej w użyciu.

 

Dzięki wszystkim za uwagi

Sympatycznie absurdalne. Napęd UFO naprawdę niezły. I ten strach przed cukrem. Nawet obiektom latającym szkodzi?

Miło, że podczas akcji żadne zwierzę nie ucierpiało. Kołcza nie szkoda. ;-)

Tjaaak, wykonanie nic nie urywa. Interpunkcja nadal kuleje.

– Ała, mordo, co robisz, mordo?

Aua.

Niestety, wypadł z auta w pobliżu ulicy Ptasiej, gdy te wjechało w koleinę.

To auto. Te – liczba mnoga.

Babska logika rządzi!

Poprawiłeś mi humor wieczorkiem – dzięki ;) Niektórych rażą slangowe odzywki, dla mnie jak najbardziej niewymuszone. Pewnie z interpunkcją coś by się dało zrobić, z niektórymi, przydługimi zdaniami i akapitami też, ale generalnie mi się podoba. UFO – naleśnik z kosmicznym lądowiskiem też nie razi w tego typu abstrakcyjnym opowiadaniu, a nawet ich brak, teraz gdy już o nich wiem, byłby zabójstwem ;) No i jak słusznie zauważyła Finkla – 

Miło, że podczas akcji żadne zwierzę nie ucierpiało. Kołcza nie szkoda. ;-)

Na pohybel wrednym kosmitom ;)))

Świetny tekst! :) Pojazd blinowy o napędzie śmietanowo-spalinowym podbił moje serce! Podobały mi się szyderskie porównania i przerysowane elementy. Do pełni heheszkowości zabrakło mi ogólnej satyry w tekście. Trudno to opisać, ale są takie teksty, które budują napięcie kolejnymi żartami, układającymi się w większą całość i przez bite 3 strony płaczesz ze śmiechu. Ten styl ma potencjał na własnie coś takiego :) 

 

Podobnie jak przednim czytelnikom na początku trudno mi było zrozumieć kim dokładnie jest główny bohater. Przez chwilę miałam wrażenie, że to może jest nawet z perspektywy psa.

 

Odnośnie błędów stylistycznych to za dużo się nie wypowiem. Zdania są długie i z jednej strony pasuje to do stylu tekstu, ale czasami musiałam przeczytać je dwa razy, żeby zrozumieć. 

 

Niespójność:

z której powinien widzieć swój samochód, zauważył że zamiast mercedesa a-klasy, wcale nieufundowanego z piramidy finansowej, w jego miejscu wisi czarna dziura.

znalazłby stopę bez właściciela, w bardzo drogim, sportowym bucie, leżącą obok mercedesa a-klasy,

To ostatecznie mercedes został “zjedzony” czy nie?

Mam mieszane uczucia. Humor czasami bardzo fajny, na przykład tutaj:

 

Policjanci rozpoznali kundla. Jeśli mówi się, że coś wygląda na siedem nieszczęść, to ten pies wyglądał na czternaście.

 

Ale część żartów już mi mniej podeszła (przykładowo, chyba za często powtarza się dowcip z Tańcem z gwiazdami).

Co do absurdu, to jest tu kilka fajnych pomysłów, ale trochę zabrakło mi tu więcej jakiejś struktury. To zakończenie z psem pożerającym ze smakiem kosmitę wyszło bardzo przewidywalnie przez tytuł i wcześniejsze fragmenty. Miałem poczucie pewnego chaosu i tekst mnie, niestety, nie wciągnął.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

enderek

Cieszę się. Nad zbyt długimi zdaniami pracuję, w następnym tekście będą krótsze ;)

AntareMary

Super, że podeszło :)

Niefortunne zdanie poprawiłem. Dziura była przed autem, dlatego “kołcz” go nie widział.

SzyszkowyDziadek

Dobrze, że choć odrobinę się podobało :)

Podobało mi się :)

Motyw z ukraińskim UFO na śmietanę – pierwsza klasa. Umiesz tak operować językiem, że to wydarzenie wychodzi na bardziej absurdalne i śmieszne, niż zapewne było :) I to właśnie ów język jest najciekawszą stroną tekstu, buduje przyjemny klimat oraz czyni wydarzenia zabawnymi.

Sama zaś fabuła także niezgorsza, choć definitywnie na dalekim drugim tle. Podobnie bohaterowie – powiedzmy że wystarczający dla takiego koncertu fajerwerków. Ode mnie mocny klik ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Fajne, wesołe, czyta się lekko.

Dobry, dobrze dozowany absurd, śmieszny język. Historia adekwatna do rodzaju opowiesci.

Zgrzytało tylko momentami stylistycznie i powtórzeniami.

Przejrzyj jeszcze raz tekst pod kątem powtórzeń właśnie a już będzie o wiele lepiej.

Fajnie pokazany motyw bardzo głodnego psa, od początku wiadomo, że po coś ten kundel się tam kręci, i że przyjdzie mu coś zjeść :-)

Jak dla mnie, śmiało do biblioteki.

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Dzięki, dzięki, dzięki!

W następnych opowiadaniach będę bardziej zwracał uwagę na “buraki”, tym bardziej, że już mniej więcej wiem, gdzie je popełniam ;)

Bardzo mnie cieszy, że Wam siadło :)

Pokręcone to opowiadanie i mocno absurdalne, a jednocześnie zabawne, mimo tragedii które dotknęły część uczestników opisanych zdarzeń. Podobali mi się policjanci, oddani pracy i z zaangażowaniem wykonujący niecodzienne i jakże niebezpieczne zadanie. Ukraiński latający blin także niczego sobie.

I gdybyż tak jeszcze, Wonszu, historia Bardzo głodnego psa była należycie napisana…

 

A teraz stał obok jed­ne­go z busów, gdzie sie­dział skuty jeden z wo­jow­ni­ków. –> Raczej: A teraz stał obok jed­ne­go z busów, w którym sie­dział skuty jeden z wo­jow­ni­ków.

 

kar­ton pod­ra­bia­nych pa­pie­ro­sów oraz czte­ro­pak Żubra. –> …kar­ton pod­ra­bia­nych pa­pie­ro­sów oraz czte­ro­pak żubra.

 

oraz w ja­kiej pa­ra­fii ksiądz bez­pro­ble­mo­wo udzie­la dzie­ciom chrztu… –> …oraz w której pa­ra­fii ksiądz bez­pro­ble­mo­wo udzie­la dzie­ciom chrztu

 

za­mó­wił u zło­dzie­ja na­biał z krót­kim ter­mi­nem do spo­ży­cia. –> Podejrzewam, że to nie termin był do spożycia.

Proponuję: …za­mó­wił u zło­dzie­ja na­biał, z krót­kim ter­mi­nem przydatności do spo­ży­cia.

 

Za­trzy­my­wał się robić zdję­cia pod­czas roz­cią­ga­nia, ro­bie­nia przy­sia­dów, za­wią­zy­wa­nia butów… –> Powtórzenie. Może: Za­trzy­my­wał się, aby robić zdję­cia pod­czas roz­cią­ga­nia, wykonywania przy­sia­dów, za­wią­zy­wa­nia sznurowadeł

 

za­uwa­żył że przed mer­ce­de­sem a-kla­są… –> …za­uwa­żył że przed mer­ce­de­sem kla­sy A

 

le­żą­cą obok mer­ce­de­sa a-kla­sy… –> …le­żą­cą obok mer­ce­de­sa kla­sy A

 

Czte­ry rze­czy przy­cho­dzą na myśl po tym wy­da­rze­niu. –> Czy to, co wymieniasz w następnych zdaniu, to na pewno są rzeczy?

 

mię­dzy zło­mo­wi­skiem a lasem so­sno­wym stał na dwóch pło­zach po­jazd. –> Raczej: …mię­dzy zło­mo­wi­skiem a lasem so­sno­wym stał pojazd na dwóch pło­zach.

 

bo Żenia śpie­wał jak pop na nok­tur­nie. –> Co to znaczy, że śpiewał jak pop na nokturnie?

 

Dru­gim po­wo­dem po­sa­dze­nia po­jaz­du wśród perzo­wej łącz­ki… –> Czy można posadzić pojazd wśród czegoś, co jest jedno?

Proponuję: Dru­gim po­wo­dem po­sa­dze­nia po­jaz­du na perzowej łączce

 

Ano­ma­lia o ja­kiej wspo­mniał, zo­sta­ła wy­ła­pa­na przez jed­ne­go ze sput­ni­ków, wy­sła­ne­go na or­bi­tę… –> Ano­ma­lia o której wspo­mniał, zo­sta­ła wy­ła­pa­na przez jed­e­n ze sput­ni­ków, wy­sła­nych na or­bi­tę

 

Łu­kasz za­stę­po­wał mu ojca ja­kie­go nie miał… –> Łu­kasz za­stę­po­wał mu ojca, którego nie miał

 

i szu­kał w kie­sze­niach od ma­ry­nar­ki pa­pie­ro­sów. –> …i szu­kał papierosów w kie­sze­niach ma­ry­nar­ki.

 

przy­pa­lił sobie palce pa­pie­ro­sem.

Retro przy­po­mniał sobie, że prze­cież z Przy­le­pu za­bra­li ze sobą spe­cja­li­stę… –> Powtórzenia.

 

choć cięż­ko było po­twier­dzić… –> …choć trudno było po­twier­dzić

 

Wie­cie jak cięż­ko na­sta­wić u mnie sa­te­li­tę? –> Wie­cie jak trudno na­sta­wić u mnie sa­te­li­tę?

 

Może za­ra­biam śred­nią… –> Może za­ra­biam śred­nią

 

Parł na przód będąc po­wol­nym zwia­stu­nem… –> Parł naprzód, będąc po­wol­nym zwia­stu­nem

 

Wy­jeż­dża­li wła­śnie z par­kin­gu, gdy za­uwa­ży­li wy­mio­tu­ją­ce­go psa pod słu­pem oświe­tle­nio­wym. –> Wy­jeż­dża­li wła­śnie z par­kin­gu, gdy pod słu­pem oświe­tle­nio­wym za­uwa­ży­li wy­mio­tu­ją­ce­go psa.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy

bo Żenia śpiewał jak pop na nokturnie. –> Co to znaczy, że śpiewał jak pop na nokturnie?

 

Pop to po staremu kapłan obrządku prawosławnego. Nokturn jest nocnym nabożeństwem.

Mogłem napisać “śpiewał jak ksiądz na mszy” albo “wyłożył jak proboszcz na kazaniu”, ale skoro Żenia jest ze wschodu, to nawiązanie powinno być wschodnie :)

 

Jak zawsze pomocne uwagi, dzięki.

Przydałby mi się tak dokładny specjalista do tekstu na betaliście ;)

Wonszu, wiedziałam kim jest pop, wiedziałam też, że nokturn jest częścią jutrzni, ale jakoś nie chciał mi się ów pop z nokturnem powiązać. :)

Miło mi, że uwagi okazały się przydatne. A że dopiero teraz, a nie na becie – no cóż, gdybym podejmowała się betowania, pewnie nie starczyłoby mi czasu na lekturę opowiadań ukazujących się w poczekalni.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo wysoki poziom absurdu, który niestety pozakrywał elementy, które były ciekawe. Bardzo się rozpisałeś i mam wrażenie, że bardzo dobrze się bawiłeś mnożąc kolejne pomysły, ale jakoś nie jestem w stanie tego kupić. Potencjał masz ogromny, ale może postaw mniej na nadmierną ilość smaczków – mogą być nużące i po połowie tekstu nie chciało mi się, aż tak czytać. A szkoda, bo końcówka z psem była bardzo dobra. 

Deirdriu

Dobrze, że chociaż trochę się podobało ;) Dzięki za odwiedziny!

Przeczytane :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Zwróć uwagę na przecinki, na przykład w tych miejscach: 

Wybiegając na ostatnią prostą, z której powinien widzieć swój samochód, zauważył[+,] że przed mercedesem klasy A, wcale nieufundowanym z piramidy finansowej, wisi czarna dziura.

Anomalia[+,] o której wspomniał, została wyłapana przez jeden ze sputników, wysłanych na orbitę jeszcze za czasów Związku Radzieckiego.

Ruszyły natomiast z krótkim „szur, szur”, co błędnie nie zwiastowało nic złowrogiego[-,] ani dynamicznego.

To już drugi klub tego wieczoru[+,] z którego wyrzucali Łukasza.

Łukasz zastępował mu ojca[+,] którego nie miał,

Za ten maraton[+,] który wykonał z Parku Piastowskiego[+,] wolałby dostać dyplom

Aż do momentu[+,] w którym czarny słup zniknął,

Zdrowy rozsądek oraz instynkt samozachowawczy Żeni[-,] działał dziwnie oraz niespecjalnie logicznie. Można to było już wywnioskować[-,] po zatrudnieniu się w poradzieckiej firmie na umowę-zlecenie,

że dokładnie ta forma czarnej glajdy[-,] jest tą pierwotną.

a tu wlezie we mnie jeden kołcz[+,] od którego rzygać mi się chce

Wiecie w ogóle[+,] ile kosztuje kablówka na Wzbbxxc?!

a przed nim ruszał się budyń[+,] za którego zapachem ganiał cały wieczór po mieście.

W skrócie: przecinek stawiamy przed że, który, rozdzielamy orzeczenia, wołacze, zdania wtrącone, nie rozdzielamy orzeczenia od podmiotu. To nie jest dużo, można zapamiętać, a od razu tekst wygląda lepiej, łatwiej się go czyta.

No, absurdalne opowiadanie ;)

Przynoszę radość :)

Padłem!

Bardzo fajny tekst. Zrobiłeś coś, na co sam się nie poważam (narrator mojego „Wyzwania” zbacza trochę w tym kierunku, jednak daleko, oj daleko mu do Twojego), z obawy, że taka satyryczna narracja bywa męcząca i ma tendencję do wpadania w banalny dowcip lub/i żenującą przesadę. Sporadycznie bywa tak i u Ciebie, jednak zazwyczaj trzymasz poziom, a w dodatku dopieszczasz czytelnika rozbłyskami naprawdę dobrego komizmu. („Auta nie ruszyły z miejsca z piskiem opon, ponieważ stały na drodze gruntowej, utwardzonej. Ruszyły natomiast z krótkim „szur, szur” – tutaj się roześmiałem na głos). Można się czepiać stylistycznie (itp.), ale to jest do dopracowania w parę minut. Bardzo mi się podobało!

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Anet

Dzięki za wypunktowanie! Dopiero teraz zauważyłem Twój komentarz :)

 

Marcin_Maksymilian

Cieszę się!

Wiem, że liczba sucharów w tekście czasem przekracza wartość krytyczną, ale miło wiedzieć, że nie jest najgorzej ;)

Wonszu, a co tam, suchara przesmarujesz śmietaną dwunastką i jedziesz dalej ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Melduję przeczytanie.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

 Fabuła: Dynamiczna, momentami śmieszna (choć czasami i też nie) historia, absurd wyszedł tutaj na dobre, zabieg z dwutorową konstrukcją i opisem wydarzeń z punktu widzenia psa świetnie się sprawdził. Spodziewałem się jednak jakiegoś mocniejszego zakończenia.

 

Oryginalność: Przyjęta konwencja to klasyka polskiego humoru „osiedlowego”, niektóre postaci powielają dobrze znane sterotypy, lecz z tego tła wybił się Tomeczek, Żenia, no i tytułowy Bardzo Głodny Pies. Niektóre gagi trochę odgrzewane, skontrastowanie dziwaczności kosmity z zachowaniem właściwym ludziom też już grano.

 

Język: Niektóre zdania brzmią naprawdę fajnie i naturalnie, niestety opowiadanie cierpi przez sporą ilość błędów, czasem dość rażących.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka