Oto on.
Srebrzystobiałe poszycie z tytanu lśni na tle smoliście czarnej galaktyki i zawstydza gwiazdy. Perfekcyjne połączenie elegancji, najnowszych cudów techniki i zabójczej skuteczności. Międzyplanetarny krążownik kompleksowy Lider – perła w koronie korporacji Mi&Das i dosłowny lider branży zbrojeniowej. Tradycyjny krążownik jedynie niszczy swój cel. Tymczasem ostrzał z krążownika kompleksowego daleko przekracza tę banalną granicę. Nie mówimy tu o unicestwieniu obiektu ataku, a wręcz wymazaniu wszelkiego śladu po jego istnieniu. Jednakże na razie Lider jest prototypem, lecz już wkrótce stanie się zalążkiem zupełnie nowej generacji okrętów wojennych. Generacji która wyniesie cały przemysł kosmozbrojeniowy na niewyobrażalny wcześniej poziom i zagwarantuje ludzkości monopol na władzę nad najdalszymi zakątkami wszechświata.
Lampy alarmowe pulsowały tak intensywnie, że ich obudowy zaczynała pokrywać siateczka drobnych pęknięć. Irytująco jednostajny jazgot syren pokładowych coraz mocniej wwiercał się do wnętrza człowieka przez każdy por w skórze. Jednak Genni Kinoffa nie poświęcał temu dużo uwagi. Aktualnie skupiał się na biegu ile sił w nogach dała mu matka natura i teraz miał do niej lekki żal, że nie był to dar zbyt hojny. Ze swoją lekko przysadzistą budową ciała, Genni dobrze wiedział, że z daleka wygląda jak kaczka maratończyk. Sprawy nie ułatwiał też biszkoptowy szczeniak, wiercący się pod pachą. Niemniej wbrew gorszej pozycji w wyścigu genów Kinoffa pokonywał kolejne metry pokładu Lidera w tempie, który życzliwi mu ludzie nazwaliby “szaleńczym”.
Kolejny zakręt zaliczony w kreskówkowym stylu “wyhamuj podskakując na jednej nodze”, krótsza kładka, dwa schodki w dół, obrót na poręczy o sto osiemdzisiąt stopni, korytarzyk, drabinka do góry, automatyczna śluza z czytnikiem identyfikatora, dłuższa kładka i kolejna śluza z czytnikiem. Następnie włożyć do ust kciuk przycięty przez ściągacz od cholernego identyfikatora, a potem puścić się sprintem wzdłuż krótszego korytarza.
Ostatni metr posadzki i nieco swoich obcasów Genni przeznaczył na ostre hamowanie, tak aby nie wpaść z impetem na mostek – General Director Humphry Davy bardzo tego nie lubił. Według niego nerwy źle wpływają na morale. Przecież żaden rozkaz nie mógł być poważnie potraktowany przez kogoś roztrzepanego jak bęben w zajechanej pralce. Niczym gorliwy ojciec Davy wciąż wpajał swoim ludziom, by zachowywali zimną krew. Nawet teraz, gdy wrogie torpedy kriotermiczne rozrywają wiązania miedzy atomami niecałe sto metrów od ciebie. Nie wyrywaj sobie włosów z głowy, kiedy odkryjesz, że jednocześnie twój supernowoczesny statek to jedna, wielka trumna ze złomu. Zachowaj kamienną twarz, również wtedy gdy wszyscy myślą, że to wszystko twoja wina. Możesz natomiast czuć lekki dyskomfort, kiedy wiesz, że poniekąd mają rację.
– Udało się tim liderze Kinoffa? – Dyrektor Davy zapytał Genniego, kiedy ten powoli wmaszerował na mostek.
Humphrey nie oderwał wzroku od bajecznie kolorowych i śmiertelnych fajerwerków po drugiej stronie frontowego okna. Na mostku było też zdecydowanie ciszej niż w reszcie statku. Zadbali o to pokładowi technicy, zmotywowani wyraźnym rozkazem dyrektora.
Konsola dowodzenia znajdowała się na niewielkim podwyższeniu niedaleko wejścia. Pozostałe stanowiska zainstalowano wokół niej, tak aby dyrektor mógł cały czas widzieć ekrany wszystkich na mostku. Jednak większość uwagi Davy’ego i tak zawsze pochłaniało ogromne, frontowe okno otwarte na kosmiczną pustkę. Oczywiście w świecie skanerów, laserów mierniczych i monitorów okno nie miało żadnego zastosowania, a nawet stanowiło najsłabszy element konstrukcyjny Lidera. Ale zdaniem projektantów korporacji Mi&Das maszyna służąca dosłownej anihilacji przeciwnika, musiała również prezentowac odpowiedni styl.
– Tak jest sir. Znalazłem kapsułkę. Teraz tylko pozostaje kejs jej odzyskania. – Haczyk na końcu zdania pociągnął za nutę zainteresowania wszystkich zebranych na mostku. Wścibskie uszy zassały przytłumioną uwerturę wybuchów i syren, powodując efektowną próżnię dźwięku.
– Odnoszę wrażenie, że pomimo ogłoszenia sukcesu informuje mnie pan o jego braku – odparł dyrektor, prezentując Gennimu swój niewzruszony profil.
Oczywiście Genni znał odwieczną regułę wypracowaną przez kolejne pokolenia niewolników, sług, parobków i stażystów. Otóż poziom tolerancji na złe wiadomości spada wprost proporcjonalnie do wzrostu rangi ich adresata. Dlatego w założeniu jednym z celów awansu jest posiadanie coraz większej ilości ludzi do rozwiązywania trywialnych problemów. Jednak praktyka życiowa pokazuje coś zupełnie odwrotnego.
– Sir, kapsułka była dokładnie tam, gdzie pan wskazał. – Genni dziarsko połaskotał dyrektorskie ego, po czym zszedł na bardziej ostrożny ton. – Choć trochę się spóźniłem. Wiem za to, że kod jest cały i bezpieczny. Co prawda zdobycie go może wywołać mały fakap, ale nie czekając na pański eprówal, pozwoliłem sobie podjąć pewne kroki. Może to zająć dłuższą chwilę, lecz z pewnością, po wpisaniu kodu, system odzyska pełną sprawność, a my ful kontrol nad statkiem.
Genni skierował oczy na kosmos i wybuchy za oknem. Starał się nie patrzeć na konsolę dowodzenia, przez którą to kwadrans temu Davy niechcący sparaliżował cały statek. Protokół bezpieczeństwa Lidera zakładał, że aby zmniejszyć ryzyko uprowadzenia jednostki, funkcje bojowe krążownika mogło odblokować jedynie specjalne hasło z autoryzacją General Directora. Trzykrotne błędne wpisane go unieruchamiało cały okręt do czasu wprowadzenia kodu zapasowego, zamkniętego w specjalnej kapsułce – tylko że jej położenie także znał wyłącznie Davy. Niestety pomysłodawca tej genialnej formy prewencji nie przewidział, że najsłabszym ogniwem schematu może okazać się sam dyrektor. Niemniej Davy w ogóle nie czuł się winny, więc zamiast niego to Genni zadręczał się, że znając dyrektora pozwolił mu na swobodę.
Davy potrzebował momentu na zastanowienie, a Genni cały czas stał na baczność, napięty niczym zbyt krótka struna w za dużej gitarze. Niestety efekt profesjonalizmu psuł wyrywający się, biszkoptowy labradorek, którego Team Leader wciąż twardo trzymał pod pachą.
– Zdobycie? W sensie…czy Ciapa został w to zamieszany? – zapytał Davy po chwili.
– Sir, mam absolutną pewność, że wskutek okoliczności niemożliwych do przewidzenia przez nikogo pański szczeniak, poprzez przełyk, stał się tymczasowym schowkiem na kapsułkę z naszym kodem restartującym. – zameldował Genni i przypomniał sobie o protokole. – Bardzo uroczym schowkiem, pozwolę sobie stwierdzić.
Dyrektor odwrócił się w odpowiednio wymierzonym tempie i podszedł do Genniego. Wziął psiaka na ręce, obejrzał z każdej strony, po czym wbił wzrok w czarne ślepia, jakby chciał prześwietlić go do samego ogona. W psich oczach Davy nie dostrzegł nic poza swoim odbiciem i bezgraniczną miłością.
– A swoją teorię opiera pan na…? – zapytał Davy wciąż analizując Ciapę.
– Strzępach pudełka po herbatnikach, tego w którym schował pan kapsułkę, oraz gumowym kurczaku.
– Kurczaku?
– Takim z piszczałką w środku sir. Jego głowa leżała pomiędzy kawałkami tektury.
– IMO mejn taskiem lidera Kinoffy jest dbanie o bezpieczeństwo służbowego sprzętu, w tym dyrektorskiego pieska – wtrącił Rupert Spivak, jak zawsze niepytany przez nikogo. Jego głos był lepki jak lep na muchy, a charakter przebiegły niczym łasica kandydująca w wyborach do leśnego senatu.
Junior Navigation Manager Rupert „Płaz” Spivak nie był lubiany przez nikogo, ale nawet mu to odpowiadało. Wyznawał zasadę, że wspinaczka po szczeblach kariery trwa za wolno, bo dużo lepiej użyć windy zasilanej trupami swoich konkurentów. W pewnym momencie służby korporacyjnej przylgnął do niego przydomek „Płaz”, bo też Rupert płaszczył się przed każdym z odrobiną władzy. Komplementami smarował przy każdej okazji, a jednocześnie stawał się oślizgły i jadowity, kiedy tylko odwracano głowy.
– Jako pański osobisty asystent, tim lider Kinoffa powinien być szczególnie ostrożny. – Spivak powtórzył dla pewności.
– Dziękuję za podzielenie się swoją opinią młodszy menadżerze Spivak. – Davy nie tyle zaakcentował słowo „młodszy”, co położył na nie kowadło. – Jednak FYI obecnie jest to sprawa drugorzędna, jeśli nawet nie trzecio. Niemniej warto zrobić brif o kwestii zabezpieczenia wrażliwych danych przy okazji kolejnego mitingu rady nadzorczej.
– Naturalnie sir. Chodziło mi tylko o dobro naszego pupila. – Płaz pospiesznie się wycofał, zacierając po sobie ślady głosem pełnym cukru i wężowej pokory.
Przeciwieństwem Spivaka i jego naturalnym wrogiem był Genni – całkiem uprzejmy gość pozbawiony wszelkiej potrzeby rywalizacji. To wystarczyło, by zyskać bezgraniczne zaufanie reszty załogi Lidera. Chociażby teraz Team Leader Kinoffa miał ze sobą identyfikator jednego ze sprzątaczy, ponieważ swój pożyczył komuś trzy dni temu. Poza tym Genni zasłynął jako „ten gość co wszystko załatwi”. Jednak czasami Genni miał po prostu wrażenie, że inni wolą widzieć same problemy, tam gdzie on możliwe rozwiązania. Jak na przykład wtedy, gdy udało mu się przemycić Ciapę na pokład Lidera, a wystarczyło zarejestrować szczeniaka jako część zaopatrzenia. Dyrektor chciał jedynie mieć przy sobie kochanego pupila, więc już nie dociekał dlaczego do wykazu zapasów kuchennych ktoś długopisem dopisał „specjał azjatycki”.
– Oczywiście. Nigdy nie posądziłbym pana o egoistyczne intencje. AFAIK jest pan podręcznikowym przykładem altruizmu – powiedział Davy bez cienia złośliwości.
– Zgadza się sir. Zawsze żałowałem, że jestem jedynakiem i nie mogłem opiekować się młodszym rodzeństwem – odpowiedział Płaz z lekko nerwowym uśmieszkiem. Co jak co, ale żarty przełożonego są śmieszne wręcz regulaminowo.
– To idealnie, bo mam dla pana specjalny task – odparł dyrektor, a Rupert wystrzelił na baczność. Błysk w oczach nawigatora zasygnalizował o wyświetleniu przed nimi wizji szybkiego awansu. – Ciapa wymaga ciągłej opieki. Uważnego trakowania momentu pojawienia się kapsułki z kodem. Rozumie pan co mam na myśli?
– Specjalny task? Tylko dla mnie?
– Dokładnie. Zgaduję, że mam pański akcept, więc junior nawigejszon menadżerze Spivak mianuję pana men…– Dyrektor wyhamował. Dawanie Płazowi zbyt dużej władzy przerodziłoby go z nieszkodliwego nadgorliwca w niebezpiecznego szaleńca. – Junior menadżerem ds. procesów wyjściowych…mhm tak. Rzecz jasna z dodatkowymi obowiązkami nie wiąże się podwyżka żołdu ani benefity.
– Tak jest panie dyrektorze! – Spivak z szacunkiem przejął Ciapę od dyrektora, zasalutował i kurczowo chwycił się pobliskiego pulpitu, gdy kolejny wybuch wstrząsnął całym statkiem.
Reszta załogi na mostku nie była pochłonięta rozmową i interesowały ją inne rzeczy, jak np. trzymanie Lidera w jednym kawałku. Przy konsoli komunikacyjnej kilka zgarbionych i ciasno zbitych pleców żywo wymieniało się informacjami, lecz na tyle cicho, by nieoficjalne rozkazy nie dobiegły do dyrektorskich uszu. Jako że chwilowo stał się niepotrzebny Genni westchnął ciężko i podszedł do zebranych. Pomimo ostatnich wydarzeń załoga w dalszym ciągu nie zwątpiła w jego nadnaturalne umiejętności organizacyjne. Zgodziliby się na wszystko, co Genni zaproponuje, choć sam Genni na to się nie zgadzał.
– …niespodziewanie wyleciał z nadświetlnej zaraz obok naszej jednostki. Próżniarze pierwsi otworzyli ogień. Kod autoryzacyjny został trzykrotnie źle wprowadzony, przez co cały statek uległ blokadzie…– referował do mikrofonu jeden z operatorów.
Genni już miał prosić o krótki opis sytuacji, ale stojący obok kucharz Pan Kanapka wyszedł z odpowiedzią. Chwilę przed atakiem przyniósł na mostek nową dostawę bułek z szynką, a że było tu ciekawiej niż w kuchni, to postanowił zostać.
– Robimy trzeci kol do saportu. Za każdym razem fidbek mówi, że brif sytuacji jest za mało dokładny. Wcisnęliśmy też kit, że ten zapasowy kod się zgubił.
– …nie jesteśmy w stanie uruchomić napędu, ani broni pokładowej. Działają jedynie tarcze i lasery dezorientujące, ale i tak już ledwo ciągną. Ekrany wciąż wyświetlają komunikat “Dostęp zablokowany. Skontaktuj się z administratorem sieci”…
– Może dodajcie jeszcze fejwor o to, by w kodzie nie było żadnych zer, bo znów dyr…ktoś pomyli je z dużą literą “O”. – Genni odrobinę ulżył sobie cynizmem.
– …prosimy również o brak zer w kodzie, by nie doszło do fakapu – przekazał spiker bez cienia wahania. Szybko przewertował listę kodów, zatrzymał się w sekcji alarmowej i dokładnie przeliterował ten zapisany najgrubszymi, najczerwieńszymi literami. – A.S.A.P.
Przerażony Genni odnotował w głowie, żeby na przyszłość informować ludzi kiedy zaczyna żartować.
Atmosfera na mostku gęstniała szybciej niż rosół w lodówce i stawała się równie nieciekawa. Dyrektor dalej stał nieruchomo przy swojej konsoli, ale reszta załogi coraz bardziej poddawała się nerwom. Wszystko wskazywało na to, że próżniarze postanowili urządzić sobie wietrzenie składu amunicji. Nie tracąc czasu na koncentrowanie ostrzału i przebicie osłon, piraci pokrywali cały kadłub Lidera chmurą różnokolorowych eksplozji. Wyczyn tym bardziej godny odnotowania, że podstarzała krypa piratów była co najmniej kilkaset razy mniejsza od lśniącego krążownika korporacji Mi&Das. Próżniarze robili pętle, korkociągi, oblatywali Lidera z każdej strony, ani na chwilę nie przerywając ognia. Zupełnie jakby bardzo zmaltretowany przez życie giez postanowił wyładować swoją frustrację na sparaliżowanym rumaku czystej krwi. Taką opowieścią szanujący się pirat czym prędzej pochwaliłby się w każdej napotkanej kantynie, garkuchni czy sklepie z pamiątkami. Skoro jednak w obecnej chwili widownia była dość ograniczona…
Wybuchy ustały, a ciszę rozdzierało jedynie miarowe buczenie alarmu pokładowego. W pewnej chwili z sufitu przed frontowym oknem zsunął się wielki ekran z wyświetlonym komunikatem:
“Połączenie przychodzące od – 370HSSV 0773H. Przyjąć? [Y/N]? “
Trzydzieści par oczu skierowało się na dyrektora Davy’ego. Humphrey dumnie wypiął pierś i lekko uniósł podbródek, przyjmując odpowiednią dla trudnych rozmów wersję postawy bokserskiej. Lekkim skinieniem głowy dał znak łącznikowi i zmrużył oczy, podnosząc niewidzialną gardę. Na ekranie pojawiły się wyszczerzone, podziurawione zęby, by po chwili ustąpić miejsca reszcie głowy właściciela, kiedy ten odsunął się od kamery. Łysa, niedomyta z sadzy twarz doskonale pasowała do reszty statku pirata. Oparcie fotela dowódcy próżniarzy było poszarpane i miejscami wychodziła z niego gąbka. Większość mostka skrywał mrok, ale i tak dało się zobaczyć, że rdza miała tam niezłą ucztę. Genniemu wydawało się, że słyszy syk uciekającej pary. Próżniarz zaczął szybko pisać na klawiaturze, nie przerywając paskudnego uśmiechu.
„Siema ziemniaki!!1! Ladna lajba XD ” przemówiły zielone napisy wyświetlone pod piratem, po czym próżniarz odchylił się do tyłu i bezgłośnie ryknął ze śmiechu.
W kosmosie tlen jest luksusem, dlatego próżniarze od małego uczą się zużywać go jak najmniej. W imię oszczędności zrezygnowali z mowy werbalnej na rzecz komunikowania się pisanymi wiadomościami oraz gestami. Podobno takie rozwiązanie ma sporo zalet. Jest ciszej, ludzie porozumiewają się bardziej przemyślanie, a butla z tlenem jest doskonałym prezentem na każdą okazję. Niestety jednocześnie swój renesans przeżywają mimowie.
– Raczy pan wybaczyć, ale słabo znam wasz lengłydż – powiedział dyrektor Davy. – Do tej pory mogłem was spotkać jedynie jako koordynaty artyleryjskie. AFAIK wspomniane “ziemniaki” to pewnie pospolite określenie nas, Ziemian. Pozwolę zatem odpowiednio się przedstawić. Jestem general direktor Humphry Davy z korporacji Mi&Das. A tę wątpliwą przyjemność mam z…?
Dyrektorowi odpowiedział kolejny bezgłośny śmiech, a zaraz potem szybkie stukanie na klawiaturze. Próżniarz był młody. Genni dopiero teraz zauważył białe łebki pryszczy przebijające się spomiędzy plam sadzy.
„Jestem Sweg a to moje Dzieci Nowego Millenium at your service 3:) ”. – Zakomunikował kolejny napis. Uśmieszek na twarzy Swega nieco stężał, gdy próżniarz wykonał teatralny ukłon. Dyrektor skinął głową.
„Any last words zanim was zmieciemy”
„???” – zapytały dwie następne wiadomości.
– W obecnym kejsie może wam się wydawać, że macie przewagę. FYI jesteście w błędzie. Mi&Das jest światowym liderem w dostarczaniu rozwiązań bojowych, militarnych i wojskowych. Tworzymy postęp, zapewniamy ewolucję naszym klientom. Naszą misją jest niszczenie wszelkich form zepsucia i deprawacji. – Davy wyrecytował pierwsze zdania ulotki dla nowych pracowników korporacji, a kątem oka Genni widział, jak Płaz bezgłośnie powtarzał za dyrektorem każde słowo. – Skoro jednak na razie obyło się bez ofiar, daję wam szansę na poddanie się. Dedlajn na wasz akcept mija za trzydzieści sekund.
„Dafuq? (@_@) To wy macie sie poddac lol. #epicfail”. – Zabłysł napis i zdziwienie na twarzy Swega.
– Cóż, nasz bekap zaraz tu się zjawi, a wtedy nie będzie czasu na kolejny miting. Są raptem parę klików od naszego kwadratu. Ostatni raz proponuję wam bezwarunkową kapitulację zanim sytuacja się skomplikuje.
Żaden mięsień na dyrektorskiej twarzy nawet nie drgnął – Genni obserwował uważnie. Skubany zachowuje kamienną twarz pomimo tego, że sytuacja już się skomplikowała. Niemożliwe żeby ktoś miał w sobie tyle optymizmu.
„Albo ślepej głupoty” zapiszczał głos z jakiegoś ciemnego, nieznanego wcześniej miejsca w podświadomości Genniego.
Zwątpienie zaczęło stopniowo zajmować kolejne kawałki pryszczy i sadzy na twarzy Swega. Był piratem od urodzenia, a magazynek od pistoletu służył za mu pierwszą grzechotkę. Potem dwanaście lat latania pod cudzymi banderami, by kolejne pięć lansować swoją własną markę. Dużo widział i słyszał drugie tyle, ale jeszcze nigdy ofiara bliska śmierci nie okazywała mu łaski. Co jak co, ale to zawsze był przywilej strony dominującej.
„8D”
„ROTFL LMAO”
„wy przegraliscie wiec to my mozemy sie nad wami zlitowac. Just sayin’ ”. – Pojawiły się kolejne wiadomości jedna pod drugą.
Dyrektor okazał najszczersze zdumienie.
– Obawiam się, że jest zupełnie odwrotnie. Wszystkie kejpiaje wskazują, że w dalszej perspektywie nasz chwilowy brak aktywności ofensywnej nie przełoży się na korzystny dla was balans profit-end-loses. To my okazujemy wam teraz litość.
„#facepalm” – napisał Sweg, po czym głośno plasnął się otwartą dłonią w czoło. – „Nasza wygrana! Pwned noobs! My dajemy wam laske. Won! Jazda ztad!!1”.
Genni osłupiał, będąc pod wrażeniem umiejętności negocjacyjnych dyrektora Davy`iego. Jednak sekundę później cichy głosik trzepnął Kinoffę w tył głowy, że przecież Humphrey nie ma żadnych umiejętności negocjacyjnych, więc przebieg rozmowy podyktował przypadek. Genni szybko rzucił okiem na konsolę komunikacji, ale ziemski support wciąż milczał.
– Sir, mogę pana prosić na słówko? – Kinoffa nachylił się do dyrektora zanim ten zdążył odezwać się do pirata. – Nie chce się wtrącać w miting, ale czy nie sądzi pan, że może warto by chwilę dłużej rozważyć ich propozycję?
Od stóp do głowy Genni został zmierzony wzrokiem pełnym najgłębszego niedowierzania. Struchlał i sam siebie skarcił, ale przecież znów robił to co należy.
– Nonsens tim liderze Kinoffa. Jeszcze chwila, a te prymitywy się poddadzą. Jaki mają inny czojs? Zawsze powtarzam, że jest pan moim największym odkryciem, lecz teraz proszę pozostawić to mnie.
– Oczywiście sir i dziękuję. Chciałbym jednak zasugerować, że nawet udając interest możemy łatwo zyskać trochę czasu, na tyle aby fidbek z zapasowym kodem zdążył do nas dotrzeć. Póki co i tak nie możemy nawet odpalić silników.
– Czy wy właśnie mówicie dyrektorowi, co powinien robić tim liderze Kinoffa? – Spivak od dłuższego czasu czekał na moment kiedy mógłby kogoś zdenerwować. – Nie ufacie jego ocenie sytuacji?
– Nawet bym nie śmiał. Mam całkowite zaufanie do pańskiej intuicji dyrektorze Davy. – “Szczególnie jeśli ktoś popchnie ją w dobrym kierunku” Genni dopowiedział już w myślach. – Czy kejs Ciapy jest bliski finalizacji, młodszy menadżerze Spivak?
– Wyznaczony target jest bliżej niż dalej, tim liderze Kinoffa – odparł dumnie Spivak i popatrzył na bawiącego się szczeniaka z czułością lisa, który ze skraju lasu obserwuje karmienie kur.
– W takim razie poszukam doktora Simonyana, by przyspieszył kejs odpowiednim medykamentem. Po drodze zabiorę dla pana również mopa i ręczniki. – Genni nie mógł się powstrzymać.
– Doskonale liderze Kinoffa. Zawsze należy szanować ludzi bezinteresownych oraz wykazujących inicjatywę. – Dyrektor jednocześnie pochwalił i pouczył. Nawet, w perspektywie rychłej katastrofy ojcowska część natury Davy’ego nie dawała za wygraną. – Proszę się pospieszyć. Pomimo optymistycznych zapewnień ze strony młodszego menadżera Spivaka, myślę że kondycja Ciapy wymaga szybkiej weryfikacji. Poza tym ten kripi próżniarz zaczyna robić się nieprzewidywalny.
Podobno pies często dzieli charakter po swoim właścicielu. Pewnie gdyby Ciapa spędził z dyrektorem więcej czasu, to jego szczekanie stałoby się poważne i przemyślane, a ganianie za własnym ogonem nie wchodziłoby w rachubę. Jednak mając niecały rok szczeniak, zdążył na razie nauczyć się od Davy’ego jedynie optymizmu. Pośród wszystkich obecnych na mostku, tylko ta dwójka nie straciła głowy, gdy Swegowi skończyła się cierpliwość i wybuchy rozbrzmiały na nowo. Dyrektor chłodnym wzrokiem analizował morze błyskających kontrolek na konsoli dowodzenia, a Ciapa radośnie podgryzał pięty reszty załogi.
Tymczasem duża dawka stresu spaliła u Genniego trochę kalorii. Dlatego poprawił pas i szybkim krokiem ruszył w kierunku drzwi, by być gotowym do sprintu już na korytarzu. Jednak plany Genniego zostały gwałtownie zatrzymane na barku Ester Östlund, Senior Artillery Specialist, która akurat wchodziła na mostek. Kinoffa odbił się od niej jak kauczukowa piłka od żelbetonowej ściany i po kilku chwiejnych krokach wylądował na plecach. Warto wspomnieć, że Ester była mniejsza od Genniego o głowę, a większość udziałów w budowie jej ciała należała do ścięgien i kości. Niemniej słabszą tężyznę fizyczną nadrabiała stalową determinacją.
Ester wmaszerowała na mostek tak raźnie, że Genni ledwo zdążył pozbierać się z podłogi, by nie zostać rozdeptanym przez oficerki, rozmiar trzydzieści cztery.
– Pogięło cię Kinoffa?! – Główna artylerzystka miała raczej bezpośredni charakter. – Patrz gdzie leziesz. Dyrektorze! Przyłapałam tego ciołka na dolnym pokładzie, gdy próbował wleźć do ładownicy jednego z dział.
Reszta załogi zdołała oderwać wzrok od drobnej, oślepiającej pewnością siebie blondynki i zauważyła osiłka, którego Ester ciągnęła za kołnierz lekarskiego fartucha. HR Doctor Baba Simonyan należał do osób, które niezależnie od okoliczności zawsze będą górować wzrostem i szerokością.
– Przypilnowałam też, by wszystkie lufy były rozgrzane i gotowe do zmiecenia tych zawszonych kundli z powie…przestrz…pola widzenia, jak tylko da pan znać sir.
Jako osoba prostolinijna Ester miała w życiu jedno marzenie – w prawdziwej bitwie móc postrzelać z największego działa jakie zbudowano. Co prawda Ester pasowała do korporacyjnego życia jak pięść do nosa, ale że na chwilę obecną takie działo znajdowało się na pokładzie Lidera, to czego człowiek nie zrobi dla marzeń. Niestety, teraz Mi&Das nie prowadził żadnej otwartej wojny, więc pomimo błyskawicznych awansów i zarwanych nocy najmłodsza Senior Artillery Specialist w historii Akademii miała marne szanse na zrealizowanie długo wyczekiwanego pragnienia. Kiedy jednak w końcu czystym przypadkiem trafiła się okazja, jakiś wyżej postawiony kretyn zablokował cały system. Było oczywiste, że za chwilę ktoś dostanie w zęby.
– Doskonała wiadomość artylerzystko Östlund – odparł dyrektor Davy, nie zauważając, jak Ester bezgłośnie dopowiada „starsza” – Ostrzał będzie możliwy, kiedy tylko saport upora się z drobną usterką. Proszę o cierpliwość. Co do kejsu niedoszłego człowieka-torpedy, tuszę że nie pozbawiła go pani przytomności? Niezależnie od jego postawy, jest to jednak nasz jedyny medyk na pokładzie i jego obecna pomoc byłaby nieoceniona.
– Nawet go nie drasnęłam. Łachmyta za bardzo się znieczulił i nie było sensu marnować na niego ręki.
– Obawiam się, że nie rozumiem i potrzebuję dokładniejszy brif.
– Baba się skuł. Urobił? Ululał? – westchnęła Ester. Twarz dyrektora dalej nie wykazywała śladu zrozumienia. – Doktor Simonyan zużył na sobie resztki swoich zapasów rumu. Tego którego używał podczas spotkań terapeutycznych z załogą.
– Ale przecież alkohol na pokładzie jest zabroniony i HR doktor Simonyan, doskonale o tym wie.
– Cóż, trzymanie zwierząt także – wypaliła Ester. – Ale w końcu nic tak nie rozwiązuje człowiekowi języka, jak kilka procentów, nie mam racji kompania?
Wśród załogi pojawiły się pojedyncze przytaknięcia, ale nie na tyle wyraźne, by dyrektor mógł zidentyfikować ich nadawców. Niemniej do gabinetu Baby, jako jedynego źródła alkoholu w promieniu kilku tysięcy lat świetlnych, i tak chodził prawie każdy na Liderze. Nieoficjalnie panowała epidemia „ogólnego zmęczenia” i „braku motywacji do służby”.
Najwyraźniej umysł Baby wciąż wykazywał względną aktywność. Słysząc, że o nim mowa doktor HR chwiejnie wstał z pomocą najbliższego pulpitu. Następnie położył rękę na sercu i zaczął kiwać głową. Nie wiadomo, czy to ostatnie było zamierzone, czy spowodowane wstrząsami od kolejnych eksplozji.
– Przepraszam wszystkich i każdego z osobna. Naturalnie brzydzę się alkoholem, ale to tam…– Baba machnął ręką, i przy okazji całym sobą, w kierunku frontowego okna oraz wybuchów. Kiwanie głową nie zostało przerwane. – Weźmy uznajmy to za okoliczności łagodzące.
– Doktorze Simonyan. Pańskie zachowanie jest daleko poniżej oczekiwanej normy. Radzę jak najszybciej doprowadzić się do żołnierskich kejpiaj – powiedział spokojnie dyrektor Davy, choć każde słowo smagało niczym bicz. – Może pan uratować resztki swojej reputacji pomagając nam z pewnym isiu. Proszę mi powiedzieć, w jakim stopniu pański doktorat z zakresu schorzeń kosmopochodnych obejmował ficzery weterynarii, w tym ekstrakcję obiektów połkniętych?
Davy skinął na Płaza, który od dłuższej chwili wypalał Ester pogardliwym wzrokiem. Spivak oderwał psa od swojego buta, podszedł i z ostrożnością godną największych dzieł sztuki niechętnie podał Ciapę doktorowi. Simonyana także miał głęboko w poważaniu, ponieważ lekarz ciągle zwracał uwagę Płazowi, że mobbing wobec osób niższych szarżą jest zabroniony. Niestety za każdym razem dyskusja rozbijała się o „To niby jak inaczej mają pamiętać, że są niżsi rangą, hę?”.
Doktor HR wziął psiaka. Położył go na grzbiecie na jednej ręce, a drugą zaczął energicznie drapać Ciapę po brzuchu, głupkowato się przy tym śmiejąc. Chwilę później Baba spoważniał, przeanalizował ten koniec psa, który nie szczekał radośnie, oddał szczeniaka Płazowi, po czym spojrzał dyrektorowi głęboko w czubek nosa.
– Etyka lekarska wymaga, abym był z panem szczery. – Baba westchnął. – Zrobiłem wszystko co w mojej mocy. Pozostaje mieć nadzieję.
Pomimo coraz głośniejszych wybuchów Genni usłyszał, jak powietrze z leciutkim sykiem ulatuje z dyrektora Davy’ego. Od momentu ataku próżniowców wewnętrzna samodyscyplina Humphrey’a wytrzymywała bez zarzutu, ale teraz jedna powieka zaczynała niebezpiecznie drgać.
– Taaak, dziękuję doktorze Simonyan. – Dyrektor podziękował głosem zimnym jak kosmiczna próżnia.
– Oczywiście jest jeszcze jeden sposób, ale z uwagi na niebezpieczeństwo fakapu, akcept nie może należeć do mnie.
– Jakie liderze Simonyan? – Davy zapytał ostrzegawczo, ale Baba był zbyt znieczulony na jakiekolwiek sugestie.
– Na zajęciach ambulatoryjnych mieliśmy ćwiczenia z sekcji mysz…
– Dziękuję młodszy asystencie Simonyan.
– Tutaj nawet będzie łatwiej, bo piesek jest przecież większy…
Połączeni niewidzialną nicią porozumienia Genni i Ester równocześnie doskoczyli i odciągnęli Babę od dyrektora. Widocznie pomimo hardości charakteru Ester bardziej zależało na upomnieniu Baby niż na wyroku.
Na Liderze służyło prawie trzystu ludzi, a dzięki systemowi wymiany drobnych przysług Genni poznał prawie każdego. Jednak to właśnie Ester wydawała mu się dużo ciekawsza od reszty. Wyznawała podobną do niego filozofię „robię swoje i nie mówię ci, jak ty masz robić swoje”, a jej nieskomplikowane podejście do życia uniemożliwiało prowadzenie większych kłótni, co szczególnie podobało się Genniemu. Oczywiście nigdy jej tego nie powiedział. Wszyscy słyszeli, że pierwsze minuty jako dowódca zespołu artylerzystów, składającego się w całości mężczyzn, Ester przeznaczyła na pokaz swojego prawego sierpowego na niejakim Koguciku, później nazywanym Szczerbakiem.
Masywny Baba pozwolił Ester i Genniemu dociągnąć się do wyjścia. Już Genni otwierał śluzę znienawidzonym identyfikatorem, gdy oczy wypełniła oślepiająca biel, a uszy stłamsił huk odczuwalny echem aż w żołądku. Przez moment Kinoffa zastanawiał się, czy nie umarł, lecz ściągacz od identyfikatora kolejny raz przyciął mu palce i zweryfikował ten pogląd. Po chwili biel przed oczami zaczęła nabierać kolorów oraz kształtów, a tumult ustąpił miejsca wibrującemu rykowi syreny. Początkowo twarze wszystkich na mostku miały wyraz podobnego zdezorientowania. Lecz szybko ustąpiło ono miejsca przerażeniu, gdy kolejni wskazywali na kilkucentymetrowe pęknięcie na środku frontowego okna. Dwutonowy pocisk kriotermiczny wreszcie przedarł się przez obronę i rąbnął bezpośrednio w statek.
– Do szalup! – zakrzyknęło trzydzieści gardeł, ale tylko to trzydzieste pierwsze miało tu decydujący głos.
Davy stał zwrócony plecami do Genniego, jednak ten znał dyrektora na tyle długo, by wiedzieć, że jego twarz dalej wyrażała stoicki spokój. Zamiast miotać gorączkowymi rozkazami Davy dokładnie zmierzył wzrokiem pęknięcie, ewidentnie wyliczając wytrzymałość statku pomnożoną przez czas potrzebny na przybycie posiłków w stosunku do szans na następne trafienie.
– Zostać na miejscach. – Davy odparł bez emocji po kilku sekundach. – Jak wygląda kejs z suportem?
– Chwilę temu dostaliśmy fidbek, że zgłoszenie zostało przyjęte, lecz póki co nie otrzymaliśmy nic konkretniejszego. – odpowiedział jeden ze specjalistów łącznikowych po chwilowym szoku, po czym zreflektował się i dodał. – Panie dyrektorze sir.
– To akurat całkiem konkretna informacja żołnierzu. Wiemy, że CSO już pracuje nad naszym fakapem, a to odpowiedni ludzie na odpowiednim miejscu.
„To zupełnie jak klaun w cyrku” pomyślał Genni, który uznał że nie ma już sensu wynosić Baby z mostka, skoro dyrektor przestał się nim interesować. Rozsądek podpowiadał zostanie tutaj.
– Jestem też pewny, że bekap przybędzie lada moment, a piraci umkną na sam widok naszej armady – dodał Davy, choć pewność w jego głosie nie rozwiała niczyich wątpliwości. No może poza nawigatorem Spivakiem, który trzymał Ciapę tak kurczowo, jakby to była jedyna pewna rzecz w jego życiu. W końcu pies zdołał wykręcić głowę na tyle, by ugryźć Płaza w nadgarstek. Niemniej Spivak, przejęty słowami dyrektora, nawet nie zauważył, jak szczeniak wyśliznął się i pomknął raźno ku swojemu panu.
W tym samym momencie Ester kompletnie straciła cierpliwość. Popatrzyła na Genniego, znacząco skinęła głową i oboje jednocześnie upuścili Babę. Ponad stukilogramowy doktor HR gruchnął o metalową posadzkę, ale nie przejął się tym zbytnio, bo akurat uciął sobie drzemkę. Ester ruszyła w kierunku dyrektora, ale zdołała przejść kilka kroków zanim Kinoffa złapał ją za rękę.
– No co ty. Przecież on prędzej sam nas wszystkich wysadzi zamiast pozwolić na ucieczkę – powiedział.
Starsza artylerzystka najpierw popatrzyła na jego uścisk, potem na Genniego, następnie na wolne już przedramię, ale nic nie odpowiedziała. Jako człowiek ułożony Genni nie mógł w żaden sposób przejrzeć nieobliczalnych myśli wściekłej Ester. Dlatego nic dziwnego, że gdy artylerzystka zobaczyła biegnącego Ciapę i skoczyła na niego jak pantera, przygważdżając go do podłogi, Kinoffa razem z innymi stał i zastanawiał się, czy oczy go nie okłamują. Korzystając z zaskoczenia Ester przycisnęła szczeniaka do piersi i rzuciła się w kierunku drzwi.
Jako zawsze trzeźwo myślący pierwszy zareagował dyrektor i odkrzyknął coś do Genniego, gdy Ester przemknęła obok niego w pozycji rozpędzonego zawodnika rugby. Jednak skołowany Team Leader nie ruszył się z miejsca, więc Davy sam pognał za uciekinierką. Pomimo podeszłego wieku kondycją nie ustępował młodziutkiej Ester. Wypadli na korytarz i popędzili jedno za drugim, a drzwi powoli zamknęły się z eleganckim sykiem.
W ogólnym milczeniu i bezruchu wszyscy zdali sobie sprawę, że bez dyrektora i chwilowo nieczynnego doktora HR, to Genni został najstarszym stopniem na mostku dowodzenia. Tylko że równocześnie z młodszym menadżerem Spivakiem.
– Słyszeliście dyrektora! Zostać na miejscu! I niech żaden nawet nie myśli o uciekaniu! – zaskrzeczał Płaz, a szalone ogniki ambicji zabłysły w jego oczach.
To nie wydawało się możliwe, ale sytuacja dała radę stać się jeszcze gorsza niż przedtem. Raz po raz rzucano Genniemu błagalne spojrzenia. Wiedział, że ze Spivakiem u steru wszyscy będą trupami nawet bez udziału próżniarzy. Jednak z drugiej strony wrodzony brak pewności siebie i uprzejmość wywoływały u Genniego wstręt do wszelkich form rozstawiania ludzi po kątach.
Dylemat Team Leadera nieoczekiwanie rozwiązał za niego doktor Simonyan. Olbrzym wstał całkiem pionowo i chybotliwie ruszył do Spivaka. Mimo to młodszy menadżer, oślepiony wizją swojej błyskawicznej kariery nawet nie zauważył sunącej ku niemu pieści lekarza pokładowego. Płaz zakręcił się w nieco baletowym stylu, po czym upadł na wyciagnięte ramiona Baby. Doktor zarzucił go sobie na ramię i spojrzał mętnym wzrokiem na Genniego, po czym wymaszerował z mostka. Zapanowała wyczekująca pauza. Wypowiedzenie odpowiednich słów było tylko formalnością.
– Eeee…uciekamy? – Genni zasugerował swój pierwszy rozkaz w życiu.
Gotowa na to załoga skoczyła z miejsc, a Pana Kanapka pociągnął za dźwignię sygnalizacyjną. Wnętrze mostka wypełniła czerwona łuna świateł ewakuacyjnych, podczas gdy megafony i osobiste komunikatory ponętnym, kobiecym głosem poprosiły o spokojne udanie się do szalup.
Podobno kapitan powinien ostatni zejść z pokładu. Jednak, jako że dowódcą został niepytany, Genni poczuł się w pełni uprawiony do szybkiej ucieczki. Później podczas śledztwa opisał drogę pomiędzy mostkiem, a szalupą, jako zlepek ryku syren, szybkiego tupotu nóg i dużej ilości czerwieni. Dopiero gdy w zeznaniu dotarł do działu E, gdzie mieściły się kapsuły ratunkowe, mógł podać więcej szczegółów.
Przeciskając się przez tłum, Genni zobaczył, jak w jednej z szalup rosły doktor Simonyan ostrożnie poprawiał pasy bezpieczeństwa małemu, wciąż półprzytomnemu Spivakowi. Młodszy menadżer siedział z durnym uśmieszkiem, zamknięty w swojej fantazji. Gdyby Płaz nie był pluskwą w ludzkiej skórze, to może nawet Genniemu byłoby go żal. Z niewyobrażalną ulgą Kinoffa opadł wreszcie na wolny fotel w następnej kapsule, zapiął uprząż i mocno wypuścił powietrze z płuc. Dwie sekundy później zatrzaśnięto śluzę, a potężne szarpnięcie i turbulencje zasygnalizowały udaną ucieczkę.
Kątem oka Genni dostrzegł jasnoblond włosy o jeden fotel na lewo od siebie. Pomiędzy nim, a Ester siedział Humphrey. Na kolanach trzymał biszkoptowego labradora. Głaskał go czule i spokojnie patrzył przez okienko, jak seria białych eksplozji zamienia krążownik kompleksowy Lider, dumę korporacji Mi&Das, w chmurę drogiego złomu.
– Dyrektorze? – zapytał ostrożnie Genni, starając się podzielić wzrok pomiędzy Davy’ego i piękne zgliszcza na zewnątrz.
– Hmm…miałem rację, że był pan moim największym odkryciem – odparł Davy po chwili. Ku swojemu zdumieniu, Kinoffa zobaczył na jego twarzy lekki uśmiech.
– Czyli nie ma pan żalu o statek?
– Oczywiście, że mam. To regularna służba korporacyjna i każda niesubordynacja to zwyczajny bunt. Za taki grozi sąd dyscyplinarny – odrzekł Davy stanowczym, zwyczajnym sobie tonem. Jednak malutki błysk radości w jego oczach sugerował, że w dyrektorze zaszła jakaś zmiana. – Z drugiej jednak strony, pan i artylerzystka Östlund, uratowaliście życie kilkuset ludzi, podczas gdy ja źle oceniłem sytuację. Widzicie, dobry specjalista musi pamiętać o czterech rzeczach: o swoich ludziach, o rozkazach i o tym kto ostatecznie podpisze oficjalny raport.
– A czwarta rzecz panie dyrektorze?
Davy nachylił się do Genniego, uśmiechnął konspiracyjnie i zniżył głos.
– Że papier przyjmie wszystko.