- Opowiadanie: Światowider - Kiedy sowa zakwili...

Kiedy sowa zakwili...

Krótka uwaga bibliograficzna: bardziej zainteresowanych warstwą historyczną odsyłam do artykułu Michała Depty w Historycznym Przeglądzie Wojskowym, na którym też się głównie opierałem (ale najpierw przeczytajcie opowiadanie!).

Końcowy cytat pochodzi z autentycznej relacji z bitwy pod Białą Cerkwią.

Bardzo dziękuję za betę NWMowi i ac.

 

Życzę miłego czytania!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Kiedy sowa zakwili...

Połecki jechał przez obóz, klnąc na czym świat stoi. Jeszcze kilka miesięcy temu rozbijał się po bogatych szynkach na śląskim pograniczu, gdzie nietrudno było i o rozrywkę, i o pracę. Nadal nie mógł pojąć, jak trafił na drugi kraniec Rzeczypospolitej, tu, na Dzikie Pola, na których podłoga w izbach była równą rzadkością co drzewa na stepie. Ale cóż, gdy stary przyjaciel prosi w gościnę, nie odmawia mu się, choćby mieszkał na ukrainie świata. A przecież nikt nie mógł przewidzieć, że akurat w tym samym czasie wojska kwarciane postanowią opuścić tę okolicę, zostawiając ją na pastwę tatarskiej ordy, we wspomnianym przyjacielu zaś obudzą się nagle nastroje patriotyczne, które obu ich zawiodą prosto pod pohańską paszczę.

Połecki myślał, że już nie może być gorzej, ale czarę goryczy przelało wezwanie od naczelnego wodza. Nie potrafił dociec, po co regimentarz pragnie widzieć takiego prostego szlachcica jak on. Im bardziej zbliżał się do kwatery dowódcy, tym czarniejsze możliwości rodziła jego wyobraźnia. W końcu dotarł do zameczku księcia Zbaraskiego, w którym na czas popasu stanął naczelny wódz. Poprowadzono go do głównej izby gródku. Pod przeciwległą do wejścia ścianą stał zasłany mapami stół. Nad nim pochylał się ubrany w prosty żupan, dojrzałych już lat człowiek – regimentarz Stefan Chmielecki, chorąży bracławski.

– Witam waszmości. Waćpan służysz w chorągwi panów Mikulińskich, nie mylę się?

– Tak jest, wasza miłość.

Chmielecki pokiwał głową.

– Powiadano mi, że w czas pokoju trudnisz się waść łowieniem infamisów. Zali prawda to?

Połecki zawahał się. Profesja łowcy głów nie miała wśród szlachty powodzenia, wzbudzała wręcz strach i obrzydzenie. Może regimentarz chciał go oddalić od obozu? Jednak, po chwili zastanowienia, szlachcic postanowił powiedzieć prawdę.

– Tak jest.

– To i z charakternikami zapewne miewałeś waszmość traktament?

– Jako żywo, wasza miłość.

– To dobrze, bo mam dla waćpana zadanie. Pewnie wiesz waszmość, żeśmy się onegdaj z Kozakami regestrowymi połączyli. Dzieje się wśród nich jedna rzecz, która mnie o szczerą alteracyę przyprawia. Otóż jeden z owych mołojców, niejaki Tychij z czehryńskiego kurzenia, trzyma ponoć sowę ogromną. Ta mi swymi śpiewami spać po nocy nie daje, a doszły mnie słuchy, że i między żołnierstwem ochotę umniejsza. Bo przecie wiadomo, że „kiedy sowa zakwili, umrzeć komuś po chwili”. Dość mamy w tej kampaniji zmartwień, nie trzeba nam jeszcze złych omenów.

– Nie może wasza miłość kazać po prostu Kozakowi sowę precz pognać, albo posłać pachołków, by na ruszt ją wbili? – zapytał z niechęcią. Nie myślał, że wezwano go, by ganiał za sowami.

– Widać, żeś waszmość nietutejszy. Wiedz, że z Zaporożcem nie lza się obchodzić jak z byle chamem. Wszyscy tu jesteśmy na łasce i niełasce hetmana Doroszeńki. Przeć ja mam pod sobą jeno sześciuset kwarcianych, garść pocztów prywatnych i kupę takich jak waćpan wolentarzy, z którymi nigdy nie wiadomo, co im do łba strzeli. A nietrzebaż wiele, by Kozaków rozsierdzić. Starczy jedna niepotrzebna wiolencyja, jedna niesprawiedliwość, a Doroszeńko wyprowadzi ze sobą z obozu cały regestr. A wtedy gorze nam i Rzeczypospolitej!

– Co tedy mam czynić?

– Musisz się waść wywiedzieć ostrożnie i bez hałasu, zali owa sowa to zwykły ptak, czy jucha jakaś diabelska. Kozacy przeciwko unii z Kościołem naszym gardłują, a sami raczej wiedźm z piekła rodem niż popów gotowi słuchać. Tedy charakterników, upirów, czarownic i całego tego czartowskiego pomiotu pośród nich nie brak.

Połecki mimo woli przygryzł wąsa. Jakoś nie chciało mu się wierzyć w demoniczne konotacje nieszczęsnego ptaka.

– A później?

– Pozbądź się po cichu sowy.

– Wasza miłość chyba nie wie, z kim mówi. Jestem łowcą infamisów, a nie rakarzem! – zawołał oburzony.

– Powiedziałem, byś się jej waszmość pozbył, nie zabił. Starczy, że porwiesz ptaka i wypuścisz gdzieś z dala od obozu. A jeśli to duch nieczysty, to chyba przegnanie go z tego świata nie ujmie honoru waści?

– Nie, wasza miłość. – Stłumił westchnienie.

– Jeno pamiętaj, że periculum in mora. Jeszcze tej nocy ruszamy magnis itineribus na wroga.

– Tak jest, wasza miłość, sprawię się na czas.

 

***

 

Przebijając się przez wypełniającą wieś zgraję żołnierstwa, Połecki czuł rosnący podziw dla regimentarza. Z braku wojsk kwarcianych, których większość poszła z hetmanem Koniecpolskim na północ, osłaniać ojczyznę przed zakusami szwedzkiego Lwa Północy, Chmielecki musiał zbierać ludzi skąd tylko się dało. I oto ten pochodzący z prostej szlachty człowiek, bez powagi buławy hetmańskiej, bez blasku wielkiego nazwiska, bez czaru pieniądza, bez pajęczyny rodowych koneksji, zdołał wydobyć jakby znikąd kilkutysięczną armię i zapewnić sobie wśród niej posłuch oraz szacunek. Osobie zdolnej uczynić coś takiego można było wybaczyć zabobonny strach przed sowami.

Tak rozmyślając, Połecki dotarł do brzegu Rosi. Obóz kozacki stał po drugiej stronie rzeki, ubezpieczając nadchodzącą przeprawę wojsk polskich. Szlachcic zostawił konia pod opieką czuwających przy promach pachołków i wsiadł na przewożącą gońców komięgę.

Wylądowawszy na drugim brzegu minął się z grupą ruszających w przeciwną stronę Kozaków. Zagadnął ich o Tychija. Odparli mu natychmiast, wskazując drogę do czehryńskiego kurzenia i opisując poszukiwanego Zaporożca, jako „tego z sową”. Podziękowawszy za wskazówki Połecki ruszył dalej. Szybko dostrzegł zaletę pozostawienia konia na drugim brzegu.

Choć zdarzało się to coraz rzadziej, do siczowego bractwa nadal przystępowała czasem kresowa szlachta. Idący pieszo, ubrany w szarą taratatkę, Połecki wyglądał właśnie na takiego ubogiego szlachetkę i nie zwracał na siebie niczyjej uwagi.

Obóz Niżowców, w przeciwieństwie do polskiego, świecił pustkami. Większość Zaporożców pociągnęła wraz z hetmanem Doroszeńką na podjazd ku Białej Cerkwi. Przez ostatnie dni Chmielecki z Tatarami zabawiali się wzajem w ciuciubabkę. Obu stronom brakło wieści o krokach przeciwnika, toteż na zwiady ruszał podjazd za podjazdem, ale jak dotąd wszystkie wracały z niczym. Dzięki tym okolicznościom Połecki posuwał się szybko, tym bardziej że obóz został doskonale zorganizowany według pułków, setek i kurzeni. Oddział Tychija rozłożył się na obrzeżach. Nie rozbił namiotów, Zaporożcy wylegiwali się na wozach taborowych, łypiących groźnie na przybysza lufami śmigownic. Pod jedną z kolas siedział na pieńku potężnej postury Niżowiec, strugając coś w kawałku drewna. Na jego ramieniu siedziała olbrzymia sowa. Miała czarne, przetykane popielatymi pióra. Dwie odstające kępki na głowie przywodziły na myśl diable rogi. Monstrualne szpony zaciskały się na muskularnym ciele Zaporożca, ale na jego twarzy nie widać było żadnych oznak bólu. Wielkie, płonące  krwistą czerwienią oczy ptaka zwróciły się w kierunku nadchodzącego Połeckiego, jakby chciały go przebić na wylot. Szlachcic przełknął ślinę i, próbując nie patrzeć na upiorne zwierzę, przemówił głośno:

– Jest tu niejaki Tychij z czehryńskiego kurzenia?

– Jam jest ataman kurzeniowy Tychij. Szczo chcesz? – groźnie zapytał siedzący na pieńku Kozak.

– Przybywam z ordonansem jego miłości chorążego bracławskiego. Przeznaczon jest jeno dla atamańskich uszu. – Spojrzał wymownie na wozy, z których wyglądali rozbudzeni mołojcy, ciekawi nieznanego gościa.

– Mój nachalnyk hietman, ne rehimentar.

– Racz mnie wpierw wysłuchać, atamanie, a później zadecydujesz, czy wypada ci rozkaz wykonać, czyli też nie.

Kozak przez chwilę dalej strugał swoją figurkę, jakby nie usłyszał słów szlachcica. Połecki nie wiedząc, co planuje tajemniczy rozmówca, mimowolnie przysunął rękę do szabli. Wtedy jednak niespodziewanie Tychij skinął głową i wstał z pieńka. Wyszli poza obręb obozu. Sowa zerwała się z ramienia Niżowca i wzbiła ku chmurom, lecąc ku rosnącemu niedaleko nad brzegiem rzeki zagajnikowi. Połecki nawet nie mrugnął okiem. Z całych sił starał się nie okazać strachu, który zdradliwie wpełzał mu w duszę, przywołując jak najgorsze wizje. Czuł nieprzyjemne mrowienie na karku, myśląc o strasznych ślepiach, wbijających się w jego plecy. Przed oczami latały mu obrazy ptaszyska pikującego w dół, by urwać mu głowę. Łowca infamisów z racji swego zawodu widział wiele w życiu, ale ów ptak wyjątkowo działał na jego nerwy.

– Nu, szczo chce ten wasz rehimentar?

Połecki odchrząknął.

– Jego miłość nakazał mi poprosić cię, atamanie, byś wyzbył się owej sowy. Wojsko łacno jej obecność za zły omen poczytać może. Duch w nim upadnie, a przecie walna bitwa tuż, tuż.

Kozak zjeżył się i wsparł rękami o boki.

– Serdyty Lach z ciebie, skoroś śmiał mi to w oczy skazać. Jednak ne biaryj teho puchacza, bo puchacz to, ne sowa, za zły znak. Ten ptak to drug mój najliepszy. Ne raz życie me ratował i teraz ne zechce mne opuścić.

– A więc nie odprawicie owego… puchacza?

– Czy ja powinien to zrobić? Ne. Ja powinien tego ptaka trymać, bo z niem zwycięstwo naszem będzie.

– Jakże to?

 Zaporożec pochylił się nad szlachcicem, tak że ten poczuł na twarzy ciepło jego oddechu.

 – Wicie wy, kiedym pierwszy raz spotkał owego ptaka? Gdy nesmiarotnej pamięci hietman Konaszewicz-Sahajdaczny oddał ducha po chocimskiej potrzebie. Potim zjawiał się puchacz jeszcze ne raz, zawsze zwiastując wypadki szczęśliwe. Wirjam, że i teraz tak jest.

 Połecki cofnął się o kilka kroków, położył dłoń na głowicy szabli. To dodało mu nieco pewności.

 – Chcesz rzec, że… że owa sowa to duch Sahajdacznego? – zapytał zdumiony.

 – Ne znaju. Ale tak, tak dumaju.

Zapadła chwila milczenia. Obaj patrzyli sobie z napięciem w oczy. W końcu Połecki zdjął rękę z szabli i widocznie się rozluźnił. Widząc to Kozak zapytał:

– Więc? Poniechacie sowy?

– Nie mogę, choćbym i chciał – odparł chłodno szlachcic. –  Mam rozkaz. Jeśli jednak nie zamierzasz, atamanie, odprawić sowy sam, uczynię to za ciebie.

Nie czekając na reakcję Tychija, Połecki obrócił się i popędził w dół rzeki, w stronę zagajnika, ku któremu poleciał wcześniej puchacz. Zaskoczony Kozak przez chwilę jakby wrósł w ziemię. Gdy zrozumiał, co się stało, szlachcic był już daleko. Zaporożcowi pozostało tylko splunąć i pogrozić uciekinierowi pięścią.

– Spróboj, tchórzu! Puchacz i tak cię dopadnie!

Połecki puścił ten okrzyk mimo uszu. Nie zatrzymał się, aż wpadł między drzewa. Tam przystanął by odetchnąć. Tak haniebna ucieczka przed człowiekiem chłopskiej kondycji plamiła oczywiście honor szlachecki, była jednak lepszym wyjściem niż pojedynek z Niżowcem, na jaki bez wątpienia się zanosiło.

Tknięty dziwnym przeczuciem podniósł wzrok. Na gałęzi jednego z drzew siedział znajomy ptak. Przez ciało Połeckiego znów przebiegł dreszcz. Szlachcic odgonił ponure wizje i hardo spojrzał prosto w ślepia puchacza.

– A więc zostaliśmy sam na sam. Zali w istocie z samym hetmanem Sahajdacznym mam sprawę?

Sowa nic nie odpowiedziała, zamiast tego przewiercała stojącego przed nią człowieka swym hipnotyzującym wzrokiem.

– Jeśliś hetman, wiesz, co to jest w wojsku rozkaz – powiedział, siląc się na twardy ton. – Regimentarz nakazuje ci opuścić obóz. A szarża regimentarza jego królewskiej mości wyższa od hetmana kozackiego, szczególnie, jeśli ów jest już nieboszczykiem.

Tym razem zwierzę zareagowało. Sowa zaczęła jakby rosnąć i zbliżać się do Połeckiego. Myśli szlachcica został zagłuszone przez zimny szept, a raczej chór szeptów.

–  Niepotrzebnieś wszedł między sprawy, których nie rozumiesz. Lecz już za późno, byś mógł się wycofać. Teraz jeno dwie drogi przed tobą. Puścim cię wolnym, a sami odejdziem. Wiedz jednak, że wtedy batalia, do jakiej jutro staniecie, będzie wiktorią synów Beliala. Możem was wspomóc w tej potrzebie i odmienić los, ale w zamian weźmiem twój żywot. Oto dwie drogi, życie lub śmierć. Wybieraj.

Połecki nie był przyzwyczajony do obcych głosów brzmiących wewnątrz jego czaszki. Skulił się, jakby po uderzeniu obuchem w głowę.

– Wybieraj! – powtórzyły stanowczo głosy, a puchacz zawtórował im dźwiękiem przypominającym szyderczy śmiech.

Szlachcic wbił dłonie w twarz, jakby ją chciał rozerwać, później zjechał rękami niżej, przyciskając je mocno do ciała. Prawa dłoń powoli zsuwała się w kierunku bioder. Gdy dotarła do pasa, nagle wyprostował się i wypalił wyciągniętym zza niego pistoletem prosto w ślepia sowy. Ptak zawył, zatrzepotał skrzydłami i spadł z gałęzi między zarośla. Połecki chuchnął na lufę i schował broń. Jego usta rozciągnęły się w triumfalnym uśmiechu.

– No mości puchaczu! – zawołał. – Rację miał jego miłość regimentarz, klęskę chciałeś na nas i na całą Rzeczypospolitą sprowadzić. Ale nie taka łatwa z imć Połeckim rozprawa!

Chętnie perorowałby dalej, jednak powstrzymała go świadomość, że wkrótce zjawi się tutaj zwabiony strzałem Tychij na czele całego czehryńskiego kurzenia. Należało uprzedzić pogoń. Wobec tego Połecki zrzucił taratatkę, po czym, w samej koszuli i hajdawerach, wypadł śpiesznie z zagajnika nad rzekę. Dochodziły go już krzyki pogoni. Nie czekając dłużej, wskoczył do wody. Umiejętność pływania nie była powszechna wśród braci szlacheckiej, on jednak, żyjąc długie lata nad jeziorem, wzwyczajał się w niej od dziecka. Bez trudu więc dotarł na drugi, bezpieczny brzeg.

Wykonał zadanie. Pozostawało tylko złożyć z niego raport regimentarzowi.

 

***

 

Szczęściem drobny incydent z puchaczem nie zaważył szkodliwie na stosunkach regimentarza z hetmanem. Przeprawiwszy się nocą przez rzekę i połączywszy z Kozakami, wojska Chmieleckiego dotarły do leżącego pod Białą Cerkwią Katońskiego Pola, gdzie, wedle zeznań schwytanych wreszcie języków, znajdował się obóz tatarski. Teren podmokły, otoczony naturalnym wałem, doskonale nadawał się do obrony. Ordyńcy obozowali więc bez większej czujności, sądząc, że wzgórza wstrzymają kozacki tabor i oddzielą go od polskiej jazdy, co pozwoli Tatarom rozbić po kolei obu przeciwników. Jednak Chmielecki nie dał się złapać w tę pułapkę. Na przedzie taboru postawił najszybsze kolasy tak, by mogły dotrzymać tempa kawalerii. Obie formacje wraz z brzaskiem wychynęły znienacka zza wału. Nie czekając na reakcję zaskoczonych obrońców, regimentarz zaczął rozwijać szyk bitewny.

Chorągiew Połeckiego stanęła na lewym skrzydle, za kwarcianymi. Już, już mieli ruszyć do miażdżącej szarży, gdy nowa przeszkoda nadciągnęła zupełnie niespodziewanie. Na przystępujących do krwawej rozprawy ludzi spadła nagła ulewa.

Połecki widział, jak w centrum szyku do Chmieleckiego dopadają pułkownicy poszczególnych chorągwi. Kłócili się o coś, oficerowie krzyczeli, wymachiwali rękoma nad głową. Zapewne próbowali przekonać wodza, że wobec deszczu niepodobna dokonać szarży po rozmokłym gruncie. Regimentarz jednak nic im nie odpowiadał, tylko z kamienną twarzą obserwował histerię podkomendnych. W końcu wyjechał spośród nich i ruszył wzdłuż szeregów czekającej na rozkazy kawalerii. Stawał przy każdej chorągwi, wygłaszając jakąś przemowę. W końcu dotarł do miejsca, w którym stał Połecki.

 – Bracia! – krzyknął Chmielecki. – Oto w pięć tysięcy stoimy wobec czterdziestu tysięcy synów Beliala. Oto przeciwią się nam ziemia i niebo, jakby nieprzyjaciel miał je na swe usługi. Aleć czyż sławne wiktorie naszego oręża pod Kircholmem, Kłuszynem, Chocimiem, nie dowiodły, iż jeden Sarmata starczy za pięciu żołdaków cudzoziemskich? Czyż elearów pana Lisowskiego wstrzymały śniegi i lody, gdy nieśli ogień i miecz w kraje, w których nie postała wcześniej stopa chrześcijańska? Nie! Tak i nas nie wstrzyma ni wróg, ni deszcz, ni błoto, jeśliśmy godni naszych przodków!

Vivat! Na pohybel pohańcom! – odpowiedziało kilkaset gardeł. Setki dłoni dobyły szabel, unosząc je nad głowami. Pole okryte zostało jakby stalowym dywanem.

Chmielecki popędził dalej, przemawiając w te same słowa po kolei do każdej chorągwi. Za nim podążył Doroszeńko i jął podnosić ducha swych Kozaków. Ulewa dawno minęła, a oni jeszcze lustrowali szyk, zaklinając wszystkich na miłość ojczyzny, by nie odstępowali w tak krytycznej chwili. Dopiero około południa regimentarz dał rozkaz szarży.

Pierwsze ruszyły chorągwie kwarciane, podprowadzane przez samego Chmieleckiego, dalej wolentarze i konni Kozacy. Połecki gnał, zbliżając się coraz bardziej do tatarskiego obozu. Mimo rozmokłego gruntu, konie sunęły jakby unosząc się nad ziemią. Żaden z nich nie ugrzązł, żaden nie upadł. Ordyńcy, jak gdyby wstrzymywani dotąd magicznym zaklęciem, dopiero wobec frontalnego ataku wyprowadzili swe zagony naprzeciw napastnikom. Gdy zbliżyli się na odległość strzału, Polacy dali ognia z bandoletów. Ze strony tatarskiej nie przyleciała w odpowiedzi ani jedna strzała.

– To cud! – krzyknął ktoś. – Rozmokły im cięciwy, a przecie nasze prochy suche.

W końcu linie obu wrogich armii wsparły się o siebie. Połecki wpadł tuż za kwarcianymi, wraz z szarą bracią wolentarzy. Rozległy się zwykłe dla bitwy odgłosy szczęku szabel, nienawistnych okrzyków i jęków rannych. Tatarzy stawiali dzielnie opór. Wkrótce też przeszli do kontrnatarcia i polscy jeźdźcy powoli, lecz nieubłaganie, zaczęli się cofać pod naporem liczby ordyńców.

Wtedy z przeciwnego krańca szyku walczących dobiegły Połeckiego dziwne okrzyki, jakby skrajnego przerażenia. Na niebie ukazał się tajemniczy, czarny punkt. Z daleka nie można było dobrze rozeznać jego kształtu, ale łudząco przypominał człowieka ze skrzydłami. Zdumieni ludzie przerwali na chwilę krwawą robotę, wpatrzeni w niecodzienne zjawisko. Tymczasem z okolicy, z której leciał dziwaczny cień, nadbiegły triumfalne wołania. Chwilę potem Połecki dostrzegł, że po drugiej stronie pola bitwy Tatarzy gromadnie uchodzą w stronę swego obozu. Widząc ucieczkę pobratymców, ordyńcy naprzeciw szlachcica wstrzymali natarcie, przeszli do obrony, a w końcu również rzucili się do ucieczki. Polacy popędzili za nimi. Niczym nagonka prowadząca osaczonego odyńca na czatujących myśliwych, zmusili Tatarów do zatoczenia półkola, tak że wpadli oni prosto na kozacki tabor. Tu powitała ich huraganowa salwa z armat, śmigownic, piszczałów i muszkietów. To ostatecznie zabiło ducha walki wśród sług Mahometa. Bitwa była wygrana, pozostawało tylko rozprawić się z niedobitkami.

 

***

 

Zwycięzcy rozłożyli się w zdobytym obozie. Regimentarz wraz z pułkownikami odbywał naradę nad planem pościgu za czambułami, których nie było przy głównych siłach tatarskich w dniu bitwy. Tymczasem Połecki poszukiwał swego przyjaciela. Ten walczył w czasie bitwy na drugim skrzydle i musiał z bliska widzieć to dziwne zdarzenie, które wywołało taki popłoch wśród ordyńców. W końcu szlachcic znalazł go, siedzącego na jednym z kozackich wozów. Bazgrał coś w swoim diariuszu. Połecki spojrzał mu przez ramię. Choć powoli zapadał zmrok, starczyło jeszcze światła by mógł odczytać: Przed Zaporożcami w potkaniu porwał się puchacz i Tatarzyna jednego, kolana się mu uchwyciwszy, zerwał z konia, który został zabity…

Po plecach szlachcica przebiegł znajomy dreszcz. Ten przeklęty ptak żył! I na domiar złego odnieśli dzięki niemu triumf nad Tatarami. Połecki potoczył pustym wzrokiem po obozie. Nadchodziła noc, czas, w którym puchacze wychodzą na łowy.

Koniec

Komentarze

Nie potrafił dociec, po co regimentarz pragnie widzieć takiego prostego szlachcica jak on. Im bardziej zbliżał się do kwatery dowódcy, tym czarniejsze możliwości rodziła jego wyobraźnia. W końcu dotarł do zameczku księcia Zbaraskiego, w którym na czas popasu stanął regimentarz. Poprowadzono go do głównej izby gródku. Pod przeciwległą do wejścia ścianą stał zasłany mapami stół. Nad nim pochylał się ubrany w prosty żupan, dojrzałych już lat człowiek – regimentarz Stefan Chmielecki, chorąży bracławski.

Trzech regimentarzy na sześć zdań ;)

A nietrzebaż wiele[+,] by Kozaków rozsierdzić.

– Wasza Miłość chyba nie wie[+,] z kim mówi.

 Po co ta duża litera? To dialog, nie list. Zwróć na to uwagę, bo się powtarza.

– Powiedziałem[+,] byś się jej waść pozbył, nie zabił.

– Jest tu niejaki Tychij z czechryńskiego kurzenia?

Ups. 

Lecz już za późno[+,] byś mógł się wycofać.

Cóż, to chyba nie moje klimaty. W sumie nie bardzo rozumiem zaskoczenie bohatera – myślę, że puchacz powinien mu przyjść na myśl od razu, gdy zobaczył go nad wojskami.

Ale czytało się nieźle ;)

Przynoszę radość :)

Świa­to­wi­drze, do­ce­niam pracę wło­żo­ną w wy­sty­li­zo­wa­nie opo­wie­ści, ale muszę też wy­znać, że lek­tu­ry ten za­bieg nie uła­twił. Nie mogę po­wie­dzieć, że czy­ta­ło się świet­nie, skoro po­ty­ka­łam się o dawno za­po­mnia­ne słowa, któ­rych zna­cze­nie prze­sta­ło być oczy­wi­ste.

Jed­na­ko­woż hi­sto­ria do­tar­cia do sowy i próba po­zby­cia się jej jest cał­kiem po­my­sło­wa i zo­sta­ła przed­sta­wio­na z na­le­ży­tą fan­ta­zją. ;)

 

gdzie nie­trud­no było ani o roz­ryw­kę, ani o pracę. –> …gdzie nie­trud­no było i o roz­ryw­kę, i o pracę.

 

tra­fił na drugi kra­niec Rze­czy­po­spo­li­tej, tu, na Dzi­kie Pola, na któ­rych pod­ło­ga w izbach była równą rzad­ko­ścią co drze­wa. –> Czy to zna­czy, w in­nych re­jo­nach Rze­czy­po­spo­li­tej pod­ło­ga i drze­wa w izbach były na po­rząd­ku dzien­nym? ;)

 

ale czarę go­ry­czy do­peł­ni­ło we­zwa­nie od na­czel­ne­go wodza. –> …ale czarę go­ry­czy prze­la­ło/ prze­peł­ni­ło we­zwa­nie od na­czel­ne­go wodza.

 

Tedy cha­rak­ter­ni­ków, upi­rów, cza­row­nic… –> Czy to li­te­rów­ka, czy ce­lo­wy zapis?

 

prze­gna­nie go z tego świa­ta nie uwło­czy ho­no­ro­wi waści? –> …prze­gna­nie go z tego świa­ta nie ujmie ho­no­ru waści?

 

za­py­tał groź­nie sie­dzą­cy na pień­ku Kozak. –> Czy Kozak groź­nie za­py­tał, czy może groź­nie sie­dzia­ła na pień­ku?

 

Szlach­cic wbił swe dło­nie w twarz… –> Zbęd­ny za­imek. Czy mógł wbić w twarz cudze dło­nie?

 

i wy­pa­lił wy­cią­gnię­tym z ol­stra pi­sto­le­tem pro­sto w śle­pia sowy. –> Ol­stro, o ile mi wia­do­mo, przy­tro­czo­ne jest do sio­dła konia, nie do pasa po­sia­da­cza pi­sto­le­tu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Anet, regulatorzy, bardzo dziękuję, poprawki już naniesione. Wiem, że stylizacja ogranicza grono docelowych odbiorców tekstu, ale betaczytaczom się podobała, więc chyba kwestia gustu ;)

Jeśli chodzi o upiry, to jak najbardziej zapis celowy.

Ciekawa historia.

Chociaż coś ten puchacz nałgał, bo nasi wygrali, chociaż protagonista wcale nie wybrał własnej śmierci. Jasne, jeszcze nie wszystko stracone, ale facet ewidentnie nie wybrał samopoświęcenia.

IMO, stylizacja dobrze robi tekstowi. Buduje klimat.

Babska logika rządzi!

Bellatrix: Hu, hu!

 

Finkla: Myślę, że puchacz trochę się wkurzył i postanowił Połeckiego zlikwidować, ale wcześniej, zgodnie z własnymi słowami, musiał zapewnić naszym zwycięstwo. A może rzeczywiście był duchem Sahajdacznego i obudziły się w nim patriotyczne uczucia? ;)

Mnie się też stylizacja bardzo podoba, i ze względu na klimat, i na to, że buduje przy okazji odwołanie do literackiej tradycji: to się tak “Sienkiewiczowsko” czyta. Zdecydowanie mi się podobało.

ninedin.home.blog

Na początek łapanka:

choćby mieszkał na ukrainie świata.

Niefortunne sformułowanie. Czy świat będący kulą może mieć ukrainę? Raczej na ukrainie Rzeczypospolitej lub na ukrainie znanego mu świata.

 

zaś we wspomnianym przyjacielu obudzą się nagle nastroje patriotyczne,

zaś – zmień szyk, patriotyczne – czy to słowo było już znane w XVII w.?

 

Tych “waści” nieco za dużo. Możliwe, że tak wówczas mówiono, ale z punktu widzenia współczesnego czytelnika, zdają się być w nadmiarze. Przy okazji pytanie, czy książę/hetman zwracał się do zwykłego szlachcica “per waść”? 

 

, albo i posłać pachołków by na ruszt ją wbili?

Niefortunna zbitka spójników

 

nie lza się obchodzić jak z byle mazurskim chamem.

Niepotrzebny tu ten “mazurski”. Wystarczyłoby “chamem”. Dlaczegóż polski szlachcic miałby mieć gorsze mniemanie o Mazurach niż o Zaporożcach? Tym bardziej że, o ile dobrze pamiętam, na Wschodzie często Mazurami nazywano polskich osadników, czyli jego własnych ziomków, nierzadko szlachciców.

 

tym bardziej, że

bez przecinka

 

Nie rozbił namiotów, Zaporożcy wylegiwali się na wozach taborowych, łypiących groźnie na przybysza lufami śmigownic.

Wozy łypały na przybysza, czy Zaporożcy?

 

Miała czarne, przetykane popielatymi pióra, z dwoma ich kępkami na głowie przywodzącymi na myśl diabelskie rogi.

Kulawe zdanie

 

lecąc ku rosnącego niedaleko nad brzegiem rzeki zagajnikowi.

jego miłość nakazał mi poprosić cię, atamanie, byś wyzbył się owej sowy.

Wielka litera

 

Połecki cofnął się o kilka kroków, położył dłoń na głowicy szabli.

Już kolejny raz. Wydaje mi się, że taki gest mógłby być poczytany za prowokację.

 

– A więc zostaliśmy sam na sam. Czyli w istocie z samym hetmanem Sahajdacznym mam sprawę?

Jeśli to pytanie, do tego retoryczne, to lepiej by brzmiało: “Azali z samym hetmanem Sahajdacznym mam sprawę?”

 

– Jeśliś hetman, wiesz, co jest w wojsku rozkaz

“co to rozkaz” lub “czym jest w wojsku rozkaz”

 

tym bardziej, jeśli ów jest (+już) nieboszczykiem. Tym razem zwierzę zareagowało.

powtórzenie

 

Gdy doń dotarła, nagle wyprostował się i wypalił wyciągniętym zza pazuchy pistoletem prosto w ślepia sowy.

Dłoń dotarła do czego?

pistolet → samopał

 

Należało ich uprzedzić.

Kogo uprzedzić. Potrzebny podmiot zamiast zaimka.

 

Wobec tego Połecki zrzucił taratatkę, po czym, zostając w samej koszuli i hajdawerach, wyszedł z zagajnika nad rzekę.

Mógłby się trochę pospieszyć, skoro pogoń za nim idzie.

 

Był to teren podmokły, otoczony naturalnym wałem, a zatem doskonale nadający się do obrony.

Niepotrzebne zatem. Do tego bytoza.

“Teren podmokły, otoczony naturalnym wałem, doskonale nadawał się do obrony”.

 

Na przedzie taboru postawił najszybsze kolasy tak, by mogły dotrzymać tempa kawalerii (-i +.) obie formacje wraz z brzaskiem wychynęły znienacka zza wału.

Pierwsza część ma inny podmiot i druga ma innym podmiot. Rozbiłbym na dwa osobne zdania.

 

gdy nowa przeszkoda nadciągnęła z zupełnie niespodziewanej strony.

Nadciągnęła niespodziewanie.

 

Na przystępujących do krwawej rozprawy ludzi lunęła nagła ulewa.

Nie brzmi dobrze.

 

Setki dłoni dobyło szabel, unosząc je nad głową.

dobyły (setki)

 

Podsumowanie:

Plusy:

Dobra stylizacja XVII-wieczna. Nieprzesadzona i wyważona. Ukraińskie wstawki też dobre, nawet jak nie zawsze można w pełni je zrozumieć, to wynikają z kontekstu.

Klimat dzikich pól wiernie oddany. 

Bitwa również opisana dobrze.

Opowiadanie od początku mnie zaciekawiło do tego stopnia, że poniechałem początkowo łapanki, ale potem jednak się na nią zdecydowałem, bo szkoda mi było fajnego tekstu :)

 

Minusy:

No właśnie ten warsztat. Walec redaktora miałby tu trochę pracy. Większość tekstu napisana niby poprawnie, ale tu troszkę za długo, tam coś zgrzyta, tu kuleje. Zabrakło pewnie czasu, by opowiadanie odleżało swoje. Po takich miesięcznych odleżynach wiele z tych niuansów byś sam wyłapał.

Zakończenie. No troszkę się zawiodłem. Ten wątek puchacza taki niedokończony/niekonsekwentny.

Zakładam, że ostatnie zdanie było przepowiednią właściwego zakończenia, które spięło całość, jednak mimo to pozostał niedosyt.

Dlaczego zastrzelony puchacz nie umarł? Dlaczego kozacy pozwolili, ot tak, byle szlachetce szarogęsić się po swoim obozie, a potem mimo wrogiego zachowania zostali przy Polakach i walczyli jakby nigdy nic?

Chociaż coś ten puchacz nałgał, bo nasi wygrali, chociaż protagonista wcale nie wybrał własnej śmierci.

Podpisuję się pod tym.

 

Klikam też bibliotekę :)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

ninedin Dziękuję, choć do Sienkiewicza mi jeszcze jednak daleko :)

 

chrościsko Wielkie dzięki za tak rozbudowany komentarz!

 

Niefortunne sformułowanie. Czy świat będący kulą może mieć ukrainę? Raczej na ukrainie Rzeczypospolitej lub na ukrainie znanego mu świata.

Nie, ale potocznie czy metaforycznie mówi się o “krańcu świata”. W tym wypadku chodzi o o kraniec nie tylko kraju, ale też w ogóle cywilizacji. Myślę więc, że takie sformułowanie jest uzasadnione.

 

patriotyczne – czy to słowo było już znane w XVII w.?

Popularne stało się dopiero w wieku następnym, ale wydaje mi się, że był znany wcześniej (choć rozumiano go nieco odmiennie). Co prawda mój narrator mówi językiem bardziej współczesnym niż bohaterowie (nie jestem Gołubiewem ;)), ale pomyślę, czy da radę to jakoś sensownie zamienić.

 

Przy okazji pytanie, czy książę/hetman zwracał się do zwykłego szlachcica “per waść”? 

Ba, zdarzało się to i królom ;) Choć przy okazji sprawdziłem dokładnie i wyszło, że “waść”, to był zwrot dość poufały, więc rzeczywiście należy trochę pozmieniać. Trzeba jednak też pamiętać, że, jak gdzieś wspomniałem w opowiadaniu, Chmielecki wywodził się z prostej szlachty. Karierę zaczynał jako klient Zamoyskich, więc nie mógł za bardzo zadzierać nosa ;)

 

Dlaczegóż polski szlachcic miałby mieć gorsze mniemanie o Mazurach niż o Zaporożcach?

Bo Mazurzy byli, jak sam zauważyłeś, synonimem mieszkańców zachodniej części Rzplitej. A tam chłop był już zwykle całkowicie zobojętniały i pogodzony ze swym losem, nawet agenci Chmielnickiego niewiele wskórali. Tymczasem na Ukrainie większość ludności żyła na klikudziesięcioletniej “wolniźnie” i jedną z przyczyn buntów kozackich było właśnie wygasanie tych “promocyjnych” okresów. Poza tym Zaporożcy byli uważani za “paznokcie do obcięcia”, a chłopów mazurskich chyba jednak uznawano za przydatnych. Ale przymiotnik rzeczywiście do usunięcia.

 

Dłoń dotarła do czego?

Do pasa.

 

pistolet → samopał

Nie zgodzę się, to jednak dwie różne rzeczy. Pistoletów wprawdzie używała wtedy głównie kawaleria, ale o zatykaniu pistoletu za pazuchę pisze choćby Pasek, więc było to jak najbardziej możliwe.

 

Zabrakło pewnie czasu, by opowiadanie odleżało swoje.

Niestety :(

 

Dlaczego zastrzelony puchacz nie umarł?

To akurat świadome niedopowiedzenie. Takie prawo duchów :)

 

Dlaczego kozacy pozwolili, ot tak, byle szlachetce szarogęsić się po swoim obozie, a potem mimo wrogiego zachowania zostali przy Polakach i walczyli jakby nigdy nic?

Obóz kozacki był opustoszały, więc ciężko było zrobić jakiś większy tumult. Do czasu, gdy Doroszeńko wrócił z podjazdu, oburzenie zapewne wygasło, bo też nie stało się nic poważnego, zginęło tylko zwierzę. i w sumie Połecki nie został nawet przyłapany tak całkiem na gorącym uczynku/ Ale spróbuję to jeszcze jakoś mocniej podkreślić.

 

Podpisuję się pod tym.

Jak ja to widzę, wyjaśniłem wyżej.

 

Klikam też bibliotekę :)

A dziękować :)

A ja dziękuję, za wyczerpujące wyjaśnienia. Wielcem rad.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Ech, nie mam dobrego fragmentu z bety do skopiowania. :/

A więc:

– Mój nachalnyk hietman, ne rehimentar.

To jest cudo. :)

Fajnie, że przebudowałeś to trochę. Nie spodziewałem się, że Połecki wypali w dziób puchaczowi, ale to tylko na plus.

A szarża regimentarza jego królewskiej mości wyższa od hetmana kozackiego, szczególnie, jeśli ów jest już nieboszczykiem.

Podoba mi się, że jurysdykcja jest jasno określona nawet w takich przypadkach. ;)

Chociaż coś ten puchacz nałgał, bo nasi wygrali, chociaż protagonista wcale nie wybrał własnej śmierci.

Podpisuję się pod tym.

Ale przecież hetman Puchacz nie powiedział, że od razu go ucapią. Może po bitwie Połecki słusznie tej nocy się obawia skoro wygrali?

Stylizacja jest świetna, ale ja po prostu lubię takie klimaty. Podoba mi się.

Toż napisałam, że jeszcze nie wszystko stracone. Puchacz dał szlachcicowi dwa wyjścia. On wybrał trzecie, podobne do pierwszego, tylko bardziej radykalne. Dlaczego puchacz uznał, że wybrał drugie? To mi zgrzytnęło.

Babska logika rządzi!

Trochę Ci się chwieje ta stylizacja – to znaczy nie trzymasz jej równo (najpierw oszczędna, ale w pierwszym dialogu już pana sienkiewiczowa, potem znowu współcześnie). Brakuje też paru przecinków.

 Rozbiegany tłum myśli szlachcica został zagłuszony

Mieszana metafora.

 Połecki nie był przyzwyczajony do obcych głosów brzmiących wewnątrz jego czaszki.

A kto jest? Brzmi to jak nowoczesne urban fantasy, psuje stylizację.

 wbił dłonie w twarz, jakby ją chciał rozerwać

Że jak?

 wypalił wyciągniętym zza pazuchy pistoletem prosto w ślepia sowy

Zza pazuchy, czyli zza płaszcza na piersi. I wystrzelić można w jeden punkt.

 chuchnął na lufę

Kowboj.

 po czym, zostając

Zostawszy. Albo po prostu: w samej koszuli…

 wybiegł śpiesznie

Albo wypadł. Tak dynamiczniej.

 Pole okryte zostało jakby stalowym dywanem.

Czy ja wiem.

 podprowadzane

A nie: prowadzone?

 wobec frontalnego ataku, wyprowadzili

Bez przecinka.

 naporem liczby ordyńców.

Hmm.

 

Poza tym – zgadzam się z chrościskiem w sprawie plusów, a i w sprawie minusów. Ten pomysł aż się prosi o ciąg dalszy.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

ac, jeszcze raz dzięki wielkie za betę, cieszę się, że po poprawkach wygląda to lepiej. 

 

Podoba mi się, że jurysdykcja jest jasno określona nawet w takich przypadkach. ;)

Niestety ówczesna jurysdykcja była wprawdzie jasno określona, ale często absurdalna. Szeregowy husarz był wyższy rangą od generała cudzoziemskiego autoramentu.

 

Tarnino:

Trochę Ci się chwieje ta stylizacja – to znaczy nie trzymasz jej równo (najpierw oszczędna, ale w pierwszym dialogu już pana sienkiewiczowa, potem znowu współcześnie)

Takie było założenie: narrator mówi trochę bardziej współcześnie, dialogi są w pełni stylizowane. Oczywiście wywołuje to dysonans, ale nie wiem czy dałbym radę udźwignąć sensowną stylizację w całości.

A kto jest?

mr. maras :P

 

Zza pazuchy, czyli zza płaszcza na piersi. I wystrzelić można w jeden punkt.

Z pazuchą racja, w takim razie muszę jeszcze inaczej pokombinować z tym fragmentem. Jeśli chodzi o jeden punkt – z ówczesnym strzelaniem nie byłbym taki pewien. Jeśli broń nie była gwintowana, raczej liczono, że kula trafi w cokolwiek z większego obiektu. Więc w tym wypadku Połecki liczył, że trafi w któreś z oczu ;)

 

Kowboj.

W końcu to eastern ;)

 

A nie: prowadzone?

Nie, podprowadzanie przez dowódcę polegało na dojechaniu do jakiegoś punktu przed spotkaniem z przeciwnikiem, po czym wódz zawracał i dołączał do kolejnej chorągwi.

 

Poza tym – zgadzam się z chrościskiem w sprawie plusów, a i w sprawie minusów. Ten pomysł aż się prosi o ciąg dalszy.

Może kiedyś będzie :)

 

Bardzo dziękuję za uwagi!

Jest dobrze. Beta przydała się :) Chwyciłeś jednego ptaka mocniej za pióra i wyszła z tego znacznie bardziej ujmująca historia. Połecki stanął przed trudnym wyborem i poniósł tego konsekwencje – jakie, to fajnie ujawniasz dopiero na koniec tekstu.

Stylizacja i opis formacji wojskowych na plus przy tej ilości tekstu.

Tak więc zyskałeś balansu w tym koncercie fajerwerków, co znacznie ulepszyło przekaz :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Poprzez stylizację udało Ci się stworzyć bardzo przekonującą atmosferę. Czytając opisy miałam wrażenie, że wchodzę do świata, który przedstawiasz. Było też coś bardzo ujmującego w tym, iż główny bohater wybaczył sowi zabobon – nie mam pojęcia dlaczego, ale ten drobiazg mnie ujął, bo w końcu wybiera się po tego felernego puchacza. I piękne zakończenie, które świetnie zamknęło opowieść. 

NWM, Deirdiu dzięki za wizyty!

 

Czytając opisy miałam wrażenie, że wchodzę do świata, który przedstawiasz.

O, z tego osiągnięcia wyjątkowo się cieszę :)

 

 

Kolejne opowiadanie, które bardzo mi się podobało. Świetne, stylizowane dialogi. W ogóle sam pomysł z sową też bardzo dobry. Czytałem z dużą ciekawością, co będzie dalej. Bohaterowie wyraziści, chyba wszyscy. :) Jak nie ma się do czego przyczepić, to i nie widzę powodu, że się zbytnio rozpisywać. 

Co prawda nie zajrzałem do artykułu, ale nie widziałem potrzeby. Wystarczyła mi Twoja dobrze opowiedziana historia.

Połecki i Tychij morowa para. :)

 

Przede wszystkim powiem, że podobała mi się stylizacja. Świetnie oddałeś klimat, pod tym względem zdecydowanie szóstka z plusem ;) Widać, że się tutaj przyłożyłeś, i to procentuje.

Sama historia jednak mniej mnie zachwyciła. Niby początek trochę intryguje, bo co z tą sową, ale jakoś konfrontacja z ptaszyskiem, dziwna rozmowa i potem to porywanie Tatara w powietrze celem przestraszenia zabobonnych wojaków nie trafiły do mnie zbytnio. Za to zakończenie, ostatnie zdanie, pozostawia fajny dreszczyk niepewności.

Tak naprawdę jednak, to historię mogę łyknąć, czemu nie, przeszkadza mi jedna, IMHO ogromna niekonsekwencja – puchacz daje bohaterowi do wyboru dwie drogi. Bohater nie poświęca się, a puchacz i tak pomaga Polakom odnieść zwycięstwo. Wychodzi to po prostu bez sensu ; (

 

Łapanka:

 

„choćby mieszkał na ukrainie świata.”

A czemu ta Ukraina małą literą? Nie ma czegoś takiego, jak ukraina…

 

„albo i posłać pachołków[+,] by na ruszt ją wbili?”

 

„Racz mnie wpierw wysłuchać[+,] atamanie”

 

„Z całych sił starał się nie ukazać strachu…” – Ukazać? Jak na mój gust tu przedobrzyłeś z próbą stylizacji. Okazać.

 

„– Spróboj[+,] tchórzu!”

 

„Tam przystanął[+,] by odetchnąć.”

 

„Rozbiegany tłum myśli szlachcica został zagłuszony przez zimny szept, a raczej chór szeptów[-.+:]

–  Niepotrzebnieś wszedł między sprawy, których nie rozumiesz.”

Ten „Rozbiegany tłum myśli” ociera się, przepraszam, o grafomaństwo. I co ma rozbieganie do zagłuszania? Metafora pozbawiona sensu.

 

„– No mości[+,] puchaczu!”

 

„wzwyczaił się w niej od dziecka.” – Albo był wzwyczajony od dziecka, albo wzwyczaił się jako dziecko, albo wzwyczajał się w formie ciągłej, ale nie tak, jak jest teraz.

 

„Oto w pięć tysięcy stoimy naprzeciw czterdziestu tysiącom synów Beliala. Oto przeciwią się nam ziemia i niebo…”

 

„Setki dłoni dobyły szabel, unosząc je nad głową.” – Setki dłoni, setki szabel, ale głowa tylko jedna?

 

„Rozmokły im cięciwy, a wszak nasze prochy suche.” – Może się mylę, ale wydaje mi się, że „wszak” zostało tu użyte niewłaściwie.

 

„uchodzą w stronę swego obozu. Widząc ucieczkę swych pobratymców”

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Darconie, wielcem rad, żeś kontent z lektury ;)

 

Joseheim, bardzo dziękuję za łapankę, jak już będą wyniki konkursu, to popoprawiam. Jeśli chodzi o decyzję puchacza, to nie pierwsza zwracasz na to uwagę, więc będę się musiał starać na przyszłość unikać takich luk logiczno-fabularnych. Cieszę się, że chociaż zakończenie przypadło Ci do gustu.

http://altronapoleone.home.blog

Hu, hu!

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Podsumowuję, przy zgłoszeniu do Piórka

 

Ciekawa tematyka. Bardzo efektownie literacko napisane, kompozycyjnie bardzo płynne, doskonale się czyta. Klik tak naprawdę za błyskotliwe zastosowanie stylizacji: w sposób, który podnosi walory lektury, umieszcza ją konkretnie w świecie przedstawionym (to na dodatek do realiów oddanych wiernie, ale nienachalnie i bez przeładowania infodumpem nt. epoki), pomaga, a nie przeszkadza w lekturze.

ninedin.home.blog

wybranietz Hu, hu, hu!

 

Ninedin, dziękuję za jeszcze jeden komentarz i zgłoszenie do nominacji :)

No. Nareszcie mogę dać głos inny niż pohukiwanie :)

 

I w zasadzie mam do powiedzenia tyle : wow. Albo łał. Jak dla mnie rewelacja – nie moja ulubiona epoka, nie moje ulubione realia, w sumie zawsze dość mnie te klimaty męczyły, a tu proszę, czytałam z nieskrywaną przyjemnością zarówno dla fabuły, jak i naprawdę świetnej warstwy językowej.

Udało Ci się odmalować epokę w sposób, który zarazem jakoś tam nawiązuje do Sienkiewicza, ale jest pozbawiony tego, co jak dla mnie u Sienkiewicza jest nieznośne, czyli jakiegoś takiego wyzierającego z najzwyklejszych scen patosu. Udało Ci się w krótkim tekście stworzyć przekonujących bohaterów i dać im coś do zrobienia.

 

Kliknąć biblioteki nie zdążyłam, ale ½ TAKa mogę dać :)

http://altronapoleone.home.blog

Gratuluję wyróżnienia, chociaż stawiałem Cię wysoko na pudle, może nawet na pierwszym miejscu.

Pozdrawiam.

Drakaino, bardzo dziękuję, mam nadzieję, że moje opowiadanie przekonało Cię, iż klimaty XVII-wieczne nie muszą być męczące ;) Swoją drogą ciekawe, że wciąż twory z tego gatunku są postrzegane przez pryzmat Sienkiewicza, a przecież nie on jeden o tych czasach pisał.

Dzięki za wyróżnienie i przyklepanie nominacji!

Darconie, myślę, że jak na raptem czwarte opowiadanie na portalu, wyróżnienie i nominacja do piórka to i tak nieźle. Ale jeszcze raz dziękuję za uznanie :)

Światowiderze, jak to, Sienkiewicza zna każdy, a innych piszących w tych klimatach niekoniecznie ;) Nawet jak ktoś lubi czytać, może niekoniecznie sięga po opowieści osadzone w podobnych czasach.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ależ mam tego świadomość. Jednak jest zastanawiające, że liczba powieści rozgrywających się w tym okresie napisanych przed II wojną jest całkiem spora, a w powszechnej pamięci ostał się sam Sienkiewicz, choć ośmielę się zaryzykować tezę, że istnieli autorzy co najmniej mu dorównujący. Czyżby moc Nobla? ;)

W “naszych” czasach zapewne moc lektury szkolnej, chociaż bo ja wiem od kiedy to jest lektura? Ewentualnie polecanek rodziców (mnie tata podsunął, jak pacholęciem byłam). W każdym razie dla mnie kiedyś “Trylogia” jednoznacznie kojarzyła się z Sienkiewiczem, a dopiero potem się dowiedziałam, że każdy cykl składający się z trzech części to trylogia (moją pierwszą zapewne był Tolkien). No i czy ci inni pisarze pisali w danych czasach ku pokrzepieniu serc tak obrazowo, jak Sienkiewicz? ;)

 

EDYTA: Żeby nie było, ja nie bronię, tylko prowadzę rozważania.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

O ile bardzo podoba mi się przewrotne zakończenie (czy chcesz czy nie wygracie i cię dorwę), to sama rozmowa z Kozakami i te ukraińskie naleciałości były ciężkie w czytaniu. W ogóle, stylizacja dla kogoś nieobeznanego z tematem. Przy pojedynczych słowach jeszcze to jakoś przechodzi, ale z akapitami jest problem, a jak wchodzi jeszcze jakieś bardziej specjalistyczne słownictwo, które trudno po prostu przeskoczyć (kto atakuje? czym atakuje? ale jaka to formacją? czy to jest formacja?) to komuś z zewnątrz trudno jest dojść, co się dzieje.

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Mam świadomość, że stylizacja ogranicza liczbę zainteresowanych czytelników, ale jestem skłonny podejmować to ryzyko ;)

Widzę jednak, że główne zarzuty wobec opowiadania, czyli zakończenie i stylizacja, są przez innych uważane za zalety, więc z tekstem nie jest chyba tak źle.

Dzięki za komentarz i jeszcze raz dziękuję za zorganizowanie fajnego konkursu!

Nie no, zakończenie mi się akurat bardzo podobało ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Bardzo mi się spodobała stylizacja. Nie miałem problemu ze zrozumieniem tekstu, choć nie mam do czynienia z takim językiem – wszystko, czego potrzebowałem, wynikało z kontekstu. A jeśli na niektórych słowach się zatrzymywałem, choćby na tej ukrainie pisanej małą literą, to raczej by zasmakować odmiennego znaczenia. I zaufałem tutaj autorowi, że zrobił to dobrze. Zresztą, jak redaktor Cetnarowski kiedyś powiedział: stylizacja to zabieg artystyczny i nie musi być prawdziwa, tylko przekonująca. Przecież w czasie Potopu ludzie nie mówili tak jak “W ogniem i mieczem”. 

Z powieściami Sienkiewicza i ogólnie tamtą epoką nie wiąże mnie sentyment, ale Tobie udało się zainteresować realiami, klimatem i dobrze – oszczędnie, acz trafnie! – zarysować (przypomnieć) sytuację historyczną. 

Trochę gorzej z fabułą. Historia jest bardzo prosta, a finał, choć zaskakujący, nie do końca umotywowany poprzednimi wydarzeniami. Ale w takiej objętości trudniej coś więcej ugrać skomplikowaną intrygą ;)

Pomysł raczej z tych zwyczajnych, magiczne zwierzę/duch to nic nowego. Do klimatu tekstu pasował.

Moim zdaniem to udane opowiadanie, które przeczytałem z przyjemnością, ale to jeszcze nie piórkowy poziom. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dzięki za wizytę! Cieszę się, że dołączasz do tych, którym stylizacja odpowiadała ;)

Generalny wniosek jest jak widać jest taki, że muszę popracować nad fabułami.

Przecież w czasie Potopu ludzie nie mówili tak jak “W ogniem i mieczem”.

Pewnie dlatego, że w czasach Potopu mówili tak jak w "Potopie" ;P

W związku z zakończeniem konkursu naniosłem poprawki zasugerowane przez joseheim. Z jedną się jednak nie zgadzam, czego nie zauważyłem wcześniej:

A czemu ta Ukraina małą literą? Nie ma czegoś takiego, jak ukraina…

Otóż jest, a w każdym razie było. Za Wikipedią: Do końca XVI wieku termin ukraina nie miał charakteru oficjalnego i oznaczał "ugranicze" ("pogranicze", "krańce państwowe") poszczególnych terenów, będących pod kontrolą różnych państw. W czasach opowiadania oba znaczenia zaczynały się już mieszać, ale powyższe użycie jest jak najbardziej uzasadnione.

Witaj, Światowiderze! Przybywam podzielić się wrażeniami.

Jak dla mnie stylizacja jest na granicy akceptowalności. Narrację odebrałem jako całkiem zjadliwą, zaś dialogi to już inna bajka. Zależy czy się lubi guglać, żeby wiedzieć, o czym postaci w ogóle mówią. Ja na przykład nie lubię, a tu parę razy musiałem, bo bez tego umykał mi sens wypowiedzi.

Bardzo rozbuchane są tutaj opisy tak wojskowych zwyczajów, jak i sceny batalistyczne. Wydaje mi się, że trochę za mały metraż wybrałeś, by poświęcać tym elementom aż tyle uwagi. Warstwa fabularna ucierpiała na tym najbardziej. Wypadła liniowo, zabrakło zaskoczeń. Stylizacja, jak mówiłem, jest niezła, ale to tylko jeden z elementów składowych wyśmienitego opowiadania. Postaci też są w porządku, są jakieś. Natomiast fabuła, jak dla mnie, kuleje i ta jej prostota czyni tekst zaledwie dobrym.

Nie rozumiem także finału. Bohater stworzył sobie dodatkową opcję ponad dwie zaproponowane przez puchacza, a ostatecznie ptak i tak mu pomógł. I byłby to nawet ciekawy twist, ale tekst w tym momencie się urywa, a wyjaśnień brak. Pozostałem z niedosytem.

Przybywam podzielić się wrażeniami.

Witam w moich skromnych progach :)

Bardzo rozbuchane są tutaj opisy tak wojskowych zwyczajów, jak i sceny batalistyczne. Wydaje mi się, że trochę za mały metraż wybrałeś, by poświęcać tym elementom aż tyle uwagi.

Dobrze, żeś nie widział wersji sprzed bety ;D Niestety, mam słabość do takich opisów i, jak widać, tu się jej nie udało całkiem zwalczyć.

Pozostałem z niedosytem.

A więc wpisuję Cię na listę umiarkowanych zwolenników stylizacji i krytyków zakończenia. Postaram się w przyszłości przedstawić bardziej satysfakcjonującą fabułę ;)

Dzięki za wizytę!

Dołączam do obozu więcej niż umiarkowanych zwolenników stylizacji i zdecydowanych krytyków fabuły ;)

Językowo najfajniej wypadają kozackie dialogi – tu nie miałem żadnych problemów z rutenizmami, czasami zgrzytnął jakiś polonizm, ale taki przecież urok pogranicza. Słabiej stylizacja wypadła w opisach, synonimy, którymi się posługujesz, momentami zaciemniały sprawę – taki kłopot miałem już w pierwszej scenie, kiedy zostałem zaskoczony tym, że kwatera pośród obozu okazuje się ostatecznie zameczkiem.

Fabularnie będę narzekał – problem zaczyna się już w pierwszym akapicie, w którym poświęcasz czas i cenne znaki na wzmiankę o anonimowym przyjacielu bohatera. Przyjaciel ten potem znika niepotrzebny na większość tekstu, by powrócić znienacka w ostatniej scenie. Myślałem, przez moment, że w ten sposób kryjesz tożsamość jakiejś postaci historycznej, ale nie, ta figura wydaje się całkiem zbędna.

Zadanie powierzasz bohaterowi w sposób mało przekonywujący, zgrabniej byłoby wpleść już wcześniej jakieś wzmianki o złowróżbnej sowie w rozmowy przypadkowych wojaków, mijanych w drodze do dowódcy. Gorzej, że uzasadniasz zatrudnienie tego bohatera tym, że regimentarz nie może jawnie zaproponować pozbycia się sowy. Spodziewałem się zatem jakiejś sprytnej misji, podstępu, wyrafinowanej akcji, a tymczasem nasz zawodowiec idzie przez środek obozu do Kozaków i oświadcza tam, że przyszedł w imieniu dowódcy prosić o usunięcie ptaka. Czyli – robi to, co mógłby zrobić każdy posłaniec. Przekozak przyjmuje to w spokoju i grzecznie tłumaczy, że nie może tej prośby spełnić. No a dalej to już gmatwasz się zupełnie w nieskuteczne strzały i niespełnione sowie proroctwa, podsumowując przy tym całą akcję słowami: “Szczęściem drobny incydent z puchaczem nie zaważył szkodliwie na stosunkach regimentarza z hetmanem”.

Oj, będę na NIE.

 

 

Wracam z komentarzem piórkowym.

To dobry tekst, z bardzo dobrą stylizacją rozmów. Podobnie opisy wojsk. Natomiast przez to zostało mniej miejsca na fabułę, na czym ta nadal cierpi np. prostszą rozprawą z samym atamanem. Ma więc to opowiadanie problemy konstrukcyjne. Przez to ląduje blisko piórka, ale niestety nie zdołało przekroczyć granicy. Jestem więc na NIE.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Sorry, Winnetou, jestem na NIE.

Nie przeczę, tekst ma zalety. Widać Twoją znajomość tematyki. Za to plus. Wprawdzie jest to tematyka, za którą nie przepadam, więc trudno mi się nią zachwycać, ale to już nie Twoja broszka ani wina.

Podobała mi się stylizacja. Fakt, podobna do Sienkiewiczowskiej, ale i poruszane tematy nieodległe. Od razu czytelnik wpada we właściwy nastrój.

W moim przypadku wszystko rozbiło o coś, co postrzegam jako brak zachowania wewnętrznej logiki: puchacz daje bohaterowi do wyboru śmierć albo porażkę. To, co robi waćpan Połecki raczej wygląda mi na “wypchaj się swoją pomocą” niż “wolę szczeznąć niźli ojczyznę zawieść”. OK, broniłeś się, że puchacz się wkurzył i postanowił faceta zabić. Ale w takim razie, po co dawał mu wybór, którego nie uszanował?

Babska logika rządzi!

Coboldzie dziękuję za rozbudowany komentarz, NWM, Finklo dzięki za kolejną wizytę! Głosy na NIE odbieram jako zachętę do dalszej pracy ;)

Niesamowitą robotę robi język i stylizacja. Budują klimat niesamowicie. Ogólnie pomysł też mi się. Jednak w szczególe już nieco mniej. Rozjechało mi się sporo w momencie, w którym przemówiła sowa. Wybór dała, moim zdaniem nieco od czapy, a potem i tak zrobiła po swojemu, w sumie nawet nie wiem, dlaczego. Przez mgnienie oka miałam wrażenie chęci (z Twojej, Autora strony) patriotycznego, romantycznego poświęcenia, które zgasło zanim się w ogóle rozpaliło. Połecki wybrał swoje życie. Mogę przyjąć, że nie udało mu się zabić sowy, jako magicznego/demonicznego ptaka i to kupuję. Nie kupuję jednak, dlaczego po takiej zdradzie ze strony szlachcica, ptak dalej pomagał. Ok, domyślam się, że łowca głów sam głową za to zapłaci, ale i tak wydaje mi się to zbyt proste, może nawet zbyt łaskawe. 

Ten rozjazd przechylił u mnie szalę na nie. Trzymam jednak kciuki, żeby kolejne opowiadania pięły się wyżej :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki śniąca!

W takim razie czas uroczyście odtrąbić początek oczekiwania na morderczy komentarz Cienia!

Toś mi, Bratku, przysporzył radości lekturą oną.

Jeśli chodzi o stylizację, opisy, klimat, samej bitwy prowadzenie i koncept jako taki, masz mój miecz.

Aż serce z tęsknoty za Sienkiewicza prozą zadrżało, w stronę Komudy jakowegoś wzrok się zwraca, a język w pysku miele na jedną tylko modłę: Więcej! Więcej! Więcej!

Gorzej, niestety – i z żalem mówię to prawdziwym – że fabularnie opowiadanie jednak odstaje od reszty, i to dosyć wyraźnie.

Jedno, że brak mi tu sowy… a przepraszam, puchacza, herbu i rodowodu (a nie lubię takich niedopowiedzeń); drugie, że ptak postąpił w sprzeczności z wyborem, którego Połecki z hukiem przecież dokonał (więc po co ten wybór szlachciura otrzymał w ogóle, to ja nie wiem); trzecie, że samo pojawienie się podniebnego widziadła w czas bitwy powinno pobrudzić pod łowcą głów siodło na brązowo, więc jego dalsze dociekania trochę dziwią; czwarte, że typ w jego profesji powinien być jednak rębajło i zadziora, a nie byle chłystek, co to tyły podaje każdemu większemu niźli on sam, co generalnie czyni tę postać mocno niewiarygodną (chyba że dotąd tylko kmiotków uchodzących z pańskiego pola po lasach ganiał, a o sprawach z charakternikami łgał zwyczajnie); i wreszcie piąte, w moim rozumieniu koronne logice uchybienie odnajduję w bezpośredniości, z jaką poszedł imć Połecki rozmówić się z atamanem, bo, o ile dobrzem to sobie wszystko poukładał, miał rzecz załatwić dyskretnie, by nie narażać kruchej między narodami przyjaźni. Zjebał sprawę dokumentnie, znaczy się, i tylko – jak sam ująłeś to w tekście – dzięki zwykłemu szczęściu sprawa się nie rypła.

Wszelako z Piórkiem sprawa wygląda inaczej zgoła, bo żebym nie wiem jak chciał – a chciałbym – nie mogę uczciwie powiedzieć, że wobec wszystkich tych zarzutów ciążących na fabule, opowiadanie nań zasłużyło.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dziękuję Cieniu, komentarz niespodziewanie szybki i niezbyt morderczy ;)

Nielogiczności fabularne wytknęli prawie wszyscy, więc po prostu przyjmuję to na kirys. Niestety nie jestem Rybakiem i widać, gdy pisałem na ostatnią, czy niemal ostatnią chwilę.

Więcej! Więcej! Więcej!

Pisze się i tuszę, że tym razem będzie bardziej przemyślane ;)

Dziękuję Cieniu, komentarz niespodziewanie szybki i niezbyt morderczy ;)

Eee… Auć?^^

 

Pisze się i tuszę, że tym razem będzie bardziej przemyślane ;)

I zaraz mi mniej niedzielnie. Dzięki! Czekał będę z niecierpliwością.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Eee… Auć?^^

Wciąż czekam na komentarz pod opowiadaniem z PJO, stąd pozwoliłem sobie na drobną (mam nadzieję) uszczypliwość ;P

Uszczypliwość w pełni zasłużona, ale spokojnie, te komentarze leżą u mnie na dysku wszystkie i czekają, aż znajdę chwilę, by zerknąć na nie raz jeszcze i ewentualnie przeredagować. Nawet mam pewien konkretny plan co do tego.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Światowiderze, powiem Ci, że z Twoim opowiadaniem miałam największy problem. Jako jurorka powstrzymałam się z oceną, bo, przyznaję się szczerze, nie jestem w stanie obiektywnie ocenić i docenić tego tekstu. Trafiłeś mnie wiązką rzeczy, których organicznie nie znoszę: historia, w dodatku Polski, z czasów “Ogniem i mieczem” (nie przebrnęłam przez “Ogniem i mieczem”, rzuciłam po 21 stronach i nigdy nie wróciłam, na filmie przysypiałam, jeśli to dla Ciebie pocieszenie:)), jeszcze do tego wojna i archaiczna stylizacja. To tak, jakby kazać podziwiać piękny okaz pająka komuś cierpiącemu na arachnofobię :) Natomiast nie mogę nie docenić pracy, jaką włożyłeś w to opowiadanie. Sam pomysł oraz zakończenie jest ciekawe, w pewien pokrętny sposób hmm… klimatyczne. Choć nie zrozumiałam, czy Połecki rozmawiał z wrogiem czy sojusznikiem i czemu ten się nie wkurzył za kulkę w ulubionego ptaka (ja bym się wkurzyła zdecydowanie). Sowa jest dosłowna i zajmuje centralne miejsce w opowieści. Gdyby dwie pozostałe jurorki zdecydowały, że zasługujesz na podium, nie protestowałabym.

Bellatrix, nie pozostaje mi nic innego, jak złożyć Tobie szczególne podziękowania za to, że zmusiłaś się do dokładnych oględzin owego pająka ;)

Akurat pająki lubię, porównanie przyszło mi na myśl po spojrzeniu na zabawkę – wielką, zdalnie sterowaną czarną wdowę :) Ale historia… brrr… Jak na maturze zobaczyłam temat “za co lubimy bohaterów powieści historycznych” to napisałam analizę wiersza :P

Nowa Fantastyka