- Opowiadanie: Gabita - Procenty i kandele

Procenty i kandele

Komendant wielkopolskiej policji sądził, że nic go już nie zaskoczy. A potem trójka studentów dynepiki wyszła na piwo.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Issander, Finkla

Oceny

Procenty i kandele

Gdyby komendant wojewódzki policji z Poznania wiedział, co stanie się tamtej nocy, prawdopodobnie nie zmrużyłby oka. Choćby mu zapłacili. Więcej. Najprawdopodobniej nie wróciłby nawet do domu. Zostałby w swoim biurze, tym zarzuconym papierami placu boju z absurdalnymi wymaganiami stawianymi policji przez i tak nieufające jej społeczeństwo, krążąc wokół stacjonarnego telefonu niczym wygłodniały wilk. Marząc, by wraz z inspektorem Balickim sterczeć pod poznańskim ratuszem, obserwując grupy pijanych ludzi przetaczających się do następnego baru.

Kto wie, może by nawet uległ. Może rzeczywiście spacerowałby po wytartych kocich łbach, mijając równiutki kordon otaczający pieprzony domek koziołków, czekając na najlepszego dynepika jakim dysponuje Politechnika Poznańska. Może towarzyszyłby jednemu z patroli. Może spędziłby na starym poznańskim rynku całą, czerwcową noc. Ale za żadne, żadne skarby tego świata nie położyłby się tamtej nocy obok żony.

Komendant Szczęsny nie wiedział jednak, co się stanie. Więc się położył. A dokładnie o 4:53 obudził go dzwonek telefonu.

___________________________________________________________________

 

– Kurwa, zdane – oznajmiła zaledwie siedemnaście godzin wcześniej czarnowłosa studentka dynepiki, Gabriela Wilk. Stukając wesoło obcasami, wyfrunęła wręcz z sali wykładowej CW2 i ze spokojem właściwym zadowolonemu z napisanego egzaminu człowiekowi obrała kierunek na przeszklone wrota do wolności. – Cztery zero na czysto, dziękuję, do widzenia.

– Cztery zero? Really, aż tak wysoko mierzysz? – Wyższy z jej współlokatorów, patykowaty Kornel Piasecki, uniósł brew. Sunął obok swoim leniwym, powolnym krokiem, zapatrzony już w ekran telefonu. Dziwne, że widział cokolwiek przez wiecznie opadającą mu na oczy burzę słomianych loków.

– Mierzę, bo mogę, Koko. Nie bądź zazdrosny. – Szpilki dziewczyny stukały raźno o kamienną podłogę, a tłum studentów gęstniał, by zmieścić się między otwartymi szeroko automatycznymi drzwiami.

Blondyn prychnął cichym śmiechem.

– To mam o co?

– No nie wiem. O pięć zero z historii dynepiki? Na przykład? Albo cztery i pół z wytrzymałości materiałów? Czy też cztery, kurwa, zero z teorii doks? Słyszałeś w ogóle o innej ocenie niż trzy zero? – Gabriela rzuciła mu tylko trochę złośliwe spojrzenie. Teoria doks była najtrudniejszym przedmiotem nie tylko czwartego semestru, ale i całych studiów. Zdanie tej masywnej kobyły w zasadzie gwarantowało dyplom.

Kornel, w odpowiedzi, wystawił na ślepo środkowy palec, szczerząc się radośnie. Prawie trafił ją w oko. Prawie.

Trzepnęła marginalnie, dzięki obcasom, wyższego chłopaka.

– Próba oślepienia? Niskie zagranie, Koko, wyjątkowo niskie. Tej, a propos niskości – rozejrzała się naokoło, ale wśród rozproszonych przed Centrum Wykładowym sylwetek nie dostrzegła znajomej – gdzie Damian?

Kornel wzruszył jedynie ramionami.

– Pikachu. Spytaj za chwilę czy coś – mruknął, lekko nieobecnie. Nie zauważywszy, że zwolniła, wysunął się naprzód.

– Jasne, Pikachu, bo to on składa się z nami na mieszkanie. Czy ty pamiętasz jeszcze, jak to jest nie łapać pokemonów? Dostaniesz napadu, jak któremuś dasz rułę? – Złapała go za ramię, zatrzymując na miejscu.

– Pikachu – powtórzył jedynie.

Przewróciła oczami.

– Przyrzekam na wszystkie świętości, że kiedyś zniszczę ci ten telefon. Doksą, więc raz, a akuratnie. Żebyś chociaż grał w coś ciekawego. Ale Pokemon GO? – Odciągnąwszy go bliżej jednego z koszy na śmieci, wyjęła paczkę cienkich Lucky Strike z torebki. Włożyła papierosa do ust. – Wydawało mi się, że twój gust jest bardziej wyrafinowany. – Uniosła zapalniczkę do twarzy. Płomień prawie dotknął bielutkiego papieru. Prawie.

Zapalniczka zniknęła z jej dłoni, jakby nigdy jej tam nie było.

– Damian, kurwa! – Gabriela rozejrzała się zirytowana, wyjmując bezużytecznego papierosa spomiędzy warg. Namierzyła go bez trudu. Pośród dominującej wśród grupek studentów czerni sam szary garnitur rzucałby się w oczy, co dopiero sparowany z niebieską koszulą. – To już trzecia w tym tygodniu.

Niższy z jej współlokatorów, brodaty i odpowiedzialny Damian Polak, nie przejął się zupełnie.

– Miałaś rzucić – odparł krótko. Pokonawszy ostatnie metry w trzech stanowczych krokach, zatrzymał się obok Kornela i poprawił przerzuconą przez ramię marynarkę. Rzucił okiem na postęp gry. – Złapać ci go? – zaproponował rzeczowo.

Piasecki nawet nie zauważył, kto pyta, zbyt skupiony na machaniu kciukiem.

– Nic, tylko klofty pod nogi – mruknęła dziewczyna ponuro, wsuwając cienki, biały rulonik z powrotem między inne. Wokół filtra ciemnoczerwonym kręgiem odcisnęła się szminka. Smutny widok. – Rodzina, wykładowcy, współlokatorzy. Ani chwili ruły. A przez ciebie to zbankrutuję na samych zapalniczkach.

Damian zignorował ją na rzecz wyjęcia Kornelowi telefonu z ręki.

Piasecki uniósł zaskoczony głowę.

– Co… – Zauważywszy, kto stoi obok, uśmiechnął się szeroko. – Siema, ziomek! Czekaliśmy na ciebie.

– To swoją drogą. Gdzie zniknąłeś, tej? – Gabriela wrzuciła nieszczęsną paczkę do niewielkiej, czarnej torebki, zakupu jej życia. Pasowała właściwie do wszystkiego i mieściła najważniejsze rzeczy: szminkę, chusteczki, papierosy, telefon. Czego chcieć więcej?

– Rozmawiałem z profesorem Żakiem. Nie słyszeliście? Na uczelni pojawiła się stabilna wyrwa. – Damian zmarszczył lekko brwi, skupiony na popularnej gierce. Z namaszczeniem przesunąwszy palcem wzdłuż ekranu, kiwnął zadowolony głową i oddał telefon wyższemu współlokatorowi.

Koko wyszczerzył się radośnie.

– Czyli to nie były klejdry? – Dziewczyna natychmiast zapomniała o dyskomforcie głodu nikotynowego. Wyrwa była rzadkim zjawiskiem. Szczególnie trwała. Rozdarcia świata zazwyczaj zamykały się natychmiast lub niedługo po zaistnieniu. – Mamy tutaj, na Politechnice Poznańskiej, stabilną wyrwę?

– Klejdry to…? Mów po polsku. – Damian uniósł brew z dezaprobatą.

– Plotki. Pieprzyć polski. Mów o wyrwie.

– Popieram. – Kornel włączył się do rozmowy, wciskając telefon w tylną kieszeń jeansów. Gabriela zastanawiała się, czy chłopak w ogóle posiada garnitur, bo jego strój wyjściowy ograniczał się zasadniczo do elegantszej niż zwykle koszuli. – Wyobrażacie sobie, jakie to daje możliwości? Stabilna wyrwa oznacza swobodne i dokładne badania wymiaru lustrzanego…

– Batosu – wtrącił odruchowo Damian.

Koko machnął ręką.

– Tak, tak, anyway. W każdym razie wreszcie będziemy mogli bez problemu obejrzeć coś, co jest właściwie kodem źródłowym świata i być może zrozumieć lepiej, czym tak naprawdę jest dynepika. Mam na myśli… – zaciął się na chwilę, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Oczy błyszczały mu lekko, jak zwykle, gdy mówił o problemach naukowych, a twarz straciła zblazowany wyraz. – Czy my wiemy, co tak naprawdę robią doksy? Dlaczego są tak silnie uzależnione od spojrzenia na świat jednostki? Albo jaki związek z energią ma alagia? Oprócz oczywistego, czyli wykonywania pewnej pracy, jeśli można tak nazwać zmianę wartości parametru jakiegoś obiektu. Dynepika jest przecież bardzo często wciąż nazywana magią, doksy zaklęciami, a nadal nie ma wystarczających argumentów, by udowodnić, że to nie to samo.

Gabriela ściągnęła sceptycznie usta.

– I naprawdę myślisz, że dopuszczą do wyrwy studentów? Zgadzam się z tobą w pełni, możliwe, że stoimy o krok od przełomu naukowego, zresztą samo istnienie wyrwy już znacząco poprawi status Politechniki Poznańskiej na światowej arenie. Ile jest przecież stabilnych wyrw na świecie? Dziewięć? Ale nie wydaje mi się…

– A dlaczego nie? Przecież nic na tym nie stracą. – Kornel wzruszył ramionami.

– My jesteśmy tego świadomi. Oni nie zawsze.

– I właśnie dlatego poszedłem porozmawiać z Żakiem. – Damian uśmiechnął się lekko, ledwo zauważalnie prostując plecy. Niewiele pomogło. Wciąż był niższy nawet od Gabrieli. – Przede wszystkim potwierdzić plotki, ale również spytać o możliwość badania wyrwy. Obejrzenia, chociażby, cholera! Przecież to może być jedyna okazja w życiu. I wiecie, co powiedział Żak? – Uśmiech Damiana stał się szerszy. W gęstej, wpadającej w rudy brodzie, mignęły zęby. – Koło studenckie miałoby na bank dostęp, choć ograniczony.

Gabriela nie była do końca przekonana. Politechnika nie zawsze postępowała logicznie, a różne osoby miały różne poglądy, czasem zupełnie absurdalne.

– Żak jest od teorii doks. To nie obejmuje wymiaru lustrzanego…

– Batosu – wtrącił, oczywiście, Damian.

Zignorowała go.

– Trzeba by porozmawiać z Zalewskim lub Kopą. Żak może blubrać, co chce, a to i tak oni będą mieli ostatnie słowo.

– Wyobrażacie sobie, co się musi dziać w instytucie? – westchnął nagle Kornel. Wróciwszy do leniwego rozbawienia, odchylił się w tył na piętach. – Chodzą pewnie naćpani szczęściem. Wygrali w totka na naukowej loterii.

– Tej, czy Kopa nie był skacowany na ostatnim wykładzie? – Gabriela strzeliła palcami. Przypomniała sobie niewyraźną, skuloną nad biurkiem sylwetkę doktora inżyniera z Instytutu Teorii Batosu. Głos też miał jakiś zużyty

– Na zaliczeniu czy tym wcześniej? – zainteresował się blondyn, wracając do normalnej pozycji

– Wcześniej.

– A to nie wiem, przysnęło mi się jakoś na początku.

Damian wykrzywił usta i rzucił mu dezaprobujące spojrzenie.

– Wiem. Chcąc nie chcąc, zostałem twoją poduszką. Co gorsza, nie dało się ciebie dobudzić, nie mam pojęcia, jakim cudem. Dlaczego w ogóle chodzisz na wykłady, skoro większość przesypiasz?

– Naprawdę większość? – zdziwił się Kornel. Parsknąwszy śmiechem, wzruszył bezradnie ramionami. – Ups.

– Nic dziwnego, że jedziesz na trójach. – Gabriela wyszczerzyła się wrednie i sięgnęła do torebki, zamykając palce wokół znajomego kształtu paczki papierosów. Zdążyła ją częściowo wyciągnąć, nim mózg nadgonił ciało. Zakląwszy, wepchnęła Lucky Strike z powrotem między telefon a chusteczki. – Co mnie podkusiło, by wspominać głośno o rzucaniu – wymamrotała z irytacją.

– Wykłady może na trójach, ale na ćwikach czy labach nie schodzę poniżej cztery i pół – odparł niewzruszony Kornel, ponownie odchylając się w tył. Na ustach błąkał mu się leniwy uśmiech.

– A to jest już, kurwa, po prostu niesprawiedliwe. – Dziewczyna wystawiła palec oskarżająco, choć bez niepotrzebnego dramatyzmu. – Śpisz na wykładach, więc lecisz na trójach, dobra. Ale na ćwiczeniach też śpisz! A mimo to… Ty chłoniesz wiedzę z powietrza? Jak jakaś pieprzona roślinka? Masz jakieś pory, cholera, służące do zasysania informacji i odprowadzania jej do mózgu?

Koko roześmiał się szczerze i stracił równowagę. Zrobił kilka gwałtownych kroków w tył.

– Jealous much? – Wyszczerzył zęby.

Gabriela uniosła perfekcyjnie wyregulowane brwi.

– O brak stypendium czy niechęć wykładowców?

– Ok, wystarczy. Ta dyskusja jest bez sensu, po dwóch latach robi się już nudna, a ja jestem głodny, więc nie mam na nią cierpliwości. Idziemy do Centrum Mechatroniki. – Ton Damiana był twardy i nie pozwalał na dyskusję.

Dziewczyna rzuciła mu zdezorientowane spojrzenie.

– Gdzie? – spytała w tym samym momencie, w którym Kornel wzruszył ramionami, mówiąc:

– Sure.

– Wyrwa pojawiła się w laboratorium wytrzymałości materiałów – wyjaśnił krótko brodacz, ruszając stanowczym krokiem naokoło okrągłego trawnika, wpuszczonego w ziemię przed fasadą Centrum Wykładowego. Trawa była lekko przywiędła, zmęczona upałami oraz dziesiątkami studenckich podeszew. – W drzwiach jest szyba.

Kornel wyszczerzył się szeroko.

– Podoba mi się twój tok rozumowania.

– Nie mogłeś powiedzieć wcześniej? Nie, żeby interesowała mnie lokacja najbardziej niezwykłego i tajemniczego dynepicznego fenomenu wszechczasów. Skąd. – Gabriela po cichu zgadzała się z Koko, ale nie zmieniało to faktu, że od tak kluczowych informacji to się zaczyna. Podążyła za współlokatorami w takt cichnącego echa stukających obcasów.

– Nie marudź.

– Będę brawędzić, ile mi się podoba, Damian – poinformowała go bez zawahania, jak kilkaset razy wcześniej. Odpowiedziało jej ciężkie westchnienie. – Szczególnie, że wymazałeś moją zapalniczkę. Znowu. Długo zamierzasz to ciągnąć? Muszę wiedzieć, czy wpaść do Selgrosu po jedną czy dwie palety.

Sięgnąwszy wolną ręką do kieszeni, chłopak wyciągnął coś niewielkiego i na ślepo podał jej ponad ramieniem. Gabriela wytrzeszczyła oczy.

– What the fuck. – Zamknęła dłoń wokół znajomego przedmiotu. Natychmiast poddała go oględzinom. – What the fuck?! – Wszystko się zgadzało. Obita krawędź podstawy, efekt nieostrożnego użyczenia parę miesięcy temu; słabe echo kwiatowego nadruku, wytartego przez lata używania. To była jej zapalniczka, ta ostatnia, którą w ramach desperacji wygrzebała wczoraj z jednej z szuflad. – Nie wymazałeś jej. Ty… Ty ją przeniosłeś. What the fuck, od kiedy potrafisz teleportować?!

Kornel zwolnił tuż przed przejściem dla pieszych, zrównując z krokiem dziewczyny swój własny. Zajrzawszy w jej dłoń, zagwizdał z uznaniem.

– Nieźle. Jak to zrobiłeś? Bo raczej nie z wykorzystaniem współrzędnych geograficznych. Chyba nawet ty nie jesteś aż tak ambitny. – Rzucił niższemu chłopakowi leniwy uśmiech.

Damian miał właśnie wejść na ogrodzony teren kampusu i ruszyć wzdłuż niskich hangarów mieszczących laboratoria, ale stanął tuż przed uchyloną bramą. Obrócił się z usatysfakcjonowanym uśmiechem.

– Mogę wam pokazać. – Jego niebieskie oczy wręcz tryskały humorem, jak zawsze, gdy osiągnął jakiś cel.

Gabriela przypominała sobie mgliście, że wspominał o teleportacji w ciągu semestru co najmniej kilka razy. Mogła się domyślić.

Wyciągnęła rękę z zapalniczką.

– Dajesz, tej.

Damian, odetchnąwszy głęboko, zamknął oczy. Na chwilę zapadła cisza, miejska cisza, szumiąca silnikami samochodów, terkocząca kołami tramwai, niosąca echo odległych rozmów oraz śmiechu. Gabriela obserwowała niższego współlokatora z uwagą. Trwała w bezruchu, nie chcąc go rozproszyć. Kornel również się nie odzywał, oparty ramieniem o słupek bramy kampusu, a jego różnokolorowe oczy błyszczały żywym zainteresowaniem. Teleportacja była trudna. Piekielnie trudna. Jakakolwiek niedokładność doksy, pomyłka w definicji obiektu przenoszonego lub nowego położenia, a w rezultacie dokonywanej zmiany otrzymywało się bezgłowy korpus albo dziwną hybrydę dwóch przedmiotów. Z bardziej makabrycznych przykładów. Niewiele osób potrafiło ułożyć bezpieczną doksę teleportującą. Damian musiał ćwiczyć przez większość semestru, a najprawdopodobniej i tak nic, oprócz zapalniczki, nie potrafiłby przenieść.

Dla Gabrieli było to jednak wystarczająco imponujące. Jej jedyna próba teleportacji czegokolwiek skończyła się powstaniem chwilowej wyrwy, czyli na tyle potężną falą uderzeniową, by wylądowała w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu. Rodzice byli wściekli. Zniszczenia kosztowne. A dziewczynie przestało się spieszyć do opanowania tej konkretnej umiejętności.

Choć w najbliższej przyszłości spróbuje chyba jeszcze raz.

Damian skończył wreszcie wizualizację i otworzył oczy, skupiając wzrok na wyblakłej zapalniczce. Tęczówkom brakowało już źrenic, połkniętych przez Batos, by pozwolić właścicielowi na dostrzeżenie czegoś, co Kornel błyskotliwie określał kodem źródłowym świata.

– Obiekt martwy parametryczny zapalniczka w wyblakłe róże należąca do obiektu żywego złożonego świadomego Gabriela Wilk – zaczął chłopak cicho, ale pewnie, skupiony bez reszty na każdym słowie. Jego niby puste spojrzenie wypalało dziurę w dłoni dziewczyny. – Parametr położenie. Zmień. Nowa wartość centrum wnętrza prawej dłoni obiektu żywego złożonego świadomego Damian Polak. Wykonaj.

Zapalniczka zniknęła. Źrenice wróciły. Chłopak uniósł rękę. Między palcami jego prawej dłoni prześwitywały znajome wyblakłe róże.

Kornel zaczął bić brawo. Gabriela uniosła palec.

– Panowie – powiedziała ze spokojem, choć jej skóra pękała wręcz od naprężeń generowanych przez wewnętrzną ekscytację – na polibudzie pojawiła się stabilna wyrwa. Myślę, że można bezpiecznie przyjąć teorię doks za zdaną, co oznacza koniec sesji…

– Choć raz poczekałabyś na wyniki – mruknął z dezaprobatą Damian.

Zignorowała go.

– A co najlepsze, jedno z nas opanowało teleportację. Teleportację. Wniosek jest prosty. Idziemy pić.

– Hell yeah. – Kornel wystawił pięść do żółwika, którego zresztą otrzymał bez chwili zwłoki. Damian również nie protestował. I również wystawił pięść.

– Wyrwa, obiad, a potem Kultowa. Resztę ustali się na Wrocławskiej. – Zdecydował z aprobatą, wznawiając marsz ku bladożółtemu Centrum Mechatroniki, popularnie zwanemu po prostu mechatronikiem. Z prawej strony strzelały w niebo dwa bliźniacze budynki, w tym symbol Politechniki Poznańskiej, zwieńczony charakterystycznym cyfrowym zegarem.

Ani Gabriela ani Kornel nie zgłosili sprzeciwu.

– Boże, nareszcie alkohol – westchnęła wręcz dziewczyna, planując już, co założy na wieczorną rundę po barach. Obcisłe jeansy z wysokim stanem i koronką wieńczącą nogawki brzmiały idealnie, ale krótka bordowa bluzeczka mogła być w praniu. Niestety. – Po ostatnich trzech tygodniach zamiast krwi mam w żyłach równania wytrzymałościowe oraz podział stali, trzeba to zmienić, tej.

– I alkohol ma być niby lepszy?

– Damian. – Kornel pokręcił głową, zarzucając przyjacielowi rękę na ramiona. – Nie bądź trudny. Przyznaj się. Też chcesz się skończyć.

– Właśnie, Damian. Przyznaj się. – Gabriela wyszczerzyła zęby, doganiając współlokatorów. Objęła brodatego chłopaka z drugiej strony.

Damian próbował protestować, próbował zachować postawę odpowiedzialnego młodego człowieka, ale nie miał szans. Nie, gdy dziewczyna wytoczyła najcięższe działa.

Ksywkę.

– Chcesz się skończyć, Popo!

– Jezus, Maria, tak, chcę, nie nazywaj mnie tak więcej!

___________________________________________________________________

 

Siedemnaście godzin później w domu komendanta Szczęsnego zadzwonił telefon. Mężczyzna wymacał komórkę ciężką ręką i miętoląc w zębach co najmniej trzy przekleństwa, odebrał połączenie. Jego bębenki natychmiast zostały zaatakowane przez spanikowany głos inspektora Wronki.

Przez chwilę jedynie słuchał w milczeniu. A potem zerwał się z łóżka.

– Jak to, do kurwy nędzy, ratusz zniknął?!

___________________________________________________________________

 

Poranek opadł na Kornela Piaseckiego nagle i z wyjątkowym okrucieństwem. Przebił się bezlitośnie przez szańce powiek, zostawiając za sobą powykrzywiane trupy sennych marzeń. Zacisnął szpony na delikatnej tkance mózgu, śląc błyskawice bólu przez plątaninę nadwrażliwych nerwów. Dopadł żołądek i ze złośliwą satysfakcją zaczął wytrząsać ze zmaltretowanego organu wszelkie pozostałości wczorajszego wieczoru.

Chłopak jęknął. A potem stoczył się z łóżka i zanurkował ku drzwiom pokoju.

Całe szczęście toaleta był dokładnie naprzeciwko.

Wyrzuciwszy z siebie resztki niestrawionego alkoholu i czegoś, co kilka godzin temu mogło być kebabem – Piasecki nie pamiętał aktu konsumpcji ani nawet zakupu, ale wcale go to nie dziwiło – blondyn oparł czoło o chłodny plastik deski klozetowej. Przymknął oczy. Krew szumiała mu w uszach, a żołądek wciąż kurczył się konwulsyjnie, pomimo panującej w nim pustki. Chłopak znowu jęknął cicho, czując każdą mijającą sekundę niby przeciągnięcie po papierze ściernym. Dotkliwie wyraźną. Boleśnie nieskończoną.

Zwymiotował po raz kolejny. Bo dlaczego nie.

Nie miał pojęcia, ile w sumie wisiał nad toaletą. Czas zazwyczaj tracił wtedy na znaczeniu. Gdy jednak uznał wreszcie, że nie stanowi zagrożenia dla dywanów ani wykładzin, nie był już sam, choć nie zauważył tego od razu. Zdążył wpierw dźwignąć się z kolan, a nawet wymacać spłuczkę, nim, obróciwszy głowę, napotkał równie zmęczone, niebieskie spojrzenie.

– Skończyłeś? – Damian uniósł brwi, wyglądając jak uosobienie zmiętolonej, a następnie rozprostowanej kartki papieru. Wczorajsze koszulka i jeansy zionęły papierosami. Misternie na co dzień zaczesane włosy, teraz przypominały ptasie gniazdo.

– Mogłeś iść rzygać do wanny, wiesz? – Kornel uniósł kąciki ust. Z trudem, ale uniósł. – Albo zlewu. Albo…

– Po pierwsze – przerwał mu Damian, wyciągając z malutkiego pomieszczenia za rękaw piżamy – nie rzygam po alkoholu. A po drugie, nawet gdybym musiał, nie powtórzyłbym twojego błędu i nie zająłbym Gabrieli łazienki. Nie na tak długo.

Kornel zachichotał, cicho, krótko i ochryple. Racja. Ich współlokatorka była bezlitosna, gdy szło o doprowadzanie się do porządku. Ten jeden, jedyny raz, kiedy postanowił wymiotować do wanny, skończył z wiadrem na korytarzu i tymczasowym dzwonieniem w uszach po histerycznych wrzaskach Lali.

Chichot natychmiast przeszedł w jęk cierpienia, wywoławszy nową falę bólu głowy. Kornel przycisnął pięści do skroni.

– Nigdy więcej alkoholu – wymamrotał.

– Jasne. – Damian parsknął śmiechem i wślizgnąwszy się do toalety, chwycił za klamkę. – Idź, weź Apap, bo pieprzysz głupoty – rzucił jeszcze, nim zamknął drzwi. Blokada stuknęła. Kornel wystawił środkowy palec, choć wiedział, że współlokator tego nie zobaczy. A potem powlókł się korytarzem do kuchni po coś przeciwbólowego. Cokolwiek.

Połknąwszy zbawczą tabletkę, chłopak doczłapał do salonu i legł na wysłużonej kanapie z mocnym postanowieniem nicnierobienia. Miał zresztą takiego kaca, że i tak do niczego innego się nie nadawał. Westchnął ciężko z twarzą wciśniętą w zmechaconą poduszkę. Jakaś nitka już łaskotała go w brew, powinni kupić wreszcie nowe. Kanapę w sumie też można by było wymienić. Choć ciche skrzypienie sprężyn nie przeszkadzało na co dzień, teraz wierciło w jego czaszce niewielkie dziurki przy najdrobniejszym poruszeniu. Jęknął nieszczęśliwy. Dlaczego życie było takie okrutne? Nie wystarczyła sesja?

Jego zmęczony mózg zaskoczył. Sesja się skończyła. Przecież między innymi właśnie to wczoraj opijali. Tym lepiej. Może umrzeć w spokoju.

Jak na zawołanie fala mdłości przemknęła przez jego ciało. Zaklął niemrawo.

Po raz kolejny zadał sobie pytanie, po co to wszystko. Po co znowu doprowadził się do takiego stanu. Owszem, bary, rozmowy, szoty, fajna sprawa, ale czy warta takiego cierpienia? Warta straconego dnia, spędzonego na kanapie, w piżamie, czując się, jakby ktoś go przecisnął przez maszynkę do mięsa?

– Oh, well. Jestem idiotą – mruknął, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę niczego nie żałuje. – Bywa.

Z rozbawionym sapnięciem obrócił głowę i wymacał na stoliku pilot do telewizora. Może chociaż odwróci swoją zmaltretowaną uwagę.

Trafiwszy akurat na ciekawy dokument o jakiejś katastrofie lotniczej, pozwolił ręce zwisnąć bezwładnie z kanapy. Nie miał siły przyciągać jej do siebie. Czubek pilota oparł się o wykładzinę i Kornel zastygł, ułożony całkiem wygodnie, zapatrzony w zmierzający ku swojej zagładzie samolot. Gdzieś w głębi mieszkania zaszumiała spuszczana woda. Trzasnęły drzwi. Damian przeszedł korytarzem okryty czymś czarnym i pluszowym.

W powietrzu wisiał spokój właściwy leniwym, sobotnim porankom i nikt by się nie domyślił, że nadciągało czwartkowe południe.

Skrzypnęły zawiasy.

– Stój!

Kornel syknął z bólu, gdy wysoki, aczkolwiek lekko ochrypły głos zaatakował jego nadwrażliwe bębenki. Zsunąwszy się trochę z kanapy, wyjrzał na korytarz. Przez prostokąt drzwi dostrzegł prawie w całości kokon z kołdry zwieńczony czarnym, niechlujnym kokiem konfrontujący tylko częściowo widocznego Damiana.

Brodacz nie wyglądał na pokojowo nastawionego.

– Byłem pierwszy – oznajmił właśnie twardo, mierząc kokon rozgniewanym spojrzeniem. – Poza tym tobie szykowanie się zajmie godzinę, a mi wystarczy dziesięć minut. Wchodzę pierwszy i koniec.

– Nie waż się! Ja nie mogę tak paradować po mieszkaniu! – skrzeknął kokon i ruszył w stronę przeciwnika dziwnym, skrępowanym kroczkiem. Zanim pokonał choćby połowę odległości, Damian zniknął już w łazience. Rozległ się znajomy stuk blokady. – Damian, kurwa!

– Dziesięć minut.

– Za długo! Wpuść mnie, tej!

– Nie. – Zaszumiała puszczona woda.

– Damian! – Kokon załomotał w drzwi w ostatniej, rozpaczliwej próbie.

– Robię potem śniadanie, również dla ciebie, więc przestań histeryzować.

Zapadła cisza. Kornel, którego cierpienia ukróciła zaczynająca wreszcie działać tabletka, słuchał z zapartym tchem. Czyżby Damian poskromił smoka?

– Chcę jajecznicę z szynką, pomidorem oraz pieczarkami – oświadczyła wreszcie Lala z połową donośności i zostawiła drzwi w spokoju. – Należy mi się za wyglądanie jak rozdeptana paczka cukierków przez nadmiarowe dziesięć minut.

– Zobaczymy.

Gabriela kopnęła jeszcze raz w drzwi, chyba dla zasady, a potem pojawiła się w drzwiach salonu. Kołdra odrobinę opadła. Znad krawędzi wyjrzała para zmęczonych, brązowych oczu, okolona rozmazanym makijażem. Przez chwilę wraz z Kornelem patrzyli na siebie.

Piasecki wyszczerzył zęby.

– Rozdeptana paczka cukierków? – Uniósł brwi, szczerze zainteresowany.

– Może i wyglądam okropnie, ale wciąż jestem słodka – dobiegło z kokonu bez chwili zawahania.

Kornel prychnął z rozbawieniem.

– Ty nigdy nie jesteś słodka.

– Racja. – Gabriela podeszła do kanapy i bezceremonialnie usiadła na nogach chłopaka, mimo stojącej tuż obok niewielkiej pufy. – Jestem raczej drapieżną kocicą niż słodkim dziewczęciem.

Piasecki roześmiał się dość histerycznie, nie wierząc własnym uszom. Oczy mu zwilgotniały. Wciągnął gwałtownie powietrze.

– Czy ty naprawdę – wyrzęził pomiędzy jedną falą rechotu a drugą – użyłaś sformułowania „drapieżna kocica” w odniesieniu do siebie?

W kącikach oczu Lali pojawiły się zmarszczki rozbawienia.

– Mam kaca, więc blubram. Ty umierasz na kanapie. Coś za coś.

– Blubrasz – powtórzył Kornel, uspokajając powoli oddech. Wrócił do wygodniejszej pozycji. Na ekranie grupa śledczych przeprowadzała właśnie jakieś eksperymenty. – Poznańska gwara jest dziwna.

– Tej, mamy własną, wyjątkową historię i jesteśmy z tego dumni. Powinieneś coś o tym wiedzieć, gdańszczaninie.

– Whatever. – Kornel wystawił niemrawo środkowy palec. Nie miał siły na żartobliwe kłótnie. – Zejdź z moich nóg, proszę.

Ześlizgnęła się na kanapę bez słowa i przycupnęła na krawędzi.

– Dziękuję.

– Co oglądasz, Koko?

Kornel wzruszył leniwie ramionami. W zasadzie to już sam nie do końca wiedział.

– Samolot rozbił się w Algierii. Szukają przyczyny. – Chyba, że już znaleźli, ale po prostu to przegapił. Co było dość prawdopodobne.

– Brzmi nudno.

– Nie jest nudne – mruknął, obserwując rekonstrukcję wydarzeń. Lektor opisywał kolejne wydarzenia spokojnym, monotonnym głosem. – Tylko się rozproszyłem po drodze i teraz nie wiem, co ustalili, a czego nie.

– Tej, przełączmy na coś innego.

– Nie chce mi się.

– To oddaj pilota.

– Nie chce mi się.

– Koko, kurwa! Chociaż ty byś współpracował!

Piasecki wygiął usta w uśmiechu, ale nie oderwał wzroku od eksplozji na ekranie. Kokon zaczął się szamotać, próbując chyba uwolnić ręce, by odzyskać pilota siłą, ale zanim zaczął stanowić realne zagrożenie, Damian opuścił łazienkę.

– Wolne.

– Nareszcie! – Gabriela zerwała się z kanapy i tym dziwnym, skrępowanym kroczkiem podreptała na korytarz. Całkiem szybko. Drzwi łazienki trzasnęły.

Damian zajrzał do salonu, ubrany, odświeżony i ogólnie wyglądający jak ktoś godny miana dorosłego. Spytał o coś.

– What? – Kornel, który zdążył na nowo wciągnąć się w zawiłości katastrofy, nie bardzo kontaktował. Współlokator powtórzył pytanie. Nie pomogło. – What?

– Piasecki – warknął brodacz.

– Yeah? – Piasecki oderwał wzrok od ekranu i zerknął na stojącego w drzwiach chłopaka. – Słucham.

– Ile. Jajek.

Blondyn zamrugał.

– Do jajecznicy?

– Nie, kurwa, do święconki.

Oho, Damian był zły. Piasecki mruknął z namysłem.

– Cztery? – zaproponował niewinnie. Odpowiedziało mu zniecierpliwione sapnięcie i współlokator ruszył do kuchni, ciągnąc za sobą szmer zirytowanego mamrotania.

Kornel nie dowiedział się ostatecznie, co było przyczyną katastrofy samolotu Boeing 737-200 w Algierii. Coś z silnikiem. Chyba. Nie mając ochoty na dokument o SS, chłopak uniósł pilota i przeleciał najbliższe kanały. Z sentymentu zdecydował się na Pogromców Mitów, witając uśmiechem znajome twarze Adama i Jamiego. Zaskoczyło go, jak staro wyglądali, choć z drugiej strony czego innego mógł się spodziewać. Stanowili przecież ważną część jego dzieciństwa, a w zeszłym miesiącu skończył 21 lat. Kiedy to minęło?

Odcinek był na tyle interesujący, że nawet Damian pojawił się w salonie, przygotowawszy potrzebne do jajecznicy produkty. Usiadł na podłodze i oparł głowę o krawędź kanapy. Oglądali w milczeniu, czekając, aż trzeci lokator, a zarazem właścicielka mieszkania, skończy okupować łazienkę. Kornel przymknął oczy. Lubił takie leniwe poranki.

Ciepłą bańkę beztroski przekłuło klepnięcie w udo. Mocne klepnięcie. Chłopak zamruczał z niezadowoleniem.

– Nie zasypiaj. – Damian dźwignął się z podłogi i potrząsnął nim znowu. Zimny drań. – Gabriela zaraz wychodzi, więc będzie śniadanie.

– Skąd wiesz – wymamrotał ospale Kornel. Nie chciało mu się otwierać oczu.

– Zaczęła nucić ten kawałek o dżungli.

Piasecki zmarszczył brwi. Uchylił jedną powiekę, by rzucić współlokatorowi niedowierzające spojrzenie.

– Masz na myśli „Welcome to the jungle” Guns ’n’ Roses? – Teraz, gdy się odrobinę skupił, rzeczywiście mógł dosłyszeć płynącą z łazienki znajomą, energiczną melodię. – Jeden z najbardziej znanych i najlepszych rockowych kawałków ever?

– Wszystko jedno. Zawsze śpiewa to na sam koniec i to jest ważne. – Damian, wzruszywszy ramionami, wyszedł z salonu. Kornel patrzył za nim jeszcze chwilę, nie wiedząc, czy śmiać się czy płakać. Można by pomyśleć, że po dwóch latach indoktrynacji współlokator zacznie już rozróżniać najczęściej puszczane w mieszkaniu utwory. Ale najwyraźniej był po prostu odporny.

Piasecki zamknął oko i przeciągnął się niespiesznie. Nie chciało mu się wstawać.

– Nie śpij! – krzyknął Damian z kuchni.

Kornel skrzywił usta. Chyba był przewidywalny.

– Nie śpię! – Dźwignął się do pionu i usiadł z ciężkim westchnieniem. Potarł twarz, próbując się dobudzić. W zasadzie nie był głodny, ale rezygnacja ze śniadania groziła wykładem na temat zdrowego odżywiania i odpowiedniego rozłożenia posiłków w ciągu doby. Raz tego wysłuchał. Wystarczyło. Ziewnąwszy, uznał jednak, że nie musi się ruszać z kanapy, póki Lala nie opuści łazienki, więc ma jeszcze trochę czasu. Akurat wystarczy, by zobaczyć, co dzieje się na świecie.

Zdążył jedynie wybrać numer kanału informacyjnego.

– Piasecki. – Damian zajrzał do salonu i wskazał niski stolik. Miał już na sobie stary, wyblakły fartuch z oklepanym „Kiss the cook” zdobiącym front. Ciekawy kontrast dla klauna Pennywise szczerzącego się na koszulce pod spodem. – Ogarnij stół i przygotuj go do śniadania.

Kornel westchnął.

– Muszę?

– Tak, bo potrzebuję twojej pomocy, a ty jesteś dobrym kumplem. – Nie czekając na odpowiedź, współlokator wrócił do kuchni.

Blondyn znowu westchnął, po czym zwlókł się z kanapy.

Kuchnia była niewielka, ale chłopak szczupły, więc bez problemu przecisnął się między stołem a stojącym przy kuchence Damianem, by dotrzeć do potrzebnych rzeczy. Zgarnąwszy sztućce z szuflady, zamarł. Na patelni coś już skwierczało. Piasecki wciągnął powietrze, delektując się zapachem. Zajrzał współlokatorowi przez ramię.

– Śliń się gdzie indziej. – Brodacz bezceremonialnie odsunął twarz intruza, nie odrywając wzroku od podsmażanych na maśle pieczarek. Kornel wyszczerzył zęby i siorbnął głośno. Współlokator się wzdrygnął. – Uh, jesteś obrzydliwy. Bierz, co trzeba i won z kuchni.

Piasecki zachichotał i obrócił się, by chwycić jeszcze leżące na parapecie podkładki. Czasem to było zbyt proste.

Ułożywszy, co miał w rękach, na trochę odrapanym przez lata stoliku w salonie, chłopak wrócił gnębić współlokatora. Wyciągnąwszy bułki z chlebaka, ponownie zerknął mu przez ramię. Do pieczarek na patelni dołączyły pomidory. Kornel poczuł, że tym razem naprawdę się ślini i uciekł, nim oberwał łokciem w żebra. Za trzecim razem nie miał już jednak szczęścia, głównie dlatego, że ruchy ograniczały mu produkty wyjęte z lodówki. Oberwawszy drewnianą łyżką w nos, o mało nie upuścił słoika majonezu.

– Piasecki. – Damian odwrócił się od kuchenki z irytacją w oczach.

Blondyn uniósł pokojowo dłoń na tyle, na ile potrafił przy stosie różnych opakowań w ramionach. Jak o tym pomyśleć, to mieli wyjątkowo dużo jedzenia jak na studentów.

– Sorry, już jestem grzeczny. – Wyszczerzył zęby i wycofał się tyłem z kuchni, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z niższego chłopaka. Damian miał celne oko. Oraz broń. Kornel wolał go nie lekceważyć.

Czego nie przewidział, to otwierające się drzwi łazienki.

Kawał sklejki walnął go w plecy i wbił się klamką idealnie w kość ogonową. Piasecki zaskomlał z bólu, czując uderzenie aż w czubkach palców. Jakimś cudem niczego jednak nie upuścił. Drzwi natychmiast się cofnęły, odsłaniając zmartwioną Gabrielę w puchatym szlafroku.

– O kurwa, przepraszam, żyjesz? – Dziewczyna chyba próbowała zajrzeć mu w twarz, ale blondyn zacisnął oczy, więc nie mógł niczego stwierdzić na pewno. Kiwnął jedynie głową.

– Niestety – stęknął i wciąż nie otwierając oczu, uniósł trochę wyżej trzymane produkty. – Weź coś z tego, proszę, zanim to wszystko wyląduje na podłodze – wymamrotał.

– Jasne, już biorę. Jemy w salonie?

– Yep. – Kornel poczuł, jak ciężar w ramionach się zmniejsza, aż w końcu zniknął prawie całkowicie i chłopak uwolnił jedną z rąk. Jęcząc cicho, rozmasował miejsce uderzenia. – Jezus, masz cela.

– Należało ci się – zawołał Damian z kuchni, a Gabriela parsknęła śmiechem gdzieś w tyle, najwyraźniej zaniósłszy już jedzenie do wyznaczonego pokoju. Kąciki ust Kornela poszybowały w dół.

– To podchodzi pod przemoc domową – mruknął, obracając się na pięcie i dołączając do Lali. Odstawiwszy ostatnie dwa słoiki na stół, rzucił jej zranione spojrzenie. Dziewczyna dziabnęła go palcem w policzek.

– Rozchmurz się, gibusie, nie zrobiłam tego specjalnie, tej.

Jej uśmiech był, niestety, zaraźliwy i chłopak sapnął z irytacją, nie potrafiąc zapanować nad własnymi ustami. Kręcąc głową, dokuśtykał do kanapy.

– Jestem ranny i tego mi nie odbierzecie – oświadczył, nim padł na siedzisko w akompaniamencie jęku sprężyn. Przyjmując wypróbowaną już pozycję, oklapł. – Kanapa jest moja.

Gabriela wyszczerzyła się i zrobiła krok w jego stronę z niepokojąco złośliwym błyskiem w oku, gdy coś odwróciło jej uwagę. Wciągnęła powietrze. A potem jeszcze raz.

– Damian! – Obróciła się, zamiatając kaskadą sięgających pasa czarnych włosów i wystrzeliła w stronę kuchni. – Czy ja czuję grzanki?!

– Dopiero je wsadziłem do piekarnika, jak…?!

Kornel parsknął śmiechem, słuchając walki współlokatorów o kontrolę nad jedzeniem i zawiesił wzrok na wciąż włączonym telewizorze. Prezenter poprawiał akurat plik kartek przed sobą, szykując się do następnego tematu. Chłopak zerknął na płynące dolnym paskiem skrótowe informacje. Kogoś aresztowano. Gdzieś zalało domy. Unia Europejska przygotowuje się do…

– Poznań wciąż trwa w szoku po tajemniczym zniknięciu ratusza. – Prezenter skończył układać papiery i spojrzał prosto w kamerę, opierając się na łokciu. Za nim, na zdjęciu, niby otwarta rana ziało puste miejsce wśród zabytkowych kamienic. Kornel poczuł się nieswojo. – Wydarzenie, które miało miejsce dzisiejszej nocy, wstrząsnęło jednak nie tylko mieszkańcami, ale odbiło się również szerokim echem na całym świecie. To dynepiczny precedens, już zyskujący zainteresowanie najbardziej prestiżowych uczelni. Policja mimo to wciąż zwleka z potwierdzeniem opinii ekspertów. Na poznańskim rynku jest nasz reporter, Marek Szmidt. Marku, jaka jest sytuacja?

Obraz, będący do tej pory niewielkim prostokątem w górnym rogu telewizora, zajął teraz cały ekran. Krępy mężczyzna pod krawatem uniósł mikrofon bliżej ust. W tle, pośród odsłoniętych dziur podziemi ogrodzonych prowizorycznie taśmą, kręciło się kilku policjantów oraz cywili. Piasecki podniósł głowę z kanapy. Czy ten niewysoki, chudy człowieczek na środku to nie był przypadkiem profesor Żak?

– Jak widać, policja wciąż poszukuje jakichkolwiek śladów umożliwiających zidentyfikowanie sprawców – odezwał się Marek Szmidt, nie odrywając wzroku od kamery – jak również ustalenie, co dokładnie stało się z ratuszem. Póki co nie wiadomo, czy budynek został zniszczony czy też jedynie przetransportowany poza rodzime miasto…

W tym momencie Kornel przestał słuchać. Usiadł powoli ze ściśniętym sercem i suchością w ustach. Nie pamiętał może wiele z poprzedniego wieczoru, lecz pomiędzy strzępkami wspomnień snuło się jedno, w miarę wyraźne. Stary rynek nocą. Górująca nad nim fasada ratusza. Wibracja adrenaliny w żyłach oraz to podskórne swędzenie, gdy czeka się na coś niesamowitego.

Piasecki przeczesał burzę loków na głowie. Miał bardzo, bardzo złe przeczucia.

– Damian? Lala? – zawołał ochryple, wpatrzony w telewizor z przerażeniem w oczach. Dziennikarz wciąż jeszcze mówił, ale słowa przelatywały gdzieś obok chłopaka, nieważne i jakby przytłumione. – Możecie przyjść na sekundę? Proszę?

– Jajka właśnie wlewam, chwila…! – Rzeczowej odpowiedzi Damiana towarzyszył brzęk naczyń oraz krótkie skwierczenie.

Kornel zaklął sfrustrowany.

– Damian, seriously, to trochę ważniejsze niż…!

– Gdzie się pali…? – Gabriela zajrzała do salonu z grzanką w ręce i ściągniętymi w konsternacji brwiami. Delikatniejsza niż wczoraj szminka odcisnęła się na pieczywie echem ciemnego różu. Blondyn bez słowa wskazał telewizor, na którym wciąż jeszcze widniały odkryte podziemia ratusza.

Szczęka dziewczyny co prawda nie walnęła w wykładzinę, ale było blisko.

– O ja pierdolę – wymamrotała, wchodząc głębiej do pokoju. Klapnęła bezmyślnie na pufę. Piasecki obserwował ją znad niewypowiedzianego „a nie mówiłem?” wiszącego w powietrzu. – What the fuck, what the… Gdzie jest ratusz?! Damian, pierdol jajecznicę, chodź tu!

– Chryste panie…! – dobiegło ich z kuchni i po chwili najniższy współlokator również pojawił się w salonie. – Słucham, o co chodzi? – Założył ręce na piersi. Jego irytacja pozostała jednak niezauważona, a dziewczyna wręcz machnęła uciszająco nadgryzioną grzanką. Chłopak, zmarszczył brwi jeszcze mocniej, pokręcił głową i obrócił się w stronę kuchni.

– Ratusz zniknął.

To go zatrzymało. Spojrzał na Kornela jak na idiotę. Piasecki wskazał jedynie telewizor, gdzie obraz zdążył się zmienić i pokazywał teraz w miarę z bliska osoby badające odsłonięte fundamenty. Oprócz profesora Żaka można było rozpoznać także jego dwóch doktorantów i doktora Podlewskiego z Instytutu Przemian Alagicznych, na którym kamera zatrzymała się na dłużej. Podlewski dyskutował akurat z niewysoką Azjatką.

– Jak państwo widzą, w działania policji aktywnie zaangażowała się Politechnika Poznańska – kontynuował niewzruszony dziennikarz, będący już jedynie głosem w tle – jak i przedstawiciele innych światowych uczelni. Gościmy w Poznaniu chociażby profesor Qiu Zhao z Uniwersytetu Oxfordzkiego, specjalistkę w dziedzinie teleportacji i członka komisji egzaminującej Spatium, stowarzyszenia zrzeszającego teleporterów, oraz profesora Emila Hirscha z Heidelbergu, znanego teoretyka, autora „Nici stworzenia – tajemnice alagii”. Według najnowszych informacji pomoc zaoferowała również profesor Minali Bhattacharya z MIT…

– Ha – mruknął mimowolnie Damian.

Była to bardzo odpowiednia reakcja na wymienione nazwiska. Kornel zamierzał jednak ekscytować się później.

– Ziomki… – zaczął teraz niepewnie, przeczesując nerwowo loki i ignorując uciszające syknięcie Gabrieli. Chciałby dać im więcej czasu na przetrawienie informacji, ale cokolwiek ściskało mu żołądek, wzmacniało uchwyt z każdą chwilą. Musiał, po prostu musiał wyjaśnić dręczące go wątpliwości. – Czy wy pamiętacie coś z wczoraj?

– A co to ma do rzeczy, tej? – Lala spojrzała na niego gniewnie. – Jeśli nie zamierzasz zasugerować, że to my jakimś cudem przenieśliśmy ratusz albo byliśmy tego świadkami, to siedź cicho i daj mi oglądać, to moje miasto w końcu i jeden z jego symboli właśnie zaginął…!

Piasecki schował twarz w dłoniach z przeciągłym jękiem. Dlatego nie lubił przeszkadzać innym, to zawsze kończyło się właśnie w ten sposób. Zamieszaniem oraz irytacją. Po co w ogóle zaczął temat? Trzeba było poczekać.

– Wystarczyło powiedzieć, że nie pamiętasz! – wymamrotał.

– Musimy rozmawiać o tym teraz?

– Fine, niech ci będzie, ale to ważne…

– Wilk. – Damian włączył się do rozmowy jak zwykle, stanowczo i z zaskoczenia. Jego dłoń wylądowała ciężko na czubku głowy dziewczyny. – Przestań marudzić. Skup się. My byliśmy w nocy na rynku. Pod ratuszem.

Kornel, wyjrzawszy spomiędzy palców, napotkał poważne spojrzenie współlokatora. Westchnął.

– Czyli jednak.

Damian skinął głową.

Gabriela przewróciła oczami, ale wgryzła się w zimną grzankę z zamyśleniem. Prawie natychmiast zmarszczyła brwi.

– Ano. – Żując zawzięcie, obróciła się na pufie i zwróciła ku Damianowi. – Po Proletaryacie… chyba. A potem poszliśmy na Murną, do Ślepych Ryb.

– Jakim cudem ty pamiętasz takie rzeczy. – Piasecki roześmiał się lekko. Jego wspomnienia, nie licząc szyldu baru na Murnej i ostrożności podczas schodzenia po schodach, składały się głównie z dziur i znaków zapytania. Ostatnie, co kojarzył w miarę wyraźnie, to lada w Od Zmierzchu Do Świtu. A, jak widać, zdążyli odwiedzić jeszcze Proletaryat po drodze.

– Jak się ma słabą głowę, to się nie pije, Koko. Nauczyłbyś się wreszcie własnych limitów. – Uśmiech Lali był szeroki i złośliwy. Dzielił jej okrągłą, trochę pucołowatą twarz prawie na pół.

Kornel wystawił środkowy palec, szczerząc zęby.

– Skupcie się. – Damian uciął przyjacielską polemikę zniecierpliwionym warknięciem. – Musimy ustalić, co wiemy i zdecydować, czy warto zgłaszać to na policję.

– Fuck, żadnej policji, ziomek. – Piasecki o mało nie spadł z kanapy. Rodzice urwaliby mu głowę, gdyby wplątał ich nazwisko w aferę kryminalną. Nie wspominając nawet o tragicznym losie kieszonkowego.

– Kornel, poznański ratusz zniknął, to nie podlega dyskusji. – Damian założył ręce. – Jeśli okaże się, że widzieliśmy sprawców, naszym obywatelskim obowiązkiem będzie poinformowanie organów ścigania.

– Rodzice mnie zabiją!

– Nawet się nie dowiedzą, więc przestań panikować.

– A co jeśli to jedno z nas jest sprawcą? – rzuciła nagle Gabriela, bawiąc się nerwowo czarnym kosmykiem. Kornel poczuł, jak krew w jego żyłach dosłownie wyhamowuje do zera. Idea zawisła między ich trójką niczym ponure widmo. – Wcześniej to miał być żart, ale jak o tym myślę… – Spojrzała na Damiana z namysłem. – Czy ty się z kimś nie zakładałeś w Proletaryacie?

Chłopak otworzył usta, wyraźnie zniesmaczony podobnym pomysłem, zamarł jednak, nim powiedział choć słowo. W jego oczach mignęło coś na kształt odległego wspomnienia. Ręce mu opadły.

Chyba równie dobrze mógłby dostać w twarz.

– Teleportowałem ratusz?! – wykrztusił zszokowany.

___________________________________________________________________

 

Tymczasem komendant Szczęsny nie miał pojęcia, że słowa, które pragnął usłyszeć bardziej niż trzasnąć swojego przełożonego w nalaną, lizusowską gębę, zostały właśnie tak po prostu wypowiedziane w niewielkim mieszkaniu na osiedlu Oświecenia 109. Zamiast tego od pół godziny sterczał pośród odsłoniętych piwnic, wibrując wręcz ze zniecierpliwienia. Czekając na cokolwiek. Jakikolwiek trop. Punkt zaczepienia w otaczającym go szaleństwie.

Naukowcy jednak nie lubili się spieszyć. Najwyraźniej.

Nie mając nic konkretnego do roboty, po raz kolejny obrzucił nieprzyjaznym spojrzeniem tłum za policyjnymi taśmami, w tym co najmniej piętnaście różnych kamer. Większość dziennikarzy relacjonowała zawzięcie prosto z miejsca zdarzenia, ale kilku obserwowało go łapczywie. Czekali, aż wyjdzie poza ogrodzony teren. Sępy. Jeden zdesperowany reporter próbował nawet zaczepiać śledczych, jakiś młody funkcjonariusz już jednak szedł w jego stronę. Może i dobrze, bo wściekły komendant wojewódzki policji kiepsko wyglądałby na pierwszych stronach gazet.

Spuściwszy wzrok na gładko ścięte fundamenty ratusza, Szczęsny sapnął zirytowany. Nie pisał się na to, wstępując w szeregi policji.

– Panie komendancie…

O dziennikarzach mowa.

– Nie, inspektor Bajerlein. – Mężczyzna potarł oczy ze zmęczeniem, wyczuwając kolejną falę nagabywania. Nowa rzeczniczka prasowa policji poznańskiej była czasem prawdziwym wrzodem na dupie. – Nie pozwalam na wydanie oświadczenia bez choćby szczątkowego pojęcia, co tu się stało. Nadal.

Młodsza inspektor Beata Bajerlein odetchnęła głęboko i z ledwo skrywanym zirytowaniem.

– Nie możemy czekać w nieskończoność. Opinia publiczna potrzebuje wyjaśnień. Każda godzina bez oświadczenia poważnie nadszarpuje naszą reputację. Musimy im rzucić cokolwiek. Cokolwiek, panie komendancie – zauważyła sucho, ponownie wygładzając kurtkę munduru. Komendant Szczęsny zacisnął zęby. Wiedział o tym aż za dobrze.

– Cokolwiek – mruknął mężczyzna z niesmakiem. – I jak niby miałoby brzmieć to cokolwiek?

– Panie komendancie – zaczęła pobłażliwie rzeczniczka, nie zdając sobie sprawy, że uderzyła w tony doprowadzające przełożonego do szału. – Wiemy, że w godzinach porannych nieznany sprawca dynepicznie usunął ratusz ze Starego Rynku. To wystarczy. Resztę pytań można zbyć wciąż trwającym śledztwem, a publiczne wystąpienie pozwoli oficjalnie poprosić wreszcie o zgłoszenie się ewentualnych świadków. Co powinniśmy zrobić – spojrzała na mężczyznę twardo – kilka godzin temu.

Komendant policji poznańskiej był naprawdę zbyt zmęczony, by słuchać bzdur. Zmarszczył brwi.

– Czyli – powiedział powoli, z trudem powstrzymując się od bardziej bezpośredniego pytania o sens proponowanego oświadczenia – mamy przekazać prasie, że nie wiadomo o której, nie wiadomo kto, nie wiadomo co zrobił z ratuszem, ale nie martwcie się, śledztwo trwa. A tak przy okazji, zapraszamy wszystkich wiedzących cokolwiek, bo pewnie wiedzą więcej od nas.

– Panie komendancie, to tylko jeden sposób interpretacji tego, co zaproponowałam. Chodzi tu głównie zresztą o uspokojenie opinii publicznej, o zapewnienie, że śledztwo jest prowadzone sprawnie, kompetentnie i nie stoi w miejscu.

Szczęsny rozejrzał się po ogrodzonym, wypełnionym ludźmi terenie. Śledczy oglądali każdy odsłonięty kamień, pobierając co jakiś czas próbki. Banda naukowców kręciła się między kraterami piwnic, dyskutując zawzięcie i wymieniając spostrzeżenia. Wszystko na oczach kamer. Mężczyzna spojrzał wymownie na podwładną.

Twarz młodszej inspektor Bajerlein ani drgnęła.

– Tak, panie komendancie, to nie wystarczy.

Szczęsny schował dłonie do kieszeni mundurowych spodni, by nie trzasnąć się w czoło. Odetchnął głęboko. Raz. Drugi. Trzeci.

– Dobrze – zgodził się w końcu, choć bardzo, bardzo nie chciał. Ale nie po to zostaje się komendantem, by robić, co się chce. – Dobrze. Wezwij do mnie najpierw Wronkę, muszę wiedzieć, czy cywile czegoś przypadkiem wreszcie nie znaleźli. Jeśli wciąż szukają wiatru w polu, przygotujesz oświadczenie.

Bajerlein, nie kryjąc triumfalnego uśmiechu, skinęła głową i ruszyła między czeluściami piwnic ku jedynej umundurowanej postaci wśród profesorskich marynarek. Szczęsny zacisnął zęby. Znowu zerknął ku stłoczonym za taśmami gapiom. Nienawidził wystąpień publicznych. Szczególnie takich, podczas których musiał liczyć na ludzką głupotę. To było poniżające, nie tylko dla niego, ale przede wszystkim dla samych obywateli. Mężczyzna wolał zachować pozytywną percepcję ludzi, którym służył. Choć czasem miewał z tym naprawdę spore kłopoty.

Wronki wciąż nie było. Komendant zerknął ku niewielkiej grupce naukowców. Zmarszczył brwi. Inspektor Wronka dyskutował zawzięcie o czymś z młodszą inspektor Bajerlein. Ta Chinka, profesor Zhao, profesor Żak z Politechniki i profesor jakiś tam z Niemiec stłoczyli się mniej więcej na środku terenu spod ratusza, zaabsorbowani obserwacją… powietrza? Doktoranci wraz z doktorem Podlewskim słuchali prowadzonej rozmowy.

Szczęsny poczuł dreszcz podniecenia. Nareszcie. Miał już serdecznie dość sterczenia w jednym miejscu.

Darując sobie czekanie na podwładnego, osobiście ruszył ku dynepikom. Wronka spostrzegł to prawie natychmiast, pobladł i przeprosiwszy rzeczniczkę, wyszedł mu naprzeciw. Zatrzymał go dosłownie kilka kroków od celu.

– Tomasz, to jeszcze nie jest nic pewnego… – zaczął z lekką desperacją, licząc chyba, że komendant da się powstrzymać przed zażądaniem konkretów.

Ha. Przypomnijcie mu, ile już razem współpracowali?

– Adasiu, szlag mnie trafia od 5 rano, więc chcę wiedzieć, co znaleźli – poinformował Wronkę Szczęsny na tyle łagodnie, na ile potrafił.

Naczelnik Wydziału Przestępstw Dynepicznych zrobił w odpowiedzi minę.

Komendant również.

– Teraz – dodał z naciskiem, by wszystko było jasne.

Adam westchnął.

– Wygląda na to, że znaleźli punkt uderzenia. Ale powtarzam, to jeszcze nic pewnego, echo alagiczne jest bardzo, bardzo słabe i trudno sprecyzować, skąd dokładnie rozeszła się wymuszona zmiana. Szczególnie, że najwyraźniej szukaliśmy zbyt nisko. Profesor Zhao uświadomiła mnie, że teleportacja może teoretycznie zostać przeprowadzona z dowolnej odległości, a w takim przypadku droga kandeli alagii jest nie do przewidzenia. To, co dostrzegli, dla przykładu, znajduje się jakieś osiem lub siedem metrów nad nami.

Szczęsny zignorował gros naukowego bełkotu i skupił uwagę na tym, co rozumiał: cywile rzeczywiście coś znaleźli, ale cokolwiek to było, znajdowało się za wysoko.

Z tym mógł pracować.

– Adasiu – poinformował od niechcenia zestresowanego przyjaciela, wyciągając z kieszeni służbowy telefon – następnym razem po prostu zacznij od tego, że potrzebujecie drabiny.

Komendant poznańskiej straży pożarnej odebrał po drugim sygnale.

___________________________________________________________________

 

Damian Polak od dawna wiedział, co chce osiągnąć w życiu oraz jak zamierza to zrobić. Miał prosty plan: inżynier, magister, chirurg-dynepik, dokładnie w tej kolejności. Po zrobieniu kariery przyszedłby czas na małżeństwo i dzieci, a następnie wystarczyłoby doczekać spokojnej starości, aby umrzeć w pięknym wieku 92 lat. Tyle teoria.

Damian, oczywiście, wiedział, że życie nie spełnia zachcianek. Był więc przygotowany na przeszkody, jak kiepskich wykładowców, szefów z czeluści piekieł, ścianę biurokracji czy po prostu pecha. Wiedział jednak również, że ciężka praca daje efekty, zamierzał więc przeć do przodu tak długo i z takim uporem, aż pewnego dnia zatrzyma się na balkonie swojego luksusowego domu, u boku ukochanej żony i obserwując kątem oka biegające po ogrodzie dzieci (z co najmniej jednym psem), będzie przeglądał najtrudniejsze przypadki medyczne, wymagające uwagi jego geniuszu. To napędzało go podczas szukania pracy w gimnazjum, to napędzało go podczas zarywanych nocy przed maturą, to napędzało go do tej pory w czasie studiów, podczas sterczenia za ladą Burger Kinga mimo kilogramów notatek i zagadnień, które trzeba było opanować na wczoraj.

Damian miał po prostu plan i zamierzał go zrealizować. A to wymagało skupienia. Organizacji. Stalowej, niewzruszonej woli. Nie było tu miejsca na błędy, potknięcia czy korzystanie z młodości, jak nazywano powszechnie najgłupsze pomysły wszechświata. Nie było tu miejsca na teleportowanie budynków po pijaku, do ciężkiej cholery.

Mimo to Damian bujał się właśnie w pustawym tramwaju, licząc, że powrót na Stary Rynek pomoże mu ustalić, dokąd przeniósł symbol jednego z największych miast w Polsce. Wniosek był prosty.

Jest idiotą.

– Tej, Koko, myślisz, że on kiedykolwiek przypomni sobie, jak się mówi?

Damian posłał stojącej trochę dalej dwójce współlokatorów najbardziej złowieszcze spojrzenie, na jakie było go stać. Odsunęli się jeszcze o pół kroku.

– Nie jestem pewien – odparł równie teatralnym szeptem Kornel, nachylając się ku Gabrieli. – Możliwe, że doznał trwałego urazu z powodu przebytego szoku.

– Ha. Ha – wycedził Damian przez zęby. Zacisnąwszy dłoń mocniej wokół poręczy, wrócił do wypalania wzrokiem dziury w podłodze. To się nie dzieje. To się nie dzieje. To się po prostu nie…

– Wrocławska – oznajmił sztywny, kobiecy głos. Chłopak przymknął oczy. Niech to jasna cholera.

Nie czekał na przyjaciół. Ledwo drzwi rozsunęły się wystarczająco, już stał na chodniku i obracał się w stronę szerokiej, prowadzącej na rynek ulicy. Im szybciej dotrze na miejsce, tym szybciej znajdzie ratusz. Przynajmniej taką miał nadzieję. Ignorując wołanie Gabrieli gdzieś z tyłu, ruszył naprzód z całą siłą swojej wściekłości. Że też dał się wczoraj wyciągnąć z domu. Mógł przecież zrobić tyle produktywnych rzeczy.

Ktoś chwycił go za ramię i dość gwałtownie zatrzymał w miejscu.

– Damian – wysapała zziajana Wilk, obracając go ku sobie – ja rozumiem, że przeżywasz właśnie kryzys i co tam jeszcze, ale zaczynasz już, kurwa, naprawdę wyćwierzać. – Posłała mu znaczące spojrzenie. Nie widząc żadnej reakcji, zaczęła nim bezceremonialnie potrząsać. – Do ciężkiej cholery, przestań strzelać fochy niczym trzynastolatka w apogeum okresu dorastania, więcej problemów naprawdę nam nie potrzeba, miałam dzisiaj bomblować na kanapie obok Kornela i cieszyć się czterema wolnymi od nauki dniami w perspektywie, więc nie tylko ty cierpisz, życie jest do dupy, zdarza się, i co z tego, że przeniosłeś…!

Dłoń chłopaka znalazła się na ustach dziewczyny w ciągu milisekundy, skutecznie tłumiąc kolejne słowa. Konkretnie jedno.

– Czyś ty zgłupiała?! – syknąwszy, rozejrzał się po ulicy. Przechodnie byli na szczęście w większości poza zasięgiem głosu. – Chcesz, żeby cały Poznań wiedział? Jeśli tak, to dobrze ci idzie!

– Yeeeeeaaaaaaah. – Kornel, lekko bledszy niż zazwyczaj, akurat ich dogonił. Damian z satysfakcją zauważył, że sytuacja przestała wreszcie śmieszyć patykowatego blondyna. – Uwielbiam cię, Lala, i w ogóle, ale nie wplątuj mojego nazwiska w aferę kryminalną. Proszę.

– Tak, tak, rodzice skręcą ci chachoł, słyszałam. – Wilk odsunęła rękę brodacza od swojej twarzy. Chłopak nawet nie pytał, czym tak właściwie chachoł jest. Zamiast tego zerknął na dłoń i wzdrygnął się na widok ciemnoróżowej smugi zostawionej przez szminkę.

– Ohyda – mruknął, wyciągając z kieszeni na udzie paczkę chusteczek.

Gabriela zignorowała go i wyszczerzyła się złośliwie do Piaseckiego.

– Ile tak właściwie jest dla ciebie warte moje milczenie? – zapytała, nawet nie siląc się na niewinność.

Kornel zmrużył oczy. Bardzo powoli uniósł środkowy palec.

– You. Are. Evil – oświadczył ponuro.

Damian przewrócił jedynie oczami i wznowił marsz ku widocznemu w oddali wylotowi ulicy. Niski, betonowy budynek Galerii Arsenał patrzył już na niego oskarżająco ślepiami okien. Nad nim dziwnie pusta przestrzeń drażniła wzrok. Dopiero po chwili chłopak zdał sobie sprawę, że brakuje po prostu widoku znajomej, jasnej sylwetki ratusza. Coś nieprzyjemne ścisnęło mu wnętrzności. A tak dobrze wszystko szło do tej pory w jego życiu. Tak odpowiedzialnie. Tak planowo. Musiał coś zepsuć, prawda? Musiał.

– Idziecie…? – zaczął dość agresywnie, obracając głowę, urwał jednak, napotkawszy twarze współlokatorów tuż za sobą. Zmrużył oczy.

– Ja pierdolę, jesteś jeszcze bardziej spięty niż na co dzień. – Wilk pokręciła głową, wtykając niezapalonego papierosa między wargi. – Nie myślałam, że to w ogóle możliwe.

– Na jego miejscu też bym się przejmował. Ale, że to nie ja… – Kornel, znowu w dobrym humorze, nie dokończył i wzruszył jedynie ramionami.

Ten jego luzacki, leniwy krok naprawdę potężnie działał Damianowi na nerwy.

– Chciałbym jedynie zauważyć, że aktualnie ukrywacie kluczowe dla trwającego śledztwa informacje. To jest karalne – wycedził przez zęby, zawierając w tonie tyle jadu, ile był w stanie. Piasecki potknął się na kostce brukowej. Gabriela o mało nie upuściła zapalniczki w wyblakłe róże. – Lepiej dla nas wszystkich, żebyśmy znaleźli ratusz.

– Ok. Ok! Nie musisz od razu być taki ostry, tej – mruknęła Wilk i zaciągnęła się papierosem z nieszczęśliwą miną. Jej wzrok mknął po fasadach mijanych kamienic, trochę bez celu, a trochę by uciec przed gniewnym niebieskim spojrzeniem.

Kornel odchrząknął.

– Więc… – Potarł kark. – Mamy jakiś plan? Czy coś?

– To nie ty zaproponowałeś obejrzenie echa alagicznego? – zauważył Damian szyderczo i zdecydowanie niepotrzebnie, ale nie potrafił się powstrzymać. Fakt, że ktoś inny musiał opanować sytuację, bo jego kompletnie zatkało, za bardzo kłuł. Niczym maleńki, ale to malusieńki kamień w bucie. Nie do wytrząśnięcia. Nie do zignorowania.

Piasecki nie dał się sprowokować. Wzruszył niemrawo ramionami. Nie odpowiedział.

Westchnąwszy, Damian przystanął zaledwie kilka kroków od wytartych, rynkowych kocich łbów. Małostkowy i zgorzkniały może być później. Czas spoważnieć.

– Plan jest prosty – oznajmił, obracając się w stronę przyjaciół. – Rozdzielamy się i szukamy echa. Ktokolwiek je znajdzie, natychmiast informuje pozostałych. Jeśli policja nas uprzedziła, wasza dwójka spróbuje podejść na tyle, na ile się da i je mimo wszystko obejrzeć. Ja poczekam wtedy z boku, inaczej mogą mnie rozpoznać po kolorze alagii. Jakieś pytania? – Pytań nie było. – To ruchy, bo każda chwila zwłoki może nas sporo kosztować. – Obróciwszy się na pięcie, przeszedł między restauracyjnymi ogródkami i skręcił w prawo.

Stary Rynek, mimo nadciągającej godziny 13 w dniu roboczym, był nieźle zatłoczony. Absurdalnie wręcz, szczególnie za winklem stłoczonych na jego środku kamienic, czyli od strony zawierającej jeszcze wczoraj fasadę ratusza. Nie było tu zbyt wielu turystów. Wokół policyjnych taśm orbitowali głównie poznaniacy, wyciągając wysoko trzymane w dłoniach telefony, by uchwycić jak najwięcej na zdjęciach. Rozproszone, niewielkie grupki dyskutowały między sobą, obserwując pracę śledczych. Dziennikarze, krążąc pośród zgromadzonych, zbierali opinie, a ponad wszystkim górowała zakończona gondolą drabina wozu strażackiego. Niewielka platforma zawierała trzy osoby, wszystkie rozpoznawalne.

Damian zmełł w ustach przekleństwo.

– Spóźniliśmy się – oświadczył ponuro, zatrzymując przyjaciół na tyle z boku, by jego niski wzrost nie przeszkadzał w obserwacji pracujących dynepików. Gabriela, zaciągnąwszy się papierosem, osłoniła ręką oczy. Jej źrenice zniknęły, gdy zajrzała w Batos.

– Wiele w sumie nie straciliśmy. Echo i tak nie wskazałoby miejsca teleportacji ratusza – zauważył Kornel, wciskając dłonie do kieszeni jeansów i odchylając się na piętach. Po namyśle dodał ciszej oraz z lekkim uśmiechem: – Dowiedzielibyśmy się, co najwyżej, jak pewne są twoje doksy po pijaku.

– Wystarczająco, biorąc pod uwagę, co udało mi się zrobić – mruknął gniewnie Damian. Założył ręce. Pomysł obejrzenia echa alagicznego rzeczywiście nie był najlepszy, ponieważ wysłana kandela rzadko zostawiała za sobą naprawdę wyraźny ślad, ale nic lepszego nie mieli. Nic, póki on sam czegoś sobie nie przypomni. Jego wspomnienia jednak wciąż ograniczały się do niewyraźnego momentu przyjęcia wyzwania oraz późniejszego zadowolenia z dobrze ułożonej doksy. Miał też wczoraj straszną ochotę na wódkę. Dziwne, biorąc pod uwagę, że zawsze wolał whiskey.

Boże, mógł się założyć, że to wszystko wina wódki. Nigdy więcej tego cholerstwa.

– Dobra, stąd nic nie widać.

Rzeczowy ton Gabrieli wyrwał go z zamyślenia, w tym kontemplacji nad niższością pierwszego trunku Rzeczypospolitej. Zacisnął usta. Musi się skupić. I wymyślić wreszcie coś sensownego, jak na przyszłego chirurga-dynepika przystało. W zasadzie to był całkiem niezły sprawdzian.

– Wróćmy do Proletaryatu – zaproponował spokojnie, ściągając na siebie uwagę współlokatorów. – Kornel sugerował, że echo w połączeniu z miejscem zdarzenia może przywołać odpowiednie wspomnienie. W Proletaryacie wszystko się zaczęło.

– Można spróbować. – Piasecki wzruszył ramionami.

Gabriela zaciągnęła się dymem ostatni raz i rzuciła niedopałek na ziemię. Zgniotła go swoim modnie znoszonym trampkiem.

– Skoro już przywlokłam tu rzyć, to nie po to, by natychmiast wracać. A z tym Proletaryatem to naprawdę dobry pomysł, może dowiemy się, kto stał wczoraj za ladą. Barmani mogą coś pamiętać. – Wygrzebawszy z niewielkiej, szarawej torebki lusterko oraz szminkę, przejrzała się szybko. Podmalowała usta.

– Świetnie. Zatem ty pogadasz z pracownikami, a my się rozejrzymy – zdecydował Damian. Nim ruszył z powrotem na Wrocławską, rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie widocznej ponad tłumem gondoli. Chciałby się tam teraz znaleźć. Usłyszeć, co profesor Hirsch sądzi o echu alagicznym jego doksy. Porozmawiać z profesor Zhao, której już nigdy nie pozna przez głupią teleportację głupiego ratusza. Próbka jego koloru na bank zostanie zachowana w archiwum Spatium, więc jeśli kiedykolwiek przystąpi do egzaminów wstępnych stowarzyszenia, natychmiast zostanie zidentyfikowany. A wtedy żegnaj, kariero. Żegnaj, piękny domie, kochająca żono, dwójko dzieci, światowa sławo…

– Tej, dlaczego to zawsze ja muszę wyciągać od obskiej wiary informacje – żachnęła się Wilk gdzieś z tyłu.

Jak rozmawiać z poznaniakami: wiara to ludzie, wuchta to dużo, bimba to tramwaj. Westchnął.

– Bo jesteś w tym dobra i to lubisz.

– Oba stwierdzenia są prawdziwe, ale nie o to chodzi. Czasem chciałabym zrobić coś inszego, czy to takie złe? Dlaczego zawsze wyznaczasz mi zadania związane z kontaktami międzyludzkimi? Niech tym razem bawi się w to Kornel.

– Mogę pogadać z barmanami – rzucił Piasecki leniwie.

– I zapomnieć w trakcie, po co w ogóle do nich podszedłeś? – Damian uniósł brwi. – Raczej nie. Wilk, ty rozmawiasz. Przestań marudzić.

– Będę bręczeć…!

Chłopak przyspieszył kroku, dość skutecznie uciekając przed resztą znienawidzonego przez lata zdania.

Proletaryat przywitał ich niewielką witryną, czerwonymi (a jakże) literami oraz popiersiem Lenina w oknie. Widok poruszył coś w pamięci Damiana. Przed oczami stanęło mu kilka nieznajomych, stłoczonych wokół niego osób, żądających teleportowania to monety, to kieliszka, to czegoś jeszcze większego. Poszalał wczoraj, nie ma co. Z ciężkim westchnięciem postawił nogę na pierwszym schodku i miał się właśnie podciągnąć, gdy schowana w kieszeni komórka ryknęła dzwonkiem starego telefonu.

– Wejdźcie, zaraz dołączę – mruknął do współlokatorów. Wyciągnąwszy wibrujące urządzenie, spojrzał na wyświetlacz. Martyna. Cudownie. Naprawdę musi wreszcie z nią zerwać.

– Ok, ale jeśli wiara w środku słyszała to coś, co nazywasz dzwonkiem, nie przyznaję się do ciebie – oświadczyła poważnie Gabriela, mijając go na schodkach.

– Zabawne. – Wykrzywił się w jej stronę. Dziewczyna zdążyła jeszcze rzucić mu złośliwy uśmiech, nim wraz z Kornelem zniknęła w barze.

Damian odebrał.

– Kotku, nie mam teraz czasu, mogę oddzwonić później?

– Ale misiu! – Martyna Cieślik jęknęła niezadowolona, również darując sobie powitanie. – Miałeś powiedzieć, co myślisz o mojej nowej sukience i czekam już trzy dni. Naprawdę nie znajdziesz na to chwilki?

Chłopak wzniósł oczy do nieba. Sukienka, jaka sukienka?

– Przepraszam, miałem urwanie głowy z egzaminami. – Przełączywszy się na tryb głośnomówiący, błyskawicznie namierzył galerię zdjęć. Znając życie, coś mu pewnie wysłała, a on to zapisał i natychmiast zapomniał. Ten związek tak bardzo nie miał sensu. Z drugiej strony trudno się dziwić, skoro ani jemu, ani jej tak naprawdę nie zależało. – Sesja jest w tym roku wyjątkowo ciężka – kontynuował, by dać sobie czas. Zdjęcia jeszcze się ładowały.

– O jejuśku, przykro mi. – Martyna zabrzmiała na nawet zmartwioną. Przez chwilę panowała cisza. – Ale ta sukienka ładna, prawda? – Wciąż nic. – Misiu?

Chłopak nie odpowiedział. Głównie dlatego, że głos uwiązł mu w gardle. Z ciężkim sercem otworzył najnowsze zdjęcie i zagapił się na ekran, nie słysząc zupełnie kolejnych pytań Martyny.

To… nie mogła być prawda.

– Oddzwonię – wykrztusił wreszcie, zakończył połączenie i w trzech krokach znalazł się w Proletaryacie. Przyjaciele spojrzeli na niego zaskoczeni.

– Co… – zaczęła Gabriela, Damian nie czekał jednak, aż Wilk skończy. Przywołał ich nerwowym gestem.

– Wiem, gdzie jest ratusz – oznajmił słabo.

___________________________________________________________________

 

Tego samego, niestety, nie mogła powiedzieć poznańska policja. Mimo wielu godzin pracy wydarzenia czerwcowej nocy wciąż stanowiły kompletną zagadkę, a brak świadków wraz z dynepicznym charakterem sprawy nie rokowały pomyślnie. Rezultat pobieżnego badania echa alagicznego ugłaskał jednak komendanta na tyle, że wydał oświadczenie, a następnie wrócił do gabinetu, gdzie do wieczora tłumaczył wysoko postawionym cywilom, dlaczego śledztwo (wbrew temu, co pokazuje telewizja) potrwa co najmniej kilka tygodni.

Drugą, równie liczną grupą, byli rektorzy wszystkich uczelni w kraju, które posiadały wśród oferowanych kierunków przeklętą dynepikę.

– Magnificencjo – perorował właśnie Szczęsny chyba po raz dwudziesty, prosząc w myślach Boga o jeszcze odrobinę cierpliwości. Naprawdę nie chciał znowu wyjaśniać zaopatrzeniowcom, dlaczego rzucił telefonem o ścianę. – Rozumiem, że to jedyna taka okazja w życiu, ale w tej chwili priorytetem jest ustalenie miejsca teleportacji ratusza. Kolejni ludzie pracujący nad sprawą jedynie by przeszkadzali. Poinformuję jednak Jego Magnificencję natychmiast, gdy tylko pojawi się możliwość udostępnienia miejsca zdarzenia do badań. Tak. Oczywiście. Do widzenia. – Odrzuciwszy telefon na biurko, padł z cierpiętniczym westchnieniem w objęcia wysłużonego fotela. Miał naprawdę dość.

Ktoś zapukał i drzwi gabinetu otworzyły się nieśmiało.

– Podobno telefon ci się urywa. – Wronka uniósł pytająco brew, wciąż do połowy schowany za ciemnym drewnem.

Komendant machnął ręką.

– Właśnie odesłałem kolejnego rektora – wymamrotał i potarł oczy. Wczesna pobudka ciążyła jego członkom bardziej niż zazwyczaj. Chyba się starzeje. – Mam chwilę. Cywile skończyli się bawić?

Adam rzucił mu dezaprobujące spojrzenie, ale nic nie powiedział. Skinął jedynie głową, wchodząc do gabinetu i zamykając za sobą drzwi.

– Powiedzmy. Chcesz usłyszeć, co dokładnie ustalili?

Szczęsny wyprostował się na fotelu.

– Nie mam co liczyć na miejsce teleportacji ratusza, prawda?

Wronka potrząsnął głową przepraszająco. Komendant westchnął i przeczesał włosy z wyraźnym zmęczeniem.

– Trudno. Więc co ustalili?

– Profesor Hirsch potwierdza, że to nie była doksa niszcząca – odparł rzeczowo naczelnik Wydziału Przestępstw Dynepicznych, otwierając trzymaną teczkę – a profesor Zhao, po oględzinach fundamentów, zapewnia, że ratusz jest rzeczywiście nieuszkodzony. Sam wygląd echa sugeruje dynepika z doświadczeniem, dobrego dynepika, najpewniej zatem absolwenta jednej z czołowych uczelni. Podobno tak zdolną osobę wykładowcy powinni byli zapamiętać, więc warto skontaktować się z rektorami. Profesor Żak już zresztą obdzwania znajomych.

– Dobrze, czyli mamy jakiś trop… – Szczęsny ożywił się odrobinę. Pozwolił sobie nawet na uśmiech, choć widocznie zabarwiony niedowierzaniem.

– Na to wygląda. Udało się też znaleźć odpowiedni kolor w palecie RGB, więc mamy z czym porównać ewentualnych podejrzanych…

Drzwi gabinetu otworzyły się zamaszyście i do środka wpadł naznaczony siwizną, krągły Niemiec. Wronka, zaskoczony, upuścił teczkę.

– Herr Scesny! – Profesor Hirsch nie tracił czasu na etykietę. Wymachując z przejęciem dość przestarzałym modelem telefonu, dotoczył się do biurka. Jego uśmiech był szerszy niż gdy pierwszy raz zobaczył odkryte wskutek teleportacji fundamenty ratusza. – Herr Scesny, Ich habe das, was wir verloren haben, gefunden!

– Profesorze… Proffesor… – Komendant podniósł się z fotela, nie bardzo rozumiejąc, co się właściwie dzieje. Rzucił Adamowi skołowane spojrzenie.

Przyjaciel nie mógł mu pomóc, ponieważ obserwował podstarzałego Niemca z oniemiałym wyrazem twarzy.

– Was? – zapytał powoli, ewidentnie nie wierząc własnym uszom. – Sind Sie sicher?

– Adam! – syknął Szczęsny, wciąż nic nie rozumiejąc z rozmowy.

Wronka drgnął i spojrzał na niego z szerokim uśmiechem.

– Wygląda na to, że wiemy, gdzie jest ratusz!

Komendant wytrzeszczył oczy.

– Co?! Gdzie?! – Zwróciwszy się do Hirscha, wygrzebał z pamięci szczątkową znajomość niemieckiego. – Wo?! – powtórzył z naciskiem.

– In Russland! – odparł bez wahania szczerze podekscytowany Niemiec.

___________________________________________________________________

 

– Nie będę się, kurwa, teleportował do Rosji! – Damian walnął dłonią w salonowy stolik, skutecznie uciszając Kornela i Gabrielę. Rozrzucone na blacie papiery podskoczyły. Jakiś stary podręcznik, wieńczący krzywą piramidę przejrzanych w ciągu ostatnich kilku godzin książek, zsunął się na wykładzinę. W lodowatej ciszy głuche tąpnięcie miało siłę kościelnego dzwonu.

Gabriela zatrzasnęła laptopa.

– No to mamy problem, bo inaczej ratusza z powrotem nie sprowadzimy – syknęła ze złością.

– Nie wiesz tego! Do wczoraj przecież nikt z nas nie myślał, że teleportowanie ratusza jest w ogóle możliwe!

– Ale pewnych rzeczy nie przeskoczysz!

Kornel Piasecki westchnął, wstał i poszedł do kuchni zrobić sobie kawę. Zapowiadała się długa noc.

Szum elektrycznego czajnika tylko w niewielkim stopniu zagłuszał coraz głośniejszą dyskusję po drugiej stronie korytarza. Chłopak słuchał jednym uchem, obserwując bezmyślnie nieruchomą póki co taflę podgrzewanej wody. Wszystkie argumenty i tak znał już właściwie na pamięć. Po tylu godzinach trudno, żeby było inaczej. Mimo jednak dziesiątek przejrzanych książek, wygrzebanych z najgłębszych czeluści internetu stron oraz niezliczonych wariackich pomysłów, nadal trwał impas.

Lala cały czas upierała się, że, by sukcesywnie przywrócić ratusz na miejsce, Damian musi najpierw obejrzeć jego aktualną lokację. Miała trochę racji. Wizualizacja zmiany położenia byłaby wtedy dużo prostsza, a dzięki temu również skuteczniejsza. Oznaczało to jednak dokładnie trzy doksy teleportujące: jedną do Moskwy i dwie do Poznania. Każda stanowiła poważne ryzyko wyrwy lub wręcz, przy najgorszym biegu wydarzeń, śmierci. Szczególnie, że Damian nigdy nie teleportował samego siebie. Mogli tego, oczywiście, po prostu nie pamietać (istniało całkiem spore prawdopodobieństwo, że właśnie tak było), ale wychodziło ostatecznie na jedno i to samo: pomysł Gabrieli mógł się skończyć źle. Bardzo źle. I to właśnie drażniło Damiana.

Brodacz miał dość pragmatyczne podejście do życia. Nie lubił ryzykować bardziej, niż było to konieczne, a już szczególnie, gdy dało się rozwiązać problem inaczej. Proponował więc ułożyć tylko jedną doksę, przenoszącą dowolną rzecz z Moskwy do Poznania, doszlifować ją do perfekcji, ćwicząc na mniejszych przedmiotach i dopiero, gdy wyniki byłyby obiecujące, teleportować sam ratusz. Zabrałoby to więcej czasu, ale nie groziło śmiercią.

Problem polegał na tym, że im dłużej przedmiot dyskusji zdobił centrum Placu Czerwonego, tym większe istniało prawdopodobieństwo, że zrobi się z tego potężna międzynarodowa afera, czego każde z nich zdecydowanie wolało uniknąć. Dlatego musieli sprowadzić nieszczęsny budynek sprawnie, po cichu oraz, przede wszystkim, jak najszybciej.

Ziewnąwszy potężnie, Kornel zalał swoją kawę i dosypał trzy łyżeczki cukru. Mieszając niemrawo, wrócił na pole bitwy.

– …bo musiałeś się, kurwa, uczyć akurat teleportacji!

– Nie byłoby problemu, gdybyś nie przeciągała nas za każdym razem przez wszystkie znane sobie bary!

Czyli wróciliśmy do etapu obwiniania się nawzajem.

– Ziomki. – Kornel stanął w progu i puścił łyżeczkę na rzecz grzania rąk gorącym kubkiem. Równie dobrze mógłby nic nie powiedzieć. Ziewnął. – Ziomki!

– To nie moja wina, że po alkoholu można założyć się z tobą o wszystko, łącznie z obiegnięciem bloku zimą w samych bokserkach!

– Nigdy w życiu nie zrobiłem…!

– Mam zdjęcia na telefonie, a Koko filmował, jak biegłeś, czemu tylko ja jedna w tym towarzystwie funkcjonuję normalnie napizgana?!

Kornel zachichotał, przypominając sobie ich pierwszego, wspólnego sylwestra. To była szalona noc.

– Ziomki! – spróbował jeszcze raz.

– Skoro jesteś taka odpowiedzialna, to czemu mnie ani razu nie powstrzymałaś?! – Damian wyglądał, jakby dostał udaru. Chyba powinni byli wspomnieć mu o tym wcześniej. Oraz w inny sposób.

– Może nie mam ochoty być pieprzoną niańką!

Piasecki odchrząknął.

– ZIOMKI! – wydarł się, skutecznie zwracając na siebie uwagę współlokatorów. – Jeśli będziecie kłócić się głośniej, bez problemu usłyszą was na samej komendzie – oznajmił z leniwym rozbawieniem w nagłej ciszy. Biorąc pod uwagę intensywność spojrzeń, powinien chyba paść trupem, niezbyt jednak chciało mu się iść dwójce przyjaciół na rękę. Zamiast tego upił łyk cudownie słodkiej kawy.

– Masz rację. – Damian, klapnąwszy z powrotem na pufę, oparł się o ścianę za sobą i zamknął oczy. – W ten sposób nic nie zdziałamy.

Lala kopnęła wciąż leżący na podłodze podręcznik.

Kornel obrzucił pobojowisko długim spojrzeniem i zdał sobie sprawę z jednej, ważnej rzeczy. Roześmiał się.

– Przestaliśmy współpracować, ziomki – wyjaśnił, czując wręcz fizycznie igły pytających spojrzeń. – Damian, szukasz własnego, idealnego rozwiązania, zupełnie nas nie słuchając. Again. Lala, c’mon, przestań forsować jedną ideę bez jej szerszego rozwinięcia albo chociaż poparcia jakimiś argumentami! Nie czytamy ci w myślach. Ja powinienem z kolei wtrącić się wcześniej. I mean, skoro Damian już raz teleportował ratusz, i to z jakim sukcesem, na bank potrafi dokonać tego ponownie. – Pstryknął palcami. – Hej, zawsze możemy po prostu upić cię jeszcze raz!

– Jak dla mnie to tak ogólnie moglibyśmy znowu się upić – burknęła dziewczyna, szarpiąc zawzięcie za swój długi warkocz. Przez jej twarz przemykały kolejne emocje, ale zbyt szybko, by jakąkolwiek rozpoznać. Kornel poczuł pierwsze ukłucie niepokoju. – Mieliśmy mieć już fajrant, Teoria doks była ostatnim egzaminem i co? – Gabriela zerknęła niespokojnie na zawalony papierami stół. – W ciągu dzisiejszego dnia przejrzałam więcej książek niż przez ostatnie dwa tygodnie! A ja nienawidzę przeglądać książek! Co gorsza, nic z tego nie wynika! Ratusz stoi na Placu Czerwonym, a my nie jesteśmy w stanie przenieść go z powrotem, przecież Rosjanie musieli dostać świra, jak go najrzeli, i to nie normalnego, ale takiego z bronią, czołgami i cholera wie, czym jeszcze! – Pobladła nagle. – Boże święty – wyszeptała, zagapiwszy się w przestrzeń – posądzą nas o terroryzm.

– Lala… – Do Piaseckiego dotarło wreszcie, że dziewczyna zaczyna panikować. Było to dość zaskakujące odkrycie. Mimo to natychmiast ruszył w jej stronę, wciskając nieważny już kubek między dwie piramidy skryptów. I pomyśleć, że jeszcze dwa dni temu roześmiałby się w twarz komuś sugerującemu, że Gabriela Wilk może mieć kiedykolwiek atak paniki.

Zdążył tuż przed tym, jak nogi odmówiły jej posłuszeństwa.

– Lala, będzie dobrze, wymyślimy coś. – Posadził dziewczynę ostrożnie na kanapie, zerkając ku drugiemu współlokatorowi. Damiana dosłownie wmurowało w pufę. Obserwował ich szeroko otwartymi oczami. – Wymyślimy coś – powtórzył Kornel, cicho, łagodnie i z pewnością, bo jeśli ich trójka nie mogła rozwiązać jakiegoś problemu, to taki problem był po prostu nierozwiązywalny. I koniec.

Cisza, jaka zapadła, nie zaoferowała jednak żadnego sensownego pomysłu. Gabriela skuliła się, wbijając tępo wzrok w starą wykładzinę, a Piasecki usiadł obok, nie do końca wiedząc, co powinien zrobić. Wreszcie objął ją po prostu i przyciągnął bliżej. Potarł pokryte gęsią skórką ramię.

Lala wciągnęła gwałtowny oddech i powoli wypuściła.

– Boże, Boże, Boże, Boże – wymamrotała bardziej do siebie niż kogokolwiek, próbując najwyraźniej uspokoić pędzące myśli. Zacisnęła powieki. – Cały świat usłyszy o naszej głupocie. Rosji odbije do końca, a reszta popadnie w paranoję. Przecież skoro można przenieść budynek, to również i bombę! Wyrzucą nas z uczelni, zostaniemy banitami naukowego świata i skończymy na kasie w jakimś zapuszczonym McDonaldzie, jeśli nie na ulicy, a moja rodzina…

– Wilk. – Damian przerwał rozpędzony monolog.

Powoli, powolutku uniosła głowę. Kornel również, zaintrygowany poważnym tonem przyjaciela.

– Możesz przestać panikować. Jutro zgłoszę się na policję.

Czyli stąd ten poważny ton.

– Ale… twoja kariera… – Dziewczyna ani drgnęła, nadal obejmując kolana rękami, jakby od tego zależało jej życie. Oddychała ciężko.

– Nie będę wciągał was w coś, co jest całkowicie moją winą – odparł lodowato spokojnie Damian. – Sam poniosę konsekwencje. Poza tym, jeśli będę współpracował, wyrok powinien być lżejszy.

Piasecki wymienił z Lalą szybkie spojrzenie. Średnio podobał mu się pomysł kapitulacji. I to nie tylko dlatego, że ułożenie takiej doksy teleportującej byłoby równie niesamowite, co odkrycie nowej planety, a podczas ostatnich sześciu godzin dowiedział się więcej niż przez cały semestr.

Kiedy w jej brązowych oczach z powrotem mignęło coś bojowego, wszystko stało się jasne.

– Znalazłem jakieś tłumaczenie traktatów Arystotelesa, jeśli chcecie spojrzeć – oznajmił blondyn, jak gdyby nigdy nic, przerywając ciszę. Wstawszy z kanapy, zgarnął swojego laptopa. – On, co prawda, nie zajmował się teleportacją, ale jego badania alagii wciąż są podstawą całej dynepiki. Może będzie coś pomocnego.

– Co… – Damian zmarszczył brwi.

– To ja… zacznę pisać już doksy. – Gabriela zerwała się na równe nogi, otrząsając niby pies na deszczu. Zatarła dłonie. – Popo, możemy zacząć od teleportacji czegoś niewielkiego na Plac Czerwony, a potem spróbować sprowadzić to z powrotem. Moja zapalniczka będzie chyba najlepszym kandydatem?

Najniższy współlokator patrzył na nich, jakby stracili rozum. Nie zareagował nawet na znienawidzoną ksywkę.

– Powiedziałem przecież, że zgłaszam się na policję – powtórzył powoli. – Nie musicie tego robić.

– Ale chcemy, kakaludku. Zgłaszasz się dopiero jutro, więc mamy mnóstwo czasu! A teraz decyduj, Arystoteles, doksy, co robimy? – Dziewczyna rzuciła w niego długopisem, choć wyjątkowo niecelnie.

Damian milczał przez chwilę. Wreszcie uniósł kąciki ust i pokręcił głową.

– Zaczniemy od doks – zdecydował, zgarniając leżące przed nim papiery i układając je w miarę porządnie gdzieś z boku. – Jeśli nie wypalą, oznacza to, że bez mojej osobistej teleportacji się nie obejdzie. Ale to problem na później. I wtedy może przydać się Arystoteles.

– To ja lecę po świeże kartki. – Lala, znowu pełna energii, wypadła z salonu, a Kornel uśmiechnął się szeroko. Takie podejście do problemu rozumiał. Odłożywszy laptopa na kanapę, pomógł Damianowi jako tako posprzątać zagracony stół, by zrobić choć odrobinę wolnego miejsca i sięgał właśnie po swoją chłodnawą już pewnie kawę, gdy dziewczyna wróciła, dzierżąc ryzę papieru, cierpki uśmiech oraz naczętą butelkę wódki.

– Skoro o Rosji mowa…

– Hej, zostało coś w domu? – ucieszył się blondyn, wraz z dziewczyną zgodnie ignorując protesty ostatniego ze współlokatorów.

___________________________________________________________________

 

Siedem godzin później komendant Szczęsny stał przed ratuszem, obserwując go z pewną nieufnością. Powoli uniósł papierowy kubek do ust. Gorzka, gorąca oraz kiepska kawa z jakiegoś całodobowego fastfoodu brutalnie obudziła jego kubki smakowe, atakując następnie przełyk i pusty żołądek. Pociągnął mimo to bardzo długi łyk, by dać sobie czas na wybranie pierwszego pytania. I może odarcia go również z niewnoszących niczego sensownego inwektyw.

Opróżniwszy pół kubka jednym haustem, powoli go opuścił.

– O której dokładnie się pojawił? – zapytał z upiornym spokojem. Wokół niego panowała cisza, ale wczesnomiejska, wolna zarówno od szaleństw nocnego życia, jak i rutyny dnia roboczego. O piątej rano wszyscy albo jeszcze, albo już spali.

– Starszy aspirant Ciereszko twierdzi, że ratusz wrócił dokładnie o 3:18 – wymamrotał inspektor Wronka. On również nie odrywał wzroku od kolorowej fasady.

Komendant odetchnął głęboko.

– Tak po prostu? – Sarkazm barwił jego słowa trochę zbyt intensywnie.

– Tak po prostu – potwierdził mimo to naczelnik Wydziału Przestępstw Dynepicznych.

Nie pytając dalej, Szczęsny dopił kawę. Chyba czas zacząć myśleć o emeryturze.

___________________________________________________________________

 

– …ratusz wygląda na nienaruszony, ale wciąż trwają prace mające potwierdzić wstępne obserwacje współpracujących z policją dynepików… – perorował na ekranie wymuskany prezenter, nie odrywając wzroku od kamery. Miał nienagannie zawiązany krawat oraz bielutkie zęby.

Irytował Gabrielę Wilk niepomiernie.

Głównie dlatego, że ona sama nie wyglądała w tej chwili najlepiej. Pojedyncze czarne kosmyki wylazły z warkocza, nadając jej wygląd szalonej wiedźmy. Wymięte ubranie już nie pachniało cytrusami, a twarz… Boże, o stanie makijażu wolała nawet nie myśleć. I to wszystko na oczach chłopaków.

Dziewczyna wykorzystała jednak resztki sił, wczołgując się na kanapę i zrzucając z niej nogi Kornela, ucieczka do pokoju lub zrabowanie leżącego na jego piersi pilota wykraczało już poza jej możliwości. Dlatego oglądała wiadomości ze skacowaną rezygnacją, czekając, aż zacznie działać cokolwiek przeciwbólowego dostarczył jej Damian.

A skoro już mowa o Damianie… Dźgnęła go stopą.

– Czego – burknął z podłogi, wyglądając równie kiepsko, co ona i Koko. Noc w salonie pośród rozrzuconych książek, pogniecionych kartek oraz szklanek wciśniętych w każdy kawałek wolnego miejsca, jak widać, nie służy żadnej z płci. Osuszenie wszystkich znalezionych w mieszkaniu butelek wódki po upewnieniu się, że żadna z ułożonych doks nie działa – również.

Choć najwyraźniej trzeba było po prostu zacząć od alkoholu.

– Czy jak kończyliśmy limonkową Finlandię nie rzuciłam przypadkiem, że i tak nie dałbyś pewnie rady powtórzyć tego wyczynu? – wymamrotała, gapiąc się bezmyślnie w ekran.

– Akt terroryzmu? Performence? Próba zwrócenia uwagi? Czemukolwiek miała służyć teleportacja ratusza, na pewno nie przeszła bez echa. Mikołaj Krawiec, wiadomości – zakończył prezenter z powagą.

 

 

 

 

Opinia publiczna nigdy nie dowiedziała się, gdzie został przeniesiony ratusz.

Stosunki rosyjsko-polskie, wbrew pozorom, poprawiły się. Przede wszystkim dlatego, że Moskwa nigdy nie uwierzyła w przypadkowość miejsca teleportacji ani anonimowość dynepika.

Gabriela Wilk uratowała selfie Damiana Polaka z ratuszem na placu Czerwonym przed usunięciem i wywoławszy, powiesiła w salonie. Jest schowane za wspólnym zdjęciem trójki przyjaciół na tle feralnego symbolu Poznania.

Koniec

Komentarze

O, kolejne długaśne opowiadanie w mój pierwszy dzień dyżurowania :)

Gabito, masz pustą linię na koniec każdego akapitu. Czy jest to świadomy wybór, służący jakiemuś konkretnemu celowi? Jeśli nie, lepiej będzie je pousuwać.

ironiczny podpis

Gabito, opowiadania liczące powyżej 80000 znaków nie wchodzą do grafiku dyżurnych, nie mogą też być nominowane do piórek. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Issander – Dziękuję za uwagę, to nie był zabieg stylistyczny, tak mi się wygodniej pisze. Już usunęłam.

regulatorzy – Nie wiedziałam, dziękuję za informację

Bardzo proszę, Gabito. ;)

A może uda Ci się przyciąć opowiadanie do wymaganej liczby znaków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za sugestię, ale wolałabym niczego nie usuwać. Może mogłabym podzielić opowiadanie?

Podzielone opowiadanie stanie się dwoma lub więcej fragmentami, a te z reguły są traktowane po macoszemu. Jeśli nie chcesz niczego skracać, niech już lepiej zostanie w całości, choć musisz liczyć się z tym, że może nie doczekać się zbyt wielu czytelników i komentarzy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem, lecz ze względu na długość tekstu nie zrobiłem łapanki. Ale to nie powinno być dla ciebie problemem, bowiem błędów nie ma dużo.

Tekst opiera się na dialogach, które brzmią absolutnie naturalnie, a trójka głównych postaci jest ciekawa i autentyczna, choć odrobinę stereotypowa. Dialogi są w ogóle nieskracane, duże ich fragmenty są niepowiązane z akcją opowiadania. Z tego powodu uważam, że tekst może nie spodobać się każdemu – bo nie każdemu spodoba się czterdzieści stron rozmowy studenciaków z wątkiem fantastycznym w tle. Tym niemniej, nie da się im odmówić lekkości i sprawności, z jaką zostały zapisane.

Tak więc dla mnie historia na plus. Uważam, że zasłużyłaś na bibliotekę i mam nadzieję, że reg niepotrzebnie straszyła i opowiadanie przeczyta wielu użytkowników :)

 

P.S. Jedna jedyna rzecz, która dość mocno nadwyrężyła moje zawieszenie niewiary, to fakt, że ratusz pojawił się na Placu Czerwonym w Moskwie, a mimo to zajęło kilkanaście godzin zorientowanie się, gdzie jest. Myślę, że więcej sensu miałoby jakieś nieco bardziej odludne miejsce. Rosyjskim władzom zajęłoby dużo mniej niż kilkanaście godzin, by skontaktować się w takim wypadku z władzami Polski.

ironiczny podpis

Cieszę się, że Ci się podobało i bardzo dziękuję za komentarz! Oraz za polecenie do biblioteki. Jestem świadoma “przegadania” tekstu, z pokorą przyjmuję też fakt, że nie każdemu to się spodoba. Stron jest, na szczęście, jedynie 27 :) Co do opóźnienia… Rosja w historii udowodniła już wielokrotnie, że nie lubi dzielić się informacjami ze światem. Dlatego założyłam, że władze postanowią najpierw zbadać sprawę w sekrecie i raczej nie od razu oświadczą: hej, kto zgubił budynek, bo mamy jeden za dużo w stolicy? W skrócie Rosjanie (oczywiście) zorientowali się w sytuacji natychmiast, ale póki opinia publiczna ani społeczność międzynarodowa ich nie naciskały, sami udawali, że wszystko gra. Nawet wiedząc, co dokładnie pojawiło się na placu Czerwonym – bycie krok do przodu nigdy nikogo nie skrzywdziło, a kto normalny przenosi ratusz dla zabawy?

Gabito, standardowa strona liczy sobie tysiąc osiemset znaków.

ironiczny podpis

Niestety, tekst mnie nie porwał. Pierwsza scena wydaje się w miarę niezła, zapowiada ciekawą akcję. Kolejne odsłony rozczarowują. Są przegadane, niewiele się dzieje. A szkoda, bo jest pomysł na ciekawą historię. Myślę, że tekst zyskałby, gdyby został skrócony. Mnie osobiście zmęczyło zbyt duże nagromadzenie dialogów, które nie wnoszą wiele do akcji.

Issanderze, nie byłam tego świadoma, to wiele wyjaśnia, dziękuję.

Ando, rozumiem i dziękuję za komentarz.

Przeczytałem, lecz ze względu na długość tekstu nie zrobiłem łapanki.

Jak nie Issander, to ja :)

 co stanie się tamtej nocy

Naturalniej byłoby dać "się" przed "stanie", chociaż możesz to traktować jako kwestię słuchu.

 Choćby mu zapłacili. Więcej.

Czyli jednak płacą.

 Zostałby w swoim biurze, tym zarzuconym papierami placu boju z absurdalnymi wymaganiami stawianymi policji przez i tak nieufające jej społeczeństwo, krążąc wokół stacjonarnego telefonu niczym wygłodniały wilk.

Zbyt piętrowe. Wydaje mi się, że następne zdanie miało być pierwotnie częścią tego, tylko uznałaś je za zbyt długie – ale podzieliłabym je drobniej.

 Marząc, by (…) obserwując

Lepiej nie dawać dwóch imiesłowów obok siebie.

 Kto wie, może by nawet uległ

Komu?

 dynepika jakim dysponuje

Dynepika, jakim dysponuje.

 całą, czerwcową noc

Całą czerwcową noc. Całość nie jest cechą tej nocy.

 Ale za żadne, żadne skarby tego świata nie położyłby się tamtej nocy obok żony.

Ale dlaczego?

 oznajmiła zaledwie siedemnaście godzin wcześniej czarnowłosa studentka

Jakoś to dziwnie się parsuje.

 wyfrunęła wręcz z sali wykładowej CW2 i ze spokojem

To się nie łączy, to fruwanie i spokój. Jedno trzepotliwe, drugie gładkie.

 obrała kierunek na przeszklone wrota do wolności

Przesadny patos. Może mieć uzasadnienie, jeśli celujesz w określony typ humoru – tak jest?

 swoim leniwym, powolnym krokiem

A czyim?

 Szpilki dziewczyny stukały raźno o kamienną podłogę, a tłum studentów gęstniał

Ale to się nie łączy przyczynowo ani przez podmiot.

 tłum studentów gęstniał, by zmieścić się między otwartymi szeroko automatycznymi drzwiami.

Między drzwiami – a czym? Nie "w drzwiach" aby? I co ma gęstnienie do mieszczenia?

 Zdanie tej masywnej kobyły

"Masywnej"?

 Trzepnęła marginalnie, dzięki obcasom, wyższego chłopaka.

To się źle parsuje. Nie trzepnęła go marginalnie.

 rozproszonych przed Centrum Wykładowym sylwetek

Rozproszonych sylwetek? Hmm?

 Spytaj za chwilę czy coś

Spytaj za chwilę, czy coś.

 lekko nieobecnie

Może jednak "trochę nieobecny", albo "nieobecnym tonem".

 Przyrzekam na wszystkie świętości, że kiedyś zniszczę ci ten telefon.

Popieram.

 paczkę cienkich Lucky Strike

Zdaje się, że to się odmienia.

 rozejrzała się zirytowana

Wtrącenie oddzielamy dwoma przecinkami – zresztą nie musisz pisać, że była zirytowana, bo to widać w dialogu.

 Pośród dominującej wśród

Niezgrabne. Ja napisałabym tak: W morzu czerni studenckich koszulek; albo: Wśród studenckiej czerni.

 zatrzymał się obok Kornela i poprawił przerzuconą przez ramię marynarkę

Hmm.

 zignorował ją na rzecz wyjęcia Kornelowi telefonu z ręki

Nie, zdecydowanie nie.

 niewielkiej, czarnej torebki

Może być bez przecinka.

 zapomniała o dyskomforcie głodu nikotynowego

Jakieś to wydumane, telewizyjne.

czy chłopak w ogóle posiada garnitur

A dlaczego nie może go mieć? "Posiadać" jest bardzo telewizyjne.

 jego strój wyjściowy ograniczał się zasadniczo do elegantszej niż zwykle koszuli

Czyli przyszedł na egzamin bez spodni ;)

coś, co jest właściwie kodem

Bardziej elegancko byłoby napisać po prostu "kod".

 zaciął się na chwilę, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów

Zacinać się, to tyle, co się jąkać.

 a twarz straciła zblazowany wyraz.

Zbędne. Widać, że jest podniecony, po tych oczach.

 co tak naprawdę robią doksy? Dlaczego są tak silnie uzależnione od spojrzenia na świat jednostki?

Bo "doxa" to po grecku opinie ;). Poza tym – składnia: uzależnione od spojrzenia jednostki na świat (chyba, że masz na myśli świat należący jakoś do jednostki).

 Oprócz oczywistego, czyli wykonywania pewnej pracy, jeśli można tak nazwać zmianę wartości parametru jakiegoś obiektu.

To brzmi tak, jakby rozmawiali programiści IF. Oczywiście, skoro mówisz o kodzie źródłowym świata, to może tak ma być (sama miałam taki pomysł, ale do niczego mi nie pasował).

zresztą samo istnienie wyrwy już znacząco poprawi status

Studenci tak mówią? Nie zauważyłam.

 My jesteśmy tego świadomi.

Jak wyżej.

 Obejrzenia, chociażby

Przecinek zbędny.

 gęstej, wpadającej w rudy brodzie

Źle się parsuje. Może: rudawej brodzie?

 Wróciwszy do leniwego rozbawienia

Show, don't tell.

 dezaprobujące spojrzenie

Dezaprobować (czy to w ogóle po polsku?) może tylko Damian. Spojrzenie było pełne dezaprobaty.

 mózg nadgonił ciało

Jednak dogonił.

 wystawiła palec oskarżająco, choć bez niepotrzebnego dramatyzmu.

Czyli jak? I lepiej "oskarżycielsko", albo "w oskarżeniu".

 odprowadzania jej do mózgu

A nie "doprowadzania"?

 zdezorientowane spojrzenie

Już to mówiłam – nie uosabiaj spojrzeń.

 ruszając stanowczym krokiem

Ani kroków.

 w takt cichnącego echa stukających obcasów

To znaczy, że źródło stukania się oddala. A jest nim Gabriela, czyli oddala się sama od siebie. Magia w działaniu?

 słabe echo kwiatowego nadruku

Echo może być dźwięku, nie nadruku. Chyba, że to regionalizm?

 zrównując z krokiem dziewczyny swój własny

Nie zrównuje się kroku z krokiem. Mógł się zrównać z Gabrielą.

 Chyba nawet ty nie jesteś aż tak ambitny.

Facet, który śpi na wykładach – ambitny?

 leniwy uśmiech

W przeciwieństwie do takiego pracowitego.

 miał właśnie wejść na ogrodzony teren kampusu

Przecież oni już byli na kampusie? Skoro wyszli z egzaminu?

 Tęczówkom brakowało już źrenic

Tęczówki nie mają źrenic, tylko je otaczają.

jej skóra pękała wręcz od naprężeń generowanych przez wewnętrzną ekscytację

Bardzo, bardzo wydumane. Nawet jak na żart, za bardzo.

 przyjąć teorię doks za zdaną

Uznać (chyba, że regionalizm).

 dwa bliźniacze budynki, w tym symbol Politechniki

Coś tu się potknęłam. Może popełniłaś skrót myślowy i wiedziałabym, o co chodzi, gdybym spędziła w Poznaniu dłużej, niż dwa dni pół życia temu.

jeansy z wysokim stanem

To się nie nazywa karczek? Bo stan ma sukienka.

 koronką wieńczącą nogawki

Zwieńczenie jest u góry. Nogawki mogą być wykończone koronką.

 spanikowany głos

Już mówiłam, co myślę o uosabianiu głosów i innych części.

 Poranek opadł…

Patos w tym akapicie, ale może być, bo opisujesz ten stan, kiedy ludzie siadają za głośno.

 czując każdą mijającą sekundę niby przeciągnięcie po papierze ściernym

Przeciągnięcie czym po papierze ściernym?

 Czas zazwyczaj tracił wtedy na znaczeniu.

Co to zdanie ma za zadanie? (Jazz!)

 nie był już sam, choć nie zauważył tego od razu

Jak wyżej.

 uniósł brwi, wyglądając

Oddzieliłabym czynność od stanu.

 jeansy zionęły papierosami

Zionie smok ogniem, a jeansy mogą śmierdzieć.

 Misternie na co dzień zaczesane włosy, teraz przypominały ptasie gniazdo

Składnia: Włosy, na co dzień misternie ułożone, teraz przypominały ptasie gniazdo.

 po histerycznych wrzaskach Lali.

Myślę, że wizja, w której oberwał tym wiadrem po głowie, jest bardziej… no, zabawna. Ekhm.

 powinni kupić wreszcie nowe

Składnia: powinni wreszcie kupić nowe.

 dnia, spędzonego na kanapie, w piżamie, czując się

Imiesłów trochę tu nie ryksztosuje. Jest kolokwialny, źle brzmi.

 rozbawionym sapnięciem

Patrz wyżej.

 zmierzający ku swojej zagładzie samolot

A czyjej?

 kokon z kołdry (…) kokiem konfrontujący

Aliteracja. Poza tym konfrontować można coś z czymś.

 skrępowanym kroczkiem

Drobnym, tak. Ale nie skrępowanym. Kroczek taki być nie może. I – ile czasu minęło? Damian już był w łazience – wyszedł?

 z połową donośności

Czyli jej głos poniósł się do połowy zwykłej odległości?

oczu, okolona

Powtarza się dźwięk.

mimo stojącej tuż obok niewielkiej pufy

Archaizm (mimo w sensie “obok”), czy regionalizm?

 dość histerycznie

Hmm.

 Powinieneś coś o tym wiedzieć, gdańszczaninie.

:P

 Ześlizgnęła się na kanapę bez słowa i przycupnęła na krawędzi.

To gdzie w końcu usiadła?

 Oho, Damian był zły.

Nie mów.

 szmer zirytowanego mamrotania

Za dużo tego.

skończył 21 lat

Liczby słownie.

lokator, a zarazem właścicielka mieszkania

Zdawało mi się, że oni je wynajmują? Czy coś poplątałam?

 Ciepłą bańkę beztroski przekłuło klepnięcie w udo.

Mieszana metafora.

 Jeden z najbardziej znanych i najlepszych rockowych kawałków ever?

As you know.

 na trochę odrapanym przez lata

Nic się nie odrapuje w dzień. Nie ma co tego podkreślać.

 na ile potrafił przy stosie

Może raczej niosąc stos?

mieli wyjątkowo dużo jedzenia jak na studentów

Lampshade?

 miał celne oko. Oraz broń.

Celną?

 Przyjmując wypróbowaną już pozycję, oklapł.

Że co?

 Poznań wciąż trwa w szoku

Poznań trwa w szoku; albo Poznań wciąż w szoku.

jest nasz reporter, Marek Szmidt. Marku, jaka jest sytuacja?

Jest-jest.

 Obraz, (…), zajął teraz cały ekran.

Zwykle obraz zajmuje cały ekran. A tak serio – potraktowałaś jako wtrącenie coś, co nim nie jest.

 Usiadł powoli ze ściśniętym sercem

Hmm.

 Jego irytacja pozostała jednak niezauważona

Trochę nienaturalne.

 wręcz machnęła uciszająco

Jak wyżej.

 Chłopak, zmarszczył

Nie oddzielaj podmiotu od orzeczenia.

 telewizor, gdzie

Nie wiem, czy można tak napisać. W którym?

 Gościmy w Poznaniu chociażby profesor

Może raczej "między innymi" – bardziej elegancko. Chociaż to akurat niewielki problem.

 komisji egzaminującej Spatium

Egzaminacyjnej.

 autora „Nici stworzenia – tajemnice alagii”

Tytuły się odmienia.

 grzankę z zamyśleniem

Mniam :)

 A co jeśli

A co, jeśli.

 krew w jego żyłach dosłownie wyhamowuje do zera. Idea zawisła między ich trójką niczym ponure widmo.

Eee…

 które pragnął usłyszeć bardziej niż trzasnąć

To się źle parsuje.

 wibrując wręcz ze zniecierpliwienia

Znaczy się?

 Spuściwszy wzrok

Idiom.

 bez choćby szczątkowego pojęcia

Dziwne. Może: dopóki nie mamy pojęcia?

 pozwoli oficjalnie poprosić wreszcie o zgłoszenie się ewentualnych świadków

Składnia: pozwoli wreszcie oficjalnie poprosić o zgłoszenie się ewentualnych świadków.

 Chodzi tu głównie zresztą

Składnia: Chodzi tu zresztą głównie.

 Tak, panie komendancie, to nie wystarczy.

Nie, to nie wystarczy.

 ku jedynej umundurowanej postaci wśród profesorskich marynarek.

Primo – unikaj postaci. Secundo – skoro metonimia, to konsekwentna: ku jedynemu mundurowi wśród profesorskich marynarek.

 zerknął ku stłoczonym za taśmami gapiom

Zerknął na nich. Poszedł ku nim.

wolał zachować pozytywną percepcję ludzi

Czyli wolał ich widzieć? Czy nie miałaś na myśli, że wolał zachować dobrą opinię o nich?

 dyskutował zawzięcie o czymś

Składnia: dyskutował o czymś zawzięcie; albo: zawzięcie o czymś dyskutował.

 terenu spod ratusza

Źle to brzmi. Placu po ratuszu?

zaabsorbowani obserwacją

Powtarza się dźwięk. Mogli być np. pochłonięci.

 zaczął z lekką desperacją

Desperacja z definicji jest skrajna.

 Przypomnijcie mu, ile już razem współpracowali?

Czemu my mamy to robić?

 Wydziału Przestępstw Dynepicznych

To jest taki specjalny?

 Zhao uświadomiła mnie

Uświadamia się kogoś tylko w jednej kwestii. Hem, hem.

 przeglądał najtrudniejsze przypadki medyczne

Czyli co będzie robił? Czy nie masz aby na myśli, że będzie w nich przebierał?

 sztywny, kobiecy głos

Bez przecinka – i jak głos może być sztywny?

 stał na chodniku i obracał się

Zamiast od razu iść w tamtą stronę.

 Ignorując wołanie

Anglicyzm.

 sytuacja przestała wreszcie śmieszyć patykowatego blondyna

Pokaż to.

z kieszeni na udzie

I po co nam ten szczegół?

 nie siląc się na niewinność.

Chyba na ton niewinności, bo niczego winna (jeszcze) nie jest.

 patrzył już na niego oskarżająco ślepiami okien

Oskarżycielsko. I od tego są ślepia.

 Coś nieprzyjemne ścisnęło

To chyba literówka.

 zaczął dość agresywnie, obracając głowę, urwał jednak, napotkawszy twarze współlokatorów tuż za sobą

Dziwnie to brzmi.

 jesteś jeszcze bardziej spięty niż na co dzień

To (i poprzedni opis człowieka, który ma Plan) nie pasuje do spania na wykładach.

 wzrok mknął

No, nie wiem.

wytartych, rynkowych kocich łbów

W opozycji do łbów centralnie planowanych. Może: kocich łbów rynku? Albo bruku rynku?

mimo nadciągającej godziny 13 w dniu roboczym,

Niezręczne wtrącenie.

 orbitowali

Tak dookoła?

 platforma zawierała trzy osoby

Platforma nie zawiera osób – osoby stoją na platformie.

 nic lepszego

Niczego lepszego.

 Zgniotła go swoim modnie znoszonym trampkiem.

A czyim?

 niewielkiej, szarawej torebki

Wczoraj miała czarną?

 piękny domie

Domu.

 Poszalał wczoraj

Zaszalał.

 ciężkim westchnięciem

Westchnieniem.

 Miałeś powiedzieć, co myślisz o mojej nowej sukience

Hę? Mogłabyś wcześniej zapowiedzieć tę pannę, bo wpada jak kamyk w but.

 Ten związek tak bardzo nie miał sensu.

To po co z nią chodzi? Tylko po to, żeby mu teraz przeszkodziła?

zabrzmiała na nawet zmartwioną

Nie ona, a jej głos. I jak już, to nawet na zmartwiony.

 Z ciężkim sercem otworzył najnowsze zdjęcie

I tylko po to Ci była ta niunia?

 brak świadków wraz z dynepicznym charakterem sprawy nie rokowały pomyślnie

Sprawa może rokować, ale nie jej charakter. Mógł źle wróżyć, albo nie dawać specjalnych nadziei na rozwiązanie.

 (wbrew temu, co pokazuje telewizja)

A co pokazuje telewizja?

 posiadały wśród oferowanych kierunków

Miały.

 prosząc w myślach Boga o

Składnia: w myślach prosząc Boga o.

 Wczesna pobudka ciążyła jego członkom bardziej niż zazwyczaj. Chyba się starzeje.

Nie zmieniaj czasu.

 znaleźć odpowiedni kolor w palecie RGB

Odpowiedni do czego? Raczej: ustalić kolor (aury?) sprawcy.

skołowane spojrzenie

Kolejne autonomiczne spojrzenie.

 z oniemiałym wyrazem twarzy.

Mój też rzadko się odzywa.

 W lodowatej ciszy głuche tąpnięcie miało siłę kościelnego dzwonu.

Za dużo tych metafor. Poprzednie zdanie też można by uprościć.

 taflę podgrzewanej wody

Elektryczne czajniki są zamknięte.

 by sukcesywnie przywrócić ratusz

Czyli po kawałeczku. Ciekawy pomysł.

 przy najgorszym biegu wydarzeń

Czemu nie po prostu "w najgorszym razie"?

 zrobi się z tego potężna międzynarodowa afera

Jeszcze się nie zrobiła? Rosjanie jeszcze się nie połapali, że im się takie ulęgło?

 puścił łyżeczkę na rzecz grzania rąk

Bardzo nienaturalne.

 pierwszego, wspólnego sylwestra.

Bez przecinka, to nie był pierwszy sylwester w ogóle.

 z leniwym rozbawieniem

Co on z tym rozbawieniem?

 czując wręcz fizycznie igły pytających spojrzeń

Przesadzona metafora.

 szarpiąc zawzięcie za swój długi warkocz

"Za" jest niepotrzebne.

 Teoria doks

Nazwy przedmiotów akademickich małą literą.

 Cisza, jaka zapadła, nie zaoferowała jednak żadnego sensownego pomysłu.

A miała?

 nie do końca wiedząc, co powinien zrobić

Pokaż to.

 ułożenie takiej doksy teleportującej byłoby równie niesamowite, co odkrycie nowej planety

Było. W końcu jest już dokonane.

 podczas ostatnich sześciu godzin dowiedział się więcej niż przez cały semestr.

Z podręczników? To słaby z niego student.

 mignęło coś bojowego

Co?

 Znalazłem jakieś tłumaczenie traktatów Arystotelesa

PWN wydał :) kciuk do góry za staruszka.

uniósł kąciki ust

No, nie wiem.

Sarkazm barwił jego słowa trochę zbyt intensywnie.

Trochę przesadzasz.

 Nie pytając dalej, Szczęsny dopił kawę

Trudno pić i mówić naraz.

 skacowaną rezygnacją

Rezygnacja też chlała?

 zacznie działać cokolwiek przeciwbólowego dostarczył jej Damian

Źle to się parsuje. To coś przeciwbólowego, co dał jej Damian.

 burknął z podłogi, wyglądając równie kiepsko

Rozdzieliłabym.

 Performence?

Performance.

 na placu Czerwonym

Placu dużą, bo nazwa własna. I ten epilog przypomina hollywoodzką komedię. To nie komplement.

feralnego symbolu Poznania

Feralnego?

 

Styl jest przegadany, mało dynamiczny, ale to do wyćwiczenia. Dużo krążenia, opisów studenckiego życia – za dużo, ginie w nich fabuła i fantastyka.

Doksa i batos to już ugruntowane słowa (co tam, że greckie, ważne, że terminy techniczne, jeden z epistemologii, drugi z teorii literatury), więc lepiej ich nie używać jako nazw rzeczy, które wymyśliłaś, bo kolidują. Podobnie kandela (jednostka światłości w układzie SI). Ogranicz product placement (u Musierowicz też mi się nie podoba, ale u niej nie ma fantastyki, co ją trochę usprawiedliwia). Anglicyzmów i wulgaryzmów jest też trochę za dużo – jeszcze troszkę, a tekst były nieczytelny. Dialogi, w każdym razie, wydały mi się cokolwiek sztywne. Liczby lepiej pisać słownie. Antropomorfizujesz głosy, spojrzenia i kroki – to źle wygląda.

Mam wątpliwości co do psychologii – nie do końca uwierzyłam w autentyczność tych studentów, szef policji jest lepszy, ale też jest go mniej.

Nie jest bardzo źle, ale mogłoby być dużo lepiej. Próbuj.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przeczytałam, choć w połowie tekstu przez dialogi zaczęłam przeskakiwać, żeby się dowiedzieć o co chodzi i gdzie się podział ratusz. Pomysł mi się podoba, ciekawe i naturalne wplecenie “nowych” przedmiotów, zgrabne zawiązanie akcji. Parę fajnych tekstów (podobała mi się np. ‘święconka’:)). Niestety, opowiadanie jest przeraźliwie przegadane. Za dużo dyskusji między trójką bohaterów, za mało akcji jak na taką objętość. Wszak całość sprowadza się do ‘zrobili po pijaku zakład a potem (bez większych kłopotów) odkręcili’. To, kto akurat szedł do łazienki, co śpiewa pod prysznicem, jak wygląda na kacu itd., na akcję nie miało żadnego wpływu i było przysłowiowym laniem wody, przez co opowiadanie zamiast mnie przykuć do monitora, zaczęło nudzić. Radziłabym skrócić i to drastycznie – gdzieś o połowę.

Tarnino, dziękuję bardzo za komentarz i korektę. Odpowiadając na kilka Twoich uwag:

– na wykładach spał Kornel, nie Damian (Damian miał plan, oczywiście, że nie lekceważyłby wykładów);

– odnośnie teminologii, przyjęłam, że dynepika istnieje od zawsze (stąd chociażby traktaty Arystotelesa), więc dużo szybciej zaczęto używać pojęć, takich jak doksa i Batos w dynepicznym kontekście (wcześniej niż epistemologia oraz teoria literatury), poza tym spotkałam się z naukowymi terminami, których znaczenie różniło się w zależności od dziedziny;

– kandela również była świadomym wyborem, alagię po prostu mierzy się w kandelach (jak każda techniczna dziedzina nauki, dynepika korzysta z jednostek SI);

– tak, jak wyjaśniałam już Issanderowi, Rosja wielokrotnie udowodniła, że bez przymusu informacjami się raczej nie dzieli, stąd brak afery międzynarodowej;

– jako, że piszę z punktu widzenia osób mieszkających w Poznaniu, uznałam, iż mogę posługiwać się sformułowaniami takimi, jak “symbol Politechniki”;

A przy okazji, czy mogłabyś mi wyjaśnić, co dokładnie oznaczają użyte przez ciebie pojęcia: parsować, ryksztosować, lampshade?

 

Bellatrix, rozumiem i bardzo dziękuję za komentarz, cieszę się, że fabuła cię zainteresowała.

I ja zgodzę się z przedpiścami, że wiele można wyrzucić bez szkody dla tekstu.

Cięłabym sceny poranka. Już się każdy zdążył domyślić, że studenci ostro nabroili po pijaku. A tu trzeba przetrwać opisy walk o łazienkę, kanapy, śniadanka, a kto je robił, a kto co niósł na stół…

Za to nie obraziłabym się za chociaż jakąś sugestię, co znaczą te różne nazwy. Dynepika kojarzy mi się z dynamiczną epiką, ale sensu w tym za grosz nie widzę.

Zdaje się, że Arystoteles napisał również “Metafizykę”, chociaż nie on tę nazwę nadał. Czemu nie to?

Ukrywanie ratusza przez Rosjan. Nie wydaje mi się. Trudno namówić społeczeństwo, żeby nie zauważyło, że na wielkim placu pojawił się nowy obiekt. A każda szanująca się sieć telewizyjna chyba ma swojego korespondenta w Rosji. “Z Moskwy dla TVN mówił Andrzej Zaucha”.

Pomysł na historię ciekawy…

Wykonanie. Nie jest źle, ale w beletrystyce liczby raczej zapisuje się słownie. Czasami można coś zapisać cyframi, jednak wiek różnych ludzi słabo wygląda.

 

Edytka: Aha, zastanawiałam się, czy można przenieść ratusz z powrotem, skoro naukowcy i policjanci ciągle łażą po fundamentach.

Babska logika rządzi!

na wykładach spał Kornel, nie Damian (Damian miał plan, oczywiście, że nie lekceważyłby wykładów);

Tak też, poniewczasie, pomyślałam (mam refleks godny ślimaka-szachisty palącego marihuanę). Problem w tym, że chłopcy mi się pomieszali – to nie powinno mieć miejsca.

 dynepika istnieje od zawsze (stąd chociażby traktaty Arystotelesa)

Nic nie istnieje od zawsze. Chemia np. powstała w XVIII wieku, mniej więcej. Logikę wynalazł (no, usystematyzował) właśnie Arystoteles, więc pomyślałam, że dynepikę też (bo czemu nie? on pisał o wszystkim).

 spotkałam się z naukowymi terminami, których znaczenie różniło się w zależności od dziedziny;

O, oczywiście. Tylko, że przyzwyczajenie jest drugą naturą. Nie możesz, chociażby, napisać "elf" nie wywołując skojarzeń tolkienowskich.

 alagię po prostu mierzy się w kandelach

Czyli to jest światło? Sugerujesz to (kolory), ale bardzo subtelnie.

 tak, jak wyjaśniałam już Issanderowi…

Tak to jest, jak się pisze komentarz, nie patrząc na przedpiśców :)

jako, że piszę z punktu widzenia osób mieszkających w Poznaniu, uznałam, iż mogę posługiwać się sformułowaniami takimi, jak “symbol Politechniki”;

No, niekoniecznie. Czytają Cię także ludzie, który w Poznaniu nie byli (albo byli raz, dawno temu i krótko) i mogą nie wiedzieć, jak ten symbol wygląda. Oczywiście, to może nie mieć znaczenia dla tekstu, ale wprowadza pewną niejasność.

 czy mogłabyś mi wyjaśnić, co dokładnie oznaczają użyte przez ciebie pojęcia: parsować, ryksztosować, lampshade?

A co, ja nie mogę gadać po swojemu? :) Służę:

* parsować: rozkładać zdanie na części, żeby ze składni wydobyć znaczenie (patrz też rozbiór logiczny, rozbiór gramatyczny). Pisząc, że zdanie się źle parsuje, mam na myśli, że składniowo jest niejasne i muszę się przez nie przebijać kilofem

* ryksztosować: "nie ryksztosuje" w moim idiolekcie oznacza "nie działa, nie jestem pewna, dlaczego". Wzięłam to z imitacji mowy fachowców "droselklapa nie ryksztosuje", tj. panie, nie chodzi, i co ja poradzę

* lampshade: w żargonie TvTropes (i w ogóle anglojęzycznej krytyki) "to hang a lampshade on it" oznacza celowe zwrócenie uwagi na jakieś niedociągnięcie (nielogiczność itp.), żeby czytelnika rozśmieszyć, bo wtedy staje się mniej czepialski.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Finklo, dziękuję serdecznie za komentarz. Nazwy trudno było mi tłumaczyć, ponieważ nikt nie wyjaśnia w normalnej rozmowie genezy słowa “fizyka” (dla przykładu). Dynepika jest zlepkiem dwóch starogreckich słów: dynamos (siła) i epos (słowo). Ktoś jednak kiedyś uznał, że dynepia brzmi kiepsko – stąd dynepika. W luźnym tłumaczeniu: siła słowa. Metafizyka nie do końca by pasowała, bo uznałam, że starożytni Grecy nie skojarzyli w pierwszej chwili dynepiki z fizyką.

Co do ukrywania ratusza, owszem, byłoby to trudne, ale założyłam, że Rosjanie zadziałali szybko i zatuszowali jakoś jego obecność. Cały ten pomysł opiera się zresztą na ogromnym łucie szczęścia głównych bohaterów.

A w nocy na miejscu ratusza nikt się nie kręcił, więc nie było problemu.

 

Tarnino, dziękuję za wyjaśnienie pojęć. Tak, alagia ma pewien związek ze światłem :)

Aaaa, widzisz. Ja po pierwsze, zafiksowałam się na tej epice, po drugie, myślałam, że to jakiś studencki skrót, jak FTIMS albo coś podobnego.

Babska logika rządzi!

Bardzo długie, przez to męczące, a szkoda, bo czytało się nieźle.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka