- Opowiadanie: maciekzolnowski - Prawdziwy koniec ferniksa cudownego

Prawdziwy koniec ferniksa cudownego

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Prawdziwy koniec ferniksa cudownego

Gwiezdni ludzie mówią, że nieszczęścia chodzą parami. Powiadają również o wielu innych, dziwnych rzeczach, o których ja, prosty Serafinianin, nie mam pojęcia.

Pewnego razu, a był to czwartek, chciałem uratować ferniksa cudownego, którego wcześniej potrącił trolejlus z serii Trolejlusów Długaśnych. I który teraz bezradnie leżał u mych stóp, krwawił i niewątpliwie konał już w paskudnym i nienadającym się w ogóle do tego konania miejscu: hałaśliwym, obskurnym i potwornie, ale to potwornie ruchliwym. Widziałem to biedaczysko rano, w drodze do Apsyliani, jego poruszający się na boki łebek oraz mrugające do mnie oczka. I bardzo się wzruszyłem, tak bardzo, iż żadne słowa nie są w stanie tego opisać. Czy tylko ja zwróciłem uwagę na mały wielki dramacik? Tego nie wiem.

Ale kiedy po południu tamtędy wracałem, tym razem ptakuniec wydawał mi się już na dobre martwy. Martwy, no jakby to powiedzieć… na amen!

– Hmm! Czy i ja tak skończę: osamotniony, zapomniany i bezradny? Mój Boże, w jaki sposób odczuwają ból oraz upływ czasu ptakuńce? – wyszeptałem, ale tylko raz, bo potem, do końca feralnego czwartku, starałem się myśleć i mówić o rzeczach bardziej przyjemnych i bardziej wesołych. 

Jednakże na drugi dzień, rano, to samo stworzonko – nienapojone i nienakarmione – o dziwo nadal żyło.

– Czyżby cud? I co teraz? Co teraz?! Czy istnieje jakaś organizacja, która pomaga rannym ptakuńcom? – Bezskutecznie usiłowałem się dowiedzieć, rozpytując współpracowników, szefostwo, studentów, uczniów.

Byłem jedynym, który mógł pomóc, a nie zrobiłem tego, nie zrobiłem nic. Teraz miało się to zmienić. I tak, wracając z Apsyliani, miałem zamiar zabrać rannego z pobocza i przenieść go do pobliskiego Gaju Rozsądnie Karzącej Włóczni, by tam w spokoju wyzionęło ducha i dołączyło do Świętego Kręgu Innych Martwych Ferniksów Cudownych, który to krąg zaopatruje nasze dwa słońca w trzy rodzaje życiodajnej energii. Tym razem przygotowałem się jak należy: wziąłem ze sobą karton, zwilżone wodą herbatniczki, kawałek chlebka tostowego oraz oczywiście swego rodzaju zabezpieczenie w postaci gumowych rękawic jednorazowego użytku (to ostatnie to nie wiem, po co, na co?).

I wtedy okazało się nagle, że w przeciągu ostatnich kilku godzin ptakuniec został przejechany powtórnie, tym razem na dobre.

– Ach! To wszystko zdaje się przez te potworne trolejlusy! – Co do tego nie miałem wątpliwości.

Tym razem ferniks nie żył na pewno, a to piątkowe przedpołudnie było, jak się okazuje, jego ostatnim. Zmarznięty, spragniony, ogłuszony i potwornie, ale to potwornie zestresowany, w przeciągu dwudziestu paru godzin swojego inwalidztwa biedaczek został dobity, to znaczy dojechany, no i nareszcie… mówię, nareszcie wyzionął ducha.

W pierwszej chwili załamałem się i cisnąłem przygotowanym naprędce kartonem gdzieś w bok, potem jednak uznałem, że dla rannego śmierć była tak naprawdę wybawieniem. I ja, i mój smutek powędrowaliśmy wspólnie do pustego, sennego domku na przedmieściach, wzniesionego chyba tylko po to, ażeby można było ów smutek i inne rodzaje żalu w spokoju w sobie pielęgnować.

A oto co było dalej: Po godzinie niedoszła klatka dla ferniksa została porwana przez Cykliczny Wicher Planetarny Cyklon_123456 i wtargnęła niespodziewanie na jezdnię, powodując tam groźny karambol.

– No dobrze – ktoś powie. – Ale jak dokładnie do niego doszło?

Otóż, rzecz wiadoma, najpierw Annuszka kupiła olej słonecznikowy, i nie dość, że kupiła, to go już nawet rozlała. Diabeł, który akurat w mieście przebywał i przy okazji skrobał „Mistrza, Małgorzatę”, „Urszulkę”, sonety i sonaty Krymaliańskie, poślizgnął się na annuszkowej tłustej plamie i wpadł pod koła trolejlusa, które to koła trolejlusa skróciły go o ten zakuty, szatański łeb. Przejeżdżający właśnie Sir Adolf Rudolf, o którym za chwilę, również szatan, gdy tylko to zobaczył, dostał nagłego ataku serca, który to nagły atak serca do zgonu go doprowadził. Kiedy kierowca limuzyny spostrzegł, iż jego Sir jest martwy, dostał nagłego ataku, który to nagły atak do zgonu go doprowadził. I tak, jak gdyby na hasło „odlicz w dół”, kolejno odpadali kierowcy, biorący udział w nieszczęsnym wypadku. Odpadali, bo padali albo na serce, albo wpadali na siebie nawzajem, siedząc na tyłku w tych autach, co nimi jechali, grzali.

Ale tylko ja serce miałem, bo o ferniksie cudownym przez cały czas myślałem, a oni nie. Oni o nikim nie myśleli. O nikim i o niczym, bo byli już martwi, a martwi, jak wiadomo, nie myślą zbyt wiele, tylko ewentualnie czują… i podkreślam to „ewentualnie”.

Potem przyjechała jeszcze „Telewizja Sijemem Łamane Przez Tefałem Dwadzieścia Cztery” i spreparowała fake newsa (u nas prawda nie istnieje, liczą się newsy), jakoby moja niedoszła klatka dla ferniksa miała rzekomo zaszkodzić wszystkim, biorącym udział w karambolo-konwoju.

Nie wiem, jak oni to zmontowali, ale w telewizorni pokazano nawet gotowy klip: przelatujące ponad głowami kierowców, niezidentyfikowane kartony latająco-maskujące, padające na samochodowe szyby i szczelnie je zasłaniające od zewnątrz… to znaczy ograniczające prowadzącym pojazdy widoczność od wewnątrz. Dodam, że chodzi o przednie szyby!

W tymże karambolu zginął Sir Adolf Rudolf Niagunghan Trzynasty – prezydent, a jednocześnie cesarz Tongaunghan we własnej osobie (akurat tego dnia przewożony opasłą limuzyną okrutnego dyktatora z Tongaunghan po całej Serafinii). Od razu sobie pomyślałem:

– Ciekawe, w jaki sposób konający Tongaunghanczyk, bądź co bądź też zwierz, odczuwał upływ czasu oraz ból przemijania, o ile w ogóle czuł cokolwiek.

Ale na tym nie koniec, bo oto po wspomnianym incydencie z udziałem Sir Adolfa Rudolfa Niagunghana, teraz już byłego prezydenta, a jednocześnie eks-cesarza, wybuchł międzynarodowy skandal dyplomatyczny, którego nie będę szerzej opisywał. W przeciągu weekendu i kilku kolejnych dni roboczych, zjeżdżali tedy tłumnie czcigodni mężowie, ambasadorowie i ministrowie z różnych zakątków globu do Apsyliani, by tam, w Apsyliańskim Pałacu, groźnemu zarzewiu zaradzić. A konflikt szykował się zbrojny. Istniała możliwość wykorzystania arsenału: i bliskiego, i dalekiego zasięgu. Rozmowom plenarnym nie było końca, choć do końca, do kolejnego z kolei piątku, wszystko zmierzało tak czy siak. I był to taki finał, jakiego jeszcze świat nie widział, no chyba że w filmach katastroficznych oraz fantastyce postapokaliptycznej.

No więc, rzeczywiście, ci gwiezdni ludzie mają rację: (nie)szczęścia chodzą parami, a niekiedy triadami. I tak nie żal mi niczego ani nikogo, tak naprawdę, oprócz ferniksa cudownego.

Koniec

Komentarze

No, trzeba było od razu się porządnie zaopiekować ptakunem, a nie tylko patrzeć, jak cierpi.

OK, jest fabuła, jest fantastyka. Idziesz w dobrym kierunku. Nawet zdanie nie nadmiernie rozbuchane.

Tylko trochę mało wiem o bohaterach – o ferniksach i całej reszcie. Dlaczego nikt nie zwrócił uwagi, że leży na torach? Niewidzialny jest? Jak właściwie skończyły się rozmowy plenarne? Jak to się stało, że karton doprowadził do wypadku? Limuzyna chyba nawet nie zauważy, że po tekturze przejechała?

Czyli jak dla mnie – rozbudować świat, dopracować związki przyczynowo-skutkowe, dołożyć opisy bohaterów, których czytelnik nie zna.

Babska logika rządzi!

Niby wiem, Maćku, co się stało i łączę się z narratorem w smutku po śmierci ferniksa, ale jednocześnie wielce żałuję, że poskąpiłeś szczegółów osobliwego świata, w którym doszło do opisanego wydarzenia, a w jego konsekwencji do, jak się okazało, tragicznego w skutkach wypadku i z kolei dalszych niespodziewanych jego następstw.

Zwracaj uwagę na zapis dialogów.

 

– Czyż­by cud? I co teraz? Co teraz?! Czy ist­nie­je jakaś or­ga­ni­za­cja, która po­ma­ga ran­nym pta­kuń­com? – bez­sku­tecz­nie usi­ło­wa­łem się do­wie­dzieć… –> – Czyż­by cud? I co teraz? Co teraz?! Czy ist­nie­je jakaś or­ga­ni­za­cja, która po­ma­ga ran­nym pta­kuń­com? – Bez­sku­tecz­nie usi­ło­wa­łem się do­wie­dzieć

 

– Cie­ka­we, hmm – za­sta­na­wia­łem się, choć wła­ści­wie, tak szcze­rze mó­wiąc, to nie byłem za­nad­to cie­kaw – w jaki spo­sób ko­na­ją­cy Ton­gaun­ghan­czyk… –> – Cie­ka­we, hmm.Za­sta­na­wia­łem się, choć wła­ści­wie, tak szcze­rze mó­wiąc, to nie byłem za­nad­to cie­kaw.W jaki spo­sób ko­na­ją­cy Ton­gaun­ghan­czyk

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A ja ci powiem wręcz odwrotnie, niż przedmówczynie.

W moim odczuciu tekst jest absurdalny, miał być absurdalny. Świat nie miał być zrozumiały, związki przynowo-skutkowe sensowne, za to wszystko jest super kolorowe i surrealistyczne.

Ba! Przecież nawet puenta nie ma sensu, bo narratorowi żal jest jednego ferniksa, a nie przejmuje się zagładą świata rodem z “filmów katastroficznych i fantastyki postapokaliptycznej”, mimo że ta z pewnością zabije znacznie więcej ferniksów.

Ucieszyłbym się bardzo, gdybyś jeszcze wręcz wzmocnił absurdalność i surrealizm tekstu, bo trochę mu tego brakuje.

 

Tak czy inaczej, ode mnie masz klika za ten absurd. Z zastrzeżeniem, że jeśli napisałeś ten tekst zupełnie serio, to jednak będzie to klik niezasłużony :)

 

 

nie napojone i nie nakarmione => nienapojonenienakarmione

Co do tego, nie miałem wątpliwości.​

Niepotrzebny przecinek.

 

w przeciągu dwudziestu paru godzin swojego inwalidztwa, biedaczek został dobity

J.w.

 

cisnąłem przygotowanym naprędce kartonem gdzieś na bok

Wydaje mi się, że ciska się w, a nie na. Ale nie jestem tego w stu procentach pewien, a nie mogę też znaleźć żadnych informacji.

 

wzniesionego, jak się zdaję, tylko po to

Literówka.

 

Po godzinie, niedoszła klatka dla ferniksa została porwana

Niepotrzebny przecinek.

 

w wyniku którego zginął Sir Adolf Rudolf Niagunghan Pierwszy – prezydent, a jednocześnie cesarz Tongaunghan we własnej osobie, akurat tego dnia przewożony opasłą limuzyną okrutnego dyktatora z Tongaunghan po całej, ukochanej mej, najpiękniejszej na świecie Serafinii.

Przed “akurat” zamiast przecinka lepiej by było dać myślnik.

 

bo oto, po wspomnianym incydencie

Niepotrzebny przecinek.

 

ministrowie, z różnych zakątków globu

J.w.

ironiczny podpis

Jak Issander, odbieram tekst jako absurdalny i pod tym kątem mi się podoba. Pokazujesz pazur Maćku. A przy okazji pokazuje Twoją wszechstronność. Może poprzednie teksty nie były dla każdego (nie każdy musi lubić np. gotyckie odniesienia), ale były na wysokim poziomie. Teraz podbijasz – absurd w sztafażu science fantasy. Jak na mój gust miodne na krótką formę. Jako dłuższe opowiadanie i nowela… cóż, może wyzwanie przed Tobą ;)

Faktycznie, także odbieram ten osobliwy przekaz jako absurd w nieco cięższej dla mnie tonacji. Czytało mi się go dobrze, brak dużej ilości falbanek definitywnie dobrze służy ;) Tak więc dla mnie tekst okej, nawet jeśli bez wielkich fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Reg, Issander, tekst został dzięki Wam gruntownie odbabolony. Dzięki przy okazji za ten “plusik”. :)

 

Nie wiem, czy nie pokuszę się o dopisanie łańcuszka przyczynowo-skutkowego (może być właśnie nieco absurdalny, odjechany), o którym wspominała Finkla. W ten sposób np. będzie można opisać sam karambol. Trzeba to, myślę, koniecznie i w podskokach zrobić!

 

Pokazujesz pazur…

Deirdriu, gdybym był szympansem piszącym na maszynie, to i tak starałbym się stworzyć “Hamleta”… mając na uwadze li tylko Twoje budujące komentarze. Już dla nich samych warto próbować. :)

 

Dzięki, NWM!

 

 

Cieszę się, że moje słowa Ciebie motywują, Maćku :)

Bardzo to przyjemny, absurdalny szort, napisany z gawędziarską swadą i, jak to ładnie ktoś ujął, pazurem. Co prawda nie do końca podoba mi się kompozycja – ponad połowa tekstu to rozwodzenie się nad tragedią ferniksa, a zasadniczy ciąg nieszczęśliwych zdarzeń zajął zdecydowanie zbyt mało miejsca. Lecz cóż – tytuł to w końcu "Prawdziwy koniec ferniksa cudownego", więc on tu zapewne jest najistotniejszy. 

Ale, zostawiając na boku fajność tego szorta i mówiąc zupełnie szczerze, marnujesz się w tych wszystkich drobnych opowiastkach. Pióro masz niesamowicie sprawne, styl charakterystyczny – może wreszcie czas na porządne, duże opowiadanie, które mogłoby stanowić główne, literackie danie, a nie przystawkę jeno? 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

– Ach! To wszystko zdaje się przez te potworne trolejlusy! – Co do tego nie miałem wątpliwości.

Nie miałeś wątpliwości, że się zdaje?

Ale tylko ja serce miałem, bo o ferniksie cudownym przez cały czas myślałem

Rym i to czasownikowy.

 

Czyli jak dla mnie – rozbudować świat, dopracować związki przyczynowo-skutkowe, dołożyć opisy bohaterów, których czytelnik nie zna.

Czyli rozbuduj tekst, tak na oko, trzykrotnie. ;)

 

Tekst wydaje mi się skrojony na miarę. Krótka i zwariowana przejażdżka w głowie równie zakręconego bohatera po kolorowo zwichrowanym świecie. Jest tragedia, uczucie, próba ratunku, strata i pogodzenie się z rzeczywistością. Ale smutek pozostał. Fajnie bawisz się słowem i kompozycją. Z niesamowitą łatwością i wyczuciem odmalowujesz abstrakcyjne fragmenty i pokazujesz jak powinno się opowiadać. A powinno się opowiadać tak, by autor i słuchacz (czytelnik) mogli się razem świetnie bawić. A ferniksa faktycznie szkoda.

Na koniec zdanie, które mi się bardzo spodobało:

I ja, i mój smutek powędrowaliśmy wspólnie do pustego, sennego domku na przedmieściach, wzniesionego chyba tylko po to, ażeby można było ów smutek i inne żale w spokoju w sobie pielęgnować.

Absurdalno-surrealistycznie-fajne :) Biedny ferniks cudowny :( Zgrabny, porządnie napisany szort. trochę zabawny, trochę smutny. Ogólnie na plus :)

Pora na podziękowania za ocenę, kliczek i cenne uwagi. :)

A biednego ferniksa faktycznie żal (coś z tego zdarzyło się naprawdę, coś, co mi bardzo wryło się w pamięć – stety-niestety). 

 

Może wreszcie czas na porządne, duże opowiadanie?

Miło mi, że we mnie wierzysz. Mam parę pomysłów. He! Zobaczę, co da się zrobić. :)) 

Opowiadanie, by tak rzec, liminalne (a, co, ja też znam takie słowa) – i absurd, i nie absurd (bo coś ważnego jednak mówi), i charakterystycznie maćkowe, i bardziej niż zwykle fabularne i poukładane. Jeden ferniks wiosny nie czyni, ale czyżbyś przechodził do nowego okresu w swojej twórczości?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zabawne i nie zabawne, ponieważ ptaka żal, Werniksa Cudownego. Żal też, że myśli o byciu pozostawionym, nieobchodzącym nikogo zostały rozjechane przez szatana, w tysiącach nazw i szumnie nazywającą się telewizję.

Podoba mi się absurd, wykonanie, punkty węzłowe ale moim zdaniem przeładowałeś ten tekst udziwnieniami. Niepotrzebnie, bez nich byłby silniejszy.

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Chyba brakuje w podanych określnikach tekstu, barbarzyńsko zwanych tagami, określenia – jeżeli jest –  “groteska”. Pasuje jak ulał.

Jeszcze wrócę.

Pozdrówka.

Wróciłem.

Ciekawy pomysł, dobrze napisana opowieść, ale, jak dla mnie, z istotnymi usterkami. Przede wszystkim brak jest wyraźnie zarysowanej osi fabuły. Początek bardzo interesujący, pojawia się dziwny bohater i dziwny świat. Ale potem opowieść rozmywa się w opisach i aluzjach, może i ciekawych, wywołujących uśmiech, ale chyba mało istotnych. Za dużo smaczków, za mało dramatyzmu.

Wydaje się, że odkrywanie krok po kroku tajemnic tego dziwnego świata byłoby lepszą metodą. No i wyjaśnienie, kim jest umierający bohater, nawiązujący do mitycznego feniksa.

Szkoda, bo mogło btć znacznie lepiej.

Pozdrówka.

Tarnina: Chciałbym przejść najlepiej od razu do okresu “złotego”, ale, rzeczywiście, jak sama napisałaś, jeden ferniks wiosny nie czyni. Poczekamy – zobaczymy. Dziękuję za miłe słowa, ale lepiej się do nich nie przyzwyczajać, bo, wiadomo, “ często bywa zawiedziony ten, kto lubi być chwalony”. :)

 

Asylum: Dzięki! Dobry tok rozumowania, trafna interpretacja! “Myśli rozjechane przez szatana w tysiącach nazw”.

 

RogerRedeye: Dzięki, strasznie się cieszę, że właśnie Ty do mnie zajrzałeś. Jestem świeżo po lekturze “Bunkra” i cały czas pod jego wielkim wrażeniem. Ale, OK, nie chcę wyjść tutaj na jakiegoś lizusa. ;)

 

 

Podoba mi się nastrój i styl tego szorta, mam słabość do takiej dziwacznej estetyki i neologizmów w rodzaju “ptakuńca”. Natomiast i dla mnie było zbyt absurdalnie, albo inaczej: tutaj absurd był zbyt dziki, rozbuchany, za mało okiełznany ciągiem przyczyna-skutek. Aż tak bardzo mi to nie przeszkadzało, bo tekst jest krótki. Ale, przy czymś dłuższym, ten twórczy chaos byłby dla mnie męczący.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Wszystko już zostało napisane, dołączam do tych, którym absurdalność i urok tego tekstu bardzo przypadł go gustu.

Dzięki, SD! Krótko mówiąc: jest to mocno zakręcony szort. Ale jego forma jest prosta jak budowa cepa:

Dramat

Komedia

Horror wojenny (niestety nierozbuchany).

 

 

Ocha! Och–right! :)

 

 

“ często bywa zawiedziony ten, kto lubi być chwalony”. :)

Otóż to :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka